wtorek, 11 kwietnia 2017

Rozdział 12

Razem z Tarą, czym prędzej opuściły na wpół zrujnowane miasto. Po drodze natknęły się na grupy walczących, którym pomogły rozprawić się z przeciwnikiem. Ariel atakowała ich niewidzialnymi ostrzami wiatru, chociaż znacznie słabszymi niż przy walce z nephilami. Jej przyjaciółka, nie zdejmując z siebie ciała Kiry, sięgała wolną ręką poprzez wir w powietrzu i brała tą samą dziwna rzecz, która nazwała pistoletem. Wystarczyło, że wycelowała i poruszyła palcem, a niewielki, zabójczy pocisk przebijał wojowników, zabijając ich na miejscu.
   W końcu opuściły mury i dopiero wtedy Ariel dźwignęła je w górę i przeniosła w miejsce, gdzie czekali na nich ich towarzyszce.
Na ich widok już z daleka poniosły się okrzyki radości. Jak tylko wylądowały, wszyscy rzucili się w jej stronę i kilka ramion uściskało ją tak mocno, że groziło jej uduszenie. Koll jako jedyny nie ruszył się z miejsca i tylko uśmiechał się na swój szorstki sposób. Argon wyglądał, jakby również chciał ją uściskać, ale zamiast tego potarmosił jej włosy z blaskiem zadowolenia w oczach i podziękował Tarze, która cała aż pęczniała z dobrze wypełnionego zadania.
    Riva natomiast od razu dostrzegł zadrapania na jej policzkach. Doskoczył do niej z przerażeniem, jakby, co najmniej była śmiertelnie ranna.
   - Na wszystkich bogów, kto ci to zrobił? – Wychrypiał ze wzburzeniem, pochylił się nad nią i chwycił jej twarz w obie dłonie, ścierając z policzków zasychającą krew – Nigdy więcej nie puszczę cię nigdzie samej, jasne? Jak mogłem pozwolić ci z nimi walczyć? Mogłaś przecież…
   - Spokojnie – Ariel ujęła jego dłonie i spokojnie odsunęła od twarzy. Jego niepokój o nią był rozczulający, chociaż jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś panikował z powodu takiej ranki – To naprawdę nic wielkiego, nawet nie boli. Poza tym zaraz znikną. Widzisz?
    Na jego oczach płytkie ranki zasklepiły się ładnie, pozostawiając po sobie jedynie plamy krwi. Posłała mu uspokajający uśmiech, po czym odsunęła się i zbliżyła do Tary, która kładła właśnie nieprzytomną na ziemię.
   - Tak naprawdę, to ona mi to zrobiła. Przeszkodziła mi, gdy walczyłam z nephilami.
   - Kim ona jest? Ich dowódcą? – zainteresował się Arwel, który odgarnął z twarzy brudne i posklejane krwią brązowe włosy i pochylił nad dziewczyną, trącając ją palcem w policzek, jakby była jakimś niezwykłym stworzeniem.
   - Sama się przyznała, że przysłała ją Rairi. By mnie zabić. Nazywa się Kira. Nie wiem, jakim cudem, ale potrafi poruszać przedmiotami za pomocą żywiołu powietrza – wyjaśniła Ariel, podczas gdy reszta otoczyła jej ciało, a Riva z namysłem marszczył brwi.
    - Właściwie to jest Kiiri – mruknęła Tara, ale tak cicho, że chyba mało, kto ją usłyszał.
   - Dlaczego ją tu przytargałyście? Trzeba było ją zabić – odezwał się szorstko Koll.
   - Nie – Tara zaprotestowała gwałtownie, po czym wyprostowała się i wytłumaczyła pospiesznie – Ona… Ja i Ariel znamy ją ze szkoły z tamtego świata. Nie wiem jak się tu dostała, ale powinniśmy odprawić ją do domu.
   - Zabić ją i tyle.
   - Skoro służy Rairi jest naszym wrogiem.
   - Nie wiadomo, co jeszcze potrafi.
   - Tara ma rację – Riva po krótkim namyśle przerwał podniesione głosy niezadowolenia i popatrzył na nieprzytomną dziewczynę – Wyślemy ją do domu – widząc twarde spojrzenie Argona, dodał szybko – Do tego czasu zamkniemy ją w celi i spróbujemy pozbawić Mocy. Może udam nam się ją przesłuchać i dowiedzieć czegoś o planach nieprzyjaciela.
    Gdy zapadła już decyzja i wojownicy zaczęli zastanawiać się na głos jak ją unieszkodliwić, Ariel w tym czasie przysunęła się bliżej do przyjaciółki i zapytała cicho:
    - Gdy chodziłyśmy do szkoły? Jakieś szkoły?
   Tara wzięła ją pod ramię i odszepnęła konspiracyjnie.
   - W sumie to długa historia, której nie pamiętasz przez tą swoja amnezję. Później na spokojnie wszystko ci opowiem. Na razie musisz tylko wiedzieć, że wtedy również była z niej okropna, zarozumiała jędza.
   - Aha, i pewnie jej nie lubiłyśmy?
   - To za mało powiedziane, ale dokładnie tak. Na sam jej widok miałam ochotę ja udusić.
Ariel zachichotała, wyobrażając sobie, że Tara jest do tego zdolna. Naprawdę żałowała, że tego nie pamięta. Tego i wiele innych rzeczy.
- To, jak poradziłaś sobie z ogniem było rewelacyjnie – zwrócił się do niej Oran.
- Jak poradziłaś sobie z nephilami? – Zapytał z żywym zainteresowaniem Nox, który wyraźnie starał się trzymać jak najdalej od Tary.
- Właściwie to nie zniszczyłam wszystkich, bo przerwała mi ta dziewczyna – Ariel z posępną mina spojrzała w stronę miasta, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, co się tam dzieje. Stojąc do nich tyłem, opowiedziała, jaki znalazła sposób – Ale wciąż została ich garstka. Oni… - jej głos się załamał, przełknęła ślinę, na samo wspomnienie czując wzbierające mdłości – Oni piją ich krew. Zabijają i piją.
- Tak właśnie robią – poczuła na barku dłoń Rivy, jego ponury ton był pełen odrazy – To dzieci Jormunga, boga śmierci. Są martwi, ale im więcej piją krwi, tym stają się silniejsi, bardziej ludzcy. Jeśli Niezwyciężony ma ich do swojej dyspozycji więcej, to chyba powinniśmy zacząć się bać
- Nie, dopóki mamy Ariel – rzucił wesoło Arwel, chociaż reszta milczała.
- Chyba… chyba powinnam wrócić i pozbyć się reszty, zanim staną się silniejsi i zabiją więcej ludzi – stwierdziła po dłuższej chwili. Powinna tak zrobić, chociaż była już potwornie zmęczona – Półelfy i wojownicy wciąż walczą, widziałam Vethoynów, którym trzeba pomóc i przydałoby się wyprowadzić ocalałych mieszkańców z miasta. Muszę znaleźć Sato…Sato… Sato!
- Dobrze się czujesz? – Riva pochylił się ku niej, gdy zaczęła powtarzać imię przyjaciela, jakby sądził, że ze zmęczenia nagle postradała rozum, ale wtedy rzuciła się pędem do przodu, potykając na nierównej ziemi.
Jako pierwsza dostrzegła, jak przez wyrwę z murze wyłaniają się, jeden zza drugim duże wilki. Cała wataha. Przewodził nimi największy z nich, brązowo szary, z jarzącymi się wzorami na jednej łapie.
Alfa. Sato.
Na jego widok jej serce zrobiło się lekkie jak piórko, a cały ciężar niepokoju gdzieś wyparował. Ariel biegła ku nim, co i raz podlatując nad wysoką trawą utrzymywana siłą powietrza. Bała się, że może nie znalazł swojej rodziny i po drodze coś mu się stało, ale udało mu się. Vethoyni opuścili miasto i teraz podążało za nim niemal cale stado. Jeśli kogoś brakowało, to najwyżej dwóch, czy trzech osób. No i nie było…
Gdy dzieliła już ich niewielka odległość, Sato przemienił się w biegu w człowieka.
- Yaritha podobno ukrył jakiś chłopak w tunelu pod miastem! Jest bezpieczny! – Krzyknął na przywitanie, jakby dokładnie znał jej myśli, jak zawsze. Potem uśmiechnął się radośnie, jego bursztynowe oczy jarzyły się w mroku niczym dwa malutkie słoneczka.
Ariel wciąż biegła, chociaż brakowało jej tchu i kłuło w boku. Musiała jak najszybciej objąć przyjaciela, upewnić się, że nic mu nie jest, że wrócił do niej cały i zdrowy. Ostatni odcinek wzleciała na wietrze, a Sato wyciągnął ramiona, gotowy ją chwycić i objąć.
Znienacka coś długiego i czarnego poderwało go do góry, a jego twarz w jednej chwili stężała z przerażenia. Biegnący najbliżej wilk zmienił się w Elleyę, która skoczyła, żeby złapać go za kostkę, jednak natrafiła tylko na powietrze.
- Sato!!
Wśród wilków rozległo się dzikie ujadanie, gdzieś z tyłu ktoś krzyczał, ale Ariel nie zwracała na nich uwagę. Rozpostarła gwałtownie skrzydła i machnęła nimi mocno, wzbijając się za przyjacielem. Nieco wyżej, przed sobą ujrzała znajomy kształt czerni.
Balar złapał Sato za gardło, podczas gdy magiczny sznur oplatał ciasno jego ciało i obejrzał się na Ariel z okrutnym półuśmiechem. Kiedy go zostawiła, był ledwo żywy, ale teraz nie było po nim widać, że w ogóle był ranny.
Jak...?
Roześmiał się szorstko w jej umyśle.
Sądziłaś, że taka ranka mnie zatrzyma? W zamian za twoją pomoc, wróciłem po swoją własność.
Sato nie należy do ciebie. Puść go!
Ariel próbowała się do niego zbliżyć, ale bała się zaatakować, żeby nie zranić przyjaciela.
Tak bardzo zależy ci na tym kundlu?
Tak, ja…
Balar odwrócił się i teraz leciał tyłem, jakby cofał się przed nią, chociaż wyglądał na zbyt pewnego siebie, żeby się jej obawiać.
Nie przyleciałem za tobą dla zabawy, więc nie mam ochoty tracić czasu na wykłócanie się z tobą, co należy do mnie, a co nie. Jeśli zaprzyjaźniłaś się z moim sługą, to już twój problem.
Dopiero teraz zauważyła, że znaleźli się nad miastem. Jej pasemka lśniły w mroku, chociaż nie wiedziała jeszcze, co zrobić.
Skrępowany Sato nie próbował się nawet poruszyć. Spojrzał na nią błagalnie swoimi złotymi oczami, jakby prosił, żeby go zostawiła. Ariel zapiekły oczy i pokręciła tylko głową.
- Czy ta noc nie jest za ciemna? – Balar odezwał się głośno, przykuwając jej uwagę – Trochę światła poprawi nam humor.
Z jego skrzydeł uleciały pióra i nienaturalnie szybko opadły na miasto.
- Uciekaj! – Krzyknął Sato, ale było już za późno.
Ariel zdążyła tylko otworzyć szeroko oczy. Zaraz potem, w dole rozległy się ogłuszające eksplozje, jedna po drugiej, pochłaniając całe miasto razem z mieszkańcami, nephilami i resztkami wrogiej armii.
Wybuchy następowały po sobie tak szybko, że nikt nie był w stanie ich powstrzymać. Słupy ognia wzbijały się coraz wyżej. Jedna z silniejszych eksplozji odepchnęła zaskoczoną Ariel, która koziołkując w powietrzu, straciła kontrolę nad skrzydłami. Próbowała wyhamować, ale siła, która ją odrzuciła, była zbyt gwałtowna. Przed oczami miała tylko ogień, jakby cały świat miał spłonąć.
Zdawało jej się, że wiruje bezwładnie w powietrzu całą wieczność, choć tak naprawdę nie minęło może kilkanaście sekund. W końcu opadła boleśnie na ziemię, a dokładnie w wysoką trawę, przeturlała się z rozpędu i zatrzymała w gęstych krzakach.
Jęknęła z opóźnieniem, z trudem łapiąc oddech. Prześwitujące przez liście niebo było dziwne jasne, jakby całe czerwone. Jej ciało nie chciało się ruszyć, a gdy próbowała się przekręcić, wszystko wokół zawirowało, aż zrobiło jej się niedobrze. Wyciągnęła rękę gdzieś w bok, jakby w poszukiwaniu pomocy i jej palce same zacisnęły się na kamieniu. Był dziwnie gładki i ciepły, ale była zbyt oszołomiona, by się nad tym zastanawiać. Leżąc nieruchomo miała wrażenie, że ziemia pod nią pulsuje i tętni, próbuje wchłonąć. Potem napłynęła ciemność i nie poczuła już, że kamień w dłoni zniknął.


***

Ortisowi chciało się pić, aż paliło go gardło i język. Miasto nasiąkło krwią, aż mógł jej smakować w powietrzu. Jego ciało pod ubraniem zaczynało się rozpadać, brakowało mu sił.
Sam nie wiedział gdzie idzie i po co. Zaczynał żałować, że zostawił tak Kirę, bo chociaż dawała sobie radę sama, zawsze mogło jej się coś stać. Nie zawrócił jednak, by jej odszukać i teraz szedł przed siebie, omijając martwe ciała i ludzi, którzy próbowali znaleźć jakieś schronienie. Wszędzie szalał ogień, aż całkiem znienacka lunęła z nieba dzika ulewa i musiał schować się w jednym z domów. Gdy wyszedł, wszystko ociekało wodą. Kilka razy wdał się w walkę, chociaż nie wiedział nawet, z kim i po co, skoro nie obchodziła go żadna ze stron.
Cyrret nie żył, a więc sens jego istnienia dobiegł końca. Zaszyty w jednym z zaułków pełnych śmieci, obserwował jak przeciwległej uliczce jakiś chłopak w znoszonych ubraniach otwiera klapę w ziemi i znika w niej, a zaraz za nim rosły mężczyzna, dziwnie przypominający wilka.
Uciekają. Czy on też powinien? Zaszyć się gdzieś w górach i żyć spokojnie, z dala od kłopotów.
O czym ja myślę? Przecież już nie żyję. To niezgodne z naturą. Przyrzekłem,, że po wszystkich zniknę z tego świata. Pomściłem Jeona, a on by nie chciał, żebym taki był. Pewnie brzydziłby się mną w takiej postaci.
Przypomniał sobie błękitne oczy Kiry, patrzące na niego ufnie i z miłością, na która nie zasługiwał. Ból rozdarł jego klatkę piersiową, aż zgiął się wpół i zacisnął na niej pięść. Pewnie gdyby był żywy, właśnie tak pękałoby jego serce. Wiedział jednak, że zwyczajnie się rozkłada, a skora odchodzi od ciała. To była ta chwila, gdy powinien zdecydować, czy napić się krwi i odnaleźć Kirę – chociaż to było szaleństwo - czy dać się komuś zabić i mieć wszystko z głowy.
W uszach rozbrzmiał mu śmiech Kiry, a w ustach poczuł smak jej ciepłego życia.
Chce żyć, Jeonie. To wszystko przez nią, ale naprawdę chce żyć. Może w kiedyś, w innym świecie i w innym życiu...
Wyprostował się z trudem i wyszedł z zaułka, wciąż niezdecydowany. Uniósł głowę i zauważył, że z nocnego nieba spadają pióra. Zdawało mu się, że jakoś dziwnie pulsują.
Kruki?
To była jego ostatnia myśl. Kilka sekund później nastąpiły eksplozje i świat pochłonął ogień.

***

   To była zdecydowanie piękna noc. Jedna z takich, gdy czuła, że wszystko idzie po jej myśli. Balar spisał się znakomicie, kolejny raz dowodząc, że jest jej wierny.
   Rairi stała na gałęzi drzewa, jakby nic nie ważyła i ze skrzyżowanymi ramionami obserwowała z lubością pochłaniające miasto słupy ognia. Czerwone i pomarańczowe języki skwierczały i syczały, układając dla niej melodię zwycięstwa. Ogrzane powietrze przynosiło zapach dymu i śmierci. Wprawdzie Balar trochę nierozważnie zabił przy tym ich ludzi i nephile, ale przy ich potędze, to była nic nieznacząca strata.
   W jej elfkich oczach odbijały się płomienie, których doskonałe piękno niezmiennie ją zachwycało. Żałowała tylko, że nie może oglądać ich razem ze swoim królem, który zrobił swoje i odleciał, jakby o niej zapomniał. A przecież musiała dać mu zasłużoną nagrodę.
     Powiedz mi, że ktoś zginął.
  Przez chwilę panowała cisza, jakby wysłała swoją myśl w próżnię, ale w końcu o jej umysł otarła się dobrze znajoma świadomość. Słaba i krucha, ale wciąż posłuszna.
    Przykro mi.
   Żyją? Zapytała z nutą rozczarowania, wpatrując się w ogień.
    Wszyscy. Jesteśmy poza miastem.
   Miałam nadzieję, że choć jeden z tych przeklętych kruczych pomiotów spali się w ogniu.
To Ariel nam…
Tak, ta głupia dziewczyna ciągle staje mi na drodze.
Postarała się, żeby odczuł jej gniew, czerwony i gorący niczym płomienie, na które patrzyli z dwóch różnych stron. Czuła jego ból, ale nie protestował. Przestał dawno temu, gdy zrozumiał, że wtedy jest tylko gorzej.
Mam… mam ją zabić? Wszyscy ją szukają, gdy siła wybuchu gdzieś ją odrzuciła.
Rairi namyślała się chwilę, gdyż był to kuszący pomysł.
Nie. Gathalag byłby na mnie wściekły. Lepiej zajmij się swoimi towarzyszami. Pospiesz się i wykończ ich wszystkich.
Ale…
Spokojnie. Pomogę ci, jak zawsze, wystarczy, że poddasz się mojej woli. A teraz możesz do mnie przyjść? Przekazała mu obraz drzewa i okolicy.
Chyba mogę, na chwilę.
Rairi wycofała się, oparła o pień drzewa i z lekkim uśmiechem zapatrzyła się w ogień.
O tak, płońcie marne, zdradzieckie istoty. Niech spłonie ten cały, przeklęty świat. Jeśli Gatahalag tak bardzo pragnie władzy, to ją dostanie, ale na moich warunkach.
Z przyjemnością oddawała się swoim rozmyślaniom o przyszłości, gdy z zasnutego dymem nieba nadleciał ku niej kruk. Wylądował na gałęzi i zmienił się w Noszącego Znak kruka w czarnym płaszczu.
Konar był na tyle gruby i stabilny, że Nox bez problemu opadł na jedno kolano. Pochylił głowę w wyrazie oddania.
- Udało ci się zabić tamtego dzieciaka ze znamieniem, więc nie wszystko poszło na marne – Rairi stanęła nad nim i pogłaskała poprzetykane czerwienią białe włosy, jakby był psem, z którego jest zadowolona. – Chciałabym, żebyś coś jeszcze dla mnie zrobił. Wiem, że to możliwe.
Nox ani drgnął, czekając na rozkazy.
- Użycz mi swojej Mocy Kruka. Chcę mieć skrzydła.
- Jak sobie życzysz, matko.
Półelf wstał, ani razu nie podnosząc na nią wzroku. W jego dłoni pojawiło się niewielkie, czarne piórko. Przytknął je do jej nadgarstka i przymknął oczy. Rairi odetchnęła głęboko i uśmiechała się coraz szerzej, czując jak jej żyły pulsują nową Mocą, a ciało otula coś lekkiego i ciepłego.
- Gotowe – Nox odsunął się, blady i kruchy, jakby zaraz miał się przewrócić.
- Cudownie – roześmiała się dźwięcznie i spojrzała na nadgarstek, gdzie pojawił się malutki tatuaż w kształcie pióra. – Teraz w końcu będę mogła towarzyszyć Balarowi i podróżować gdzie zechcę.
W granatowych oczach Noxa pojawiła się rezygnacja i jeszcze większy smutek. Tylko na chwilę podniósł oczy, gdy z pleców Rairi wyrosły skrzydła, smukłe i piękne jak ona sama. Znów się roześmiała, przyglądając się im i dotykając palcami. Były lekkie i jedwabiste, dokładnie takie, o jakich marzyła.
- Niesamowite. Nie sądziłam, że to będzie takie łatwe – spojrzała na niego i z uśmiechem pogładziła po policzku – Dzisiaj bardzo mnie uszczęśliwiłeś, mój synu.
W jego oczach pojawił się czerwony błysk, gdy musnęła jego umysł. Od jakiegoś czasu wiedziała, że go niszczy. Jej wola zabijała jego mózg, zdrowie i wolną wolę. Czyż jednak dzieci nie są po to, by służyć swoim rodzicom, a w odpowiedniej chwili oddać za nich życie?
Rairi machnęła dla próby skrzydłami, po czym skoczyła i wzbiła się w niebo. Wiedziała jak to się robi, bo przecież ileż to razy obserwowała lot Noxa, śledząc jego myśli i odczucia. Jej śmiech, gdy okrążała drzewo zagubił się w syku ognia.
Wracaj już i dalej bądź moimi oczami i uszami.
Pomachała synowi i jakby robiła to od zawsze, wzbiła się jeszcze wyżej i odleciała za Balarem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych