Koncentrował
się na znalezieniu wojowników z Zakonu, kiedy przelatując nad
jedną z szerokich ulic odchodzących od placu, dostrzegł kłębiący
się tłum nehilów, a w samym ich środku samotną Lunnę, próbującą
wydostać się z pułapki. Zaniepokoił się i to bardzo widząc, że
nie ma przy niej Raliela, który przecież obiecał, że nie spuści
jej z oczu. Najwidoczniej w pewnym momencie musieli się rozdzielić.
Nie
namyślając się ani sekundy, rzucił się w dół, w momencie, gdy
kilku z przeciwników zamierzało ją zaatakować od tyłu i boku.
Znalazłszy się nad ich głowami, machnął skrzydłami,
przewracając kilku siłą podmuchu i siekąc naokoło mieczem, po
czym wylądował tuż za plecami elfki. Ledwo na na niego spojrzała,
bo niemal cały czas musiała robić uniki.
- Widziałem, że przydałaby
ci się pomoc, królowo – rzucił niedbale, odpychając dwóch
nephilów, jednocześnie uderzając mieczem gdzie popadnie, aby tylko
zrobić wokół nich więcej miejsca.
- Jak zawsze we właściwym
miejscu i czasie. Znów ratujesz mi życie, Biały Kruku.
- Zawsze warto mieć dług u
Królowej Zielonego Lasu. A tak w ogóle to gdzie twój przyjaciel?
- Zgubiłam go dwie ulice
dalej, kiedy leczyliśmy rannych.
Argon przyjął tą wiadomość
w milczeniu, chociaż na miejscu elfa nie zrobiłby takiego błędu.
Jemu nigdy nie zdarzyło się zgubić swojego króla.
Okręcił się, blokując
ostrze, które opadało ku jej głowie, po czym przez dobrych kilka
minut tańczył wokół niej, wywijając mieczem i posyłając
kolejnych przeciwników na ziemię, aż wokół nich zrobiło się
nieco więcej wolnej przestrzeni. Dysząc ciężko, obrócił się i
stanął tuż przed Lunną, tak blisko, że jego oddech poruszał
kosmyki na jej skroniach.
- Nie możesz przywołać
więcej tych swoich kamiennych stworów?
- Nie mam już Mocy –
patrzyła mu prosto w oczy bez jednego mrugnięcia – A ty, Biały
Kruku, nie możesz pokonać ich swoimi umiejętnościami?
To była beznadziejna walka,
bo jeszcze więcej nephilów zastępowało tych pokonanych, jakby
była ich tu nieskończona liczba. Teraz oboje byli w pułapce, a w
dodatku w pobliżu nie było nikogo z ich sojuszników.
- Wyczerpałem resztki Mocy
na zabicie Rairi – otworzyła szeroko oczy, ale nie zdążyła nic
powiedzieć, bo chwycił ją za rękę z ponurym uśmiechem – Nigdy
nie sądziłem, że to powiem, ale chyba czas się ewakuować. Nie
masz nic przeciwko, Wasza Wysokość?
- Chyba nie mamy wyjścia,
Biały Kruku.
Gwałtownie rozłożył
potężne, białe skrzydła, które zmiotły najbliżej stojących
wrogów, wzmocnił uścisk na jej ręku i skoczył, aby wzbić się
ponad ulicę.
Zdążył jednak zaledwie
oderwać stopy od ziemi, kiedy poczuł przeszywający ból w nodze,
kiedy ktoś wbił w nią ostrze. Syknął mimowolnie i upadł całym
ciężarem, a Lunna wylądowała na nim.
- Co się…
Nad nimi pojawiły wzniesione
ręce i błyszczące w czerwonym blasku miecze i sztylety.
- Uważaj!
Słaba tarcza obroniła ich
przed śmiercią, ale pękła i jeden z mieczy dosięgnął jego
ramienia. Argon zacisnął szczęki i przeturlał się po bruku, po
czym wstał najszybciej jak potrafił, pociągając za sobą elfkę.
Popatrzyła na jego rany mocno zaniepokojona.
- Ty krwawisz.
- Ale jeszcze nie umieram.
Musimy się stąd jakoś wydostać. Trzymaj się blisko.
Ponownie chwycił ją za
dłoń, a kiedy mocno splotła palce z jego palcami, spojrzał na nią
w przelocie, po czym kulejąc, zdecydowanym krokiem ruszył w tłum
nephilów, torując im drogę mieczem. Lunna kilka razy osłaniała
ich tarczą i próbowała unieruchamiać wrogów, ale w końcu
całkiem straciła Moc i również chwyciła za swój sztylet.
Ulica nie była długa, ale
zdawało im się, że przedzierali się nią całe wieki. Na głównym
placu również trwały walki, ale tutaj było znacznie więcej
przestrzeni, no i już nie byli sami. Niemal wypadli z morza
rozkładających się ciał, a na widok wilków i Yaritha, kapitan
odetchnął z ulgą. Alfa dostrzegł ich z drugiego końca placu i
ruszył pędem w ich stronę, zmieniając częściowo kształty.
- Widzę, że jeszcze żyjecie
– odezwał się z szerokim uśmiechem, odsłaniającym wilcze zęby.
Argon miał wrażenie, że
zwierzołak jest jakiś zamazany, więc zamrugał oczami, ale mgła
nie zniknęła. Wskazał na ulicę, z której się wydostali.
- Mógłbyś się nimi zająć?
- Jasne – krzyknął na
kilku swoich ludzi i wilki skoczyły na tłum przeciwnika z
niezmordowaną energią.
Lunna podtrzymywała go
ramieniem, kiedy ruszyli wolno ku najbliższemu budynkowi.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę.
Skinął sztywno głową.
Noga już go nie bolała, a rana na ramieniu nie była tak głęboka,
więc nie wiedział, czemu czuje się tak dziwnie, jakby odpływał.
Wprawdzie ranili go jeszcze kilka razy, ale miewał gorsze obrażenia
i walczył dalej. Może to przez to, że z jednej z ran krwawił tak
mocno, że z każdym krokiem zostawiał za sobą czerwone ślady.
- Chyba nie jest tak źle,
co? - wychrypiał, próbując zażartować.
- Zaraz cię uzdrowię i…
Byli już niedaleko budynku,
w którym zamierzali się schronić. Lunna tak bardzo się na nim
skupiła, że nie dostrzegła tego, co on. Mężczyzny, który
nadbiegł ku nim z wyciągniętym mieczem, skierowanym w jej plecy.
Argon nie myślał. Mimo ran,
jakoś zdołał poruszyć się wystarczająco szybko, aby w ostatniej
chwili odepchnąć Lunnę. On sam nie zdołał już uniknąć ataku i
ostrze wbiło się w jego brzuch z taką siłą, aż cofnął się
chwiejnie. Nie dostrzegł twarzy przeciwnika, bo wszystko spowiła
mgła, kiedy cała krew uderzyła mu go głowy. Usłyszał tylko
krzyk Lunny i jakiś nieprzyjemny dźwięk, więc domyślił się, że
zabiła napastnika, a potem z kolejnym krzykiem rzuciła się w jego
stronę. On sam czuł tylko, że płonie i spada, a potem nastąpiła
ciemność.
A
więc tak skończę?
Przez
jedną, krótką chwilę naprawdę był przekonany, że to śmierć
wyciąga po niego ramiona. A potem otworzył oczy, mrugając ciężko
powiekami i nad sobą dostrzegł bladą, zmartwioną twarz
najpiękniejszej istoty jaką kiedykolwiek spotkał.
- Już umarłem?
Piękna istota uśmiechnęła
się przez łzy, które błyszczały w błękitnych oczach,
przypominających czyste niebo.
- Przecież mnie widzisz.
Przypomniał sobie jej imię
i zaniósł się kaszlem, który niemal rozerwał go od środka.
Skrzywił się z bólu, nie mogąc oderwać wzroku od tej pięknej
istoty.
- No tak, królowo…
- Jeszcze raz tak się do
mnie zwrócisz, to nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
Każdy oddech bolał, więc
mógł się tylko skrzywić.
- Więc...przestać...mówić
do mnie...Biały…
- Cicho – pochyliła się
nad nim jeszcze bardziej, przyciskając dłonie do jego piersi i
brzucha – Nic nie mów. Wyjęłam ostrze, ale to głęboka rana,
więc trochę zajmie, zanim ją wyleczę.
Przymknął powieki,
skupiając się na odgłosach walk dobiegających ze wszystkich
stron.
- Czy nikt nas…
- Kiedy straciłeś
przytomność pojawił się Zakon Kruka i moi ludzie. Na razie
jesteśmy bezpieczni.
Spróbował skinąć głową,
ale ból był wszędzie, palił jego ciało i każdy nerw, aż zaczął
się obawiać, że znów straci przytomność. Po chwili jednak po
jego członkach rozlało się cudowne, mrowiące ciepło, a wraz z
nim zniknął cały ból. Odetchnął głęboko pełną piersią,
największe łaskotanie czując na brzuchu, kiedy rana powoli się
zasklepiała. Przez kilka minut leżał jeszcze nieruchomo, wczuwając
się w proces uzdrawiania, po czym otworzył oczy i popatrzył na
Lunnę, na jej zmarszczone czoło, grymas skupienia i kropelki potu
spływające po skroni. Uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję.
Uniosła na niego zatroskany
wzrok i wtedy przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, kiedy
rzuciła się na niego pijana jako mężczyzna, a on pomyślał, że
w takie oczy mógłby się wpatrywać jak w niebo – bez przerwy i
do końca życia.
- Lepiej się czujesz?
Poruszył palcami dłoni i
uniósł ją bez wysiłku.
- Tak, o niebo lepiej.
Po czym chwycił ją za kark,
przyciągnął do siebie i pocałował w usta. Czerwony księżyc w
pełni jaśniał nad ich głowami, groźny i milczący, wokół nich
trwały nieprzerwanie walki, a Argon i Lunna całkowicie zapomnieli o
tym wszystkim, objęci na środku ulicy i skupieni tylko na sobie.
Gwałtowny, głęboki pocałunek mógłby trwać w nieskończoność,
ale musieli go przerwać, aby zaczerpnąć tchu.
Lunna roześmiała się
zaczerwieniona, wciąż przyciskając dłonie do jego ciała i
wlewając w niego uzdrawiającą energię.
- To było...zaskakujące. To
chyba oznacza, że już jesteś zdrowy.
Trzymając dłoń na jej
karku, drugą pokierował jej ręką i położył sobie na boku.
- Nie całkiem. Jeszcze
tutaj.
Kiedy zajęła się wskazaną
raną, znów ją pocałował z jeszcze większą żarliwością i
teleportował ich do zamku.
Zamiast w swojej komnacie,
wylądowali na łóżku, w którym kiedyś spała i to tak nagle, że
upadła na niego całym ciężarem. Rozejrzała się ukradkiem po
znajomych kątach, po czym z rozbawionym uśmieszkiem napotkała jego
błyszczące zielenią oczy.
- Już drugi raz nie trafiłeś
i bez pukania wtargnąłeś do kobiecej komnaty. Powinnam być tym
faktem oburzona.
- Przecież już tu nie
mieszkasz, królowo.
- Mówiłam…
Przeturlał się na miękkim
materacu tak, że teraz to on przyciskał ją swoim ciałem i
obejmował delikatnie. W całym zamku panowała przyjemna cisza i
spokój, nie docierały tu nawet odgłosy bitwy, jakby byli całkiem
bezpieczni. To było jednak złudzenie, którym mogli się cieszyć
jedynie przez chwilę.
- Chyba nie wszystkie rany
mam zagojone. Jeszcze tutaj – pokierował jej dłonią i przyłożył
sobie do policzka ze szramą – To już nie będzie mi potrzebne.
- Dobrze, ale…
Zamknął jej usta
pocałunkiem, tym razem spokojniejszym i pełnym czułości, który
ogrzał mu serce i sprawił, że krew w żyłach popłynęła
szybciej, napełniając go nową energią. Może i stracił Moc, ale
wciąż był Białym Krukiem i niezrównanym wojownikiem. A ta noc
jeszcze się nie skończyła.
- A teraz...już
wszystko...wyleczyłam? - wydyszała przy jego ustach, między jednym
pocałunkiem a drugim z palcami wplecionymi w jego włosy. Czuł
lekkie mrowienie na policzku i nie musiał go dotykać, żeby
przekonać się, że jest gładki.
- Powiedzmy, że na razie
musi starczyć – odsunął się z nikłym uśmiechem wodząc
wzrokiem po jej twarzy – Później pokażę ci, gdzie mnie jeszcze
boli, a teraz muszę odszukać naszego króla i donieść mu o
śmierci Rairi.
- W takim razie powinnam
wrócić do miasta i zająć się rannymi.
- Powinnaś – zgodził się
z powagą.
Pomógł jej wstać, po czym
poprawiła pogniecioną sukienkę i jak gdyby nigdy nic wyszli z
komnaty na ciemny, pusty korytarz i każde ruszyło w przeciwną
stronę. Przy schodach Argon odwrócił się, ale Lunna zniknęła.
Mimo to uśmiechnął się do siebie, kiedy szedł do komnat Rivy, bo
tym razem miał pewność, że nie zrezygnuje tak łatwo z tej
pięknej istoty, którą odważył się pokochać.
***
Riva siedział w kompletnych
ciemnościach na skrzyni w niewielkim pokoiku w głębi biblioteki.
Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń, najpierw
odprowadzając Ariel, a potem z góry przyglądając się bitwie w
mieście.
Tak znalazł go Argon.
Dopiero, kiedy skrzypnęły drzwi, wpuszczając do środka strumień
światła, król poruszył się i wrócił świadomością do swojego
ciała. Wystarczyło, że spojrzał na przyjaciela i wiedział już
jakie przyniósł wieści.
- Nie żyje – stwierdził
krótko i wstał.
- To Nox ją zabił i zaraz
potem stracił przytomność. Nie wiem, czy kiedykolwiek dojdzie do
siebie – suchy rzeczowy ton wojownika wcale nie oznaczał, że było
mu to obojętne – Sereia do ciebie dotarła?
- Tak, wszystko mi
przekazała.
- Mam nadzieję, że
zabroniłeś jej walczyć? Została ciężko ranna…
Riva uśmiechnął się słabo
i bezradnie wzruszył ramionami.
- Uparła się, że musi tam
wrócić, a wiesz jakie są kobiety. Arwel nie odstępuje jej na
krok, więc o nią akurat się nie martwię.
Argon odetchnął i oparł
się ramieniem o framugę, a poprzez niego przesączało się do
środka światło z dołu biblioteki.
- A co ty tu właściwie
robisz? Szukałem cię po całym zamku.
- Dawno nie korzystałem z
tej umiejętności, a że się nudziłem, to obserwowałem bitwę i
patrzyłem jak Ariel odlatuje do Czarnej Wieży – odparł lekkim
tonem i ruszył w jego stronę.
- Sądzisz, że uda jej się
wygrać z Niezwyciężonym?
- Jestem tego pewny – Riva
dotknął jego ramienia w uspokajającym geście i w mdłym świetle
rozejrzał się po zdemolowanym pokoju – Swoją drogą narobiłeś
tu niezłego bałaganu. I kto ma to niby teraz posprzątać.
Argon poskrobał się w skroń
z niewinną miną.
- Miałem...trochę zły
nastrój.
Król parsknął śmiechem.
- Delikatnie powiedziane –
spojrzał na wojownika i dopiero z bliska dostrzegł, że zaszła w
nim jakaś zmiana. Uniósł brwi, wpatrując się w jego pozbawiony
blizny, lekko zaróżowiony policzek – No, no, nie sądziłem, że
bez tego paskudztwa okażesz się takim przystojniakiem.
Argon przepuścił go w
progu, zerknął w mrok gabinetu i zamknął za nimi drzwi.
- Tylko się we mnie nie
zakochaj.
W połowie schodów Riva
obejrzał się na niego z błyskiem rozbawienia, ale bez uśmiechu.
- Już za późno, mój
przyjacielu, bo od dawna kocham cię do szaleństwa.
Ramię w ramię ruszyli
między rzędami regałów z kulami światła nad ich głowami. Kapitan przyglądał mu się ze zmarszczonym czołem.
- A mówisz mi to, bo…
Riva bezwiednie zaciskał i
prostował lewą dłoń, ciepłą i pulsującą Mocą. Zerknął na
boki, chociaż nikogo nie miało prawa tu być, bo odesłał nawet
służbę i zbliżając się do wyjścia z biblioteki, spojrzał na
wojownika z całkowitą powagą.
- Wiem, że jesteś zmęczony,
ale dzisiejszej nocy musisz zrobić coś jeszcze. A teraz słuchaj…
Po dziesięciu minutach byli
już przy sali tronowej i szybkim krokiem zmierzali do podwójnych
wrót. Argon miał ponurą minę i zaciśnięte usta.
- Rozumiem – mruknął,
kiedy wyszli na pusty dziedziniec, skąpany w czerwonawym blasku.
Przystanął i twardym wzrokiem przyjrzał się królowi – Dasz
sobie radę beze mnie?
Riva poklepał go po piersi z
bladym uśmiechem. Jednocześnie przelał w niego własnej energii,
aby miał siłę zrobić ostatnią rzecz dzisiejszego wieczoru.
- Mam więcej Mocy, niż
kiedykolwiek. Wiem, że się o mnie martwisz, ale teraz jesteś
potrzebny siostrze. Już czas, abym zakończył tą bitwę i
przepraszam, że tyle czekaliście. Mam nadzieję, że nie zginęło
zbyt wielu.
- Ja też mam taką nadzieję,
ale – Argon zerknął na jego pas i puste ręce i zmarszczył brwi
– Zamierzasz iść tam bez żadnej broni?
Sięgnął po swój miecz,
ale Riva powstrzymał go i pokręcił głową.
- Nie potrzebuję tego.
Zaufaj mi. A teraz pospiesz się, żeby nie było za późno.
Argon westchnął, skinął
mu głową i zniknął w błysku światła. Kiedy król został sam
na zamkowym dziedzińcu, odwrócił się, zerkając na czerwony
księżyc i zdecydowanym krokiem ruszył ścieżką w stronę
zamkniętej bramy. Otoczył się silną tarczą tak, że nawet
chłodny wiatr nie poruszał ani jednym włosem na jego głowie, po
czym wyciągnął przed siebie lewą dłoń. W mroku krucze pióro
jaśniało intensywnym blaskiem, stanowiąc dzisiaj jego jedyną broń
i ochronę.
Dziękuję,
bracie. Nie zawiodę cię.
Brama
ustąpiła przed nim pod naciskiem niewidzialnej siły i nie
zatrzymując się, Riva ruszył środkiem ulicy sprężystym krokiem
kogoś, kto nie czuje strachu i ma przed sobą jasny cel.
Przemierzając kolejne ulice, rozglądał się uważnie wokół, z
bólem dostrzegając zniszczone budynki, ale ciesząc się, że Argon
zadbał wcześniej o bezpieczeństwo mieszkańców. Pomyślał o
braciach z Zakonu, którzy walczyli dla niego i za niego, którzy
zawsze gotowi byli oddać za niego życie.
Teraz
mogę ich ochronić i pokazać, że jestem godny tego, aby być ich
królem.
Zbliżając
się do centrum miasta, coraz wyraźniej słyszał odgłosy walki,
które zatrzymały się na placu. Skowyt i powarkiwania wilków
powodowały gęsią skórkę, ale Riva tylko uśmiechnął się do
siebie ponuro, wyobrażając sobie Yaritha i jego klan w akcji. To,
że udało mu się ich odnaleźć i przekonać do powrotu, teraz
wiedział, ze zawdzięczał nie tylko sobie i szczęściu. Balar
czuwał nad nim całe życie, a on głupi tak wiele razy chciał go
zabić. Teraz, kiedy wiedział to wszystko, a nawet więcej niżby
chciał, nie miał innego wyjścia, jak po prostu być najlepszym
Kruczym Królem, jakim mógł być.
Jakiś ruch przerwał jego
rozmyślania i kazał skupić się na rzeczywistości. W jego stronę
szedł nephil w łachmanach, bez włosów i z długim, topornym
mieczem wzniesionym do ciosu.
Riva nawet się nie
zatrzymał, tylko spojrzał na niego obojętnie. Mężczyzna otworzył
usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w następnej chwili
rozleciał się jak domek z klocków i zmienił w kupkę popiołów.
Ostrze upadło obok z brzękiem na bruk, a Riva minął go i szedł
dalej.
Z jednej z uliczek, gdzie
trwały walki, wyskoczył duży wilk, który na jego widok zmienił
się w Yaritha, szczerzącego zęby w upiornym uśmiechu. Z rany na
ramieniu spływała krew, ale zbliżając się do króla już
zaczynała się zasklepiać.
- Jeśli chciałeś
sprawdzić, jak sobie radzimy, to melduje, że bywało gorzej, a
jeśli zamierzasz nam pomóc, to trzeba było wziąć chociaż miecz
– odezwał się już z daleka, gładząc się po gęstej brodzie,
drugą ręką odgarniając zwichrzone włosy.
Alfa miał dziki, drapieżny
wzrok i wyglądał, jakby dopiero się rozgrzewał, chociaż
zaschnięta krew w wielu miejscach na jego podziurawionym ubraniu
świadczyła, że mimo jego słów sytuacja nie wyglądała
najlepiej.
Riva posłał mu przeciągłe
spojrzenie, po czym rozejrzał się wokół, w poszukiwaniu
pozostałych wilków. Już na pierwszy rzut oka widział, że
nephilów było zdecydowanie więcej. Za dużo, nawet dla Vethoynów
i Zakonu Kruka.
- Możesz zebrać swoich
ludzi i odpocząć – odezwał się spokojnie i ruszył dalej.
- A co, królu? - rzucił z
ironią Yarith, zacierając ręce z długimi pazurami – Zamierzasz
sam pokonać resztę? Bez broni? Wybacz, ale takie chucherko nie
powinno…
Riva spojrzał na niego przez
ramię z cierpką miną.
- Więc chodź ze mną i
patrz uważnie.
- Hmm, to może być nawet
ciekawe – Alfa błysnął zębami i krzyżując ramiona na
umięśnionej piersi, ruszył za nim, po drodze dając znać swoim
ludziom, żeby się wycofali.
Na głównym placu kłębiło
się jeszcze więcej nephilów, Tysiące martwych ludzi opanowało
miasto, a wśród nich tylko gdzie nie gdzie można było dostrzec
grupki próbujących im się przeciwstawić ludzi i półelfów. Ylon
latał ponad głowami wrogiej armii i posyłał w nich jedną strzałę
za drugą, ale wyglądał, jakby kończyła mu się Moc. Oran w
postaci kruków atakował gdzie się dało, a reszta walczyła na
ziemi, otoczona setkami przeciwników, których w ogóle nie ubywało.
Długo
tak nie pociągną. Chyba pojawiłem się w porę.
Prawą
dłoń zacisnął w pięść, zaś lewą ponownie uniósł przed
siebie i przeszedł tak przez plac, wyprostowany, emanujący siłą i
zdecydowaniem.
Uwolnił Moc, która
niewidzialnymi falami popłynęła na boki, niczym rozjuszone fale
oceanu.
- Pięknie, królu, to się
nazywa zgniecenie wroga jednym ciosem.
Yarith klasnął w ręce,
idąc u jego boku, kiedy nephile ot tak zmieniały się w kupki
popiołów i kości, pozostawiając po sobie jedynie broń, która
upadała na ziemię. Wszyscy, wrogowie i sojusznicy ustępowali mu z
drogi, jakby odpychani jakąś siłą, po czym kolejne zastępy
umarłych zmieniały się w proch.
Riva mijał kolejne ulice
miasta, posyłając wokół siebie fale czystej Mocy. Walki ustawały
powoli, a przeciwnicy, porażeni jego potęgą, upadali i ginęli
całymi grupami, jakby przygniatani niewidzialną stopą olbrzyma.
A
więc tak się czułeś, bracie. Myślał
Riva, kiedy wojownicy patrzyli w osłupieniu na jego dłoń ze
znamieniem, a potem padali na kolana, z głębokim lękiem, ale i
szacunkiem witając swojego króla. Z
taką Mocą, spokojnie mogłeś zająć należne ci miejsce, ale
oddałeś ją dla mnie. Naprawdę byłem wart twojego poświęcenia?
Za
zakrętem, wśród dwupiętrowych domów i rzędów pustych sklepów
miasta bronili Raliel z grupką półelfów. Arwel latał nad ich
głowami atakując z dystansu, jednak jak tylko zobaczył króla,
wylądował przed nim z widocznym zmęczeniem na twarzy.
- Dobrze, że jesteś, Wasza
Wysokość, bo mamy problem.
Riva i Yarith zatrzymali się,
rozglądając po uliczce.
- Jeśli chodzi o nephilów,
to właśnie…
- Nie oni – wojownik
machnął pospiesznie ręką, jakby byli najmniejszym zagrożeniem,
wyraźnie zniecierpliwiony i spięty – Przy bramie czeka grupa
kobiet na koniach. Wyglądają na wojowniczki. Z Nammiru –
podkreślił złowieszczo – I chyba nie mają przyjaznych zamiarów.
Riva westchnął cicho i
zerkną na Yaritha.
- Poczekajcie tutaj, zajmę
się nimi.
Po czym rozłożył czarne
skrzydła i wzbił się w nocne niebo, pod czujnym okiem krwawego
księżyca. Ile razy na niego zerknął, myślał o Ariel.
Wiem,
że ci się uda i do mnie wrócisz. Nie potrafię dostrzec
przyszłości, ale ktoś już o nią dla nas zadbał, więc musi być
dobrze.
Musiał
to sobie powtarzać i skupić się na swoich obowiązkach, bo inaczej
mógłby nie powstrzymać potoku łez, które piekły go gdzieś w
środku, a jego serce, ściśnięte i drżące, mogło by całkiem
rozpaść się na kawałki.
Z góry był w stanie
dostrzec całe miasto, w pełni oszacować szkody i zobaczyć, z jak
liczną armią przyszło im się zmierzyć. A przy gruzach głównej
bramy rzeczywiście czekały w zwartej grupie ciemnoskóre
wojowniczki z Nammiru, na koniach i w pełnym uzbrojeniu.
Riva wylądował przed
kobietą stojącą na czele pozostałych, rozpoznając jej
umięśnioną, niemal męską sylwetkę i niezbyt piękną, ale
przykuwającą uwagę twarz.
- Witaj, królowo Okjaro? -
złożył za plecami skrzydła na tyle powoli, aby każda miała
okazję dobrze im się przyjrzeć i śmiało popatrzył kobiecie
prosto w oczy, przyjmując swobodną, ale czujną postawę.
- Przybyłam spotkać się z
Kruczym Królem.
- Ja nim jestem – na dowód
swoich słów, pokazał jej znamię na lewej dłoni.
Parząc na niego z końskiego
siodła, królowa Nammiru wygięła kącik ust w drwiącym uśmieszku.
- Ten drugi wyglądał
bardziej...imponująco, ale bardzo dokładnie mi ciebie opisał, więc
nie czuję się rozczarowana.
Riva dyskretnie przesunął
wzrokiem po reszcie kobiet, gotowych zaatakować w każdej chwili na
jeden rozkaz, ale sam nawet nie napiął mięśni.
- Balar, rozumiem – pokiwał
głową, jakby doskonale o tym wiedział – Zmusił was do
opuszczenia swojego kraju zaklęciem posłuszeństwa?
Zmrużyła oczy i po chwili
roześmiała się głośno, trochę szorstko. Ubrana jedynie w lekką,
kosztowną tunikę bez rękawów, potarła ciemne ramię, na którym
pozostał jedynie nikły ślad po znamieniu.
- To była prośba i
propozycja, nie rozkaz. Przybyłyśmy tu z własnej woli.
Po tych słowach rozejrzała
się wokół po zburzonych budynkach i tłumach nephilów
oblegających stolicę. Prychnęła pod nosem w pełnej wyższości
postawie.
- Widzę, że właśnie
przegrywasz bitwę, Kruczy Królu. Ten drugi król powiedział, że
możesz potrzebować pomocy.
Riva uśmiechnął się
lekko.
- W takim razie chyba się
pomylił. Wybacz, jeśli tylko dlatego fatygowałaś się taki kawał
drogi. Sam świetnie poradzę sobie z takim zagrożeniem.
Wyciągnął lewą rękę
ponad głową i odetchnął, zanurzając się w Mocy, która nigdy
nie była w nim tak silna i nigdy nie było jej tak dużo. Już po
chwili na oczach kobiet z jego dłoni ze znamieniem zaczęły
wypływać pióra, a każde pulsowało fioletem i czerwienią,
naładowane odpowiednią ilością energii. Uniosły się ponad ich
głowy, nad budynki i całe miasto, niemal zakrywając niebo. A potem
zaczęły opadać na nephile i którego dotknęły, eksplodowały z
odpowiednią siłą, zmieniając je w kupki popiołów. Riva i
królowa mierzyli się wzrokiem, podczas gdy we wszystkich ulicach za
nimi pojawiały się jasne słupy ognia, jeden za drugim,
rozświetlając miasto tysiącami rozbłysków. Trwało to kilka
minut, a potem zapanowała cisza, tak gęsta, jakby cały świat
wstrzymał oddech.
Wojowniczki zaczęły szeptać
między sobą, wyraźnie poruszone, zaś królowa Okjara, nadal
mierzyła Rivę uważnym spojrzeniem, chociaż na jej twarzy pojawił
się cień zainteresowania i uznania.
- Całkiem niezły pokaz,
królu.
- To na twoje powitanie,
Wasza Królewska Mość.
Kobieta mimo swojej postury,
zeskoczyła lekko z konia i stanęła przed nim, górując nad nim o
dobre dwie głowy.
- Twój brat przekonał mnie,
że jesteś interesującym człowiekiem i że sojusz z Elderolem może
okazać się korzystny dla obu stron. Twierdził, że kontakt z tak
potężnym sąsiadem może przynieść nam same korzyści – z nieco
bardziej przyjaznym uśmiechem, wyciągnęła do niego rękę –
Skoro nie ma już wrogów, z którymi moglibyśmy powalczyć, może
ponegocjujemy przy dobrym winie? Mam nadzieję, że zainteresujesz
mnie równie mocno, co ten drugi król.
Riva uścisnął jej dłoń z
szerokim uśmiechem.
- W takim razie zapraszam do
zamku, królowo Okjaro.
Księżyc nad ich głowami
wciąż świecił jasno, otoczony krwawą poświatą, ale wcale nie
był już groźny ani nie zwiastował końca ich świata. Może od
początku właśnie miał być świadkiem zwycięstwa i nowej
historii dwóch sąsiadujących krajów, które od wieków żyły z
dala od siebie.
Dziękuję,
bracie. Riva
zerknął na niebo, czując, że wygrali znacznie więcej, niż
ktokolwiek mógł przypuszczać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz