Razem z Tarą, czym prędzej opuściły
na wpół zrujnowane miasto. Po drodze natknęły się na grupy
walczących, którym pomogły rozprawić się z przeciwnikiem. Ariel
atakowała ich niewidzialnymi ostrzami wiatru, chociaż znacznie
słabszymi niż przy walce z nephilami. Jej przyjaciółka, nie
zdejmując z siebie ciała Kiry, sięgała wolną ręką poprzez wir
w powietrzu i brała tą samą dziwna rzecz, która nazwała
pistoletem. Wystarczyło, że wycelowała i poruszyła palcem, a
niewielki, zabójczy pocisk przebijał wojowników, zabijając ich na
miejscu.
W końcu opuściły mury i dopiero wtedy Ariel
dźwignęła je w górę i przeniosła w miejsce, gdzie czekali na
nich ich towarzyszce.
Na ich widok już z daleka poniosły się okrzyki
radości. Jak tylko wylądowały, wszyscy rzucili się w jej stronę
i kilka ramion uściskało ją tak mocno, że groziło jej uduszenie.
Koll jako jedyny nie ruszył się z miejsca i tylko uśmiechał się
na swój szorstki sposób. Argon wyglądał, jakby również chciał
ją uściskać, ale zamiast tego potarmosił jej włosy z blaskiem
zadowolenia w oczach i podziękował Tarze, która cała aż
pęczniała z dobrze wypełnionego zadania.
Riva natomiast od razu dostrzegł zadrapania na
jej policzkach. Doskoczył do niej z przerażeniem, jakby, co
najmniej była śmiertelnie ranna.
- Na wszystkich bogów, kto ci to zrobił? –
Wychrypiał ze wzburzeniem, pochylił się nad nią i chwycił jej
twarz w obie dłonie, ścierając z policzków zasychającą krew –
Nigdy więcej nie puszczę cię nigdzie samej, jasne? Jak mogłem
pozwolić ci z nimi walczyć? Mogłaś przecież…
- Spokojnie – Ariel ujęła jego dłonie i
spokojnie odsunęła od twarzy. Jego niepokój o nią był
rozczulający, chociaż jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś
panikował z powodu takiej ranki – To naprawdę nic wielkiego,
nawet nie boli. Poza tym zaraz znikną. Widzisz?
Na jego oczach płytkie ranki zasklepiły się
ładnie, pozostawiając po sobie jedynie plamy krwi. Posłała mu
uspokajający uśmiech, po czym odsunęła się i zbliżyła do Tary,
która kładła właśnie nieprzytomną na ziemię.
- Tak naprawdę, to ona mi to zrobiła.
Przeszkodziła mi, gdy walczyłam z nephilami.
- Kim ona jest? Ich dowódcą? – zainteresował
się Arwel, który odgarnął z twarzy brudne i posklejane krwią
brązowe włosy i pochylił nad dziewczyną, trącając ją palcem w
policzek, jakby była jakimś niezwykłym stworzeniem.
- Sama się przyznała, że przysłała ją
Rairi. By mnie zabić. Nazywa się Kira. Nie wiem, jakim cudem, ale
potrafi poruszać przedmiotami za pomocą żywiołu powietrza –
wyjaśniła Ariel, podczas gdy reszta otoczyła jej ciało, a Riva z
namysłem marszczył brwi.
- Właściwie to jest Kiiri – mruknęła Tara,
ale tak cicho, że chyba mało, kto ją usłyszał.
- Dlaczego ją tu przytargałyście? Trzeba było
ją zabić – odezwał się szorstko Koll.
- Nie – Tara zaprotestowała gwałtownie, po
czym wyprostowała się i wytłumaczyła pospiesznie – Ona… Ja i
Ariel znamy ją ze szkoły z tamtego świata. Nie wiem jak się tu
dostała, ale powinniśmy odprawić ją do domu.
- Zabić ją i tyle.
- Skoro służy Rairi jest naszym wrogiem.
- Nie wiadomo, co jeszcze potrafi.
- Tara ma rację – Riva po krótkim namyśle
przerwał podniesione głosy niezadowolenia i popatrzył na
nieprzytomną dziewczynę – Wyślemy ją do domu – widząc twarde
spojrzenie Argona, dodał szybko – Do tego czasu zamkniemy ją w
celi i spróbujemy pozbawić Mocy. Może udam nam się ją
przesłuchać i dowiedzieć czegoś o planach nieprzyjaciela.
Gdy zapadła już decyzja i wojownicy zaczęli
zastanawiać się na głos jak ją unieszkodliwić, Ariel w tym
czasie przysunęła się bliżej do przyjaciółki i zapytała cicho:
- Gdy chodziłyśmy do szkoły? Jakieś szkoły?
Tara wzięła ją pod ramię i odszepnęła
konspiracyjnie.
- W sumie to długa historia, której nie
pamiętasz przez tą swoja amnezję. Później na spokojnie wszystko
ci opowiem. Na razie musisz tylko wiedzieć, że wtedy również była
z niej okropna, zarozumiała jędza.
- Aha, i pewnie jej nie lubiłyśmy?
- To za mało powiedziane, ale dokładnie tak. Na
sam jej widok miałam ochotę ja udusić.
Ariel zachichotała, wyobrażając
sobie, że Tara jest do tego zdolna. Naprawdę żałowała, że tego
nie pamięta. Tego i wiele innych rzeczy.
- To, jak poradziłaś sobie z ogniem
było rewelacyjnie – zwrócił się do niej Oran.
- Jak poradziłaś sobie z nephilami?
– Zapytał z żywym zainteresowaniem Nox, który wyraźnie starał
się trzymać jak najdalej od Tary.
- Właściwie to nie zniszczyłam
wszystkich, bo przerwała mi ta dziewczyna – Ariel z posępną mina
spojrzała w stronę miasta, nawet nie chcąc sobie wyobrażać, co
się tam dzieje. Stojąc do nich tyłem, opowiedziała, jaki znalazła
sposób – Ale wciąż została ich garstka. Oni… - jej głos się
załamał, przełknęła ślinę, na samo wspomnienie czując
wzbierające mdłości – Oni piją ich krew. Zabijają i piją.
- Tak właśnie robią – poczuła na
barku dłoń Rivy, jego ponury ton był pełen odrazy – To dzieci
Jormunga, boga śmierci. Są martwi, ale im więcej piją krwi, tym
stają się silniejsi, bardziej ludzcy. Jeśli Niezwyciężony ma ich
do swojej dyspozycji więcej, to chyba powinniśmy zacząć się bać
- Nie, dopóki mamy Ariel – rzucił
wesoło Arwel, chociaż reszta milczała.
- Chyba… chyba powinnam wrócić i
pozbyć się reszty, zanim staną się silniejsi i zabiją więcej
ludzi – stwierdziła po dłuższej chwili. Powinna tak zrobić,
chociaż była już potwornie zmęczona – Półelfy i wojownicy
wciąż walczą, widziałam Vethoynów, którym trzeba pomóc i
przydałoby się wyprowadzić ocalałych mieszkańców z miasta.
Muszę znaleźć Sato…Sato… Sato!
- Dobrze się czujesz? – Riva
pochylił się ku niej, gdy zaczęła powtarzać imię przyjaciela,
jakby sądził, że ze zmęczenia nagle postradała rozum, ale wtedy
rzuciła się pędem do przodu, potykając na nierównej ziemi.
Jako pierwsza dostrzegła, jak przez
wyrwę z murze wyłaniają się, jeden zza drugim duże wilki. Cała
wataha. Przewodził nimi największy z nich, brązowo szary, z
jarzącymi się wzorami na jednej łapie.
Alfa. Sato.
Na jego widok jej serce zrobiło się
lekkie jak piórko, a cały ciężar niepokoju gdzieś wyparował.
Ariel biegła ku nim, co i raz podlatując nad wysoką trawą
utrzymywana siłą powietrza. Bała się, że może nie znalazł
swojej rodziny i po drodze coś mu się stało, ale udało mu się.
Vethoyni opuścili miasto i teraz podążało za nim niemal cale
stado. Jeśli kogoś brakowało, to najwyżej dwóch, czy trzech
osób. No i nie było…
Gdy dzieliła już ich niewielka
odległość, Sato przemienił się w biegu w człowieka.
- Yaritha podobno ukrył jakiś
chłopak w tunelu pod miastem! Jest bezpieczny! – Krzyknął na
przywitanie, jakby dokładnie znał jej myśli, jak zawsze. Potem
uśmiechnął się radośnie, jego bursztynowe oczy jarzyły się w
mroku niczym dwa malutkie słoneczka.
Ariel wciąż biegła, chociaż
brakowało jej tchu i kłuło w boku. Musiała jak najszybciej objąć
przyjaciela, upewnić się, że nic mu nie jest, że wrócił do niej
cały i zdrowy. Ostatni odcinek wzleciała na wietrze, a Sato
wyciągnął ramiona, gotowy ją chwycić i objąć.
Znienacka coś długiego i czarnego
poderwało go do góry, a jego twarz w jednej chwili stężała z
przerażenia. Biegnący najbliżej wilk zmienił się w Elleyę,
która skoczyła, żeby złapać go za kostkę, jednak natrafiła
tylko na powietrze.
- Sato!!
Wśród wilków rozległo się dzikie
ujadanie, gdzieś z tyłu ktoś krzyczał, ale Ariel nie zwracała na
nich uwagę. Rozpostarła gwałtownie skrzydła i machnęła nimi
mocno, wzbijając się za przyjacielem. Nieco wyżej, przed sobą
ujrzała znajomy kształt czerni.
Balar złapał Sato za gardło,
podczas gdy magiczny sznur oplatał ciasno jego ciało i obejrzał
się na Ariel z okrutnym półuśmiechem. Kiedy go zostawiła, był
ledwo żywy, ale teraz nie było po nim widać, że w ogóle był
ranny.
Jak...?
Roześmiał się szorstko w jej
umyśle.
Sądziłaś,
że taka ranka mnie zatrzyma? W zamian za twoją pomoc, wróciłem
po swoją własność.
Sato
nie należy do ciebie. Puść go!
Ariel próbowała się do niego
zbliżyć, ale bała się zaatakować, żeby nie zranić przyjaciela.
Tak
bardzo zależy ci na tym kundlu?
Tak,
ja…
Balar odwrócił się i teraz leciał
tyłem, jakby cofał się przed nią, chociaż wyglądał na zbyt
pewnego siebie, żeby się jej obawiać.
Nie przyleciałem za tobą dla
zabawy, więc nie mam ochoty tracić czasu na wykłócanie się z
tobą, co należy do mnie, a co nie. Jeśli zaprzyjaźniłaś się z
moim sługą, to już twój problem.
Dopiero teraz zauważyła, że
znaleźli się nad miastem. Jej pasemka lśniły w mroku, chociaż
nie wiedziała jeszcze, co zrobić.
Skrępowany Sato nie próbował się
nawet poruszyć. Spojrzał na nią błagalnie swoimi złotymi oczami,
jakby prosił, żeby go zostawiła. Ariel zapiekły oczy i pokręciła
tylko głową.
- Czy ta noc nie jest za ciemna? –
Balar odezwał się głośno, przykuwając jej uwagę – Trochę
światła poprawi nam humor.
Z jego skrzydeł uleciały pióra i
nienaturalnie szybko opadły na miasto.
- Uciekaj! – Krzyknął Sato, ale
było już za późno.
Ariel zdążyła tylko otworzyć
szeroko oczy. Zaraz potem, w dole rozległy się ogłuszające
eksplozje, jedna po drugiej, pochłaniając całe miasto razem z
mieszkańcami, nephilami i resztkami wrogiej armii.
Wybuchy następowały po sobie tak
szybko, że nikt nie był w stanie ich powstrzymać. Słupy ognia
wzbijały się coraz wyżej. Jedna z silniejszych eksplozji
odepchnęła zaskoczoną Ariel, która koziołkując w powietrzu,
straciła kontrolę nad skrzydłami. Próbowała wyhamować, ale
siła, która ją odrzuciła, była zbyt gwałtowna. Przed oczami
miała tylko ogień, jakby cały świat miał spłonąć.
Zdawało jej się, że wiruje
bezwładnie w powietrzu całą wieczność, choć tak naprawdę nie
minęło może kilkanaście sekund. W końcu opadła boleśnie na
ziemię, a dokładnie w wysoką trawę, przeturlała się z rozpędu
i zatrzymała w gęstych krzakach.
Jęknęła z opóźnieniem, z trudem
łapiąc oddech. Prześwitujące przez liście niebo było dziwne
jasne, jakby całe czerwone. Jej ciało nie chciało się ruszyć, a
gdy próbowała się przekręcić, wszystko wokół zawirowało, aż
zrobiło jej się niedobrze. Wyciągnęła rękę gdzieś w bok,
jakby w poszukiwaniu pomocy i jej palce same zacisnęły się na
kamieniu. Był dziwnie gładki i ciepły, ale była zbyt oszołomiona,
by się nad tym zastanawiać. Leżąc nieruchomo miała wrażenie, że
ziemia pod nią pulsuje i tętni, próbuje wchłonąć. Potem
napłynęła ciemność i nie poczuła już, że kamień w dłoni
zniknął.
***
Ortisowi chciało się pić, aż
paliło go gardło i język. Miasto nasiąkło krwią, aż mógł jej
smakować w powietrzu. Jego ciało pod ubraniem zaczynało się
rozpadać, brakowało mu sił.
Sam nie wiedział gdzie idzie i po co.
Zaczynał żałować, że zostawił tak Kirę, bo chociaż dawała
sobie radę sama, zawsze mogło jej się coś stać. Nie zawrócił
jednak, by jej odszukać i teraz szedł przed siebie, omijając
martwe ciała i ludzi, którzy próbowali znaleźć jakieś
schronienie. Wszędzie szalał ogień, aż całkiem znienacka lunęła
z nieba dzika ulewa i musiał schować się w jednym z domów. Gdy
wyszedł, wszystko ociekało wodą. Kilka razy wdał się w walkę,
chociaż nie wiedział nawet, z kim i po co, skoro nie obchodziła go
żadna ze stron.
Cyrret nie żył, a więc sens jego
istnienia dobiegł końca. Zaszyty w jednym z zaułków pełnych
śmieci, obserwował jak przeciwległej uliczce jakiś chłopak w
znoszonych ubraniach otwiera klapę w ziemi i znika w niej, a zaraz
za nim rosły mężczyzna, dziwnie przypominający wilka.
Uciekają. Czy on też powinien?
Zaszyć się gdzieś w górach i żyć spokojnie, z dala od kłopotów.
O
czym ja myślę? Przecież już nie żyję. To niezgodne z naturą.
Przyrzekłem,, że po wszystkich zniknę z tego świata. Pomściłem
Jeona, a on by nie chciał, żebym taki był. Pewnie brzydziłby się
mną w takiej postaci.
Przypomniał sobie błękitne oczy
Kiry, patrzące na niego ufnie i z miłością, na która nie
zasługiwał. Ból rozdarł jego klatkę piersiową, aż zgiął się
wpół i zacisnął na niej pięść. Pewnie gdyby był żywy,
właśnie tak pękałoby jego serce. Wiedział jednak, że zwyczajnie
się rozkłada, a skora odchodzi od ciała. To była ta chwila, gdy
powinien zdecydować, czy napić się krwi i odnaleźć Kirę –
chociaż to było szaleństwo - czy dać się komuś zabić i mieć
wszystko z głowy.
W uszach rozbrzmiał mu śmiech Kiry,
a w ustach poczuł smak jej ciepłego życia.
Chce
żyć, Jeonie. To wszystko przez nią, ale naprawdę chce żyć. Może
w kiedyś, w innym świecie i w innym życiu...
Wyprostował się z trudem i wyszedł
z zaułka, wciąż niezdecydowany. Uniósł głowę i zauważył, że
z nocnego nieba spadają pióra. Zdawało mu się, że jakoś dziwnie
pulsują.
Kruki?
To była jego ostatnia myśl. Kilka
sekund później nastąpiły eksplozje i świat pochłonął ogień.
***
To była zdecydowanie piękna noc. Jedna z
takich, gdy czuła, że wszystko idzie po jej myśli. Balar spisał
się znakomicie, kolejny raz dowodząc, że jest jej wierny.
Rairi stała na gałęzi drzewa, jakby nic nie
ważyła i ze skrzyżowanymi ramionami obserwowała z lubością
pochłaniające miasto słupy ognia. Czerwone i pomarańczowe języki
skwierczały i syczały, układając dla niej melodię zwycięstwa.
Ogrzane powietrze przynosiło zapach dymu i śmierci. Wprawdzie Balar
trochę nierozważnie zabił przy tym ich ludzi i nephile, ale przy
ich potędze, to była nic nieznacząca strata.
W jej elfkich oczach odbijały się płomienie,
których doskonałe piękno niezmiennie ją zachwycało. Żałowała
tylko, że nie może oglądać ich razem ze swoim królem, który
zrobił swoje i odleciał, jakby o niej zapomniał. A przecież
musiała dać mu zasłużoną nagrodę.
Powiedz
mi, że ktoś zginął.
Przez
chwilę panowała cisza, jakby wysłała swoją myśl w próżnię,
ale w końcu o jej umysł otarła się dobrze znajoma świadomość.
Słaba i krucha, ale wciąż posłuszna.
Przykro
mi.
Żyją?
Zapytała z nutą
rozczarowania, wpatrując się w ogień.
Wszyscy.
Jesteśmy poza miastem.
Miałam nadzieję, że choć jeden z tych przeklętych
kruczych pomiotów spali się w ogniu.
To
Ariel nam…
Tak,
ta głupia dziewczyna ciągle staje mi na drodze.
Postarała się, żeby odczuł jej
gniew, czerwony i gorący niczym płomienie, na które patrzyli z
dwóch różnych stron. Czuła jego ból, ale nie protestował.
Przestał dawno temu, gdy zrozumiał, że wtedy jest tylko gorzej.
Mam…
mam ją zabić? Wszyscy ją szukają, gdy siła wybuchu gdzieś ją
odrzuciła.
Rairi namyślała się chwilę, gdyż
był to kuszący pomysł.
Nie.
Gathalag byłby na mnie wściekły. Lepiej zajmij się swoimi
towarzyszami. Pospiesz się i wykończ ich wszystkich.
Ale…
Spokojnie.
Pomogę ci, jak zawsze, wystarczy, że poddasz się mojej woli. A
teraz możesz do mnie przyjść? Przekazała
mu obraz drzewa i okolicy.
Chyba
mogę, na chwilę.
Rairi wycofała się, oparła o pień
drzewa i z lekkim uśmiechem zapatrzyła się w ogień.
O
tak, płońcie marne, zdradzieckie istoty. Niech spłonie ten cały,
przeklęty świat. Jeśli Gatahalag tak bardzo pragnie władzy, to ją
dostanie, ale na moich warunkach.
Z przyjemnością oddawała się swoim
rozmyślaniom o przyszłości, gdy z zasnutego dymem nieba nadleciał
ku niej kruk. Wylądował na gałęzi i zmienił się w Noszącego
Znak kruka w czarnym płaszczu.
Konar był na tyle gruby i stabilny,
że Nox bez problemu opadł na jedno kolano. Pochylił głowę w
wyrazie oddania.
- Udało ci się zabić tamtego
dzieciaka ze znamieniem, więc nie wszystko poszło na marne –
Rairi stanęła nad nim i pogłaskała poprzetykane czerwienią białe
włosy, jakby był psem, z którego jest zadowolona. – Chciałabym,
żebyś coś jeszcze dla mnie zrobił. Wiem, że to możliwe.
Nox ani drgnął, czekając na
rozkazy.
- Użycz mi swojej Mocy Kruka. Chcę
mieć skrzydła.
- Jak sobie życzysz, matko.
Półelf wstał, ani razu nie
podnosząc na nią wzroku. W jego dłoni pojawiło się niewielkie,
czarne piórko. Przytknął je do jej nadgarstka i przymknął oczy.
Rairi odetchnęła głęboko i uśmiechała się coraz szerzej,
czując jak jej żyły pulsują nową Mocą, a ciało otula coś
lekkiego i ciepłego.
- Gotowe – Nox odsunął się, blady
i kruchy, jakby zaraz miał się przewrócić.
- Cudownie – roześmiała się
dźwięcznie i spojrzała na nadgarstek, gdzie pojawił się malutki
tatuaż w kształcie pióra. – Teraz w końcu będę mogła
towarzyszyć Balarowi i podróżować gdzie zechcę.
W granatowych oczach Noxa pojawiła
się rezygnacja i jeszcze większy smutek. Tylko na chwilę podniósł
oczy, gdy z pleców Rairi wyrosły skrzydła, smukłe i piękne jak
ona sama. Znów się roześmiała, przyglądając się im i dotykając
palcami. Były lekkie i jedwabiste, dokładnie takie, o jakich
marzyła.
- Niesamowite. Nie sądziłam, że to
będzie takie łatwe – spojrzała na niego i z uśmiechem
pogładziła po policzku – Dzisiaj bardzo mnie uszczęśliwiłeś,
mój synu.
W jego oczach pojawił się czerwony
błysk, gdy musnęła jego umysł. Od jakiegoś czasu wiedziała, że
go niszczy. Jej wola zabijała jego mózg, zdrowie i wolną wolę.
Czyż jednak dzieci nie są po to, by służyć swoim rodzicom, a w
odpowiedniej chwili oddać za nich życie?
Rairi machnęła dla próby
skrzydłami, po czym skoczyła i wzbiła się w niebo. Wiedziała jak
to się robi, bo przecież ileż to razy obserwowała lot Noxa,
śledząc jego myśli i odczucia. Jej śmiech, gdy okrążała drzewo
zagubił się w syku ognia.
Wracaj
już i dalej bądź moimi oczami i uszami.
Pomachała
synowi i jakby robiła to od zawsze, wzbiła się jeszcze wyżej i
odleciała za Balarem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz