Ariel
wyszła na korytarz w momencie, gdy z komnaty obok wypadł Argon, a
tuż przed nim podążyli w pośpiechu Nox i Arwel. Wszyscy wyglądali
na zdenerwowanych i spiętych. Pospiesznie dogoniła kapitana przy
schodach, oświetlonych rozpalonymi pochodniami. Płomienie lizały
złote ściany migotliwym blaskiem.
-
Poczekaj.
Przystanął
i popatrzył na nią chłodno.
-
O co chodzi?
Odważyła
się spojrzeć mu w oczy.
-
Sato przekonał mnie, że nie powinnam się na ciebie gniewać. I...w
każdym razie, przepraszam.
-
Doprawdy? Więc twierdzisz, że twój zwierzołak ma na ciebie dobry
wpływ? Jeszcze może powiesz teraz, że nie możesz bez niego żyć.
Ciągle
denerwował ją tym swoim protekcjonalnym zachowaniem, jakby miał
przed sobą dziecko, jednak tym razem naprawdę chciała się z nim
pogodzić. I być może to była jedyna okazja. Dlatego wydęła
tylko wargi i zmarszczyła lekko brwi.
-
Nie powiem tego, jeśli nie chcesz, ale tak jest. Sato naprawdę chce
nam pomóc, mógłbyś to docenić.
-
Docenię, jak to udowodni – odparł twardo i odwrócił się, by
odejść.
-
Poczekaj – znów go zatrzymała i stanęła schodek niżej, torując
mu drogę.
Argon
zacisnął dłoń na poręczy i westchnął ciężko.
-
Co jeszcze? Jestem zajęty, więc...
-
Ja... – Ariel obejrzała się za siebie, upewniając się, że nikt
nie nadchodzi, zerknęła na pobliską pochodnię i w końcu zebrała
się na odwagę – Znów miałam wizje.
Spojrzał
na nią uważnie, a ponury grymas gwałtownie zastąpił niepokój
i...troska?
-
Mówiłaś już komuś?
-
Nie. Nie chcę nikogo martwić.
Skinął
głową.
-
Co widziałaś?
Ariel
objęła się ramionami. Potrzebowała chwili, by zmusić się do
przypomnienia sobie tamtych strasznych obrazów. Trochę to było
dziwne, ale naprawdę czuła, że może być z nim szczera.
-
Płonące miasta. Armia umarłych. I...jak zabijam Rivę – przy tym
ostatnim zadrżał jej głos, a po plecach przeszedł zimny dreszcz.
Zachwiała się i Argon przytrzymał ją zadziwiająco łagodnie –
Wiesz... – Wyszeptała tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć
- Boję się, że to wszystko naprawdę się wydarzy. Że nie dam
rady nikogo uratować, ani ochronić, że wy wszyscy...
Argon
ujął jej twarz w obie dłonie, pochylił się i zajrzał jej
głęboko w oczy. Jakby spoglądała w lustro. Ich głęboka zieleń
hipnotyzowała, kojarzyła jej się z bezpieczeństwem.
-
Nic takiego się nie stanie – zapewnił ją zdecydowanie, a jego
bliskość poruszyła jakąś strunę w jej sercu. Dlaczego w takich
momentach zawsze miała tak silne wrażenie, że naprawdę powinna go
pamiętać? – Nie jesteś sama, Ariel. Zawsze będę przy tobie i
Rivie. Pamiętaj, że...
-
Co tam robicie?
Odskoczyli
od siebie gwałtownie, gdy usłyszeli głos Lunny, która zbliżyła
się do nich bezszelestnym krokiem.
-
Nic – odpowiedzieli zgodnym głosem. Spojrzeli na siebie i Ariel
dostrzegła na jego wargach krótki uśmiech, jakby zarezerwowany
tylko dla niej. Następnie znów zrobił poważną minę, odwrócił
się i zaczął wędrówkę w dół schodów.
-
Coś się stało? – Lunna pochyliła się ku niej, ale Ariel
wzruszyła tylko ramionami. Obie musiały przyspieszyć, by nadążyć
za kapitanem. Elfka zrównała się z Argonem - Coś się stało,
Biały Kruku? – Powtórzyła pytanie.
Zerknął na nie chłodno.
-
Dlaczego jeszcze nie śpisz, księżniczko? – Mruknął oschle.
Lunna skrzyżowała przed sobą ramiona.
-
Nie nazywaj mnie księżniczką. Już nią nie jestem.
- A ty nie tytułuj mnie ciągle „Białym
Krukiem”. Mam swoje imię.
- Ale przecież jesteś Białym Krukiem, Biały
Kruku – uśmiechnęła się niewinnie, zagrodziła mu drogę i idąc
tyłem, spojrzała w zielone oczy – Kiedyś mogłam tylko czytać o
tobie w książkach, a teraz mam cię przed oczami. Biały Kruk.
Biały Kruk – zaczęła intonować śpiewnie, z rozmarzeniem.
Minął ją, nawet nie próbując udawać, że
słucha. Lunna zatrzymała się gwałtownie i wydęła wargi,
obrażona. Ariel zachichotała pod nosem i wzięła ją pod ramię.
- Naprawdę ci się podoba?
- To przecież Biały Kruk – odparła z
entuzjazmem i zaraz westchnęła smętnie – Obawiam się jednak, że
zupełnie nie zwraca na mnie uwagi – spojrzała na Ariel z
przygaszonym wyrazem twarzy – Czy ja jestem brzydka? A może on nie
lubi elfów?
- No co ty – próbowała pocieszyć ją z
uśmiechem, ale nagle poczuła się jakoś dziwnie. Przecież sekundę
temu Argon to jej twarz trzymał w dłoniach, był tak blisko i mówił
tak łagodnie.
Czyżby on...?
Miała ochotę przeprosić elfkę, chociaż nie
wiedziała, za co.
Przyłapała się na dziwnych myślach, więc
przyspieszyła kroku, mocniej oplatając łokieć Lunny. Na jej
pytające spojrzenie, wyszeptała pospiesznie:
- Od razu uprzedzam, że to beznadziejny
przypadek. Nie wiem, co ty w nim widzisz.
- Jest przystojny i...
- Proszę – Ariel przewróciła oczami – To
najbardziej ponury gbur, jakiego znam. Poza tym jest kompletnie
pozbawiony poczucia humoru, a dogadane się z nim to jak nauczenie
mrówki aportowania.
Argon zerknął na nie przez ramię i po jego
minie wiedziała już, że choć starała się szeptać, musiał
wszystko usłyszeć. Zapomniała, że miał elfi słuch.
- Zaś mówienie o kimś za jego plecami to
przejaw braku manier – odparował niepokojąco spokojnym tonem.
- Powiedział to Pan Idealny i Ułożony –
drażnienie się z nim zaczynało sprawiać jej przyjemność.
Zmrużył oczy i przyspieszył jeszcze kroku.
Podbiegła kawałek, maszerując teraz tuż za jego plecami.
- Już dobrze, dobrze – klepnęła go po
plecach, ale nawet nie zareagował – A tak w ogóle to dokąd
poszli Nox i Arwel? Wydawali się zdenerwowani.
Zeszli z krętych schodów, prowadzących na
kolejny pusty korytarz.
- Arwel dostał wiadomość, że
centaury zaatakowały prowincję Ashe.
- Co? Tak szybko przemieściły się aż do Ashe?
-
Na miejscu jest Falen, a Arwel, Nox i Oran już tam lecą. Dołączymy
do nich najszybciej jak się da, ale po tym, jak uporamy się z
krasnoludami.
Na samo wspomnienie Zielonego Lasu Lunna zasępiła
się na kilka chwil, po czym przełknęła gulę żalu i pospiesznie
przeszła na bezpieczny temat.
- Co zrobimy jak zjawią się krasnoludy?
Po korytarzach kręcili się jeszcze skąpo
ubrani służący, którzy kłaniali im się i schodzili z drogi.
- To całkiem oczywiste. Będziemy walczyć.
- O nie – Lunna zaprotestowała stanowczo –
Czytałam o krasnoludach i Wojnie Ras i nie zamierzam dopuścić,
żeby to się powtórzyło. Z pewnością jest jakiś inny sposób.
Jeśli będziemy z nimi walczyć i tak przegramy. Nie ma większości
Noszących Znak Kruka, a z garstką ludzkich wojowników to sobie
możesz jedynie zmówić ostatnią modlitwę do bogów.
W końcu wyszli na dziedziniec, prosto w objęcia
nocnego chłodu. Wojownik przystanął i zapatrzył się na
granatowe, rozgwieżdżone niebo. Srebrny księżyc w pełni schował
się za zasłoną chmur. Lunna również zerknęła w górę i
pogładziła dłonią swój medalion.
- Czy już wiadomo, o której przybędą? W
południe, wieczorem?
- Czy to istotne? – Odpowiedział
pytaniem na pytanie, stojąc do nich tyłem.
- Raczej tak. Nie chciałabym, żeby obudził
mnie dobijający się do moich drzwi krasnolud z toporem.
Jej słowa spowodowały, że Ariel natychmiast
chciała coś sprawdzić. Potarła w namyśle czoło i zaczęła
obracać się dookoła siebie. Lunna od razu popatrzyła na nią z
zainteresowaniem.
- Co robisz?
- Coś próbuję. Poczekaj... – Przymknęła
oczy, a złote pasemko na włosach rozjarzyło się delikatnym
blaskiem. W końcu obróciła się mniej więcej w kierunku, gdzie
znajdowała się główna brama i zamarła na kilka sekund.
Tak jak wcześniej pomogła Sato wylądować
bezpiecznie z dala od obozu, tak teraz w ten sam sposób poszybowała
razem z wiatrem w poszukiwaniu wrogiej armii. W końcu otworzyła
oczy i popatrzyła na nich z powagą. To, co zobaczyła z daleka
wcale jej się nie spodobało.
- Widziałam ich. Będą tu najdalej w południe.
- Jak to zrobiłaś? – Lunna z wrażenia
uniosła brwi.
Wzruszyła ramionami, jakby to było całkiem
naturalne i wykonała dłonią jakiś nieokreślony ruch. Chłodny
podmuch wiatru rozwiał jej włosy.
- Powietrze – odparła tylko, jakby to jedno
słowo miało wszystko wyjaśnić.
- Hmm, w takim razie mamy jeszcze trochę czasu –
Lunna skubnęła wargę i znów potarła miniaturowy księżyc
spoczywający na jej szyi - Musimy wymyślić jak powstrzymać
krasnoludy, żeby nie wtargnęły do miasta.
Argon westchnął ciężko, odwrócił się w
końcu i spojrzał na nie ostro.
- Nie ma co się zastanawiać, bo to proste.
Jeszcze nie rozumiecie? Skoro wysłał ich Balar, to znaczy, że są
pod działaniem zaklęcia Posłuszeństwa. Nie da się tego załatwić
dyplomacją, ani łagodnymi metodami. Idą tu w jednym celu. Żeby
nas zabić i zniszczyć Gildrar. Nie spoczną, póki nie wykonają
rozkazów.
- Nie wszystko trzeba rozwiązywać walką –
Ariel wyrzuciła ręce w górę i kilka razy przeszła się po
żwirowej ścieżce w tą i z powrotem – Mogłabym wywołać jakieś
tornado albo ulewę. Może, jeśli zmoknął, odechce im się walczyć
– nagle klasnęła w ręce i zatrzymała się, patrząc na nich z
błyskiem w oczach. W jej wyciągniętej dłoni pojawił się
strumyczek wody, który zmienił się w wirującą serpentynę. Ariel
uśmiechnęła się pod nosem, podczas gdy elfka wpatrywała się w
to zjawisko z absolutnym zachwytem – Mogę na przykład otoczyć
miasto wodną barierą, albo unieszkodliwić w ten sposób
krasnoludy, aż nie da się z nimi dojść do porozumienia.
Argon nie wyglądał na przekonanego. Oparł
dłonie na biodrach i pokręcił krótko głową.
- To nie takie proste. Wciąż musimy być
przygotowani na najgorsze.
- Ale możemy spróbować nie dopuścić do
walki, prawda? – Lunna nie dawała za wygraną
- Tak się składa, księżniczko, że same te
wasze elfie nucenie nie wystarczy – odparł z ironią – Ariel ma
do dyspozycji Moc żywiołów, ale ty? Czy poza iluzjami i tworzeniem
diamentów te wasze Kapłanki Luny nauczyły cię czegoś
pożytecznego?
Zamiast obrazić się na jego słowa, Lunna
rozciągnęła usta w przebiegłym uśmiechu.
- Nie ukończyłam szkolenia, ale potrafię coś,
o czym nie wiedziała nawet moja matka. Nie lekceważ mnie, Biały
Kruku.
Przyklękła w pewnej odległości i położyła
dłoń na trawiastej ziemi. Szepnęła coś pod nosem, a jej medalion
błysnął chłodnym blaskiem księżyca.
Tuż przed nią ziemia zapadła się do środka,
a potem wybrzuszyła się jakby westchnęła, wyrzucając na boki
trawę i czarne grudki. Nastąpiło lekkie trzęsienie i Lunna
odsunęła się spokojnie, podczas gdy z głębi ziemi wyłoniła się
potężna kamienna postać bez twarzy.
- Och – Ariel z wrażenia aż potknęła się i
wylądowała na trawie. Przez chwilę przyglądała się stworowi z
otwartymi ustami, po czym w końcu doszła do siebie, wstała i
ostrożnie obeszła człekokształtny głaz – Nieźle. Też bym tak
chciała.
Lunna
oparła się niedbale o przywołaną postać, obserwując reakcję
Argona. Podszedł bliżej z malującym się na twarzy
zainteresowaniem.
-
Ziemny Strażnik – wymruczał, jakby bardziej do siebie -
Słyszałem, że niektórzy elfi wojownicy potrafili ich przywołać.
Kto cię tego nauczył?
-
Nikt. Urodziłam się z tym darem – odparła z zadowoleniem –
Nigdy nie potrafiłam tworzyć tych bezwartościowych diamentów,
miałam swoje własne umiejętności. Jednak w Zielonym Lesie nikt
nie zaakceptowałby księżniczki z darem, przeznaczonym dla
wybranych wojowników. Dlatego trzymałam to w sekrecie aż to teraz.
Ariel
przestała w końcu oglądać strażnika i spojrzała na nia z
ekscytacją. Nie spodziewała się, że ta piękna, drobna elfka ma w
zanadrzu takie coś.
-
Wspaniale, Lunno. Czy wiesz, co to oznacza?
-
Tak – odwzajemniła uśmiech – Mogą obronić miasto. Jest
pełnia, więc moja Moc jest najsilniejsza. Mogę przywołać
kilkunastu strażników i zablokować wejście do miasta. Nie
przepuszczą żadnego wroga – popukała pięścią w masywne ramię
– Są z najtwardszych kamieni i mogą się odnawiać.
-
No – Ariel spojrzała z wyższością na kapitana – Masz jeszcze
jakieś uwagi? Myślę, że mamy wszystko, by się obronić, bez
walki.
Argon
przyjrzał się uważnie elfce. Ich spojrzenia spotkały się, niczym
niebo i ziemia na horyzoncie.
-
W porządku – odezwał się w końcu jakby się poddał -
Przyznaję, że mnie zaskoczyłaś. I zaimponowałaś.
Lunna rozpromieniła się, jakby właśnie
dostała wymarzony prezent. Bawiąc się kosmykiem włosów,
wyprostowała się z dumą.
-
Tak, czy tak trzeba ostrzec mieszkańców i zebrać wojowników –
przypomniał sucho - Musimy być przygotowani na wszystko.
Widzieliście już jak działa to zaklęcie, więc nie liczcie na
cud.
Ariel
wyszczerzyła zęby i złapała Lunnę za ramię.
-
To już coś, prawda? – Rzuciła wesoło, po czym zwróciła się
do kapitana: - To, co? Mogę przelecieć się po mieście i...
-
Sprawdź tylko, czy bariera wytrzyma do jutra, a poza tym chciałbym,
abyś posiedziała u Rivy. Został sam, a w każdej chwili może się
obudzić.
Ariel
skinęła tylko glową, rozłożyła białe skrzydła, ożywiając
wokół siebie chmurę pyłu, pomachała im i wzbiła się w nocne
niebo. Lot nad miastem zajął jej mniej czasu, niżby chciała.
Mogłaby tak szybować całą wieczność, ale równie mocno chciała
już zobaczyć co z Rivą. Dlatego bez przeciągania sprawdziła
tarczę i pułapki Gareta, które, choć słabsze, niż wcześniej,
według niej powinny jeszcze przez kilka dni spełnić swoje zadanie.
O ile w ogóle będą potrzebne. Wierzyła, że mimo wszystko
jutrzejszego dnia żadna krew nie zostanie przelana.
Pikując ku złotej posiadłości, wystawiła
twarz na zimny pęd wiatru, delektując się ostatnimi sekundami w
powietrzu. Zaledwie wylądowała przed wrotami, białe skrzydła po
prostu się rozpłynęły, podczas gdy piórko na jej szyi wciąż
było lekko ciepłe. Pobiegła ciemnymi korytarzami i wślizgnęła
się cicho do komnaty króla. Nie trudziła się, by przegonić
panującą tu ciemność, gdyż jasny księżyc dawał wystarczająco
światła. Otworzyła nieco okno, by wpuścić do środka świeże
powietrze i na palcach podeszła do łóżka. Usiadła po lewej
stronie, zakryła dłonią krucze znamię z blizną i spojrzała na
śpiącą, bladą twarz Rivy. Miał lekko rozchylone usta i
spokojniejszy oddech, wyglądał jakby po prostu spał.
Przepraszam, to moja wina. Już nigdy o nic
cię nie poproszę. Delikatnym ruchem odgarnęła mu włosy z
czoła i zacisnęła palce na jego dłoni, jak zawsze sam to robił.
Nie puszczę cię. Nie pozwolę, żebyś umarł. Przyrzekła
mu w myślach. Kolejne problemy rosły i nawarstwiały się bez końca
odkąd opuściła kryjówkę Balara. Samo pozbycie się Gathalaga,
ich największego wroga wydawało jej się teraz drobiazgiem.
Znaleźć kamienie, pozbyć się Balara i chronić króla. I Xandera.
Wciąż pamiętała też o Gebrze i złożonej obietnicy, że
znajdzie jej córkę.
To
wszystko było przed nią, a na razie siedziała tu w ciemnościach,
słuchając równomiernego oddechu Rivy i modląc się, aby w końcu
się obudził. Chłód z zewnątrz wlewał się przez otwarte okno i
zaczął osiadać na jej ciele w postaci gęsiej skórki. Ostrożnie,
z zaciśniętym gardłem podwinęła jego rękaw i jeszcze raz
przyjrzała się ciemnym placom i żyłkom. Patrzyła na nie tylko
przez chwilę, bo w końcu nie mogła wytrzymać i schowała jego
rękę pod kołdrę.
Nie
miała pojęcia jak bardzo Riva musi cierpieć. Jaki ból musi
przeżywać za każdym razem, gdy używa Mocy. Na samą myśl, że
wisi nad nim groźba śmierci, gdzieś w środku narastał tępy ból,
jakby jej serce zaczynało pękać.
Czy
miała czekać spokojnie, aż ta trucizna zniszczy go na jej oczach?
Miała
obowiązek chronić go jako króla. Poza tym był...był...
Ariel
odetchnęła głęboko, otarła energicznie oczy i podeszła do okna.
Zamknęła je i zagapiła się na okrągły, częściowo skryty za
chmurą księżyc. Stała tam tak bardzo zamyślona, że nie
usłyszała, gdy ktoś zakradł się za jej plecy. Gdy czyjaś głowa
spoczęła nagle na jej barku, podskoczyła gwałtownie z sercem w
gardle.
-
O czym tak dumasz? Tylko nie mów, że ten księżyc przypomina moją
niezwykle przystojną twarz?
Ariel odwróciła się z dłonią na piersi.
- Sato! Wystraszyłeś mnie na śmierć –
krzyknęła, po czym zerknęła szybko na króla i zniżyła głoś: - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
Z szerokim uśmiechem popukał się w nos.
- Jestem wilkiem, pamiętasz? Twój zapach
ciągnie się za tobą dalej niż cień.
Oparła się o parapet i przekrzywiła głowę.
- Naprawdę? Ale chyba nie śmierdzę, co?
Roześmiał się cicho, pochylił i przytknął
nos do miejsca gdzieś między jej uchem, a szyją.
- Pachniesz olejkami, które używają tutejsze
służące i czymś jeszcze...jakby wiatrem – prostując się
puścił do niej oko.
Ariel klepnęła go w pierś i zmrużyła
podejrzliwie oczy.
- Skąd wiesz jak pachną służące? Chodzisz za
nimi, czy co? A może podglądasz w kąpieli? Nie spodziewałam się
tego po tobie, Sato – pokręciła z rozczarowaniem głową.
Podrapał się po szarej czuprynie.
- Przecież jest ich tu pełno. Kręcą się na
każdym korytarzu, rozsiewając po całym zamku ten słodko-mdły
zapach. Czy wiesz, jakie katusze przeżywa mój wyczulony węch? Nie
mówiąc już o tym, że na widok takiej ilości odsłoniętego ciała
można dostać palpitacji serca.
- Och ty biedaku – z rozbawieniem pogłaskała
go po policzku - Może w takim razie powinieneś nocować na dworze?
Jak każdy szanujący się pies.
- Jestem wilkiem – poprawił z udawanym
oburzeniem, na co przytaknęła pospiesznie, by przypadkiem naprawdę
go nie urazić.
Jak tylko zjawiał się Sato, miała wrażenie,
że przynosi ze sobą swoje własne słońce, emanujące z niego
niczym żywa energia. Nie wyobrażała sobie, co by zrobiła, gdyby
teraz go tu nie było.
Jego uśmiech przygasł, gdy spojrzał na
śpiącego mężczyznę.
- Czy od tamtej pory król jeszcze się nie
obudził? Miałem nadzieję, że z nim porozmawiam. Podziękuję.
Podeszli do łóżka i Ariel usiadła na jego
skraju.
- Chyba...będziesz musiał jeszcze trochę
poczekać – wyszeptała z trudem, wpatrując się w Rivę z tym
dziwnym bólem w sercu.
- To przeze mnie, prawda? Dlatego, że mnie
uratował.
Zaprzeczyła pospiesznie, ukradkiem ocierając
wilgotne oczy.
- Po prostu usunięcie zaklęcia kosztowało go
więcej energii niż sądziliśmy – nie wiedziała czy może
powiedzieć wszystko, więc wyznała tylko część prawdy. Jednak
Sato to wystarczyło.
- A więc to moja wina – powtórzył tylko.
Jeśli już to moja. Pomyślała ponuro.
Odwróciła głowę i posłała mu blady uśmiech.
- Nie martw się, wyjdzie z tego.
Skinął głową i objął ją kurczowo, jakby
doskonale wiedział, że właśnie tego potrzebuje. Potem zmienił
się w wilka, położył łeb na jej kolanach i zaskomlał cicho.
Ariel zanurzyła dłoń w szarą sierść i pogłaskała go między
uszami. Obserwując, czy król nie otwiera oczu, wtuliła się w
wilka i nie wiadomo kiedy, przysnęła.
Już nad ranem zostawiła Sato, żeby czuwał
przy łóżku, a sama wróciła do swojej komnaty. Chciała zabrać
Xandera na wspólna kąpiel, ale zamiast chłopca znalazła na łóżku
list.
KTOŚ
PRÓBUJE ZABIĆ NACZYNIE, WIĘC ODCHODZIMY, ŻEBY WAS NIE NARAŻAĆ.
SPRÓBUJEMY UKRYĆ CHŁOPCA I ZNALEŹĆ MU DOM. I TAK WIĘCEJ NIE
MOGLIŚMY DLA WAS ZROBIĆ. ZNAJDŹCIE INFORMACJE JAK ZABIĆ
GATHALAGA, TO JEST NAJWAŻNIEJSZE.
WYBACZCIE.
PRZEPROŚ, ARIEL KRUCZEGO KRÓLA I PRZEKAŻ, ŻE MOŻE JESZCZE KIEDYŚ
SIĘ SPOTKAMY. ŻYCZYMY WAM POWODZENIA I BĘDZIEMY NAD WAMI CZUWAĆ.
LAUNA,
PARALDA, GAIN I NIKOS.
Ariel westchnęła cicho, żałując nieco, że
odeszli tak nagle. Jednak z drugiej strony może to i lepiej.
Lada chwila przybędą krasnoludy. A wtedy
naprawdę nie wiedziała, co się wydarzy.
***
Argon
i Lunna zostali sami w chłodnym blasku księżyca, który na moment
wyłonił się spomiędzy chmur w całej swej srebrnej okazałości.
Po zniknięciu Ariel odesłała strażnika, który
wtopił się w ziemię, wydając przy tym głuche dudnienie. Trawnik
wokół nich zatrząsł się gwałtownie, aż zachrzęściły kamyki
na ścieżce. Lunna zapomniała się odsunąć, zachwiała się i
poleciała do tyłu.
Argon szybko i spokojnie złapał ją w pasie,
bezwiednie pochylając się nad jej twarzą. Jej serce zaczęło
walić tak szybko, że z pewnością to słyszał. Lunna wodziła
wzrokiem od jego oczu do ust i z powrotem, czując, że jej puls
przyspiesza coraz bardziej. Pręga na jego policzku była dla niej
doskonale widoczna, nawet w ciemnościach. Jej elfie oczy widziały
każdą zmarszczkę, każdą plamkę w ciemnych oczach, oraz każdą
poszarpaną linię skóry znaczącą prawie pół jego twarzy. Ale
nawet z tą blizną wyglądał niezwykle pociągająco. Nie był tak
doskonały jak smukłe elfy, z którymi spędziła resztę życia i
właśnie to jej się podobało. Był dokładnie takim mężczyzną,
o jakim skrycie marzyła. No, może poza jego charakterem.
Na szczęście nie dostrzegł jej zmieszania, a
już z pewnością nie poczuł tego, co ona. Z tą samą obojętną
miną pomógł jej się wyprostować i odsunął się jak gdyby nigdy
nic. Lunna wcale nie miała ochoty by zabierał dłoń z jej biodra.
Wyobraziła sobie nawet, że przesuwa ją na plecy, a potem...
W pewnym momencie napotkała jego surowe
spojrzenie.
- Słuchasz mnie?
- Co? – Zmieszana własnymi myślami, miała
ochotę popukać się w głowę. Zamiast tego zacisnęła palce na
medalionie.
Argon cmoknął cicho i minął ją, kierując
się ku bramie.
- Idę znaleźć Reetha i Ylona i zebrać
wojowników. Ty zaś, księżniczko idź na mury i obserwuj okolice.
Rano możesz przywołać tych swoich strażników, niech pilnują
bramy – zatrzymał się kilka kroków dalej i spojrzał na nią
przez ramię – Zrozumiałaś?
Pokiwała skwapliwie głową.
- Tak, Biały Kruku.
- Aha, może zainteresuje cię to, że jeden elf
przeżył atak na Zielony Las. Obecie objął funkcję hrabiego w
Sallen. Ma na imie Raliel.
Odleciał, a Lunna opadła ze łzami na trawę,
dziękując Lunie za ten cud.
Raliel żyje! Akurat ze wszystkich elfów,
akurat on. Jej drogi przyjaciel, którego będzie mogła jeszcze
zobaczyć.
Może nie powinnam tak myśleć, ale dziękuję
ci Luno, że tu trafiłam. Gdybym nie została wygnana z lasu, nigdy
nie spotkałabym Białego Kruka.
Zerknęła na idealnie okrągły księżyc nad
jej głową, wierząc, że Luna obserwuje ją i prowadzi.
Z takimi myślami opuściła ogród i przeszła
samotnie pustymi, cichymi ulicami miasta. Kiedy dotarła na mury
obronne, stanęła między strażnikami, którzy pozdrowili ją
cicho, nieco zaskoczeni jej widokiem. Szczęśliwa, że w końcu może
zająć się czymś innym, niż wypłakiwanie sobie oczu, zapatrzyła
się w dal, wyglądając oznak zbliżającej się armii. Nie
spodziewała się, że nastąpi to tak szybko, ale czuła, że to
właśnie tu, między tymi ludźmi odnalazła swoje miejsce.
Przy boku Białego Kruka.
Po chwili z rozmarzonym uśmiechem zaczęła
bawić się kosmykiem włosów. Nie myślała o walkach, ani
krasnoludach, tylko o Argonie. W jej oczach płonęły wesołe
ogniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz