piątek, 19 sierpnia 2016

Rozdział 32

     Ariel wyszła na korytarz w momencie, gdy z komnaty obok wypadł Argon, a tuż przed nim podążyli w pośpiechu Nox i Arwel. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych i spiętych. Pospiesznie dogoniła kapitana przy schodach, oświetlonych rozpalonymi pochodniami. Płomienie lizały złote ściany migotliwym blaskiem.
     - Poczekaj.
    Przystanął i popatrzył na nią chłodno.
     - O co chodzi?
     Odważyła się spojrzeć mu w oczy.
     - Sato przekonał mnie, że nie powinnam się na ciebie gniewać. I...w każdym razie, przepraszam.
   - Doprawdy? Więc twierdzisz, że twój zwierzołak ma na ciebie dobry wpływ? Jeszcze może powiesz teraz, że nie możesz bez niego żyć.
     Ciągle denerwował ją tym swoim protekcjonalnym zachowaniem, jakby miał przed sobą dziecko, jednak tym razem naprawdę chciała się z nim pogodzić. I być może to była jedyna okazja. Dlatego wydęła tylko wargi i zmarszczyła lekko brwi.
    - Nie powiem tego, jeśli nie chcesz, ale tak jest. Sato naprawdę chce nam pomóc, mógłbyś to docenić.
     - Docenię, jak to udowodni – odparł twardo i odwrócił się, by odejść.
     - Poczekaj – znów go zatrzymała i stanęła schodek niżej, torując mu drogę.
    Argon zacisnął dłoń na poręczy i westchnął ciężko.
     - Co jeszcze? Jestem zajęty, więc...
     - Ja... – Ariel obejrzała się za siebie, upewniając się, że nikt nie nadchodzi, zerknęła na pobliską pochodnię i w końcu zebrała się na odwagę – Znów miałam wizje.
     Spojrzał na nią uważnie, a ponury grymas gwałtownie zastąpił niepokój i...troska?
     - Mówiłaś już komuś?
     - Nie. Nie chcę nikogo martwić.
     Skinął głową.
     - Co widziałaś?
    Ariel objęła się ramionami. Potrzebowała chwili, by zmusić się do przypomnienia sobie tamtych strasznych obrazów. Trochę to było dziwne, ale naprawdę czuła, że może być z nim szczera.
    - Płonące miasta. Armia umarłych. I...jak zabijam Rivę – przy tym ostatnim zadrżał jej głos, a po plecach przeszedł zimny dreszcz. Zachwiała się i Argon przytrzymał ją zadziwiająco łagodnie – Wiesz... – Wyszeptała tak cicho, że tylko on mógł to usłyszeć - Boję się, że to wszystko naprawdę się wydarzy. Że nie dam rady nikogo uratować, ani ochronić, że wy wszyscy...
    Argon ujął jej twarz w obie dłonie, pochylił się i zajrzał jej głęboko w oczy. Jakby spoglądała w lustro. Ich głęboka zieleń hipnotyzowała, kojarzyła jej się z bezpieczeństwem.
    - Nic takiego się nie stanie – zapewnił ją zdecydowanie, a jego bliskość poruszyła jakąś strunę w jej sercu. Dlaczego w takich momentach zawsze miała tak silne wrażenie, że naprawdę powinna go pamiętać? – Nie jesteś sama, Ariel. Zawsze będę przy tobie i Rivie. Pamiętaj, że...
     - Co tam robicie?
  Odskoczyli od siebie gwałtownie, gdy usłyszeli głos Lunny, która zbliżyła się do nich bezszelestnym krokiem.
   - Nic – odpowiedzieli zgodnym głosem. Spojrzeli na siebie i Ariel dostrzegła na jego wargach krótki uśmiech, jakby zarezerwowany tylko dla niej. Następnie znów zrobił poważną minę, odwrócił się i zaczął wędrówkę w dół schodów.
    - Coś się stało? – Lunna pochyliła się ku niej, ale Ariel wzruszyła tylko ramionami. Obie musiały przyspieszyć, by nadążyć za kapitanem. Elfka zrównała się z Argonem - Coś się stało, Biały Kruku? – Powtórzyła pytanie.
     Zerknął na nie chłodno.
    - Dlaczego jeszcze nie śpisz, księżniczko? – Mruknął oschle.
     Lunna skrzyżowała przed sobą ramiona.
- Nie nazywaj mnie księżniczką. Już nią nie jestem.
     - A ty nie tytułuj mnie ciągle „Białym Krukiem”. Mam swoje imię.
    - Ale przecież jesteś Białym Krukiem, Biały Kruku – uśmiechnęła się niewinnie, zagrodziła mu drogę i idąc tyłem, spojrzała w zielone oczy – Kiedyś mogłam tylko czytać o tobie w książkach, a teraz mam cię przed oczami. Biały Kruk. Biały Kruk – zaczęła intonować śpiewnie, z rozmarzeniem.
Minął ją, nawet nie próbując udawać, że słucha. Lunna zatrzymała się gwałtownie i wydęła wargi, obrażona. Ariel zachichotała pod nosem i wzięła ją pod ramię.
     - Naprawdę ci się podoba?
   - To przecież Biały Kruk – odparła z entuzjazmem i zaraz westchnęła smętnie – Obawiam się jednak, że zupełnie nie zwraca na mnie uwagi – spojrzała na Ariel z przygaszonym wyrazem twarzy – Czy ja jestem brzydka? A może on nie lubi elfów?
    - No co ty – próbowała pocieszyć ją z uśmiechem, ale nagle poczuła się jakoś dziwnie. Przecież sekundę temu Argon to jej twarz trzymał w dłoniach, był tak blisko i mówił tak łagodnie.
     Czyżby on...?
     Miała ochotę przeprosić elfkę, chociaż nie wiedziała, za co.
    Przyłapała się na dziwnych myślach, więc przyspieszyła kroku, mocniej oplatając łokieć Lunny.    Na jej pytające spojrzenie, wyszeptała pospiesznie:
     - Od razu uprzedzam, że to beznadziejny przypadek. Nie wiem, co ty w nim widzisz.
     - Jest przystojny i...
    - Proszę – Ariel przewróciła oczami – To najbardziej ponury gbur, jakiego znam. Poza tym jest kompletnie pozbawiony poczucia humoru, a dogadane się z nim to jak nauczenie mrówki aportowania.
     Argon zerknął na nie przez ramię i po jego minie wiedziała już, że choć starała się szeptać, musiał wszystko usłyszeć. Zapomniała, że miał elfi słuch.
   - Zaś mówienie o kimś za jego plecami to przejaw braku manier – odparował niepokojąco spokojnym tonem.
      - Powiedział to Pan Idealny i Ułożony – drażnienie się z nim zaczynało sprawiać jej przyjemność.
   Zmrużył oczy i przyspieszył jeszcze kroku. Podbiegła kawałek, maszerując teraz tuż za jego plecami.
    - Już dobrze, dobrze – klepnęła go po plecach, ale nawet nie zareagował – A tak w ogóle to dokąd poszli Nox i Arwel? Wydawali się zdenerwowani.
     Zeszli z krętych schodów, prowadzących na kolejny pusty korytarz.
- Arwel dostał wiadomość, że centaury zaatakowały prowincję Ashe.
     - Co? Tak szybko przemieściły się aż do Ashe?
     - Na miejscu jest Falen, a Arwel, Nox i Oran już tam lecą. Dołączymy do nich najszybciej jak się da, ale po tym, jak uporamy się z krasnoludami.
     Na samo wspomnienie Zielonego Lasu Lunna zasępiła się na kilka chwil, po czym przełknęła gulę żalu i pospiesznie przeszła na bezpieczny temat.
     - Co zrobimy jak zjawią się krasnoludy?
     Po korytarzach kręcili się jeszcze skąpo ubrani służący, którzy kłaniali im się i schodzili z drogi.
     - To całkiem oczywiste. Będziemy walczyć.
   - O nie – Lunna zaprotestowała stanowczo – Czytałam o krasnoludach i Wojnie Ras i nie zamierzam dopuścić, żeby to się powtórzyło. Z pewnością jest jakiś inny sposób. Jeśli będziemy z nimi walczyć i tak przegramy. Nie ma większości Noszących Znak Kruka, a z garstką ludzkich wojowników to sobie możesz jedynie zmówić ostatnią modlitwę do bogów.
     W końcu wyszli na dziedziniec, prosto w objęcia nocnego chłodu. Wojownik przystanął i zapatrzył się na granatowe, rozgwieżdżone niebo. Srebrny księżyc w pełni schował się za zasłoną chmur. Lunna również zerknęła w górę i pogładziła dłonią swój medalion.
      - Czy już wiadomo, o której przybędą? W południe, wieczorem?
- Czy to istotne? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, stojąc do nich tyłem.
    - Raczej tak. Nie chciałabym, żeby obudził mnie dobijający się do moich drzwi krasnolud z toporem.
     Jej słowa spowodowały, że Ariel natychmiast chciała coś sprawdzić. Potarła w namyśle czoło i zaczęła obracać się dookoła siebie. Lunna od razu popatrzyła na nią z zainteresowaniem.
     - Co robisz?
   - Coś próbuję. Poczekaj... – Przymknęła oczy, a złote pasemko na włosach rozjarzyło się delikatnym blaskiem. W końcu obróciła się mniej więcej w kierunku, gdzie znajdowała się główna brama i zamarła na kilka sekund.
     Tak jak wcześniej pomogła Sato wylądować bezpiecznie z dala od obozu, tak teraz w ten sam sposób poszybowała razem z wiatrem w poszukiwaniu wrogiej armii. W końcu otworzyła oczy i popatrzyła na nich z powagą. To, co zobaczyła z daleka wcale jej się nie spodobało.
      - Widziałam ich. Będą tu najdalej w południe.
     - Jak to zrobiłaś? – Lunna z wrażenia uniosła brwi.
      Wzruszyła ramionami, jakby to było całkiem naturalne i wykonała dłonią jakiś nieokreślony ruch. Chłodny podmuch wiatru rozwiał jej włosy.
     - Powietrze – odparła tylko, jakby to jedno słowo miało wszystko wyjaśnić.
   - Hmm, w takim razie mamy jeszcze trochę czasu – Lunna skubnęła wargę i znów potarła miniaturowy księżyc spoczywający na jej szyi - Musimy wymyślić jak powstrzymać krasnoludy, żeby nie wtargnęły do miasta.
      Argon westchnął ciężko, odwrócił się w końcu i spojrzał na nie ostro.
    - Nie ma co się zastanawiać, bo to proste. Jeszcze nie rozumiecie? Skoro wysłał ich Balar, to znaczy, że są pod działaniem zaklęcia Posłuszeństwa. Nie da się tego załatwić dyplomacją, ani łagodnymi metodami. Idą tu w jednym celu. Żeby nas zabić i zniszczyć Gildrar. Nie spoczną, póki nie wykonają rozkazów.
     - Nie wszystko trzeba rozwiązywać walką – Ariel wyrzuciła ręce w górę i kilka razy przeszła się po żwirowej ścieżce w tą i z powrotem – Mogłabym wywołać jakieś tornado albo ulewę. Może, jeśli zmoknął, odechce im się walczyć – nagle klasnęła w ręce i zatrzymała się, patrząc na nich z błyskiem w oczach. W jej wyciągniętej dłoni pojawił się strumyczek wody, który zmienił się w wirującą serpentynę. Ariel uśmiechnęła się pod nosem, podczas gdy elfka wpatrywała się w to zjawisko z absolutnym zachwytem – Mogę na przykład otoczyć miasto wodną barierą, albo unieszkodliwić w ten sposób krasnoludy, aż nie da się z nimi dojść do porozumienia.
      Argon nie wyglądał na przekonanego. Oparł dłonie na biodrach i pokręcił krótko głową.
     - To nie takie proste. Wciąż musimy być przygotowani na najgorsze.
     - Ale możemy spróbować nie dopuścić do walki, prawda? – Lunna nie dawała za wygraną
    - Tak się składa, księżniczko, że same te wasze elfie nucenie nie wystarczy – odparł z ironią –    Ariel ma do dyspozycji Moc żywiołów, ale ty? Czy poza iluzjami i tworzeniem diamentów te wasze    Kapłanki Luny nauczyły cię czegoś pożytecznego?
     Zamiast obrazić się na jego słowa, Lunna rozciągnęła usta w przebiegłym uśmiechu.
   - Nie ukończyłam szkolenia, ale potrafię coś, o czym nie wiedziała nawet moja matka. Nie lekceważ mnie, Biały Kruku.
       Przyklękła w pewnej odległości i położyła dłoń na trawiastej ziemi. Szepnęła coś pod nosem, a jej medalion błysnął chłodnym blaskiem księżyca.
     Tuż przed nią ziemia zapadła się do środka, a potem wybrzuszyła się jakby westchnęła, wyrzucając na boki trawę i czarne grudki. Nastąpiło lekkie trzęsienie i Lunna odsunęła się spokojnie, podczas gdy z głębi ziemi wyłoniła się potężna kamienna postać bez twarzy.
     - Och – Ariel z wrażenia aż potknęła się i wylądowała na trawie. Przez chwilę przyglądała się stworowi z otwartymi ustami, po czym w końcu doszła do siebie, wstała i ostrożnie obeszła człekokształtny głaz – Nieźle. Też bym tak chciała.
     Lunna oparła się niedbale o przywołaną postać, obserwując reakcję Argona. Podszedł bliżej z malującym się na twarzy zainteresowaniem.
     - Ziemny Strażnik – wymruczał, jakby bardziej do siebie - Słyszałem, że niektórzy elfi wojownicy potrafili ich przywołać. Kto cię tego nauczył?
     - Nikt. Urodziłam się z tym darem – odparła z zadowoleniem – Nigdy nie potrafiłam tworzyć tych bezwartościowych diamentów, miałam swoje własne umiejętności. Jednak w Zielonym Lesie nikt nie zaakceptowałby księżniczki z darem, przeznaczonym dla wybranych wojowników. Dlatego trzymałam to w sekrecie aż to teraz.
     Ariel przestała w końcu oglądać strażnika i spojrzała na nia z ekscytacją. Nie spodziewała się, że ta piękna, drobna elfka ma w zanadrzu takie coś.
     - Wspaniale, Lunno. Czy wiesz, co to oznacza?
   - Tak – odwzajemniła uśmiech – Mogą obronić miasto. Jest pełnia, więc moja Moc jest najsilniejsza. Mogę przywołać kilkunastu strażników i zablokować wejście do miasta. Nie przepuszczą żadnego wroga – popukała pięścią w masywne ramię – Są z najtwardszych kamieni i mogą się odnawiać.
     - No – Ariel spojrzała z wyższością na kapitana – Masz jeszcze jakieś uwagi? Myślę, że mamy wszystko, by się obronić, bez walki.
    Argon przyjrzał się uważnie elfce. Ich spojrzenia spotkały się, niczym niebo i ziemia na horyzoncie.
    - W porządku – odezwał się w końcu jakby się poddał - Przyznaję, że mnie zaskoczyłaś. I zaimponowałaś.
    Lunna rozpromieniła się, jakby właśnie dostała wymarzony prezent. Bawiąc się kosmykiem włosów, wyprostowała się z dumą.
    - Tak, czy tak trzeba ostrzec mieszkańców i zebrać wojowników – przypomniał sucho - Musimy być przygotowani na wszystko. Widzieliście już jak działa to zaklęcie, więc nie liczcie na cud.
     Ariel wyszczerzyła zęby i złapała Lunnę za ramię.
   - To już coś, prawda? – Rzuciła wesoło, po czym zwróciła się do kapitana: - To, co? Mogę przelecieć się po mieście i...
     - Sprawdź tylko, czy bariera wytrzyma do jutra, a poza tym chciałbym, abyś posiedziała u Rivy. Został sam, a w każdej chwili może się obudzić.
    Ariel skinęła tylko glową, rozłożyła białe skrzydła, ożywiając wokół siebie chmurę pyłu, pomachała im i wzbiła się w nocne niebo. Lot nad miastem zajął jej mniej czasu, niżby chciała. Mogłaby tak szybować całą wieczność, ale równie mocno chciała już zobaczyć co z Rivą. Dlatego bez przeciągania sprawdziła tarczę i pułapki Gareta, które, choć słabsze, niż wcześniej, według niej powinny jeszcze przez kilka dni spełnić swoje zadanie. O ile w ogóle będą potrzebne. Wierzyła, że mimo wszystko jutrzejszego dnia żadna krew nie zostanie przelana.
    Pikując ku złotej posiadłości, wystawiła twarz na zimny pęd wiatru, delektując się ostatnimi sekundami w powietrzu. Zaledwie wylądowała przed wrotami, białe skrzydła po prostu się rozpłynęły, podczas gdy piórko na jej szyi wciąż było lekko ciepłe. Pobiegła ciemnymi korytarzami i wślizgnęła się cicho do komnaty króla. Nie trudziła się, by przegonić panującą tu ciemność, gdyż jasny księżyc dawał wystarczająco światła. Otworzyła nieco okno, by wpuścić do środka świeże powietrze i na palcach podeszła do łóżka. Usiadła po lewej stronie, zakryła dłonią krucze znamię z blizną i spojrzała na śpiącą, bladą twarz Rivy. Miał lekko rozchylone usta i spokojniejszy oddech, wyglądał jakby po prostu spał.
     Przepraszam, to moja wina. Już nigdy o nic cię nie poproszę. Delikatnym ruchem odgarnęła mu włosy z czoła i zacisnęła palce na jego dłoni, jak zawsze sam to robił. Nie puszczę cię. Nie pozwolę, żebyś umarł. Przyrzekła mu w myślach. Kolejne problemy rosły i nawarstwiały się bez końca odkąd opuściła kryjówkę Balara. Samo pozbycie się Gathalaga, ich największego wroga wydawało jej się teraz drobiazgiem.
    Znaleźć kamienie, pozbyć się Balara i chronić króla. I Xandera. Wciąż pamiętała też o Gebrze i złożonej obietnicy, że znajdzie jej córkę.
    To wszystko było przed nią, a na razie siedziała tu w ciemnościach, słuchając równomiernego oddechu Rivy i modląc się, aby w końcu się obudził. Chłód z zewnątrz wlewał się przez otwarte okno i zaczął osiadać na jej ciele w postaci gęsiej skórki. Ostrożnie, z zaciśniętym gardłem podwinęła jego rękaw i jeszcze raz przyjrzała się ciemnym placom i żyłkom. Patrzyła na nie tylko przez chwilę, bo w końcu nie mogła wytrzymać i schowała jego rękę pod kołdrę.
    Nie miała pojęcia jak bardzo Riva musi cierpieć. Jaki ból musi przeżywać za każdym razem, gdy używa Mocy. Na samą myśl, że wisi nad nim groźba śmierci, gdzieś w środku narastał tępy ból, jakby jej serce zaczynało pękać.
     Czy miała czekać spokojnie, aż ta trucizna zniszczy go na jej oczach?
     Miała obowiązek chronić go jako króla. Poza tym był...był...
     Ariel odetchnęła głęboko, otarła energicznie oczy i podeszła do okna. Zamknęła je i zagapiła się na okrągły, częściowo skryty za chmurą księżyc. Stała tam tak bardzo zamyślona, że nie usłyszała, gdy ktoś zakradł się za jej plecy. Gdy czyjaś głowa spoczęła nagle na jej barku, podskoczyła gwałtownie z sercem w gardle.
    - O czym tak dumasz? Tylko nie mów, że ten księżyc przypomina moją niezwykle przystojną twarz?
     Ariel odwróciła się z dłonią na piersi.
    - Sato! Wystraszyłeś mnie na śmierć – krzyknęła, po czym zerknęła szybko na króla i zniżyła głoś:      - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
     Z szerokim uśmiechem popukał się w nos.
    - Jestem wilkiem, pamiętasz? Twój zapach ciągnie się za tobą dalej niż cień.
     Oparła się o parapet i przekrzywiła głowę.
    - Naprawdę? Ale chyba nie śmierdzę, co?
    Roześmiał się cicho, pochylił i przytknął nos do miejsca gdzieś między jej uchem, a szyją.
    - Pachniesz olejkami, które używają tutejsze służące i czymś jeszcze...jakby wiatrem – prostując się puścił do niej oko.
     Ariel klepnęła go w pierś i zmrużyła podejrzliwie oczy.
   - Skąd wiesz jak pachną służące? Chodzisz za nimi, czy co? A może podglądasz w kąpieli? Nie spodziewałam się tego po tobie, Sato – pokręciła z rozczarowaniem głową.
     Podrapał się po szarej czuprynie.
   - Przecież jest ich tu pełno. Kręcą się na każdym korytarzu, rozsiewając po całym zamku ten słodko-mdły zapach. Czy wiesz, jakie katusze przeżywa mój wyczulony węch? Nie mówiąc już o tym, że na widok takiej ilości odsłoniętego ciała można dostać palpitacji serca.
    - Och ty biedaku – z rozbawieniem pogłaskała go po policzku - Może w takim razie powinieneś nocować na dworze? Jak każdy szanujący się pies.
   - Jestem wilkiem – poprawił z udawanym oburzeniem, na co przytaknęła pospiesznie, by przypadkiem naprawdę go nie urazić.
     Jak tylko zjawiał się Sato, miała wrażenie, że przynosi ze sobą swoje własne słońce, emanujące z niego niczym żywa energia. Nie wyobrażała sobie, co by zrobiła, gdyby teraz go tu nie było.
      Jego uśmiech przygasł, gdy spojrzał na śpiącego mężczyznę.
    - Czy od tamtej pory król jeszcze się nie obudził? Miałem nadzieję, że z nim porozmawiam. Podziękuję.
     Podeszli do łóżka i Ariel usiadła na jego skraju.
    - Chyba...będziesz musiał jeszcze trochę poczekać – wyszeptała z trudem, wpatrując się w Rivę z tym dziwnym bólem w sercu.
     - To przeze mnie, prawda? Dlatego, że mnie uratował.
     Zaprzeczyła pospiesznie, ukradkiem ocierając wilgotne oczy.
    - Po prostu usunięcie zaklęcia kosztowało go więcej energii niż sądziliśmy – nie wiedziała czy może powiedzieć wszystko, więc wyznała tylko część prawdy. Jednak Sato to wystarczyło.
     - A więc to moja wina – powtórzył tylko.
     Jeśli już to moja. Pomyślała ponuro.
     Odwróciła głowę i posłała mu blady uśmiech.
     - Nie martw się, wyjdzie z tego.
    Skinął głową i objął ją kurczowo, jakby doskonale wiedział, że właśnie tego potrzebuje. Potem zmienił się w wilka, położył łeb na jej kolanach i zaskomlał cicho. Ariel zanurzyła dłoń w szarą sierść i pogłaskała go między uszami. Obserwując, czy król nie otwiera oczu, wtuliła się w wilka i nie wiadomo kiedy, przysnęła.
     Już nad ranem zostawiła Sato, żeby czuwał przy łóżku, a sama wróciła do swojej komnaty. Chciała zabrać Xandera na wspólna kąpiel, ale zamiast chłopca znalazła na łóżku list.

KTOŚ PRÓBUJE ZABIĆ NACZYNIE, WIĘC ODCHODZIMY, ŻEBY WAS NIE NARAŻAĆ. SPRÓBUJEMY UKRYĆ CHŁOPCA I ZNALEŹĆ MU DOM. I TAK WIĘCEJ NIE MOGLIŚMY DLA WAS ZROBIĆ. ZNAJDŹCIE INFORMACJE JAK ZABIĆ GATHALAGA, TO JEST NAJWAŻNIEJSZE.
WYBACZCIE. PRZEPROŚ, ARIEL KRUCZEGO KRÓLA I PRZEKAŻ, ŻE MOŻE JESZCZE KIEDYŚ SIĘ SPOTKAMY. ŻYCZYMY WAM POWODZENIA I BĘDZIEMY NAD WAMI CZUWAĆ.
LAUNA, PARALDA, GAIN I NIKOS.

     Ariel westchnęła cicho, żałując nieco, że odeszli tak nagle. Jednak z drugiej strony może to i lepiej.
      Lada chwila przybędą krasnoludy. A wtedy naprawdę nie wiedziała, co się wydarzy.

***

     Argon i Lunna zostali sami w chłodnym blasku księżyca, który na moment wyłonił się spomiędzy chmur w całej swej srebrnej okazałości.
   Po zniknięciu Ariel odesłała strażnika, który wtopił się w ziemię, wydając przy tym głuche dudnienie. Trawnik wokół nich zatrząsł się gwałtownie, aż zachrzęściły kamyki na ścieżce. Lunna zapomniała się odsunąć, zachwiała się i poleciała do tyłu.
     Argon szybko i spokojnie złapał ją w pasie, bezwiednie pochylając się nad jej twarzą. Jej serce zaczęło walić tak szybko, że z pewnością to słyszał. Lunna wodziła wzrokiem od jego oczu do ust i z powrotem, czując, że jej puls przyspiesza coraz bardziej. Pręga na jego policzku była dla niej doskonale widoczna, nawet w ciemnościach. Jej elfie oczy widziały każdą zmarszczkę, każdą plamkę w ciemnych oczach, oraz każdą poszarpaną linię skóry znaczącą prawie pół jego twarzy. Ale nawet z tą blizną wyglądał niezwykle pociągająco. Nie był tak doskonały jak smukłe elfy, z którymi spędziła resztę życia i właśnie to jej się podobało. Był dokładnie takim mężczyzną, o jakim skrycie marzyła. No, może poza jego charakterem.
     Na szczęście nie dostrzegł jej zmieszania, a już z pewnością nie poczuł tego, co ona. Z tą samą obojętną miną pomógł jej się wyprostować i odsunął się jak gdyby nigdy nic. Lunna wcale nie miała ochoty by zabierał dłoń z jej biodra. Wyobraziła sobie nawet, że przesuwa ją na plecy, a potem...
     W pewnym momencie napotkała jego surowe spojrzenie.
     - Słuchasz mnie?
    - Co? – Zmieszana własnymi myślami, miała ochotę popukać się w głowę. Zamiast tego zacisnęła palce na medalionie.
     Argon cmoknął cicho i minął ją, kierując się ku bramie.
   - Idę znaleźć Reetha i Ylona i zebrać wojowników. Ty zaś, księżniczko idź na mury i obserwuj okolice. Rano możesz przywołać tych swoich strażników, niech pilnują bramy – zatrzymał się kilka kroków dalej i spojrzał na nią przez ramię – Zrozumiałaś?
      Pokiwała skwapliwie głową.
     - Tak, Biały Kruku.
    - Aha, może zainteresuje cię to, że jeden elf przeżył atak na Zielony Las. Obecie objął funkcję hrabiego w Sallen. Ma na imie Raliel.
      Odleciał, a Lunna opadła ze łzami na trawę, dziękując Lunie za ten cud.
    Raliel żyje! Akurat ze wszystkich elfów, akurat on. Jej drogi przyjaciel, którego będzie mogła jeszcze zobaczyć.
      Może nie powinnam tak myśleć, ale dziękuję ci Luno, że tu trafiłam. Gdybym nie została wygnana z lasu, nigdy nie spotkałabym Białego Kruka.
      Zerknęła na idealnie okrągły księżyc nad jej głową, wierząc, że Luna obserwuje ją i prowadzi.
    Z takimi myślami opuściła ogród i przeszła samotnie pustymi, cichymi ulicami miasta. Kiedy dotarła na mury obronne, stanęła między strażnikami, którzy pozdrowili ją cicho, nieco zaskoczeni jej widokiem. Szczęśliwa, że w końcu może zająć się czymś innym, niż wypłakiwanie sobie oczu, zapatrzyła się w dal, wyglądając oznak zbliżającej się armii. Nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko, ale czuła, że to właśnie tu, między tymi ludźmi odnalazła swoje miejsce.
      Przy boku Białego Kruka.
   Po chwili z rozmarzonym uśmiechem zaczęła bawić się kosmykiem włosów. Nie myślała o walkach, ani krasnoludach, tylko o Argonie. W jej oczach płonęły wesołe ogniki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych