Było tak, jak powiedział.
Kiedy dolatywała do wyspy Aznar, nadeszła noc. Czerwony księżyc
odbijał się w niespokojnych falach morza, nadając mu nieprzyjemny
krwawy odcień.
Ariel wolała nie myśleć co
ją czeka, ani nie wyobrażać sobie, że będzie musiała walczyć z
Gathalagiem w nowym ciele jakiegoś nieszczęśnika. Nawet nie brała
pod uwagę, że może przegrać. Cokolwiek się wydarzy, była gotowa
zmierzyć się z ich największym wrogiem.
Nie bała się, ponieważ
wiedziała, że będzie tam Balar. Nie przejmowała się też utratą
kamieni, skoro w ten sposób będzie mogła to zakończyć. Odlatując
z Malgarii pomogła nieco w bitwie, mając pełną świadomość, że
może po raz ostatni skorzystać w ten sposób z Mocy żywiołów.
Bez nich nadal będzie Potomkiem Liry i siostrą Białego Kruka. W
jej żyłach płynęła krew wojowników i jej ojca i to się nigdy
nie zmieni.
W blasku księżyca wyspa
prezentowała się nieco upiornie. Miała kształt zakrzywionej
podkowy, a jedynym wzniesieniem na tej płaskiej, popękanej ziemi
była Czarna Wieża. W tym świetle wyglądała niczym gruby palec
wskazujący w niebo, na bogów, rzucający im wyzwanie.
Chłodny wiatr bawił się
jej włosami i chłodził skórę tysiącami igiełek, aż dostała
gęsiej skórki, kiedy opadała ku wieży. Wyspa wcale nie była
opustoszała i gdyby Balar jej nie uprzedził, ten widok mógłby ją
zmrozić.
Wszędzie, gdzie sięgaj jej
wzrok, niczym jakieś dziwaczne drzewa, wnosiły się namioty.
Tysiące namiotów i jeszcze więcej ludzi, kręcących się na tej
jałowej ziemi. Nawet z daleka słyszała ich głosy, pokrzykiwania i
wydawane rozkazy. Mimo późnego wieczoru nikt nie spał. Wojownicy
zwijali obozowiska i wsiadali na statki, kołyszące się wokół
wyspy na morzu krwi.
Armia Gathalaga szykowała
się na przyjście swojego pana i zaatakowanie Elderolu, a potem
reszty świata.
Przykro
mi, ale nie mogę do tego dopuścić - pomyślała,
lądując przed samą wieżą. Na szczęście wszyscy byli tak
zajęci, że mało prawdopodobne aby ktoś ją zobaczył. Później
będzie się martwić, co z nimi zrobić, teraz musiała skupić się
tylko na jednym.
Zaciskając pięści,
przełknęła ślinę i zdecydowanym krokiem weszła na schodki,
zastanawiając się ile razy Balar musiał przemierzać tą samą
drogę. Czy przebywając tutaj, w tym mrocznym miejscu również czuł
się nieswojo i jakoś tak ponuro? W takim razie nic dziwnego, że
zawsze miał taki wyraz twarzy. To, że znosił to wszystko tyle lat,
wydawało się wręcz niemożliwe, dlatego tym bardziej była pełna
podziwu i wdzięczności. Jak również poczucia winy, którego chyba
nigdy się już nie pozbędzie.
Stanęła przed prostymi
drzwiami i zanim je otworzyła wzięła głęboki wdech. Poprzednio
kiedy tu była, ocknęła się od razu w sali z sarkofagiem, jednak
Balar dokładnie pokazał jej gdzie ma się kierować. Dlatego nie
przelękła się panujących w środku gęstych ciemności, bo i na
to była przygotowana.
„Po jakimś czasie człowiek
oswaja się z ciemnością, jak ze wszystkim. W końcu nie
potrzebowałem nawet światła, bo i tak wiedziałem co jest na
końcu. Tak było łatwiej, wkroczyć w nicość i choć na chwilę
wyobrazić sobie, że te schody prowadzą tam, gdzie ja bym chciał.
Do ciebie”.
Przypomniała sobie jego
słowa i w jej oczach rozgrzała jeszcze większa determinacja. Mimo
mrugania i wysilania wzroku i tak ledwo co dostrzegła pierwszy
stopień. Wymacała dłonią ścianę i powoli, krok za krokiem,
ruszyła schodami w dół, w jeszcze większą ciemność, w której
gubił się oddech i nawet jej kroki zdawały się bezszelestne.
Wolałabym
umrzeć, niż codziennie tu przychodzić i klękać przed tym
draniem. Jak ty to znosiłeś?
Nie
doczekała się odpowiedzi, chociaż wiedziała, że Balar czeka tam
na nią na dole i zapewne widzi jej myśli, chociaż sama nie mogła
go wyczuć.
Jeszcze
chwilę. Kiedy pokonamy Gathalaga, nie będziesz musiał dłużej
udawać i wrócimy do domu.
Na
samym dole natrafiła na litą ścianę, ale i tutaj wiedziała co
robić. Znajdowało się tu jakieś przejście, którego nie
widziała, a o którym wiedzieli tylko wybrani. Gathalag dobrze się
zabezpieczył, ale dla Potomka Liry nie stanowiło to przeszkody nie
do pokonania.
Ariel zaczerpnęła Mocy z
kamieni z poczuciem, że prawdopodobnie robi to po raz ostatni.
Ściana zadrżała, po czym napór powietrza z łoskotem wypchnął
cegły do środka, tworząc spore przejście. Jednym gestem odgarnęła
powstały dym i przeszła przez dziurę, potykając się o
niewidoczny gruz.
Balar?
Już jestem. Wiedziała,
ze znalazła się w podziemnej komnacie, chociaż nie potrafiła
dostrzec ani ścian, ani sufitu. Wszystko tonęło we wszechobecnej
czerni, gęstej, duszącej i przyprawiającej o dreszcze. Ale to nie
tylko ona przytłaczała, a również jakaś niewidzialna energia,
skupiona w komnacie. Moc, którą można było niemal dotknąć.
Przed sobą widziała lodowy sarkofag z otwartym wiekiem, ale to był
jedyny punkt zaczepienia w tej pustce. Emanujący od niego blask był
zbyt słaby aby odegnać ciemność. Nie
widzę cię. Gdzie jesteś.
Przed tobą.
Na
dźwięk jego głosu, odetchnęła z ulgą, że jednak tu jest,
czekał na nią tak, jak obiecał. Z opóźnieniem wyczuła od niego
napięcie, które szybko jej się udzieliło. Zrobiła parę kroków,
próbując cokolwiek dojrzeć, ale nie widziała nawet cegieł, o
które się potykała.
A ciało? Gathalag już je
opanował?
Prawie, dlatego mamy mało
czasu. Masz miecz?
Tak.
Dobrze. Wyciągnij go.
Ariel
zrobiła to pospiesznie, próbując dojrzeć cokolwiek poza
sarkofagiem. Ani blask księżyca, ani dźwięki z zewnątrz tu nie
dochodziły, więc gdyby ktoś próbował ją atakować, usłyszałaby
nawet najcichszy szmer. Wprawdzie nie widziała Balara, ale słyszała
jego oddech, trochę przyspieszony, jakby coś go zmęczyło. Sama
starała się oddychać spokojnie, skupiając się wyłącznie na
tym, co musi zrobić. Ostrze rozbłysło lekko w mroku, kiedy
chwyciła je pewnie w obie dłonie i skierowała przed siebie.
Dobrze,
a teraz przenieś kamienie na miecz i pamiętaj o kolejności.
Ale może najpierw…
Pospiesz
się, Ariel. Niemal
warknął rozkazująco z wyraźnym zniecierpliwieniem, czym nieco ją
zaskoczył.
Skinęła głową, chociaż
nie wiedziała, czy ją widzi. Ten ostry ton budził niepokój i
przypomniał wcześniejszego Balara, jednak rozumiała dlaczego ją
ponaglał. I nawet na chwilę nie pomyślała, że mógłby ją
oszukać.
Zamknęła powieki i tym
razem zupełnie sama, bez problemów zanurzyła się we własnym,
wewnętrznym świecie. Nie musiała przedzierać się przez mgłę, a
wrota były otwarte. Zielone wzgórze, łąka i las – wszystko
wyglądało tak samo i budziło wspomnienia, które z trudem od
siebie odepchnęła.
Kamienie były tam, gdzie je
zostawili. Leżały na postumencie, lśniąc kolorami w blasku dnia.
Ariel tylko na chwilę zadrżała ręką, kiedy po nie sięgała w
odpowiedniej kolejności.
Powietrze. Woda. Ziemia.
Ogień.
Skupiła całą wolę, po
czym przelała ich Moc w miecz i otworzyła oczy. Ze zdumienia o mało
nie wypuściła broni, nie spodziewając się takiego efektu.
Kamienie w jakiś sposób wtopiły się w rękojeść, która nie
była już biała, a lśniła kolorami żywiołów, niczym tęcza. To
znaczyło, że naprawdę opuściły jej ciało, chociaż nie czuła
żadnej różnicy.
Ostrze natomiast jaśniało
błękitno - złotym blaskiem, który skutecznie rozproszył mrok
wokół niej, aż do trumny pośrodku sali. Kiedy uniosła wzrok, w
końcu go dostrzegła i w tej samej chwili zamarła.
Balar stał przy sarkofagu,
opierając na nim jedną dłoń, z twarzą zwróconą w jej stroną i
z płonącym wzrokiem. Był w samych spodniach, mięśnie jego
nagiego torsu i ramion były napięte, a jasna, gładka skóra lśniła
kropelkami potu. Poza nimi nie było tu nikogo innego.
Ogłuszona, niemal zatoczyła
się do tyłu, z trudem przełykając ślinę. Miecz w jej dłoniach
zadrżał gwałtownie, kiedy zimna panika i przerażenie zaatakowały
ją z ciemności, nagle i podstępnie.
- Nie…
Uspokój
się.
Skomplikowany
tatuaż na jego piersi zdawał się lśnić w mroku. Teraz już
zrozumiała, dlaczego nie widziała w sarkofagu duszy Gathalaga.
Ponieważ ta ciemna masa wlewała się właśnie w ciało Balara. W
sam środek złotych linii.
- Nie...To niemożliwe… -
nie poznawała własnego głosu, który ledwo wyszedł z zaciśniętego
gardła.
W jednej chwili przed oczami
stanęła jej wizja z wieżą i już wiedziała, co oznacza. Oraz co
się dalej wydarzy.
Kręcąc głową, zaczęła
cofać się ku wyjściu, chociaż nogi drżały jej tak bardzo, że
ledwo stała. Cała determinacja i wcześniejsza pewność gdzieś
wyparowały. To, co musiała zrobić, wydało jej się teraz
niewykonalne, ponad jej siły.
- Nie mogę…
Stój!
Nie
była już pod wpływem zaklęcia, a mimo to posłuchała, tak wielka
była desperacja w tym jednym słowie. Pamiętaj,
że obiecałaś. Bez względu na wszystko, masz zabić Gathalaga.
Ale…
Jego
palce zacisnęły się mocniej na brzegu trumny i pochylił głowę z
widocznym wysiłkiem, kiedy ciemny obłok wnikał w jego ciało.
Drugą dłoń zaciskał kurczowo w pięść. Nagle w sali rozległ
się zimny, triumfalny śmiech, który wydobył się z jego gardła.
- Jeszcze chwila...a to
ciało...będzie moje – wydyszał ustami Balara, chociaż głosem
bardziej tubalnym i szorstkim – Patrz...moje dziecko...jak odradza
się twój przodek…
Ariel
zapiekło w piersi, a z oczu pociekły łzy, kiedy Balar puścił
sarkofag i zatoczył się do tyłu jak pijany. Potem przycisnął
dłonie do złotego tatuażu i zgiął się wpół, oddychając teraz
szybko i chrapliwie.
Zaraz
opanuje moje ciało. Pamiętasz, jak cię uczyłem? Wbij miecz prosto
w serce.
Nie.
Nie mogę!! Miała
wrażenie, że nigdy nie przestanie kręcić głową. Chciała
odrzucić ostrze jak najdalej, ale tylko jeszcze mocniej zacisnęła
na nim dłonie. To był jakiś koszmar...Potworny, bardzo zły sen, z
którego powinna się obudzić. Mówiłeś,
że to będzie ktoś nieważny. Że dla tej osoby i tak będzie już
za późno. Oszukałeś mnie.
Nie.
Będzie za późno, jeśli tego nie zrobisz. Zabij mnie!
-
Nie!! - jej krzyk odbił się od niewidzialnych ścian, zagubił się
gdzieś w mroku, pełen rozpaczy i bólu, jakiego jeszcze nigdy nie
czuła.
Balar uniósł głowę i
popatrzył na nią z grymasem cierpienia i złości. W czarnych
oczach mogła niemal dostrzec błaganie, żeby nie wahała się i
zakończyła to teraz, w tej chwili. A potem jego usta wygięły się
w ironicznym grymasie.
- Nie pokonacie mnie. Już za
późno…
Urwał raptownie i zagryzł
wargi aż do krwi. Następnie wyprostował się i zdecydowanym
krokiem ruszył w jej stronę. Ich spojrzenia spotkały się na kilka
gwałtownych uderzeń serca.
- Ariel – odezwał się
ostro swoim głosem – Musisz to zrobić.
- Nie mogę – załkała,
niezdolna nawet drgnąć, chociaż każda cząsteczka jej ciała
krzyczała, błagając o ucieczkę. O przeciwstawienie się temu, co
już dawno pokazywała jej wizja.
-
Jeśli nie chcesz zniszczyć tego wszystkiego, o co walczyłem, to
chociaż się nie ruszaj.
Po tych słowach przyspieszył
kroku, właściwie zaczął biec prosto na nią. Ariel krzyknęła
rozdzierająco i zacisnęła powieki w momencie, gdy sam nadział się
na jaśniejącą stal, prosto w serce. W złoty wzór na piersi.
Nie mogła ustrzec się przed
tym dźwiękiem, kiedy miecz przebijał jego ciało i wiedziała, że
będzie jej towarzyszył już do końca życia. Nie zatrzymał się,
ale wciąż szedł dalej, krok za krokiem, napierając na nią, aż
musiała się cofnąć. Gorące łzy zalewały jej twarz, usłyszała
okrzyk bólu, chociaż z opóźnieniem dotarło do niej, że to ona
wciąż krzyczała. Balar nie wydał z siebie nawet jęku.
- Ariel.
Łagodny, cichy szept rozległ
się tak blisko, że ciepły oddech połaskotał ją w nos. Zmusiła
się, aby otworzyć oczy i w tym momencie przestała oddychać,
myśleć i w ogóle cokolwiek czuć, poza tym przeraźliwym,
rozrywającym bólem w środku.
Balar stał tuż przy niej, z
mieczem wbitym w pierś aż po samą rękojeść. Od głębokiej
rany odchodziły fioletowo złote smużki, jakby palił się od
środka. Cała krew odpłynęła z jego twarzy, a w oczach, które
traciły swój blask, widziała agonię.
A mimo to uśmiechał się do
niej. Ten uśmiech przeszył jej serce, roztrzaskał je w drobny mak
i wstrząsnął całym światem.
- Ariel – powtórzył
jeszcze ciszej, objął ją ramionami i schował głowę w
zagłębieniu jej szyi. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Kiedy się
pochylił, zobaczyła, że ostrze wystaje z jego pleców, płonące
szkarłatem, ogniem i wszystkimi kolorami żywiołów, a krew skapuje
na posadzkę, tworząc wokół niego coraz większą kałużę. Od
jej metalicznego zapachu zrobiło jej się niedobrze. Miała
wrażenie, że czuje ją w gardle i na języku – Już dobrze. Nie
płacz, moja gwiazdeczko.
- Balar – jej głos drżał
tak bardzo, że nie była w stanie nic więcej powiedzieć.
Musnął wargami płatek jej
ucha.
- Dobrze się spisałaś.
Dziękuję...za wszystko, ukochana. A teraz...uciekaj stąd.
Odetchnął po raz ostatni,
po czym jego serce stanęło. Wiedziała dokładnie w którym
momencie, bo jej własne również zamarło na długie sekundy. A
potem cofnął się chwiejnie, aż jego ciało wysunęło się z
ostrza i padł martwy na ziemię u jej stóp. Potworny krzyk
Gathalaga wstrząsnął całą wieżą, aż poczuła wibracje pod
stopami i musiała zatkać uszy, po czym zapanowała absolutna cisza.
Ariel wciąż trzymała miecz
w obu dłoniach, jaśniejący i cały zakrwawiony, zbyt oszołomiona,
aby się poruszyć. Lekkie ostrze elfów nagle stało się zbyt
ciężkie, aż paliły ją ramiona. Z pustką w głowie, gapiła się
na nieruchome ciało Balara, ziejącą w jego piersi dziurę i czuła
wyraźnie, jak część niej umiera razem z nim. Nieodwracalnie i już
na zawsze.
Jej płuca nie chciały
dłużej pracować, a roztrzaskane serce bić. To było zbyt bolesne.
W wizji zawsze kierowała miecz na siebie i teraz właśnie zrobiła
to samo.
Nie wyobrażała sobie ani
minuty życia bez Balara, nic nie miało sensu, jeśli jego tu nie
było. Musiała jak najszybciej do niego dołączyć, aby uwolnić
się od tej agonii, zanim całkiem rozpadnie się na kawałeczki.
Przytknęła ostrze miecza do
własnej piersi, ale wtedy, ku jej rozpaczy zniknęło razem z
kamieniami, pozostawiając w jej dłoni zimną pustkę. Załkała
głośno, osuwając się na kolana, obok ciała ukochanego.
Nie dostrzegła, kiedy z jego
pleców wyrosły skrzydła i otoczyły go szczelnie. Wyciągnęła
rękę, ale za późno, gdyż na jej oczach eksplodował w morze
czarnych, lśniących piór, które zawirowały i uniosły się aż
na sam szczyt wieży. Ariel siedziała bez ruchu, kiedy zapulsowały
czerwienią i wciąż trwała w tej pozycji, zupełnie nie poruszona,
kiedy jedno za drugim zaczęły eksplodować. Wiedziała, co się
wydarzy, bo już to widziała.
Wieża zaczęła się walić.
Ściany drżały w posadach, rozrywane eksplozjami ognia, wokół
sypały się cegły i gruz. Coś dużego spadło na sarkofag, który
roztrzaskał się w ogłuszającym huku. Wirujące wszędzie pióra
poprzez wyrwy w ścianach, wydostały się na zewnątrz. W pewnym
momencie runął dach i do środka wlał się krwawy blask księżyca.
Wszystko wokół niej drżało
i waliło się. Ogień objął już całą salę, a Ariel nadal
siedziała nieruchomo, czekając aż w końcu los się nad nią
zlituje i coś ją przygniecie i zabije.
Czekała na śmierć, bo
tylko to jej pozostało.
Od
początku o to chodziło. Dlaczego nie powiedział mi, że to jego
miałam zabić? Że ten miecz był przeznaczony dla niego? Jak on
mógł w ogóle trzymać go tak spokojnie?
Wiedziała
jednak dobrze dlaczego i niemal mogła usłyszeć jego głos w
głowie, kojący i pełen ciepła. Aż się wzdrygnęła, a z jej
oczu pociekło jeszcze więcej łez.
Bo
gdybyś wiedziała wcześniej, nawet byś nie przyleciała. Tylko w
ten sposób mogłaś zrobić, co trzeba.
Nie.
Ona właściwie nic nie zrobiła. Stała tylko jak wrośnięta w
ziemię i pozwoliła, aby Balar sam wbił sobie miecz w serce, bo ona
nie miała odwagi, żeby się ruszyć. Zawiodła go, a teraz jej
świat się rozpadał i jedyne co jeszcze mogła zrobić to zginąć
tutaj, dołączyć do niego, gdziekolwiek był i błagać go o
wybaczenie.
Poprzez łzy i dym prawie nic
nie widziała. Zaczęła się krztusić, kiedy tuż przed nią
wylądowało coś z hukiem, a potem kolejny wybuch ognia posłał na
nią więcej odłamków i cegieł.
Poczekaj
na mnie, Balarze, zaraz…
Krótki
błysk światła niemal ją oślepił, a potem ktoś chwycił ją z
tyłu za ramiona i waląca się wieża zniknęła sprzed jej oczu
zaledwie zdążyła mrugnąć.
Na jedną sekundę jej stopy
dotknęły kawałka wilgotnej kory pośrodku morza i znów wszystko
zniknęło w bieli.
Zacisnęła mocno powieki, a
kiedy je otworzyła, opadła bez tchu na miękką ziemię i od razu
poznała, że nie znajduje się już na wyspie.
Siedziała na trawiastym,
wysokim urwisku w Elderorze, a w dole rozpościerało się morze, w
którym odbijał się księżyc.
- Już jesteś bezpieczna,
Ariel – nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że to Argon.
To on ją przeniósł, a teraz stał przy niej z dłonią na jej
barku.
Nie.
Muszę tam wracać…
Wiedziała,
że nie myśli racjonalnie, ale nic ją to nie obchodziło. Zerwała
się na nogi, odpychając brata i w kilku krokach znalazła się nad
samą przepaścią. Z jej łopatek zaczęły wyrastać skrzydła,
kiedy gdzieś na horyzoncie, gdzie ciemne morze stykało się z
nocnym niebem, pojawił się potężny grzyb ognia. Huk eksplozji
usłyszeli aż tutaj, a jego siła wywołała ogromne fale, a ją
odepchnęła do tyłu i podcięła nogi. Ariel upadła na pośladki,
mrugając z zaskoczenia.
- No i po wyspie Aznar.
Wieża, tysiące wojowników,
statki...
Ariel spojrzała na Argona,
potem na słup dymi i ognia i aż pociemniało jej w oczach jakby
dostała cios prosto w głowę.
- Nie. To niemożliwe… -
zaczęła mamrotać, próbując wstać nieporadnie, ale udało jej
się tylko opaść na kolana, bo zabrakło jej sił - Muszę tam
lecieć...Muszę wracać...Balar mnie potrzebuje...Nie może beze
mnie odejść…
Patrzyła na ogień,
sięgający samego nieba i nie mogła złapać tchu. Zgięła się
wpół, przyciskając dłoń do piersi i rozpłakała się głośno,
z jeszcze większa rozpaczą i bez żadnych zahamować, pewna, że te
łzy będą już płynąc i płynąć bez końca, nawet jeśli ona
sama nie będzie już miała na nie siły.
- Ariel, już dobrze. Uspokój
się – ktoś dotknął jej pleców, znała ten kojący głos, ale z
trudem przyjmowała go do świadomości. Dlaczego nie pozwalali jej
wrócić i umrzeć? Gdyby wiedzieli, co się tam wydarzyło, nie
próbowali by jej pocieszać – Już po wszystkim.
Nie wiedziała skąd się tu
wziął Riva, chociaż teraz nic ją nie obchodziło. Obrócił ją
ku sobie, trzymając za ramiona i zmusił, żeby na niego spojrzała.
W jego szarych oczach lśniły łzy, ale uśmiechał się łagodnie,
ze smutkiem, którego nie potrafił ukryć. Na jego widok Ariel
jęknęła głucho, z nowym bólem rozsadzającym to, co pozostało z
jej serca. Jej ramionami wstrząsał spazmatyczny szloch, którego
nie była w stanie powstrzymać.
- Twoje włosy… -
przejechał palcami po rudych kosmykach, gdzie zostało jedynie
jedno, szare pasemko. Nikomu nie powiedziała, że straci Moc, a
teraz nie miała siły im tego tłumaczyć.
- On...Balar...zabiłam go…
- udało jej się w końcu wykrztusić.
- Wiem, Ariel, wiem –
pogładził jej policzki, ścierając z nich łzy, chociaż to i tak
nic nie dało – Powiedział mi wszystko. Wiem, że musiałaś to
zrobić, żeby zabić Niezwyciężonego.
Arwel kucnął obok,
zaciskając dłoń na jej ramieniu. Szrama na policzku zniknęła, a
jego zielone oczy lśniły intensywnie, niczym jej własne odbicie.
- Zginął dla nas, a to
największa forma miłości, jaką mógł nam ofiarować.
- Ale nie zginął na próżno.
Jesteśmy już bezpieczni.
- I żywi.
Na dźwięk tego znajomego
głosu Ariel poderwała gwałtownie głowę i otworzyła szeroko
zapłakane oczy.
- S...Sato?
Jej przyjaciel stał przed
nią cały i zdrowy, z szerokim uśmiechem i rozłożonymi ramionami.
Jego wilcze, bursztynowe oczy patrzyły na nią ciepło jak zawsze.
- We własnej osobie –
poskrobał się po głowie z łobuzerską miną – Wprawdzie nie
pamiętam, co się ze mną działo, ale nie umarłem. Przynajmniej
nie naprawdę. Wiem, że to dziwne, ale nagle znów znalazłem się
tutaj, żywy – No – pochylił się i potarmosił jej włosy –
Nie płacz, mała. Skoro wróciłem, teraz będzie już tylko lepiej.
Zresztą chyba nie tylko ja powróciłem na ten świat – mówiąc
to wskazał za siebie.
Ariel
wciąż widziała wszystko za mgłą, więc może dlatego dopiero
teraz zauważyła, że nieco dalej na wzniesieniu stali również
wojownicy z Zakonu Kruka. Zgromadzili się wokół Darela,
klepali
po plecach i rozmawiali z ożywieniem.
Przecież Darel umarł,
podobnie jak Sato.
- To…
W oszołomieniu popatrzyła
na Rivę, który chwycił jej dłoń i ścisnął.
- Balar był u mnie wcześniej
i wszystko wytłumaczył. Nawet nie wiesz, co zrobił…
- Sprawdziłem! - z góry
nadleciał Arwel, z rozpędu o mało nie wywracając się na trawie,
zdyszany i rozpromieniony – Żyją! Wszyscy ludzie żyją. W
Gernnhedzie, De'Ilos i w miasteczkach. Są trochę skołowani, ale
żyją.
Sereia rzuciła mu się na
szyję i rozpłakała, a Ariel patrzyła na nich kolejno, zupełnie
pogubiona i zdezorientowana.
- Ale...jak?
Riva ujął jej twarz w obie
dłonie, więc skupiła na nim zamglony wzrok.
- Balar. To jego ostatni
podarunek. Jego śmierć przywróciła do życia tych wszystkich,
których wcześniej zabił on albo Rairi. Zachował to w tajemnicy aż
do końca, żeby Rairi się nie dowiedziała, ale już nie żyje,więc
wszyscy mogą dowiedzieć się prawdy.
- Ale Balar… Jego już tu
nie ma... nie wróci… - mimo tej cudownej nowiny, czuła się pusta
w środku, jakby wyrwano jej duszę i pewnie tak było. Bo jej dusza
miała imię i umarła na wyspie Aznar, pod gruzami wieży – To już
koniec – wyszeptała, łkając – Koniec wszystkiego.
- Nie – Riva przysunął
się i złożył na jej ustach lekki jak podmuch wiatru, czuły
pocałunek. Tylko ona widziała, że z kącika jego oka pociekła łza
– To dopiero początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz