poniedziałek, 10 lipca 2017

Rozdział 3

Jak tylko znaleźli się wewnątrz rezydencji, zjawiło się kilkoro elfów i ku uldze Ariel, zostali rozdzieleni. Nie pytała, dokąd ich prowadzą i miała szczerą nadzieję, że bardzo długo nie zobaczy Balara.
Zauważyła, że wszystkie elfy były jasnowłose i miały bardziej delikatną, eteryczną urodę niż te, które spotkała do tej pory w Elderolu. Dwie kobiety zaprowadziły ją do jednej z komnat na piętrze, gdzie mogła się odświeżyć i przebrać. Mimo, że wciąż miała mętlik w głowie, nie przeszkadzało jej to w uważnym rozglądaniu się. Cały budynek był skromnie urządzony i poza obrazami przedstawiającymi naturę albo zwierzęta, nie było żadnych niepotrzebnych ozdób ani przepychu. Wszystko wykonane było z drewna, co nie znaczy, że było toporne i brzydkie, wręcz przeciwnie.
- Wszystko wykonujemy sami – wytłumaczyła jedna z kobiet, kiedy dostrzegła, jak Ariel przygląda się misternie wykonanym meblom o zaskakująco delikatnych kształtach, zdobionych listkami lub innymi leśnymi elementami – Rozmawiamy z drzewami i prosimy je o pomoc, a potem Mocą i śpiewem naginamy drewno do własnej woli.
    Ariel pokiwała tylko głową, zdumiona, że w tak prostych przedmiotach jak zwykły stolik może kryć się tyle piękna. Towarzyszące jej elfki traktowały ją z uprzejmym szacunkiem, a do tego bezustannie uśmiechały się radośnie, jakby nie miały żadnych powodów do zmartwień, a cały świat był po prostu zbyt piękny, żeby się smucić. Przedstawiły się jako Arabel i Malia i od początku zwracały się do niej po imieniu, jakby znały się od lat. Wydawały się wręcz szczęśliwe z jej obecności i to było niemożliwe, żeby z ich strony coś jej groziło. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że znali Balara, przywitali go jak swojego, a dla niej byli tak przyjaźni ? Skoro tak dobrze się znali, z pewnością byli po jego stronie.
      Cokolwiek planują, muszę uważać i być czujna.
    Na razie jednak wszystko wydawało się niczym sem, a Ariel była zwyczajnie zbyt brudna i zmęczona, żeby się buntować.  Dlatego wzięła porządną kąpiel, choć po części pozbywając się z siebie zapachu morskiej wody, który jednak tak bardzo przylgnął do włosów, że przebijał się nawet przez wonne olejki. Następnie, elfki ubrały ją w lekką, kremową sukienkę, niemal identyczną do ich własnych, rozczesały jej wilgotne włosy i przyozdobiły żywymi kwiatami.
    - Teraz wyglądasz jak jedna z nas – roześmiała się Arabel o złocistych długich włosach.
Ariel przyjrzała się sobie w lustrze z uniesionymi brwiami, ledwo poznając tą obcą dziewczynę. Nie, raczej kobietę. Może trochę wychudzoną i bladą, ale z pewnością nie pozostało w niej już nic z dziecka. Wzrostem dorównywała prawie elfkom, mimo przebywania na słońcu, cerę miała równie jasną, a intensywnie zielone oczy błyszczały tym samym, tajemniczym blaskiem. Tylko jej rude włosy stanowiły wyraźny kontrast, miękkimi falami układając się na jej plecach i ramionach.
- Nie mam spiczastych uszu – zażartowała, chwytając za całkiem ludzkie, zaokrąglone płatki.
- I tak nie spotkałyśmy żadnej kobiety, która miałaby tyle cech Nieśmiertelnych.
Chciała dodać, że pewnie nie miały okazji poznać za wiele ludzi, uwięzione na tej wyspie, ale z drugiej strony miały rację.
Przecież w moich żyłach płynie wasza krew. Pomyślała, zachowując to dla siebie. Może niewiele, ale wystarczy, żebyście to dostrzegły.
- Gotowa na spotkanie z pozostałymi? – Zapytała Malia, której włosy były o kilka odcieni jaśniejsze od jej towarzyszki, a uśmiech radosny niczym u beztroskiego dziecka.
Nie wiem. Wolałabym wrócić do domu.
- Tak, chodźmy.
Pozwoliła, żeby elfki poprowadziły ją korytarzami, a sama zaczęła się zastanawiać, co jeszcze może ją tu spotkać. Skruszony, przepraszający ją Balar? Witający ich Eriianel, który najwyraźniej oczekiwał ich przybycia? Wyspa pełna przyjaźnie nastawionych elfów?
Co będzie następne?
Albo tak bardzo pogrążyła się we własnych myślach, albo korytarz był tak krótki, bo zanim się obejrzała, jej przewodniczki otworzyły zwykłe, proste drzwi i znalazły się w dużej, przestronnej sali. Liczne, długie okna wpuszczały do środka tony światła, teraz wieczornego i nadawały wnętrzu harmonijnego połączenia z zewnętrznym światem. W którąkolwiek stronę spojrzała, widziała las, rozproszone na łące domki, albo morze. Z powodu późnej pory, pod sufitem wisiały magiczne kule światła w odcieniach bieli i zieleni, nadające całemu wnętrzu ciepły, przytulny blask, kojarzący się ze słonecznym popołudniem pośrodku leśnej polanki.
To sprawiło, że na usta Ariel od razu wypłynął łagodny uśmiech, którym przywitała zgromadzonych przy długim stole elfów. Ich przyciszone, śpiewne głosy zamilkły tylko na chwilę, kiedy zjawiła się w progu, po czym ponownie napełniły całą salą przyjemnym dźwiękiem, kojarzącym się z dzwoneczkami szumiącymi na wietrze. Arabel i Malia tanecznym krokiem podeszły do stołu i natychmiast przyłączyły się do rozmowy. Ariel wpatrywała się w elfy jak urzeczona. Wszystkie miały srebrne, białe, albo złociste włosy, jasne oczy i piękne, nieśmiertelne rysy twarzy. Ubrani w zwiewne stroje w odcieniach zieleni, albo bieli, zdawali się ulotni i wręcz nierealni.
To musi być sen. To niemożliwe, żeby takie miejsce istniało w prawdziwym świecie. Ale jeśli to mi się śni, to mogę się nie budzić.
Uszczypnęła się lekko w policzek, ale ani jasno oświetlona sala, ani elfy nie rozpłynęły się, a ona poczuła jak najbardziej realny ból.
U szczyt stołu siedział Eriianel, który z szerokim uśmiechem skinął jej dłonią, zapraszając, aby podeszła bliżej.
- Usiądź z nami, Ariel i czuj się jak u siebie. Kolacja zaraz będzie gotowa, czekamy tylko na twojego towarzysza.
Zachęcona jego pełnym dobroci i szczerym spojrzeniem, zajęła wolne miejsce u jego boku, obserwowana jedynie przez kilku zaciekawionych elfów. Arabel, siedząca po drugiej stronie, kilka miejsc dalej, pomachała jej ręką i uniosła swój kielich w geście toastu. Roześmiała się przy tym, ukazując drobne, białe zęby. Ariel dopiero teraz zauważyła przed sobą pusty talerz i taki sam kielich, napełniony już jakimś napojem. Kiedy wzięła ostrożny łyk, okazało się, że to czysta, orzeźwiająco chłodna woda. Z ulgą opróżniła naczynie, a zaledwie je odstawiła, siedzący przy jej drugim boku, młody elf od razu z powrotem je napełnił. Gdy popatrzyła na niego z zaskoczeniem, uśmiechnął się przyjaźnie.
- Jestem Calanon. Gdybyś potrzebowała pomocy, jestem do usług.
- Hmm, dziękuję – mruknęła, zafascynowana niezwykłym odcieniem jego oczu, jasnym fioletem ze złotymi plamkami.
- To zaszczyt i przyjemność poznać Potomka Liry – odezwał się siedzący naprzeciwko niej elf o miedzianych włosach splecionych w luźny warkocz – Nie poznaliśmy twoich rodziców, ale jesteś nieco podobna do Liry.
Ariel otworzyła szeroko oczy.
- To… znaliście Lirę?
To by znaczyło, że żyją naprawdę długo.
- Oczywiście – odparł ze śmiechem Calanon – Lira była naszą towarzyszką. Dla ciebie może się wydawać, że żyła tysiące lat temu, ale dla nas to zaledwie kilka dni w nieskończonej wieczności. Wciąż ubolewamy nad jej śmiercią i śpiewamy poematy o jej odwadze i poświęceniu.
Ariel zaschło w gardle i szybko musiała ponownie napić się wody. Zdała sobie sprawę, że siedzi pośród elfów, które musiały być tak stare, jak ten świat i skoro znały Lirę, musiały też chodzić po tej samej ziemi, co Gathalag, kiedy był jeszcze takim elfem, jak one.
Zdumiewające.
- Rozumiem, że to musi być dla ciebie trochę nieoczekiwane i być może nieco krępuje cię nasze towarzystwo.
Łagodnie powiedziane. Przemknęło jej przez myśl, kiedy zwracała głowę w stronę Eriianela.
- Ja… właściwie nie spodziewałam się…
- Balar cię nie uprzedził – pokiwał ze zrozumieniem głową z nieznacznym rozbawieniem w kącikach ust. Na dźwięk tego imienia, spięła ramiona i zacisnęła usta, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Kiedy straciła go z oczu, poczuła się jakoś lżej i nie chciała nawet myśleć, że będzie musiała go jeszcze oglądać - Jesteśmy ostatnią grupą Najstarszych, którzy pamiętają bogów i stworzenie świata – wyjaśnił cierpliwie Eriianel, a wszystkie elfy zamilkły, z uwagą słuchając jego głosu – Widzieliśmy jak rodziły się nowe zwierzęta i pierwsi ludzie. Przeżyliśmy wojny i panoszące się zło, aż zamieszkaliśmy na wyspie Rohe i odcięliśmy się od reszty świata, aby żyć w spokoju i czekać na lepsze czasy.
Kiedy mówił tym melancholijnym, nieco smutnym tonem Ariel nie potrafiła wątpić w jego opowieść. Chciała wierzyć, że to nie jest sen, że może się przy nich odprężyć, jednak rozsądek kazał jej wciąż się mieć na baczności.
- Znaliście Gathalaga? – jej pytanie sprawiło, że kilka osób odwróciło wzrok, a w oczach Eriianela pojawił się autentyczny żal.
- Był nam niczym brat i nikt z nas nie przypuszczał, że jego dusza tak bardzo przesiąknie złem i rządzą władzy.
- To nasza wina, że nie zauważyliśmy jego skazy, kiedy go tworzyliśmy.
Ten nowy, znajomy głos sprawił, że Ariel wyprostowała się gwałtownie, aż zabrzęczały naczynia na stole. Z twarzy elfa natychmiast zniknął wszelki smutek, zastąpiony przez lekki uśmiech.
- Nie przedstawiłem ci jeszcze naszego gościa, ale wydaje mi się, że już się znacie.
Jego dłoń powędrowała w bok i spoczęła na jasnej czuprynie, ledwo widocznej zza stołu. Rozległ się dziecięcy śmiech i po chwili ukazała się twarz chłopca, którego chyba nigdy nie mogłaby zapomnieć.
Ariel już bardziej nie mogła być zdumiona na widok Xandera, jak gdyby nigdy nic siedzącego pośrodku Najstarszych i szczerzącego do niej wszystkie zęby. Przypomniała sobie, że Balar wspominał coś o kimś, kto na nią czekał, ale zupełnie nie spodziewała się, że spotka tu tego chłopca. Był naczyniem dla bogów, dzięki któremu mogli wędrować po świecie i na krótki czas ich drogi się połączyły. Kiedy chłopiec nagle odszedł, pozostawiając po siebie jedynie krótką wiadomość, sądziła, że nigdy więcej go nie zobaczy. Obawiała się nawet, że bez opieki dorosłych, mógł gdzieś zginąć. Los znów przygnał ich w to samo miejsce, tylko Ariel nie wiedziała dlaczego, bo Xander zdawał się całkiem zadomowiony, a ona wciąż czuła się po części jako więźniarka.
Chłopiec zeskoczył ze stołka, prześlizgnął się zwinnie pod stołem i wdrapał na jej kolana. Wyglądał zdrowo, a na sobie miał taki sam, zwiewny strój, jak reszta elfów, tylko dopasowany do jego wzrostu.
- Cześć, Ariel – przywitał się i zadzierając głowę, wpatrzył się w nią tymi niezwykłymi czerwono – niebieskimi oczami z tak szczerą, dziecięcą niewinnością, że dopiero teraz poczuła, jak jej spięte ciało powoli się rozluźnia – Eriianel Mądry powiedział, że nas odwiedzisz, więc czekałem już od wielu dni.
- Naprawdę? Ja też się cieszę, że cię widzę – przytuliła chłopca do piersi i objęła opiekuńczo ramionami, odkrywając z przyjemnością, że od ich ostatniego spotkania nabrał ciała i trochę urósł. Tak bardzo ucieszył ją widok znajomej twarzy w tym oddalonym od świata miejscu, że na krótką chwilę zapomniała o swoich problemach i o tym, że ani na moment, nie powinna tracić czujności. Więc dopiero po chwili dotarło do niej, że coś się zmieniło. Odsunęła chłopca na wyciągnięcie ramion i znów popatrzyła w jego duże dwukolorowe oczy. A on odwzajemnił się tym samym – Ty… widzisz?!
Xander z entuzjazmem pokiwał głową.
- Tak. I jesteś nawet ładniejsza, niż opowiadał.
- Kto taki?
- Balar.
Ariel zmarszczyła brwi. To wszystko było naprawdę coraz dziwniejsze.
- A więc spotkaliście się już? – Zapytała po chwili, starając się by jej głos zabrzmiał naturalnie.
- Znalazł chłopca krótko po tym, jak się rozstaliśmy – z jego ust wypłynął głos jednego z bogów, a czerwone oko rozjarzyło się lekko. Radosny wyraz twarzy zastąpiła powaga dorosłej osoby.
- Sprowadził go tutaj i oddał pod opiekę elfów.
- To oni wyleczyli mu oczy.
- Uczą małego wielu rzeczy i jest tu szczęśliwy, a my możemy rozmawiać z naszymi pierwszymi dziećmi.
Ariel przeniosła pytające spojrzenie na Eriianela, który skinął głową.
- To wszystko prawda.
- Dlatego nie bądź na niego zła – odezwał się Xander już swoim głosem i z zadartą głową, przylgnął do jej ramienia – Balar jest dobry. Dzięki niemu mieszkam z elfami, które uczą mnie pisać, czytać i wielu innych fajnych rzeczy.
- Hmm, to dobrze – z roztargnieniem pogłaskała go po włosach i w zamyśleniu ponownie uniosła wzrok na elfa – Skąd w ogóle go znacie? – jego imię jakoś nie chciało przejść przez jej gardło. Może zaszła jakaś pomyłka i mówili o dwóch różnych osobach? Albo, co bardziej możliwe, była to część ich planu zmydlenia jej oczy.
- Twojego towarzysza? – Eriianel rozsiadł się wygodniej na krześle i upił wody ze swojego kielicha, obdarzając ją i chłopca łagodnym spojrzeniem – Balar odwiedza nas raz na jakiś czas i zostaje na dwa, trzy dni… Resztę sam ci opowie – nagle uśmiechnął się szerzej i jego wzrok powędrował gdzieś w bok – Skoro jest już nasz ostatni gość, możemy rozpocząć kolację.
Ariel musiała przekręcić się na krześle razem z Xanderem, żeby zobaczyć, jak przez jedne z drzwi wchodzi dwójka elfów i szybko dołącza do pozostałych przy stole. Za nimi zjawił się wysoki, przystojny mężczyzna, którego czarne spojrzenie najpierw prześlizgnęło się po niej przelotnie, a potem objęło grupę elfów.
- Siadaj z nami, Kruczy Królu i możemy już jeść.
- Balar! – chłopiec zeskoczył z jej kolan i podbiegł do mężczyzny, który wziął go na ręce, podrzucił i ze śmiechem okręcił dookoła. O coś się zapytał, ale Ariel go nie usłyszała.
B…Balar? Niemożliwe.
Musiał wyczytać jej myśli, bo skupił na niej spojrzenie, tym razem na dłużej i jego twarz rozświetlił uśmiech, bardzo znajomy i podobny do uśmiechu Rivy. Otworzyła usta, z niedowierzaniem wpatrując się w mężczyznę, w którym faktycznie w końcu rozpoznała starszego z braci, a jej prześladowcę.
    Pierwsze, co rzucało się w oczy, to krótko przystrzyżone włosy, jeszcze nieco wilgotne, oraz gładka twarz pozbawiona tamtych szpecących blizn. A także brak otaczającej go czerni i mrocznej aury, które czyniły go takim groźnym. Zamiast swojego płaszcza, ubrany był w zielonkawe spodnie i białą tunikę, luźno spływającą niemal do kolan. To właśnie przez to wszystko razem ledwo go poznała. Nie spodziewała się też, że ten elfi strój i jasne kolory będą mu tak pasowały. Choć był prosty i bez żadnych ozdób, prezentował się w nim nadzwyczaj swobodnie, ale jednocześnie z królewską godnością.
Teraz jeszcze bardziej przypominał Rivę i to sprawiło, że zabolało ją serce. Był od niego wyższy, lepiej zbudowany i przede wszystkim starszy, ale to podobieństwo utrwaliło się w rysach jego twarzy, ułożeniu ładnie skrojonych ust i niektórych gestach.
Siedziała niczym wrośnięta w krzesło i gapiła się na niego otwarcie, kiedy zbliżał się do stołu lekko kulejąc, z chłopcem na ręku. Dopiero, kiedy usiadł pomiędzy nią, a Eriianelem, zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas zapomniała oddychać i teraz niemal zachłysnęła się powietrzem.
- Wszystko rozumiem, Ariel, ale naprawdę to niegrzecznie tak siedzieć z otwartymi ustami – stwierdził przyciszonym głosem wyciągając ku niej rękę aby samemu je zamknąć.
Natychmiast cofnęła się jak oparzona, obdarzając go tak ostrym spojrzeniem, że gdyby to było możliwe, zabiłoby go na miejscu. Gdzieś z boku rozległ się śmiech i spłonęła rumieńcem, starając się ignorować zaciekawione spojrzenia. To, że siedział tuż obok, niemal stykając się z nią ramieniem, sprawiło, że nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak o tym, żeby trzymać się jak najdalej i unikać wszelkiego kontaktu. Popatrzył na nią z nieokreślonym wyrazem twarzy, po czym odwrócił głowę, wdając się w rozmowę z Eriianelem. Był całkowicie rozluźniony, uśmiechnięty i ze swobodą zagadywał elfy, jakby znali się od lat. Wydawało się niemożliwe, żeby to wszystko udawał. Zanim zaczęła gubić się w domysłach, na szczęście Xander znów usadowił się na jej kolanach i w tym momencie przyniesiono kolację.
Przygryzając wargi, Ariel skupiła się na stawianych na stole potrawach. Były tam półmiski z sałatkami z owoców i warzyw, były warzywa na ciepło i zimno, fantazyjnie pokrojone i udekorowane oraz świeżo zebrane owoce.
- Wybaczcie, że tylko to możemy wam zaoferować, ale nie jadamy mięsa ani ryb.
- To nam w zupełności wystarczy – Balar skinął mu z wdzięcznością głową i nałożył sobie jednej z sałatek – Przywykłem do waszej diety, a Ariel na pewno również szybko się przyzwyczai. Prawda?
Czując na sobie jego spojrzenie oraz Eriianela, wbiła wzrok w swój talerz i potaknęła głową.
- Oczywiście – wydusiła, nie chcąc być nieuprzejma.
To już będziesz o wszystkim za mnie decydować? Dodała szybko w myślach.
Wymknęło mi się. Przepraszam.
Od kiedy to w ogóle znasz to słowo?
Zamiast odpowiedzi, jak gdyby nigdy nic zajął się jedzeniem.
- To jest naprawdę dobre – zachęcał Xander, wiercąc się na jej kolanach, z błogim uśmiechem pałaszując z jej talerza – Ja już w ogóle nawet nie tęsknię za mięsem, chociaż kiedyś, jak żyłem na ulicy, nie jadłem go dużo.
- Wierzę, że jest dobre – odparła cicho, w zamyśleniu zanurzając palce w zdrowe, lśniące włosy chłopca.
Nie unosiła głowy, podczas gdy wokół niej rozbrzmiewały wesołe śmiechy ucztujących elfów. Chociaż czuła nieodpartą, dziwną pokusę, robiła wszystko, żeby na niego nie patrzeć. Każde zerknięcie na jego twarz tak obcą i znajomą jednocześnie, niezwykle przystojną z silną linią podbródka i wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, sprawiało, że momentalnie robiło jej się gorąco. Czy właśnie o to im chodziło? Zmuszali ją do siedzenia obok osoby, której tak bardzo nienawidzi i zachowywali się, jakby wszyscy byli przyjaciółmi. Czy nie wiedzieli jak zadawał jej cierpienie, bił i dusił? Nie wiedzieli ilu zabił ludzi? Co prawda, po chłodnej obojętności w jego oczach nie było śladu, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
     Sądzisz, że w ten sposób zyskasz moje zaufanie?
   Na razie wystarczy, jak zaczniesz jeść. Spróbuj tej sałatki, jest wyśmienita.
    Ale Ariel nie mogła jeść. Skubała trochę tego, co podsuwał im Calanon, ale ledwo czuła smak i z trudem przełykała twardawe warzywa przez coraz bardziej zaciśnięte gardło. Otaczał ją szmer głosów i pobrzękiwanie naczyń, podczas gdy w niej samej za sprawą jego słów narastał przewrotny bunt, zupełnie jakby była dzieckiem, któremu im bardziej coś się nakazuje, tym bardziej nie chce tego zrobić. To było dziecinne z jej strony i niegrzeczne wobec elfów, ale nie potrafiła zmusić się do udawania, że wszystko jest w porządku.
    - Jak się mają sprawy na stałym lądzie? – zagadnął Eriianel przyjacielskim tonem. Nikt z obecnych zdawał się nie dostrzegać jej zaciętej miny ani napięcia.
    Balar sięgnął po coś tuż obok niej, aż wzdrygnęła się nieznacznie, a całe ciało spięło się jak do ucieczki. Miała wrażenie, że zerknął na nią z uwagą, ale w żaden sposób tego nie skomentował.
   - Niedługo pełnia czerwonego księżyca – odparł, nakładając sobie na talerz kolejne danie – Wiesz, co się wtedy wydarzy.
    -Wszyscy wiemy, Kruczy Królu. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebował…
    - Dziękuję, Eriianelu, i tak jestem wam za wszystko wdzięczny.
    - To my nigdy nie odpłacimy się za twój wysiłek.
- Pozwalacie mi tu odpoczywać, a to wiele dla mnie znaczy.
W uszach Ariel ta rozmowa była tak niezrozumiała oraz dziwna, że nawet nie próbowała pojąć jej sensu.
- Możesz podać pieczone ziemniaki? – Poprosił Xander, wyrywając ją z rozmyślań.
Ariel mruknęła coś w odpowiedzi i sięgnęła ręką po jeden z półmisków. W tym samym momencie Balar zrobił dokładnie to samo i ich palce zetknęły się nad parującymi ziemniakami.
Doznała wrażenia, jakby pomiędzy nimi przeskoczyła samotna iskra i przez ułamek sekundy usłyszała nie tylko własne, ale również jego serce, bijące tym samym, przyspieszonym rytmem. Drgnęła jakby ją uderzył, uniosła gwałtownie głowę i spojrzała wprost w wpatrzone w nią czarne tęczówki. Cofnęła szybko rękę i sapnęła niemal bez tchu. Czuła, że nie wytrzyma tu ani chwili dłużej.
- Przepraszam, ale nie jestem głodna – rzuciła cicho, po czym posadziła Xandera na krześle i nie patrząc na nikogo, pospiesznie opuściła salę.
Bała się, że będzie błądzić po nieznanej jej rezydencji, ale prosty korytarz od razu zaprowadził ją na zewnątrz. Chłód wieczoru i świeże powietrze nieco ją otrzeźwiły. Oddychając głęboko, przeszła kawałek po trawie, rozglądając się po wyspie, a potem zerkając na sierp czerwonego księżyca. Objęła się ramionami, kiedy powietrze przeniknęło cienki materiał zwiewnej sukienki, aż dostała gęsiej skórki.
Czerwony księżyc. To o nim mówili przy stole, i ona również wiedziała, co oznaczał.
A więc już niedługo Gathalag opuści swoje więzienie i teraz moja kolej, żeby się z nim zmierzyć.
To prawda, tyle, że tym razem będzie inaczej.
Usłyszała za sobą kroki, chrzęst trawy i oddech za plecami. Zacisnęła ukryte między pachami pięści i zmarszczyła brwi. Był ostatnią osobą, którą chciała teraz widzieć.
- Taki jest twój plan? Sądzisz, że zmianą wyglądu i miłymi słówkami przeciągniesz mnie na swoją stronę?
- Tak to wygląda? – Odparł pytaniem na pytanie, a coś w jego spokojnym tonie sprawiło, że z gniewu aż pociemniały jej oczy.
- A tak nie jest? Te wszystkie elfy są tego częścią? - Jej ostry głos z każdą chwilą przybierał na sile – Działają razem z tobą, czy zmusiłeś ich, żeby uśpili moją czujność?
Zrobił ku niej krok, usłyszała jego westchnienie.
- Wiem, Ariel, co sobie myślisz. Rozumiem też, że…
- Rozumiesz?! – Krzyknęła, nie zważając, że ktoś może ją usłyszeć – Po prostu grzebiesz mi w głowie, a to jest różnica. Ja za to wiem, że nie dam się nabrać na twoje marne sztuczki.
Nie myślała o tym, co robi, zadziałała zupełnie spontanicznie, więc pewnie dlatego jego też to zaskoczyło. Odwróciła się na pięcie i popchnęła go z brutalną siłą, aż upadł na plecy. Nie próbował jej powstrzymać, ani nie zareagował, kiedy usiadła na nim okrakiem i z zimną furią walnęła go na odlew w twarz. Nie bronił się i chociaż był od niej silniejszy, leżał zupełnie bezbronny i bierny. Nie otaczała go nawet magiczna tarcza. Dzisiaj jednak już chyba nic nie mogło ją zdziwić.
- Nie myśl, że swoim wyglądem, czy tym niewinnym uśmiechem sprawisz, że przestanę cię nienawidzić! – Krzyczała, a jej pięść po każdym zdaniu lądowała na jego twarzy, która odskakiwała w bok, jakby był bezwolną lalką. Zamknął oczy, ze spokojem pozwalając, aby się na nim wyładowała – Zabiłeś swoich rodziców i moich – kolejny cios, w jej oczach wezbrały łzy, przesłaniając wszystko mgłą – Przez ciebie zginęło tyle niewinnych ludzi – jej pięść odbiła się na jego policzku czerwonym śladem, ale nawet świadomość, że musi go teraz piec, nie zmniejszyła jej rozpaczy i wściekłości – Zabiłeś Sato – w kąciku jego ust pojawiła się krew – I Rivę!
- Faktycznie masz prawo mnie nienawidzić i z pewnością zasługiwałem na każdy cios, a nawet jeszcze więcej – odezwał się zachrypniętym głosem, leżąc pod nią z odwróconą głową i zamkniętymi powiekami - Do końca swojego życia będę błagał o wybaczenie, Ariel. Nie będę zaprzeczał, że popełniłem wiele zbrodni, jednak… Mylisz się do dwóch rzeczy.
- Jakich to niby? – Warknęła, dysząc ciężko z wysiłku i tłumionych emocji, które wciąż w niej szalały.
Poruszył się i kiedy w końcu z niego zeszła, usiadł ciężko z grymasem bólu. Otarł krew z kącika warg i trzymając dłoń na czerwonym, palącym policzku, uniósł głowę, żeby na nią spojrzeć. Jego czarne oczy nie były już puste i pozbawione życia, chociaż wciąż hipnotyzowały i przyciągały niezwykłym blaskiem. Patrzył na nią przez chwilę w skupieniu, jakby chciał się upewnić, że go słucha, że jest gotowa na jego kolejne słowa.
- Nie zabiłem twoich rodziców.
Ariel zacisnęła pięści.
- Przecież widziałam na własne oczy. Pokazałeś mi…
- To był tylko wytwór wyobraźni, iluzja. Tak naprawdę zabiła ich Rairi, a mnie zmusiła, żebym na to patrzył.
- Kłamiesz - kręcąc głową, cofnęła się o krok, bardziej przed jego słowami, niż przed nim samym – Zabiłeś własnego brata, wiec jak mam…
- Riva żyje.
Wszystko w niej zamarło, nawet serce. Przez chwilę sądziła, że się przesłyszała.
- Co powiedziałeś?
- Riva żyje – powtórzył i wstał niezdarnie, z jakąś sztywnością w ruchach. Na białej tunice na plecach pojawiły się czerwone plamki krwi, jakby to tam od niej oberwał, nie po twarzy.
Te dwa słowa w innym wypadku uniosłyby ją nad ziemię, sprawiły największą radość i ulgę. Pragnęła uczepić się ich kurczowo, jak tonący kawałka drewna, jej serce i dusza chciały uwierzyć mu na słowo. Ale chłodny umysł bezwzględnie odrzucał to, co padało z jego ust.
Kiedy próbował się zbliżyć, cofnęła się gwałtownie, obdarzając go nieufnym, pełnym rezerwy spojrzeniem.
- I niby mam ci uwierzyć? Nie wmówisz mi, że trucizna w jego ciele też była iluzją. Widziałam jak pluł krwią. Widziałam, jak pada na koc zupełnie bez życia!
W jego oczach mignął cień dawnego chłodu, zaraz jednak spuścił głowę i przybrał udręczony, pełen poczucia winy wyraz twarzy.
- Wtedy, gdy spotkaliśmy się w tamtej wiosce, musiałem go pobić, bo Rairi patrzyła i spodziewała się, że właśnie to zrobię. Pamiętasz niebieskie iskry na jego ciele? W tym czasie zmieniłem nieco działanie trucizny, które zadziałało dopiero, gdy go uzdrowiłaś. Zamiast umrzeć, Riva zapadł w śpiączkę, z której obudzi się w odpowiedniej chwili.
Faktycznie tak było i nawet zaskoczyło ją, że chwilę wcześniej Riva był umierający, a po tym wydarzeniu na jakiś czas odzyskał siły.
- Na statku mówiłeś coś innego.
- Kłamałem. Musiałem kłamać, ale teraz mówię prawdę.
- I tak ci nie wierzę – drżała na całym ciele, chociaż nie czuła już chłodu, a jedynie kompletny mętlik – Skoro twierdzisz, że wcześniej kłamałeś, to dlaczego niby teraz mam ci uwierzyć? Równie dobrze może być na odwrót. Zależało ci, żeby Riva zniknął z tego świata, chciałeś jego śmierci.
Pokręcił głową, spojrzał na księżyc i znów na nią. W jego oczach lśniła niezachwiana, stalowa determinacja.
- Kocham go i nie pozwolę mu umrzeć.
- Minęło już kilka dni. Skąd niby wiesz, że wciąż żyje? – Zapytała po chwili cicho, pozwalając sobie na odrobinę nadziei, że może faktycznie jeszcze nie wszystko jest stracone. Z całego serca chciała mu wierzyć, choć to było trudne.
- Musi żyć, bo zbyt wiele poświęciłem, abyście ty i mój brat byli bezpieczni – odparł z westchnieniem, po czym postąpił ku niej krok z uniesioną ręką, jakby była dzikim zwierzątkiem które bał się spłoszyć – Tylko tutaj, na tej wyspie, za barierą elfów mogę być sobą. Tutaj usłyszysz ode mnie tylko prawdę.
- Akurat! – prychnęła z pogardą, a kiedy zbliżył się na wyciągnięcie ręki, chwyciła go za tunikę i potrząsnęła nim z niespodziewaną nawet dla siebie siłą – Gdyby nie te przeklęte zaklęcie, to z przyjemnością dopilnowałabym, żebyś tym razem…
Uśmiechnął się delikatnie, czym kompletnie wytrącił ją z równowagi.
- A więc jeszcze się nie zorientowałaś? Zdjąłem z ciebie zaklęcie już wtedy, gdy schodziliśmy ze statku. Kiedy potrąciłem cię ramieniem. Nic nie poczułaś?
Owszem, poczuła. Przypomniała sobie, że w tamtym momencie doznała silnego uczucia mrowienia na całym ciele, ale uznała, że to przez barierę, którą akurat mijała.
Puściła go z otwartymi ustami, niczym ryba wyjęta z wody. Spojrzała na swoje dłonie i dopiero teraz uświadomiła sobie, że ani razu nie doznała znajomego bólu, nawet, kiedy myślała o ucieczce, czy go biła. Dotarło też do niej, że na powrót ma swobodny dostęp do swojej Mocy. Teraz mogła go zaatakować i się bronić. Znów poczuła się silna.
- Ale… dlaczego? – Wydusiła w końcu, czując, że od tego wszystkiego zaczyna kręcić jej się w głowie – Jak niby teraz chcesz zmusić mnie, żebym oddała ci kamienie?
- Wiem, co mówiłem, ale to też kłamstwo. Nie zamierzam zabierać ci kamieni, bo to nawet niemożliwe. Jest wręcz odwrotnie. Co mam jeszcze powiedzieć, Ariel, żebyś mi uwierzyła? – Nie czekając na odpowiedź, wyciągnął rękę w jej stronę i otworzył zaciśniętą pięść, w której spoczywał jej wisiorek – Proszę. Zwracam ci całkowitą wolność.
Białe piórko ze skrzydła jej brata lśniło delikatnie w mroku nocy, jakby na jego dłoni spoczywała gwiazdka. Drżącą ręką Ariel chwyciła rzemyk i obserwują go czujnie, powoli zawiesiła na szyi. Jej serce zabiło szybciej, kiedy ogarnęło ją znajome ciepło i ukryte wewnątrz niej skrzydła poruszyły się radośnie, gotowe do lotu. Balar skinął głową, wyraźnie zadowolony.
- Po co to wszystko? Dlaczego tu jesteśmy, skoro nie chcesz moich kamieni?
- Bardzo dobre pytanie – uśmiechnął się szerzej, aż w kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki, a cała twarz nabrała łagodnych rysów – Właściwie to potrzebuję twoich kamieni, ale w innym celu.
W niemym pytaniu otworzyła szeroko oczy i z napięciem w mięśniach ponownie zaczęła się cofać, kiedy sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej starannie złożoną, pożółkłą kartkę pergaminu. Rozłożył ją ostrożnie, jakby mogła rozlecieć mu się dłoniach i podsunął jej przed oczy. Fantazyjne, nieco wyblakłe pismo było dla niej nieczytelne, spisane w jakimś obcym języku, za to od razu rzuciło jej się w oczy, że kartka była rozerwana w połowie i ponownie sklejona.
- Co to jest?
- Coś, o czym niemal wszyscy zapomnieli i nawet my sądziliśmy, że zaginęło – doszedł ich od progu budynku głęboki, męski głos. Ariel zerknęła za siebie i dostrzegła zbliżającego się ku nim Xandera. W ruchach i krokach chłopca była dostojność i zdecydowanie, charakteryzujące człowieka, który widział już na tym świecie wszystko. Albo boga. Czerwone oko jarzyło się nieznacznie tym samym blaskiem, co księżyc nad ich głowami, kiedy spoglądał na nich z powagą – Dzięki Balarowi nareszcie wszystko się skończy.
Ariel patrzyła to na niego, to na mężczyznę i mrugała powiekami, nic z tego nie rozumiejąc.
- O co tu chodzi?
- To jest list od bogów, który udało mi się znaleźć i połączyć.
Chłopiec skinął głową i złączywszy dłonie za plecami, uśmiechnął się do nich pobłażliwie, jak do dwójki dzieci, którym musi tłumaczyć proste sprawy.
- Kiedy Lira prosiła nas o pomoc w walce z Gathalagiem, podarowaliśmy jej kamienie, ale odeszła, zanim przekazaliśmy jak powinna ich użyć, żeby go zabić – głos, który wydobył się z ust Xandera, prawdopodobnie należał do Launy – Wysłaliśmy za nią Białego Kruka z wiadomością, ale coś poszło nie tak i ten list nigdy do niej nie dotarł. Nawet my nie wiedzieliśmy gdzie jest, zaś Balar poruszył niebo i ziemię, żeby go odnaleźć.
- Poświęciłem na to lata, ale mój wysiłek się opłacał.
- Już my tego dopilnujemy.
- Widzisz, Ariel, chociaż bogowie nie ingerują w sprawy tego świata, wyjątkowo zgodzili się nam pomóc.
- Tylko odrobinę – wtrącił wesoło inny z bogów, a rączka chłopca chwyciła ją za skraj sukienki, jakby chciał podkreślić wagę i znaczenie swoich słów –Kruczy Król zaopiekował się chłopcem i zaimponował nam swoim poświęceniem, więc uznaliśmy, że tym razem nagniemy nieco reguły.
Balar z kartką w dłoni, chwycił ją za ramiona i obrócił tak, aby spojrzała mu prosto w oczy.
- Możesz odlecieć stąd w każdej chwili, Ariel, ale proszę cię, żebyś dała mi dwa tygodnie.
- Zaufaj mu, on nam pomoże – spojrzała na Xandera, był już sobą i podskakiwał u jej nogi – Gdyby był zły, nie przyprowadziłby mnie tutaj, a elfy nie pozwoliłyby mu tu mieszkać.
Zaciskając usta, znów spojrzała na Balara, którego błagalny, wręcz pełen niepewnego wyczekiwania wyraz twarzy był chyba najbardziej niespodziewaną rzeczą, jakiej dzisiaj doświadczyła, chociaż było ich wiele.
- Dwa tygodnie? – Powtórzyła ostrożnie, uwalniając się z jego uścisku i cofając na bezpieczną odległość, palcami jednej dłoni gładząc białe piórko.
Niezrażony, skinął głową.
- Proszę tylko o te kilka dni. W tym czasie pomogę ci opanować żywioł ognia i nauczę jak zabić Gathalaga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych