piątek, 1 września 2017

Rozdział 19

    Sereia stanęła na ścieżce, zagradzając sobą bramę miasta i napięła mięśnie. Arwel wisiał w powietrzu w pewnej odległości i mrużył oczy. Wiatr wydymał ich płaszcze i mierzwił włosy, a ciemne chmury zdawały się jeszcze gęściejsze, jakby lada moment miało lunąć.
     Nie widzę Noxa ani Rairi.
    Nieco chaotyczna kolumna nephilów zmierzała prosto na nią. Sereia zmarszczyła nos na widok ich gnijących ciał, nagich kości i odchodzącej skóry.
    Ja też nie, ale to i lepiej. Nie będę miała wyrzutów sumienia, gdybym przypadkiem go uderzyła.
    Pamiętaj, że tu jestem i cię osłaniam. Nie ryzykuj bardziej, niż to konieczne. Zaraz przybędzie reszta.
    Wiem, wiem.
    Usłyszała w myślach jego głębokie westchnienie.
    Kocham cię i nie chcę…
    Zerknęła w górę z cierpkim uśmiechem.
    Też chcę żyć, zapewniam cię.
   Uwolniła Moc, która wylała się ze znamienia na czole, otaczając jej ciało skomplikowanymi wzorami i zmieniając energię w czystą siłę. Nephile były coraz bliżej, czuła otaczający ich odór śmierci i zgnilizny. Niektórzy mieli jeszcze włosy i normalne twarze, inni kuleli szurając nogami, ale wszyscy byli porządnie uzbrojeni, a na martwych twarzach mieli wypisaną rządzę krwi.
    Uważaj. Ostrzegł ją Arwel, ze wstrętem przyglądając im się z góry. Słyszałem, że krew daje im siłę i przywraca życie. Nie daj się ugryźć.
     Nawet nie dam im takiej szansy.
   Część twarzy, szyję i dłonie pokrywały ciemne wzory. Sereia odetchnęła, kiedy deszczowe chmury rozproszyły się w mgnieniu oka i pojawiło się słońce. Zerknęła na czyste niebo i uśmiechnęła się do siebie. Gdziekolwiek była Ariel, z jej kamieniami żywiołów nie powinni przegrać.
    To dobry znak.
   Spojrzała przed siebie. Pierwsza kolumna nieprzyjaciela była już zaledwie kilka metrów dalej. Sereia zacisnęła pięści i zaatakowała pierwsza. Nie pokona nawet połowy armii, ale jej zadaniem było jedynie opóźnić ich wejście do miasta.
I miała tylko pięć minut.
    Jak tylko zaczniesz słabnąć, wyciągam cię.
    Wiem, a teraz daj mi się trochę zabawić.
    Pierwszy cios posłał dwóch nephilów pod nogi towarzyszy, a jego siła roztrzaskała im kości na drobne kawałki.
    - A jednak da się to unieszkodliwić, żeby już nie wstało – mruknęła do siebie z zadowoleniem.
    Nie traciła czasu i atakowała dalej, ze wściekła, nieprzerwaną energią. Kolejne zastępy nadal posuwały się do przodu, przez co napierali na pierwsze kolumny, tworząc coraz bardziej zbitą grupę. Jeden jej cios tworzył reakcję łańcuchową, posyłając kilku, a nawet kilkunastu przeciwników na ziemię, gdzie już w kawałkach, byli tratowani przez dziesiątki nóg.
    Sereia biła pięściami i kopała na wszystkie strony ze zwinnością pantery, ale każdego pokonanego nephila, zastępowało dziesięciu kolejnych i już po chwili została przez nich otoczona ze wszystkich stron. Nic nie mówili, nawet nie krzyczeli, tylko w przerażającym milczeniu atakowali i wciąż szli do przodu, jakby kierowani jedną wolą. Coraz częściej musiała robić uniki i celowała już byle gdzie, niemal na oślep, mając do dyspozycji coraz mniej miejsca. Ponad ich głowami śmigały fioletowe kule Mocy Arwela, powalając każdego, kto próbował zaatakować ją od tyłu, albo z boku.
     Jest ich coraz więcej.
    Zauważyłam. Warknęła, uchylając się przed mieczem i zadając potężny cios w brzuch. Okręciła się, podskakując lekko i kopniakiem powaliła pięciu wrogów na raz. Słońce świeciło jej prosto w twarz, czuła pot na czole i plecach i wiedziała, że długo już tak nie wytrzyma. Tego cholerstwa jest więcej niż mrówek w mrowisku. Gdybym miała więcej czasu…
    Moc krążyła w jej żyłach i tętniła w napiętych mięśniach, ale czuła, że powoli słabnie. Nie była tak szybka jak elfy i teraz głównie skupiała się na unikach, coraz bardziej otoczona przez napierających przeciwników. Trudno jej było wyciągnąć rękę, żeby wyprowadzić cios, a o rozłożeniu skrzydeł nie było mowy. Nawet pociski z góry niewiele dawały, bo trafiony nephil wstawał nawet pozbawiony ręki czy innej części ciała. Sereia mogłaby jeszcze powalić kilkudziesięciu, gdyby miała więcej miejsca i nie musiała ciągle się osłaniać. W końcu otaczający ich smród zatkał jej nos i wywołał mdłości, a przed oczami widziała tylko pozbawione wyrazu twarze, wzniesione ostrza i tysiące rąk. Wciąż miała ze dwie minuty, ale jeszcze chwila i groziło jej zgniecenie przez napierające ciała.
     To chyba na tyle. Muszę się stąd wydostać.
    Już lecę. Trzymaj się!
    Próbuję.
    Stęknęła, kiedy ktoś trącił ją w ramię. Spróbowała zadać jeszcze kilka ciosów, robiąc wokół siebie odrobinę więcej miejsca, drugą ręką osłaniając twarz przed ewentualnym atakiem. Wstrzymywała oddech, marząc o hauście świeżego powietrza i obiecując sobie, że już nigdy w życiu nawet nie zbliży się do tych paskudnych istot.
     Oślepiające słońce przesłonił duży cień i Sereia wyciągnęła w górę rękę. Wojownik chwycił ją pewnie, machnął skrzydłami i zaczął się unosić, wyciągając ją z ciasnego kręgu wrogów.
    Spadamy stąd.
   Kiedy zawisła nad ziemią, odetchnęła głośno, z ulgą wciągając w płuca świeże powietrze. Arwel obejrzał się za siebie i nie musiał nic mówić, bo i ona to widziała. Armia rozciągała się tak daleko, że nie potrafili dosięgnąć wzrokiem ostatniego szeregu, a tym bardziej ich zliczyć.
    Nigdy z nimi nie wygramy.
    Nigdy nie mów nigdy.
    Nie zdążyła nawet wysunąć skrzydeł, kiedy na mgnienie oka dostrzegła jakiś błysk i w następnej chwili jej ciałem wstrząsnęło silnie, aż zahuśtała się w powietrzu.
    - Co się stało? - zapytał głośno Arwel, nadal trzymając ją jedynie za ramię.
    - Nic, tylko...
    Sapnęła, kiedy oblała ją fala gorąca, a potem dziwne odrętwienie zaatakowało całe ciało. Spojrzała na siebie i uniosła rękę, dotykając lepkiej krwi, rozlewającej się po tunice. Z jej brzucha sterczała rękojeść sztyletu.
    - Ojej… - wyrwało jej się tylko, zanim z opóźnieniem z głębokiej rany rozszedł się palący, przyprawiający o mdłości ból. Od razu chciała zamknąć umysł, ale było już za późno.
    - Sereio!
    W głosie wojownika słychać było panikę i przerażenie, których ona nie czuła. Arwel wziął ją na ręce i przycisnął do piersi, przyspieszając lot w kierunku miasta.
     - Trzymaj się. Bogowie! Słyszysz mnie? Nie umieraj!
    Wzrok jej się zamglił, a każdy oddech sprawiał jeszcze większy ból, ale zdołała uśmiechnąć się blado.
     - Przecież...nic mi nie jest…
     Po czym jęknęła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz i spazm bólu. Krew spływała po jej bokach i skapywała na ziemię. Na pobladłej twarzy ukochanego widziała cierpienie i rozpacz, jego myśli szalały, zaś umysł spowijało coś ciemnego, co napływało nie wiadomo skąd.
     Dziwne. Jakby tracił przytomność, a to przecież ja powinnam, skoro jestem ranna.
A może to jednak była ona. Zaczynało jej się mylić, która świadomość jest która. Wiedziała tylko, że z taką raną, jeśli będzie traciła tyle krwi, nie zostało jej wiele czasu.
     Obiecałam, ale…
    - Skup się, Sereio – ostry głos sprawił, że ponownie uniosła ciężkie powieki, które same zamykały się wbrew jej woli – Nie odchodź. Wytrzymaj jeszcze chwilę!
    - Staram...się...ale…
    Na chwilę musiała stracić przytomność, bo gdy się ocknęła, siedziała na brukowanej ulicy, oparta o ścianę budynku, niedaleko głównej bramy a Arwel pochylał się nad nią i wycierał z czoła krople potu. Usilnie nie patrzył na sztylet w jej brzuchu, a w jego oczach lśniły łzy.
    - Właśnie tak – odezwał się łagodnie, próbując się uśmiechnąć, ale drżące wargi zdradzały jego zdenerwowanie – Nie zasypiaj. Obiecałaś, że nie zginiesz.
    Sereia z trudem przełknęła ślinę i wzięła chrapliwy wdech. Rana wciąż krwawiła obficie chociaż ból zmienił się w wszechogarniające odrętwienie. Nie była w stanie nawet unieść ręki. Dziwne, ale nie czuła strachu, chociaż nigdy nie była tak poważnie ranna.
    - Ja...przecież nie...umieram...jeszcze.
    Ale jej umysł był coraz bardziej ospały i zamglony. Wszystko, nawet twarz Arwela było niewyraźne, pozbawione kolorów. Szumiało jej w uszach.
    Coś wstrząsnęło całym jej ciałem, po chwili jednak pojęła i zobaczyła, że to brama miasta drży w posadach, jakby napierała na nią ogromna siła. Zaraz potem runęła w gruzach, atakując ich chmurą pyłu i kawałkami drewna.
    Oboje zmrużyli oczy i zanieśli się kaszlem. Arwel wyprostował się i zasłonił ją własnym ciałem w momencie, gdy samotna postać wkroczyła do miasta.
     - Nox… - wychrypiała z trudem.
    Półelf nie był już jednym z nich. Stanął w ruinach bramy, wychudzony, blady i zupełnie nie przypominający dawnego Noxa, ich brata z Zakonu Kruka. Brudne, siwe włosy sterczały we wszystkie strony. Czerwone tęczówki, lustrujące puste ulice miasta były bez wyrazu, pozbawione uczuć. W dłoniach trzymał miecze, które nonszalancko oparł na barkach.
     Patrzyli na niego z niedowierzaniem, ale on chyba ich nie dostrzegł. W następnej chwili przez otwartą bramę wlało się morze nephilów, zalewając miasto i stracili półelfa z oczu. Sereia mrugała cała czas powiekami, aby przywrócić ostrość widzenia i utrzymywać świadomość na powierzchni. Z jednej strony pragnęła dołączyć do Arwela i walczyć aż do ostatniego oddechu, jednak znacznie bardziej kusiło ją, żeby zasnąć i nie widzieć, jak armia umarłych przejmuje miasto i zabija ich bliskich, przyjaciół…
    - Sereio, słyszysz mnie?
    - Uhm… - mruknęła, chociaż jego głos dochodził jakby z daleka, był odległy, jak wszystko wokół, zarówno głosy jak i twarze.
    - Obronię cię, tylko postaraj się wytrzymać – spojrzał na nią przez ramię z pochmurną, pełną determinacji miną, dobywając miecza i uwalniając Moc.
     Uciekaj stąd...Zostaw mnie i…
    Dostrzegła jego złowrogi, pozbawiony wesołości uśmiech.
    - Zapomniałaś już? Jeśli mamy zginąć, to tylko razem.
    - Doprawdy, jaki wzruszający widok. A gdzie wasi towarzysze? Czyżbyście tylko wy mieli na tyle odwagi, żeby stanąć przeciw potędze Niezwyciężonego?
    Arwel odwrócił się gwałtownie, przysunął się do niej i wyciągnął przed siebie miecz. Rozległ się pełen rozbawienia śmiech, dobiegający gdzieś z góry.
    Rairi pojawiła się na czarnych skrzydłach i wylądowała na szczycie muru, idealnie piękna i groźna jednocześnie. Czerwień jej sukni była niczym oczy Noxa, krew i jej potężna świadomość. Rozłożyła ramiona i popatrzyła w dół, a wtedy duża grupa nephilów ruszyła w ich stronę. Reszta zalewała ulicę miasta w niekończącej się fali, wciąż przechodząc przez bramę.
     - Arwel…- jęknęła, czując, że dłużej nie zdoła oprzeć się napływającej ciemności.
    Nie zareagował, posyłając w nieprzyjaciela kilka pocisków Mocy i przysuwając się tak, że niemal całkiem zasłonił jej widok.
   - Jestem ciekawa ile wytrzymacie – odezwała się ironicznie Rairi – Nie spodziewałam się, że Zakon Kruka okaże się taki tchórzliwy, żeby wystawiać swoich braci na pierwszy ogień i porzucać w chwili śmierci.
    - Nikt nikogo nie porzuca, wiedźmo.
    Gdzieś z góry, za nimi pojawił się Ylon, wylądował obok Arwela i posłał w stronę Rairi serię magicznych strzał, które odbiły się od bariery.
    - Jeszcze pożałujesz, że z nami zadarłaś. Może jest nas mniej, ale Zakon Kruka nigdy się nie poddaje – to był Oran, który spłynął z nieba, zmienił się w kilkanaście kruków i zaatakował najbliższe nephile, wśród których był już Koll, posyłając wokół siebie niewidzialne ataki i siekąc mieczem.
    Jednak nadal tamtych było tysiące, a ich zaledwie garstka. Do tego, mimo ich wysiłków, te stworzenia wciąż wstawały i jeśli szybko czegoś nie zrobią, to przegrają, bez żadnej szansy na obronę.
    - Widzicie? - rozbrzmiał głos Rairi, rozbawiony i pełen triumfu – Nawet z Mocą, nie powstrzymacie mojej armii. Zostaliście sami, bez króla i wsparcia. Ta bitwa jest z góry przesądzona.
    - Nie są sami.
    - A walka dopiero się zaczyna.
    W rozbłysku światła pojawił się Argon z posiłkami.
    Czy to...mi się śni, czy…
    Nie, najdroższa. Arwel nie ruszał się z miejsca, zasłaniając ją własnym ciałem i posyłał w stronę wroga pociski Mocy, a obok niego Ylon nieprzerwanie rzucał celnie błękitnymi strzałami. Jesteśmy uratowani.
   Przerwali, kiedy pojawiła się pierwsza grupa półelfów, od razu rzucając się na nephile. Argon rozejrzał się pospiesznie, oceniając sytuację, po czym zniknął, teleportując kolejne grupy mieszańców.
    Arwel obejrzał się przez ramię, kiedy jęknęła głośno, osuwając się po ścianie na lewy bok.
    Sereio?
    Czuła się dziwnie słabo, kiedy razem z krwią ulatywało jej życie.
    - Ja…
   - Widzę, że przybyłam w porę.
   Wszystko było zamazane i ledwo rozumiała co się wokół dzieje. Ktoś pochylił się nad nią, usłyszała głos Arwela, pełen rozpaczy, ale i nadziei, a potem miękka dłoń spoczęła na jej czole.
    - Pomogę ci, ale muszę wyjąć sztylet – sama nie wiedziała, czy kiwnęła głową, czy tylko chciała to zrobić – Postaram się złagodzić ból, ale i tak może to być trochę nieprzyjemne.
    Przez zamglony wzrok rozpoznała twarz, ale zaraz potem poczuła w sobie kojącą pustkę i szarpnięcie. Krzyknęła i wydawało jej się, że Arwel zrobił to samo, chociaż ich głosy zagłuszał zgiełk i odgłosy bitwy po czym natychmiast straciła przytomność.
    Kiedy się ocknęła, usiadła gwałtownie, mrugając powiekami. Dotknęła swojego brzucha, ale sztylet i rana zniknęły, pozostawiając jedynie dziurę w tunice i zaschniętą krew.
    - Co się…
    - Miałaś szczęście, że zjawiła się na czas.
    Spojrzała na Lunnę, a potem na Arwela, który trzymał jej dłoń w swojej, a ulga na jego bladej twarzy tylko pokazywała, jak bardzo wcześniej się bał.
    - Dziękuję – zwróciła się do elfki i wstała ostrożnie przy pomocy wojownika – Mogę już wrócić do walki.
    - Jak się czujesz?
    - Trochę kręci mi się w głowie.
    - Bo straciłaś dużo krwi i mimo że cię uleczyłam, powinnaś odpocząć.
    - Nie martw się – obejmując ją opiekuńczo, Arwel z uśmiechem wskazał przed siebie – Widzisz? Radzą sobie świetnie bez nas.
   Odzyskała ostrość widzenia i słuch, więc dopiero teraz mogła tak naprawdę zobaczyć, co się dzieje w mieście.
   Zerknęła na mur, ale Rairi gdzieś zniknęła. Przy bramie, na ulicach i wąskich uliczkach między budynkami – wszędzie kłębiły się zastępy nephilów. Było ich tak dużo, że w pierwszej chwili nie dostrzegła sojuszników, których wciąż było o wiele za mało.
    Ludzie, których udało im się zebrać i półelfy walczyli ramię w ramię z godną pochwały zaciętością i determinacją. Każdego nephila, który padł od ciosu, zastępowali następni i następni, bez końca, ale w morzu rozpadających się ciał i kości, Sereia dostrzegła potężne wilki z Yarithen na czele, który biegał wokół, wykrzykiwał rozkazy i dodawał otuchy. Ich zęby miażdżyły przeciwnika, a ich siła, zwinność i zdolność samoleczenia tworzyły z nich skutecznych, bezwzględnych sprzymierzeńców. Gdzieś dalej mignęła jej różowa sukienka i cały arsenał broni pod władzą Tary zastąpił setki wojowników.
     Kiedy leżała nieprzytomna, pojawili się również kamienni strażnicy na których nie działała zwykła stal, ani ciosy, a którzy jednym uniesieniem nogi zgniatali po kilku wrogów.
    - Dobrze, że stworzyłam ich wcześniej, bo teraz przez pełnię mam mało Mocy – odezwała się Lunna i rozprostowała z uśmiechem ramiona, dobywając krótkiego noża zza paska przy sukience – Wybaczcie, ale pójdę pomóc moim ludziom. Mam nadzieję, że jeszcze nikt nie potrzebuje leczenia – posłała im przelotne spojrzenie i zostawiła pod budynkiem, niknąc w tłumie walczących.
     Sereia zacisnęła pięści, żałując, że wzięła ze sobą jedynie sztylet. To nie była broń, którą mogła coś zdziałać i w dodatku straciła siłę, ale skoro mogła już stać, nie zamierzała zrezygnować z walki. Zrobiła krok do przodu, jednak Arwel chwycił ją za ramię. Miał ten zatroskany, ale nieustępliwy wyraz twarzy, który już znała.
    - Nie możesz jeszcze walczyć. Słyszałaś Lunnę? Powinnaś odpocząć.
    - Ale przecież… - odwróciła głowę, zwracając nagle uwagę na niezwykłe poruszenie – Widzisz to? Kto…
    - A jak myślisz?
    Ludzie i mieszańcy cofali się nagle, gdy z ziemi zaczęły wyrastać korzenie i pędy roślin, oplatając nephile, po czym unieruchomieni, w jednej chwili stawali w ogniu. Takie skupiska płomieni zaczęły pojawiać się w całym mieście. Ktoś krzyknął triumfalnie, podniosły się głosy ekscytacji i rozgorzała jeszcze zacieklejsza walka. Arwel z uśmiechem spojrzał w górę, więc poszła za jego przykładem. Ylon unosił się ponad głowami walczących i ciskał naokoło magiczne strzały, ale to nie on zwrócił ich uwagę.
    Białe skrzydła. Zalśniły na słońcu, gdy kobieca postać z rudymi włosami przeleciała nad miastem tak wysoko, że ledwo ją zauważyli.
    - Ariel – mruknęła.
    - Oczywiście, a kto inny potrafiłby coś takiego? - popatrzył na nią z błyskiem w czekoladowych oczach, ale poważną miną – Dlatego powinnaś sobie odpuścić i odpocząć. Jeśli chcesz, zostanę z tobą.
    Zacisnęła palce na rękojeści sztyletu i z pochmurną miną pokręciła stanowczo głową.
     - Jesteśmy wojownikami, Zakonem Kruka. Nie traktuj mnie jak słabą kobietę, którą trzeba bronić. Już nic mi nie jest, więc nie zamierzam siedzieć i patrzeć, jak nasi bracia walczą z liczniejszym przeciwnikiem. Nadal mogę…
    - Tu jesteście – błysnęło światło i przed nimi pojawił się Argon z mieczem w dłoni, ze zmierzwionymi włosami i lekko zasapany – Świetnie się spisałaś, Sereio.
    Dotknęła znamienia na czole i skłoniła się lekko.
    - Przepraszam, że nie mogłam powstrzymać ich dłużej. Miałam trochę czasu, ale...
    - To nic – przerwał jej, zerkając na zakrwawioną tunikę i lekko zaczerwienioną skórę na brzuchu – Już wszystko w porządku?
     - Tak, mogę walczyć.
     - Nie.
    - Ale…
    Argon zmierzył ją i Arwela surowym spojrzeniem.
    - Potrzebuję kogoś, żeby zawiadomił króla jaka jest sytuacja. Tu już zrobiłaś dosyć, więc złożysz mu raport. Znajdziecie go w zamku.
    - Ale…
   - Powiedz królowi, że panuję nad wszystkim i pilnujcie, żeby te kreatury nie wślizgnęły się do zamku. Idźcie już.
    Argon machnął niecierpliwie ręką, odwrócił się i zniknął, aby pojawić się w samym środku grupy przeciwników. Sereia patrzyła za nim z otwartymi ustami, gdyż nie zdążyła nawet zaprotestować.
   - Chodź. Rozkaz to rozkaz – Arwel chwycił ją mocno za rękę z uśmiechem zadowolenia, jakby wszystko poszło po jego myśli i skoczył, rozkładając skrzydła i zmuszając ją do tego samego.
    Zaplanowaliście to?
    Nie, skądże. Po po prostu Argon jest mądrym kapitanem, który wie co robi.
    Chcę walczyć. Poskarżyła się niczym zbuntowane dziecko, przez całą drogę robiąc nieszczęśliwą minę i zerkając tęsknie na trwające w dole walki.
    O mało nie zginęłaś i jeszcze ci mało? Arwel westchnął przeciągle i przewrócił oczami, ale wyczuwała jego radość i ulgę, że jest już bezpieczna. Jednak nigdy nie zrozumiem kobiet, mimo że jednej czytam w myślach.
    Sereia roześmiała, puściła go i pierwsza poszybowała w stronę zamku, zanieść królowi dobrą nowinę. Miała nadzieję, że dobrą i że Argon ich nie oszukał.

***

    Przez chwilę myślał, że naprawdę sobie poradzą. Wysyłając Sereię do króla, właściwie nie skłamał, ale kiedy odlecieli, poczuł się, jakby ich oszukał.
    Bo tak naprawdę nie panował nad sytuacją i można powiedzieć, że przegrywali. Było ich śmiesznie mało wobec tak przytłaczającej liczby przeciwnika i od początku było wiadomo, że znajdowali się na straconej pozycji.
    Argon teleportował się w sam środek grupy nephilów, nie patrząc gdzie zadaje ciosy, aby tylko je unieszkodliwić. Potem przenosił się z miejsca na miejsce, zostawiając wszędzie miniatury białych kruków, które służyły jedynie do zdezorientowania wroga.
    Szkoda, że Ariel nie została na tyle dłużej, aby zlikwidować chociaż połowę armii. Cóż, teraz i tak bardziej martwił się o resztę wojowników, niż o siostrę. Każde z nich miało własną bitwę, którą musieli wygrać tej nocy. Musieli, bo stawka była zbyt wysoka.
     - Tylko na tyle was stać? Żałosne, że macie jeszcze odwagę walczyć. Nawet ślepy by zauważył, że nie macie najmniejszych szans.
    Głos Rairi przebijał się przez okrzyki wojowników i szczęk stali, jej śmiech irytował, a każde słowo trafiało do ich uszu niczym kolejny, osłabiający cios. Kapitan spojrzał w górę w momencie, gdy mignęły nad nim czarne skrzydła i w ostatniej chwili zrobił unik przed pociskiem Mocy. Zanurkował pod nogi nephilów, oddalając się w przeciwną stronę, jak najdalej od elfki. Jak niby miał się trzymać na bezpieczną odległość, nie pozwolić jej przeczytać myśli i jednocześnie ją zabić?
     Riva dał mu zadanie niemal niemożliwe, ale sam widział, że to elfa jest ich tutaj głównym problemem. Z wielu powodów.
    - Nigdy nie wygracie z armią Niezwyciężonego. To dopiero początek! Przybędą kolejne zastępu umarłych, tyle, ile będzie trzeba, aby was zgnieść. A kiedy zbudzi się Niezwyciężony, przybędzie z armią ludzi i zwierzołaków i nikt na tej ziemi, nawet bogowie, nie zdoła przeciwstawić się jego potędze.
    Elfka latała nad ich głowami, szydząc z nich i próbując osłabić zapał do walki. Argon widział, że niektórzy z wojowników zaczynali się wahać, słysząc jej słowa, a te kilka sekund wystarczyło, aby tracili przewagę. Ludzie, niezbyt obyci w walce, zaczęli ginąć jako pierwsi. Vethoyni na czele z Yarithem walczyli najbardziej zaciekle, jakby wpadli w jakiś trans, zupełnie nie zważając na płynące z góry słowa, śmiech i obelgi.
     Na szczęście wszędzie tam, gdzie ktoś został ranny, pojawiała się Lunna albo Raliel, ale nawet oni nie wytrzymają tak długo. Torując sobie drogę w morzu ciał przeciwników, Argon dostrzegł jej warkocz i zieleń sukni, kiedy pomagała grupce półelfów. Ich wzrok spotkał się na moment ponad głowami, a jej widok coś mu uzmysłowił.
      Nox. Powinien go znaleźć, zanim kogoś zabije.
    Rairi znów przeleciała gdzieś bardzo blisko, rzucając kolejne obraźliwe komentarze, więc zniknął z ulicy i schronił się w jednym z opustoszałych budynków. Stanął w cieniu, przy oknie i z pochmurną miną obserwował walki, starając się wyrzucić niepotrzebne myśli z głowy i skupić tylko na tym, co miał przed oczami.
     Z Zakonu Kruka na polu bitwy pozostało jedynie czwórka braci, ale i tak nieźle dawali sobie radę. Gdzieś w tłumie mignęła mu różowa sukienka Tary, która zdawała się być w swoim żywiole. Jej zdolność przywoływania i kontrolowania broni okazała się naprawdę skuteczna i bardzo pomocna. Wokół śmigały miecze, łańcuchy i żelazne kule najeżone szpikulcami oraz broń z tamtego świata, których nikt tutaj nie znał. Niektóre trafiały w nephilów, ale większość odbijała się od barier, które tworzyła Rairi. I właśnie tutaj stanowiła największy problem, bo gdyby nie ona może mieliby szanse na zwycięstwo. Latając nad miastem, blokowała większość ataków, tworząc wszędzie tarcze i sama posyłała wokół czerwone kule Mocy, niszcząc budynki i ulice. W dodatku już prawie na samym początku zniszczyła wszystkich kamiennych strażników i to bez żadnego wysiłku.
     Wojownicy z Zakonu próbowali ją atakować, ale bez trudu odczytywała ich myśli, a jej bariera odpierała każdy, nawet magiczny atak. Argon widział z daleka, jak pod jej jednym spojrzeniem kilku ludzi upada na ziemię, trzymając się za serce, a ktoś inny zaczyna atakować własnych towarzyszy.
     Zapadł wieczór i na bezchmurnym niebie pojawił się czerwony księżyc w pełni. Jego krwawa poświata oświetlała całe miasto, będące nad krawędzią zagłady. Czerwone oko patrzyło na nich z góry, niektórych obdarzając większą Mocą, a innych osłabiając.
     Tej nocy Rairi wyglądała na potężną i niezwyciężoną, zaś Argon czuł, że nie zostało mu wiele energii. Już po jednej teleportacji był za bardzo zmęczony i szybko dostawał zadyszki. Nie wiedział, jak czuli się pozostali, dlatego nie mogli przeciągać tej walki zbyt długo. Albo poddadzą się niedługo, albo zginął jeszcze szybciej.
     Zaciskając kurczowo pięści na parapecie, pochylił się bliżej okna i obserwował jak niezliczona liczba nephilów otacza ich coraz ciaśniej, opanowując miasto ze wszystkich stron. Jednocześnie myślał intensywnie co powinien teraz zrobić. Jeśli chciał pokonać Rairi, musiał mieć dobry plan, zaatakować ją szybko i skutecznie, bo w innym wypadku wyczerpie mu się Moc i wtedy będzie koniec. A wątpił, żeby ktoś inny zdołał rzucić jej wyzwanie i wygrać.
    W jego głowie zaczęło coś kiełkować, kiedy kątem oka dostrzegł w tłumie wrogiej armii szare włosy. Nie zważając, że to go osłabi jeszcze bardziej, w jednej chwili zniknął z budynku, aby pojawić się tuż przed Noxem.
    Jego wychowanek stał pośrodku ulicy zupełnie obojętny i nieporuszony bitwą i wyglądał, jakby na coś czekał. Na Białego Kruka.
    Jego puste spojrzenie spoczęło na kapitanie, który zacisnął usta i mimo bólu w sercu, skierował w niego ostrze miecza.
    - Nadal uważam cię za swojego syna, dlatego wolę cię zabić sam, niż patrzeć jak walczysz przeciw towarzyszom.
     Nox bez słowa również uniósł jeden z mieczy, drugi opierając swobodnie o bark. Wojownik dostrzegł, że nie było na nich nawet śladu krwi, choć to nie znaczyło, że nie próbował walczyć. Mogło stanowić jednak dobry znak, że nikogo jeszcze nie zdążył zabić. A więc zdążył go powstrzymać.
    Nagle blade, spękane wargi półelfa wykrzywiły się w ironicznym grymasie, chociaż reszta twarzy pozostała martwa i bez wyrazu.
     - Sądzisz, że wygrasz, Biały Kruku? Zabijesz własnego syna? - ochrypły, suchy głos  należał do niego, ale słowa już nie.
    Śmiech rozbrzmiał całkiem blisko, pełen chłodnego rozbawienia i pogardy. Argon napiął wszystkie mięśnie niemal do granic możliwości i odwrócił się. Na ulicy nagle zrobiło się pusto i cicho. Nephile odeszły i teraz pozostała tylko ich trójka.
    - Proszę – Rairi skinęła na niego zachęcająco dłonią z jadowitym uśmieszkiem na idealnie gładkiej, pięknej twarzy Nieśmiertelnej – Unieś na niego miecz. Z chęcią popatrzę jak walczysz z moim synem...A może powinnam powiedzieć naszym? - uniosła brwi i roześmiała się słodko – Jest osłabiony, podobnie jak ty, wielki i potężny Biały Kruku, więc walka powinna być wyrównana. Zwycięzca będzie świadkiem przybycia Gathalaga i końca tego świata, więc jest o co walczyć – spojrzała na Noxa i mrugnęła do niego okiem, uśmiechając się szeroko – Zabij go.
     Czerwone tęczówki chłopaka rozbłysły niezdrowym blaskiem.
     - Tak, matko.
    Argon zwrócił głowę w jego stronę i przybrał surowy, nieodgadniony wyraz twarzy. Pamiętając o ostrzeżeniu, wszystkie swoje myśli skupił na srebrnej stali swojego miecza, wyobrażając sobie jak przebija skórę i kości i wchodzi gładko w ciało półelfa który stał przed nim, chłopca którego uratował przed śmiercią, przygarnął i pokochał jak własnego syna. Rairi znów się roześmiała, więc domyślił się, że przeczytała jego myśli. Teraz jednak skoncentrował się na Noxie, który powoli poruszył ręką, wykonując zamach mieczem.
    - Zabij…- powtórzył mechanicznie, wypranym z emocji głosem. Spojrzał mu prosto w oczy i na jedną, krótką sekundę kapitan miał wrażenie, że dostrzegł w nich błysk świadomości - ...ojcze.
    Chłopak rzucił w niego mieczem i uniósł drugi, jakby chciał zrobić to samo, ale wycelowany w innym kierunku. I wtedy, w jednej chwili Argon zrozumiał.
    Zareagował błyskawicznie, nie dając sobie czasu na myślenie. Złapał miecz, który poleciał w jego stronę i  zniknął. W tym samym momencie, świadomy, że Rairi im się przygląda, zalał swój umysł wspomnieniami o powrocie Ariel, wyzdrowieniu Rivy i tym, czego domyślał się o Balarze.
    Usłyszał za plecami głośne westchnienie, a potem jakby jęk bólu i niedowierzania. Nie tracił jednak czasu, żeby się obejrzeć.
    To Balar musiał dać jej antidotum, dzięki któremu Riva wrócił do zdrowia. Byli na wyspie Rohe, gdzie nauczyła się panować nad ogniem, a teraz leci zabić Niezwyciężonego. Balar nigdy nie był zdrajcą.
    Kapitan pojawił się przed Noxem i dotknął chłopaka w tym samym momencie, kiedy ten uniósł rękę, aby zaatakować go drugim mieczem.
    Nigdy nie chciałem w to wierzyć. Balar nie mógł przejść na stronę Niezwyciężonego, bo za bardzo mu na nas zależało...Za bardzo kochał Ariel. Wszyscy daliśmy się oszukać, a ty Rairi, najbardziej.
    Czuł, że traci Moc, ale zdobył się na ten ostatni wysiłek i teleportował ich obu. Wszytko nie trwało dłużej, niż kilka sekund.
     Na pobladłej twarzy Rairi widniało niedowierzanie, wściekłość i ból, kiedy czytała jego myśli, dowiadując się tej prawdy, jakiej się domyślał. Jedno z ostrzy Noxa pojawiło się nagle w powietrzu i poszybowało w jej stronę, odbijając się od tarczy aż cała zadrżała. Dźwięk jaki wydała z siebie elfka przypominał okrzyk rannego zwierza, aż kapitan dostał gęsiej skórki, ale na szczęście, nie musiał dłużej na nią patrzeć.
    Na końcu to ty zostałaś zdradzona. Dodał, pojawiając się z Noxem tuż za jej plecami. Również przez własnego syna.
    Zacisnął palce na dłoni półelfa, trzymającej broń i przelewając w nią wszystkie pokłady Mocy, wspólnie zadali śmiertelny cios.
     Ostrze śmignęło w dół, przebijając barierę i ześlizgnęło po jej plecach, robiąc w nich długą i głęboką ranę.
    Z okrzykiem bólu, Rairi obróciła się chwiejnie, patrząc na nich rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Zanim zdążyła rozpocząć proces leczenia, Argon wzbił swój miecz w jej pierś.
    - Nie przewidziałaś tego, prawda? - odezwał się chłodno, wciąż trzymając Noxa za rękę, który spuścił głowę niczym bezwolna kukiełka i tylko oddychał spokojnie, jakby nieświadomy co właśnie zrobił.
    - Ale...Jak… - z jej twarzy odpłynęła cała krew, spoglądała na syna z kompletnym zdumieniem, jakby widziała go po raz pierwszy.
    Argon nie czuł do niej ani cienia litości czy współczucia, nawet wtedy, gdy upadła na kolana we własnej kałuży krwi, identycznej jak kolor jej sukni.
    - Sama pozbawiłaś go własnej woli i myśli, więc nie dziw się, że nie mogłaś odczytać co zamierza. Ja wiedziałem co potrafisz, więc nie trudno było skoncentrować się na czymś innym – patrzył prosto w ciemne oczy, które traciły blask i resztki życia – Myślę, że Balar pogardzał tobą tak samo, jak twój syn. Jak to jest dowiedzieć się, że poza bezwolnymi kukiełkami, nikt nie stał po twojej stronie?
    Rairi otworzyła usta, ale wydobył się z nich tylko głuchy charchot i popłynęła strużka krwi. W następnej chwili upadła na brukowaną ulicę i już się nie poruszyła, a w jej szeroko otwartych, pustych oczach odbijał się księżyc w pełni.
    Argon wyciągnął z niej swój miecz z głębokim westchnieniem. Palce mu drżały z wyczerpania i chociaż odnieśli częściowe zwycięstwo, jeszcze nie mógł się odprężyć.
    - To by było na tyle. Riva będzie zadowolony. Sądziłem, że naprawdę zamierzasz mnie zabić, ale ty…
    Odwrócił się w momencie, gdy wisiorek na szyi Noxa pękł na drobne kawałeczki, a czerwień w tęczówkach przybladła i zmieniła kolor na ciemny granat. Następnie runął do tyłu z równie nieruchomym i pustym wzrokiem, co jego matka.
    Argon miał wrażenie, że na te kilka sekund jego serce przestało bić, kiedy zdał sobie sprawę ze swojego błędu. Z przerażeniem wpatrywał się w bladą, pozbawioną życia twarz połelfa, przypominając sobie tą krótką chwilę, kiedy w jego oczach mignął blask pełnej świadomości. Kiedy powiedział „ojcze”, Argon jakoś zrozumiał, co chciał mu przekazać. Jakimś niepojętnym cudem, mimo że był pod całkowitą kontrolą Rairi, zachował resztki siebie, żeby ją zabić.
    Chociaż musiał wiedzieć, że z jej śmiercią podtrzymująca jego zniszczony umysł siła, zniknie. Że to go również może zabić.
    Kapitan zdążył zrobić tylko krok w stronę nieruchomego ciała, kiedy dobiegł go rozdzierający krzyk i pospiesznie kroki.
    - Nox!!
    To była Tara, która musiała wcześniej ich zauważyć, a teraz dobiegła do chłopaka, padła na kolana w swojej zabrudzonej, różowej sukience i wzięła go w ramiona. Przycisnęła ucho do jego piersi i zamarła tak na kilka sekund, po czym rozpłakała się głośno. Argon stał nad nimi w milczeniu, tak mocno zaciskając dłoń na rękojeści miecza, aż cała pobladła.
    Tara zamknęła mu oczy i z głową Noxa na swoich kolanach, zerknęła na kapitana cała we łzach.
    - Żyje – skinął tylko głową, chociaż to jedno, cudowne słowo sprawiło, że znów mógł oddychać – Ale co się stało? - zauważyła ciało Rairi w kałuży krwi i wciągnęła głośno powietrze – Och! Udało wam się ją…?
    - Nie żyje. Jednak Nox za długo był pod jej kontrolą, więc nie wiem co się teraz z nim stanie. Jego umysł…
    - Zajmę się nim – energicznym ruchem otarła mokre policzki i uniosła podbródek z lekkim, chociaż smutnym uśmiechem – Najważniejsze, że żyje. Dojdzie do siebie, już o to zadbam. Aha, szukałam ciebie, Biały Kruku, bo wysłał mnie Reeth. Chyba cię potrzebują. Zebrali się w jednym z budynków i debatują, jak najszybciej pozbyć się tego obrzydlistwa. Ja uważam, że zamiast gadać, powinni…
    - Dziękuję, Taro. Znajdę ich – wytarł ostrze o suknię elfki, nie patrząc na nią i rozłożył skrzydła, po raz ostatni zerkając na wymizerowaną i bladą twarz Noxa – Najlepiej będzie jak zaniesiesz go do zamku. Dasz sobie radę.
    - Oczywiście – z determinacją w oczach już zaczęła go podnosić, chociaż z wyraźnym wysiłkiem – Nie martw się nami, Biały Kruku i zrób tu porządek.
    Argon skinął głową i wzbił się w nocne niebo, pod krwawym blaskiem księżyca. Mimo zmęczenia i utraty sporej ilości Mocy, czuł się niezwykle lekki i odprężony, jakby do tej pory dźwigał na barkach ogromne głazy.
     Rairi nie żyje, a Nox uwolnił się od jej wpływu. Teraz już nie możemy przegrać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych