piątek, 30 września 2016

Rozdział 38

Głęboka noc okryła Elderol ciemnym całunem, jednak nie Malgarię. Miasto, mimo późnej pory wciąż tętniło żyłem. Ulice oświetlały pochodnie i magiczne światła, w oknach domów, sklepów i karczm paliły się lampy i świece. Szlachta otoczona służbą, wracała do swoich rezydencji. Ostatni maruderzy wychodzili ze sklepów lub załatwiali zapomniane sprawunki, bezdomni wyszukiwali sobie w miarę ciepłe miejsce na nocleg, zagrzebując się w sterty kartonów, lub chowając po piwnicach. W ciemnych zaułkach załatwiali swe interesy ludzie spod ciemnej gwiazdy, a z karczm dochodził gwar rozmów, śmiechy i muzyka.
Mężczyzna schowany pod płaszczem i głęboko nasuniętym kapturem, szybkim krokiem przemierzał ulicę miasta, wybierając najciemniejsze i najbardziej wyludnione miejsca. Jakiś pijak potrącił go ramieniem i błyskawicznie zacisnął palce na sztylecie ukrytym pod płaszczem. Usłyszał za sobą niewyraźny bełkot i opamiętał się. To nie był czas ani miejsce na takie drobne utarczki. Nie mógł sobie pozwolić na zwłokę, ani na pokazanie twarzy.
Spieszył się. Każda sekunda była cenna.
Jeśli szybko nie odnajdzie połowy listu, wszystko przepadnie. Kiedyś stara czarownica przepowiedziała mu, że w jego rękach leży los całego świata. Pamiętał jeszcze jej słowa, chociaż minęło już tyle lat.

Gdy czerwony księżyc wzejdziePierwszy syn bogów rządzić będzie.
Potomek Liry zapłacze rzewnie
Nad losem tego, który oddał serce
Porządek rzeczy zaprowadzisz wreszcie
I do nowego królestwa w chwale odejdziesz
Taki twój los i koniec będzie.

Wiedział, że nie spocznie, póki nie wypełnią się te słowa, cokolwiek by to miało oznaczać dla niego.
Mężczyzna dotarł do ogrodów świątyni Launy. W niektórych oknach wysokiej wieży paliło się światło, jednak na niższych piętra panował mrok. Schował się w cieniu drzewa i czekał cierpliwie, aż odejdą ostatni wierni, a kapłani w czerwonych szatach zamknął na noc główną bramę.
Dopiero, gdy we wszystkich oknach pogasły światła, opuścił kryjówkę i stapiając się z mrokiem nocy, podkradł się pod podwójne, wysokie wrota świątyni. Na obu skrzydłach widniały wizerunki boga Launy i elementy ognia, zaś ściany ozdabiały kunsztownie wykonane płaskorzeźby. Pół okrągły korytarz pełen malowideł i rzeźb prowadził do głównej sali, gdzie składano ofiary, modlono się i czasem udzielano ślubu. Posąg z wizerunkiem boga ognia otaczały kwiaty, misy z jedzeniem, oraz inne dary, mające potem przejść na cele dobroczynne. Ludzie, którzy oddawali cześć Launie, wierzyli, że ich dusze to wieczny płomień, iskra boża, która po śmierci wciąż płonie i ogrzewa energię świata. Mężczyzna nie był specjalnie religijny, ale w tej teorii było coś pocieszającego.
Mężczyzna ominął stróżujących kapłanów i dotarł do prostych drzwi prowadzących do dolnych części świątyni. Pokonał w głębokiej ciemności kręte schody, a potem zamiast skręcić do piwnicy, odnalazł kolejne stopnie, prowadzące jeszcze głębiej do podziemi, gdzie nie dochodziło już żadne światło. Dopiero tutaj odważył się stworzyć w dłoni malutkie słoneczko, które oświetliło zakurzoną podłogę i ściany pokryte pajęczynami.
Długi korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. W pewnym momencie zaczęły się rozwidlenia i zakręty, więc zgodnie z własną intuicją i doświadczeniem, zaczął trzymać się prawej strony. Nie wiedział dokładnie, dokąd zaprowadzi go ten tunel, ale miał dobre przeczucie, że w końcu trafił na właściwy trop.
Na niebie wstawał blady, świt, ale mężczyzna, pogrążony w wiecznej ciemności podziemnych tuneli, nawet o tym nie wiedział. W końcu dopadło go zmęczenie długimi poszukiwaniami. Obliczył, że dawno już opuścił mury miasta i jeśli wciąż miał dobrą orientację, kierował się gdzieś na północny-wschód, w kierunku gór Pustelnika. Jeśli i tym razem nic nie znajdzie, będzie musiał rozpocząć wszystko od początku. Zapomniał, że wśród górskich szczytów i przełęczy znajdują się pomniejsze samotne świątynie i chaty oświeconych pustelników.
W końcu, po wielu godzinach wędrówki, dotarł do celu. Ostatni zakręt na prawo kończył się ślepym zaułkiem. Mężczyzna zamknął kulę światła w dłoni, po czym przywarł do ściany i ostrożnie wychylił głowę.
Pokryte mchem, żelazne drzwi pilnowały dwa kamienne posągi uskrzydlonych jednorogów. Stworzeń o paskudnych skłonnościach zabijania wszystkiego, co się rusza i dawno zapomnianych. Same kamienne rzeźby nie były groźne, ale wiedział, na czym polega pułapka, bo wyczuwał w nich uśpioną iskierkę życia. Gdy przyjrzał się uważniej, dostrzegł otaczające drzwi liczne bariery, tak potężne, że w pojedynkę nawet nie miał, co liczyć na przedarcie się do środka.
Mężczyzna nie zraził się jednak tymi przeszkodami, bo w końcu upewnił się, że dotarł do celu.
Bezszelestnie cofnął się do poprzedniego korytarza, uniósł rękę i dotknął dłonią pokrytego mchem i pajęczynami sufitu. Przymknął powieki i przez chwilę trwał bez ruchu, jakby czegoś nasłuchiwał. W końcu otworzył oczy, zadowolony z tego, co dostrzegł nad ziemią.
Odwrócił się i oświetlając sobie drogę małym, sztucznym słoneczkiem, wolnym krokiem wrócił do Malgarii. W głębi kaptura kąciki ust wygięły się w uśmiechu.

***
   Sato poczekał, aż Ariel zaśnie i wymknął się z komnaty. Mimo ostatnich wydarzeń nie był zmęczony, a teraz czuł, że i tak nie zmrużyłby oka. Po tym całym zamieszaniu potrzebował zaczerpnąć świeżego powietrza i pobyć trochę w samotności.
   I przede wszystkim zastanowić się, co ma robić dalej. Mimo wszystko zostać przy Ariel, czy odejść?
    Vethoyni.
   To słowo stało mu w gardle i nie chciało nawet przejść przez usta. Z pewnością nie kojarzyło się z rodziną. Nie chciał mieć z tym klanem nic do czynienia, a teraz wyglądało na to, że nie będzie miał wyboru.
    Kierując się pustymi korytarzami w stronę krużganku, Sato zacisnął prawą dłoń w pięść. Dłoń skrytą pod rękawicą.
    Dłoń, naznaczoną piętnem natury, krwią jego ojców.
    Alfa.
  Skrzywił się w mroku. Jego wilcza natura zaskowytała cicho w głębi jego jestestwa, z żalu i rozdarcia, jakie teraz czuł.
   Jeśli zostanę z Ariel, będę musiał połączyć się z Vethoynami. Jeśli postanowię odejść, będę musiał opuścić Ariel.
   Każda z tych decyzji wydawała się nie do przyjęcia. Kochał Ariel jak siostrę. Teraz to ona była jego stadem i domem i chciał spędzić swoje życie w spokoju, bez żadnych problemów.
   Nie chciał pamiętać, że gdy zaatakował ich Balar ze swoimi ludźmi, jego rodzice woleli zginąć, niż oddać się w niewolę. Sato był wtedy młody i przerażony. Został sam na świecie. Reszta Vethoynów uciekła, nie oglądając się za siebie. Nikt mu nie pomógł. Nikt nie walczył w jego obronie. A gdy Balar położył na nim swoją dłoń i naznaczył zaklęciem Posłuszeństwa, po raz pierwszy zawył głosem wilka z rozpaczy, żalu i wściekłości. W tamtej chwili przestał być Vethoynem i chociaż urodził się Alfą, wyrzekł się swojego klanu i dziedzictwa.
   Chociaż w głowie miał mętlik, wiedział, że tak naprawdę nigdy nie opuści Ariel. Nawet, jeśli ceną miało być zmierzenie się z samym sobą.
   Przeszedł ostatnią partię schodów i znalazł się na głównym, szerokim korytarzu. Gdzieniegdzie paliły się pochodnie zawieszone na ścianach, więc w całym zamku panował półmrok. Gdy wszedł między kolumny, dosłownie wpadł na osobę, która nadeszła z naprzeciwka. Burknął z roztargnieniem przeprosiny i chciał iść dalej, kiedy jego wzrok spoczął na długich kobiecych nogach.
Uniósł gwałtownie głowę, a potem jak rażony odskoczył do tyłu.
    Przed nim stała Elleya.
   Samica Alfy.
  Ukryta pod rękawicą łapa zapiekła ogniem, więc zacisnął ją w pięść. Przyczajony w nim wilk zaskomlał cicho.
   - Co tu robisz? – Warknął gardłowo.
   - To samo, co ty.
   Kobieta z początku patrzyła na niego z chłodną pogardą i wyższością. Jednak, kiedy przeszył ją bursztynowym spojrzeniem wilczych tęczówek, drgnęła, jakby dostała niewidzialny cios. Marszcząc ze złością brwi, powoli opuściła głowę, oddając mu niechętny pokłon. Jej napięte mięśnie drgały nerwowo. Na jego oczach zmieniła się w wilka, a potem znów w kobietę, jakby była niezdecydowana, w której postaci pozostać. Zmieniała się jeszcze kilka razy, nim w końcu zdecydowała się pozostać w ludzkiej skórze. Głowę wciąż miała zwieszoną, a dłonie zaciśnięte w pięści.
   Uśmiechnął się ironicznie.
   - Co to, jakiś pokaz na życzenie? Widziałem już wilki i to ładniejsze.
   Zacisnęła szczęki.
   - Wiesz dobrze, że z przyjemnością trzymałabym się od ciebie z daleka.
   Sato skrzyżował przed sobą ramiona i przekrzywił lekko głowę, przyglądając jej się uważnie.
   - O ile pamiętam to ty łaziłaś za mną w dzieciństwie – odparł sucho – Nie sądziłem, że tak bardzo się zmienisz. Widać tchórzliwa ucieczka służy ludziom.
   Z jej radła rozległ się ostrzegawczy warkot.
   - Nie miałam wpływu na decyzję ojca i reszty starszych. Nie wytykaj moich błędów, bo sam nie jesteś bez winy.
   - Doprawdy? – Uniósł brwi – Więc może wyjaśnisz mi łaskawie jakim cudem twój ojciec został Alfą? Bo nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek miał do tego prawo.
   - Nie miał wyboru. Zostawiłeś swój klan bez przywódcy. Teraz nie masz już żadnych praw.
   - Nie? To dlaczego nie możesz unieść głowy, a twój wilk jest niespokojny?
  Przemilczała odpowiedź. Sato starał się zachować spokój, jednak w środku cały się trząsł. Jakkolwiek by próbował zaprzeczać, był Alfą, a Elleya córką Yaritha, obecnego dowódcy. Ciągnęło go do niej wręcz z bolesną siłą. Jego wilcza natura pragnęła tej wilczycy całym ciałem, a on pragnął stojącej przed nim kobiety. Bo przecież wilk to on, a on to wilk. Nie było większej różnicy. Mógł bronić się przed armią wrogów, ale nie przed pierwotnym zewem natury. Zwierzołak mógł zawsze wybrać i pozostać tylko człowiekiem. Ale nie on.
   Nie czystej krwi Vethyon, władca wszystkich zwierzołaków.
   Bał się podejść bliżej, gdyż nawet z tej odległości jej widok przyprawiał go o zawrót głowy.
   - I co teraz zamierzasz?
   Jej pytanie oderwało go od własnych myśli. Zamrugał bursztynowymi oczami.
   - Nie twoja sprawa – odburknął, nieco rozkojarzony.
   - Kiedyś traktowałeś mnie inaczej. Zwierzałeś mi się ze wszystkiego.
   - To było dawno. Zanim mnie zostawiliście.
   - Więc po co wróciłeś? Chcesz odzyskać swoje miejsce w stadzie? Zabijesz mojego ojca?
  Jej słowa, jak i impertynencja, rozwścieczyły go. Doskoczył do niej i złapał za podbródek, zmuszając, by spojrzała mu prosto w oczy. Zamiast próbować się wyrwać, zamarła posłusznie, chociaż wydęła wyzywająco wargi.
   - To nie twoja sprawa – warknął, świdrując ją bursztynowym, drapieżnym spojrzeniem.
  - Bardzo moja, bo jestem córką obecnego Alfy i nie pozwolę ci z nim walczyć – odparła wojowniczo.
   Czuł jak cała drży, kiedy próbowała przeciwstawić się żyjącemu w nim dominującemu wilkowi. Jej bliskość spowodowała u niego szybsze bicie serca. Zmrużył oczy i popchnął ją, przyciskając do najbliższej kolumny.
   - Nie chcę być waszym Alfą i nie będę.
   - Ale nim jesteś. Nie pokonasz natury.
   Sato odsłonił zęby, wydając z siebie groźny pomruk.
   - Zapamiętaj sobie, że jestem tu tylko i wyłącznie z powodu Ariel. Wasz klan mnie nie interesuje.
   Elleya uśmiechnęła się cierpko.
   - A więc kochasz tą dziewczynę?
   - Kocham ją jak siostrę i zamierzam ją chronić.
   - To poważna sprawa – zakpiła – Zamierzasz uczynić ją samicą Alfy?
   Głuche warknięcie rozległo się tuż koło jej twarzy.
   - Ariel jest moją siostrą. Poza tym nie jest wilkiem.
   - Całe szczęście. Jednak będziesz musiał sobie znaleźć samicę. Jako Alfa nie możesz być sam.
   Pochylił się i zajrzał jej prosto w oczy. Z pewnością słyszała dudnienie jego serca, podobnie jak on czuł jej drżenie. Oboje dobrze wiedzieli, że nie wygrają z przeznaczeniem.
   - Masz już dla mnie kogoś na oku? – Zapytał chrapliwym szeptem.
  Elleya milczała przez chwilę. W mroku wyciągnęła dłoń i musnęła jego policzek z trudnym do zinterpretowania grymasem.
   - Więc zostajesz, czy uciekniesz?
   Sato nie mógł powstrzymać drapieżnego uśmiechu.
  - Zostaję. Dla Ariel.

***

   Ariel już dawno nie spała tak dobrze i tak długo, w dodatku bez żadnych wizji i koszmarów. Mogłaby trwać w takim stanie jeszcze długi czas, gdyby nie głos, który wyrwał ją do rzeczywistości.
   - Nie wiedziałem, że mówisz przez sen.
   Usiadła gwałtownie, jeszcze nie całkiem przebudzona. Leżała na szerokim łożu z baldachimem z motywem kwiatowym w swojej nowej komnacie. Naprzeciwko niej, oparty o ramę łóżka siedział Sato. Z rękami skrzyżowanymi za głową, obserwował ją złotymi oczami. Uśmiechnął się szeroko.
  - Pięknie wyglądasz.
  Ariel ziewnęła i skrzywiła się. Pospiesznie poprawiła skołtunione włosy, zadowolona, że nikt inny nie widział jej w takim stanie.
   - Wielkie dzięki – mruknęła – Co takiego mówiłam?
   Wzruszył niedbale ramionami.
- Nic nie zrozumiałem. Uczysz się jakiegoś nowego języka?
  Parsknęła i rozejrzała się po mrocznym wnętrzu komnaty. Była rzeczywiście większa od tej, zajmowanej przez Tarę i na szczęście pozbawiona tych wszystkich dziwnych ozdób. Ariel nie potrzebowała wiele do szczęścia, a już tym bardziej nieprzydatnych bibelotów.
   - Długo spałam?
   Sato przeciągnął się leniwie.
   - Długo, ale jest jeszcze ciemno.
  Zerknęła w stronę okna, za którym granatowe niebo powoli jaśniało na horyzoncie. Opadła na poduszki i znów ziewnęła. Po porządnej kąpieli i kolacji, mogłaby teraz leniuchować bez końca. Rzadko mieli okazję na taki odpoczynek, więc zamierzała z niego skorzystać.
   - Jak ci się podoba w zamku? – Zapytała, przymykając powieki.
   Usłyszała jak poprawia się na materacu. Trącił stopą jej nogę.
   - Dużo przestrzeni i można się zgubić. Ale może być.
   - Ja mam wrażenie, że znam tu każdy zakamarek.
   - Przecież kiedyś prawie tu mieszkałaś.
   - Pewnie tak. Wiele rzeczy nie pamiętam, ale mam dziwne przebłyski i przeczucia.
   - To chyba dobrze, co?
   - Nie wiem. Sato?
   - Słucham?
  Uniosła się na łokciach i przez chwilę tylko na niego patrzyła. Poza śmiercią Imara, wciąż nie wiedział, co się tam wydarzyło i Ariel wolała tak to pozostawić. Nie chciała go martwić ani denerwować, tym bardziej, że na ten czas będzie musiała go tu zostawić.
  - Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że należysz do Vethoynów? I do tego, że jesteś Alfą?
  Sato westchnął głośno i spuścił wzrok na dłoń w rękawicy, którą na przemian prostował i zaciskał w pięść.
   - Przeprasza Ariel, ale ja naprawdę chciałem o nich zapomnieć.
   - Ale teraz chyba do nich wrócisz, co? To twój klan. Twoja rodzina.
   Zmarszczył brwi.
   - Chcesz, żebym zabił Yaritha?
   - Nie – zaprzeczyła szybko – Dlaczego...
   - Jesteśmy wilkami, Ariel – wpadł jej w słowo – A w każdym stadzie panuje określona hierarchia. Alfa może być tylko jeden, podobnie jak Kruczy Król. Albo ja, albo Yarith.
   - Nie chcę, żeby którykolwiek z was musiał zginąć – na samą myśl przeszył ją zimny dreszcz. Sato martwy, czy Sato zabójca? Żadna z tej perspektywy jej się nie podobała.
   Uniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
   - W takim razie nie ma sprawy – zbliżył się do niej na czworakach, po czym okręcił i rozwalił na łóżku, z głową na jej kolanach. Sięgnął po jej dłoń i ucałował palce – Postaram się trzymać od nich z daleka. Poza tym, teraz ty jesteś moją rodziną. Nie chcę innej.
   Roześmiała się cicho, ukradkiem ocierając łzę z kącika oka. Wplotła palce drugiej dłoni w jego szare włosy, poprzetykane jaśniejszymi pasemkami.
   - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną. Wolny.
   - Ja również. Może nawet bardziej – wyszczerzył do niej zęby.
   - Czy to oznacza, że już zawsze będziesz przy mnie?
   Sato zerwał się gwałtownie i pocałował ją w policzek.
   - Zawsze.
   Zmienił się w wilka, zakręcił w nogach łóżka i ułożył się w wygodnie, zajmując więcej przestrzeni niż ona. Prawą łapę zdobiły ciemne ornamenty, tworzące skomplikowane wzory. Położył pysk w takiej pozycji, by móc patrzeć na nią swoimi bursztynowymi ślepiami.
   Uśmiechnęła się i gdy zaczęła go głaskać, zamruczał z zadowolenia i przymknął powieki.
   - Dobrze ci, co mój wilczku? Kocham cię, Sato.
   Po raz ostatni podrapała go za uszami, po czym skuliła się obok i ogrzewana ciepłem jego futra, ponownie zasnęła.


***

    Zaraz po śniadaniu Argon zebrał wszystkich na naradę. Ariel ledwo, co zjadła śniadanie, i choć nie całkiem jeszcze obudzona, czuła się w obowiązku, by uczestniczyć w tej dyskusji. Poza tym sama chciała się dowiedzieć, w jaki sposób zginął Koll. Zaczynało do niej docierać to, kim jest i jaka ciąży na niej odpowiedzialność. Pamiętała o Lirze, która pokładała w niej duże nadzieje, mimo, że na zawsze straciła z nią kontakt. Nie chciała...nie zamierzała nikogo zawieść.
   Sato zniknął gdzieś zanim jeszcze otworzyła oczy, a Tara wparowała do niej z samego rana i mimo protestów zmusiła ją, by założyła wybraną przez nią zieloną sukienkę. Rozpuściła luźno wyszczotkowane włosy, a do pasa na biodrach przypięła swój sztylet. Po tak długim chodzeniu w spodniach, znów czuła się nieco skrępowana, jednak tutaj, w zamku, musiała do tego przywyknąć. Gdy przyjrzała się w lustrze, stwierdziła, że jednak nie wygląda tak źle. Ostatnie wydarzenia odcisnęły na niej trwały ślad, co można było dostrzec w błyszczących niczym gwiazdy oczach, w twardym spojrzeniu i bardziej zdecydowanych ruchach.
   Gdy przybyła do sali tronowej, wszyscy już tam byli. Yarith siedział obok króla, który uśmiechnął się do niej przelotnie, gdy pospiesznie zajęła wolne miejsce.
   Na początek Falen zrelacjonował im walkę z centaurami, co i raz dotykając zabandażowanego ramienia i krzywiąc się z bólu. Wszyscy byli pod wrażeniem jego odwagi i brawury, poza Arwelem, który patrzył na przyjaciela, jakby miał ochotę mu przyłożyć.
   Na koniec Falen przepraszająco popatrzył na króla.
   - Wybacz, Wasza Wysokość, ale większość jedynie przepłoszyłem i wciąż krążą gdzieś po Elderolu.
   Riva pokiwał głową i skinął mu ręką.
   - I tak zrobiłeś aż nadto i za to jestem ci ogromnie wdzięczny. Ocalało wielu ludzi, a domy można odbudować. Niestety, - tu spochmurniał gwałtownie – Gernnhed nie miało tyle szczęścia. W nocy otrzymaliśmy wieści, że zostało zrównane z ziemią.
   Wśród członków Zakonu zapanowało nerwowe poruszenie.
   - Przecież atak został powstrzymany.
   - Kto tym razem? Jakaś nowa armia? Rairi?
   Argon uniósł rękę, a Riva westchnął ciężko.
  - Balar – rzucił sucho, z trudem wymawiając imię brata – Stworzył potężną eksplozję, która zrównała miasto z ziemią.
   Na kilka długich minut zapanowała absolutna cisza. Bracia popatrywali na siebie ze zgrozą, pewnie zastanawiając się, które miasto będzie kolejne. Ariel widziała już gruzy Lotheronu na własne oczy. Na myśl o tych wszystkich zniszczeniach, wezbrała w niej gorycz smutku, a bezradna złość ścisnęła za gardło.
   - Kolejne miasto i to w dodatku najlepsza szkoła wojowników – mruknął Falen – Tyle niewinnych ofiar.
   Nox odgarnął z czoła białe kosmyki włosów, a jego granatowe oczy i wyraz twarzy jak zwykle były nieprzeniknione.
  - Balar dopuścił się już gorszych zbrodni. Mogliśmy się spodziewać, że nie będzie siedział bezczynnie.
   Ariel zerknęła na Rivę, który pobladł jeszcze bardziej. Dostrzegła też, że lewą dłoń schował dyskretnie pod stół. Mignęła jej czarna plama na ramieniu, a gdy uniosła oczy, napotkała jego skrzywione z bólu usta. Nachyliła się w jego stronę i wyszeptała:
   - Może powinieneś...
   Pokręcił głową i zwrócił się do Darela.
   - Czy mógłbyś teraz opowiedzieć nam o śmierci Kolla?
   Wojownik skinął głową i grobowym głosem bez zbędnego przedłużania zdał im pełną relację o przebiegu bitwy i o tym, jak próbował ścigać Balara, ale zgubił jego trop, zaś ciała przyjaciela nigdy nie odnalazł.
  - Nie wiem jakiej potwornej użył sztuczki, ale Koll zwyczajnie zniknął, jakby wyparował – dokończył z wyraźnym trudem.
   - Kolejny Noszący Znak Kruka – mruknął Argon, kręcąc przy tym głową – Zostało zaledwie siedmiu.
   W przestronnej sali znów zapadło milczenie. Poranne słońce wdzierało się do środka przez wysokie okna, grzejąc grube mury i padając na niektóre twarze. W końcu Riva westchnął głośno.
   - Gdy byliśmy w Lotheronie, zabił hrabiego Imara, a raczej sprawił, że zniknął – oznajmił, jakby mało mieli powodów do zmartwień.
   Yarith, który do tej pory tylko się przysłuchiwał, grzmotnął pięścią w stół.
   - Przykro mi to mówić, królu, ale twój brat sprawia coraz więcej problemów.
   - Wiem, Yarithu. Teraz jednak mamy pilniejsze prawy na głowie, niż...
  - Nie zgadzam się, Wasza Wysokość! – Darel wstał gwałtownie, aż jego krzesło zaszurało o posadzkę. Spod krzaczastych brwi spozierały na wszystkich płonące niebezpiecznym blaskiem oczy – Nie możemy puścić mu tego płazem! Zbyt dużo wyrządził już szkód i wyrządzi jeszcze więcej, jeśli tego nie powstrzymamy. Uważam, że powinniśmy zebrać siły i przede wszystkim zabić tego parszywego zdrajcę!
   - Popieram, Wasza Wysokość. – Ylon skinął z aprobatą głową – W tej chwili to Balar stanowi nasz główny problem.
   - Nie zapominajcie o Rairi – dodał spokojnie Nox.
   - Ją też zabijemy – rzucił wojowniczo Darel. Usiadł już na swoje miejsce, ale demonstracyjnie położył dłonie na stole i zacisnął pięści.
   Yarith potarł gwałtownie zarośnięty podbródek.
   - Oczywiście mój klan gotowy jest wesprzeć was w każdej walce, jednak musimy myśleć realnie. Balar...
   - Balara możecie zostawić mnie – wtrąciła nagle Ariel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych