Riva
miał wrażenie, że zasnął tylko na chwilę, chociaż gdy usiadł
gwałtownie, wyrwany z niespokojnego snu, wokół panowały
ciemności, a cały zamek otulała cisza.
Znów widział rodziców,
krew i tą walkę, gdy został otruty.
Ten
koszmar nigdy się nie skończy.
Riva
spuścił bose stopy na zimną posadzkę i potarł twarz, wycierając
z czoła kropelki potu. Pochylił się do przodu, przygarbił i
zapatrzył na znamię kruka na dłoni, co i raz zaciskając ją w
pięść i prostując. Po ranie i truciźnie nie było śladu, ale
musiał się przyzwyczaić, że kolejny atak bólu już nie nastąpi.
Minie też trochę czasu,
zanim odzyska Moc. Może kilka dni, albo miesięcy. Nie chciał
nikogo martwić tym, że w tej chwili był kompletnie pozbawiony
Mocy. Mógł spróbować stworzyć kulę światła, ale te resztki,
które w nim zostały przydadzą się bardziej w czasie bitwy. Może
i był już w pełni sił i bez wysiłku mógł chwycić za miecz,
jednak trucizna wyssała z niego prawie całą Moc i nie prędko
odzyska jej tyle, co miał kiedyś, jeśli w ogóle to się stanie.
Oparł łokcie na kolanach i
schował twarz w dłoniach z przeciągłym westchnieniem. Wszyscy
liczyli, że teraz, gdy wyzdrowiał, bez trudu pokonają wroga. Nie
miał pojęcia przez co przeszła Ariel, żeby zdobyć dla niego
antidotum i zdążyć przed bitwą. A on i tak był im teraz
bezużyteczny.
Już Sereia ma więcej Mocy ode mnie. Co ze mnie za król, skoro
zostawiam wszystko Zakonowi, a sam chowam się za ich plecami?
-
Nie możesz spać, czy planujesz, jak pokonać wielotysięczną
armię, której nawet do pięt nie dorastacie?
W komnacie rozbłysło
magiczne światło, zbyt blade, aby rozproszyć mrok z kątów, ale i
tak w pierwszej chwili poraziło go w oczy.
Riva poderwał gwałtownie
głowę, zamrugał i w jednej chwili pobladł. Zerwał się na nogi i
napiął wszystkie mięśnie, żałując, że nie ma przy sobie
choćby sztyletu. Kiedy wyciągnął przed siebie lewą dłoń,
otoczył go suchy, nieco rozbawiony śmiech.
- Nie wysilaj się,
braciszku. Wiem, że nie masz Mocy i nawet w takim stanie nigdy byś
mnie nie pokonał.
Balar siedział w
nonszalanckiej pozie na parapecie w otwartym oknie, z jedną nogą
zgiętą w kolanie, a drugą zwisającą po wewnętrznej stronie
komnaty. Jak zawsze ubrany był od stóp do głów na czarno, ale coś
się w nim zmieniło. Krótkie włosy i brak blizn na twarzy
sprawiały, że wyglądał jakby mniej groźnie i uwydatniały te
drobne podobieństwa między nimi.
Kiedy jego wargi wykrzywił
ironiczny grymas, Riva przełknął ślinę i spiął się jeszcze
bardziej, czując jak narasta w nim zimna furia.
- Przyszedłeś zabić mnie
po cichu, a potem wymordować resztę kiedy śpią?
Czarne oczy patrzyły prosto
na niego, a z ich głębi trudno było cokolwiek odczytać.
- Sądzisz, że byłbym
zdolny do tak tchórzliwego zagrania? Aż tak źle mnie oceniasz?
- Wolę spodziewać się po
tobie najgorszych rzeczy, niż gorzko się rozczarować – warknął
cicho, ukradkowo rozglądając się za jakąkolwiek bronią.
Balar pokręcił głową i
cmoknął z dezaprobatą, jednak już się nie uśmiechał.
- Nie muszę uciekać się do
podstępu, bo nawet cały Zakon i ten twój ukochany Argon nie
jesteście dla mnie żadnym zagrożeniem.
- Zapominasz o Ariel. Zabrała
ci antidotum, a więc nie jesteś niepokonany. Jeśli ja nie dam
rady, to ona cię zabije. I nie licz, że ktoś uroni za tobą choć
jedną łzę, zdrajco.
Siedzący w oknie mężczyzna
nachmurzył się, aż kilka bruzd przecięło jego czoło.
- Łamiesz mi serce,
braciszku tak okrutnymi słowami.
- Przestań się tak do mnie
zwracać. Nie masz już do tego prawa.
- Bez względu na wszystko
nadal łączą nas więzy krwi.
Riva zacisnął pięści,
obrzucając go nienawistnym, pełnym jadu spojrzeniem.
- Czego w ogóle tu chcesz?
- Przyszedłem tylko
porozmawiać.
Tym razem to z jego gardła
wydobył się pogardliwy, pozbawiony wesołości śmiech.
- A jest jeszcze o czym?
Sądziłem, że…
- Nie wiesz wszystkiego.
- Doprawdy – uniósł brwi,
starając się zachować spokój i oceniając swoje szanse. Zawsze
mógł narobić hałasu i zwołać tu cały Zakon, ale tylko w
ostateczności – Chcesz się ze mną podzielić swoimi planami,
kiedy już nas wymordujesz? A może masz w zanadrzu jakieś
specjalnie tortury dla mnie, albo dla Ariel? Co Niezwyciężony
obiecał ci w zamian za płaszczenie się przed nim i zdradę
ukochanych oraz poddanych?
Balar zmrużył czarne oczy,
w których chłód ustąpił miejsca czemuś mroczniejszemu. W jednym
szybkim ruchu zsunął się z parapetu i stanął na posadzce w
słabym blasku unoszącej się nad nimi magicznej kuli.
- Nikt nie wie, że tu jestem
i lepiej, żeby tak zostało.
Krok za krokiem ruszył w
jego stronę, a Riva instynktownie zaczął się cofać, teraz już
gorączkowo rozglądając się za swoim mieczem i przeklinając w
duchu własną nieostrożność. Kiedy napotkał przeszywające
spojrzenie intruza, zamarł z sercem w gardle.
Na
pewno chce mnie w końcu zabić, bo po co by tu przychodził o tej
porze?
Balar
stanął tuż przed nim, przewyższając go o głowę i patrzył na
niego przez kilka długich sekund jakby z zamyśleniem. Riva miał
sucho w ustach, a serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Miał
już otworzyć usta, aby zawołać Argona, który spał w sąsiedniej
komnacie, jednak zobaczył jak mężczyzna kręci nieznacznie głową.
- Przyszedłem porozmawiać
tylko z tobą, Riva. Nie zamierzam walczyć, więc nie wołaj pomocy.
W tym momencie jego
spojrzenie się zmieniło, pojawiło się w nim dawno zapomniane
ciepło. Również wyraz twarzy, chociaż poważny, jakby się
rozluźnił. Balar wyciągnął ręce, a w międzyczasie za jego
plecami z cichym szumem wysunęły się skrzydła, które wygięły
się, otaczając ich obu.
- A teraz słuchaj uważnie
bo nie mam wiele czasu – objął brata, pochylając się nad jego
uchem, a skrzydła zamknęły się szczelnie wokół nich, otaczając
ciasnym kokonem.
W komnacie zapanowała głucha
cisza, nie było słychać nawet oddechu. Kula światła wciąż
unosiła się pod sufitem, oświetlając głęboką czerń piór,
które lśniły granatowo, całkowicie zasłaniając kryjących się
w ich wnętrzu dwóch mężczyzn.
Minęła dobra godzina, w
czasie której zdawało się, że cały świat znieruchomiał i
zamarł, w oczekiwaniu na jakieś wydarzenie.
W końcu skrzydła zniknęły,
odsłaniając braci.
Balar nadal stał pochylony,
z jedną ręką na głowie króla, z czołem przy jego czole. Ich
dłonie ze znamionami były połączone, splecione tak mocno, że
trudno było dostrzec która jest która. Otaczało je ciemne światło
i drobne wyładowania.
- To wszystko, co chciałem
ci przekazać - głos starszego brata był łagodny i tak cichy, że
ledwo słyszalny – Na razie nie mów o tym nikomu. Dzisiaj wszystko
się rozstrzygnie.
Po raz ostatni popatrzył w
jasne tęczówki i z ociąganiem puścił jego dłoń. Odwrócił
się i wyskoczył przez okno, zmieniając w kruka i odlatując w noc.
Riva patrzył za nim
rozszerzonymi oczami, tak bardzo zdumiony i zszokowany, że nie czuł
nawet wdzierającego się do środka przenikliwego chłodu.
- Poczekaj… - wyrwało mu
się z opóźnieniem. Nie zdążył zadać żadnego pytania, ani nic
powiedzieć.
Zrobił krok do przodu z
wyciągniętą ręka, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i runął
na kolana z głuchym jękiem.
W głowie mu szumiało. Z
otwartymi ustami zwiesił głowę i jak zaklęty wpatrywał się w
swoją lewą dłoń, wciąż nie dowierzając co się właśnie
stało.
Pukanie do drzwi sprawiło,
że drgnął, ale nie odwrócił się, gdy ktoś wszedł do środka.
- Riva? Coś się stało?
Wydawało mi się, że coś usłyszałam, więc wolałam sprawdzić.
Dobrze się czujesz?
To była Ariel.
- Tak...Nie wiem – zdołał
wykrztusić, pochylając głowę jeszcze niżej. Nie był w stanie
się ruszyć, a tym bardziej na nią spojrzeć. Nadal próbował to
wszystko zrozumieć, ale miał pustkę w głowie.
Jego serce drżało, jakby
obdarte i nagie, wystawione na chłód nocy. Wszystko okazało się
kłamstwem. Całe jego życie…
- Źle się czujesz?
Potrzebujesz pomocy?
Usłyszał jej kroki, gdy
zaczęła się zbliżać. W przypływie paniki, impulsywnie zgasił
światło, momentalnie pogrążając ich w ciemności.
- Nie! - tym jednym słowem
zatrzymał ją w miejscu i natychmiast poczuł wyrzuty sumienia, że
odezwał się tak ostro – Przepraszam.
Ariel odetchnęła głębiej,
ale nie próbowała już do niego podejść. Miał wrażenie, że
cofnęli się w czasie i było jak kiedyś. Jednak nic się nie
zmieniło, poza tym, że to bolało jeszcze bardziej.
- Ty… - zaczął ochryple,
nie unosząc głowy i nasłuchując jej oddechu – Nadal go kochasz.
- Riva, co ty…
- Wiem – wtrącił
pospiesznie, nie dając jej czasu na wytłumaczenie się – Wiem o
was i o tym, co musisz ukrywać. Już wybrałaś, prawda? To było do
przewidzenia, przecież łączy was więź głębsza, niż to, co do
ciebie czuję. Zawsze tak było, więc nie powinienem być
rozczarowany.
Wciągnęła głośno
powietrze.
- Ale…
- Chcę zostać sam – nie
udało mu się ukryć drżenia w głosie, ani tego jak bardzo czuł
się wstrząśnięty wszystkim, czego właśnie się dowiedział. To
było znacznie więcej, niż chciałby usłyszeć.
- Riva, ja naprawdę…
- Idź spać.
Stała jeszcze przez chwilę
w pełnej napięcia ciszy, po czym westchnęła ciężko i wyszła z
komnaty.
Czekał bez ruchu, aż
zamknie za sobą drzwi, po czym wstał i zamknął okno. Zapatrzył
się na ciemne, pochmurne niebo, gdzie przebijał blado niemal
idealnie okrągły księżyc. Następnie uniósł lewą dłoń i znów
spojrzał na pióro, które jarzyło się delikatnie. Nikły uśmiech
na jego ustach nie był wesoły, a raczej ponury i groźny.
Moc wypełniała jego ciało
i każdy nerw aż po najgłębsze zakamarki.
Potężna Moc, o jakiej nie
śmiał marzyć, a jakiej pragnął i potrzebował. Dłoń i całe
ramię aż pulsowały od nadmiaru energii, dzięki której będzie
mógł wygrać tą wojnę i pokonać każdego, kto stanie mu na
drodze.
„Gromadziłem ją dla
ciebie. Bądź królem, z którego będę mógł być dumny,
braciszku”.
To były ostatnie słowa
Balara, zanim chwycił jego dłoń i przelał w niego swoją Moc.
Oddał mu nie tylko swoją
potęgę, ale również tytuł.
Teraz to Riva był prawowitym
Kruczym Królem. I to on przewyższał wszystkich siłą.
Nareszcie mógł bronić
Elderolu, jego poddanych i tych, których obaj kochali.
***
Przez cały dzień starał
się unikać Ariel, chociaż powinien z nią porozmawiać. Wszystko
jednak było lepsze niż spojrzenie jej w oczy, a poza tym miał
dobrą wymówkę, gdyż od rana razem z Argonem obchodzili miasto i
sprawdzali gotowość wojowników oraz dodawali im otuchy. Pomimo ich
niewielkiej liczby, Riva był dziwnie spokojny. Nie mógł spać, ale
nie był też zmęczony. Właściwie to nigdy nawet nie czuł się
tak, jak teraz.
Wracając z przyjacielem do
zamku, zamyślił się na chwilę nad tym, co wydarzyło się w nocy,
aż poczuł na sobie przenikliwe spojrzenie wojownika.
- Odnoszę wrażenie, że
jesteś inny, niż zwykle.
- Czyli jaki? - teraz
rozumiał Ariel i to uczucie, gdy ma się przed innymi jakieś
sekrety. Nawet przed nią samą.
Argon wzruszył ramionami,
przyglądając mu się z góry na dół. Chociaż z pewnością
wyczuł otaczającą go Moc, nie skomentował tego, uznając może,
że po prostu tak szybko ją odzyskał. Lepiej, żeby wszyscy tak
myśleli.
- Dzisiaj pełnia a ty nie
wyglądasz na zbyt przejętego.
- Jestem przejęty, zapewniam
cię przyjacielu – skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na
zachmurzone niebo. Ranek nadszedł chłodny i wilgotny i tak już
pozostało. Jakby nawet słońce nie chciało patrzeć na to, co się
wydarzy – Rozmawiałeś z Lunną?
- Tak. Zgromadziła dla nas
dwa tysiące mieszańców.
- Dobrze. Ludzie są w
bezpiecznym miejscu?
- Mówiłem ci o tym, kiedy
spałeś. Nie pamiętasz?
Riva uśmiechnął się pod
nosem i skinął głową. Minęli dziedziniec z fontanną i
skierowali się do głównego wejścia.
- Co ja bym bez ciebie
zrobił, Argonie?
- Wolisz, żebym wymienił
dłuższą, czy krótszą listę?
Wystarczyło, żeby zerknął
na wojownika, by ten spoważniał i lekko pochylił głowę. W jego
jasno szarych oczach coś się zmieniło i on sam to zauważył.
Kiedy rano spojrzał w lustro, zobaczył w sobie króla. Pamiętał
jeszcze, że takie spojrzenie miał Balar, kiedy jeszcze wszyscy byli
pewni, że zostanie przyszłym królem. Nie tylko pewność siebie,
ale coś jeszcze.
Czyżby chodziło tu o Moc?
Jego brat zawsze był silniejszy, wszyscy go podziwiali, łącznie z
nim samym, ale przecież nie tylko o to chodziło.
Riva zmarszczył brwi,
skupiając się na rzeczywistości.
- Zawołaj wszystkich i
zgromadź w sali tronowej.
- Tak jest – Argon skinął
głową i posłusznie, bez żadnych pytań zniknął w głębi zamku.
Riva udał się w przeciwnym
kierunku. Szedł sprężystym i pewnym siebie krokiem człowieka
młodego i pełnego energii. Niesamowite. To jedno słowo wciąż
powracało w jego głowie. Niesamowite, że można się tak czuć, a
zaraz potem powrócił myślami do Balara. Oddał mu tyle Mocy, ale
gdy odchodził, nie wydawał się jej całkiem pozbawiony. Mógłby
nawet z nim walczyć, chociaż teraz Riva nie widział w tym sensu.
Miał czas na myślenie przez większość nocy, a i tak wciąż czuł
się oszołomiony. Jedyne do czego doszedł, to to, że w gruncie
rzeczy nigdy nie potrafił nienawidzić swojego brata. Na razie
właściwie sam nie wiedział co powinien myśleć, ani czuć. Balar
przewrócił jego świat do góry nogami, ale najpierw uratował im
wszystkim życie.
Chyba
szybko nie uporam się z tym, czego się dowiedziałem.
Dał
instrukcje kręcącej się w pobliżu służbie, po czym w zamyśleniu
wszedł do pustej sali i zasiadł na tronie. Wykorzystując chwilę
samotności, po raz kolejny tego dnia popatrzył na idealnie gładkie
pióro na lewej dłoni.
Znamię wciąż pulsowało i
jarzyło się własnym blaskiem.
Bez najmniejszego wysiłku
stworzył kulę światła, która wirując zmieniła się w błękitny,
a potem biały pocisk czystej Mocy. Poruszył palcami i kula zmieniła
się w czarne, krucze pióra, unoszące się przed nim w spokojnym
tańcu. Po chwili zamigotały i zaczęły pulsować czerwienią. Riva
oparł policzek na dłoni i przyglądał się im z wciąż zamyśloną
miną, ale w jego oczach można było dostrzec ekscytację.
To była Moc Kruczego Króla.
Zdolna zmieść z powierzchni ziemi całe miasta. Moc, którą Balar
nadużywał na ich oczach, ale teraz już wiedział dlaczego.
Skinął dłonią i pióra
zniknęły, zanim ktoś by je zauważył. Potem osunął się na
oparcie i uśmiechnął do siebie lekko. Właśnie dlatego był taki
spokojny.
Miał plan i wiedział
dokładnie co ma zrobić.
Minęło dobrych kilkanaście
minut, nim do sali przybył Argon z zresztą wojowników. Wszyscy w
płaszczach Zakonu Kruka, gotowi do nierównej walki ze znacznie
liczniejszym przeciwnikiem.
Wszyscy spojrzeli na tron i w
ukłonie padli na kolana. Czuli otaczającą go Moc, emanującą od
niego potęgę i władczość, które posiadał w sobie każdy Kruczy
Król. To było coś nowego również dla niego, bo chociaż był
królem już od lat, dopiero teraz czuł się nim naprawdę. Czuł,
że teraz przewyższa Mocą wszystkich tu zebranych razem wziętych.
Ba, w całym Elderolu, albo i dalej nie było silniejszego od niego.
Niesamowite
– pomyślał
znowu.
- Wasza Wysokość? - odezwał
się Reeth, prostując się jako pierwszy i unosząc na niego pełen
szacunku wzrok – Czy coś się stało?
- Masz nam coś do
przekazania?
- Dostałeś jakieś nowe
informacje o przeciwniku?
- Dzisiaj pełnia. Może
powinniśmy pilnować bramy. Lada moment mogą przybyć.
Argon stał z dłonią na
rękojeści miecza i tylko unosił pytająco brwi. Wszyscy wpatrywali
się w króla z niepokojem i wyczekiwaniem, gotowi spełnić każdy
jego rozkaz.
- Nic takiego się nie stało,
tylko… - zamilkł, kiedy dostrzegł Ariel, stojącą za
wojownikami, najbliżej drzwi. Ich spojrzenia spotkały się na kilka
uderzeń serca. W przygaszonych oczach dostrzegł smutek kiedy
otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale wtedy odwrócił
głowę, skupiając się z powrotem na braciach – Chciałem was
zobaczyć, żeby dodać wam otuchy i podziękować za wszystko, co
robiliście w czasie mojej choroby. Myślę, że to dobry moment, aby
zjeść wspólnie obiad i posilić przed bitwą – w tym momencie
przez otwarte drzwi zaczęła wchodzić służba, niosąc naczynia,
półmiski i parujące dania. Riva z uśmiechem wskazał im stół –
Siadajcie, przyjaciele.
Wojownicy odprężyli się
nieco i posłusznie zajęli miejsca, napełniając salę wieloma
głosami.
- A ty nie będziesz jadł? -
zapytał Argon, patrząc na niego z większym niepokojem niż
pozostali.
- Nie jestem głodny, ale wy
musicie mieć siłę – odparł lekkim tonem i ruchem dłoni
zachęcił przyjaciela, żeby nie zwracał na niego uwagi.
Jego wzrok, jakby sam z
siebie znów odnalazł Ariel. Dzisiaj była ubrana jak reszta
mężczyzn, w zielone spodnie i dopasowaną tunikę, ale i tak
wyglądała pięknie i dostojnie. Włosy spływały luźno na ramiona
i plecy, tworząc wokół niej ognistą aureolę, z kolorowymi
pasemkami opadającymi ciągle na policzek. Po jej minie i postawie
widać było determinację i gotowość do wszystkiego.
Kiedy siadała pomiędzy
Oranem a Sereią, obejrzała się na niego, ale pospiesznie odwrócił
wzrok i zacisnął usta. Nie był jeszcze w stanie na nią patrzeć.
Wiedział coś, co sprawiało, że nie miał odwagi z nią rozmawiać.
Z pewnością mu to przejdzie, bo przecież za bardzo ją kochał,
ale na razie musiał sam się z tym uporać.
Zaczęli jeść, kiedy
skocznym krokiem przybyła Tara w tak intensywnie różowej sukience,
że patrząc na nią trzeba było mrużyć oczy. Skłoniła się
pospiesznie królowi i mrugnęła okiem, a widząc jak kilku z
mężczyzn wpatruje się nią z lekką konsternacją, uśmiechnęła
się tak szeroko, jak tylko ona potrafiła.
- No co? - siadając na
wolnym miejscu, poprawiła sukienkę i odrzuciła do tyłu dwa
warkocze – Nigdy nie widzieliście tak oszałamiająco pięknej
wojowniczki? Jeśli nephile padną na mój widok z wrażenia, to nie
miejcie do mnie pretensji, że nie dałam wam powalczyć.
Poza Kollem wszyscy się
roześmieli, a Riva pozwolił sobie na szeroki uśmiech. Tara zawsze
pozostawała sobą i tylko ona potrafiła być taka wesoła nawet w
obliczu zbliżającego się wroga. Miała specyficzny charakter, ale
dzięki niej w sali zapanowała bardziej swobodna atmosfera, a kiedy
pozwolił sobie zerknąć na Ariel, właśnie mówiła coś do
przyjaciółki, rzucając w nią marchewką. Ona również w jej
towarzystwie wydawała się bardziej radosna, co z pewnością było
jej właśnie potrzebne.
Obiad trwał w najlepsze,
kiedy zjawili się Yarith i jego klan.
- Widzę, że znów
przybyliśmy w samą porę – roześmiał się tubalnie od progu,
spoglądając na króla i wskazując swoich ludzi, brudnych i dopiero
zrzucających postać wilków – Mogą się przyłączyć? Konamy z
głodu.
Riva skinął z rozbawieniem
głową.
- Twój klan zawsze jest tu
mile widziany. Częstujcie się.
Alfa nie potrzebował dalszej
zachęty. Sam, niczym król zasiadł u szczytu stołu, zaś Vethoyni
zajęli pozostałe miejsca, a ci, którym zabrakło, brali sobie
jedzenie na talerze i siadali przy kolumnach.
Riva obserwował ich z
podwyższenia, rozparty swobodnie na tronie, co chwila kierując
wzrok na siedzącą bokiem Ariel i starając się nie wracać myślami
do nocnej wizyty brata. Na szczęście nie musiał za bardzo się
wysilać, bo nagle w sali zrobiło się tak tłoczno i gwarnie, że
obecność tych wszystkich ludzi i rozmowy skutecznie odwracały jego
uwagę.
Zupełnie
jakbyśmy już wygrali. Ale to tylko kwestia czasu. Gdyby wiedzieli
to, co ja…
Yarith
właśnie z ożywieniem i głośno zdawał wszystkim relacje ze
swoich licznych zwycięskich potyczek, kiedy Riva dostrzegł coś
kątem oka. Wyprostował się i zmarszczył brwi, kierując
spojrzenie na Ariel. Przestała się śmiać z czegoś, co szepnął
jej Arwel, pobladła, zaciskając usta, po czym wstała nagle, aż
zaszurało krzesło. W jednej chwili wszyscy zamilkli i popatrzyli na
nią.
- Już tu są – oznajmiła
głucho – Zaraz będą przy bramie.
- To prawda, że byli
niedaleko, ale skąd to wiesz? - zapytał Yarith, podczas gdy jego
ludzie odkładali talerze i zaczęli wstawać, przybierając groźne
miny.
Riva również wstał, czując
nieprzyjemny ucisk w żołądku.
A
więc zaczęło się.
-
Pewnie wyczuła ich w powietrzu – odezwał się, ratując ją przed
odpowiedzią – W takim razie...
- Na mnie już czas –
Sereia wytarła usta serwetką i wstała od stołu – Pójdę
pierwsza i dam im nauczkę.
- Na pewno sobie poradzisz?
Popatrzyła na króla z
ironicznym uśmieszkiem.
- Wasza Wysokość chyba wie
na co mnie stać. To tylko banda nephilów bez własnej woli. Pokonam
połowę, zanim mnie dogonicie. Nie na darmo należę do Zakonu
Kruka, chociaż jestem kobietą.
- W takim razie powodzenia i
uważaj na siebie.
- Ja o nią zadbam, Wasza
Wysokość – Arwel objął ukochaną, pokazując w uśmiechu
wszystkie zęby, po czym oboje wybiegli z sali.
Zaraz potem ruszyli się
Vethoyni, zbili się w grupę i zmierzając do drzwi już rozpoczęli
przemianę w wilki.
- Yarithu – król zawołał
Alfę, który szedł na ich czele razem z córką – Dzisiaj
przejmiesz dowództwo nad naszą armią wojowników.
Mężczyzna błysnął zębami
w wilczym uśmiechu, machnął ręką i popędził swoich ludzi, sam
przyspieszając kroku. Wojownicy z Zakonu również czym prędzej
unieśli się ze swoich miejsc.
- Wiecie, co macie robić –
odezwał się głośno Argon, kiedy z ponurymi minami ruszyli za
Vethoynami, po drodze kłaniając się królowi i wymieniając między
sobą poważne spojrzenia.
- No to czas na
przedstawienie – Tara z szerokim, łobuzerskim uśmiechem, klasnęła
w ręce, po czym wyminęła wszystkich tanecznym krokiem, nie tracąc
dobrego humoru.
Riva zbiegł z podwyższenia
i zatrzymał kapitana, zanim udał się za resztą. Przytrzymał go
za łokieć i odezwał się ściszonym głosem:
- Uważajcie na Rairi, nie
może przeczytać waszych myśli. Zostanę w zamku, a ty się nią
zajmij.
Argon popatrzył na niego z
napięciem na twarzy i ściągniętymi brwiami.
- Jak chcesz, ale przecież
odzyskałeś…
- Rairi nie wie, że żyję i
tak musi zostać. Kiedy ją zabijesz, będę mógł wam pomóc –
zacisnął mocniej palce na jego ramieniu, patrząc przyjacielowi
prosto w oczy – Uważaj na siebie.
Wojownik skinął z powagą
głową.
- Ty też, przyjacielu –
odparł, po czym wybiegł z sali.
Riva odwrócił się powoli z
westchnieniem i napotkał spojrzenie Ariel.
***
Są
już przy bramie.
W
jej głowie rozległ się znajomy głos dokładnie tak, jak się
umówili. Przekazała to pozostałym i wszyscy wybiegli z sali. Teraz
została sama z Rivą. Mierzyli się wzrokiem, a zaległa nagle cisza
była gorsza, niż gdyby na nią krzyczał i rzucał oskarżenia.
- A więc dzisiaj wszystko
się skończy – odezwał się w końcu pozornie spokojnym tonem.
- Tak.
- Nie martw się o Argona.
Nic mu nie będzie.
- Wiem – ruszyła w jego
stronę, dostrzegając szanse, żeby dokończyć nocną rozmowę.
Riva nie znał całej prawdy i musiała mu to powiedzieć –
Posłuchaj, wiem co o mnie myślisz. Masz prawo czuć się zraniony,
ale…
Przybrał na twarz surową
maskę i zatrzymał ją w miejscu ruchem dłoni.
- Porozmawiamy o tym później.
- Ale ja naprawdę
chciałabym…
Już
czas, Ariel.
Zamarła,
wbijając wzrok w posadzkę.
Balar?
Leć na Wyspę Aznar, do
Czarnej Wieży.
Zagryzła
wargi, a jej serce zaczęło bić coraz szybciej w przypływie
podekscytowania i lęku.
Już
teraz? Sądziłam, że zdążę jeszcze pomóc tutaj, w bitwie.
Zanim przybędziesz na
miejsce, wzejdzie czerwony księżyc. Masz ważniejsze zadanie do
wykonania, ale jeśli bardzo chcesz wesprzeć przyjaciół, to zrób
to z daleka. Rairi wciąż nie wie, że tam jesteś i nie może cię
zobaczyć.
Rozumiem. Będziesz tam,
prawda?
Czekam na ciebie, moja
gwiazdeczko.
Ariel
przełknęła ślinę i zacisnęła pięści, kiedy głęboki,
łagodny baryton wypełnił jej umył i przeniknął każdą cząstkę
jej osoby. Sięgnęła ku jego świadomości, ale natknęła się
jedynie na pustkę. Musiała zamrugać, żeby powstrzymać łzy i
dostrzegła, że Riva przygląda jej się uważnie, a jego mina i
spojrzenie wyglądały, jakby doskonale wiedział, co się dzieje.
- Muszę zrobić, co do mnie
należy – odezwała się bez wahania, bardziej stanowczym tonem,
niż zamierzała – Przepraszam, że was tu zostawiam.
- Uważaj na siebie i...wróć
bezpiecznie.
Wyraźnie chciał powiedzieć
znacznie więcej, ale tylko spojrzał jej głęboko w oczy, jakby w
ten sposób chciał przekazać to wszystko, co miał w sercu. Ariel
posłała mu blady uśmiech, po czym wybiegła z sali, zostawiając
go całkiem samego.
Popędziła do swojej
komnaty, gdzie przewiesiła pochwę z mieczem przez ramię, otworzyła
okno i wyleciała z zamku, kierując się wysoko w zachmurzone niebo.
***
Argon wydał ostatnie rozkazy
wojownikom, po czym wypadłszy na zamkowy dziedziniec, teleportował
się w rozbłysku światła do Sallen, stolicy półelfów.
Pojawił się bezpośrednio w
sali audiencyjnej rezydencji hrabiego, gdzie zastał Lunnę i
Raliela, obradujących nad czymś przy stole.
- Biały Kruk!
Królowa Zielonego Lasu
wstała gwałtownie, a na jej ustach zaczął pojawiać się uśmiech.
Widząc jednak ponurą minę kapitana i jego twardy, chłody wzrok,
natychmiast spoważniała.
- Już? - Zapytał jej
przyjaciel, unosząc się z właściwą elfom gracją.
- Tak. Zaatakowali – Argon
z premedytacją nie patrzył na królową, świadom, że ona wręcz
pożera go wzrokiem. To nie był czas, ani miejsce na osobiste
sprawy - Wasi ludzie są gotowi?
- Czekają na dziedzińcu.
Nie jest ich zbyt wielu, ale jeden półelf jest więcej wart, niż
pięciu ludzi.
Argon odwrócił się na
pięcie i pierwszy ruszył pospiesznie w kierunku drzwi.
- W takim razie nie traćmy
czasu – odezwał się szorstko, nie sprawdzając, czy za nim idą.
Jego kroki były równie ciche, co elfów – Bitwa się rozpoczęła.