Sereia
stanęła na ścieżce, zagradzając sobą bramę miasta i napięła
mięśnie. Arwel wisiał w powietrzu w pewnej odległości i mrużył
oczy. Wiatr wydymał ich płaszcze i mierzwił włosy, a ciemne
chmury zdawały się jeszcze gęściejsze, jakby lada moment miało
lunąć.
Nie
widzę Noxa ani Rairi.
Nieco
chaotyczna kolumna nephilów zmierzała prosto na nią. Sereia
zmarszczyła nos na widok ich gnijących ciał, nagich kości i
odchodzącej skóry.
Ja
też nie, ale to i lepiej. Nie będę miała wyrzutów sumienia,
gdybym przypadkiem go uderzyła.
Pamiętaj, że tu jestem i
cię osłaniam. Nie ryzykuj bardziej, niż to konieczne. Zaraz
przybędzie reszta.
Wiem, wiem.
Usłyszała
w myślach jego głębokie westchnienie.
Kocham
cię i nie chcę…
Zerknęła
w górę z cierpkim uśmiechem.
Też
chcę żyć, zapewniam cię.
Uwolniła
Moc, która wylała się ze znamienia na czole, otaczając jej ciało
skomplikowanymi wzorami i zmieniając energię w czystą siłę.
Nephile były coraz bliżej, czuła otaczający ich odór śmierci i
zgnilizny. Niektórzy mieli jeszcze włosy i normalne twarze, inni
kuleli szurając nogami, ale wszyscy byli porządnie uzbrojeni, a na
martwych twarzach mieli wypisaną rządzę krwi.
Uważaj.
Ostrzegł
ją Arwel, ze wstrętem przyglądając im się z góry. Słyszałem,
że krew daje im siłę i przywraca życie. Nie daj się ugryźć.
Nawet nie dam im takiej
szansy.
Część
twarzy, szyję i dłonie pokrywały ciemne wzory. Sereia odetchnęła,
kiedy deszczowe chmury rozproszyły się w mgnieniu oka i pojawiło
się słońce. Zerknęła na czyste niebo i uśmiechnęła się do
siebie. Gdziekolwiek była Ariel, z jej kamieniami żywiołów nie
powinni przegrać.
To
dobry znak.
Spojrzała
przed siebie. Pierwsza kolumna nieprzyjaciela była już zaledwie
kilka metrów dalej. Sereia zacisnęła pięści i zaatakowała
pierwsza. Nie pokona nawet połowy armii, ale jej zadaniem było
jedynie opóźnić ich wejście do miasta.
I miała tylko pięć minut.
Jak
tylko zaczniesz słabnąć, wyciągam cię.
Wiem, a teraz daj mi się
trochę zabawić.
Pierwszy
cios posłał dwóch nephilów pod nogi towarzyszy, a jego siła
roztrzaskała im kości na drobne kawałki.
- A jednak da się to
unieszkodliwić, żeby już nie wstało – mruknęła do siebie z
zadowoleniem.
Nie traciła czasu i
atakowała dalej, ze wściekła, nieprzerwaną energią. Kolejne
zastępy nadal posuwały się do przodu, przez co napierali na
pierwsze kolumny, tworząc coraz bardziej zbitą grupę. Jeden jej
cios tworzył reakcję łańcuchową, posyłając kilku, a nawet
kilkunastu przeciwników na ziemię, gdzie już w kawałkach, byli
tratowani przez dziesiątki nóg.
Sereia biła pięściami i
kopała na wszystkie strony ze zwinnością pantery, ale każdego
pokonanego nephila, zastępowało dziesięciu kolejnych i już po
chwili została przez nich otoczona ze wszystkich stron. Nic nie
mówili, nawet nie krzyczeli, tylko w przerażającym milczeniu
atakowali i wciąż szli do przodu, jakby kierowani jedną wolą.
Coraz częściej musiała robić uniki i celowała już byle gdzie,
niemal na oślep, mając do dyspozycji coraz mniej miejsca. Ponad ich
głowami śmigały fioletowe kule Mocy Arwela, powalając każdego,
kto próbował zaatakować ją od tyłu, albo z boku.
Jest
ich coraz więcej.
Zauważyłam.
Warknęła,
uchylając się przed mieczem i zadając potężny cios w brzuch.
Okręciła się, podskakując lekko i kopniakiem powaliła pięciu
wrogów na raz. Słońce świeciło jej prosto w twarz, czuła pot
na czole i plecach i wiedziała, że długo już tak nie wytrzyma.
Tego
cholerstwa jest więcej niż mrówek w mrowisku. Gdybym miała więcej
czasu…
Moc
krążyła w jej żyłach i tętniła w napiętych mięśniach, ale
czuła, że powoli słabnie. Nie była tak szybka jak elfy i teraz
głównie skupiała się na unikach, coraz bardziej otoczona przez
napierających przeciwników. Trudno jej było wyciągnąć rękę,
żeby wyprowadzić cios, a o rozłożeniu skrzydeł nie było mowy.
Nawet pociski z góry niewiele dawały, bo trafiony nephil wstawał
nawet pozbawiony ręki czy innej części ciała. Sereia mogłaby
jeszcze powalić kilkudziesięciu, gdyby miała więcej miejsca i nie
musiała ciągle się osłaniać. W końcu otaczający ich smród
zatkał jej nos i wywołał mdłości, a przed oczami widziała tylko
pozbawione wyrazu twarze, wzniesione ostrza i tysiące rąk. Wciąż
miała ze dwie minuty, ale jeszcze chwila i groziło jej zgniecenie
przez napierające ciała.
To
chyba na tyle. Muszę się stąd wydostać.
Już lecę. Trzymaj się!
Próbuję.
Stęknęła,
kiedy ktoś trącił ją w ramię. Spróbowała zadać jeszcze kilka
ciosów, robiąc wokół siebie odrobinę więcej miejsca, drugą
ręką osłaniając twarz przed ewentualnym atakiem. Wstrzymywała
oddech, marząc o hauście świeżego powietrza i obiecując sobie,
że już nigdy w życiu nawet nie zbliży się do tych paskudnych
istot.
Oślepiające słońce
przesłonił duży cień i Sereia wyciągnęła w górę rękę.
Wojownik chwycił ją pewnie, machnął skrzydłami i zaczął się
unosić, wyciągając ją z ciasnego kręgu wrogów.
Spadamy
stąd.
Kiedy
zawisła nad ziemią, odetchnęła głośno, z ulgą wciągając w
płuca świeże powietrze. Arwel obejrzał się za siebie i nie
musiał nic mówić, bo i ona to widziała. Armia rozciągała się
tak daleko, że nie potrafili dosięgnąć wzrokiem ostatniego
szeregu, a tym bardziej ich zliczyć.
Nigdy
z nimi nie wygramy.
Nigdy nie mów nigdy.
Nie zdążyła nawet wysunąć
skrzydeł, kiedy na mgnienie oka dostrzegła jakiś błysk i w
następnej chwili jej ciałem wstrząsnęło silnie, aż zahuśtała
się w powietrzu.
- Co się stało? - zapytał
głośno Arwel, nadal trzymając ją jedynie za ramię.
- Nic, tylko...
Sapnęła,
kiedy oblała ją fala gorąca, a potem dziwne odrętwienie
zaatakowało całe ciało. Spojrzała na siebie i uniosła rękę,
dotykając lepkiej krwi, rozlewającej się po tunice. Z jej brzucha
sterczała rękojeść sztyletu.
- Ojej… - wyrwało jej się
tylko, zanim z opóźnieniem z głębokiej rany rozszedł się
palący, przyprawiający o mdłości ból. Od razu chciała zamknąć
umysł, ale było już za późno.
- Sereio!
W głosie wojownika słychać
było panikę i przerażenie, których ona nie czuła. Arwel wziął
ją na ręce i przycisnął do piersi, przyspieszając lot w kierunku
miasta.
- Trzymaj się. Bogowie!
Słyszysz mnie? Nie umieraj!
Wzrok jej się zamglił, a
każdy oddech sprawiał jeszcze większy ból, ale zdołała
uśmiechnąć się blado.
- Przecież...nic mi nie
jest…
Po czym jęknęła, a jej
ciałem wstrząsnął dreszcz i spazm bólu. Krew spływała po jej
bokach i skapywała na ziemię. Na pobladłej twarzy ukochanego
widziała cierpienie i rozpacz, jego myśli szalały, zaś umysł
spowijało coś ciemnego, co napływało nie wiadomo skąd.
Dziwne.
Jakby tracił przytomność, a to przecież ja powinnam, skoro jestem
ranna.
A
może to jednak była ona. Zaczynało jej się mylić, która
świadomość jest która. Wiedziała tylko, że z taką raną, jeśli
będzie traciła tyle krwi, nie zostało jej wiele czasu.
Obiecałam,
ale…
-
Skup się, Sereio – ostry głos sprawił, że ponownie uniosła
ciężkie powieki, które same zamykały się wbrew jej woli – Nie
odchodź. Wytrzymaj jeszcze chwilę!
- Staram...się...ale…
Na chwilę musiała stracić
przytomność, bo gdy się ocknęła, siedziała na brukowanej ulicy,
oparta o ścianę budynku, niedaleko głównej bramy a Arwel pochylał
się nad nią i wycierał z czoła krople potu. Usilnie nie patrzył
na sztylet w jej brzuchu, a w jego oczach lśniły łzy.
- Właśnie tak – odezwał
się łagodnie, próbując się uśmiechnąć, ale drżące wargi
zdradzały jego zdenerwowanie – Nie zasypiaj. Obiecałaś, że nie
zginiesz.
Sereia z trudem przełknęła
ślinę i wzięła chrapliwy wdech. Rana wciąż krwawiła obficie
chociaż ból zmienił się w wszechogarniające odrętwienie. Nie
była w stanie nawet unieść ręki. Dziwne, ale nie czuła strachu,
chociaż nigdy nie była tak poważnie ranna.
- Ja...przecież
nie...umieram...jeszcze.
Ale jej umysł był coraz
bardziej ospały i zamglony. Wszystko, nawet twarz Arwela było
niewyraźne, pozbawione kolorów. Szumiało jej w uszach.
Coś wstrząsnęło całym
jej ciałem, po chwili jednak pojęła i zobaczyła, że to brama
miasta drży w posadach, jakby napierała na nią ogromna siła.
Zaraz potem runęła w gruzach, atakując ich chmurą pyłu i
kawałkami drewna.
Oboje zmrużyli oczy i
zanieśli się kaszlem. Arwel wyprostował się i zasłonił ją
własnym ciałem w momencie, gdy samotna postać wkroczyła do
miasta.
- Nox… - wychrypiała z
trudem.
Półelf nie był już jednym
z nich. Stanął w ruinach bramy, wychudzony, blady i zupełnie nie
przypominający dawnego Noxa, ich brata z Zakonu Kruka. Brudne, siwe
włosy sterczały we wszystkie strony. Czerwone tęczówki,
lustrujące puste ulice miasta były bez wyrazu, pozbawione uczuć. W
dłoniach trzymał miecze, które nonszalancko oparł na barkach.
Patrzyli na niego z
niedowierzaniem, ale on chyba ich nie dostrzegł. W następnej
chwili przez otwartą bramę wlało się morze nephilów, zalewając
miasto i stracili półelfa z oczu. Sereia mrugała cała czas
powiekami, aby przywrócić ostrość widzenia i utrzymywać
świadomość na powierzchni. Z jednej strony pragnęła dołączyć
do Arwela i walczyć aż do ostatniego oddechu, jednak znacznie
bardziej kusiło ją, żeby zasnąć i nie widzieć, jak armia
umarłych przejmuje miasto i zabija ich bliskich, przyjaciół…
- Sereio, słyszysz mnie?
- Uhm… - mruknęła,
chociaż jego głos dochodził jakby z daleka, był odległy, jak
wszystko wokół, zarówno głosy jak i twarze.
- Obronię cię, tylko
postaraj się wytrzymać – spojrzał na nią przez ramię z
pochmurną, pełną determinacji miną, dobywając miecza i
uwalniając Moc.
Uciekaj
stąd...Zostaw mnie i…
Dostrzegła
jego złowrogi, pozbawiony wesołości uśmiech.
- Zapomniałaś już? Jeśli
mamy zginąć, to tylko razem.
- Doprawdy, jaki wzruszający
widok. A gdzie wasi towarzysze? Czyżbyście tylko wy mieli na tyle
odwagi, żeby stanąć przeciw potędze Niezwyciężonego?
Arwel odwrócił się
gwałtownie, przysunął się do niej i wyciągnął przed siebie
miecz. Rozległ się pełen rozbawienia śmiech, dobiegający gdzieś
z góry.
Rairi pojawiła się na
czarnych skrzydłach i wylądowała na szczycie muru, idealnie piękna
i groźna jednocześnie. Czerwień jej sukni była niczym oczy Noxa,
krew i jej potężna świadomość. Rozłożyła ramiona i popatrzyła
w dół, a wtedy duża grupa nephilów ruszyła w ich stronę. Reszta
zalewała ulicę miasta w niekończącej się fali, wciąż
przechodząc przez bramę.
- Arwel…- jęknęła,
czując, że dłużej nie zdoła oprzeć się napływającej
ciemności.
Nie zareagował, posyłając
w nieprzyjaciela kilka pocisków Mocy i przysuwając się tak, że
niemal całkiem zasłonił jej widok.
- Jestem ciekawa ile
wytrzymacie – odezwała się ironicznie Rairi – Nie spodziewałam
się, że Zakon Kruka okaże się taki tchórzliwy, żeby wystawiać
swoich braci na pierwszy ogień i porzucać w chwili śmierci.
- Nikt nikogo nie porzuca,
wiedźmo.
Gdzieś z góry, za nimi
pojawił się Ylon, wylądował obok Arwela i posłał w stronę
Rairi serię magicznych strzał, które odbiły się od bariery.
- Jeszcze pożałujesz, że z
nami zadarłaś. Może jest nas mniej, ale Zakon Kruka nigdy się nie
poddaje – to był Oran, który spłynął z nieba, zmienił się w
kilkanaście kruków i zaatakował najbliższe nephile, wśród
których był już Koll, posyłając wokół siebie niewidzialne
ataki i siekąc mieczem.
Jednak nadal tamtych było
tysiące, a ich zaledwie garstka. Do tego, mimo ich wysiłków, te
stworzenia wciąż wstawały i jeśli szybko czegoś nie zrobią, to
przegrają, bez żadnej szansy na obronę.
- Widzicie? - rozbrzmiał
głos Rairi, rozbawiony i pełen triumfu – Nawet z Mocą, nie
powstrzymacie mojej armii. Zostaliście sami, bez króla i wsparcia.
Ta bitwa jest z góry przesądzona.
- Nie są sami.
- A walka dopiero się
zaczyna.
W rozbłysku światła
pojawił się Argon z posiłkami.
Czy
to...mi się śni, czy…
Nie,
najdroższa. Arwel
nie ruszał się z miejsca, zasłaniając ją własnym ciałem i
posyłał w stronę wroga pociski Mocy, a obok niego Ylon
nieprzerwanie rzucał celnie błękitnymi strzałami. Jesteśmy
uratowani.
Przerwali,
kiedy pojawiła się pierwsza grupa półelfów, od razu rzucając
się na nephile. Argon rozejrzał się pospiesznie, oceniając
sytuację, po czym zniknął, teleportując kolejne grupy mieszańców.
Arwel obejrzał się przez
ramię, kiedy jęknęła głośno, osuwając się po ścianie na lewy
bok.
Sereio?
Czuła
się dziwnie słabo, kiedy razem z krwią ulatywało jej życie.
- Ja…
- Widzę, że przybyłam w
porę.
Wszystko było zamazane i
ledwo rozumiała co się wokół dzieje. Ktoś pochylił się nad
nią, usłyszała głos Arwela, pełen rozpaczy, ale i nadziei, a
potem miękka dłoń spoczęła na jej czole.
- Pomogę ci, ale muszę
wyjąć sztylet – sama nie wiedziała, czy kiwnęła głową, czy
tylko chciała to zrobić – Postaram się złagodzić ból, ale i
tak może to być trochę nieprzyjemne.
Przez zamglony wzrok
rozpoznała twarz, ale zaraz potem poczuła w sobie kojącą pustkę
i szarpnięcie. Krzyknęła i wydawało jej się, że Arwel zrobił
to samo, chociaż ich głosy zagłuszał zgiełk i odgłosy bitwy po
czym natychmiast straciła przytomność.
Kiedy się ocknęła, usiadła
gwałtownie, mrugając powiekami. Dotknęła swojego brzucha, ale
sztylet i rana zniknęły, pozostawiając jedynie dziurę w tunice i
zaschniętą krew.
- Co się…
- Miałaś szczęście, że
zjawiła się na czas.
Spojrzała na Lunnę, a potem
na Arwela, który trzymał jej dłoń w swojej, a ulga na jego bladej
twarzy tylko pokazywała, jak bardzo wcześniej się bał.
- Dziękuję – zwróciła
się do elfki i wstała ostrożnie przy pomocy wojownika – Mogę
już wrócić do walki.
- Jak się czujesz?
- Trochę kręci mi się w
głowie.
- Bo straciłaś dużo krwi i
mimo że cię uleczyłam, powinnaś odpocząć.
- Nie martw się –
obejmując ją opiekuńczo, Arwel z uśmiechem wskazał przed siebie
– Widzisz? Radzą sobie świetnie bez nas.
Odzyskała ostrość
widzenia i słuch, więc dopiero teraz mogła tak naprawdę zobaczyć,
co się dzieje w mieście.
Zerknęła na mur, ale Rairi
gdzieś zniknęła. Przy bramie, na ulicach i wąskich uliczkach
między budynkami – wszędzie kłębiły się zastępy nephilów.
Było ich tak dużo, że w pierwszej chwili nie dostrzegła
sojuszników, których wciąż było o wiele za mało.
Ludzie, których udało im
się zebrać i półelfy walczyli ramię w ramię z godną pochwały
zaciętością i determinacją. Każdego nephila, który padł od
ciosu, zastępowali następni i następni, bez końca, ale w morzu
rozpadających się ciał i kości, Sereia dostrzegła potężne
wilki z Yarithen na czele, który biegał wokół, wykrzykiwał
rozkazy i dodawał otuchy. Ich zęby miażdżyły przeciwnika, a ich
siła, zwinność i zdolność samoleczenia tworzyły z nich
skutecznych, bezwzględnych sprzymierzeńców. Gdzieś dalej mignęła
jej różowa sukienka i cały arsenał broni pod władzą Tary
zastąpił setki wojowników.
Kiedy leżała nieprzytomna,
pojawili się również kamienni strażnicy na których nie działała
zwykła stal, ani ciosy, a którzy jednym uniesieniem nogi zgniatali
po kilku wrogów.
- Dobrze, że stworzyłam ich
wcześniej, bo teraz przez pełnię mam mało Mocy – odezwała się
Lunna i rozprostowała z uśmiechem ramiona, dobywając krótkiego
noża zza paska przy sukience – Wybaczcie, ale pójdę pomóc moim
ludziom. Mam nadzieję, że jeszcze nikt nie potrzebuje leczenia –
posłała im przelotne spojrzenie i zostawiła pod budynkiem, niknąc
w tłumie walczących.
Sereia zacisnęła pięści,
żałując, że wzięła ze sobą jedynie sztylet. To nie była broń,
którą mogła coś zdziałać i w dodatku straciła siłę, ale
skoro mogła już stać, nie zamierzała zrezygnować z walki.
Zrobiła krok do przodu, jednak Arwel chwycił ją za ramię. Miał
ten zatroskany, ale nieustępliwy wyraz twarzy, który już znała.
- Nie możesz jeszcze
walczyć. Słyszałaś Lunnę? Powinnaś odpocząć.
- Ale przecież… -
odwróciła głowę, zwracając nagle uwagę na niezwykłe poruszenie
– Widzisz to? Kto…
- A jak myślisz?
Ludzie i mieszańcy cofali
się nagle, gdy z ziemi zaczęły wyrastać korzenie i pędy roślin,
oplatając nephile, po czym unieruchomieni, w jednej chwili stawali w
ogniu. Takie skupiska płomieni zaczęły pojawiać się w całym
mieście. Ktoś krzyknął triumfalnie, podniosły się głosy
ekscytacji i rozgorzała jeszcze zacieklejsza walka. Arwel z
uśmiechem spojrzał w górę, więc poszła za jego przykładem.
Ylon unosił się ponad głowami walczących i ciskał naokoło
magiczne strzały, ale to nie on zwrócił ich uwagę.
Białe skrzydła. Zalśniły
na słońcu, gdy kobieca postać z rudymi włosami przeleciała nad
miastem tak wysoko, że ledwo ją zauważyli.
- Ariel – mruknęła.
- Oczywiście, a kto inny
potrafiłby coś takiego? - popatrzył na nią z błyskiem w
czekoladowych oczach, ale poważną miną – Dlatego powinnaś sobie
odpuścić i odpocząć. Jeśli chcesz, zostanę z tobą.
Zacisnęła palce na
rękojeści sztyletu i z pochmurną miną pokręciła stanowczo
głową.
- Jesteśmy wojownikami,
Zakonem Kruka. Nie traktuj mnie jak słabą kobietę, którą trzeba
bronić. Już nic mi nie jest, więc nie zamierzam siedzieć i
patrzeć, jak nasi bracia walczą z liczniejszym przeciwnikiem. Nadal
mogę…
- Tu jesteście – błysnęło
światło i przed nimi pojawił się Argon z mieczem w dłoni, ze
zmierzwionymi włosami i lekko zasapany – Świetnie się spisałaś,
Sereio.
Dotknęła znamienia na czole
i skłoniła się lekko.
- Przepraszam, że nie mogłam
powstrzymać ich dłużej. Miałam trochę czasu, ale...
- To nic – przerwał jej,
zerkając na zakrwawioną tunikę i lekko zaczerwienioną skórę na
brzuchu – Już wszystko w porządku?
- Tak, mogę walczyć.
- Nie.
- Ale…
Argon zmierzył ją i Arwela
surowym spojrzeniem.
- Potrzebuję kogoś, żeby
zawiadomił króla jaka jest sytuacja. Tu już zrobiłaś dosyć,
więc złożysz mu raport. Znajdziecie go w zamku.
- Ale…
- Powiedz królowi, że
panuję nad wszystkim i pilnujcie, żeby te kreatury nie wślizgnęły
się do zamku. Idźcie już.
Argon machnął niecierpliwie
ręką, odwrócił się i zniknął, aby pojawić się w samym środku
grupy przeciwników. Sereia patrzyła za nim z otwartymi ustami, gdyż
nie zdążyła nawet zaprotestować.
- Chodź. Rozkaz to rozkaz –
Arwel chwycił ją mocno za rękę z uśmiechem zadowolenia, jakby
wszystko poszło po jego myśli i skoczył, rozkładając skrzydła i
zmuszając ją do tego samego.
Zaplanowaliście
to?
Nie, skądże. Po po
prostu Argon jest mądrym kapitanem, który wie co robi.
Chcę
walczyć. Poskarżyła
się niczym zbuntowane dziecko, przez całą drogę robiąc
nieszczęśliwą minę i zerkając tęsknie na trwające w dole
walki.
O
mało nie zginęłaś i jeszcze ci mało? Arwel
westchnął przeciągle i przewrócił oczami, ale wyczuwała jego
radość i ulgę, że jest już bezpieczna. Jednak
nigdy nie zrozumiem kobiet, mimo że jednej czytam w myślach.
Sereia
roześmiała, puściła go i pierwsza poszybowała w stronę zamku,
zanieść królowi dobrą nowinę. Miała nadzieję, że dobrą i że
Argon ich nie oszukał.
***
Przez chwilę myślał, że
naprawdę sobie poradzą. Wysyłając Sereię do króla, właściwie
nie skłamał, ale kiedy odlecieli, poczuł się, jakby ich oszukał.
Bo tak naprawdę nie panował
nad sytuacją i można powiedzieć, że przegrywali. Było ich
śmiesznie mało wobec tak przytłaczającej liczby przeciwnika i od
początku było wiadomo, że znajdowali się na straconej pozycji.
Argon teleportował się w
sam środek grupy nephilów, nie patrząc gdzie zadaje ciosy, aby
tylko je unieszkodliwić. Potem przenosił się z miejsca na miejsce,
zostawiając wszędzie miniatury białych kruków, które służyły
jedynie do zdezorientowania wroga.
Szkoda,
że Ariel nie została na tyle dłużej, aby zlikwidować chociaż
połowę armii. Cóż,
teraz i tak bardziej martwił się o resztę wojowników, niż o
siostrę. Każde z nich miało własną bitwę, którą musieli
wygrać tej nocy. Musieli, bo stawka była zbyt wysoka.
- Tylko na tyle was stać?
Żałosne, że macie jeszcze odwagę walczyć. Nawet ślepy by
zauważył, że nie macie najmniejszych szans.
Głos Rairi przebijał się
przez okrzyki wojowników i szczęk stali, jej śmiech irytował, a
każde słowo trafiało do ich uszu niczym kolejny, osłabiający
cios. Kapitan spojrzał w górę w momencie, gdy mignęły nad nim
czarne skrzydła i w ostatniej chwili zrobił unik przed pociskiem
Mocy. Zanurkował pod nogi nephilów, oddalając się w przeciwną
stronę, jak najdalej od elfki. Jak niby miał się trzymać na
bezpieczną odległość, nie pozwolić jej przeczytać myśli i
jednocześnie ją zabić?
Riva dał mu zadanie niemal
niemożliwe, ale sam widział, że to elfa jest ich tutaj głównym
problemem. Z wielu powodów.
- Nigdy nie wygracie z armią
Niezwyciężonego. To dopiero początek! Przybędą kolejne zastępu
umarłych, tyle, ile będzie trzeba, aby was zgnieść. A kiedy
zbudzi się Niezwyciężony, przybędzie z armią ludzi i
zwierzołaków i nikt na tej ziemi, nawet bogowie, nie zdoła
przeciwstawić się jego potędze.
Elfka latała nad ich
głowami, szydząc z nich i próbując osłabić zapał do walki.
Argon widział, że niektórzy z wojowników zaczynali się wahać,
słysząc jej słowa, a te kilka sekund wystarczyło, aby tracili
przewagę. Ludzie, niezbyt obyci w walce, zaczęli ginąć jako
pierwsi. Vethoyni na czele z Yarithem walczyli najbardziej zaciekle,
jakby wpadli w jakiś trans, zupełnie nie zważając na płynące z
góry słowa, śmiech i obelgi.
Na szczęście wszędzie tam,
gdzie ktoś został ranny, pojawiała się Lunna albo Raliel, ale
nawet oni nie wytrzymają tak długo. Torując sobie drogę w morzu
ciał przeciwników, Argon dostrzegł jej warkocz i zieleń sukni,
kiedy pomagała grupce półelfów. Ich wzrok spotkał się na moment
ponad głowami, a jej widok coś mu uzmysłowił.
Nox. Powinien go znaleźć,
zanim kogoś zabije.
Rairi znów przeleciała
gdzieś bardzo blisko, rzucając kolejne obraźliwe komentarze, więc
zniknął z ulicy i schronił się w jednym z opustoszałych
budynków. Stanął w cieniu, przy oknie i z pochmurną miną
obserwował walki, starając się wyrzucić niepotrzebne myśli z
głowy i skupić tylko na tym, co miał przed oczami.
Z Zakonu Kruka na polu bitwy
pozostało jedynie czwórka braci, ale i tak nieźle dawali sobie
radę. Gdzieś w tłumie mignęła mu różowa sukienka Tary, która
zdawała się być w swoim żywiole. Jej zdolność przywoływania i
kontrolowania broni okazała się naprawdę skuteczna i bardzo
pomocna. Wokół śmigały miecze, łańcuchy i żelazne kule
najeżone szpikulcami oraz broń z tamtego świata, których nikt
tutaj nie znał. Niektóre trafiały w nephilów, ale większość
odbijała się od barier, które tworzyła Rairi. I właśnie tutaj
stanowiła największy problem, bo gdyby nie ona może mieliby szanse
na zwycięstwo. Latając nad miastem, blokowała większość ataków,
tworząc wszędzie tarcze i sama posyłała wokół czerwone kule
Mocy, niszcząc budynki i ulice. W dodatku już prawie na samym
początku zniszczyła wszystkich kamiennych strażników i to bez
żadnego wysiłku.
Wojownicy z Zakonu próbowali
ją atakować, ale bez trudu odczytywała ich myśli, a jej bariera
odpierała każdy, nawet magiczny atak. Argon widział z daleka, jak
pod jej jednym spojrzeniem kilku ludzi upada na ziemię, trzymając
się za serce, a ktoś inny zaczyna atakować własnych towarzyszy.
Zapadł wieczór i na
bezchmurnym niebie pojawił się czerwony księżyc w pełni. Jego
krwawa poświata oświetlała całe miasto, będące nad krawędzią
zagłady. Czerwone oko patrzyło na nich z góry, niektórych
obdarzając większą Mocą, a innych osłabiając.
Tej nocy Rairi wyglądała na
potężną i niezwyciężoną, zaś Argon czuł, że nie zostało mu
wiele energii. Już po jednej teleportacji był za bardzo zmęczony i
szybko dostawał zadyszki. Nie wiedział, jak czuli się pozostali,
dlatego nie mogli przeciągać tej walki zbyt długo. Albo poddadzą
się niedługo, albo zginął jeszcze szybciej.
Zaciskając kurczowo pięści
na parapecie, pochylił się bliżej okna i obserwował jak
niezliczona liczba nephilów otacza ich coraz ciaśniej, opanowując
miasto ze wszystkich stron. Jednocześnie myślał intensywnie co
powinien teraz zrobić. Jeśli chciał pokonać Rairi, musiał mieć
dobry plan, zaatakować ją szybko i skutecznie, bo w innym wypadku
wyczerpie mu się Moc i wtedy będzie koniec. A wątpił, żeby ktoś
inny zdołał rzucić jej wyzwanie i wygrać.
W jego głowie zaczęło coś
kiełkować, kiedy kątem oka dostrzegł w tłumie wrogiej armii
szare włosy. Nie zważając, że to go osłabi jeszcze bardziej, w
jednej chwili zniknął z budynku, aby pojawić się tuż przed
Noxem.
Jego wychowanek stał
pośrodku ulicy zupełnie obojętny i nieporuszony bitwą i wyglądał,
jakby na coś czekał. Na Białego Kruka.
Jego puste spojrzenie
spoczęło na kapitanie, który zacisnął usta i mimo bólu w sercu,
skierował w niego ostrze miecza.
- Nadal uważam cię za
swojego syna, dlatego wolę cię zabić sam, niż patrzeć jak
walczysz przeciw towarzyszom.
Nox bez słowa również
uniósł jeden z mieczy, drugi opierając swobodnie o bark. Wojownik
dostrzegł, że nie było na nich nawet śladu krwi, choć to nie
znaczyło, że nie próbował walczyć. Mogło stanowić jednak dobry
znak, że nikogo jeszcze nie zdążył zabić. A więc zdążył go
powstrzymać.
Nagle blade, spękane wargi
półelfa wykrzywiły się w ironicznym grymasie, chociaż reszta
twarzy pozostała martwa i bez wyrazu.
- Sądzisz, że wygrasz,
Biały Kruku? Zabijesz własnego syna? - ochrypły, suchy głos
należał do niego, ale słowa już nie.
Śmiech rozbrzmiał całkiem
blisko, pełen chłodnego rozbawienia i pogardy. Argon napiął
wszystkie mięśnie niemal do granic możliwości i odwrócił się.
Na ulicy nagle zrobiło się pusto i cicho. Nephile odeszły i teraz
pozostała tylko ich trójka.
- Proszę – Rairi skinęła
na niego zachęcająco dłonią z jadowitym uśmieszkiem na idealnie
gładkiej, pięknej twarzy Nieśmiertelnej – Unieś na niego miecz.
Z chęcią popatrzę jak walczysz z moim synem...A może powinnam
powiedzieć naszym? - uniosła brwi i roześmiała się słodko –
Jest osłabiony, podobnie jak ty, wielki i potężny Biały Kruku,
więc walka powinna być wyrównana. Zwycięzca będzie świadkiem
przybycia Gathalaga i końca tego świata, więc jest o co walczyć –
spojrzała na Noxa i mrugnęła do niego okiem, uśmiechając się
szeroko – Zabij go.
Czerwone tęczówki chłopaka
rozbłysły niezdrowym blaskiem.
- Tak, matko.
Argon zwrócił głowę w
jego stronę i przybrał surowy, nieodgadniony wyraz twarzy.
Pamiętając o ostrzeżeniu, wszystkie swoje myśli skupił na
srebrnej stali swojego miecza, wyobrażając sobie jak przebija skórę
i kości i wchodzi gładko w ciało półelfa który stał przed nim,
chłopca którego uratował przed śmiercią, przygarnął i pokochał
jak własnego syna. Rairi znów się roześmiała, więc domyślił
się, że przeczytała jego myśli. Teraz jednak skoncentrował się
na Noxie, który powoli poruszył ręką, wykonując zamach mieczem.
- Zabij…- powtórzył
mechanicznie, wypranym z emocji głosem. Spojrzał mu prosto w oczy i
na jedną, krótką sekundę kapitan miał wrażenie, że dostrzegł
w nich błysk świadomości - ...ojcze.
Chłopak rzucił w niego
mieczem i uniósł drugi, jakby chciał zrobić to samo, ale
wycelowany w innym kierunku. I wtedy, w jednej chwili Argon
zrozumiał.
Zareagował błyskawicznie,
nie dając sobie czasu na myślenie. Złapał miecz, który poleciał
w jego stronę i zniknął. W tym samym momencie, świadomy, że Rairi
im się przygląda, zalał swój umysł wspomnieniami o powrocie
Ariel, wyzdrowieniu Rivy i tym, czego domyślał się o Balarze.
Usłyszał za plecami głośne
westchnienie, a potem jakby jęk bólu i niedowierzania. Nie tracił
jednak czasu, żeby się obejrzeć.
To
Balar musiał dać jej antidotum, dzięki któremu Riva wrócił do
zdrowia. Byli na wyspie Rohe, gdzie nauczyła się panować nad
ogniem, a teraz leci zabić Niezwyciężonego. Balar nigdy nie był
zdrajcą.
Kapitan
pojawił się przed Noxem i dotknął chłopaka w tym samym momencie, kiedy ten
uniósł rękę, aby zaatakować go drugim mieczem.
Nigdy
nie chciałem w to wierzyć. Balar nie mógł przejść na stronę
Niezwyciężonego, bo za bardzo mu na nas zależało...Za bardzo
kochał Ariel. Wszyscy daliśmy się oszukać, a ty Rairi,
najbardziej.
Czuł,
że traci Moc, ale zdobył się na ten ostatni wysiłek i
teleportował ich obu. Wszytko nie trwało dłużej, niż kilka
sekund.
Na pobladłej twarzy Rairi
widniało niedowierzanie, wściekłość i ból, kiedy czytała jego
myśli, dowiadując się tej prawdy, jakiej się domyślał. Jedno z
ostrzy Noxa pojawiło się nagle w powietrzu i poszybowało w jej
stronę, odbijając się od tarczy aż cała zadrżała. Dźwięk
jaki wydała z siebie elfka przypominał okrzyk rannego zwierza, aż
kapitan dostał gęsiej skórki, ale na szczęście, nie musiał
dłużej na nią patrzeć.
Na
końcu to ty zostałaś zdradzona. Dodał,
pojawiając się z Noxem tuż za jej plecami. Również
przez własnego syna.
Zacisnął
palce na dłoni półelfa, trzymającej broń i przelewając w nią
wszystkie pokłady Mocy, wspólnie zadali śmiertelny cios.
Ostrze śmignęło w dół,
przebijając barierę i ześlizgnęło po jej plecach, robiąc w nich
długą i głęboką ranę.
Z okrzykiem bólu, Rairi
obróciła się chwiejnie, patrząc na nich rozszerzonymi ze
zdumienia oczami. Zanim zdążyła rozpocząć proces leczenia, Argon
wzbił swój miecz w jej pierś.
- Nie przewidziałaś tego,
prawda? - odezwał się chłodno, wciąż trzymając Noxa za rękę,
który spuścił głowę niczym bezwolna kukiełka i tylko oddychał
spokojnie, jakby nieświadomy co właśnie zrobił.
- Ale...Jak… - z jej twarzy
odpłynęła cała krew, spoglądała na syna z kompletnym
zdumieniem, jakby widziała go po raz pierwszy.
Argon nie czuł do niej ani
cienia litości czy współczucia, nawet wtedy, gdy upadła na kolana
we własnej kałuży krwi, identycznej jak kolor jej sukni.
- Sama pozbawiłaś go
własnej woli i myśli, więc nie dziw się, że nie mogłaś
odczytać co zamierza. Ja wiedziałem co potrafisz, więc nie trudno
było skoncentrować się na czymś innym – patrzył prosto w
ciemne oczy, które traciły blask i resztki życia – Myślę, że
Balar pogardzał tobą tak samo, jak twój syn. Jak to jest
dowiedzieć się, że poza bezwolnymi kukiełkami, nikt nie stał po
twojej stronie?
Rairi otworzyła usta, ale
wydobył się z nich tylko głuchy charchot i popłynęła strużka
krwi. W następnej chwili upadła na brukowaną ulicę i już się
nie poruszyła, a w jej szeroko otwartych, pustych oczach odbijał
się księżyc w pełni.
Argon wyciągnął z niej
swój miecz z głębokim westchnieniem. Palce mu drżały z
wyczerpania i chociaż odnieśli częściowe zwycięstwo, jeszcze nie
mógł się odprężyć.
- To by było na tyle. Riva
będzie zadowolony. Sądziłem, że naprawdę zamierzasz mnie zabić,
ale ty…
Odwrócił się w momencie,
gdy wisiorek na szyi Noxa pękł na drobne kawałeczki, a czerwień w
tęczówkach przybladła i zmieniła kolor na ciemny granat.
Następnie runął do tyłu z równie nieruchomym i pustym wzrokiem,
co jego matka.
Argon miał wrażenie, że na
te kilka sekund jego serce przestało bić, kiedy zdał sobie sprawę
ze swojego błędu. Z przerażeniem wpatrywał się w bladą,
pozbawioną życia twarz połelfa, przypominając sobie tą krótką
chwilę, kiedy w jego oczach mignął blask pełnej świadomości.
Kiedy powiedział „ojcze”, Argon jakoś zrozumiał, co chciał
mu przekazać. Jakimś niepojętnym cudem, mimo że był pod
całkowitą kontrolą Rairi, zachował resztki siebie, żeby ją
zabić.
Chociaż musiał wiedzieć,
że z jej śmiercią podtrzymująca jego zniszczony umysł siła,
zniknie. Że to go również może zabić.
Kapitan zdążył zrobić
tylko krok w stronę nieruchomego ciała, kiedy dobiegł go
rozdzierający krzyk i pospiesznie kroki.
- Nox!!
To była Tara, która musiała
wcześniej ich zauważyć, a teraz dobiegła do chłopaka, padła na
kolana w swojej zabrudzonej, różowej sukience i wzięła go w
ramiona. Przycisnęła ucho do jego piersi i zamarła tak na kilka
sekund, po czym rozpłakała się głośno. Argon stał nad nimi w
milczeniu, tak mocno zaciskając dłoń na rękojeści miecza, aż
cała pobladła.
Tara zamknęła mu oczy i z
głową Noxa na swoich kolanach, zerknęła na kapitana cała we
łzach.
- Żyje – skinął tylko
głową, chociaż to jedno, cudowne słowo sprawiło, że znów mógł
oddychać – Ale co się stało? - zauważyła ciało Rairi w kałuży
krwi i wciągnęła głośno powietrze – Och! Udało wam się ją…?
- Nie żyje. Jednak Nox za
długo był pod jej kontrolą, więc nie wiem co się teraz z nim
stanie. Jego umysł…
- Zajmę się nim –
energicznym ruchem otarła mokre policzki i uniosła podbródek z
lekkim, chociaż smutnym uśmiechem – Najważniejsze, że żyje.
Dojdzie do siebie, już o to zadbam. Aha, szukałam ciebie, Biały
Kruku, bo wysłał mnie Reeth. Chyba cię potrzebują. Zebrali się w
jednym z budynków i debatują, jak najszybciej pozbyć się tego
obrzydlistwa. Ja uważam, że zamiast gadać, powinni…
- Dziękuję, Taro. Znajdę
ich – wytarł ostrze o suknię elfki, nie patrząc na nią i
rozłożył skrzydła, po raz ostatni zerkając na wymizerowaną i
bladą twarz Noxa – Najlepiej będzie jak zaniesiesz go do zamku.
Dasz sobie radę.
- Oczywiście – z
determinacją w oczach już zaczęła go podnosić, chociaż z
wyraźnym wysiłkiem – Nie martw się nami, Biały Kruku i zrób tu
porządek.
Argon skinął głową i
wzbił się w nocne niebo, pod krwawym blaskiem księżyca. Mimo
zmęczenia i utraty sporej ilości Mocy, czuł się niezwykle lekki i
odprężony, jakby do tej pory dźwigał na barkach ogromne głazy.
Rairi
nie żyje, a Nox uwolnił się od jej wpływu. Teraz już nie możemy
przegrać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz