poniedziałek, 4 września 2017

Rozdział 20

     Koncentrował się na znalezieniu wojowników z Zakonu, kiedy przelatując nad jedną z szerokich ulic odchodzących od placu, dostrzegł kłębiący się tłum nehilów, a w samym ich środku samotną Lunnę, próbującą wydostać się z pułapki. Zaniepokoił się i to bardzo widząc, że nie ma przy niej Raliela, który przecież obiecał, że nie spuści jej z oczu. Najwidoczniej w pewnym momencie musieli się rozdzielić.
     Nie namyślając się ani sekundy, rzucił się w dół, w momencie, gdy kilku z przeciwników zamierzało ją zaatakować od tyłu i boku. Znalazłszy się nad ich głowami, machnął skrzydłami, przewracając kilku siłą podmuchu i siekąc naokoło mieczem, po czym wylądował tuż za plecami elfki. Ledwo na na niego spojrzała, bo niemal cały czas musiała robić uniki.
     - Widziałem, że przydałaby ci się pomoc, królowo – rzucił niedbale, odpychając dwóch nephilów, jednocześnie uderzając mieczem gdzie popadnie, aby tylko zrobić wokół nich więcej miejsca.
     - Jak zawsze we właściwym miejscu i czasie. Znów ratujesz mi życie, Biały Kruku.
    - Zawsze warto mieć dług u Królowej Zielonego Lasu. A tak w ogóle to gdzie twój przyjaciel?
     - Zgubiłam go dwie ulice dalej, kiedy leczyliśmy rannych.
   Argon przyjął tą wiadomość w milczeniu, chociaż na miejscu elfa nie zrobiłby takiego błędu. Jemu nigdy nie zdarzyło się zgubić swojego króla.
    Okręcił się, blokując ostrze, które opadało ku jej głowie, po czym przez dobrych kilka minut tańczył wokół niej, wywijając mieczem i posyłając kolejnych przeciwników na ziemię, aż wokół nich zrobiło się nieco więcej wolnej przestrzeni. Dysząc ciężko, obrócił się i stanął tuż przed Lunną, tak blisko, że jego oddech poruszał kosmyki na jej skroniach.
     - Nie możesz przywołać więcej tych swoich kamiennych stworów?
    - Nie mam już Mocy – patrzyła mu prosto w oczy bez jednego mrugnięcia – A ty,  Biały Kruku, nie możesz pokonać ich swoimi umiejętnościami?
   To była beznadziejna walka, bo jeszcze więcej nephilów zastępowało tych pokonanych, jakby była ich tu nieskończona liczba. Teraz oboje byli w pułapce, a w dodatku w pobliżu nie było nikogo z ich sojuszników.
    - Wyczerpałem resztki Mocy na zabicie Rairi – otworzyła szeroko oczy, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo chwycił ją za rękę z ponurym uśmiechem – Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale chyba czas się ewakuować. Nie masz nic przeciwko, Wasza Wysokość?
     - Chyba nie mamy wyjścia, Biały Kruku.
    Gwałtownie rozłożył potężne, białe skrzydła, które zmiotły najbliżej stojących wrogów, wzmocnił uścisk na jej ręku i skoczył, aby wzbić się ponad ulicę.
    Zdążył jednak zaledwie oderwać stopy od ziemi, kiedy poczuł przeszywający ból w nodze, kiedy ktoś wbił w nią ostrze. Syknął mimowolnie i upadł całym ciężarem, a Lunna wylądowała na nim.
     - Co się…
   Nad nimi pojawiły wzniesione ręce i błyszczące w czerwonym blasku miecze i sztylety.
    - Uważaj!
    Słaba tarcza obroniła ich przed śmiercią, ale pękła i jeden z mieczy dosięgnął jego ramienia. Argon zacisnął szczęki i przeturlał się po bruku, po czym wstał najszybciej jak potrafił, pociągając za sobą elfkę. Popatrzyła na jego rany mocno zaniepokojona.
    - Ty krwawisz.
     - Ale jeszcze nie umieram. Musimy się stąd jakoś wydostać. Trzymaj się blisko.
    Ponownie chwycił ją za dłoń, a kiedy mocno splotła palce z jego palcami, spojrzał na nią w przelocie, po czym kulejąc, zdecydowanym krokiem ruszył w tłum nephilów, torując im drogę mieczem. Lunna kilka razy osłaniała ich tarczą i próbowała unieruchamiać wrogów, ale w końcu całkiem straciła Moc i również chwyciła za swój sztylet.
    Ulica nie była długa, ale zdawało im się, że przedzierali się nią całe wieki. Na głównym placu również trwały walki, ale tutaj było znacznie więcej przestrzeni, no i już nie byli sami. Niemal wypadli z morza rozkładających się ciał, a na widok wilków i Yaritha, kapitan odetchnął z ulgą. Alfa dostrzegł ich z drugiego końca placu i ruszył pędem w ich stronę, zmieniając częściowo kształty.
    - Widzę, że jeszcze żyjecie – odezwał się z szerokim uśmiechem, odsłaniającym wilcze zęby.
    Argon miał wrażenie, że zwierzołak jest jakiś zamazany, więc zamrugał oczami, ale mgła nie zniknęła. Wskazał na ulicę, z której się wydostali.
    - Mógłbyś się nimi zająć?
   - Jasne – krzyknął na kilku swoich ludzi i wilki skoczyły na tłum przeciwnika z niezmordowaną energią.
   Lunna podtrzymywała go ramieniem, kiedy ruszyli wolno ku najbliższemu budynkowi.
    - Wytrzymaj jeszcze chwilę.
    Skinął sztywno głową. Noga już go nie bolała, a rana na ramieniu nie była tak głęboka, więc nie wiedział, czemu czuje się tak dziwnie, jakby odpływał. Wprawdzie ranili go jeszcze kilka razy, ale miewał gorsze obrażenia i walczył dalej. Może to przez to, że z jednej z ran krwawił tak mocno, że z każdym krokiem zostawiał za sobą czerwone ślady.
    - Chyba nie jest tak źle, co? - wychrypiał, próbując zażartować.
    - Zaraz cię uzdrowię i…
     Byli już niedaleko budynku, w którym zamierzali się schronić. Lunna tak bardzo się na nim skupiła, że nie dostrzegła tego, co on. Mężczyzny, który nadbiegł ku nim z wyciągniętym mieczem, skierowanym w jej plecy.
     Argon nie myślał. Mimo ran, jakoś zdołał poruszyć się wystarczająco szybko, aby w ostatniej chwili odepchnąć Lunnę. On sam nie zdołał już uniknąć ataku i ostrze wbiło się w jego brzuch z taką siłą, aż cofnął się chwiejnie. Nie dostrzegł twarzy przeciwnika, bo wszystko spowiła mgła, kiedy cała krew uderzyła mu go głowy. Usłyszał tylko krzyk Lunny i jakiś nieprzyjemny dźwięk, więc domyślił się, że zabiła napastnika, a potem z kolejnym krzykiem rzuciła się w jego stronę. On sam czuł tylko, że płonie i spada, a potem nastąpiła ciemność.
    A więc tak skończę?
    Przez jedną, krótką chwilę naprawdę był przekonany, że to śmierć wyciąga po niego ramiona. A potem otworzył oczy, mrugając ciężko powiekami i nad sobą dostrzegł bladą, zmartwioną twarz najpiękniejszej istoty jaką kiedykolwiek spotkał.
    - Już umarłem?
   Piękna istota uśmiechnęła się przez łzy, które błyszczały w błękitnych oczach, przypominających czyste niebo.
    - Przecież mnie widzisz.
    Przypomniał sobie jej imię i zaniósł się kaszlem, który niemal rozerwał go od środka. Skrzywił się z bólu, nie mogąc oderwać wzroku od tej pięknej istoty.
    - No tak, królowo…
    - Jeszcze raz tak się do mnie zwrócisz, to nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
    Każdy oddech bolał, więc mógł się tylko skrzywić.
    - Więc...przestać...mówić do mnie...Biały…
    - Cicho – pochyliła się nad nim jeszcze bardziej, przyciskając dłonie do jego piersi i brzucha – Nic nie mów. Wyjęłam ostrze, ale to głęboka rana, więc trochę zajmie, zanim ją wyleczę.
    Przymknął powieki, skupiając się na odgłosach walk dobiegających ze wszystkich stron.
    - Czy nikt nas…
   - Kiedy straciłeś przytomność pojawił się Zakon Kruka i moi ludzie. Na razie jesteśmy bezpieczni.
    Spróbował skinąć głową, ale ból był wszędzie, palił jego ciało i każdy nerw, aż zaczął się obawiać, że znów straci przytomność. Po chwili jednak po jego członkach rozlało się cudowne, mrowiące ciepło, a wraz z nim zniknął cały ból. Odetchnął głęboko pełną piersią, największe łaskotanie czując na brzuchu, kiedy rana powoli się zasklepiała. Przez kilka minut leżał jeszcze nieruchomo, wczuwając się w proces uzdrawiania, po czym otworzył oczy i popatrzył na Lunnę, na jej zmarszczone czoło, grymas skupienia i kropelki potu spływające po skroni. Uśmiechnął się lekko.
     - Dziękuję.
   Uniosła na niego zatroskany wzrok i wtedy przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy rzuciła się na niego pijana jako mężczyzna, a on pomyślał, że w takie oczy mógłby się wpatrywać jak w niebo – bez przerwy i do końca życia.
    - Lepiej się czujesz?
    Poruszył palcami dłoni i uniósł ją bez wysiłku.
    - Tak, o niebo lepiej.
    Po czym chwycił ją za kark, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. Czerwony księżyc w pełni jaśniał nad ich głowami, groźny i milczący, wokół nich trwały nieprzerwanie walki, a Argon i Lunna całkowicie zapomnieli o tym wszystkim, objęci na środku ulicy i skupieni tylko na sobie. Gwałtowny, głęboki pocałunek mógłby trwać w nieskończoność, ale musieli go przerwać, aby zaczerpnąć tchu.
   Lunna roześmiała się zaczerwieniona, wciąż przyciskając dłonie do jego ciała i wlewając w niego uzdrawiającą energię.
    - To było...zaskakujące. To chyba oznacza, że już jesteś zdrowy.
    Trzymając dłoń na jej karku, drugą pokierował jej ręką i położył sobie na boku.
    - Nie całkiem. Jeszcze tutaj.
    Kiedy zajęła się wskazaną raną, znów ją pocałował z jeszcze większą żarliwością i teleportował ich do zamku.
    Zamiast w swojej komnacie, wylądowali na łóżku, w którym kiedyś spała i to tak nagle, że upadła na niego całym ciężarem. Rozejrzała się ukradkiem po znajomych kątach, po czym z rozbawionym uśmieszkiem napotkała jego błyszczące zielenią oczy.
    - Już drugi raz nie trafiłeś i bez pukania wtargnąłeś do kobiecej komnaty. Powinnam być tym faktem oburzona.
    - Przecież już tu nie mieszkasz, królowo.
    - Mówiłam…
    Przeturlał się na miękkim materacu tak, że teraz to on przyciskał ją swoim ciałem i obejmował delikatnie. W całym zamku panowała przyjemna cisza i spokój, nie docierały tu nawet odgłosy bitwy, jakby byli całkiem bezpieczni. To było jednak złudzenie, którym mogli się cieszyć jedynie przez chwilę.
    - Chyba nie wszystkie rany mam zagojone. Jeszcze tutaj – pokierował jej dłonią i przyłożył sobie do policzka ze szramą – To już nie będzie mi potrzebne.
     - Dobrze, ale…
    Zamknął jej usta pocałunkiem, tym razem spokojniejszym i pełnym czułości, który ogrzał mu serce i sprawił, że krew w żyłach popłynęła szybciej, napełniając go nową energią. Może i stracił Moc, ale wciąż był Białym Krukiem i niezrównanym wojownikiem. A ta noc jeszcze się nie skończyła.
    - A teraz...już wszystko...wyleczyłam? - wydyszała przy jego ustach, między jednym pocałunkiem a drugim z palcami wplecionymi w jego włosy. Czuł lekkie mrowienie na policzku i nie musiał go dotykać, żeby przekonać się, że jest gładki.
    - Powiedzmy, że na razie musi starczyć – odsunął się z nikłym uśmiechem wodząc wzrokiem po jej twarzy – Później pokażę ci, gdzie mnie jeszcze boli, a teraz muszę odszukać naszego króla i donieść mu o śmierci Rairi.
    - W takim razie powinnam wrócić do miasta i zająć się rannymi.
    - Powinnaś – zgodził się z powagą.
    Pomógł jej wstać, po czym poprawiła pogniecioną sukienkę i jak gdyby nigdy nic wyszli z komnaty na ciemny, pusty korytarz i każde ruszyło w przeciwną stronę. Przy schodach Argon odwrócił się, ale Lunna zniknęła. Mimo to uśmiechnął się do siebie, kiedy szedł do komnat Rivy, bo tym razem miał pewność, że nie zrezygnuje tak łatwo z tej pięknej istoty, którą odważył się pokochać.

***


     Riva siedział w kompletnych ciemnościach na skrzyni w niewielkim pokoiku w głębi biblioteki. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń, najpierw odprowadzając Ariel, a potem z góry przyglądając się bitwie w mieście.
    Tak znalazł go Argon. Dopiero, kiedy skrzypnęły drzwi, wpuszczając do środka strumień światła, król poruszył się i wrócił świadomością do swojego ciała. Wystarczyło, że spojrzał na przyjaciela i wiedział już jakie przyniósł wieści.
     - Nie żyje – stwierdził krótko i wstał.
    - To Nox ją zabił i zaraz potem stracił przytomność. Nie wiem, czy kiedykolwiek dojdzie do siebie – suchy rzeczowy ton wojownika wcale nie oznaczał, że było mu to obojętne – Sereia do ciebie dotarła?
    - Tak, wszystko mi przekazała.
    - Mam nadzieję, że zabroniłeś jej walczyć? Została ciężko ranna…
    Riva uśmiechnął się słabo i bezradnie wzruszył ramionami.
    - Uparła się, że musi tam wrócić, a wiesz jakie są kobiety. Arwel nie odstępuje jej na krok, więc o nią akurat się nie martwię.
    Argon odetchnął i oparł się ramieniem o framugę, a poprzez niego przesączało się do środka światło z dołu biblioteki.
    - A co ty tu właściwie robisz? Szukałem cię po całym zamku.
    - Dawno nie korzystałem z tej umiejętności, a że się nudziłem, to obserwowałem bitwę i patrzyłem jak Ariel odlatuje do Czarnej Wieży – odparł lekkim tonem i ruszył w jego stronę.
    - Sądzisz, że uda jej się wygrać z Niezwyciężonym?
   - Jestem tego pewny – Riva dotknął jego ramienia w uspokajającym geście i w mdłym świetle rozejrzał się po zdemolowanym pokoju – Swoją drogą narobiłeś tu niezłego bałaganu. I kto ma to niby teraz posprzątać.
    Argon poskrobał się w skroń z niewinną miną.
    - Miałem...trochę zły nastrój.
    Król parsknął śmiechem.
    - Delikatnie powiedziane – spojrzał na wojownika i dopiero z bliska dostrzegł, że zaszła w nim jakaś zmiana. Uniósł brwi, wpatrując się w jego pozbawiony blizny, lekko zaróżowiony policzek – No, no, nie sądziłem, że bez tego paskudztwa okażesz się takim przystojniakiem.
    Argon przepuścił go w progu, zerknął w mrok gabinetu i zamknął za nimi drzwi.
   - Tylko się we mnie nie zakochaj.
   W połowie schodów Riva obejrzał się na niego z błyskiem rozbawienia, ale bez uśmiechu.
    - Już za późno, mój przyjacielu, bo od dawna kocham cię do szaleństwa.
    Ramię w ramię ruszyli między rzędami regałów z kulami światła nad ich głowami.  Kapitan przyglądał mu się ze zmarszczonym czołem.
    - A mówisz mi to, bo…
    Riva bezwiednie zaciskał i prostował lewą dłoń, ciepłą i pulsującą Mocą. Zerknął na boki, chociaż nikogo nie miało prawa tu być, bo odesłał nawet służbę i zbliżając się do wyjścia z biblioteki, spojrzał na wojownika z całkowitą powagą.
    - Wiem, że jesteś zmęczony, ale dzisiejszej nocy musisz zrobić coś jeszcze. A teraz słuchaj…
    Po dziesięciu minutach byli już przy sali tronowej i szybkim krokiem zmierzali do podwójnych wrót. Argon miał ponurą minę i zaciśnięte usta.
   - Rozumiem – mruknął, kiedy wyszli na pusty dziedziniec, skąpany w czerwonawym blasku. Przystanął i twardym wzrokiem przyjrzał się królowi – Dasz sobie radę beze mnie?
    Riva poklepał go po piersi z bladym uśmiechem. Jednocześnie przelał w niego własnej energii, aby miał siłę zrobić ostatnią rzecz dzisiejszego wieczoru.
    - Mam więcej Mocy, niż kiedykolwiek. Wiem, że się o mnie martwisz, ale teraz jesteś potrzebny siostrze. Już czas, abym zakończył tą bitwę i przepraszam, że tyle czekaliście. Mam nadzieję, że nie zginęło zbyt wielu.
    - Ja też mam taką nadzieję, ale – Argon zerknął na jego pas i puste ręce i zmarszczył brwi – Zamierzasz iść tam bez żadnej broni?
    Sięgnął po swój miecz, ale Riva powstrzymał go i pokręcił głową.
   - Nie potrzebuję tego. Zaufaj mi. A teraz pospiesz się, żeby nie było za późno.
    Argon westchnął, skinął mu głową i zniknął w błysku światła. Kiedy król został sam na zamkowym dziedzińcu, odwrócił się, zerkając na czerwony księżyc i zdecydowanym krokiem ruszył ścieżką w stronę zamkniętej bramy. Otoczył się silną tarczą tak, że nawet chłodny wiatr nie poruszał ani jednym włosem na jego głowie, po czym wyciągnął przed siebie lewą dłoń. W mroku krucze pióro jaśniało intensywnym blaskiem, stanowiąc dzisiaj jego jedyną broń i ochronę.
     Dziękuję, bracie. Nie zawiodę cię.
    Brama ustąpiła przed nim pod naciskiem niewidzialnej siły i nie zatrzymując się, Riva ruszył środkiem ulicy sprężystym krokiem kogoś, kto nie czuje strachu i ma przed sobą jasny cel. Przemierzając kolejne ulice, rozglądał się uważnie wokół, z bólem dostrzegając zniszczone budynki, ale ciesząc się, że Argon zadbał wcześniej o bezpieczeństwo mieszkańców. Pomyślał o braciach z Zakonu, którzy walczyli dla niego i za niego, którzy zawsze gotowi byli oddać za niego życie.
     Teraz mogę ich ochronić i pokazać, że jestem godny tego, aby być ich królem.
    Zbliżając się do centrum miasta, coraz wyraźniej słyszał odgłosy walki, które zatrzymały się na placu. Skowyt i powarkiwania wilków powodowały gęsią skórkę, ale Riva tylko uśmiechnął się do siebie ponuro, wyobrażając sobie Yaritha i jego klan w akcji. To, że udało mu się ich odnaleźć i przekonać do powrotu, teraz wiedział, ze zawdzięczał nie tylko sobie i szczęściu. Balar czuwał nad nim całe życie, a on głupi tak wiele razy chciał go zabić. Teraz, kiedy wiedział to wszystko, a nawet więcej niżby chciał, nie miał innego wyjścia, jak po prostu być najlepszym Kruczym Królem, jakim mógł być.
     Jakiś ruch przerwał jego rozmyślania i kazał skupić się na rzeczywistości. W jego stronę szedł nephil w łachmanach, bez włosów i z długim, topornym mieczem wzniesionym do ciosu.
    Riva nawet się nie zatrzymał, tylko spojrzał na niego obojętnie. Mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w następnej chwili rozleciał się jak domek z klocków i zmienił w kupkę popiołów. Ostrze upadło obok z brzękiem na bruk, a Riva minął go i szedł dalej.
    Z jednej z uliczek, gdzie trwały walki, wyskoczył duży wilk, który na jego widok zmienił się w Yaritha, szczerzącego zęby w upiornym uśmiechu. Z rany na ramieniu spływała krew, ale zbliżając się do króla już zaczynała się zasklepiać.
    - Jeśli chciałeś sprawdzić, jak sobie radzimy, to melduje, że bywało gorzej, a jeśli zamierzasz nam pomóc, to trzeba było wziąć chociaż miecz – odezwał się już z daleka, gładząc się po gęstej brodzie, drugą ręką odgarniając zwichrzone włosy.
     Alfa miał dziki, drapieżny wzrok i wyglądał, jakby dopiero się rozgrzewał, chociaż zaschnięta krew w wielu miejscach na jego podziurawionym ubraniu świadczyła, że mimo jego słów sytuacja nie wyglądała najlepiej.
     Riva posłał mu przeciągłe spojrzenie, po czym rozejrzał się wokół, w poszukiwaniu pozostałych wilków. Już na pierwszy rzut oka widział, że nephilów było zdecydowanie więcej. Za dużo, nawet dla Vethoynów i Zakonu Kruka.
     - Możesz zebrać swoich ludzi i odpocząć – odezwał się spokojnie i ruszył dalej.
   - A co, królu? - rzucił z ironią Yarith, zacierając ręce z długimi pazurami – Zamierzasz sam pokonać resztę? Bez broni? Wybacz, ale takie chucherko nie powinno…
     Riva spojrzał na niego przez ramię z cierpką miną.
    - Więc chodź ze mną i patrz uważnie.
   - Hmm, to może być nawet ciekawe – Alfa błysnął zębami i krzyżując ramiona na umięśnionej piersi, ruszył za nim, po drodze dając znać swoim ludziom, żeby się wycofali.
    Na głównym placu kłębiło się jeszcze więcej nephilów, Tysiące martwych ludzi opanowało miasto, a wśród nich tylko gdzie nie gdzie można było dostrzec grupki próbujących im się przeciwstawić ludzi i półelfów. Ylon latał ponad głowami wrogiej armii i posyłał w nich jedną strzałę za drugą, ale wyglądał, jakby kończyła mu się Moc. Oran w postaci kruków atakował gdzie się dało, a reszta walczyła na ziemi, otoczona setkami przeciwników, których w ogóle nie ubywało.
     Długo tak nie pociągną. Chyba pojawiłem się w porę.
    Prawą dłoń zacisnął w pięść, zaś lewą ponownie uniósł przed siebie i przeszedł tak przez plac, wyprostowany, emanujący siłą i zdecydowaniem.
    Uwolnił Moc, która niewidzialnymi falami popłynęła na boki, niczym rozjuszone fale oceanu.
    - Pięknie, królu, to się nazywa zgniecenie wroga jednym ciosem.
    Yarith klasnął w ręce, idąc u jego boku, kiedy nephile ot tak zmieniały się w kupki popiołów i kości, pozostawiając po sobie jedynie broń, która upadała na ziemię. Wszyscy, wrogowie i sojusznicy ustępowali mu z drogi, jakby odpychani jakąś siłą, po czym kolejne zastępy umarłych zmieniały się w proch.
    Riva mijał kolejne ulice miasta, posyłając wokół siebie fale czystej Mocy. Walki ustawały powoli, a przeciwnicy, porażeni jego potęgą, upadali i ginęli całymi grupami, jakby przygniatani niewidzialną stopą olbrzyma.
    A więc tak się czułeś, bracie. Myślał Riva, kiedy wojownicy patrzyli w osłupieniu na jego dłoń ze znamieniem, a potem padali na kolana, z głębokim lękiem, ale i szacunkiem witając swojego króla. Z taką Mocą, spokojnie mogłeś zająć należne ci miejsce, ale oddałeś ją dla mnie. Naprawdę byłem wart twojego poświęcenia?
    Za zakrętem, wśród dwupiętrowych domów i rzędów pustych sklepów miasta bronili Raliel z grupką półelfów. Arwel latał nad ich głowami atakując z dystansu, jednak jak tylko zobaczył króla, wylądował przed nim z widocznym zmęczeniem na twarzy.
     - Dobrze, że jesteś, Wasza Wysokość, bo mamy problem.
    Riva i Yarith zatrzymali się, rozglądając po uliczce.
    - Jeśli chodzi o nephilów, to właśnie…
   - Nie oni – wojownik machnął pospiesznie ręką, jakby byli najmniejszym zagrożeniem, wyraźnie zniecierpliwiony i spięty – Przy bramie czeka grupa kobiet na koniach. Wyglądają na wojowniczki. Z Nammiru – podkreślił złowieszczo – I chyba nie mają przyjaznych zamiarów.
     Riva westchnął cicho i zerkną na Yaritha.
    - Poczekajcie tutaj, zajmę się nimi.
    Po czym rozłożył czarne skrzydła i wzbił się w nocne niebo, pod czujnym okiem krwawego księżyca. Ile razy na niego zerknął, myślał o Ariel.
    Wiem, że ci się uda i do mnie wrócisz. Nie potrafię dostrzec przyszłości, ale ktoś już o nią dla nas zadbał, więc musi być dobrze.
    Musiał to sobie powtarzać i skupić się na swoich obowiązkach, bo inaczej mógłby nie powstrzymać potoku łez, które piekły go gdzieś w środku, a jego serce, ściśnięte i drżące, mogło by całkiem rozpaść się na kawałki.
    Z góry był w stanie dostrzec całe miasto, w pełni oszacować szkody i zobaczyć, z jak liczną armią przyszło im się zmierzyć. A przy gruzach głównej bramy rzeczywiście czekały w zwartej grupie ciemnoskóre wojowniczki z Nammiru, na koniach i w pełnym uzbrojeniu.
    Riva wylądował przed kobietą stojącą na czele pozostałych, rozpoznając jej umięśnioną, niemal męską sylwetkę i niezbyt piękną, ale przykuwającą uwagę twarz.
    - Witaj, królowo Okjaro? - złożył za plecami skrzydła na tyle powoli, aby każda miała okazję dobrze im się przyjrzeć i śmiało popatrzył kobiecie prosto w oczy, przyjmując swobodną, ale czujną postawę.
    - Przybyłam spotkać się z Kruczym Królem.
    - Ja nim jestem – na dowód swoich słów, pokazał jej znamię na lewej dłoni.
    Parząc na niego z końskiego siodła, królowa Nammiru wygięła kącik ust w drwiącym uśmieszku.
    - Ten drugi wyglądał bardziej...imponująco, ale bardzo dokładnie mi ciebie opisał, więc nie czuję się rozczarowana.
    Riva dyskretnie przesunął wzrokiem po reszcie kobiet, gotowych zaatakować w każdej chwili na jeden rozkaz, ale sam nawet nie napiął mięśni.
    - Balar, rozumiem – pokiwał głową, jakby doskonale o tym wiedział – Zmusił was do opuszczenia swojego kraju zaklęciem posłuszeństwa?
    Zmrużyła oczy i po chwili roześmiała się głośno, trochę szorstko. Ubrana jedynie w lekką, kosztowną tunikę bez rękawów, potarła ciemne ramię, na którym pozostał jedynie nikły ślad po znamieniu.
    - To była prośba i propozycja, nie rozkaz. Przybyłyśmy tu z własnej woli.
     Po tych słowach rozejrzała się wokół po zburzonych budynkach i tłumach nephilów oblegających stolicę. Prychnęła pod nosem w pełnej wyższości postawie.
     - Widzę, że właśnie przegrywasz bitwę, Kruczy Królu. Ten drugi król powiedział, że możesz potrzebować pomocy.
     Riva uśmiechnął się lekko.
    - W takim razie chyba się pomylił. Wybacz, jeśli tylko dlatego fatygowałaś się taki kawał drogi. Sam świetnie poradzę sobie z takim zagrożeniem.
    Wyciągnął lewą rękę ponad głową i odetchnął, zanurzając się w Mocy, która nigdy nie była w nim tak silna i nigdy nie było jej tak dużo. Już po chwili na oczach kobiet z jego dłoni ze znamieniem zaczęły wypływać pióra, a każde pulsowało fioletem i czerwienią, naładowane odpowiednią ilością energii. Uniosły się ponad ich głowy, nad budynki i całe miasto, niemal zakrywając niebo. A potem zaczęły opadać na nephile i którego dotknęły, eksplodowały z odpowiednią siłą, zmieniając je w kupki popiołów. Riva i królowa mierzyli się wzrokiem, podczas gdy we wszystkich ulicach za nimi pojawiały się jasne słupy ognia, jeden za drugim, rozświetlając miasto tysiącami rozbłysków. Trwało to kilka minut, a potem zapanowała cisza, tak gęsta, jakby cały świat wstrzymał oddech.
     Wojowniczki zaczęły szeptać między sobą, wyraźnie poruszone, zaś królowa Okjara, nadal mierzyła Rivę uważnym spojrzeniem, chociaż na jej twarzy pojawił się cień zainteresowania i uznania.
     - Całkiem niezły pokaz, królu.
     - To na twoje powitanie, Wasza Królewska Mość.
     Kobieta mimo swojej postury, zeskoczyła lekko z konia i stanęła przed nim, górując nad nim o dobre dwie głowy.
    - Twój brat przekonał mnie, że jesteś interesującym człowiekiem i że sojusz z Elderolem może okazać się korzystny dla obu stron. Twierdził, że kontakt z tak potężnym sąsiadem może przynieść nam same korzyści – z nieco bardziej przyjaznym uśmiechem, wyciągnęła do niego rękę – Skoro nie ma już wrogów, z którymi moglibyśmy powalczyć, może ponegocjujemy przy dobrym winie? Mam nadzieję, że zainteresujesz mnie równie mocno, co ten drugi król.
     Riva uścisnął jej dłoń z szerokim uśmiechem.
    - W takim razie zapraszam do zamku, królowo Okjaro.
     Księżyc nad ich głowami wciąż świecił jasno, otoczony krwawą poświatą, ale wcale nie był już groźny ani nie zwiastował końca ich świata. Może od początku właśnie miał być świadkiem zwycięstwa i nowej historii dwóch sąsiadujących krajów, które od wieków żyły z dala od siebie.
     Dziękuję, bracie. Riva zerknął na niebo, czując, że wygrali znacznie więcej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych