Jak tylko znaleźli się wewnątrz
rezydencji, zjawiło się kilkoro elfów i ku uldze Ariel, zostali
rozdzieleni. Nie pytała, dokąd ich prowadzą i miała szczerą
nadzieję, że bardzo długo nie zobaczy Balara.
Zauważyła, że wszystkie elfy były
jasnowłose i miały bardziej delikatną, eteryczną urodę niż te,
które spotkała do tej pory w Elderolu. Dwie kobiety zaprowadziły
ją do jednej z komnat na piętrze, gdzie mogła się odświeżyć i
przebrać. Mimo, że wciąż miała mętlik w głowie, nie
przeszkadzało jej to w uważnym rozglądaniu się. Cały budynek był
skromnie urządzony i poza obrazami przedstawiającymi naturę albo
zwierzęta, nie było żadnych niepotrzebnych ozdób ani przepychu.
Wszystko wykonane było z drewna, co nie znaczy, że było toporne i
brzydkie, wręcz przeciwnie.
- Wszystko wykonujemy sami –
wytłumaczyła jedna z kobiet, kiedy dostrzegła, jak Ariel przygląda
się misternie wykonanym meblom o zaskakująco delikatnych
kształtach, zdobionych listkami lub innymi leśnymi elementami –
Rozmawiamy z drzewami i prosimy je o pomoc, a potem Mocą i śpiewem
naginamy drewno do własnej woli.
Ariel
pokiwała tylko głową, zdumiona, że w tak prostych przedmiotach
jak zwykły stolik może kryć się tyle piękna. Towarzyszące jej
elfki traktowały ją z uprzejmym szacunkiem, a do tego bezustannie
uśmiechały się radośnie, jakby nie miały żadnych powodów do
zmartwień, a cały świat był po prostu zbyt piękny, żeby się
smucić. Przedstawiły się jako Arabel i Malia i od początku
zwracały się do niej po imieniu, jakby znały się od lat. Wydawały
się wręcz szczęśliwe z jej obecności i to było niemożliwe,
żeby z ich strony coś jej groziło. Jak jednak wytłumaczyć fakt,
że znali Balara, przywitali go jak swojego, a dla niej byli tak
przyjaźni ? Skoro tak dobrze się znali, z pewnością byli po jego
stronie.
Cokolwiek
planują, muszę uważać i być czujna.
Na
razie jednak wszystko wydawało się niczym sem, a Ariel była
zwyczajnie zbyt brudna i zmęczona, żeby się buntować. Dlatego
wzięła porządną kąpiel, choć po części pozbywając się z
siebie zapachu morskiej wody, który jednak tak bardzo przylgnął do
włosów, że przebijał się nawet przez wonne olejki. Następnie,
elfki ubrały ją w lekką, kremową sukienkę, niemal identyczną do
ich własnych, rozczesały jej wilgotne włosy i przyozdobiły żywymi
kwiatami.
- Teraz wyglądasz jak jedna z nas – roześmiała
się Arabel o złocistych długich włosach.
Ariel przyjrzała się sobie w lustrze
z uniesionymi brwiami, ledwo poznając tą obcą dziewczynę. Nie,
raczej kobietę. Może trochę wychudzoną i bladą, ale z pewnością
nie pozostało w niej już nic z dziecka. Wzrostem dorównywała
prawie elfkom, mimo przebywania na słońcu, cerę miała równie
jasną, a intensywnie zielone oczy błyszczały tym samym,
tajemniczym blaskiem. Tylko jej rude włosy stanowiły wyraźny
kontrast, miękkimi falami układając się na jej plecach i
ramionach.
- Nie mam spiczastych uszu –
zażartowała, chwytając za całkiem ludzkie, zaokrąglone płatki.
- I tak nie spotkałyśmy żadnej
kobiety, która miałaby tyle cech Nieśmiertelnych.
Chciała dodać, że pewnie nie miały
okazji poznać za wiele ludzi, uwięzione na tej wyspie, ale z
drugiej strony miały rację.
Przecież
w moich żyłach płynie wasza krew. Pomyślała,
zachowując to dla siebie. Może
niewiele, ale wystarczy, żebyście to dostrzegły.
- Gotowa na spotkanie z pozostałymi?
– Zapytała Malia, której włosy były o kilka odcieni jaśniejsze
od jej towarzyszki, a uśmiech radosny niczym u beztroskiego dziecka.
Nie
wiem. Wolałabym wrócić do domu.
- Tak, chodźmy.
Pozwoliła, żeby elfki poprowadziły
ją korytarzami, a sama zaczęła się zastanawiać, co jeszcze może
ją tu spotkać. Skruszony, przepraszający ją Balar? Witający ich
Eriianel, który najwyraźniej oczekiwał ich przybycia? Wyspa pełna
przyjaźnie nastawionych elfów?
Co
będzie następne?
Albo tak bardzo pogrążyła się we
własnych myślach, albo korytarz był tak krótki, bo zanim się
obejrzała, jej przewodniczki otworzyły zwykłe, proste drzwi i
znalazły się w dużej, przestronnej sali. Liczne, długie okna
wpuszczały do środka tony światła, teraz wieczornego i nadawały
wnętrzu harmonijnego połączenia z zewnętrznym światem. W
którąkolwiek stronę spojrzała, widziała las, rozproszone na łące
domki, albo morze. Z powodu późnej pory, pod sufitem wisiały
magiczne kule światła w odcieniach bieli i zieleni, nadające
całemu wnętrzu ciepły, przytulny blask, kojarzący się ze
słonecznym popołudniem pośrodku leśnej polanki.
To sprawiło, że na usta Ariel od
razu wypłynął łagodny uśmiech, którym przywitała zgromadzonych
przy długim stole elfów. Ich przyciszone, śpiewne głosy zamilkły
tylko na chwilę, kiedy zjawiła się w progu, po czym ponownie
napełniły całą salą przyjemnym dźwiękiem, kojarzącym się z
dzwoneczkami szumiącymi na wietrze. Arabel i Malia tanecznym krokiem
podeszły do stołu i natychmiast przyłączyły się do rozmowy.
Ariel wpatrywała się w elfy jak urzeczona. Wszystkie miały
srebrne, białe, albo złociste włosy, jasne oczy i piękne,
nieśmiertelne rysy twarzy. Ubrani w zwiewne stroje w odcieniach
zieleni, albo bieli, zdawali się ulotni i wręcz nierealni.
To
musi być sen. To niemożliwe, żeby takie miejsce istniało w
prawdziwym świecie. Ale jeśli to mi się śni, to mogę się nie
budzić.
Uszczypnęła się lekko w policzek,
ale ani jasno oświetlona sala, ani elfy nie rozpłynęły się, a
ona poczuła jak najbardziej realny ból.
U szczyt stołu siedział Eriianel,
który z szerokim uśmiechem skinął jej dłonią, zapraszając, aby
podeszła bliżej.
- Usiądź z nami, Ariel i czuj się
jak u siebie. Kolacja zaraz będzie gotowa, czekamy tylko na twojego
towarzysza.
Zachęcona jego pełnym dobroci i
szczerym spojrzeniem, zajęła wolne miejsce u jego boku, obserwowana
jedynie przez kilku zaciekawionych elfów. Arabel, siedząca po
drugiej stronie, kilka miejsc dalej, pomachała jej ręką i uniosła
swój kielich w geście toastu. Roześmiała się przy tym, ukazując
drobne, białe zęby. Ariel dopiero teraz zauważyła przed sobą
pusty talerz i taki sam kielich, napełniony już jakimś napojem.
Kiedy wzięła ostrożny łyk, okazało się, że to czysta,
orzeźwiająco chłodna woda. Z ulgą opróżniła naczynie, a
zaledwie je odstawiła, siedzący przy jej drugim boku, młody elf od
razu z powrotem je napełnił. Gdy popatrzyła na niego z
zaskoczeniem, uśmiechnął się przyjaźnie.
- Jestem Calanon.
Gdybyś potrzebowała pomocy, jestem do usług.
- Hmm, dziękuję –
mruknęła, zafascynowana niezwykłym odcieniem jego oczu, jasnym
fioletem ze złotymi plamkami.
- To zaszczyt i
przyjemność poznać Potomka Liry – odezwał się siedzący
naprzeciwko niej elf o miedzianych włosach splecionych w luźny
warkocz – Nie poznaliśmy twoich rodziców, ale jesteś nieco
podobna do Liry.
Ariel otworzyła
szeroko oczy.
- To… znaliście
Lirę?
To
by znaczyło, że żyją naprawdę długo.
- Oczywiście – odparł ze śmiechem
Calanon – Lira była naszą towarzyszką. Dla ciebie może się
wydawać, że żyła tysiące lat temu, ale dla nas to zaledwie kilka
dni w nieskończonej wieczności. Wciąż ubolewamy nad jej śmiercią
i śpiewamy poematy o jej odwadze i poświęceniu.
Ariel zaschło w gardle i szybko
musiała ponownie napić się wody. Zdała sobie sprawę, że siedzi
pośród elfów, które musiały być tak stare, jak ten świat i
skoro znały Lirę, musiały też chodzić po tej samej ziemi, co
Gathalag, kiedy był jeszcze takim elfem, jak one.
Zdumiewające.
- Rozumiem, że to musi być dla
ciebie trochę nieoczekiwane i być może nieco krępuje cię nasze
towarzystwo.
Łagodnie
powiedziane. Przemknęło
jej przez myśl, kiedy zwracała głowę w stronę Eriianela.
-
Ja… właściwie nie spodziewałam się…
- Balar cię nie uprzedził –
pokiwał ze zrozumieniem głową z nieznacznym rozbawieniem w
kącikach ust. Na dźwięk tego imienia, spięła ramiona i zacisnęła
usta, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Kiedy straciła
go z oczu, poczuła się jakoś lżej i nie chciała nawet myśleć,
że będzie musiała go jeszcze oglądać - Jesteśmy ostatnią grupą
Najstarszych, którzy pamiętają bogów i stworzenie świata –
wyjaśnił cierpliwie Eriianel, a wszystkie elfy zamilkły, z uwagą
słuchając jego głosu – Widzieliśmy jak rodziły się nowe
zwierzęta i pierwsi ludzie. Przeżyliśmy wojny i panoszące się
zło, aż zamieszkaliśmy na wyspie Rohe i odcięliśmy się od
reszty świata, aby żyć w spokoju i czekać na lepsze czasy.
Kiedy mówił tym melancholijnym,
nieco smutnym tonem Ariel nie potrafiła wątpić w jego opowieść.
Chciała wierzyć, że to nie jest sen, że może się przy nich
odprężyć, jednak rozsądek kazał jej wciąż się mieć na
baczności.
- Znaliście Gathalaga? – jej
pytanie sprawiło, że kilka osób odwróciło wzrok, a w oczach
Eriianela pojawił się autentyczny żal.
- Był nam niczym brat i nikt z nas
nie przypuszczał, że jego dusza tak bardzo przesiąknie złem i
rządzą władzy.
- To nasza wina, że nie zauważyliśmy
jego skazy, kiedy go tworzyliśmy.
Ten nowy, znajomy głos sprawił, że
Ariel wyprostowała się gwałtownie, aż zabrzęczały naczynia na
stole. Z twarzy elfa natychmiast zniknął wszelki smutek, zastąpiony
przez lekki uśmiech.
- Nie przedstawiłem ci jeszcze
naszego gościa, ale wydaje mi się, że już się znacie.
Jego dłoń powędrowała w bok i
spoczęła na jasnej czuprynie, ledwo widocznej zza stołu. Rozległ
się dziecięcy śmiech i po chwili ukazała się twarz chłopca,
którego chyba nigdy nie mogłaby zapomnieć.
Ariel już bardziej nie mogła być
zdumiona na widok Xandera, jak gdyby nigdy nic siedzącego pośrodku
Najstarszych i szczerzącego do niej wszystkie zęby. Przypomniała
sobie, że Balar wspominał coś o kimś, kto na nią czekał, ale
zupełnie nie spodziewała się, że spotka tu tego chłopca. Był
naczyniem dla bogów, dzięki któremu mogli wędrować po świecie
i na krótki czas ich drogi się połączyły. Kiedy chłopiec nagle
odszedł, pozostawiając po siebie jedynie krótką wiadomość,
sądziła, że nigdy więcej go nie zobaczy. Obawiała się nawet, że
bez opieki dorosłych, mógł gdzieś zginąć. Los znów przygnał
ich w to samo miejsce, tylko Ariel nie wiedziała dlaczego, bo Xander
zdawał się całkiem zadomowiony, a ona wciąż czuła się po
części jako więźniarka.
Chłopiec zeskoczył ze stołka,
prześlizgnął się zwinnie pod stołem i wdrapał na jej kolana.
Wyglądał zdrowo, a na sobie miał taki sam, zwiewny strój, jak
reszta elfów, tylko dopasowany do jego wzrostu.
- Cześć, Ariel – przywitał się i
zadzierając głowę, wpatrzył się w nią tymi niezwykłymi
czerwono – niebieskimi oczami z tak szczerą, dziecięcą
niewinnością, że dopiero teraz poczuła, jak jej spięte ciało
powoli się rozluźnia – Eriianel Mądry powiedział, że nas
odwiedzisz, więc czekałem już od wielu dni.
- Naprawdę? Ja też się cieszę, że
cię widzę – przytuliła chłopca do piersi i objęła opiekuńczo
ramionami, odkrywając z przyjemnością, że od ich ostatniego
spotkania nabrał ciała i trochę urósł. Tak bardzo ucieszył ją
widok znajomej twarzy w tym oddalonym od świata miejscu, że na
krótką chwilę zapomniała o swoich problemach i o tym, że ani na
moment, nie powinna tracić czujności. Więc dopiero po chwili
dotarło do niej, że coś się zmieniło. Odsunęła chłopca na
wyciągnięcie ramion i znów popatrzyła w jego duże dwukolorowe
oczy. A on odwzajemnił się tym samym – Ty… widzisz?!
Xander z entuzjazmem pokiwał głową.
- Tak. I jesteś nawet ładniejsza,
niż opowiadał.
- Kto taki?
- Balar.
Ariel zmarszczyła brwi. To wszystko
było naprawdę coraz dziwniejsze.
- A więc spotkaliście się już? –
Zapytała po chwili, starając się by jej głos zabrzmiał
naturalnie.
- Znalazł chłopca krótko po tym,
jak się rozstaliśmy – z jego ust wypłynął głos jednego z
bogów, a czerwone oko rozjarzyło się lekko. Radosny wyraz twarzy
zastąpiła powaga dorosłej osoby.
- Sprowadził go tutaj i oddał pod
opiekę elfów.
- To oni wyleczyli mu oczy.
- Uczą małego wielu rzeczy i jest tu
szczęśliwy, a my możemy rozmawiać z naszymi pierwszymi dziećmi.
Ariel
przeniosła pytające spojrzenie na Eriianela, który skinął głową.
- To wszystko prawda.
- Dlatego nie bądź na niego zła –
odezwał się Xander już swoim głosem i z zadartą głową,
przylgnął do jej ramienia – Balar jest dobry. Dzięki niemu
mieszkam z elfami, które uczą mnie pisać, czytać i wielu innych
fajnych rzeczy.
- Hmm, to dobrze – z roztargnieniem
pogłaskała go po włosach i w zamyśleniu ponownie uniosła wzrok
na elfa – Skąd w ogóle go znacie? – jego imię jakoś nie
chciało przejść przez jej gardło. Może zaszła jakaś pomyłka i
mówili o dwóch różnych osobach? Albo, co bardziej możliwe, była
to część ich planu zmydlenia jej oczy.
- Twojego towarzysza? – Eriianel
rozsiadł się wygodniej na krześle i upił wody ze swojego
kielicha, obdarzając ją i chłopca łagodnym spojrzeniem – Balar
odwiedza nas raz na jakiś czas i zostaje na dwa, trzy dni… Resztę
sam ci opowie – nagle uśmiechnął się szerzej i jego wzrok
powędrował gdzieś w bok – Skoro jest już nasz ostatni gość,
możemy rozpocząć kolację.
Ariel musiała przekręcić się na
krześle razem z Xanderem, żeby zobaczyć, jak przez jedne z drzwi
wchodzi dwójka elfów i szybko dołącza do pozostałych przy stole.
Za nimi zjawił się wysoki, przystojny mężczyzna, którego czarne
spojrzenie najpierw prześlizgnęło się po niej przelotnie, a potem
objęło grupę elfów.
- Siadaj z nami, Kruczy Królu i
możemy już jeść.
- Balar! – chłopiec zeskoczył z
jej kolan i podbiegł do mężczyzny, który wziął go na ręce,
podrzucił i ze śmiechem okręcił dookoła. O coś się zapytał,
ale Ariel go nie usłyszała.
B…Balar?
Niemożliwe.
Musiał wyczytać jej myśli, bo
skupił na niej spojrzenie, tym razem na dłużej i jego twarz
rozświetlił uśmiech, bardzo znajomy i podobny do uśmiechu Rivy.
Otworzyła usta, z niedowierzaniem wpatrując się w mężczyznę, w
którym faktycznie w końcu rozpoznała starszego z braci, a jej
prześladowcę.
Pierwsze, co rzucało się w oczy, to krótko przystrzyżone
włosy, jeszcze nieco wilgotne, oraz gładka twarz pozbawiona tamtych
szpecących blizn. A także brak otaczającej go czerni i mrocznej
aury, które czyniły go takim groźnym. Zamiast swojego płaszcza,
ubrany był w zielonkawe spodnie i białą tunikę, luźno spływającą
niemal do kolan. To właśnie przez to wszystko razem ledwo go
poznała. Nie spodziewała się też, że ten elfi strój i jasne
kolory będą mu tak pasowały. Choć był prosty i bez żadnych
ozdób, prezentował się w nim nadzwyczaj swobodnie, ale
jednocześnie z królewską godnością.
Teraz jeszcze bardziej przypominał
Rivę i to sprawiło, że zabolało ją serce. Był od niego wyższy,
lepiej zbudowany i przede wszystkim starszy, ale to podobieństwo
utrwaliło się w rysach jego twarzy, ułożeniu ładnie skrojonych
ust i niektórych gestach.
Siedziała niczym wrośnięta w
krzesło i gapiła się na niego otwarcie, kiedy zbliżał się do
stołu lekko kulejąc, z chłopcem na ręku. Dopiero, kiedy usiadł
pomiędzy nią, a Eriianelem, zdała sobie sprawę, że przez cały
ten czas zapomniała oddychać i teraz niemal zachłysnęła się
powietrzem.
- Wszystko rozumiem, Ariel, ale
naprawdę to niegrzecznie tak siedzieć z otwartymi ustami –
stwierdził przyciszonym głosem wyciągając ku niej rękę aby
samemu je zamknąć.
Natychmiast cofnęła się jak
oparzona, obdarzając go tak ostrym spojrzeniem, że gdyby to było
możliwe, zabiłoby go na miejscu. Gdzieś z boku rozległ się
śmiech i spłonęła rumieńcem, starając się ignorować
zaciekawione spojrzenia. To, że siedział tuż obok, niemal stykając
się z nią ramieniem, sprawiło, że nie potrafiła myśleć o
niczym innym, jak o tym, żeby trzymać się jak najdalej i unikać
wszelkiego kontaktu. Popatrzył na nią z nieokreślonym wyrazem
twarzy, po czym odwrócił głowę, wdając się w rozmowę z
Eriianelem. Był całkowicie rozluźniony, uśmiechnięty i ze
swobodą zagadywał elfy, jakby znali się od lat. Wydawało się
niemożliwe, żeby to wszystko udawał. Zanim zaczęła gubić się w
domysłach, na szczęście Xander znów usadowił się na jej
kolanach i w tym momencie przyniesiono kolację.
Przygryzając wargi, Ariel skupiła
się na stawianych na stole potrawach. Były tam półmiski z
sałatkami z owoców i warzyw, były warzywa na ciepło i zimno,
fantazyjnie pokrojone i udekorowane oraz świeżo zebrane owoce.
- Wybaczcie, że tylko to możemy wam
zaoferować, ale nie jadamy mięsa ani ryb.
- To nam w zupełności wystarczy –
Balar skinął mu z wdzięcznością głową i nałożył sobie
jednej z sałatek – Przywykłem do waszej diety, a Ariel na pewno
również szybko się przyzwyczai. Prawda?
Czując na sobie jego spojrzenie oraz
Eriianela, wbiła wzrok w swój talerz i potaknęła głową.
- Oczywiście – wydusiła, nie chcąc
być nieuprzejma.
To
już będziesz o wszystkim za mnie decydować? Dodała
szybko w myślach.
Wymknęło
mi się. Przepraszam.
Od
kiedy to w ogóle znasz to słowo?
Zamiast odpowiedzi, jak gdyby nigdy
nic zajął się jedzeniem.
- To jest naprawdę dobre – zachęcał
Xander, wiercąc się na jej kolanach, z błogim uśmiechem
pałaszując z jej talerza – Ja już w ogóle nawet nie tęsknię
za mięsem, chociaż kiedyś, jak żyłem na ulicy, nie jadłem go
dużo.
- Wierzę, że jest dobre – odparła
cicho, w zamyśleniu zanurzając palce w zdrowe, lśniące włosy
chłopca.
Nie unosiła głowy, podczas gdy wokół
niej rozbrzmiewały wesołe śmiechy ucztujących elfów. Chociaż
czuła nieodpartą, dziwną pokusę, robiła wszystko, żeby na niego
nie patrzeć. Każde zerknięcie na jego twarz tak obcą i znajomą
jednocześnie, niezwykle przystojną z silną linią podbródka i
wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, sprawiało, że
momentalnie robiło jej się gorąco. Czy właśnie o to im chodziło?
Zmuszali ją do siedzenia obok osoby, której tak bardzo nienawidzi i
zachowywali się, jakby wszyscy byli przyjaciółmi. Czy nie
wiedzieli jak zadawał jej cierpienie, bił i dusił? Nie wiedzieli
ilu zabił ludzi? Co prawda, po chłodnej obojętności w jego oczach
nie było śladu, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Sądzisz,
że w ten sposób zyskasz moje zaufanie?
Na razie wystarczy, jak zaczniesz jeść. Spróbuj tej
sałatki, jest wyśmienita.
Ale
Ariel nie mogła jeść. Skubała trochę tego, co podsuwał im
Calanon, ale ledwo czuła smak i z trudem przełykała twardawe
warzywa przez coraz bardziej zaciśnięte gardło. Otaczał ją szmer
głosów i pobrzękiwanie naczyń, podczas gdy w niej samej za sprawą
jego słów narastał przewrotny bunt, zupełnie jakby była
dzieckiem, któremu im bardziej coś się nakazuje, tym bardziej nie
chce tego zrobić. To było dziecinne z jej strony i niegrzeczne
wobec elfów, ale nie potrafiła zmusić się do udawania, że
wszystko jest w porządku.
- Jak się mają sprawy na stałym lądzie? –
zagadnął Eriianel przyjacielskim tonem. Nikt z obecnych zdawał
się nie dostrzegać jej zaciętej miny ani napięcia.
Balar sięgnął po coś tuż obok niej, aż
wzdrygnęła się nieznacznie, a całe ciało spięło się jak do
ucieczki. Miała wrażenie, że zerknął na nią z uwagą, ale w
żaden sposób tego nie skomentował.
- Niedługo pełnia czerwonego księżyca –
odparł, nakładając sobie na talerz kolejne danie – Wiesz, co się
wtedy wydarzy.
-Wszyscy wiemy, Kruczy Królu. Jeśli będziesz
czegokolwiek potrzebował…
- Dziękuję, Eriianelu, i tak jestem wam za
wszystko wdzięczny.
- To my nigdy nie odpłacimy się za twój
wysiłek.
- Pozwalacie mi tu odpoczywać, a to
wiele dla mnie znaczy.
W uszach Ariel ta rozmowa była tak
niezrozumiała oraz dziwna, że nawet nie próbowała pojąć jej
sensu.
- Możesz podać pieczone ziemniaki? –
Poprosił Xander, wyrywając ją z rozmyślań.
Ariel mruknęła coś w odpowiedzi i
sięgnęła ręką po jeden z półmisków. W tym samym momencie
Balar zrobił dokładnie to samo i ich palce zetknęły się nad
parującymi ziemniakami.
Doznała wrażenia, jakby pomiędzy
nimi przeskoczyła samotna iskra i przez ułamek sekundy usłyszała
nie tylko własne, ale również jego serce, bijące tym samym,
przyspieszonym rytmem. Drgnęła jakby ją uderzył, uniosła
gwałtownie głowę i spojrzała wprost w wpatrzone w nią czarne
tęczówki. Cofnęła szybko rękę i sapnęła niemal bez tchu.
Czuła, że nie wytrzyma tu ani chwili dłużej.
- Przepraszam, ale nie jestem głodna
– rzuciła cicho, po czym posadziła Xandera na krześle i nie
patrząc na nikogo, pospiesznie opuściła salę.
Bała się, że będzie błądzić po
nieznanej jej rezydencji, ale prosty korytarz od razu zaprowadził ją
na zewnątrz. Chłód wieczoru i świeże powietrze nieco ją
otrzeźwiły. Oddychając głęboko, przeszła kawałek po trawie,
rozglądając się po wyspie, a potem zerkając na sierp czerwonego
księżyca. Objęła się ramionami, kiedy powietrze przeniknęło
cienki materiał zwiewnej sukienki, aż dostała gęsiej skórki.
Czerwony księżyc. To o nim mówili
przy stole, i ona również wiedziała, co oznaczał.
A
więc już niedługo Gathalag opuści swoje więzienie i teraz moja
kolej, żeby się z nim zmierzyć.
To
prawda, tyle, że tym razem będzie inaczej.
Usłyszała za sobą kroki, chrzęst
trawy i oddech za plecami. Zacisnęła ukryte między pachami pięści
i zmarszczyła brwi. Był ostatnią osobą, którą chciała teraz
widzieć.
- Taki jest twój plan? Sądzisz, że
zmianą wyglądu i miłymi słówkami przeciągniesz mnie na swoją
stronę?
- Tak to wygląda? – Odparł
pytaniem na pytanie, a coś w jego spokojnym tonie sprawiło, że z
gniewu aż pociemniały jej oczy.
- A tak nie jest? Te wszystkie elfy są
tego częścią? - Jej ostry głos z każdą chwilą przybierał na
sile – Działają razem z tobą, czy zmusiłeś ich, żeby uśpili
moją czujność?
Zrobił ku niej krok, usłyszała jego
westchnienie.
-
Wiem, Ariel, co sobie myślisz. Rozumiem też, że…
- Rozumiesz?! – Krzyknęła, nie
zważając, że ktoś może ją usłyszeć – Po prostu grzebiesz mi
w głowie, a to jest różnica. Ja za to wiem, że nie dam się
nabrać na twoje marne sztuczki.
Nie myślała o tym, co robi,
zadziałała zupełnie spontanicznie, więc pewnie dlatego jego też
to zaskoczyło. Odwróciła się na pięcie i popchnęła go z
brutalną siłą, aż upadł na plecy. Nie próbował jej
powstrzymać, ani nie zareagował, kiedy usiadła na nim okrakiem i z
zimną furią walnęła go na odlew w twarz. Nie bronił się i
chociaż był od niej silniejszy, leżał zupełnie bezbronny i
bierny. Nie otaczała go nawet magiczna tarcza. Dzisiaj jednak już
chyba nic nie mogło ją zdziwić.
- Nie myśl, że swoim wyglądem, czy
tym niewinnym uśmiechem sprawisz, że przestanę cię nienawidzić!
– Krzyczała, a jej pięść po każdym zdaniu lądowała na jego
twarzy, która odskakiwała w bok, jakby był bezwolną lalką.
Zamknął oczy, ze spokojem pozwalając, aby się na nim wyładowała
– Zabiłeś swoich rodziców i moich – kolejny cios, w jej oczach
wezbrały łzy, przesłaniając wszystko mgłą – Przez ciebie
zginęło tyle niewinnych ludzi – jej pięść odbiła się na jego
policzku czerwonym śladem, ale nawet świadomość, że musi go
teraz piec, nie zmniejszyła jej rozpaczy i wściekłości –
Zabiłeś Sato – w kąciku jego ust pojawiła się krew – I Rivę!
- Faktycznie masz prawo mnie
nienawidzić i z pewnością zasługiwałem na każdy cios, a nawet
jeszcze więcej – odezwał się zachrypniętym głosem, leżąc pod
nią z odwróconą głową i zamkniętymi powiekami - Do końca
swojego życia będę błagał o wybaczenie, Ariel. Nie będę
zaprzeczał, że popełniłem wiele zbrodni, jednak… Mylisz się do
dwóch rzeczy.
- Jakich to niby? –
Warknęła, dysząc ciężko z wysiłku i tłumionych emocji, które
wciąż w niej szalały.
Poruszył się i kiedy w końcu z
niego zeszła, usiadł ciężko z grymasem bólu. Otarł krew z
kącika warg i trzymając dłoń na czerwonym, palącym policzku,
uniósł głowę, żeby na nią spojrzeć. Jego czarne oczy nie były
już puste i pozbawione życia, chociaż wciąż hipnotyzowały i
przyciągały niezwykłym blaskiem. Patrzył na nią przez chwilę w
skupieniu, jakby chciał się upewnić, że go słucha, że jest
gotowa na jego kolejne słowa.
- Nie zabiłem twoich rodziców.
Ariel zacisnęła pięści.
-
Przecież widziałam na własne oczy. Pokazałeś mi…
- To był tylko wytwór wyobraźni,
iluzja. Tak naprawdę zabiła ich Rairi, a mnie zmusiła, żebym na
to patrzył.
- Kłamiesz - kręcąc głową,
cofnęła się o krok, bardziej przed jego słowami, niż przed nim
samym – Zabiłeś własnego brata, wiec jak mam…
- Riva żyje.
Wszystko w niej zamarło, nawet serce.
Przez chwilę sądziła, że się przesłyszała.
- Co powiedziałeś?
- Riva żyje – powtórzył i wstał
niezdarnie, z jakąś sztywnością w ruchach. Na białej tunice na
plecach pojawiły się czerwone plamki krwi, jakby to tam od niej
oberwał, nie po twarzy.
Te dwa słowa w innym wypadku
uniosłyby ją nad ziemię, sprawiły największą radość i ulgę.
Pragnęła uczepić się ich kurczowo, jak tonący kawałka drewna,
jej serce i dusza chciały uwierzyć mu na słowo. Ale chłodny umysł
bezwzględnie odrzucał to, co padało z jego ust.
Kiedy próbował się zbliżyć,
cofnęła się gwałtownie, obdarzając go nieufnym, pełnym rezerwy
spojrzeniem.
- I niby mam ci uwierzyć? Nie wmówisz
mi, że trucizna w jego ciele też była iluzją. Widziałam jak pluł
krwią. Widziałam, jak pada na koc zupełnie bez życia!
W jego oczach mignął cień dawnego
chłodu, zaraz jednak spuścił głowę i przybrał udręczony, pełen
poczucia winy wyraz twarzy.
- Wtedy, gdy spotkaliśmy się w
tamtej wiosce, musiałem go pobić, bo Rairi patrzyła i spodziewała
się, że właśnie to zrobię. Pamiętasz niebieskie iskry na jego
ciele? W tym czasie zmieniłem nieco działanie trucizny, które
zadziałało dopiero, gdy go uzdrowiłaś. Zamiast umrzeć, Riva
zapadł w śpiączkę, z której obudzi się w odpowiedniej chwili.
Faktycznie tak było i nawet
zaskoczyło ją, że chwilę wcześniej Riva był umierający, a po
tym wydarzeniu na jakiś czas odzyskał siły.
- Na statku mówiłeś coś innego.
- Kłamałem. Musiałem kłamać, ale
teraz mówię prawdę.
- I tak ci nie wierzę – drżała na
całym ciele, chociaż nie czuła już chłodu, a jedynie kompletny
mętlik – Skoro twierdzisz, że wcześniej kłamałeś, to dlaczego
niby teraz mam ci uwierzyć? Równie dobrze może być na odwrót.
Zależało ci, żeby Riva zniknął z tego świata, chciałeś jego
śmierci.
Pokręcił głową, spojrzał na
księżyc i znów na nią. W jego oczach lśniła niezachwiana,
stalowa determinacja.
- Kocham go i nie pozwolę mu umrzeć.
- Minęło już kilka dni. Skąd niby
wiesz, że wciąż żyje? – Zapytała po chwili cicho, pozwalając
sobie na odrobinę nadziei, że może faktycznie jeszcze nie wszystko
jest stracone. Z całego serca chciała mu wierzyć, choć to było
trudne.
- Musi żyć, bo zbyt wiele
poświęciłem, abyście ty i mój brat byli bezpieczni – odparł z
westchnieniem, po czym postąpił ku niej krok z uniesioną ręką,
jakby była dzikim zwierzątkiem które bał się spłoszyć –
Tylko tutaj, na tej wyspie, za barierą elfów mogę być sobą.
Tutaj usłyszysz ode mnie tylko prawdę.
- Akurat! – prychnęła z pogardą,
a kiedy zbliżył się na wyciągnięcie ręki, chwyciła go za
tunikę i potrząsnęła nim z niespodziewaną nawet dla siebie siłą
– Gdyby nie te przeklęte zaklęcie, to z przyjemnością
dopilnowałabym, żebyś tym razem…
Uśmiechnął się delikatnie, czym
kompletnie wytrącił ją z równowagi.
- A więc jeszcze się nie
zorientowałaś? Zdjąłem z ciebie zaklęcie już wtedy, gdy
schodziliśmy ze statku. Kiedy potrąciłem cię ramieniem. Nic nie
poczułaś?
Owszem, poczuła. Przypomniała sobie,
że w tamtym momencie doznała silnego uczucia mrowienia na całym
ciele, ale uznała, że to przez barierę, którą akurat mijała.
Puściła go z otwartymi ustami,
niczym ryba wyjęta z wody. Spojrzała na swoje dłonie i dopiero
teraz uświadomiła sobie, że ani razu nie doznała znajomego bólu,
nawet, kiedy myślała o ucieczce, czy go biła. Dotarło też do
niej, że na powrót ma swobodny dostęp do swojej Mocy. Teraz mogła
go zaatakować i się bronić. Znów poczuła się silna.
- Ale… dlaczego? – Wydusiła w
końcu, czując, że od tego wszystkiego zaczyna kręcić jej się w
głowie – Jak niby teraz chcesz zmusić mnie, żebym oddała ci
kamienie?
- Wiem, co mówiłem, ale to też
kłamstwo. Nie zamierzam zabierać ci kamieni, bo to nawet
niemożliwe. Jest wręcz odwrotnie. Co mam jeszcze powiedzieć,
Ariel, żebyś mi uwierzyła? – Nie czekając na odpowiedź,
wyciągnął rękę w jej stronę i otworzył zaciśniętą pięść,
w której spoczywał jej wisiorek – Proszę. Zwracam ci całkowitą
wolność.
Białe piórko ze skrzydła jej brata
lśniło delikatnie w mroku nocy, jakby na jego dłoni spoczywała
gwiazdka. Drżącą ręką Ariel chwyciła rzemyk i obserwują go
czujnie, powoli zawiesiła na szyi. Jej serce zabiło szybciej, kiedy
ogarnęło ją znajome ciepło i ukryte wewnątrz niej skrzydła
poruszyły się radośnie, gotowe do lotu. Balar skinął głową,
wyraźnie zadowolony.
- Po co to wszystko? Dlaczego tu
jesteśmy, skoro nie chcesz moich kamieni?
- Bardzo dobre pytanie – uśmiechnął
się szerzej, aż w kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki,
a cała twarz nabrała łagodnych rysów – Właściwie to
potrzebuję twoich kamieni, ale w innym celu.
W niemym pytaniu otworzyła szeroko
oczy i z napięciem w mięśniach ponownie zaczęła się cofać,
kiedy sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej starannie
złożoną, pożółkłą kartkę pergaminu. Rozłożył ją
ostrożnie, jakby mogła rozlecieć mu się dłoniach i podsunął
jej przed oczy. Fantazyjne, nieco wyblakłe pismo było dla niej
nieczytelne, spisane w jakimś obcym języku, za to od razu rzuciło
jej się w oczy, że kartka była rozerwana w połowie i ponownie
sklejona.
- Co to jest?
- Coś, o czym niemal wszyscy
zapomnieli i nawet my sądziliśmy, że zaginęło – doszedł ich
od progu budynku głęboki, męski głos. Ariel zerknęła za siebie
i dostrzegła zbliżającego się ku nim Xandera. W ruchach i krokach
chłopca była dostojność i zdecydowanie, charakteryzujące
człowieka, który widział już na tym świecie wszystko. Albo boga.
Czerwone oko jarzyło się nieznacznie tym samym blaskiem, co księżyc
nad ich głowami, kiedy spoglądał na nich z powagą – Dzięki
Balarowi nareszcie wszystko się skończy.
Ariel patrzyła to na niego, to na
mężczyznę i mrugała powiekami, nic z tego nie rozumiejąc.
- O co tu chodzi?
- To jest list od bogów, który udało
mi się znaleźć i połączyć.
Chłopiec skinął głową i
złączywszy dłonie za plecami, uśmiechnął się do nich
pobłażliwie, jak do dwójki dzieci, którym musi tłumaczyć proste
sprawy.
- Kiedy Lira prosiła nas o pomoc w
walce z Gathalagiem, podarowaliśmy jej kamienie, ale odeszła, zanim
przekazaliśmy jak powinna ich użyć, żeby go zabić – głos,
który wydobył się z ust Xandera, prawdopodobnie należał do Launy
– Wysłaliśmy za nią Białego Kruka z wiadomością, ale coś
poszło nie tak i ten list nigdy do niej nie dotarł. Nawet my nie
wiedzieliśmy gdzie jest, zaś Balar poruszył niebo i ziemię, żeby
go odnaleźć.
- Poświęciłem na to
lata, ale mój wysiłek się opłacał.
-
Już my tego dopilnujemy.
- Widzisz, Ariel,
chociaż bogowie nie ingerują w sprawy tego świata, wyjątkowo
zgodzili się nam pomóc.
- Tylko odrobinę –
wtrącił wesoło inny z bogów, a rączka chłopca chwyciła ją za
skraj sukienki, jakby chciał podkreślić wagę i znaczenie swoich
słów –Kruczy Król zaopiekował się chłopcem i zaimponował nam
swoim poświęceniem, więc uznaliśmy, że tym razem nagniemy nieco
reguły.
Balar z kartką w
dłoni, chwycił ją za ramiona i obrócił tak, aby spojrzała mu
prosto w oczy.
- Możesz odlecieć
stąd w każdej chwili, Ariel, ale proszę cię, żebyś dała mi
dwa tygodnie.
- Zaufaj mu, on nam
pomoże – spojrzała na Xandera, był już sobą i podskakiwał u
jej nogi – Gdyby był zły, nie przyprowadziłby mnie tutaj, a elfy
nie pozwoliłyby mu tu mieszkać.
Zaciskając usta, znów
spojrzała na Balara, którego błagalny, wręcz pełen niepewnego
wyczekiwania wyraz twarzy był chyba najbardziej niespodziewaną
rzeczą, jakiej dzisiaj doświadczyła, chociaż było ich wiele.
- Dwa tygodnie? –
Powtórzyła ostrożnie, uwalniając się z jego uścisku i cofając
na bezpieczną odległość, palcami jednej dłoni gładząc białe
piórko.
Niezrażony, skinął
głową.
- Proszę tylko o te
kilka dni. W tym czasie pomogę ci opanować żywioł ognia i nauczę
jak zabić Gathalaga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz