czwartek, 7 września 2017

Rozdział 21

    Było tak, jak powiedział. Kiedy dolatywała do wyspy Aznar, nadeszła noc. Czerwony księżyc odbijał się w niespokojnych falach morza, nadając mu nieprzyjemny krwawy odcień.
    Ariel wolała nie myśleć co ją czeka, ani nie wyobrażać sobie, że będzie musiała walczyć z Gathalagiem w nowym ciele jakiegoś nieszczęśnika. Nawet nie brała pod uwagę, że może przegrać. Cokolwiek się wydarzy, była gotowa zmierzyć się z ich największym wrogiem.
     Nie bała się, ponieważ wiedziała, że będzie tam Balar. Nie przejmowała się też utratą kamieni, skoro w ten sposób będzie mogła to zakończyć. Odlatując z Malgarii pomogła nieco w bitwie, mając pełną świadomość, że może po raz ostatni skorzystać w ten sposób z Mocy żywiołów. Bez nich nadal będzie Potomkiem Liry i siostrą Białego Kruka. W jej żyłach płynęła krew wojowników i jej ojca i to się nigdy nie zmieni.
    W blasku księżyca wyspa prezentowała się nieco upiornie. Miała kształt zakrzywionej podkowy, a jedynym wzniesieniem na tej płaskiej, popękanej ziemi była Czarna Wieża. W tym świetle wyglądała niczym gruby palec wskazujący w niebo, na bogów, rzucający im wyzwanie.
     Chłodny wiatr bawił się jej włosami i chłodził skórę tysiącami igiełek, aż dostała gęsiej skórki, kiedy opadała ku wieży. Wyspa wcale nie była opustoszała i gdyby Balar jej nie uprzedził, ten widok mógłby ją zmrozić.
    Wszędzie, gdzie sięgaj jej wzrok, niczym jakieś dziwaczne drzewa, wnosiły się namioty. Tysiące namiotów i jeszcze więcej ludzi, kręcących się na tej jałowej ziemi. Nawet z daleka słyszała ich głosy, pokrzykiwania i wydawane rozkazy. Mimo późnego wieczoru nikt nie spał. Wojownicy zwijali obozowiska i wsiadali na statki, kołyszące się wokół wyspy na morzu krwi.
     Armia Gathalaga szykowała się na przyjście swojego pana i zaatakowanie Elderolu, a potem reszty świata.
     Przykro mi, ale nie mogę do tego dopuścić - pomyślała, lądując przed samą wieżą. Na szczęście wszyscy byli tak zajęci, że mało prawdopodobne aby ktoś ją zobaczył. Później będzie się martwić, co z nimi zrobić, teraz musiała skupić się tylko na jednym.
Zaciskając pięści, przełknęła ślinę i zdecydowanym krokiem weszła na schodki, zastanawiając się ile razy Balar musiał przemierzać tą samą drogę. Czy przebywając tutaj, w tym mrocznym miejscu również czuł się nieswojo i jakoś tak ponuro? W takim razie nic dziwnego, że zawsze miał taki wyraz twarzy. To, że znosił to wszystko tyle lat, wydawało się wręcz niemożliwe, dlatego tym bardziej była pełna podziwu i wdzięczności. Jak również poczucia winy, którego chyba nigdy się już nie pozbędzie.
    Stanęła przed prostymi drzwiami i zanim je otworzyła wzięła głęboki wdech. Poprzednio kiedy tu była, ocknęła się od razu w sali z sarkofagiem, jednak Balar dokładnie pokazał jej gdzie ma się kierować. Dlatego nie przelękła się panujących w środku gęstych ciemności, bo i na to była przygotowana.
     „Po jakimś czasie człowiek oswaja się z ciemnością, jak ze wszystkim. W końcu nie potrzebowałem nawet światła, bo i tak wiedziałem co jest na końcu. Tak było łatwiej, wkroczyć w nicość i choć na chwilę wyobrazić sobie, że te schody prowadzą tam, gdzie ja bym chciał. Do ciebie”.
   Przypomniała sobie jego słowa i w jej oczach rozgrzała jeszcze większa determinacja. Mimo mrugania i wysilania wzroku i tak ledwo co dostrzegła pierwszy stopień. Wymacała dłonią ścianę i powoli, krok za krokiem, ruszyła schodami w dół, w jeszcze większą ciemność, w której gubił się oddech i nawet jej kroki zdawały się bezszelestne.
    Wolałabym umrzeć, niż codziennie tu przychodzić i klękać przed tym draniem. Jak ty to znosiłeś?
    Nie doczekała się odpowiedzi, chociaż wiedziała, że Balar czeka tam na nią na dole i zapewne widzi jej myśli, chociaż sama nie mogła go wyczuć.
   Jeszcze chwilę. Kiedy pokonamy Gathalaga, nie będziesz musiał dłużej udawać i wrócimy do domu.
    Na samym dole natrafiła na litą ścianę, ale i tutaj wiedziała co robić. Znajdowało się tu jakieś przejście, którego nie widziała, a o którym wiedzieli tylko wybrani. Gathalag dobrze się zabezpieczył, ale dla Potomka Liry nie stanowiło to przeszkody nie do pokonania.
    Ariel zaczerpnęła Mocy z kamieni z poczuciem, że prawdopodobnie robi to po raz ostatni. Ściana zadrżała, po czym napór powietrza z łoskotem wypchnął cegły do środka, tworząc spore przejście. Jednym gestem odgarnęła powstały dym i przeszła przez dziurę, potykając się o niewidoczny gruz.
    Balar? Już jestem. Wiedziała, ze znalazła się w podziemnej komnacie, chociaż nie potrafiła dostrzec ani ścian, ani sufitu. Wszystko tonęło we wszechobecnej czerni, gęstej, duszącej i przyprawiającej o dreszcze. Ale to nie tylko ona przytłaczała, a również jakaś niewidzialna energia, skupiona w komnacie. Moc, którą można było niemal dotknąć. Przed sobą widziała lodowy sarkofag z otwartym wiekiem, ale to był jedyny punkt zaczepienia w tej pustce. Emanujący od niego blask był zbyt słaby aby odegnać ciemność. Nie widzę cię. Gdzie jesteś.
     Przed tobą.
    Na dźwięk jego głosu, odetchnęła z ulgą, że jednak tu jest, czekał na nią tak, jak obiecał. Z opóźnieniem wyczuła od niego napięcie, które szybko jej się udzieliło. Zrobiła parę kroków, próbując cokolwiek dojrzeć, ale nie widziała nawet cegieł, o które się potykała.
     A ciało? Gathalag już je opanował?
    Prawie, dlatego mamy mało czasu. Masz miecz?
    Tak.
    Dobrze. Wyciągnij go.
   Ariel zrobiła to pospiesznie, próbując dojrzeć cokolwiek poza sarkofagiem. Ani blask księżyca, ani dźwięki z zewnątrz tu nie dochodziły, więc gdyby ktoś próbował ją atakować, usłyszałaby nawet najcichszy szmer. Wprawdzie nie widziała Balara, ale słyszała jego oddech, trochę przyspieszony, jakby coś go zmęczyło. Sama starała się oddychać spokojnie, skupiając się wyłącznie na tym, co musi zrobić. Ostrze rozbłysło lekko w mroku, kiedy chwyciła je pewnie w obie dłonie i skierowała przed siebie.
    Dobrze, a teraz przenieś kamienie na miecz i pamiętaj o kolejności.
    Ale może najpierw…
   Pospiesz się, Ariel. Niemal warknął rozkazująco z wyraźnym zniecierpliwieniem, czym nieco ją zaskoczył.
    Skinęła głową, chociaż nie wiedziała, czy ją widzi. Ten ostry ton budził niepokój i przypomniał wcześniejszego Balara, jednak rozumiała dlaczego ją ponaglał. I nawet na chwilę nie pomyślała, że mógłby ją oszukać.
    Zamknęła powieki i tym razem zupełnie sama, bez problemów zanurzyła się we własnym, wewnętrznym świecie. Nie musiała przedzierać się przez mgłę, a wrota były otwarte. Zielone wzgórze, łąka i las – wszystko wyglądało tak samo i budziło wspomnienia, które z trudem od siebie odepchnęła.
   Kamienie były tam, gdzie je zostawili. Leżały na postumencie, lśniąc kolorami w blasku dnia. Ariel tylko na chwilę zadrżała ręką, kiedy po nie sięgała w odpowiedniej kolejności.
     Powietrze. Woda. Ziemia. Ogień.
    Skupiła całą wolę, po czym przelała ich Moc w miecz i otworzyła oczy. Ze zdumienia o mało nie wypuściła broni, nie spodziewając się takiego efektu. Kamienie w jakiś sposób wtopiły się w rękojeść, która nie była już biała, a lśniła kolorami żywiołów, niczym tęcza. To znaczyło, że naprawdę opuściły jej ciało, chociaż nie czuła żadnej różnicy.
    Ostrze natomiast jaśniało błękitno - złotym blaskiem, który skutecznie rozproszył mrok wokół niej, aż do trumny pośrodku sali. Kiedy uniosła wzrok, w końcu go dostrzegła i w tej samej chwili zamarła.
    Balar stał przy sarkofagu, opierając na nim jedną dłoń, z twarzą zwróconą w jej stroną i z płonącym wzrokiem. Był w samych spodniach, mięśnie jego nagiego torsu i ramion były napięte, a jasna, gładka skóra lśniła kropelkami potu. Poza nimi nie było tu nikogo innego.
    Ogłuszona, niemal zatoczyła się do tyłu, z trudem przełykając ślinę. Miecz w jej dłoniach zadrżał gwałtownie, kiedy zimna panika i przerażenie zaatakowały ją z ciemności, nagle i podstępnie.
    - Nie…
    Uspokój się.
   Skomplikowany tatuaż na jego piersi zdawał się lśnić w mroku. Teraz już zrozumiała, dlaczego nie widziała w sarkofagu duszy Gathalaga. Ponieważ ta ciemna masa wlewała się właśnie w ciało Balara. W sam środek złotych linii.
    - Nie...To niemożliwe… - nie poznawała własnego głosu, który ledwo wyszedł z zaciśniętego gardła.
    W jednej chwili przed oczami stanęła jej wizja z wieżą i już wiedziała, co oznacza. Oraz co się dalej wydarzy.
    Kręcąc głową, zaczęła cofać się ku wyjściu, chociaż nogi drżały jej tak bardzo, że ledwo stała. Cała determinacja i wcześniejsza pewność gdzieś wyparowały. To, co musiała zrobić, wydało jej się teraz niewykonalne, ponad jej siły.
    - Nie mogę…
   Stój! Nie była już pod wpływem zaklęcia, a mimo to posłuchała, tak wielka była desperacja w tym jednym słowie. Pamiętaj, że obiecałaś. Bez względu na wszystko, masz zabić Gathalaga.
    Ale…
   Jego palce zacisnęły się mocniej na brzegu trumny i pochylił głowę z widocznym wysiłkiem, kiedy ciemny obłok wnikał w jego ciało. Drugą dłoń zaciskał kurczowo w pięść. Nagle w sali rozległ się zimny, triumfalny śmiech, który wydobył się z jego gardła.
    - Jeszcze chwila...a to ciało...będzie moje – wydyszał ustami Balara, chociaż głosem bardziej tubalnym i szorstkim – Patrz...moje dziecko...jak odradza się twój przodek…
    Ariel zapiekło w piersi, a z oczu pociekły łzy, kiedy Balar puścił sarkofag i zatoczył się do tyłu jak pijany. Potem przycisnął dłonie do złotego tatuażu i zgiął się wpół, oddychając teraz szybko i chrapliwie.
    Zaraz opanuje moje ciało. Pamiętasz, jak cię uczyłem? Wbij miecz prosto w serce.
   Nie. Nie mogę!! Miała wrażenie, że nigdy nie przestanie kręcić głową. Chciała odrzucić ostrze jak najdalej, ale tylko jeszcze mocniej zacisnęła na nim dłonie. To był jakiś koszmar...Potworny, bardzo zły sen, z którego powinna się obudzić. Mówiłeś, że to będzie ktoś nieważny. Że dla tej osoby i tak będzie już za późno. Oszukałeś mnie.
     Nie. Będzie za późno, jeśli tego nie zrobisz. Zabij mnie!
    - Nie!! - jej krzyk odbił się od niewidzialnych ścian, zagubił się gdzieś w mroku, pełen rozpaczy i bólu, jakiego jeszcze nigdy nie czuła.
    Balar uniósł głowę i popatrzył na nią z grymasem cierpienia i złości. W czarnych oczach mogła niemal dostrzec błaganie, żeby nie wahała się i zakończyła to teraz, w tej chwili. A potem jego usta wygięły się w ironicznym grymasie.
     - Nie pokonacie mnie. Już za późno…
   Urwał raptownie i zagryzł wargi aż do krwi. Następnie wyprostował się i zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę. Ich spojrzenia spotkały się na kilka gwałtownych uderzeń serca.
    - Ariel – odezwał się ostro swoim głosem – Musisz to zrobić.
    - Nie mogę – załkała, niezdolna nawet drgnąć, chociaż każda cząsteczka jej ciała krzyczała, błagając o ucieczkę. O przeciwstawienie się temu, co już dawno pokazywała jej wizja.
    - Jeśli nie chcesz zniszczyć tego wszystkiego, o co walczyłem, to chociaż się nie ruszaj.
    Po tych słowach przyspieszył kroku, właściwie zaczął biec prosto na nią. Ariel krzyknęła rozdzierająco i zacisnęła powieki w momencie, gdy sam nadział się na jaśniejącą stal, prosto w serce. W złoty wzór na piersi.
    Nie mogła ustrzec się przed tym dźwiękiem, kiedy miecz przebijał jego ciało i wiedziała, że będzie jej towarzyszył już do końca życia. Nie zatrzymał się, ale wciąż szedł dalej, krok za krokiem, napierając na nią, aż musiała się cofnąć. Gorące łzy zalewały jej twarz, usłyszała okrzyk bólu, chociaż z opóźnieniem dotarło do niej, że to ona wciąż krzyczała. Balar nie wydał z siebie nawet jęku.
    - Ariel.
    Łagodny, cichy szept rozległ się tak blisko, że ciepły oddech połaskotał ją w nos. Zmusiła się, aby otworzyć oczy i w tym momencie przestała oddychać, myśleć i w ogóle cokolwiek czuć, poza tym przeraźliwym, rozrywającym bólem w środku.
    Balar stał tuż przy niej, z mieczem wbitym w pierś aż po samą rękojeść. Od głębokiej rany odchodziły fioletowo złote smużki, jakby palił się od środka. Cała krew odpłynęła z jego twarzy, a w oczach, które traciły swój blask, widziała agonię.
    A mimo to uśmiechał się do niej. Ten uśmiech przeszył jej serce, roztrzaskał je w drobny mak i wstrząsnął całym światem.
    - Ariel – powtórzył jeszcze ciszej, objął ją ramionami i schował głowę w zagłębieniu jej szyi. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Kiedy się pochylił, zobaczyła, że ostrze wystaje z jego pleców, płonące szkarłatem, ogniem i wszystkimi kolorami żywiołów, a krew skapuje na posadzkę, tworząc wokół niego coraz większą kałużę. Od jej metalicznego zapachu zrobiło jej się niedobrze. Miała wrażenie, że czuje ją w gardle i na języku – Już dobrze. Nie płacz, moja gwiazdeczko.
     - Balar – jej głos drżał tak bardzo, że nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
     Musnął wargami płatek jej ucha.
    - Dobrze się spisałaś. Dziękuję...za wszystko, ukochana. A teraz...uciekaj stąd.
    Odetchnął po raz ostatni, po czym jego serce stanęło. Wiedziała dokładnie w którym momencie, bo jej własne również zamarło na długie sekundy. A potem cofnął się chwiejnie, aż jego ciało wysunęło się z ostrza i padł martwy na ziemię u jej stóp. Potworny krzyk Gathalaga wstrząsnął całą wieżą, aż poczuła wibracje pod stopami i musiała zatkać uszy, po czym zapanowała absolutna cisza.
    Ariel wciąż trzymała miecz w obu dłoniach, jaśniejący i cały zakrwawiony, zbyt oszołomiona, aby się poruszyć. Lekkie ostrze elfów nagle stało się zbyt ciężkie, aż paliły ją ramiona. Z pustką w głowie, gapiła się na nieruchome ciało Balara, ziejącą w jego piersi dziurę i czuła wyraźnie, jak część niej umiera razem z nim. Nieodwracalnie i już na zawsze.
    Jej płuca nie chciały dłużej pracować, a roztrzaskane serce bić. To było zbyt bolesne. W wizji zawsze kierowała miecz na siebie i teraz właśnie zrobiła to samo.
    Nie wyobrażała sobie ani minuty życia bez Balara, nic nie miało sensu, jeśli jego tu nie było. Musiała jak najszybciej do niego dołączyć, aby uwolnić się od tej agonii, zanim całkiem rozpadnie się na kawałeczki.
    Przytknęła ostrze miecza do własnej piersi, ale wtedy, ku jej rozpaczy zniknęło razem z kamieniami, pozostawiając w jej dłoni zimną pustkę. Załkała głośno, osuwając się na kolana, obok ciała ukochanego.
    Nie dostrzegła, kiedy z jego pleców wyrosły skrzydła i otoczyły go szczelnie. Wyciągnęła rękę, ale za późno, gdyż na jej oczach eksplodował w morze czarnych, lśniących piór, które zawirowały i uniosły się aż na sam szczyt wieży. Ariel siedziała bez ruchu, kiedy zapulsowały czerwienią i wciąż trwała w tej pozycji, zupełnie nie poruszona, kiedy jedno za drugim zaczęły eksplodować. Wiedziała, co się wydarzy, bo już to widziała.
    Wieża zaczęła się walić. Ściany drżały w posadach, rozrywane eksplozjami ognia, wokół sypały się cegły i gruz. Coś dużego spadło na sarkofag, który roztrzaskał się w ogłuszającym huku. Wirujące wszędzie pióra poprzez wyrwy w ścianach, wydostały się na zewnątrz. W pewnym momencie runął dach i do środka wlał się krwawy blask księżyca.
     Wszystko wokół niej drżało i waliło się. Ogień objął już całą salę, a Ariel nadal siedziała nieruchomo, czekając aż w końcu los się nad nią zlituje i coś ją przygniecie i zabije.
     Czekała na śmierć, bo tylko to jej pozostało.
    Od początku o to chodziło. Dlaczego nie powiedział mi, że to jego miałam zabić? Że ten miecz był przeznaczony dla niego? Jak on mógł w ogóle trzymać go tak spokojnie?
    Wiedziała jednak dobrze dlaczego i niemal mogła usłyszeć jego głos w głowie, kojący i pełen ciepła. Aż się wzdrygnęła, a z jej oczu pociekło jeszcze więcej łez.
    Bo gdybyś wiedziała wcześniej, nawet byś nie przyleciała. Tylko w ten sposób mogłaś zrobić, co trzeba.
    Nie. Ona właściwie nic nie zrobiła. Stała tylko jak wrośnięta w ziemię i pozwoliła, aby Balar sam wbił sobie miecz w serce, bo ona nie miała odwagi, żeby się ruszyć. Zawiodła go, a teraz jej świat się rozpadał i jedyne co jeszcze mogła zrobić to zginąć tutaj, dołączyć do niego, gdziekolwiek był i błagać go o wybaczenie.
    Poprzez łzy i dym prawie nic nie widziała. Zaczęła się krztusić, kiedy tuż przed nią wylądowało coś z hukiem, a potem kolejny wybuch ognia posłał na nią więcej odłamków i cegieł.
     Poczekaj na mnie, Balarze, zaraz…
    Krótki błysk światła niemal ją oślepił, a potem ktoś chwycił ją z tyłu za ramiona i waląca się wieża zniknęła sprzed jej oczu zaledwie zdążyła mrugnąć.
    Na jedną sekundę jej stopy dotknęły kawałka wilgotnej kory pośrodku morza i znów wszystko zniknęło w bieli.
    Zacisnęła mocno powieki, a kiedy je otworzyła, opadła bez tchu na miękką ziemię i od razu poznała, że nie znajduje się już na wyspie.
    Siedziała na trawiastym, wysokim urwisku w Elderorze, a w dole rozpościerało się morze, w którym odbijał się księżyc.
    - Już jesteś bezpieczna, Ariel – nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że to Argon. To on ją przeniósł, a teraz stał przy niej z dłonią na jej barku.
     Nie. Muszę tam wracać…
    Wiedziała, że nie myśli racjonalnie, ale nic ją to nie obchodziło. Zerwała się na nogi, odpychając brata i w kilku krokach znalazła się nad samą przepaścią. Z jej łopatek zaczęły wyrastać skrzydła, kiedy gdzieś na horyzoncie, gdzie ciemne morze stykało się z nocnym niebem, pojawił się potężny grzyb ognia. Huk eksplozji usłyszeli aż tutaj, a jego siła wywołała ogromne fale, a ją odepchnęła do tyłu i podcięła nogi. Ariel upadła na pośladki, mrugając z zaskoczenia.
    - No i po wyspie Aznar.
     Wieża, tysiące wojowników, statki...
    Ariel spojrzała na Argona, potem na słup dymi i ognia i aż pociemniało jej w oczach jakby dostała cios prosto w głowę.
    - Nie. To niemożliwe… - zaczęła mamrotać, próbując wstać nieporadnie, ale udało jej się tylko opaść na kolana, bo zabrakło jej sił - Muszę tam lecieć...Muszę wracać...Balar mnie potrzebuje...Nie może beze mnie odejść…
    Patrzyła na ogień, sięgający samego nieba i nie mogła złapać tchu. Zgięła się wpół, przyciskając dłoń do piersi i rozpłakała się głośno, z jeszcze większa rozpaczą i bez żadnych zahamować, pewna, że te łzy będą już płynąc i płynąć bez końca, nawet jeśli ona sama nie będzie już miała na nie siły.
     - Ariel, już dobrze. Uspokój się – ktoś dotknął jej pleców, znała ten kojący głos, ale z trudem przyjmowała go do świadomości. Dlaczego nie pozwalali jej wrócić i umrzeć? Gdyby wiedzieli, co się tam wydarzyło, nie próbowali by jej pocieszać – Już po wszystkim.
     Nie wiedziała skąd się tu wziął Riva, chociaż teraz nic ją nie obchodziło. Obrócił ją ku sobie, trzymając za ramiona i zmusił, żeby na niego spojrzała. W jego szarych oczach lśniły łzy, ale uśmiechał się łagodnie, ze smutkiem, którego nie potrafił ukryć. Na jego widok Ariel jęknęła głucho, z nowym bólem rozsadzającym to, co pozostało z jej serca. Jej ramionami wstrząsał spazmatyczny szloch, którego nie była w stanie powstrzymać.
     - Twoje włosy… - przejechał palcami po rudych kosmykach, gdzie zostało jedynie jedno, szare pasemko. Nikomu nie powiedziała, że straci Moc, a teraz nie miała siły im tego tłumaczyć.
     - On...Balar...zabiłam go… - udało jej się w końcu wykrztusić.
    - Wiem, Ariel, wiem – pogładził jej policzki, ścierając z nich łzy, chociaż to i tak nic nie dało – Powiedział mi wszystko. Wiem, że musiałaś to zrobić, żeby zabić Niezwyciężonego.
     Arwel kucnął obok, zaciskając dłoń na jej ramieniu. Szrama na policzku zniknęła, a jego zielone oczy lśniły intensywnie, niczym jej własne odbicie.
     - Zginął dla nas, a to największa forma miłości, jaką mógł nam ofiarować.
    - Ale nie zginął na próżno. Jesteśmy już bezpieczni.
    - I żywi.
    Na dźwięk tego znajomego głosu Ariel poderwała gwałtownie głowę i otworzyła szeroko zapłakane oczy.
     - S...Sato?
    Jej przyjaciel stał przed nią cały i zdrowy, z szerokim uśmiechem i rozłożonymi ramionami. Jego wilcze, bursztynowe oczy patrzyły na nią ciepło jak zawsze.
     - We własnej osobie – poskrobał się po głowie z łobuzerską miną – Wprawdzie nie pamiętam, co się ze mną działo, ale nie umarłem. Przynajmniej nie naprawdę. Wiem, że to dziwne, ale nagle znów znalazłem się tutaj, żywy – No – pochylił się i potarmosił jej włosy – Nie płacz, mała. Skoro wróciłem, teraz będzie już tylko lepiej. Zresztą chyba nie tylko ja powróciłem na ten świat – mówiąc to wskazał za siebie.
    Ariel wciąż widziała wszystko za mgłą, więc może dlatego dopiero teraz zauważyła, że nieco dalej na wzniesieniu stali również wojownicy z Zakonu Kruka. Zgromadzili się wokół Darela, klepali po plecach i rozmawiali z ożywieniem.
     Przecież Darel umarł, podobnie jak Sato.
    - To…
    W oszołomieniu popatrzyła na Rivę, który chwycił jej dłoń i ścisnął.
    - Balar był u mnie wcześniej i wszystko wytłumaczył. Nawet nie wiesz, co zrobił…
    - Sprawdziłem! - z góry nadleciał Arwel, z rozpędu o mało nie wywracając się na trawie, zdyszany i rozpromieniony – Żyją! Wszyscy ludzie żyją. W Gernnhedzie, De'Ilos i w miasteczkach. Są trochę skołowani, ale żyją.
    Sereia rzuciła mu się na szyję i rozpłakała, a Ariel patrzyła na nich kolejno, zupełnie pogubiona i zdezorientowana.
    - Ale...jak?
    Riva ujął jej twarz w obie dłonie, więc skupiła na nim zamglony wzrok.
   - Balar. To jego ostatni podarunek. Jego śmierć przywróciła do życia tych wszystkich, których wcześniej zabił on albo Rairi. Zachował to w tajemnicy aż do końca, żeby Rairi się nie dowiedziała, ale już nie żyje,więc wszyscy mogą dowiedzieć się prawdy.
     - Ale Balar… Jego już tu nie ma... nie wróci… - mimo tej cudownej nowiny, czuła się pusta w środku, jakby wyrwano jej duszę i pewnie tak było. Bo jej dusza miała imię i umarła na wyspie Aznar, pod gruzami wieży – To już koniec – wyszeptała, łkając – Koniec wszystkiego.
     - Nie – Riva przysunął się i złożył na jej ustach lekki jak podmuch wiatru, czuły pocałunek. Tylko ona widziała, że z kącika jego oka pociekła łza – To dopiero początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych