To
był jeden z tych ciepłych, pogodnych dni, kiedy słońce świeciło
zbyt mocno, a ptasi śpiew brzmiał zbyt melancholijnie aby robić
cokolwiek innego niż cieszyć się lenistwem.
W taki dzień, gdy błękitne
niebo nie zwiastuje żadnych niespodzianek, a świata nie czeka
zagłada ani żadne zagrożenie, niemal wszyscy pracowali lub
odpoczywali z uśmiechem na ustach.
Poza jedną osobą.
Skromna chatka, przycupnięta
samotnie pośrodku zielonej równiny, niedaleko Zielonego Lasu,
zdawała się opuszczona. Dochodziło południe, kiedy drewniane
drzwi skrzypnęły krótko, przerywając panującą wokół ciszę i
w progu stanęła rudowłosa kobieta.
Ariel przeciągnęła się,
ziewając, po czym przygaszonym wzrokiem spojrzała na czyste niebo i
usiadła na ławeczce przed domem, przygładzając materiał
zgniłozielonej sukienki.
- Nareszcie wstałaś,
śpiochu. Idę coś upolować i oczekuję, że zjesz grzecznie to, co
przyniosę - Argon wystawił głowę ze środka, posyłając jej
lekki uśmiech i wyciągał w jej stronę parujący kubek - Ale
najpierw to wypij.
Popatrzyła na brata
przeciągle, a widząc jego nalegającą minę, wzięła od niego
kubek, krzywiąc się demonstracyjnie.
- Znowu jakieś świństwo?
Wojownik stanął nad nią w
pełnym świetle dnia ze skrzyżowanymi ramionami i bardzo surowym
wyrazem twarzy. Im surowszym w jego przypadku, tym bardziej
zatroskanym i zaniepokojonym. Białe pióro na czole lśniło w
blasku słońca, wyraźnie kontrastując z ciemnymi włosami i
głęboką zielenią oczu. Ariel zerkała na niego spod rzęs, mrużąc
oczy, jakby sam jego widok raził. Fakt, Argon był przystojny na
swój szorstki, nieprzystępny sposób, ale ostatnio miała dość
czasu, aby poznać go na tyle, by zrozumieć, za co Lunna go tak
uwielbiała.
- Tylko napar sporządzony
przez elfy. Nie zaszkodzi ci.
Powąchała zawartość
kubka, wyczuwając słodko-cierpki aromat.
- Kolejne dzieło Liilji?
- Jej mikstury już podbiły
całą prowincję Elahti, a dla ciebie robi tylko najlepsze. Dzisiaj
idę odebrać kolejną porcję.
Upiła łyk gorącej
herbatki, która zapewne miała ją uspokoić, albo dodać energii.
Poczuła na języku drobinki jakiejś rośliny, a w gardle przyjemny,
słodkawy i orzeźwiający smak. Uśmiechnęła się pod nosem, ale
tylko odrobinkę, jakby jej wargi nie miały siły unieść się
wyżej. Cóż, jeśli Liilja wymyśli kiedyś specyfik, który
złagodzi ból duszy, to wypije go duszkiem, bez względu jaki byłby
wstrętny.
Czując na sobie świdrujące,
uważne spojrzenie brata, zerknęła na niego spod przytkniętego do
ust kubka i uniosła brwi.
- Dam sobie radę. Idź już,
bo robię się głodna.
- Dobrze, dobrze, ale masz to
wypić. Musisz o siebie dbać.
- No przecież piję. Nie
musisz traktować mnie jak dziecko – naburmuszyła się, po czym
dodała łagodniej – Odwiedzisz dzisiaj Lunnę?
Wojownik skinął głową. No
oczywiście, przecież codziennie krążył pomiędzy nią, Zielonym
Lasem i Malgarią. Aż dziwne, że miał czas na spanie. Podobno
ludzie zakochani mają nadmiar energii i sama coś o tym wiedziała,
więc powinna cieszyć się szczęściem brata, tyle, że teraz nie
potrafiła cieszyć się z niczego. Ariel wcale nie prosiła go o to,
żeby zamieszkał z nią w tej chacie z dala od ludzi, ale uparł
się, że jako jej starszy brat, musi przy niej być i kropka.
No cóż, właściwie to
teraz miała dwóch braci, którzy prześcigali się w dogadzaniu
jej. Sato zamieszkał niedaleko z Elleyą tylko po to, żeby
codziennie ją odwiedzać i zabawiać swoimi żartami albo po prostu
potrzymać za rękę
I obaj, kiedy zostawiali ją
samą choć na chwilę, mieli wyrzuty sumienia i martwili się, czy
da sobie radę, albo czy niczego sobie nie zrobi.
Fakt, jeszcze niedawno miała
takie myśli, ale teraz nie mogła być tak egoistyczna...
- Może pójdziemy dzisiaj
razem? - zaproponował z nadzieją.
- Wolałabym odpocząć.
Kiedy indziej.
- Tara będzie narzekać, ze
znów zostałaś sama.
Uśmiechnęła się blado i
upiła kolejny łyk.
- Pozdrów ją i spędź
trochę czasu z Noxem. A tak w ogóle… Nadal spotykasz się z Lunną
potajemnie?
Argon wygiął usta w
cierpkim grymasie.
- Nasz związek jest
tajemnicą, o której wszyscy wiedzą.
- Więc to żadna tajemnica.
Od kiedy wróciła jej rodzina, nie jest już królową, więc
moglibyście…
- Sugerujesz, że mam
poprosić ją o rękę?
- Cóż… - zrobiła
niewinną minę – Sam mówiłeś, że jej siostra jest tobą
zachwycona, a król i królowa Zielonego Lasu bardzo cię szanują.
Biały Kruk to najlepszy kandydat dla każdej samotnej panny w tym
kraju, nie mówiąc już o elfkiej księżniczce.
Argon prychnął z
rozbawieniem i przewrócił oczami.
- Chyba wiele czasu o tym
myślałaś, więc uznam, że dochodzisz do siebie. Z chęcią
posłucham jakie jeszcze masz przemyślenia, ale jak wrócę –
odszedł kawałek i zniknął w rozbłysku światła.
Ariel w całkowitej ciszy
wpatrywała się w to miejsce, gdzie stał jeszcze sekundę temu, po
czym w jednej chwili spochmurniała.
I znów została sama ze
swoimi myślami, głębokim smutkiem i tą potworną pustką w
piersi, gdzie powinno być serce.
Westchnęła przeciągle, po
czym wypiła napar jednym duszkiem, odstawiła kubek i przymknęła
oczy, wystawiając twarz na słońce.
Chociaż minęły cztery
miesiące nadal zapominała czasem, że nie może już przywołać
deszczu, chłodnego wiaterku, czy choćby kropli wody, żeby się
napić. Kiedy patrzyła w lustro, niemal nie poznawała siebie bez
pasemek i znamion na ciele. Ten jeden siwy, który jej pozostał nie
wiedziała nawet, czy ma jeszcze jakąś Moc, bo ani razu nie miała
żadnych wizji, ani przeczuć.
Zdążyła jednak
zaakceptować to, że została bez kamieni żywiołów. To nie było
najgorsze, co ją spotkało.
Od czterech miesięcy wciąż
prześladował ją obraz ostrza miecza przeszywającego jego ciało,
czarne oczy, z których ulatywało życie i ten beztroski uśmiech.
Rano budziła się z płaczem, zaś wieczorem nie mogła usnąć i
kręciła się z boku na bok, bo czegoś jej brakowało.
I wciąż tak bardzo bolało
ją w piersi, że czasem brakowało jej powietrza. Każdego dnia i w
każdej minucie tak przeraźliwie za nim tęskniła, że mimo
upływającego czasu nie potrafiła wydostać się z kurczowych objęć
rozpaczy. Próbowała nauczyć się dalej żyć z tą resztką serca,
które jej pozostało, dlatego wybrała samotność. Bo tak było
znacznie łatwiej, niż przyjmować litość i uśmiechać się na
siłę.
Znacznie gorsza od wyrwanej
duszy wydawała jej się ta przeraźliwa cisza w umyśle i fakt, że
już nigdy nie poczuje połączonej z nią świadomości. Już nigdy
nie dozna tego poczucia głębokiej więzi, jaka łączyła ją z
Balarem i nie usłyszy jego głosu, który potrafił przeniknąć
całe jej jestestwo. Ta pustka i cisza napawały przerażeniem i nie
wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mogła bez niego
normalnie funkcjonować.
Od ostatniego razu nie miała
odwagi ani siły odwiedzić swój wewnętrzny świat, który stworzył
dla niej Balar, bojąc się tego, co tam zastanie. Jednak dzisiaj
nagle zapragnęła oderwać umysł od rzeczywistości i po raz
ostatni zanurzyć się w jego głębiny. To była tak silna potrzeba,
jakby coś ją tam wręcz popychało.
Jak
kiedyś, gdy spotykałam tu Lirę. Pomyślała
z rozrzewnieniem i smutkiem. Dziwne,
że nigdy nie zauważyłam w niej niczego podejrzanego. Naprawdę był
w tym dobry.
Stanęła
na łące pełnej kwiatów, przed sobą miała las, a nad głową
błękitne niebo. Niby nic się nie zmieniło, ale teraz to miejsce
zdawało się zbyt puste i przygnębiające, żeby tu przebywała.
Twórca tego świata już nie przyjdzie jej na spotkanie pod żadną
postacią, więc nie było sensu, żeby tu tkwiła i wypłakiwała
sobie oczy.
Cóż,
to chyba będzie…
Zamrugała,
bo wydawało jej się, jakby drzewa zafalowały. Po chwili zamarła
ze zdumieniem, kiedy znów się poruszyły, a potem zamigotały,
podobnie jak ziemia pod jej stopami.
Co
się dzieje?
Spokojnie. Nie bój się.
Otworzyła
szeroko oczy, kiedy cały świat wokół niej przybladł i zaczął
zwijać się w jeden punkt, aż nie było już nic poz pustką.
Zaś przed nią stał Balar.
- Co się dzieje? Jak… - W
oszołomieniu wyciągnęła rękę, a kiedy dotknęła jego piersi,
uśmiechnął się szeroko i ścisnął jej dłoń w swojej –
Naprawdę tu jesteś?
Jego postać nie była do
końca wyraźna i trochę się rozmazywała, kiedy skinął głową.
Nie miał żadnych ran, a jego ubranie było czyste bez śladów
krwi.
- To miejsce powstało z
części mojej świadomości. Zachowałem ją i ukryłem specjalnie
na tą chwilę. Aby móc się z tobą pożegnać, gwiazdeczko.
Gapiła się na niego z
niedowierzaniem i zachwytem, a z oczu leciały jej ciurkiem łzy.
- Och – wyrwało jej się
tylko, kiedy padła w jego ramiona i wtuliła się w niego całym
ciałem. To prawdziwy cud, że mogła go jeszcze zobaczyć i dotknąć,
nawet jeśli tylko na chwilę. Po tych czterech miesiącach
cierpienia i pustki miała wrażenie, jakby na powrót odzyskała
swoją duszę, tą część, dzięki której mogła żyć – Czy
zawsze musisz tak mnie zdumiewać? Jak możesz zaplanować nawet coś
takiego?
- Bo wiedziałem, że
będziesz się smucić i miałem nadzieję, że w ten sposób choć
trochę cię pocieszę.
Pogładził jej głowę i
kark, a potem odsunął odrobinę i ujął jej twarz w obie dłonie
tak blisko swojej, że oddychała jego oddechem.
- Bez ciebie nie wiem jak mam
dalej żyć – wyznała cicho, zatapiając się w czarnych jak noc
tęczówkach, chłonąc każdy fragment jego twarzy, aby dokładnie
wryła jej się w pamięć – Nie potrafię.
Obdarzył ją smutnym
uśmiechem.
- Możesz i musisz, Ariel.
Pamiętasz, co ci mówiłem. Taka więź mentalna jaka nas łączyła,
nigdy nie umiera. Jakiś fragment mnie zostanie z tobą na zawsze.
Czasem poczujesz moją obecność, albo nawet usłyszysz mój głos.
To znaczy, że będę przy tobie, nawet jeśli nie będziesz mnie
widziała.
- Ale… - miała mu milion
rzeczy do powiedzenia, jednak słowa uwięzły jej w gardle, kiedy
jego twarz zbladła i zrobiła się niemal przezroczysta.
- Mój czas się kończy,
ukochana – pochylił się, aż ich czoła się zetknęły i gładził
kciukami jej policzki, mokre od łez – Nie będę mówił „żegnaj”,
bo nawet ja nie lubię tego słowa. Zabierz ze sobą całą naszą
miłość i żyj tak, jak potrafisz najlepiej. I nie płacz więcej,
bo wiesz, że tego nie lubię. Poza tym, mam do ciebie jeszcze jedną
prośbę – przytknął wargi do jej ucha i wyszeptał kilka słów,
na które wyprostowała się gwałtownie i otworzyła szeroko oczy.
Balar odsunął się, aby zajrzeć jej w oczy, a gdy skinęła powoli
głową, uśmiechnął się szeroko – Zostawiam cię w dobrych
rękach i wiem, że będziesz szczęśliwa – jego dłoń zsunęła
się na jej brzuch, a drugą uniósł jej podbródek, aby ją
pocałować.
Zaledwie ich wargi się
zetknęły, Balar cały stał się przezroczysty, a potem zniknął,
pozostawiając ją samą pośrodku pustki.
Nigdy
nie przestanę cię kochać.
Ja też nie.
I nie powiem „żegnaj”.
Nie mów. Lepiej brzmi „do
zobaczenia”.
Tak. O wiele lepiej.
Wpatrując
się w swoje puste dłonie, Ariel po raz pierwszy od czterech
miesięcy naprawdę się uśmiechnęła, chociaż w środku aż ją
dławiło. Balar jak zwykle się nie mylił. Mogła go usłyszeć i
teraz wyraźnie czuła, że ich więź nie zniknęła, że wciąż w
niej była gdzieś tam głęboko, a ślad jego obecności będzie jej
towarzyszył aż do śmierci.
- Ariel – czyjś głos
przywoływał ją z daleka, więc otarła policzki i pospiesznie
wróciła do rzeczywistości.
Kiedy otworzyła oczy, nad
sobą zobaczyła pochylającego się Argona z zatroskaną miną.
- Przysnęłaś?
- Tylko na chwilę.
- I znowu płakałaś –
stwierdził z niezadowoleniem, ocierając jej twarz. Ariel otworzyła
usta, żeby powiedzieć mu, że to ostatni raz, jednak nie dał jej
tej szansy prostując się z powagą – Masz gościa. Nie chciał tu
przyjść, więc zrób sobie spacer na wzgórze – wskazał ręką
na trawę, gdzie obok jego stóp leżał martwy jeleń –
Porozmawiajcie sobie, a ja przygotuję posiłek.
Pomógł jej wstać, chociaż
przecież nie była kaleką, po czym zniknął na tyłach domku, a
Ariel wolnym krokiem skierowała się we wskazane miejsce. Wcale jej
się nie spieszyło i kiedy dotarła na zielone, płaskie wzgórze,
zdążyła przygotować się na czekającą ją rozmowę. Spodziewała
się, że kiedyś dojdzie do tego spotkania, chociaż nadal nie
wiedziała za bardzo jak powinna się zachować i co zrobić.
Riva stał na skaju
wniesienia, odwrócony do niej tyłem, z dłońmi złączonymi za
plecami. Lekki wiatr mierzwił jego czarne, krótkie włosy, które
zawsze kojarzyły jej się z sierścią kruka i zawsze miała ochotę
ich dotknąć, aby sprawdzić czy w dotyku są równie jedwabiste.
Nawet teraz aż zaswędziała ją ręka. Nie widziała go od tamtej
krwawej pełni, więc może dlatego, gdy odwrócił się na dźwięk
jej kroków, wydal jej się jakby nieco starszy i jeszcze
przystojniejszy. Ubrany w lekką, białą tunikę ze złotym pasem i
dopasowane spodnie, roztaczał wokół siebie aurę królewskiej
Mocy, która teraz nie miała sobie równych.
- Witaj – Skinęła tylko
głową, czując na sobie jego uważne, przeszywające spojrzenie,
gdy wspinała się na zbocze, a potem stanęła obok – Pięknie
wyglądasz.
Odrzuciła długi warkocz na
plecy, objęła się ramionami i posłała mu słaby uśmiech. Wciąż
jej się przypatrywał, a ona nie miała śmiałości spojrzeć mu w
oczy. Jeszcze nie.
- A ty nic się nie
zmieniłeś. Ale to dobrze. Nie powinieneś się zmieniać, bo i tak
zawsze byłeś… - przygryzła wargi i zapatrzyła się na widok,
jaki roztaczał się z góry. Pod nimi znajdowały się pola uprawne
i rozsiane po okolicy gospodarstwa prowadzone przez półelfy. Nieco
z boku widoczne były młode drzewka Zielonego Lasu.
Rivie zadrżały wargi i też
spojrzał w dół, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.
Odchrząknął, kiedy cisza zaczęła się przedłużać. Dziwne, że
kiedyś bez skrępowania mogła mówić mu o wszystkim, a teraz nawet
stanie obok niego było niezręczne. Ale to była wyłącznie jej
wina.
- A więc...jak się czuje
Nox? - zagadnął po chwili neutralnym tonem.
Ariel była mu wdzięczna, że
sam zaczął rozmowę i to na bezpieczny temat, więc zerknęła na
niego krótko od razu napotykając jego jasno szare oczy. Pospiesznie
spuściła wzrok.
- Chyba lepiej. Tara niemal
go nie odstępuje, bo twierdzi, że jeszcze zamierza wziąć z nim
ślub i mieć dużo dzieci. Argon też często go odwiedza. Wciąż
leży, ale już wymawia jej imię i ciągle wodzi za nią wzrokiem, a
do Argona powiedział „ojcze”, więc chyba będzie dobrze.
Zresztą jest pod ciągłą opieką elfów i ich uzdrawiających
Mocy.
Riva w zamyśleniu zapatrzył
się teraz w niebo.
- To dobre wieści. Mam
nadzieję, że kiedyś wróci do Zakonu. Natomiast jakoś trudno mi
się pogodzić, że Argon i Lunna...Chyba kocha ją bardziej ode mnie
– pokręcił głową i westchnął z rozbawionym uśmiechem – Ale
to dobrze, bo zaczynałem podejrzewać, że naprawdę się we mnie
zakochał. A swoją drogą mówił mi, że część elfów z wyspy
Rohe zamieszkała w Zielonym Lesie.
- Tak, między innymi Calanon
i Liilja, którą bardzo polubiłam, bo przypomina trochę Tarę.
Eriianel Mądry i najstarsze elfy zostały na wyspie.
- Dzięki nim rasa
Najstarszych w naszym kraju stanie się jeszcze potężniejsza. W
najbliższym czasie złożę im wizytę. Chciałem zrobić to
wcześniej, ale miałem dużo spraw na głowie. Wiesz, jaki byłem
zaskoczony, kiedy Wielki Grod złożył mi wizytę? No, ale skoro
pozostali zabici przez Rairi powrócili, krasnoludy także. Potem
wrócili do swoich gór, ale dostałem obietnicę, że zawsze wesprą
nas swoimi toporami i będą czuwać nad granicą z Nammirem.
Musiałem też zadbać o ludzi, którzy ożyli i zająć się
odbudową miast. Zobaczysz, Elderol będzie piękniejszy i silniejszy
niż kiedykolwiek.
- Na pewno – przytaknęła,
po czym również złączyła dłonie za plecami i zakołysała się
na piętach. Dobrze było rozmawiać o wszystkim, poza nimi i
naprawdę szczerze interesowała się losem przyjaciół – Yarith
nadal jest hrabią De'Ilos?
- O tak. Zadomowił się tam
na dobre i całkiem nieźle radzi sobie z odbudową miasta. Zapewne
wiesz od Sato, że poszli na kompromis. Część Vethoynów została
ze swoim Alfą, a część poszła za twoim przyjacielem. Myślę, że
to dobre rozwiązanie, bo w ten sposób nie muszą walczyć o
przywództwo, Sato stworzy nowe stado i Vethoyni rozrosną się na
cały kraj. A nie ma lepszych wojowników od nich.
Ariel przypomniała sobie z
jakim entuzjazmem i podekscytowaniem Sato opowiadał jej o swoim
nowym stadzie. Był Alfą, a Elleya zgodziła się zostać jego
partnerką, czym trochę obraziła ojca, ale żadne z nich się tym
nie przejmowało. Oczywiście musieli osiedlić się jak najdalej od
De'Ilos aby wyznaczyć sobie nowe terytorium, więc padło na
prowincję Elahti i cały obszar Gór Ednor, gdzie ich zadaniem było
pilnowane granicy z Nammirem. To był tylko pretekst, bo tak naprawdę
Sato zamierzał być jak najbliżej Ariel i czuwać nad nią, pomimo
że miała przy sobie rodzonego brata. Tak, jak Tara zawsze
poprawiała jej humor, tak na samą myśl o przyjacielu, nie mogła
powstrzymać się od uśmiechu. Balar znów miał rację. Zostawił
ją w dobrych rękach ludzi, na których zawsze mogła liczyć.
- Wszyscy układają sobie
jakoś życie - stwierdziła, ze wzrokiem wbitym we własne stopy.
- Tak, teraz kiedy już nic
nam nie grozi, każdy cieszy się spokojem. A ja mam jeszcze więcej
pracy od kiedy zawarliśmy sojusz z Nammirem. Właśnie skorzystałem
z zaproszenia królowej Okjary i jeszcze dzisiaj złożę jej wizytę.
Nie będzie mnie przez kilka dni, bo sam chcę się przekonać jak
wygląda u nich handel i czym mogą nas zainteresować.
- Cieszę się – odparła,
chociaż jej znużony ton wcale na to nie wskazywał - A co słychać
u wojowników z Zakonu?
- Dobrze. Ostatnio
znaleźliśmy dwójkę Noszących Znak Kruka. Rodzeństwo, chłopiec
i dziewczynka. To jeszcze małe dzieci, więc na razie przenieśliśmy
ich rodziny blisko zamku i powoli sprawdzamy jakie mają możliwości.
Jak podrosną, rozpoczną trening. I jeszcze… - Riva zwiesił głos,
spoglądając na nią z namysłem, jakby nie wiedział, czy powinien
mówić dalej - Wyprawiamy Serei i Arwelowi wesele. Bardzo by
chcieli, żebyś z nimi była...Ja bym chciał.
Ariel westchnęła ciężko,
jeszcze bardziej spuszczając wzrok.
- Riva, ja...Chyba nie dam
rady. Przeproś ich ode mnie.
- Wolałbym, żebyś zrobiła
to sama – kiedy milczała, chwycił ją za ramiona i obrócił do
siebie, wbijając w nią twarde spojrzenie – Co mam z tobą zrobić,
Ariel? Dlaczego nie możesz po prostu wrócić do zamku? Tam masz
swoją komnatę i swój dom. Wiesz o tym – w jego głosie słyszała
udrękę i tęsknotę – rozumiem twój ból, ale już dość tego
samotniczego życia. Wróć ze mną, Ariel i zostań moją królową.
Potrzebowała dużo silnej
woli, żeby w końcu na niego spojrzeć. Odsunęła się powoli i
patrząc mu prosto w oczy, położyła dłonie na nieznacznie
zaokrąglonym brzuchu.
- Wiedziałeś już
wcześniej, prawda? Że jestem w ciąży.
Skinął głową, wpatrując
się w jej brzuch, odznaczający się lekko pod materiałem sukienki.
Uśmiechnął się, ale to był tak smutny uśmiech, że jej serce
ścisnęło się z żalu i poczucia winy.
- Balar mi powiedział tamtej
nocy. Żebym nie był na ciebie zły – uniósł wzrok – Ciekawe
czy to będzie dziewczynka czy chłopiec.
- Dziewczynka. Chciał, żebym
nazwała ją Baala.
Riva oparł dłonie na
biodrach i z nieokreślonym wyrazem twarzy poparzył na ciągnącą
się pod nimi dolinę. Odetchnął głęboko ciepłym powietrzem,
mrużąc od słońca oczy. Ariel przyglądała mu się ukradkiem,
szukając u niego jakiejś oznaki złości, pretensji czy zawodu. Nie
chciała stracić Rivy, dlatego tak bała się tej rozmowy. Od kiedy
sama dowiedziała się, że będzie miała dziecko, nie miała
pojęcia, jak ma mu to przekazać. Okazało się jednak, że nie
musiała się martwić, bo Balar sam zadbał o to wcześniej.
- Naprawdę nie wiem, skąd
on to wszystko wiedział – zaczął lekkim, beztroskim tonem, czym
naprawdę ją zaskoczył – Od zawsze wiedziałem co was łączyło
i że z nim nie wygram – uśmiechnął się do siebie, trochę
ironicznie - Pewnie powinienem być o niego zazdrosny, ale jakoś nie
potrafię. Nawet teraz. Kiedy Balar przyszedł ze mną porozmawiać
tamtej nocy przed bitwą, poprosił mnie o jedną rzecz – odwrócił
głowę w jej stronę i napotkał jej spojrzenie – Chciał, żebym
ci wybaczył i zaopiekował się wami. Tobą i dzieckiem – kiedy
otworzyła usta, pokręcił głową, aby dała mu skończyć – Nie
chcę robić tego z obowiązku, ale dlatego, że cię kocham, Ariel.
Kocham cię bez względu na to, co się wydarzyło i nigdy z ciebie
nie zrezygnuję.
Ariel przymknęła na chwilę
powieki, z czułością gładząc swój brzuch i myśląc o tym, czy
Baala będzie bardzo przypominała swojego ojca. Potrzebowała chwili
czasu, żeby zebrać odpowiednie słowa.
- Ja też cię kocham, Riva,
nawet bardziej, niż myślisz. Dlatego mam jeszcze siły przeżyć
kolejny dzień. Ale nadal kocham twojego brata i to się już nie
zmieni. Wiem, że to nie w porządku wobec ciebie, ale ten ból we
mnie wciąż jest za silny, dlatego najpierw muszę uporać się sama
ze sobą. Tutaj mam Tarę, Sato i elfy. Poza tym chciałabym urodzić
w Zielonym Lesie.
Riva słuchał jej ze
spokojem, chociaż nie dało się nie zauważyć błysku
rozczarowania w jego oczach. Po chwili jednak rozpogodził się, aż
jego twarz znów przybrała chłopięce rysy.
- Poczekam ile będzie
trzeba, jeśli tylko kiedyś w końcu zostaniesz moją żoną. Nie
jestem zbytnio cierpliwy, ale jako król chyba powinienem się tego
nauczyć.
Uśmiechnęła się samymi
kącikami ust, po czym dostrzegła kątem oka, że w ich stronę
zmierza Argon i macha im ręką.
- Ile jeszcze mam czekać z
tym mięsem? Zaraz wystygnie.
Ariel odmachała mu i
zerknęła na Rivę z uniesionymi brwiami.
- Masz ochotę na pieczone mięso? Bo
ja padam z głodu, a wszystkiego nie zjemy.
Kruczy Król pokiwał ochoczo
głową, mrugnął do niej okiem i pobiegł do Argona. Zarzucił mu
ramię na szyję i zaczął się z nim przekomarzać, wypytując o
Lunnę, żartując i przepychając się, jakby byli dziećmi. Ariel
przewróciła oczami i ruszyła za nimi powoli w stronę chaty.
Uciekła tutaj aby w
samotności uporać się ze złamanym sercem i mieć trochę spokoju,
a tymczasem wszyscy po kolei sprowadzali się do niej. Jakby z
premedytacją zmówili się, aby nie zostawiać jej samej. Chociaż
wiedziała, że nadal miała dla kogo żyć, na razie przeżycie
jednego dnia kosztowało ją wiele wysiłku.
Pobyt w szkole z internatem
Pixton wydawał się niczym sen. To ten świat był realny i był jej
domem. Kiedy tu wróciła, była jeszcze nastolatką, działała pod
wpływem impulsu i mimo amnezji parła do przodu z właściwą sobie
odwagą i energią. Nie sądziła, że te wszystkie wydarzenia tak
bardzo ją zmienią.
Teraz, chociaż wciąż była
Potomkiem Liry, nie miała już kamieni, ani żadnej Mocy, poza tą
uzdrawiającą. Ten rok, a nawet ostatnie miesiące wystarczyły, by
dojrzała i stała się kobietą.
I
matką.
No i zbliżamy się do końca. Zostały jeszcze dwa fragmenty, które postaram się dodać jutro:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz