sobota, 15 lipca 2017

Rozdział 5

    - Ale jestem głodna. Zamawiam podwójną porcję jajek i…
    Sereia przyzwyczaiła się już to tego, że gdy codziennie otwierała oczy, Arwel wciąż tam był, za grubymi kratami, gotowy spełnić każde jej życzenie. Prawie nie wychodził na zewnątrz i uparcie przesiadywał na korytarzu, w zasięgu jej wzroku i dotyku.
    Dzisiaj jednako coś było nie tak. Kiedy po przebudzeniu się odkryła, że nie było go tam gdzie zawsze, że w jednej chwili dopadła ją lekka panika i lęk, że może coś mu się stało. Zerwała się z twardej pryczy i dopadła krat, przeszukując wzrokiem jasno oświetlony korytarz. Przekręciła głowę w prawo, wtykając ją w szczelinę między kratami, aż mogła dostrzec stojącego nieopodal strażnika.
     - Hej, widziałeś Arwela?
     Mężczyzna popatrzył na nią obojętnie i wzruszył ramionami.
    - Spał tutaj, ale zerwał się skoro świt i gdzieś pognał. Wyglądało, jakby to była jakaś pilna sprawa.
    - Coś się stało? Zaatakowano miasto? - Teraz naprawdę się przestraszyła, aż zupełnie zapomniała o głodzie.
    Strażnik jednak nie wydawał się niczym zaniepokojony, a wręcz znudzony, że musi tu tkwić.
    - Może to jakieś sprawy Zakonu.
    - Nic nie mówił kiedy wróci?
   Kolejne wzruszenie ramion. Nie uzyskała już żadnej odpowiedzi, a strażnik demonstracyjnie odwrócił głowę. Sereia cofnęła się w głąb celi i opadła na podłogę, wzdychając kilka razy. Niepokój wkradł się do jej nierówno bijącego serca, aż ze złością potarła najpierw twarz, potem znamię na czole, przecięte fioletowymi kreskami. Przecież Arwel nie był więźniem. Mógł iść gdziekolwiek zechciał. Może po prostu zgłodniał wcześniej, poszedł na spacer, albo dostał wezwanie od Białego Kruka.
    Głupia. Kiedy tak bardzo uzależniłaś się od mężczyzny?
   Odkąd wstąpiła do Zakonu, jako Falen radziła sobie świetnie sama, chociaż jej przyjaciel i nauczyciel zawsze był obok. Jeszcze niedawno mogła funkcjonować i robić swoje nie oglądając go całymi dniami. Dopiero teraz jednak uświadomiła sobie, że to nie do końca prawda.
    Arwel stanowił jej integralną cześć, bez której nie wyobrażała sobie życia. Poprzez mentalną więź był nie tylko w jej umyśle, ale wypełniał szczelnie jej duszę, serce i każdą część ciała. Bez niego dzisiaj byłaby niczym.
    Arwel, gdzie jesteś? Dlaczego tak nagle zniknąłeś, nie racząc nawet uprzedzić kiedy wrócisz? Cisza uderzyła ją po twarzy jak fizyczny cios, aż zabrzęczało jej w uszach. Nie potrafiła wyłapać jego myśli, ani odnaleźć jego świadomości, przez co poczuła się, jakby wyrwano jej pół ciała, razem z duszą i wszystkim w środku. Arwel?
   Już raz napotkała taką pustkę i tak jak wtedy, specjalnie się przed nią zamknął. Oskarżono go, że to on jest zabójcą i chociaż był niewinny, przestraszył się jej reakcji. Czy teraz też stało się coś złego? Zawsze znali swoje myśli i zamiary, więc co przed nią ukrywał?
    Sereia skuliła się pod ścianą i dotknęła czołem podkulonych kolan. Wczoraj Arwel przyniósł jej sukienkę ozdobioną delikatną koronką i złotymi listkami. Miał tajemniczą minę i tak bardzo ją prosił, że w końcu ubrała ją dla niego, oddając swój wygodny strój wojownika. Przez cały dzień był nadzwyczaj wesoły i nie mógł oderwać od niej wzroku. Czyżby dlatego, że coś wiedział i w ten sposób chciał się z nią pożegnać? Odgrodził się od niej umysłem, bo nie chciał jej martwić…
    Sereia jęknęła głośno, łapiąc się za głowę i czując, że zaczyna odchodzić od zmysłów.
    - Ty głupku – mruczała do siebie ze łzami w oczach – Skończony idiota. Palant. Tchórz. Jak mogłeś…
    - No proszę. Nie było mnie tylko chwilę, a ty już mnie przeklinasz. Teraz wiem, co naprawę o mnie myślisz. To ja się poświęcam, a w zamian zostaję wyzwany od idiotów?
    - Arwel?
   - We własnej osobie, ukochana. Spodziewałaś się kogoś innego? Mam być zazdrosny?
    Zanim zerwała się na nogi, pospiesznie otarła wilgotne oczy, chociaż pewnie i tak doskonale wiedział w jakim była stanie. Jak tylko podeszła do oddzielających ich krat, Arwel wyciągnął rękę i z czułością w oczach dotknął jej policzka. Uśmiechał się od ucha do ucha, bardzo z czegoś zadowolony. Wciąż ukrywał przed nią swoje myśli.
    - Mogłeś chociaż powiedzieć strażnikowi dokąd idziesz i kiedy wrócisz. Właśnie zaczynałam wyobrażać sobie najgorsze – poskarżyła się, z urazą w głosie.
    - Przepraszam, że cię wystraszyłem, ale to nie moja wina, że masz za bardzo bujną wyobraźnię. Gdybym coś powiedział, nie byłoby niespodzianki.
    Jego wesoły, pozbawiony skruchy ton był dziwnie podejrzany.
    - Niespodzianki? No więc – odsunęła się poza zasięg jego ręki, ale nawet wtedy jego uśmiech nie przygasł – gdzie byłeś?
    - Przyprowadziłem ci gościa.
    Uniosła pytająco brwi, gdy w tej samej chwili z głębi korytarza zbliżyła się tęga kobieta.
    - Mama?
    Arwel zrobił jej miejsce z dwornym ukłonem, chociaż obie przestały zwracać na niego uwagę, patrząc sobie w oczy.
    - Zostawię was, żebyście mogły sobie porozmawiać – odezwał się cicho i oddalił korytarzem.
    Gebra miała łzy w oczach i drżały jej usta, gdy przez szczeliny między kratami dotykała twarzy i ramion swojej córki, jakby musiał się sprawdzić, czy nic jej nie jest.
    - Twój chłopak przyszedł do mnie z samego rana i przyprowadził tutaj, wiedząc, że się o ciebie martwię.
    A ja się bałam, że coś się stało. To ja jestem głupia.
    - Wszystko w porządku? Dobrze cię tu traktują?
   Sereia pokiwała głową, ze wzruszenia ledwo panując nad głosem. Tyle lat nie widziała matki, a teraz dzięki Ariel znów były razem i najchętniej nie wypuszczałaby jej z objęć. Przez te kilka dni, kiedy się nie widziały miała jej tyle do powiedzenia, że nie wiedziała nawet czy starczy im czasu.
    - Tak, mamo. Arwel dba, żeby było mi tu najwygodniej jak to możliwe.
    - To dobry chłopak, miałaś prawdziwe szczęście, że spotkałaś go na swojej drodze.
    - Tak – przyznała, ściskając dłonie matki, a w myślach dodała: Dziękuję.
    Podziękujesz mi odpowiednio, jak stamtąd wyjdziesz, skarbie.
   Uśmiechnęła się do siebie pewna, że już chyba nic nie rozproszy tego ciepła w środku. Nawet wilgoć i chłód podziemnej celi.
    - Dlaczego w ogóle tu jesteś? - zapytała kobieta, rozglądając się po korytarzu, spoglądając krzywym okiem na strażnika, a potem znów na nią – Arwel coś tam mi tłumaczył, ale nie do końca zrozumiałem. Mówił, że twoją jedyną zbrodnią jest bycie piękną kobietą.
    Chciałeś podlizać się mojej matce?
    Mówiłem tylko szczerą prawdę.
    - To nic takiego, mamo. Naprawdę – zapewniła pospiesznie – To tylko drobne nieporozumienie.
     - Przez głupie nieporozumienie wsadzili moją córkę do lochu?
    - To dla mojego bezpieczeństwa – sądząc po jej minie, raczej jej nie uwierzyła.
    - Dlaczego twoje znamię jest przekreślone? - zaciskając gniewnie usta, Gebra, skierowała wzrok na jej czoło.
    - To… - Sereia pospiesznie zakryła je dłonią, próbując zachować spokój – To tylko chwilowe, niedługo…
    - Nie chciałbym wam przerywać, moje panie, ale przyprowadziłem kolejnego gościa.
Arwel pojawił się obok Gebry z rękami niedbale skrzyżowanymi za głową i beztroskim uśmiechem. Zaś tuż za nim szedł Argon.
    - Kapitanie – opuściła rękę, cofnęła się od krat i skłoniła lekko, zaś Gebra wymamrotała nieśmiało przywitanie i odsunęła się, równie zaskoczona jego wizytą – Co cię tu sprowadza?
    Argon skinął na strażnika, który posłusznie otworzył kraty celi. Sereia zamrugała, nie ruszając się z miejsca.
    - W imieniu króla, jesteś wolna, Sereio – obwieścił uroczyście wojownik, z powagą patrząc jej prosto w oczy.
    Arwel wydał triumfalny okrzyk radości, wbiegł do celi, objął ją i okręcił dookoła.
    - Ale… - gdy ją puścił, zerknęła na matkę, potem niepewnie na Argona – Naprawdę jestem wolna? A… reszta braci…?
    - W sumie tylko Koll jest nadal niezadowolony, a ja cię za bardzo potrzebuję, żebyś siedziała tu bezczynnie.
    - Tylko jej? - Arwel zrobił minę urażonego dziecka.
    - Was oboje.
    - Do czego?
    - Mamy zadanie do wykonania i tylko wy możecie mi pomóc – Argon uśmiechnął się i podszedł do niej z wyciągniętą ręką – To co? Pora, żebyś odzyskała swoją Moc.

***

    Po przebudzeniu nie od razu uświadomiła sobie, gdzie jest. Po dziwnych, poplątanych snach, rzeczywistość była mglista i z trudem dotarła do jej świadomości. Duże, miękkie łóżko było zbyt wygodne, żeby je opuszczać, toteż jeszcze długo po otworzeniu oczu wpatrywała się w stolik i puste ściany obcej izby. Ogrzewana wpadającymi przed okna promieniami słońca, czuła się niczym w raju. Zagrzebana w poduszkach pozwalała, aby potok myśli swobodnie przepływał gdzieś obok, gdyż wciąż zaspana, nie miała ochoty opuszczać tego błogiego stanu półsnu.
    Dzień dobry.
    Głos dotarł do niej z głębi umysłu, ciepły i kojący, jak otaczające ją poduszki. Miała ochotę wtulić się w niego i znów zasnąć.
    Dzień do…
   Gdy dotarło do niej, że przecież zna ten głos, otworzyła szeroko oczy. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, które całkowicie ją otrzeźwiło. Usiadła gwałtownie na łóżku i potarła twarz, ponownie rozglądając się po izbie.
    Jestem na wyspie Rohe. Zaczęła sobie przypominać.
    Tak. Potwierdził głos, z tą samą ciepłą nutą i delikatnym rozbawieniem.
    Mieszkają tu elfy, którymi przewodzi Eriianel Mądry.
    Zgadza się.
   Przypłynęłam tu z... W jednej chwili przypomniała sobie poprzedni wieczór i wszystko, co było w nim dziwne.
    Może bardziej zaskakujące, ale przywykniesz. Cieszę się, że w końcu się obudziłaś. Mam nadzieję, że dobrze spałaś.
    A więc spędzę tu z nim dwa tygodnie. Westchnęła w duchu, zastanawiając się, czy nie będzie żałować tej decyzji.
    Obiecuję, że nie będziesz.
    Och, zamknij się w końcu!
    Wycofał się posłusznie w momencie, gdy znów ktoś zastukał do drzwi.
     - Ariel, nie śpisz już?
   Za pierwszym razem nie spieszyła się do wstania, bo myślała, że to on stoi na zewnątrz, ale słysząc znajomy głos, uśmiechnęła się i od razu odprężyła. Wyskoczyła z łóżka, a ponieważ spała w tych samych ubraniach, które dostała wczoraj, wsunęła tylko stopy w miękkie buty, które też podarowały jej elfy i pobiegła otworzyć drzwi.
    Na widok Xandera stojącego na progu, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jedną ręką poprawiając włosy.
    - Dzień dobry – przywitał się wesoło, zadzierając głowę, żeby na nią spojrzeć kolorowymi oczami – Przyniosłem śniadanie – mówiąc to, uniósł wyżej trzymaną w rękach tacę z owocami i sałatkami.
   - Ranny z ciebie ptaszek – kucnęła aby poprawić mu tunikę na ramionach, zaskoczona, że ma takie matczyne odruchy.
     - To z ciebie jest śpioch – odparł prostolinijnie, pokazując wszystkie ząbki – Jest już prawie południe. Elfy twierdziły, że byłaś zmęczona, więc daliśmy ci spokój.
    - Och – wyprostowała się i z zaskoczeniem spojrzała w niebo, na którym rzeczywiście słońce stało już wysoko. Zrobiło jej się trochę głupio, że tak długo spała, chociaż chyba nikt nie miał jej tego za złe. Faktycznie wczoraj jakoś nie mogła usnąć, a jeszcze budziła się w nocy przez deszcz. Wspomnienie Balara skulonego pod drzewem i przemokniętego nawet teraz wywołało w niej dziwne uczucie, którego nie potrafiła nawet nazwać – Cóż – odezwała się, żeby zapełnić jakoś niezręczną dla niej ciszę – faktycznie potrzebowałam odpoczynku. Spałam jak dziecko, a ty?
    Zamknęła za sobą drzwi i ruszyli w stronę szemrzącej niedaleko rzeki. Xander dzielnie dotrzymywał jej kroku, dumnie dźwigając przed sobą tacę.
     - Ja zawsze śpię jak dziecko, bo nim jestem.
    - No tak – roześmiała się, na co zawtórował jej tym samym. Gdy przemawiali przez niego bogowie, można było zapomnieć, że to tylko kilkuletni chłopiec, który chociaż nad wiek rozwinięty, nadal potrzebował opieki. Spojrzała na niego z czułością, naprawdę szczęśliwa, że dane im było się tu spotkać – Elfy naprawdę dobrze się tobą zajmują? Nic ci tu nie brakuje?
    - Nidzie nie byłem szczęśliwy przy ludziach, a tutaj jestem – szczerość w jego głosie była autentyczna, zresztą jak dziecko mogło ją oszukać? - Odzyskałem wzrok i dużo się uczę. Moorilil wzięła mnie do siebie i jest moją nową mamą. Jest niemal tak stara jak Eriianel, ale w ogóle tego po niej nie widać. Nie ma ani jednej zmarszczki – podkreślił poważnie, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
    - Wierzę – zabrała od niego tacę i postawiła na trawie, a sama pospiesznie opłukała ręce i twarz w spokojnym nurcie rzeki, klękając przy samym brzegu – A więc to Balar cię tu przyprowadził? - chciała ponownie się upewnić, na wszelki wypadek, gdyby wczorajsze wydarzenia były tylko snem.
    - Tak – Xander usiadł na ziemi i obserwował pilnie każdy jej ruch – To on też poprosił, żebym przyniósł ci śniadanie.
    - Naprawdę? - popatrzyła niechętnie na tacę, jakby mogła tam znaleźć coś zepsutego albo trującego.
    - Wszystko przygotowała Arabel – zapewnił chłopiec, jakby czytał jej w myślach i włożył sobie do ust kawałek soczystego jabłka – Balar stwierdził, że jeśli on ci je przyniesie, nie będziesz chciała nic tknąć. Był smutny, kiedy mówił, że wolałabyś go nie widzieć.
    To prawda.
    - Gdzie on teraz jest?
    - Wcześnie rano poszedł gdzieś z Eriianelen i innymi elfami. Kazali mi się tobą zaopiekować.
    - Jeśli chodzi o ciebie, nie mam nic przeciwko. Czuję się dużo lepiej, kiedy tu jesteś – pod wpływem tych słów wyprostował się i uniósł dumnie podbródek, jakby udało mu się wypełnić niezwykle ważne i trudne zadanie.
    Ariel usiadła w słońcu, osuszając się falą ciepłego powietrza. Odzyskawszy kontrolę nad swoją Mocą znów czuła się pewna i silna. Cokolwiek ją czekało, była gotowa walczyć i jak najszybciej wrócić do Argona.
    Na razie jednak naprawdę była głodna.
    Przygarnęła do siebie Xandera, który z wyraźną radością usiadł jej na kolanach i zabrała się za śniadanie, rozdzielając kawałki owoców pomiędzy siebie i chłopca. W międzyczasie wypytywała go o życie na wyspie i elfy, a Xander z entuzjazmem i szczegółowo opowiadał o wszystkim, co tu robił.
    - Już prawie umiem czytać i pisać. Chciałem nauczyć się rozmawiać z drzewami, ale powiedzieli, że może jak dorosnę.
   Ariel podsunęła sobie półmisek z sałatką. Wprawdzie słuchała go uważnie i zasypywała pytaniami o nic nieznaczące rzeczy, jednak w gruncie rzeczy interesowało ją tylko jedno.
    - Ja długo tu mieszkasz?
    - Właściwie od momentu, gdy się rozstaliśmy. Zaraz potem znalazł mnie Balar i przylecieliśmy tutaj.
    - Czy od tamtej pory go widziałeś?
    Xander poruszył nogami i przyjął od niej kolejną łyżkę sałatki z pełną zadowolenia miną. Zerknął na nią czerwonym okiem z wypchanymi policzkami.
    - Był tu chyba dwa razy, zostawał na jeden dzień i znów odlatywał.
   - A wiesz może dlaczego odwiedza elfy? Słyszałeś żeby mówił coś o swoich planach? - drążyła dalej niby od niechcenia, chociaż w środku zżerała ją ciekawość i nerwy.
     Wzruszył ramionami.
    - Pewnie podoba mu się tutaj tak bardzo, jak mi. Elfy są bardzo miłe, a dzikie zwierzęta dają się głaskać, kiedy je o to poproszą. Ty też będziesz chciała tu wrócić – nagle klasnął w ręce i podskoczył, rozentuzjazmowany jakąś myślą – Może zamieszkasz tu ze mną na stałe? Będziemy codziennie rozmawiać z drzewami, bawić się i głaskać dzikie zwierzęta.
    Chcę wrócić do domu. Jak najszybciej. I wątpię, żebym tu jeszcze wróciła. Te dwa tygodnie to i tak za długo.
    - Pomyślę o tym – mruknęła pojednawczo i z roztargnieniem pogłaskała go po jasnych włosach.
    Zjedli już prawie wszystko, co było na tacy w przyjemnym milczeniu, które pozwoliło jej na zebranie myśli.
    - Tu jesteście – nie wiadomo skąd pojawiła się Arabel i to tak cicho, że jej głos przestraszył chyba tylko Ariel, bo Xander musiał przywyknąć już do tego, że wszędzie na wyspie można było spotkać elfy. Arabel, która wczoraj pomogła jej się ubrać, położyła przed nią niewielkie zawiniątko i przywitała oboje z szacunkiem – Przyniosłam świeżą sukienkę, w tej możesz na razie spać. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, tylko powiedz.
    - Dziękuję – Ariel chwyciła paczkę niczym cenny skarb, bo obawiała się przez chwilę, że przez cały pobyt na wyspie będzie musiała chodzić w tym samym. Mimo tego, co mówił Balar.
    Arabel kucnęła obok w swojej kremowej sukni do kostek i sięgnęła po ostanie winogrono.
    - Wszyscy zbierają się przy ognisku. Jeśli chcecie popatrzeć, musimy się pospieszyć.
    - Jakim ognisku?
    - Największym, jakie widziała ta wyspa.
   - To ja chcę, ja chcę! - Xander zerwał się na nogi i w radosnych podskokach pociągnął Ariel za rękę – Idziemy?
    Uśmiechnęła się i skinęła głową.
    - Czemu nie. Dajcie mi tylko chwilkę, to się przebiorę.
     Pobiegła do domku, gdzie zmieniła kremową sukienkę na niemal identyczną, tylko lekko zielonkawą z jednym kwiatowym wzorem na boku. Posłała łóżko, poprawiła starannie włosy i wyszła do Arabel i Xandera, którzy czekali na nią w progu, z czegoś się śmiejąc. Nie wiedziała, co było powodem wesołości, ale nie potrafiła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. Piękna elfka okazała się radosną i skorą do żartów towarzyszką i to nic, że mogła być starsza od tej wyspy. Szły, trzymając między sobą Xandera i gdy Arabel opowiadała jej o życiu na Rohe, Ariel mogła rozglądać się do woli i podziwiać roztaczające się przed nią widoki.
     W końcu dotarli w miejsce, z którego przypłynęli. Po statku pozostał jedynie głęboki ślad w ziemi, zaś tuż obok, z daleka od fal faktycznie płonęło największe ognisko, jakie w życiu widziała. Płomienie zdawały się sięgać samego nieba, taki ogień z powodzeniem mógłby pochłonąć całą wyspę.
     Arabel roześmiała się na ten widok i trzymając chłopca za rękę, podbiegła do innych elfów, które stały szerokim kręgiem wokół ogniska. Niektóre siedziały na trawie w pewnym oddaleniu albo tworzyły mniejsze grupki. Ich szczupłe, wysokie sylwetki z jasnymi włosami zdawały się wyginać i tańczyć razem z płomieniami. Ariel rozpoznała kilka twarzy z kolacji, ale byli też tacy, których jeszcze nie poznała. Dopiero po chwili zorientowała się, że ponad sykiem ogniska przebiła się zbiorowy chór głosów, mruczących powolną pieśń w języku elfów. To była pieśń radości i zwycięstwa, magiczna i hipnotyzująca, jak istoty, które wydawały z siebie te piękne dźwięki oraz dziki, nieokiełznany żywioł ognia.
    Ariel przytknęła dłoń do brzucha, świadoma, że drzemie w niej Moc ognia znacznie potężniejsza od tego ogniska.
    Muszę jak najszybciej opanować ostatni żywioł, żebym dla nikogo nie stanowiła zagrożenia.
     Nie martw się, pomogę ci w tym.
     Drgnęła niespokojnie i rozglądając się wokół siebie, dopiero teraz dostrzegła, że stał całkiem niedaleko, z półprzymkniętymi oczami zasłuchany w głosy elfów i ognia. Dzisiaj miał na sobie zwiewne białe spodnie i blado niebieską tunikę sięgającą do połowy ud. Krótkie włosy, zmierzwione wiatrem przypominały sierść kruka i zapewne w dotyku były równie jedwabiste.
    Na jego widok uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony podchmurną miną i zmarszczonymi brwiami. Ariel zacisnęła pięści stając nieco bliżej, ale w bezpiecznej odległości. Podobnie jak on, splotła przed sobą ramiona i skupiła się na elfach przy ognisku, tylko czasem na niego zerkając.
    - Gdzie jest statek? - postanowiła w końcu zapytać niby od niechcenia.
    - Właśnie na niego patrzysz.
    - Co?
    - Ognisko – otworzył oczy, posyłając jej lekki uśmiech, od którego zakręciło jej się w głowie - „Czarną Panią” właśnie pochłania ogień – uniosła pytająco brwi, więc wyjaśnił spokojnie – Część nocy i cały ranek elfy rozbierały statek na części, deska po desce, a teraz wszystko palą. To, co słyszysz, to część magii niszczenia.
     Ariel ponownie przyjrzała się zebranym przy ognisku, spojrzała w płomienie i kiedy się skupiła, dostrzegła stos czarnych szczątków statku, które zmieniały się w popiół. Gdy popatrzyła na Balara, napotkała jego czarne oczy, które zamiast dawnego chłodu, płonęły wewnętrznym ogniem.
     - To nigdy nie był mój statek – odpowiedział na jej pytanie, zanim zdążyła zadać je na głos i zaraz uprzedził następne – I nie, wcale mi go nie szkoda. Cieszę się, że nie będzie przewoził więcej umarłych i nawiedzał ten świat.
    - Ale…
    - To prawda, że będą inne statki, ale od czegoś trzeba zacząć, a tego nie lubiłem najbardziej.
    Ariel z poirytowania zacisnęła usta.
    - Mógłbyś z łaski swojej przestać w końcu grzebać mi w głowie?
    Opuścił wzrok ze skruszoną miną.
    - Przepraszam, to z przyzwyczajenia.
    - To, że ciągle czytasz mi w głowie sprawia, że jeszcze mniej ci ufam – odparła ostro, obserwując jak jej słowa wyciskają na jego twarzy grymas udręki, jak idealnie skrojone wargi zaciskają się w wąską kreskę smutku.
     - Obiecuję, że więcej nie zrobię tego bez twojej zgody.
    Usatysfakcjonowana, że osiągnęła chociaż tyle, poczuła się odrobinę lepiej. Nie sądziła, że kiedyś zdoła mu zaufać i wciąż wypatrywała u niego jakichkolwiek oznak oszustwa. Odkąd dowiedziała się o łączących ich relacjach z przeszłości, w głębi duszy pragnęła, żeby był właśnie taki jak teraz, ale po tym, co zrobił, nie mogła tak po prostu uwierzyć w jego słowa i zapewnienia. Jeszcze nie.
     - Kto teraz kieruje nephilami, skoro ty jesteś tutaj, a statek właśnie płonie? - zadała pierwsze z brzegu pytanie, jedne z tysiąca, którymi zamierzała go atakować, bez najmniejszych skrupułów, że go zamęczy.
    Odetchnął, spojrzał na nią przelotnie, po czym zapatrzył się w niebo lizane pomarańczowymi płomieniami. Wyraźnie spięty, nie odpowiedział od razu.
     - Nox.
    Ariel miała wrażenie, że się przesłyszała. Odwróciła się w jego stronę z szeroko otwartymi oczami.
     - Słucham? Przecież on…
   - Jest pod całkowitą kontrolą Rairi. Nie oceniaj go, Ariel, ponieważ w przeciwieństwie do mnie, nie ma już własnej woli ani możliwości sprzeciwienia się. Rairi tak naprawdę od zawsze nim sterowała. Był jej marionetką, aż w końcu zniszczyła jego umysł i podporządkowała swojej woli.
    - Więc to znaczy, że znali się już wcześniej? - zapytała ze zdumieniem, uświadamiając sobie, że chociaż uważała półelfa za przyjaciela, tak naprawdę mało o nim wiedziała i nie miała pojęcia co się z nim dzieje.
      Balar skinął głową, zmierzwił palcami włosy i znów zapatrzył się w ogień.
    - Rairi jest jego matką – odparł w końcu sucho, z grymasem, jakby nie miał ochoty o tym mówić – Jak się domyślasz, łączy ich mentalna więź, ale i bez tego byłaby zdolna nim manipulować. Jego ojcem był człowiek, który ją zdradził, a którego zabiły inne elfy. Kiedy odkryła, że chłopiec urodził się ze znamieniem na czole, kiedy podrósł zaaranżowała wszystko tak, żeby znalazł go Argon i wychował w zamku. Od początku planowała umieścić syna w Zakonie Kruka i sterując nim, zabijać jego członków. Nox nigdy nie był zły, gdyż wychował go wspaniały człowiek, po prostu miał pecha posiadając taką matkę. Kiedy został zdemaskowany, chciała go zabić, ale ją powstrzymałem i teraz można powiedzieć, że chwilowo mnie zastępuje.
    Słuchając go, trudno jej było w to wszystko uwierzyć, chociaż przypominając sobie niektóre dziwne zachowania Noxa, wydawało się całkiem logiczne, że nie działał z własnej woli. Stanowiło to pewną ulgę, bo nie potrafiła sobie wyobrazić tego dobrego i łagodnego półelfa, jak zabija z zimną krwią.
    - Naprawdę go lubiłam – mruknęła bardziej do siebie, całym sercem współczując temu chłopakowi, że spotkał go taki los – Czy...nic już nie można dla niego zrobić? Jakoś mu pomóc?
    - Jego sytuacja jest taka, że gdyby Rairi umarła, stałby się bezwolnym warzywem. Jego serce nadal by biło, ale w środku byłby kompletnie pusty. Przykro mi – dodał, jakby to on za to odpowiadał.
    Ariel popatrzyła na śpiewające elfy z głębokim smutkiem ściskającym gardło. Chciała wierzyć, że nie mogła nic zrobić dla Noxa, chociaż czuła się po części winna tego, co się z nim stało. Miała pomagać ludziom i ich chronić, a nie potrafiła ocalić najbliższych jej osób. Ani Sato, ani Rivy.
     W milczeniu i w nieco ponurym nastroju przyglądali się jak ognisko powoli dogasa, a elfy kończą swoją pieśń. Stali bez ruchu jeszcze wtedy, gdy Calanon i kilku jego towarzyszy uprzątnęli popiół, a pozostali zaczęli powoli rozchodzić się do swoich zajęć, uśmiechnięci i weseli, jakby uczestniczyli w dobrej zabawie. Ariel zupełnie nie rozumiała ich radości, gdyż sama straciła dobry humor i nie miała nawet ochoty z nikim rozmawiać.
    Wśród grupki wracających elfów dostrzegła Eriianela, który po chwili odłączył się od współbraci i podszedł do nich z równie beztroskim uśmiechem.
    - To było piękne ognisko, nie sądzicie? - przywitał się, zupełnie nie dostrzegając panującego między nimi przygnębienia i napięcia.
    - Tak, dziękuję – odparł Balar, skinąwszy mu z szacunkiem głową. Musiała się przyzwyczaić, że to słowo często padało z jego ust i to w tak naturalny sposób, w jaki nosił jasne ubranie.
    - Jeśli masz teraz czas, możesz już odebrać to, o co prosiłeś. Widzę, że Xander i kilku moich braci właśnie tam zmierzają.
     W jednej chwili Balar wyraźnie poweselał, jakby długo czekał na tą wiadomość.
     - A więc chodźmy – Ariel spodziewała się, że cokolwiek miał odebrać, zabiorą ją z sobą, ale Balar spojrzał na nią z przepraszającym uśmiechem – Zostaniesz chwilę sama? Możesz pospacerować po wyspie, albo porozmawiać z elfami – zanim zdążyła otworzyć usta, żeby zapytać gdzie idą, odwrócił się do niej plecami i odszedł z elfem u boku, znikając w tłumie jasnych włosów i zwiewnych szat.
     Co ty kombinujesz?
     Zobaczysz sama, jak wrócę.
    Jego tajemniczość tylko jeszcze bardziej ją zaniepokoiła. I oczywiście nie zamierzała robić tego, co jej doradzał. Od długiego stania bolały ją nogi, a rozmowa o Noxie przygnębiła ją na tyle, że nie miała ochoty na żadne towarzystwo. Z daleka dostrzegła Malię, która pomachała jej ręką, ale udała, że jej nie zauważyła i oddaliła się pospiesznie, zanim ktokolwiek zdążył ją zaczepić.
    Wróciła w pobliże chaty i przysiadła na brzegu rzeki, z nudów bawiąc się wodą. Wymyślając różne kształty zwierząt, które wyskakiwały spod powierzchni, i oddając się myślom, w końcu straciła rachubę czasu. Właśnie w powietrze podskoczył wesoło delfin, rozpryskując wokół kropelki wody, kiedy usłyszała za plecami kroki.
     - Całkiem ładny. Masz do tego talent.
    Wstała natychmiast i odwróciła się, spinając ramiona. Balar stał zaledwie kilka kroków przed nią, a w dłoni trzymał…
     - Co… to jest? - wyjąkała, gdy w jej oczach natychmiast pojawił się strach.
    Uniósł miecz o długiej, wąskiej klindze i fantazyjnej rękojeści, przeplatanej pasami koloru jej pasemek.
    - Miecz – odparł jak gdyby nigdy nic – Piękny, prawda? Elfy właśnie go skończyły.
     Ponieważ skierował ostrze w jej stronę, Ariel zaczęła się cofać, aż jej stopa obsunęła się o skraj ziemi. Byłaby wpadła do rzeki, jednak Balar błyskawicznie znalazł się przy niej, złapał za ramię i odciągnął od wody. Kiedy wyrwała się natychmiast i odsunęła na bezpieczną odległość, lustrując go ostrym spojrzeniem, zmarszczył brwi i spochmurniał.
     - Sądzisz, że chcę cię zaatakować?
     - A nie?
    Westchnął, po czym przeniósł broń w drugą rękę i podał jej ostrzem skierowanym teraz w swoją stronę. Ariel nieufanie przenosiła wzrok z niego na miecz.
    - Proszę. Zrobiono go specjalnie dla ciebie – kiedy ostrożnie chwyciła za rękojeść obiema dłońmi, mimo swojej długości, okazał się niesamowicie lekki i i idealnie do niej pasował. Balar obserwował ją z błyskiem w oczach i skinął głową z aprobatą – To piękny miecz, ale też niebezpieczny. Elfy zawarły w nim całą swoją wiedzę i magię, bogowie też dodali coś od siebie.
     - I co ja mam nim niby zrobić?
    - Zabić Gathalaga kiedy znajdzie się w nowym ciele – uniosła z zaskoczeniem głowę, na co uśmiechnął się nieznacznie i w dwóch krokach zmniejszył dzielącą ich odległość – Udzielę ci teraz pierwszej lekcji – chwycił srebrne ostrze i uniósł pod odpowiednim kątem, celując w swoją klatkę piersiową, nieco na lewo. Ariel jak urzeczona wpatrywała się w ostry czubek ledwo dotykający jego tuniki. Rece jej zadrżały, więc mocniej zacisnęła palce na rękojeści – Musisz go zabić w momencie, gdy wejdzie w ciało, ale jeszcze go nie przejmie, czyli będziesz miała miało czasu. Przypatrz się uważnie, bo właśnie dokładnie w to miejsce będziesz musiała celować. Prosto w serce. Zapamiętasz?
      - I to go zabije?
     - To tylko pierwszy etap. Ostrze przeszyje serce, a Moc żywiołów zniszczy duszę.
    Skinęła powoli głową, choć w tej chwili mogła myśleć tylko o tym, że właśnie stał się idealnym celem, w dodatku sam skierował ostrze na swoje serce. Czy mogła trafić jej się lepsza okazja?
    Chociaż obiecał, że nie będzie tego robił, musiał odczytać jej myśli, bo dostrzegła jak jego mięśnie napinają się pod tuniką. Nie poruszył się jednak, dopóki nie wykonała drobnego gestu i ostrze dotknęło jego skóry. Było naprawdę ostre, bo zrobiło dziurkę w tunice, a na maleńkim nacięciu zebrała się krew.
       - Właśnie tak?
      - Dokładnie. I pamiętaj, że nie możesz się zawahać.
      - Tak właściwie znasz tą osobę? Skoro mu służyłeś, chyba wiesz, kto ma oddać mu ciało.
     - To jest chyba najmniej ważne, prawda? I tak nie ocalisz te osoby. Skup się na zabiciu Gathalaga, o resztę się nie martw.
     Z determinacją na twarzy naparła niebo mocniej i dopiero wtedy zaczął się cofać. Ręce już jej nie drżały, kiedy podążała za nim, aż natrafił plecami na pień drzewa i znalazł się w pułapce. Z ostrzem przy jego sercu, popatrzyła mu prosto w twarz, spodziewając się dostrzec na niej strach czy błaganie o litość. Napotkała jednak twarde spojrzenie i poważny, ale spokojny wyraz.
      - Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to chociaż, kiedy skończymy trening.
     - Dlaczego po prostu nie mogłabym zrobić tego teraz? Są tu elfy i bogowie, którzy też mogliby mnie wszystkiego nauczyć – odparła z narastającym gniewem, świadoma, że jeden ruch zakończyłby jego życie. Nawet nie drgnął i tylko przyglądał jej się w milczeniu, czym jeszcze bardziej ją rozjuszył – Dlaczego mam cię nie zabić już teraz?! - powtórzyła głośniej, czując jak do oczu napływają łzy.
      - Ariel, posłuchaj…
    - Zabiłeś tylu ludzi – przerwała mu drżącym głosem, delikatnym naporem ostrza zmuszając go, żeby jeszcze bardziej przylgnął do drzewa – Zabiłeś Sato! Dlaczego?
     - Czy uwierzysz, jeśli powiem, że nie miałem wyjścia? Że to, co robiłem było w imię wyższego dobra?
     Ariel prychnęła z ironią i pokręciła głową.
    - Niszczyłeś całe miasta. Patrzyłeś jak Rairi zabija niewinne dzieci. Dlaczego nie mogłeś jakoś tego powstrzymać?
    Ani razu nie odwrócił wzroku, a coś w jego spojrzeniu przeszywającym na wylot powstrzymywało jej dłoń od zadania ostatecznego ciosu. Sprawiło, że zaczęła się wahać.
      - Ja… Od siedemnastu lat po prostu wybierałem mniejsze zło.
    - Mniejsze? Nazywasz mniejszym złem zabicie mojego najlepszego przyjaciela na moich oczach?
     - Sato i tak by zginął. W bitwie, albo w walce o władzę z Yarithem.
    - Aha, więc uznałeś, że najlepiej, jak sam go wcześniej zabijesz? - zakpiła ze ściśniętym gardłem.
     - Uwierz mi Ariel, że tak było najlepiej.
    - Dla kogo niby? Sprawiało ci przyjemność, kiedy patrzyłam jak skręcasz mu kark?
    W czarnych oczach dostrzegła wahanie i jej własny ból.
    - Bez ciebie nie miałbym odwagi tego zrobić, a poza tym Rairi tego właśnie ode mnie oczekiwała, że będę równie bezwzględny jak ona. Jednak...wiem, że ciężko ci uwierzyć w moje słowa, ale spróbuj mi zaufać, że naprawdę tego nie chciałem.
    - Ale i tak to zrobiłeś – wysyczała, nie próbując nawet ocierać płynących po policzkach łez.
    Balar w końcu się poruszył, dotknął dłonią ostrza i delikatnie, ale stanowczo odsunął go na bok. Drugą ręką starł kroplę krwi z ranki na piersi.
    - Jeśli obiecam, że Sato wróci do ciebie, cały i zdrowy, choć trochę uwierzysz, że naprawdę nie zrobię ci żadnej krzywdy?
    Ariel cofnęła się o krok, ale nie opuściła miecza.
    - Jak to zrobisz, skoro nie żyje? Widziałam jak rzuciłeś go w przepaść.
    - Czasami to, co widzisz na pierwszy rzut oka, nie jest tym, czym się wydaje – odparł tajemniczo, minął ją i skierował się w stronę chaty.
    Nie zamierzała jednak tak go puścić. Dogoniła go i zagrodziła drogę, tym razem trzymając ostrze luźno wzdłuż nogi, skierowane do ziemi.
     - A Rairi? Przecież ją kochasz.
     Roześmiał się gorzko.
    - Kocham? Może jej się tak wydaje, a skoro nawet ty w to uwierzyłaś, to znaczy, że jestem lepszy w udawaniu niż sądziłem. Nie, Ariel. Nienawidzę jej z głębi serca.
    Przekrzywiła głowę i zmarszczyła brwi, zupełnie nie pojmując tego zadowolenia na jego twarzy.
    - Więc dlaczego chociaż miałeś tyle okazji, nie zabiłeś jej?
    - Ponieważ jest dla mnie za potężna i chociaż mi ufała, chyba cały czas czekała, aż zrobię jakiś niewłaściwy ruch. Ale o nic się nie martw, moja gwiazdeczko – z uśmiechem, który roztopiłby każde serce, przejechał palcami po jej kolorowych pasemkach – Jak sama mówiła, każdy dostanie w końcu to, na co zasłużył. A ona zginie od własnej broni.
    - Co...powiedziałeś? - coś w niej drgnęło uśpionego, aż zmiękły jej kolana.
    - Zginie…
    - Nie. Wcześniej.
    - Moja gwiazdeczko? - z łagodnym uśmiechem objął ją czule jak swój najcenniejszy skarb, nie zwracając uwagi na to, jak cała się spięła – Odkąd się urodziłaś, stałaś się najjaśniejszym punktem mojego życia. Tylko dzięki tobie udało mi się przetrwać wszystkie te lata i doprowadzić nas do tego miejsca. Dziękuję.
***

    Chociaż w miękkim, ciepłym łóżku było jej bardzo wygodnie, w drugą noc pobytu na wyspie, znowu nie potrafiła zasnąć. Z początku nie wiedziała dlaczego i kręciła się z boku na bok, aż w końcu przygryzając z nerwów wargi, zeskoczyła z łóżka i na bosych stopach podeszła do drzwi. Zanim je otworzyła, otoczyła się ciepłym powietrzem, żeby nie zmarznąć.
    Balar siedział pod drzewem i patrzył prosto na nią. Chociaż wzniósł wokół siebie tarczę, w cienkiej tunice drżał z zimna, bezskutecznie otaczając się ramionami.
    - Możesz spać w środku – odezwała się szorstko, cofnęła się żeby go wpuścić i gdy zamykała drzwi, wskazała najdalszy ciemny kąt izby – Tam.
    Widziała w mroku jak jego wargi zadrżały, ale bez słowa, posłusznie poszedł we wskazane miejsce. Ariel ponownie zakopała się w pościeli, jednak po chwili rzuciła w jego stronę dwie poduszki, a gdy skulił się na twardej podłodze, ogrzała wokół niego powietrze. Potem odwróciła się do niego plecami i zacisnęła mocno powieki, starając się nie myśleć o tym, że zgodziła się dzielić z nim chatę. Po tym jednym dniu i wszystkich jego słowach, nie potrafiła już go ignorować ani traktować tak chłodno. Jej serce biło szybko i niespokojnie, choć nie wiedziała dlaczego, przygniecione ciężarem nienazwanej tęsknoty.
    Może faktycznie w jego czynach było coś więcej, niż na pierwszy rzut oka się wydawało?
    Czy to znaczy, że choć trochę mi wybaczyłaś?
    Jeszcze nie wiem. Śpij już.
    Dziękuję, jutro poproszę o koc. Dobranoc, moja gwiazdeczko.
   Ariel, zamiast odpowiedzi, naciągnęła kołdrę aż na czoło i przycisnęła nos do poduszki, tworząc sobie niewielki dostęp powietrza, żeby wytrzymać tak jak najdłużej. Czuła się winna, że przez cały dzień ani razu nawet nie pomyślała o Rivie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych