-
Ale jestem głodna. Zamawiam podwójną porcję jajek i…
Sereia przyzwyczaiła się
już to tego, że gdy codziennie otwierała oczy, Arwel wciąż tam
był, za grubymi kratami, gotowy spełnić każde jej życzenie.
Prawie nie wychodził na zewnątrz i uparcie przesiadywał na
korytarzu, w zasięgu jej wzroku i dotyku.
Dzisiaj jednako coś było
nie tak. Kiedy po przebudzeniu się odkryła, że nie było go tam
gdzie zawsze, że w jednej chwili dopadła ją lekka panika i lęk,
że może coś mu się stało. Zerwała się z twardej pryczy i
dopadła krat, przeszukując wzrokiem jasno oświetlony korytarz.
Przekręciła głowę w prawo, wtykając ją w szczelinę między
kratami, aż mogła dostrzec stojącego nieopodal strażnika.
- Hej, widziałeś Arwela?
Mężczyzna popatrzył na nią
obojętnie i wzruszył ramionami.
- Spał tutaj, ale zerwał
się skoro świt i gdzieś pognał. Wyglądało, jakby to była jakaś
pilna sprawa.
- Coś się stało?
Zaatakowano miasto? - Teraz naprawdę się przestraszyła, aż
zupełnie zapomniała o głodzie.
Strażnik jednak nie wydawał
się niczym zaniepokojony, a wręcz znudzony, że musi tu tkwić.
- Może to jakieś sprawy
Zakonu.
- Nic nie mówił kiedy
wróci?
Kolejne wzruszenie ramion.
Nie uzyskała już żadnej odpowiedzi, a strażnik demonstracyjnie
odwrócił głowę. Sereia cofnęła się w głąb celi i opadła na
podłogę, wzdychając kilka razy. Niepokój wkradł się do jej
nierówno bijącego serca, aż ze złością potarła najpierw twarz,
potem znamię na czole, przecięte fioletowymi kreskami. Przecież
Arwel nie był więźniem. Mógł iść gdziekolwiek zechciał. Może
po prostu zgłodniał wcześniej, poszedł na spacer, albo dostał
wezwanie od Białego Kruka.
Głupia.
Kiedy tak bardzo uzależniłaś się od mężczyzny?
Odkąd
wstąpiła do Zakonu, jako Falen radziła sobie świetnie sama,
chociaż jej przyjaciel i nauczyciel zawsze był obok. Jeszcze
niedawno mogła funkcjonować i robić swoje nie oglądając go
całymi dniami. Dopiero teraz jednak uświadomiła sobie, że to nie
do końca prawda.
Arwel stanowił jej
integralną cześć, bez której nie wyobrażała sobie życia.
Poprzez mentalną więź był nie tylko w jej umyśle, ale wypełniał
szczelnie jej duszę, serce i każdą część ciała. Bez niego
dzisiaj byłaby niczym.
Arwel,
gdzie jesteś? Dlaczego tak nagle zniknąłeś, nie racząc nawet
uprzedzić kiedy wrócisz? Cisza
uderzyła ją po twarzy jak fizyczny cios, aż zabrzęczało jej w
uszach. Nie potrafiła wyłapać jego myśli, ani odnaleźć jego
świadomości, przez co poczuła się, jakby wyrwano jej pół ciała,
razem z duszą i wszystkim w środku. Arwel?
Już
raz napotkała taką pustkę i tak jak wtedy, specjalnie się przed
nią zamknął. Oskarżono go, że to on jest zabójcą i chociaż
był niewinny, przestraszył się jej reakcji. Czy teraz też stało
się coś złego? Zawsze znali swoje myśli i zamiary, więc co przed
nią ukrywał?
Sereia skuliła się pod
ścianą i dotknęła czołem podkulonych kolan. Wczoraj Arwel
przyniósł jej sukienkę ozdobioną delikatną koronką i złotymi
listkami. Miał tajemniczą minę i tak bardzo ją prosił, że w
końcu ubrała ją dla niego, oddając swój wygodny strój
wojownika. Przez cały dzień był nadzwyczaj wesoły i nie mógł
oderwać od niej wzroku. Czyżby dlatego, że coś wiedział i w ten
sposób chciał się z nią pożegnać? Odgrodził się od niej
umysłem, bo nie chciał jej martwić…
Sereia jęknęła głośno,
łapiąc się za głowę i czując, że zaczyna odchodzić od
zmysłów.
- Ty głupku – mruczała do
siebie ze łzami w oczach – Skończony idiota. Palant. Tchórz. Jak
mogłeś…
- No proszę. Nie było mnie
tylko chwilę, a ty już mnie przeklinasz. Teraz wiem, co naprawę o
mnie myślisz. To ja się poświęcam, a w zamian zostaję wyzwany od
idiotów?
- Arwel?
- We własnej osobie,
ukochana. Spodziewałaś się kogoś innego? Mam być zazdrosny?
Zanim zerwała się na nogi,
pospiesznie otarła wilgotne oczy, chociaż pewnie i tak doskonale
wiedział w jakim była stanie. Jak tylko podeszła do oddzielających
ich krat, Arwel wyciągnął rękę i z czułością w oczach dotknął
jej policzka. Uśmiechał się od ucha do ucha, bardzo z czegoś
zadowolony. Wciąż ukrywał przed nią swoje myśli.
- Mogłeś chociaż
powiedzieć strażnikowi dokąd idziesz i kiedy wrócisz. Właśnie
zaczynałam wyobrażać sobie najgorsze – poskarżyła się, z
urazą w głosie.
- Przepraszam, że cię
wystraszyłem, ale to nie moja wina, że masz za bardzo bujną
wyobraźnię. Gdybym coś powiedział, nie byłoby niespodzianki.
Jego wesoły, pozbawiony
skruchy ton był dziwnie podejrzany.
- Niespodzianki? No więc –
odsunęła się poza zasięg jego ręki, ale nawet wtedy jego uśmiech
nie przygasł – gdzie byłeś?
- Przyprowadziłem ci gościa.
Uniosła pytająco brwi, gdy
w tej samej chwili z głębi korytarza zbliżyła się tęga kobieta.
- Mama?
Arwel zrobił jej miejsce z
dwornym ukłonem, chociaż obie przestały zwracać na niego uwagę,
patrząc sobie w oczy.
- Zostawię was, żebyście
mogły sobie porozmawiać – odezwał się cicho i oddalił
korytarzem.
Gebra miała łzy w oczach i
drżały jej usta, gdy przez szczeliny między kratami dotykała
twarzy i ramion swojej córki, jakby musiał się sprawdzić, czy nic
jej nie jest.
- Twój chłopak przyszedł
do mnie z samego rana i przyprowadził tutaj, wiedząc, że się o
ciebie martwię.
A
ja się bałam, że coś się stało. To ja jestem głupia.
-
Wszystko w porządku? Dobrze cię tu traktują?
Sereia pokiwała głową, ze
wzruszenia ledwo panując nad głosem. Tyle lat nie widziała matki,
a teraz dzięki Ariel znów były razem i najchętniej nie
wypuszczałaby jej z objęć. Przez te kilka dni, kiedy się nie
widziały miała jej tyle do powiedzenia, że nie wiedziała nawet
czy starczy im czasu.
- Tak, mamo. Arwel dba, żeby
było mi tu najwygodniej jak to możliwe.
- To dobry chłopak, miałaś
prawdziwe szczęście, że spotkałaś go na swojej drodze.
-
Tak – przyznała, ściskając dłonie matki, a w myślach dodała:
Dziękuję.
Podziękujesz
mi odpowiednio, jak stamtąd wyjdziesz, skarbie.
Uśmiechnęła
się do siebie pewna, że już chyba nic nie rozproszy tego ciepła w
środku. Nawet wilgoć i chłód podziemnej celi.
- Dlaczego w ogóle tu
jesteś? - zapytała kobieta, rozglądając się po korytarzu,
spoglądając krzywym okiem na strażnika, a potem znów na nią –
Arwel coś tam mi tłumaczył, ale nie do końca zrozumiałem. Mówił,
że twoją jedyną zbrodnią jest bycie piękną kobietą.
Chciałeś podlizać się mojej matce?
Mówiłem
tylko szczerą prawdę.
- To nic takiego, mamo.
Naprawdę – zapewniła pospiesznie – To tylko drobne
nieporozumienie.
- Przez głupie
nieporozumienie wsadzili moją córkę do lochu?
- To dla mojego
bezpieczeństwa – sądząc po jej minie, raczej jej nie uwierzyła.
- Dlaczego twoje znamię jest
przekreślone? - zaciskając gniewnie usta, Gebra, skierowała wzrok
na jej czoło.
- To… - Sereia pospiesznie
zakryła je dłonią, próbując zachować spokój – To tylko
chwilowe, niedługo…
- Nie chciałbym wam
przerywać, moje panie, ale przyprowadziłem kolejnego gościa.
Arwel pojawił się obok
Gebry z rękami niedbale skrzyżowanymi za głową i beztroskim
uśmiechem. Zaś tuż za nim szedł Argon.
- Kapitanie – opuściła
rękę, cofnęła się od krat i skłoniła lekko, zaś Gebra
wymamrotała nieśmiało przywitanie i odsunęła się, równie
zaskoczona jego wizytą – Co cię tu sprowadza?
Argon skinął na strażnika,
który posłusznie otworzył kraty celi. Sereia zamrugała, nie
ruszając się z miejsca.
- W imieniu króla, jesteś
wolna, Sereio – obwieścił uroczyście wojownik, z powagą patrząc
jej prosto w oczy.
Arwel wydał triumfalny
okrzyk radości, wbiegł do celi, objął ją i okręcił dookoła.
- Ale… - gdy ją puścił,
zerknęła na matkę, potem niepewnie na Argona – Naprawdę jestem
wolna? A… reszta braci…?
- W sumie tylko Koll jest
nadal niezadowolony, a ja cię za bardzo potrzebuję, żebyś
siedziała tu bezczynnie.
- Tylko jej? - Arwel zrobił
minę urażonego dziecka.
- Was oboje.
- Do czego?
- Mamy zadanie do wykonania i
tylko wy możecie mi pomóc – Argon uśmiechnął się i podszedł
do niej z wyciągniętą ręką – To co? Pora, żebyś odzyskała
swoją Moc.
***
Po przebudzeniu nie od razu
uświadomiła sobie, gdzie jest. Po dziwnych, poplątanych snach,
rzeczywistość była mglista i z trudem dotarła do jej świadomości.
Duże, miękkie łóżko było zbyt wygodne, żeby je opuszczać,
toteż jeszcze długo po otworzeniu oczu wpatrywała się w stolik i
puste ściany obcej izby. Ogrzewana wpadającymi przed okna
promieniami słońca, czuła się niczym w raju. Zagrzebana w
poduszkach pozwalała, aby potok myśli swobodnie przepływał gdzieś
obok, gdyż wciąż zaspana, nie miała ochoty opuszczać tego
błogiego stanu półsnu.
Dzień
dobry.
Głos
dotarł do niej z głębi umysłu, ciepły i kojący, jak otaczające
ją poduszki. Miała ochotę wtulić się w niego i znów zasnąć.
Dzień
do…
Gdy
dotarło do niej, że przecież zna ten głos, otworzyła szeroko
oczy. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, które
całkowicie ją otrzeźwiło. Usiadła gwałtownie na łóżku i
potarła twarz, ponownie rozglądając się po izbie.
Jestem
na wyspie Rohe. Zaczęła
sobie przypominać.
Tak.
Potwierdził
głos, z tą samą ciepłą nutą i delikatnym rozbawieniem.
Mieszkają
tu elfy, którymi przewodzi Eriianel Mądry.
Zgadza
się.
Przypłynęłam
tu z... W
jednej chwili przypomniała sobie poprzedni wieczór i wszystko, co
było w nim dziwne.
Może
bardziej zaskakujące, ale przywykniesz. Cieszę się, że w końcu
się obudziłaś. Mam nadzieję, że dobrze spałaś.
A
więc spędzę tu z nim dwa tygodnie. Westchnęła
w duchu, zastanawiając się, czy nie będzie żałować tej decyzji.
Obiecuję,
że nie będziesz.
Och,
zamknij się w końcu!
Wycofał
się posłusznie w momencie, gdy znów ktoś zastukał do drzwi.
- Ariel, nie śpisz już?
Za pierwszym razem nie
spieszyła się do wstania, bo myślała, że to on stoi na zewnątrz,
ale słysząc znajomy głos, uśmiechnęła się i od razu odprężyła.
Wyskoczyła z łóżka, a ponieważ spała w tych samych ubraniach,
które dostała wczoraj, wsunęła tylko stopy w miękkie buty, które
też podarowały jej elfy i pobiegła otworzyć drzwi.
Na widok Xandera stojącego
na progu, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jedną ręką
poprawiając włosy.
- Dzień dobry – przywitał
się wesoło, zadzierając głowę, żeby na nią spojrzeć
kolorowymi oczami – Przyniosłem śniadanie – mówiąc to, uniósł
wyżej trzymaną w rękach tacę z owocami i sałatkami.
- Ranny z ciebie ptaszek –
kucnęła aby poprawić mu tunikę na ramionach, zaskoczona, że ma
takie matczyne odruchy.
- To z ciebie jest śpioch –
odparł prostolinijnie, pokazując wszystkie ząbki – Jest już
prawie południe. Elfy twierdziły, że byłaś zmęczona, więc
daliśmy ci spokój.
- Och – wyprostowała się
i z zaskoczeniem spojrzała w niebo, na którym rzeczywiście słońce
stało już wysoko. Zrobiło jej się trochę głupio, że tak długo
spała, chociaż chyba nikt nie miał jej tego za złe. Faktycznie
wczoraj jakoś nie mogła usnąć, a jeszcze budziła się w nocy
przez deszcz. Wspomnienie Balara skulonego pod drzewem i
przemokniętego nawet teraz wywołało w niej dziwne uczucie, którego
nie potrafiła nawet nazwać – Cóż – odezwała się, żeby
zapełnić jakoś niezręczną dla niej ciszę – faktycznie
potrzebowałam odpoczynku. Spałam jak dziecko, a ty?
Zamknęła za sobą drzwi i
ruszyli w stronę szemrzącej niedaleko rzeki. Xander dzielnie
dotrzymywał jej kroku, dumnie dźwigając przed sobą tacę.
- Ja zawsze śpię jak
dziecko, bo nim jestem.
- No tak – roześmiała
się, na co zawtórował jej tym samym. Gdy przemawiali przez niego
bogowie, można było zapomnieć, że to tylko kilkuletni chłopiec,
który chociaż nad wiek rozwinięty, nadal potrzebował opieki.
Spojrzała na niego z czułością, naprawdę szczęśliwa, że dane
im było się tu spotkać – Elfy naprawdę dobrze się tobą
zajmują? Nic ci tu nie brakuje?
- Nidzie nie byłem
szczęśliwy przy ludziach, a tutaj jestem – szczerość w jego
głosie była autentyczna, zresztą jak dziecko mogło ją oszukać?
- Odzyskałem wzrok i dużo się uczę. Moorilil wzięła mnie do
siebie i jest moją nową mamą. Jest niemal tak stara jak Eriianel,
ale w ogóle tego po niej nie widać. Nie ma ani jednej zmarszczki –
podkreślił poważnie, jakby to była najważniejsza rzecz na
świecie.
- Wierzę – zabrała od
niego tacę i postawiła na trawie, a sama pospiesznie opłukała
ręce i twarz w spokojnym nurcie rzeki, klękając przy samym brzegu
– A więc to Balar cię tu przyprowadził? - chciała ponownie się
upewnić, na wszelki wypadek, gdyby wczorajsze wydarzenia były tylko
snem.
- Tak – Xander usiadł na
ziemi i obserwował pilnie każdy jej ruch – To on też poprosił,
żebym przyniósł ci śniadanie.
- Naprawdę? - popatrzyła
niechętnie na tacę, jakby mogła tam znaleźć coś zepsutego albo
trującego.
- Wszystko przygotowała
Arabel – zapewnił chłopiec, jakby czytał jej w myślach i włożył
sobie do ust kawałek soczystego jabłka – Balar stwierdził, że
jeśli on ci je przyniesie, nie będziesz chciała nic tknąć. Był
smutny, kiedy mówił, że wolałabyś go nie widzieć.
To
prawda.
-
Gdzie on teraz jest?
- Wcześnie rano poszedł
gdzieś z Eriianelen i innymi elfami. Kazali mi się tobą
zaopiekować.
-
Jeśli chodzi o ciebie, nie mam nic przeciwko. Czuję się dużo
lepiej, kiedy tu jesteś – pod wpływem tych słów wyprostował
się i uniósł dumnie podbródek, jakby udało mu się wypełnić
niezwykle ważne i trudne zadanie.
Ariel
usiadła w słońcu, osuszając się falą ciepłego powietrza.
Odzyskawszy kontrolę nad swoją Mocą znów czuła się pewna i
silna. Cokolwiek ją czekało, była gotowa walczyć i jak
najszybciej wrócić do Argona.
Na razie jednak naprawdę
była głodna.
Przygarnęła do siebie
Xandera, który z wyraźną radością usiadł jej na kolanach i
zabrała się za śniadanie, rozdzielając kawałki owoców pomiędzy
siebie i chłopca. W międzyczasie wypytywała go o życie na wyspie
i elfy, a Xander z entuzjazmem i szczegółowo opowiadał o
wszystkim, co tu robił.
- Już prawie umiem czytać i
pisać. Chciałem nauczyć się rozmawiać z drzewami, ale
powiedzieli, że może jak dorosnę.
Ariel podsunęła sobie
półmisek z sałatką. Wprawdzie słuchała go uważnie i zasypywała
pytaniami o nic nieznaczące rzeczy, jednak w gruncie rzeczy
interesowało ją tylko jedno.
- Ja długo tu mieszkasz?
- Właściwie od momentu, gdy
się rozstaliśmy. Zaraz potem znalazł mnie Balar i przylecieliśmy
tutaj.
- Czy od tamtej pory go
widziałeś?
Xander poruszył nogami i
przyjął od niej kolejną łyżkę sałatki z pełną zadowolenia
miną. Zerknął na nią czerwonym okiem z wypchanymi policzkami.
- Był tu chyba dwa razy,
zostawał na jeden dzień i znów odlatywał.
- A wiesz może dlaczego
odwiedza elfy? Słyszałeś żeby mówił coś o swoich planach? -
drążyła dalej niby od niechcenia, chociaż w środku zżerała ją
ciekawość i nerwy.
Wzruszył ramionami.
- Pewnie podoba mu się tutaj
tak bardzo, jak mi. Elfy są bardzo miłe, a dzikie zwierzęta dają
się głaskać, kiedy je o to poproszą. Ty też będziesz chciała
tu wrócić – nagle klasnął w ręce i podskoczył,
rozentuzjazmowany jakąś myślą – Może zamieszkasz tu ze mną na
stałe? Będziemy codziennie rozmawiać z drzewami, bawić się i
głaskać dzikie zwierzęta.
Chcę
wrócić do domu. Jak najszybciej. I wątpię, żebym tu jeszcze
wróciła. Te dwa tygodnie to i tak za długo.
-
Pomyślę o tym – mruknęła pojednawczo i z roztargnieniem
pogłaskała go po jasnych włosach.
Zjedli
już prawie wszystko, co było na tacy w przyjemnym milczeniu, które
pozwoliło jej na zebranie myśli.
- Tu jesteście – nie
wiadomo skąd pojawiła się Arabel i to tak cicho, że jej głos
przestraszył chyba tylko Ariel, bo Xander musiał przywyknąć już
do tego, że wszędzie na wyspie można było spotkać elfy. Arabel,
która wczoraj pomogła jej się ubrać, położyła przed nią
niewielkie zawiniątko i przywitała oboje z szacunkiem –
Przyniosłam świeżą sukienkę, w tej możesz na razie spać. Jeśli
będziesz czegoś potrzebowała, tylko powiedz.
- Dziękuję – Ariel
chwyciła paczkę niczym cenny skarb, bo obawiała się przez chwilę,
że przez cały pobyt na wyspie będzie musiała chodzić w tym
samym. Mimo tego, co mówił Balar.
Arabel kucnęła obok w
swojej kremowej sukni do kostek i sięgnęła po ostanie winogrono.
- Wszyscy zbierają się przy
ognisku. Jeśli chcecie popatrzeć, musimy się pospieszyć.
- Jakim ognisku?
- Największym, jakie
widziała ta wyspa.
- To ja chcę, ja chcę! -
Xander zerwał się na nogi i w radosnych podskokach pociągnął
Ariel za rękę – Idziemy?
Uśmiechnęła się i skinęła
głową.
- Czemu nie. Dajcie mi tylko
chwilkę, to się przebiorę.
Pobiegła do domku, gdzie
zmieniła kremową sukienkę na niemal identyczną, tylko lekko
zielonkawą z jednym kwiatowym wzorem na boku. Posłała łóżko,
poprawiła starannie włosy i wyszła do Arabel i Xandera, którzy
czekali na nią w progu, z czegoś się śmiejąc. Nie wiedziała, co
było powodem wesołości, ale nie potrafiła powstrzymać się od
szerokiego uśmiechu. Piękna elfka okazała się radosną i skorą
do żartów towarzyszką i to nic, że mogła być starsza od tej
wyspy. Szły, trzymając między sobą Xandera i gdy Arabel
opowiadała jej o życiu na Rohe, Ariel mogła rozglądać się do
woli i podziwiać roztaczające się przed nią widoki.
W końcu dotarli w miejsce, z
którego przypłynęli. Po statku pozostał jedynie głęboki ślad w
ziemi, zaś tuż obok, z daleka od fal faktycznie płonęło
największe ognisko, jakie w życiu widziała. Płomienie zdawały
się sięgać samego nieba, taki ogień z powodzeniem mógłby
pochłonąć całą wyspę.
Arabel roześmiała się na
ten widok i trzymając chłopca za rękę, podbiegła do innych
elfów, które stały szerokim kręgiem wokół ogniska. Niektóre
siedziały na trawie w pewnym oddaleniu albo tworzyły mniejsze
grupki. Ich szczupłe, wysokie sylwetki z jasnymi włosami zdawały
się wyginać i tańczyć razem z płomieniami. Ariel rozpoznała
kilka twarzy z kolacji, ale byli też tacy, których jeszcze nie
poznała. Dopiero po chwili zorientowała się, że ponad sykiem
ogniska przebiła się zbiorowy chór głosów, mruczących powolną
pieśń w języku elfów. To była pieśń radości i zwycięstwa,
magiczna i hipnotyzująca, jak istoty, które wydawały z siebie te
piękne dźwięki oraz dziki, nieokiełznany żywioł ognia.
Ariel przytknęła dłoń do
brzucha, świadoma, że drzemie w niej Moc ognia znacznie
potężniejsza od tego ogniska.
Muszę
jak najszybciej opanować ostatni żywioł, żebym dla nikogo nie
stanowiła zagrożenia.
Nie
martw się, pomogę ci w tym.
Drgnęła
niespokojnie i rozglądając się wokół siebie, dopiero teraz
dostrzegła, że stał całkiem niedaleko, z półprzymkniętymi
oczami zasłuchany w głosy elfów i ognia. Dzisiaj miał na sobie
zwiewne białe spodnie i blado niebieską tunikę sięgającą do
połowy ud. Krótkie włosy, zmierzwione wiatrem przypominały sierść
kruka i zapewne w dotyku były równie jedwabiste.
Na jego widok uśmiech
zniknął z jej twarzy, zastąpiony podchmurną miną i zmarszczonymi
brwiami. Ariel zacisnęła pięści stając nieco bliżej, ale w
bezpiecznej odległości. Podobnie jak on, splotła przed sobą
ramiona i skupiła się na elfach przy ognisku, tylko czasem na niego
zerkając.
- Gdzie jest statek? -
postanowiła w końcu zapytać niby od niechcenia.
- Właśnie na niego
patrzysz.
- Co?
- Ognisko – otworzył oczy,
posyłając jej lekki uśmiech, od którego zakręciło jej się w
głowie - „Czarną Panią” właśnie pochłania ogień –
uniosła pytająco brwi, więc wyjaśnił spokojnie – Część nocy
i cały ranek elfy rozbierały statek na części, deska po desce, a
teraz wszystko palą. To, co słyszysz, to część magii niszczenia.
Ariel ponownie przyjrzała
się zebranym przy ognisku, spojrzała w płomienie i kiedy się
skupiła, dostrzegła stos czarnych szczątków statku, które
zmieniały się w popiół. Gdy popatrzyła na Balara, napotkała
jego czarne oczy, które zamiast dawnego chłodu, płonęły
wewnętrznym ogniem.
- To nigdy nie był mój
statek – odpowiedział na jej pytanie, zanim zdążyła zadać je
na głos i zaraz uprzedził następne – I nie, wcale mi go nie
szkoda. Cieszę się, że nie będzie przewoził więcej umarłych i
nawiedzał ten świat.
- Ale…
- To prawda, że będą inne
statki, ale od czegoś trzeba zacząć, a tego nie lubiłem
najbardziej.
Ariel z poirytowania
zacisnęła usta.
- Mógłbyś z łaski swojej
przestać w końcu grzebać mi w głowie?
Opuścił wzrok ze skruszoną
miną.
- Przepraszam, to z
przyzwyczajenia.
- To, że ciągle czytasz mi
w głowie sprawia, że jeszcze mniej ci ufam – odparła ostro,
obserwując jak jej słowa wyciskają na jego twarzy grymas udręki,
jak idealnie skrojone wargi zaciskają się w wąską kreskę smutku.
- Obiecuję, że więcej nie
zrobię tego bez twojej zgody.
Usatysfakcjonowana, że
osiągnęła chociaż tyle, poczuła się odrobinę lepiej. Nie
sądziła, że kiedyś zdoła mu zaufać i wciąż wypatrywała u
niego jakichkolwiek oznak oszustwa. Odkąd dowiedziała się o
łączących ich relacjach z przeszłości, w głębi duszy pragnęła,
żeby był właśnie taki jak teraz, ale po tym, co zrobił, nie
mogła tak po prostu uwierzyć w jego słowa i zapewnienia. Jeszcze
nie.
- Kto teraz kieruje
nephilami, skoro ty jesteś tutaj, a statek właśnie płonie? -
zadała pierwsze z brzegu pytanie, jedne z tysiąca, którymi
zamierzała go atakować, bez najmniejszych skrupułów, że go
zamęczy.
Odetchnął, spojrzał na nią
przelotnie, po czym zapatrzył się w niebo lizane pomarańczowymi
płomieniami. Wyraźnie spięty, nie odpowiedział od razu.
- Nox.
Ariel miała wrażenie, że
się przesłyszała. Odwróciła się w jego stronę z szeroko
otwartymi oczami.
- Słucham? Przecież on…
- Jest pod całkowitą
kontrolą Rairi. Nie oceniaj go, Ariel, ponieważ w przeciwieństwie
do mnie, nie ma już własnej woli ani możliwości sprzeciwienia
się. Rairi tak naprawdę od zawsze nim sterowała. Był jej
marionetką, aż w końcu zniszczyła jego umysł i podporządkowała
swojej woli.
- Więc to znaczy, że znali
się już wcześniej? - zapytała ze zdumieniem, uświadamiając
sobie, że chociaż uważała półelfa za przyjaciela, tak naprawdę
mało o nim wiedziała i nie miała pojęcia co się z nim dzieje.
Balar skinął głową,
zmierzwił palcami włosy i znów zapatrzył się w ogień.
- Rairi jest jego matką –
odparł w końcu sucho, z grymasem, jakby nie miał ochoty o tym
mówić – Jak się domyślasz, łączy ich mentalna więź, ale i
bez tego byłaby zdolna nim manipulować. Jego ojcem był człowiek,
który ją zdradził, a którego zabiły inne elfy. Kiedy odkryła,
że chłopiec urodził się ze znamieniem na czole, kiedy podrósł
zaaranżowała wszystko tak, żeby znalazł go Argon i wychował w
zamku. Od początku planowała umieścić syna w Zakonie Kruka i
sterując nim, zabijać jego członków. Nox nigdy nie był zły,
gdyż wychował go wspaniały człowiek, po prostu miał pecha
posiadając taką matkę. Kiedy został zdemaskowany, chciała go
zabić, ale ją powstrzymałem i teraz można powiedzieć, że
chwilowo mnie zastępuje.
Słuchając go, trudno jej
było w to wszystko uwierzyć, chociaż przypominając sobie niektóre
dziwne zachowania Noxa, wydawało się całkiem logiczne, że nie
działał z własnej woli. Stanowiło to pewną ulgę, bo nie
potrafiła sobie wyobrazić tego dobrego i łagodnego półelfa, jak
zabija z zimną krwią.
- Naprawdę go lubiłam –
mruknęła bardziej do siebie, całym sercem współczując temu
chłopakowi, że spotkał go taki los – Czy...nic już nie można
dla niego zrobić? Jakoś mu pomóc?
- Jego sytuacja jest taka, że
gdyby Rairi umarła, stałby się bezwolnym warzywem. Jego serce
nadal by biło, ale w środku byłby kompletnie pusty. Przykro mi –
dodał, jakby to on za to odpowiadał.
Ariel popatrzyła na
śpiewające elfy z głębokim smutkiem ściskającym gardło.
Chciała wierzyć, że nie mogła nic zrobić dla Noxa, chociaż
czuła się po części winna tego, co się z nim stało. Miała
pomagać ludziom i ich chronić, a nie potrafiła ocalić
najbliższych jej osób. Ani Sato, ani Rivy.
W milczeniu i w nieco ponurym
nastroju przyglądali się jak ognisko powoli dogasa, a elfy kończą
swoją pieśń. Stali bez ruchu jeszcze wtedy, gdy Calanon i kilku
jego towarzyszy uprzątnęli popiół, a pozostali zaczęli powoli
rozchodzić się do swoich zajęć, uśmiechnięci i weseli, jakby
uczestniczyli w dobrej zabawie. Ariel zupełnie nie rozumiała ich
radości, gdyż sama straciła dobry humor i nie miała nawet ochoty
z nikim rozmawiać.
Wśród grupki wracających
elfów dostrzegła Eriianela, który po chwili odłączył się od
współbraci i podszedł do nich z równie beztroskim uśmiechem.
- To było piękne ognisko,
nie sądzicie? - przywitał się, zupełnie nie dostrzegając
panującego między nimi przygnębienia i napięcia.
- Tak, dziękuję – odparł
Balar, skinąwszy mu z szacunkiem głową. Musiała się
przyzwyczaić, że to słowo często padało z jego ust i to w tak
naturalny sposób, w jaki nosił jasne ubranie.
- Jeśli masz teraz czas,
możesz już odebrać to, o co prosiłeś. Widzę, że Xander i kilku
moich braci właśnie tam zmierzają.
W jednej chwili Balar
wyraźnie poweselał, jakby długo czekał na tą wiadomość.
- A więc chodźmy – Ariel
spodziewała się, że cokolwiek miał odebrać, zabiorą ją z sobą,
ale Balar spojrzał na nią z przepraszającym uśmiechem –
Zostaniesz chwilę sama? Możesz pospacerować po wyspie, albo
porozmawiać z elfami – zanim zdążyła otworzyć usta, żeby
zapytać gdzie idą, odwrócił się do niej plecami i odszedł z
elfem u boku, znikając w tłumie jasnych włosów i zwiewnych szat.
Co
ty kombinujesz?
Zobaczysz sama, jak wrócę.
Jego
tajemniczość tylko jeszcze bardziej ją zaniepokoiła. I oczywiście
nie zamierzała robić tego, co jej doradzał. Od długiego stania
bolały ją nogi, a rozmowa o Noxie przygnębiła ją na tyle, że
nie miała ochoty na żadne towarzystwo. Z daleka dostrzegła Malię,
która pomachała jej ręką, ale udała, że jej nie zauważyła i
oddaliła się pospiesznie, zanim ktokolwiek zdążył ją zaczepić.
Wróciła w pobliże chaty i
przysiadła na brzegu rzeki, z nudów bawiąc się wodą. Wymyślając
różne kształty zwierząt, które wyskakiwały spod powierzchni, i
oddając się myślom, w końcu straciła rachubę czasu. Właśnie
w powietrze podskoczył wesoło delfin, rozpryskując wokół
kropelki wody, kiedy usłyszała za plecami kroki.
- Całkiem ładny. Masz do
tego talent.
Wstała natychmiast i
odwróciła się, spinając ramiona. Balar stał zaledwie kilka
kroków przed nią, a w dłoni trzymał…
- Co… to jest? - wyjąkała,
gdy w jej oczach natychmiast pojawił się strach.
Uniósł miecz o długiej,
wąskiej klindze i fantazyjnej rękojeści, przeplatanej pasami
koloru jej pasemek.
- Miecz – odparł jak gdyby
nigdy nic – Piękny, prawda? Elfy właśnie go skończyły.
Ponieważ skierował ostrze w
jej stronę, Ariel zaczęła się cofać, aż jej stopa obsunęła
się o skraj ziemi. Byłaby wpadła do rzeki, jednak Balar
błyskawicznie znalazł się przy niej, złapał za ramię i
odciągnął od wody. Kiedy wyrwała się natychmiast i odsunęła na
bezpieczną odległość, lustrując go ostrym spojrzeniem,
zmarszczył brwi i spochmurniał.
- Sądzisz, że chcę cię
zaatakować?
- A nie?
Westchnął, po czym
przeniósł broń w drugą rękę i podał jej ostrzem skierowanym
teraz w swoją stronę. Ariel nieufanie przenosiła wzrok z niego na
miecz.
- Proszę. Zrobiono go
specjalnie dla ciebie – kiedy ostrożnie chwyciła za rękojeść
obiema dłońmi, mimo swojej długości, okazał się niesamowicie
lekki i i idealnie do niej pasował. Balar obserwował ją z błyskiem
w oczach i skinął głową z aprobatą – To piękny miecz, ale też
niebezpieczny. Elfy zawarły w nim całą swoją wiedzę i magię,
bogowie też dodali coś od siebie.
- I co ja mam nim niby
zrobić?
- Zabić Gathalaga kiedy
znajdzie się w nowym ciele – uniosła z zaskoczeniem głowę, na
co uśmiechnął się nieznacznie i w dwóch krokach zmniejszył
dzielącą ich odległość – Udzielę ci teraz pierwszej lekcji –
chwycił srebrne ostrze i uniósł pod odpowiednim kątem, celując w
swoją klatkę piersiową, nieco na lewo. Ariel jak urzeczona
wpatrywała się w ostry czubek ledwo dotykający jego tuniki. Rece
jej zadrżały, więc mocniej zacisnęła palce na rękojeści –
Musisz go zabić w momencie, gdy wejdzie w ciało, ale jeszcze go nie
przejmie, czyli będziesz miała miało czasu. Przypatrz się
uważnie, bo właśnie dokładnie w to miejsce będziesz musiała
celować. Prosto w serce. Zapamiętasz?
- I to go zabije?
- To tylko pierwszy etap.
Ostrze przeszyje serce, a Moc żywiołów zniszczy duszę.
Skinęła powoli głową,
choć w tej chwili mogła myśleć tylko o tym, że właśnie stał
się idealnym celem, w dodatku sam skierował ostrze na swoje serce.
Czy mogła trafić jej się lepsza okazja?
Chociaż obiecał, że nie
będzie tego robił, musiał odczytać jej myśli, bo dostrzegła jak
jego mięśnie napinają się pod tuniką. Nie poruszył się jednak,
dopóki nie wykonała drobnego gestu i ostrze dotknęło jego skóry.
Było naprawdę ostre, bo zrobiło dziurkę w tunice, a na maleńkim
nacięciu zebrała się krew.
- Właśnie tak?
- Dokładnie. I pamiętaj, że
nie możesz się zawahać.
- Tak właściwie znasz tą
osobę? Skoro mu służyłeś, chyba wiesz, kto ma oddać mu ciało.
- To jest chyba najmniej
ważne, prawda? I tak nie ocalisz te osoby. Skup się na zabiciu
Gathalaga, o resztę się nie martw.
Z determinacją na twarzy
naparła niebo mocniej i dopiero wtedy zaczął się cofać. Ręce
już jej nie drżały, kiedy podążała za nim, aż natrafił
plecami na pień drzewa i znalazł się w pułapce. Z ostrzem przy
jego sercu, popatrzyła mu prosto w twarz, spodziewając się
dostrzec na niej strach czy błaganie o litość. Napotkała jednak
twarde spojrzenie i poważny, ale spokojny wyraz.
- Jeśli chcesz mnie zabić,
to zrób to chociaż, kiedy skończymy trening.
- Dlaczego po prostu nie
mogłabym zrobić tego teraz? Są tu elfy i bogowie, którzy też
mogliby mnie wszystkiego nauczyć – odparła z narastającym
gniewem, świadoma, że jeden ruch zakończyłby jego życie. Nawet
nie drgnął i tylko przyglądał jej się w milczeniu, czym jeszcze
bardziej ją rozjuszył – Dlaczego mam cię nie zabić już teraz?!
- powtórzyła głośniej, czując jak do oczu napływają łzy.
- Ariel, posłuchaj…
- Zabiłeś tylu ludzi –
przerwała mu drżącym głosem, delikatnym naporem ostrza zmuszając
go, żeby jeszcze bardziej przylgnął do drzewa – Zabiłeś Sato!
Dlaczego?
- Czy uwierzysz, jeśli
powiem, że nie miałem wyjścia? Że to, co robiłem było w imię
wyższego dobra?
Ariel prychnęła z ironią i
pokręciła głową.
- Niszczyłeś całe miasta.
Patrzyłeś jak Rairi zabija niewinne dzieci. Dlaczego nie mogłeś
jakoś tego powstrzymać?
Ani razu nie odwrócił
wzroku, a coś w jego spojrzeniu przeszywającym na wylot
powstrzymywało jej dłoń od zadania ostatecznego ciosu. Sprawiło,
że zaczęła się wahać.
- Ja… Od siedemnastu lat po
prostu wybierałem mniejsze zło.
- Mniejsze? Nazywasz
mniejszym złem zabicie mojego najlepszego przyjaciela na moich
oczach?
- Sato i tak by zginął. W
bitwie, albo w walce o władzę z Yarithem.
- Aha, więc uznałeś, że
najlepiej, jak sam go wcześniej zabijesz? - zakpiła ze ściśniętym
gardłem.
- Uwierz mi Ariel, że tak
było najlepiej.
- Dla kogo niby? Sprawiało
ci przyjemność, kiedy patrzyłam jak skręcasz mu kark?
W czarnych oczach dostrzegła
wahanie i jej własny ból.
- Bez ciebie nie miałbym
odwagi tego zrobić, a poza tym Rairi tego właśnie ode mnie
oczekiwała, że będę równie bezwzględny jak ona. Jednak...wiem,
że ciężko ci uwierzyć w moje słowa, ale spróbuj mi zaufać, że
naprawdę tego nie chciałem.
- Ale i tak to zrobiłeś –
wysyczała, nie próbując nawet ocierać płynących po policzkach
łez.
Balar w końcu się poruszył,
dotknął dłonią ostrza i delikatnie, ale stanowczo odsunął go na
bok. Drugą ręką starł kroplę krwi z ranki na piersi.
- Jeśli obiecam, że Sato
wróci do ciebie, cały i zdrowy, choć trochę uwierzysz, że
naprawdę nie zrobię ci żadnej krzywdy?
Ariel cofnęła się o krok,
ale nie opuściła miecza.
- Jak to zrobisz, skoro nie
żyje? Widziałam jak rzuciłeś go w przepaść.
- Czasami to, co widzisz na
pierwszy rzut oka, nie jest tym, czym się wydaje – odparł
tajemniczo, minął ją i skierował się w stronę chaty.
Nie zamierzała jednak tak go
puścić. Dogoniła go i zagrodziła drogę, tym razem trzymając
ostrze luźno wzdłuż nogi, skierowane do ziemi.
- A Rairi? Przecież ją
kochasz.
Roześmiał się gorzko.
- Kocham? Może jej się tak
wydaje, a skoro nawet ty w to uwierzyłaś, to znaczy, że jestem
lepszy w udawaniu niż sądziłem. Nie, Ariel. Nienawidzę jej z
głębi serca.
Przekrzywiła głowę i
zmarszczyła brwi, zupełnie nie pojmując tego zadowolenia na jego
twarzy.
- Więc dlaczego chociaż
miałeś tyle okazji, nie zabiłeś jej?
- Ponieważ jest dla mnie za
potężna i chociaż mi ufała, chyba cały czas czekała, aż zrobię
jakiś niewłaściwy ruch. Ale o nic się nie martw, moja gwiazdeczko
– z uśmiechem, który roztopiłby każde serce, przejechał
palcami po jej kolorowych pasemkach – Jak sama mówiła, każdy
dostanie w końcu to, na co zasłużył. A ona zginie od własnej
broni.
- Co...powiedziałeś? - coś
w niej drgnęło uśpionego, aż zmiękły jej kolana.
- Zginie…
- Nie. Wcześniej.
- Moja gwiazdeczko? - z
łagodnym uśmiechem objął ją czule jak swój najcenniejszy skarb,
nie zwracając uwagi na to, jak cała się spięła – Odkąd się
urodziłaś, stałaś się najjaśniejszym punktem mojego życia.
Tylko dzięki tobie udało mi się przetrwać wszystkie te lata i
doprowadzić nas do tego miejsca. Dziękuję.
***
Chociaż w miękkim, ciepłym
łóżku było jej bardzo wygodnie, w drugą noc pobytu na wyspie,
znowu nie potrafiła zasnąć. Z początku nie wiedziała dlaczego i
kręciła się z boku na bok, aż w końcu przygryzając z nerwów
wargi, zeskoczyła z łóżka i na bosych stopach podeszła do drzwi.
Zanim je otworzyła, otoczyła się ciepłym powietrzem, żeby nie
zmarznąć.
Balar siedział pod drzewem i
patrzył prosto na nią. Chociaż wzniósł wokół siebie tarczę, w
cienkiej tunice drżał z zimna, bezskutecznie otaczając się
ramionami.
- Możesz spać w środku –
odezwała się szorstko, cofnęła się żeby go wpuścić i gdy
zamykała drzwi, wskazała najdalszy ciemny kąt izby – Tam.
Widziała w mroku jak jego
wargi zadrżały, ale bez słowa, posłusznie poszedł we wskazane
miejsce. Ariel ponownie zakopała się w pościeli, jednak po chwili
rzuciła w jego stronę dwie poduszki, a gdy skulił się na twardej
podłodze, ogrzała wokół niego powietrze. Potem odwróciła się
do niego plecami i zacisnęła mocno powieki, starając się nie
myśleć o tym, że zgodziła się dzielić z nim chatę. Po tym
jednym dniu i wszystkich jego słowach, nie potrafiła już go
ignorować ani traktować tak chłodno. Jej serce biło szybko i
niespokojnie, choć nie wiedziała dlaczego, przygniecione ciężarem
nienazwanej tęsknoty.
Może
faktycznie w jego czynach było coś więcej, niż na pierwszy rzut
oka się wydawało?
Czy
to znaczy, że choć trochę mi wybaczyłaś?
Jeszcze nie wiem. Śpij
już.
Dziękuję, jutro poproszę
o koc. Dobranoc, moja gwiazdeczko.
Ariel,
zamiast odpowiedzi, naciągnęła kołdrę aż na czoło i
przycisnęła nos do poduszki, tworząc sobie niewielki dostęp
powietrza, żeby wytrzymać tak jak najdłużej. Czuła się winna,
że przez cały dzień ani razu nawet nie pomyślała o Rivie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz