Biały
pałacyk hrabiego pozostał nietknięty, podobnie jak okoliczne
rezydencje i otaczające je ogrody. Ogień nie dotarł jeszcze do
dzielnicy szlachty, ale to była tylko kwestia czasu, dlatego nawet
tu nie było bezpiecznie. Pożar pochłaniał kolejne domy i sklepy,
pustosząc miasto szybciej niż armia. Chłodny wiatr działał na
ich niekorzyść, a nikt nie miał czasu powstrzymać
rozprzestrzeniającego się żywiołu.
Mimo, że noc przegoniła słońce jakiś czas
temu, nad miastem unosiła się pomarańczowa łuna, a wszystko
spowijał duszący dym. Argon, pozostali Noszący Znak Kruka i dwójka
elfow zebrała się w bramie przed pałacykiem, aby ustalić, co
dalej robić. Lunna otoczyła ich magiczną barierą, aby w czasie
narady nikt ich nie zaskoczył. Chociaż na razie byli bezpieczni,
Biały Kruk rozglądał się często na boki i nasłuchiwał
najlżejszego dźwięku. Mieli niewiele czasu, zanim nephile albo
ogień dotrą również tutaj.
- Król Riva jest w zamku, razem z innymi ludźmi,
chociaż to tylko chwilowe schronienie. Próbowałem ściągnąć
Yaritha, ale jego klan ściga niedobitków – wyjaśnił Argon.
Stworzył nad nimi niewielką kulę światła i pospiesznie przyjrzał
się każdemu po kolei, oceniając ich stan. Prawie wszyscy byli
brudni i zakrwawieni, ale chyba najbardziej doskwierało im
zmęczenie.
- Nic nam nie jest, kapitanie – Arwel dostrzegł
jego taksujące spojrzenie, wyprostował się i wytarł z czoła
smugę krwi, drugą dłonią trącając Falena – Nox uzdrowił nas
wszystkich.
- Bez niego byłoby z nami krucho – Oran
przeciągnął się, prezentując nie tylko swój brzuch, ale głównie
plamy krwi po zagojonych ranach – Widziałem jak ranni wojownicy
wstają i walczą dalej.
Kilka osób uśmiechnęło się do Noxa, który
odpowiedział bladym uniesieniem kącika ust. Poza tym wydawał się
nieobecny i dziwnie blady w magicznym blasku. Plamy krwi wyraźnie
odcinały się na jego białych włosach i właściwie były jedynym
świadectwem, że brał udział w bitwie, gdyż chyba jako jedyny nie
odniósł dzisiaj żadnych ran.
Argon klepnął swojego podopiecznego po plecach
i spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem. Powinien bardziej
zainteresować się jego stanem, bo wyraźnie widział, że Nox
również jest zmęczony. Chyba tylko on zauważył jego drżące
ręce, a w dużych, granatowych oczach smutek, jakby w czasie tej
bitwy był świadkiem zbyt wielu śmierci.
- Dobrze się spisałeś – pochwalił go tylko,
gdyż teraz, przy wszystkich nie było czasu dyskutować o stanie
jego zdrowia – Nie zapominajmy jednak, że mamy jeszcze dwójkę
elfów, które znacznie przysłużyły się w walce.
Skinął głową na smukłą, wysoką parę i
przedstawił wszystkim Raliela, tłumacząc pokrótce, kim jest.
- Raliel jest doskonale wyszkolonym wojownikiem z
Zielonego Lasu, natomiast księżniczka Lunna poza uzdrawianiem i
obronną magią okazało się, że posiada wyjątkową umiejętność.
Do
tej pory specjalnie ją ignorował, ale teraz spojrzał na nią,
napotykając jarzące się w półmroku niebieskie
oczy elfki. Gdy
uśmiechnęła się szeroko, coś drgnęło w jego sercu, jakby
muśnięte skrzydłem motyla.
Lunna przez krótką chwilę patrzyła tylko na
niego, zaraz jednak odwróciła wzrok, a w jej głosie pobrzmiewało
coś, jak hamowane rozbawienie.
- Widzieliście moich Ziemnych Strażników,
prawda? Są stworzeni z najtwardszych głazów i odporne na wszelkie
ataki. Powinni dać sobie radę z tymi martwymi istotami.
- Nephilami – Reeth wypluł te słowo z odrazą,
jednocześnie kręcąc sceptycznie głową. Zgarbił ramiona i
westchnął z wyraźnym zmęczeniem – Mam już swoje lata i chyba
nie nadaję się do walki z kimś, kto atakuje nawet po odcięciu
głowy.
- Odcięciu głowy? – Powtórzył głucho Falen
i zbladł z miną, która świadczyła, że próbował to sobie
wyobrazić. Arwel szepnął mu coś na ucho, na co młody wojownik
skrzywił z obrzydzeniem.
- Ilu ich może być?
- Dobre tysiąc, albo więcej. Widziałem z
daleka jak ktoś próbował z jednym walczyć, ale ta kreatura nie
ginie nawet po odcięciu rąk i nóg. W dodatku chyba żywią się
krwią.
Słowa Kolla sprawiły,
że nawet Argon się wzdrygnął.
- Może ich spalmy? –
Zasugerował Oran.
- Chcesz podpalić całe miasto? – Ylon
spojrzał na niego, jakby całkiem oszalał - Wystarczy, że oni
wszystko palą.
- No co? – Otyły wojownik roztoczył ramionami
na boki – Przecież i tak De’Ilos już płonie. Nic nie stracimy,
jeśli sprawdzimy, czy ogień ich powstrzyma
Jego słowa zawisły nad nimi ciężką ciszą.
Nawet Lunna sposępniała, gładząc swój medalion i przysuwając
się bliżej przyjaciela, podobnie jak Falen, który zagryzł wargi i
zacisnął pieści, wpatrując się gdzieś w ziemię. Nox pozostał
nieruchomy i obojętny i tylko Argon wyczuł, jak drgnął lekko. On
sam nawet nie chciał brać pod uwagę przegranej.
- Przede wszystkim musimy myśleć o królu i
mieszkańcach. Samo miasto można odbudować, więc skupmy się jak
pokonać nephile.
W następnej chwili zerknął w bok, na ulicę,
wychwytując coraz głośniejszy syk płomieni. Wszyscy z niepokojem
spoglądali na ogień, który zajął pierwszą w rzędzie
dwupiętrową rezydencję. Ktoś jęknął, ich twarze stężały,
gdy zdali sobie sprawę, że mają coraz mniej czasu. Przy tym
wietrze ogień rozprzestrzeniał się szybciej, niż sądzili.
- Ralielu, możesz sprawdzić, czy są tam jacyś
ludzie? Trzeba ich przenieść do zamku.
Zanim elf skinął głową i zdążył się
ruszyć, Nox ożywił się nagle i uniósł głowę.
- Ja pójdę.
- Dasz radę? - Argon przytrzymał go za ramię,
posyłając zaniepokojone spojrzenie. – Jesteś zmęczony. Dość
już zrobiłeś.
- Jeśli są tam ranni, my również się
przydamy – wtrąciła Lunna, pospiesznie poprawiając włosy i
pociągając ku sobie obu wojowników – Zajmiemy się nimi we
trójkę i ewakuujemy ludzi z reszty domów.
- To dobry pomysł. Tylko się spieszcie.
Elfka spojrzała mu prosto w oczy, jakby chciała
coś powiedzieć, ale tylko skinęła głową. W tym momencie nawet w
nikłym świetle chyba wszyscy dostrzegli uwielbienie w jej oczach,
toteż ulżyło mu, gdy trojka elfów opuściła bezpieczna tarczę i
pobiegła do płonącego budynku. Chociaż Nox był tylko w połowie
elfem, jeszcze niedawno biegłby przy tamtej dwójce ramię przy
ramieniu, równie lekko i płynnie. Teraz pozostał w tyle, jego
ruchy były spowolnione i niezgrabne jak u zwykłego człowieka. Raz
się nawet potknął.
- Czy z Noxem wszystko w porządku? – Zapytał
półszeptem Reeth.
- Tak, jest zmęczony jak my wszyscy. Poza tym
zużył dzisiaj dużo Mocy – Argon zmusił się do niedbałego tonu
i zwrócenia głowy w stronę wojowników, chociaż nie potrafił
wyzbyć się niepokoju
Pokiwali głowami, uznając to za dostateczne
wyjaśnienie. Po chwili odsunęli się od bramy, by zrobić przejście
dla ewakuowanych ludzi.
- To jak mamy zamiar pokonać tych nephilów? –
Oran powrócił do najważniejszego tematu.
- Czy da się ich w ogóle zabić? – Zapytał
sceptycznie Falen.
Wszyscy popatrzyli na Argona, który jako Biały
Kruk był dla nich najważniejszy zaraz po królu i podejmował
decyzje w czasie jego nieobecności. Czasem taka odpowiedzialność
była przytłaczająca, szczególnie wtedy, gdy oczekiwano, że
zawsze znajdzie jakieś rozwiązanie. Jak mieli ocalić te resztki
De’Ilos i sami pokonać armię umarłych?
Westchnął ciężko i spojrzał na zamek, gdzie
w bezpiecznych murach zostawił Rivę. Kiedy się żegnali, król
miał ponurą minę, bo sam nie wiedział jak mają wyjść z tej
sytuacji. Teraz rozumiał, że to była zaplanowana taktyka. Pierwsza
armia zaatakowała od strony portu, a oni zamiast chronić również
główną bramę, wszystkie siły rzucili na wroga. Nawet on nie
pomyślał, że atak nastąpi również z drugiej strony. Teraz całe
miasto stało w ogniu, resztki wojowników wciąż walczyło z
niedobitkami, a oni sami, zmęczeni, znajdowali się pomiędzy
wrogiem.
Pilnie potrzebowali wsparcia i to silnego,
najlepiej samych bogów.
- Ja tam proponuję posiekać ich na kawałki –
szorstki głos Kolla sprowadził jego myśli z powrotem na ziemię.
Rosły wojownik zakręcił swoim mieczem, ciemnym od krwi i mrużył
oczy, w których płonęła żądza zabijania.
- Hmm – Arwel popukał palcem w brodę, drugą
dłonią gładząc rękojeść swojej broni – Chyba tym razem
przyznam mu rację. Jeśli poćwiartuję te monstra, chyba nie rzucą
się na mnie w kawałkach?
- To by było upiorne – rzucił Falen i
wzdrygnął się na samą myśl, zaraz jednak uderzył pięścią o
drugą rękę i pokiwał do siebie głową – To by mogło się
udać, gdybym kazał im stać w miejscu. O ile w ogóle mają jakieś
mózgi.
Wojownicy ożywili się po tych słowach, widząc
w tym jakąś szansę.
- Moje strzały chyba dałyby radę zmienić ich
ciała w proch, jeśli użyję więcej Mocy.
- To chyba jedyne, co nam pozostaje –
podsumował Reeth i zwrócił się do kapitana – Co o tym sądzisz,
Argonie? Może Vethoyni też by dali sobie z nimi radę, tym
bardziej, że nie łatwo ich zranić, ani zmęczyć.
Bały Kruk z roztargnieniem pokiwał głową,
wpatrując się w ulicę. Nox, Lunna i Raliel wyprowadzili ludzi z
domów i teraz wszyscy biegli w stronę muru. Za nimi ogień szybko
przenosił się na kolejne budynki, wiatr przywiewał w ich stronę
gęsty dym i żar.
- Zaprowadźcie ich do zamku! – Krzyknął, gdy
trójka elfów była już dostatecznie blisko – Każcie reszcie
ukryć się w piwnicach.
- Myślisz, że to ich ocali? – Zapytał
poważnie Reeth, którego zmęczoną twarz znaczyły zmarszczki wieku
i troski.
- Jeśli zatrzymamy nephile, to tak – Chciał
wierzyć we własne słowa, bo przecież nie mieli innego wyjścia. –
Teraz naszym najważniejszym celem jest chronić zamek i króla –
zwrócił się do wszystkich - Ani ogień, ani żaden wróg nie mogą
się tam przedostać.
Ocaleli mieszkańcy właśnie
przekroczyli bramę, oddzielającą ogrody pałacu od miasta. Na
końcu ubezpieczały ich elfy, płynąc przez dym, jakby nie był dla
nich żadną przeszkodą. Lunna zerknęła na Argona i skinęła
głową, dając znać, że wszystkim się zajmie. Za nimi wlókł się
Nox, w przeciwieństwie do swoich towarzyszy, zanosił się kaszlem i
ciągle przecierał oczy. Gdyby nie widoczne lekko spiczaste uszy i
smukła sylwetka, mógłby uchodzić teraz za zwykłego człowieka.
Argon odetchnął, gdy wszyscy
znaleźli się w obrębie murów. Sam miał ochotę pobiec do zamku i
sprawdzić, co z Riva, ale tutaj był teraz bardziej potrzebny.
Wierzył, że Lunna i jej towarzysze dobrze zaopiekują się
mieszkańcami.
Uwagę kapitana zwróciła pobladła i
zaniepokojona twarz Falena. Wojownik cofnął się, wpadając na
Arwela i wskazał coś ręką.
- Patrzcie.
Wszyscy zwrócili się w danym
kierunku i patrzyli jak ostatnia rezydencja zajmuje się ogniem,
dosłownie kilka kroków od nich. Nie dostrzegli, niebezpieczeństwa,
gdyż niewidzialna tarcza broniła ich od dymu i gorąca.
- Bez problemu zabiję każdego, kto
się zbliży do zamku, nie wiem jednak jak wy, ale nie umiem walczyć
z żywiołem – słowa Arwela zagłuszył syk i huk zapadającego
się domu. Odskoczyli przed płomieniami, chroniąc się w cieniu
bramy.
- Przydała by nam się woda –
sapnął rozpaczliwie Oran.
- W tej chwili znam tylko jedną
osobę, która potrafiłaby to powstrzymać.
Ogień pochłonął już niemal cały
dom, pozostawiając po sobie sczerniałe zgliszcza. Gorący potwór z
trzaskiem i sykiem płomieni, rozpędzany wiatrem był tuż, tuż i
tylko magiczna tarcza chroniła ich przed jego gniewnym oddechem.
Argon pomyślał o swojej siostrze, za
którą tęsknił bardziej, niż mógłby się przyznać. Ale
przecież nie wiedzieli gdzie jest i czy jeszcze żyje. Gdyby nie
obowiązki względem króla i Zakonu, szukałby jej po całym
Elderolu.
- Wyczuwam ich – odezwał się
głucho Falen, który mrużył oczy i spoglądał gdzieś w dal,
poprzez dym i ogień – Nephile. Są blisko.
- Przygotujcie się – Argon wyszedł
naprzód i chwycił za miecz. Jego krucze znamię jarzyło się na
czole białym światłem.
-
Ale ogień…
Jakby w odpowiedzi na ich modlitwy,
gdzieś z góry lunęła nagle fala wody, która w jednej chwili
ugasiła wszystkie płomienie. Rozległ się ogłuszający huk, potem
syk i otoczył ich gęsty dym. Na chwilę przestali cokolwiek
widzieć, ale zanim zdążyli zorientować się, co się stało,
podmuch wiatru oczyścił powietrze i przywrócił widoczność.
- Tam! – Krzyknął Oran i wszyscy
spojrzeli w górę.
Najpierw rzuciły im się w oczy białe
skrzydła i burza rudych, potarganych włosów, a potem szeroki
uśmiech.
Ariel pomachała im ręką.
- Cześć. Wzywaliście pomocy?
***
Ariel sfrunęła z góry prosto w
ramiona Białego Kruka, aż zachwiał się od siły zderzenia i
natychmiast odwzajemnił jej uścisk.
- Lubię takie wejścia. Normalnie jak
bohaterowie powieści – w tym czasie Tara wyłoniła się z dymu.
Warkocz wesoło podskakiwał przy każdym jej kroku.
- Chyba zdążyliśmy w ostatniej
chwili – dodał idący obok niej Sato, który chwilę wcześniej
był jeszcze wilkiem.
Wojownicy opuścili bramę i otoczyli
ich, zaskoczeni nagłym pojawieniem się całej trójki.
- No, co? – Tara obrzuciła ich
rozbawionym, na wpół ironicznym spojrzeniem i wzięła się pod
boki – wyglądacie jakbyście zobaczyli duchy.
- Bo w sumie tak jest – stwierdził
Arwel i pokręcił głową – Sądziliśmy, że jesteście gdzieś
daleko.
- No, ale już jesteśmy – Tara
rozejrzała się po twarzach wojowników i jej czoło przeszyła
pojedyncza zmarszczka – Gdzie Nox? Chyba nie…
- Jest w zamku – odparł Arwel,
przyglądając jej się z dziwną miną – A co? Stęskniłaś się
za nim? Widzę, że nasz przyjaciel ma…
Ariel słuchała ich wymiany zdań
jednym uchem, uwięziona w silnych, opiekuńczych objęciach brata.
Biały Kruk był jej domem i w końcu do niego wróciła.
- Już myślałam, że cię nie
zobaczę – gardło miała ściśnięte ze wzruszenia, a w oczach
łzy, ale musiała mówić, poczuć, że znów są razem –
Przepraszam. Uderzyłam cię i zostawiłam w takim stanie, ale wiesz,
że to jego wina. Przez cały zastanawiałam się, czy nic ci się
nie stało. Wiem, że się martwiłeś, ale…
- Ariel – wojownik przerwał jej
gorączkowy monolog i odsunął delikatnie. Dwie pary niemal
identycznych zielonych oczu spotkały się ze sobą, gdy przyglądali
się sobie uważnie, jakby nie widzieli się kilka lat. Ariel
wiedziała, że musi wyglądać okropnie w brudnym, pomiętym
ubraniu, ale na szczęście w tutaj nie musiała się tym przejmować,
bo wojownicy wcale nie wyglądali lepiej. Argon poufałym gestem
odsunął jeszcze wilgotne włosy z jej twarzy i zagarnął do tyłu
– Martwiłem się, ale widzę, że niepotrzebnie. No i zjawiłaś
się w samą porę. Jesteś ranna?
Spoglądał na jej ramię, pokryte
zaschniętą krwią, o którym niemal zapomniała.
- Nie, to nic takiego – zapewniła
pospiesznie i posłała ukradkowe spojrzenie przyjaciołom, żeby
przypadkiem nie zaczęli wszystkiego tłumaczyć. Sato przeszywał ją
swoimi bursztynowymi oczami, ale milczał posłusznie, a Tara
wzruszyła ramionami i wdała się w rozmowę z Arwelem i Falenem.
Ariel odetchnęła z ulgą. Gdyby
dowiedzieli się o tym, że sama się zraniła, musiałaby wyjaśnić,
dlaczego. Wyjawić, że była naznaczona zaklęciem Posłuszeństwa,
przez które mogła stać się dla nich niebezpieczna. Stanowczo nie
chciała o tym mówić, przynajmniej nie teraz. Najpierw musiała
zapomnieć o bólu, który zapłaciła za uwolnienie się od niego.
Tymczasem Argon uśmiechnął się do
niej lekko, z czułością, o którą nikt by go nie podejrzewał.
Dobrze pamiętała tego srogiego, ponurego wojownika, z którym nie
potrafiła się dogadać, a potem nagle odkryła coś, co wszystko
zmieniło.
Znów uściskała go szybko, po czym
otarła wilgotne oczy i spojrzała na resztę mężczyzn.
- Was też miło widzieć – rzuciła
pospiesznie, gdyż przez krótką chwilę zapomniała, że nie są
sami – Wiedzieliście, że to mój brat?
- To żadna tajemnica – Ylon
wzruszył ramionami, Arwel zachichotał cicho, a Reeth uśmiechał
się dobrotliwie.
- To ty straciłaś pamięć, nie my –
przypomniał chłodno Koll, chociaż chyba nawet wydawał się
zadowolony z jej powrotu.
- Oczywiście – skwitowała z
kwaśną miną – I żaden z was nie pisnął nawet słowa.
- To było zabawne obserwować wasze
kłótnie – Oran bezradnie wzruszył ramionami.
Ariel spiorunowała go wzrokiem, ale
zaraz uśmiechnęła się do Argona i wzięła go za rękę. To była
duża, silna dłoń wojownika, szorstka, naznaczona wieloletnim
trzymaniem miecza i walkami. Dłoń jej brata, który był teraz jej
jedyną rodziną.
No prawie.
Napotkała złote tęczówki Sato,
który obserwował ją w milczeniu, z łagodnym uśmiechem i bez
cienia zazdrości. Skinął jej głową, jakby chciał przekazać, że
wie.
Pozostanie jej bratem krwi, cokolwiek
się wydarzy i nic ich nie rozłączy.
Wspaniale było mieć ich wszystkich
znów przy sobie, ale nie po to pędziła przez pół Elderolu, by
stać tak tutaj i rozmawiać. Na to przyjdzie czas później.
- Opowiesz nam, jak uciekłaś
Balarowi? – Pytanie Orana sprawiło, że palce Argona mocniej
zacisnęły się na jej dłoni.
- Może innym razem – spoważniała
raptem i rozejrzała się wokół, z bólem spoglądając na
zgliszcza domów. Przypomniała sobie widok miasta, jaki widziała z
góry, co całkiem zniszczyło jej dobry humor. – Lepiej
powiedźcie, co się właściwie tu stało.
Wszyscy mieli ponure miny, gdy Argon w
kilku zdaniach streścił całą sytuację. W tym czasie ich uszu
wciąż dobiegały gdzieś z daleka krzyki ludzi i syk płomieni oraz
odgłosy wciąż toczącej się bitwy. Wszystkie te dźwięki
powodowały na jej skórze gęsią skórkę.
- Myśleliśmy, że zwycięstwo mamy
już w kieszeni, kiedy od głównej bramy pojawiły się te
obrzydlistwa – dodał na koniec Arwel
- Nephile – Falen skrzywił się na
sam dźwięk tego słowa.
- Martwe istoty, które żywią się
życiem – pospieszył z wyjaśnieniem Reeth, widząc jej uniesione
brwi – Im więcej zabijają i piją krew, tym stają się
silniejsze. Ten ogień to ich sprawka. Chyba ich celem jest
doszczętne zniszczenie miasta. Nie wiem jak pokonamy te istoty.
Koll poruszył swoim mieczem i
prychnął głośno.
- Zakon Kruka nie boi się niczego.
Nikt nie będzie kwestionował naszej władzy i Mocy.
- Pod warunkiem, że przeżyjemy –
stwierdził posępnie Ylon.
Ariel spoglądała to na jednego to na
drugiego i coraz bardziej marszczyła brwi. Brzmieli, jakby już się
poddawali, a przecież to byli ci sami wojownicy, którzy do tej pory
wydawali jej się niepokonani. Z drugiej strony wyglądali na
zmęczonych po ciężkiej bitwie i tak naprawdę nie widziała
liczebności wroga, z którym musieli się zmierzyć. Zerknęła na
Argona, który jak pozostali wojownicy miał krew na ubraniu, bladą
twarz i cienie pod oczami. Zrozumiała, że gdy ona walczyła z
Balarem, oni toczyli znacznie ciężką bitwę.
- Te nephile… chyba można je jakoś
pokonać? – Zapytała w końcu z nadzieją w glosie.
- Uznaliśmy zgodnie, że najlepiej
zrobić z nich miazgę – odpowiedział Falen, a Argon pokiwał
głową.
- Tak, tylko w drobnych kawałkach
przestaną być zagrożeniem.
- W kawałkach? To się da zrobić –
ku ich zaskoczeniu, Ariel rozpromieniła się nagle, gdy uświadomiła
sobie, że potrafi ocalić miasto. Walki z Balarem uczyły ją
jednego: że z żywiołami może robić co zechce.
- Czekałam na to – Tara z
roziskrzonym spojrzeniem, zbliżyła się do niej w podskokach i
uwiesiła się jej karku – Masz już jakiś plan, prawda, nasza
wybawczyni?
-
Tak, musicie tylko…
Ariel urwała nagle i rozejrzała się
po otaczających ją mężczyznach. Chłodny wiatr targnął jej
włosami i dopiero teraz, w pełni poczuła go każdą drobną
kosteczką. Serce dosłownie w niej zamarło, gdy zdała sobie
sprawę, że kogoś brakuje. Strach zatkał jej gardło.
Dlaczego
wcześniej nie zauważyłam…
- Gdzie jest Riva? – Zapytała
nagle, kierując na kapitana duże, przerażone oczy.
-
To…
- Tu jestem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz