środa, 5 października 2016

Rozdział 39

    Gdy wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę, uśmiechnęła się wyzywająco
   - Balara można zabić. Uważam, że jednak Rairi jest z nich najgorsza i najbardziej niebezpieczna. To w końcu Najstarsza.
    - Trzeba wymyślić jak ją zabić – podchwycił Oran.
    Jego kuzyn, Ylon, w zamyśleniu zaciskał kurczowo usta.
    - Gdybyśmy tak spróbowali zaatakować ją wszyscy razem, to może...
    - Nie zapędzajcie się. Nie czas na planowanie, kto kogo zabije – Argon popatrzył na nich ostro.
    - Pierwsza kwestia to taka, że nie mamy odpowiedniej siły – zaczął Riva. Pochylił się do przodu i splótł dłonie pod brodą, zatrzymując spojrzenie na każdym z osobna. Gdy mówił, w sali zaległa cisza   - Wszyscy hrabiowie zostali zabici i prowincje są właściwie bez żadnego nadzoru, ani odpowiedniej ochrony. Lotheron i Gernnhed zostały zniszczone, inne miasta również są zagrożone – Riva przerwał dla zaczerpnięcia tchu i w namyśle zerknął na swoją lewą dłoń, którą następnie zacisnął w pięść i zakrył drugą dłonią – Przede wszystkim musimy jak najszybciej zebrać armię.
   - Mamy przecież Vethoynów i krasnoludy - stwierdziła.
   - Zaś Niezwyciężony ma po swojej stronie Balara, Rairi i kilkutysięczną armię.
   - Nie zapomnijmy o nephilach – wtrącił Nox.
   Argon skinął głową.
   - I nephilów. Atakując nasze miasta ze wszystkich stron bardzo nas osłabia.
   - Tym razem przygotował się zdobył silnych sprzymierzeńców – przyznał Riva – Niezwyciężony jest ostatnio coraz bardziej niecierpliwy.
   - No dobrze - Yarith odchrząknął głośno – Masz, więc jakiś pomysł, abyśmy nie przegrali, królu?
   - Owszem. – Riva uśmiechnął się słabo, i przeniósł spojrzenie z Yaritha na resztę braci – Musimy to rozegrać sprawie, ale i ostrożnie. Czas, by Zakon Kruka się rozdzielił – wśród mężczyzn rozległo się niepewne szemranie i głosy protestu, które uciszył szybko i kontynuował ostrzejszym tonem – Mamy pięć prowincji bez nadzoru, którym grozi niebezpieczeństwo. Nie wiemy gdzie i kiedy nastąpi kolejny atak. Rozdzielicie się i przejmiecie obowiązki w pałacach. Każdy będzie odpowiedzialny za to, by chronić prowincję, rekrutować wojowników odpowiednio wyszkolić. Czy wszystko zrozumieliście?
    Darel z poczerwieniałą twarzą pochylił się nad stołem.
   - Wasza Wysokość, to nie jest najlepszy plan. Jeszcze nigdy w historii Zakon się nie rozdzielał. Jesteśmy po to, by chronić króla, nie...
  - Rozumiemy, Wasza Wysokość – przerwał mu Ylon, który skłonił głowę, dotykając palcem znamienia na czole – To rozsądne posunięcie.
   Darel posłał mu mordercze spojrzenie, ale młody wojownik zignorował go.
   - Czy mamy podzielić się sami, gdzie, kto poleci? – Zapytał przytomnie Nox.
   Riva pokręcił głową.
   - Ty, Noxie będziesz potrzebny tutaj – Kiedy półelf wyraził niemą zgodę, zatrzymał przeszywający wzrok na Darelu – Zajmiesz się prowincją Belthów. Być może ktoś przeżył w stolicy. Jeśli nie, ewakuujesz ludzi z wiosek i stworzysz jedną osadę, którą będzie można odpowiednio chronić. Oran poleci do Serini, a Ylon do Elahti. – Mówiąc, patrzył każdemu prosto w oczy. – Reeth już zajął się Ashe.
   - A my? – Zapytał Arwel, kładąc dłoń na barku Falena – Mamy lecieć do Asehi?
   - Nie. Wy również zostaniecie w zamku?
   - Dlaczego? – Falen z urazą zacisnął wargi.
   - Już dosyć zrobiłeś, Falenie, walcząc samotnie w Lotheronie – odparł mu Argon – Potrzebujesz jeszcze odpoczynku, a poza tym ktoś z Zakonu musi pozostać przy królu.
   - Co w takim razie z Asehi? – Zapytał Arwel.
  - De’Ilos to nasze miasto portowe i najważniejszy ośrodek handlu. Jest najbardziej zagrożone, dlatego potrzebuję tam kogoś zaufanego. Yarithu – Riva spojrzał na starszego Alfę i skinął mu głową – Chciałbym abyś to ty został hrabią Asehi.
   Mężczyzna zamrugał.
   - Słucham?
   - Chciałbym podarować twojemu klanu ziemię Asehi. Czy się zgadzasz?
   Yarith potarł zroszone potem czoło i chrząknął kilka razy.
   - Cóż...królu. Chyba nie mam wyjścia – choć mówił niepewnie, z jego głosu przebijała satysfakcja.    Pochylił głowę w głębokim ukłonie – To dla mnie zaszczyt, Wasza Wysokość.
   Riva uśmiechnął się z ulgą.
   - Dobrze. Na przyjęciu przedstawię cię oficjalnie szlachcie i nadam tytuł hrabiego. Twoi ludzie również dostaną tytuły szlacheckie. Za kilka dni zamieszkasz w pałacu w De’Ilos, a twój klan dostanie nową broń i zamieszka w rezydencjach.
   Yarith cmoknął z zadowoleniem, aż zaświeciły mu się oczy.
   - Dziękuję, królu.
   - Co zrobimy z Sato? – Chciał wiedzieć Argon. Na dźwięk imienia przyjaciela, Ariel natychmiast się wyprostowała się czujnie.
   - Cóż, jako Alfa może próbować...
  - Sato nie będzie z tobą walczyć - zaprotestowała pospiesznie, a gdy Yarith popatrzył na nią uważnie, dodała z mocą – Obiecał mi, że nie będzie robił problemów. On nie chce władzy.
   - Ariel, nie możesz mówić za... – Zaczął Argon, ale Yarith wpadł mu w słowo.
   - Wierzę ci i jestem spokojny, skoro tak twierdzisz. Jednak, jeśli twój przyjaciel rzuci mi wyzwanie i upomni się o swoje, przyjmę to z honorem.
   Ariel odetchnęła z pewną ulgą, tymczasem król zwrócił się do reszty zebranych.
  - Wy również udacie się do swoich prowincji zaraz po przyjęciu. Od tej pory musimy działać szybko.
   - Obawiam się, że i tak nie uzbieramy tak licznej armii, jaką dysponuje Niezwyciężony – mruknął Argon.
  - Mój klan liczy tylko czterdzieści osób, chociaż jako wilki walczymy za pięciu. – Yarith, po propozycji króla wyraźnie się ożywił – Damy sobie radę z każdym przeciwnikiem.
   - Przeciw nephilom trzeba użyć większej siły – stwierdził Argon.
   - Będzie nas jeszcze mniej, jeśli nic nie zrobimy – odezwał się gniewnie Darel – Powinniśmy chyba najpierw zająć się naszym tajemniczym zabójcą, bo nie chcę jutro jako następny obudzić się martwy.
   Bracia popatrzyli po sobie z nową nieufnością, a Argon westchnął ciężko i wymienił z Noxem porozumiewawcze spojrzenie.
   - Jedynym naszym podejrzanym jest Arwel.
   - On jest niewinny! – Krzyknął natychmiast Falen.
   - Fragment jego płaszcza był w dłoni martwego Lanona – przypomniał mu Darel.
   - Naprawdę nadal sądzicie, że to ja? – Arwel nerwowym ruchem przejechał palcami po splątanych włosach.
   - Jeśli nie ty, to kto nas zabija? Udowodnij, jeśli jesteś niewinny. Co wtedy robiłeś?
   - Ja...
   - Ustaliliśmy przecież, że po powrocie Falen publicznie odczyta jego myśli – Argon spojrzał na dwóch wojowników – Zróbcie to i miejmy to już z głowy.
   Falen zmarszczył brwi i spojrzał przyjacielowi w oczy.
   - Przepraszam – szepnął.
   Arwel machnął ręką i uśmiechnął się nieznacznie.
   - Zaczynaj już.
   Falen odetchnął głęboko, po czym położył dłoń na jego głowie i przymknął powieki. Przez chwilę trwali bez ruchu i nic się nie działo. Potem powietrze nad stołem zadrżało i przed oczami zebranych pojawił się migotliwy obraz. Z początku wspomnienia Arwela wirowały i nakładały się na siebie bez ładu, gdy Falen szukał tego właściwego. Patrząc na to, Ariel zaparło dech. Pochyliła się nad stołem, aby mieć lepszy widok i z wrażenia aż otworzyła usta.
  Obraz nad stołem ukazał w końcu noc, gdy zginął Lonan. Zobaczyli jego komnatę jeszcze w momencie, gdy wojownik żył i kładł się właśnie spać. Potem obraz zafalował i pokazał Arwela, śpiącego spokojnie w swoim łóżku. Czas przyspieszył, do momentu, gdy do komnaty wszedł Ylon i go obudził, przynosząc złą nowinę. Powietrze znów zamigotało i wspomnienie zniknęło.
   Falen cofnął rękę i opadł na krzesło z cichym westchnieniem. Arwel bez słowa potargał mu włosy w poufałym geście.
   - Cóż – Riva jako pierwszy zabrał głos – Wszyscy widzieli, że Arwel przespał wtedy całą noc. Oficjalnie uwalniam go z wszelkich podejrzeń.
   Wojownik skłonił przed nim głowę i uśmiechnął się szeroko.
   - Kto w takim razie jest zabójcą?
   - Na pewno siedzi tu teraz z nami.
   Bracia znów popatrzyli po sobie z ponurymi minami. Argon bezradnie przewrócił oczami.
   - Być może siedzi, albo i nie. Możemy brać pod uwagę, że to ktoś z zewnątrz. W każdym razie, gdy    Zakon się rozdzieli, skończą się te morderstwa.
   - A jeśli będzie próbował zabić króla? – Zapytał nerwowo Oran.
   - Albo Potomka, czy Białego Kruka?
   - Powinniśmy brać pod uwagę również możliwość, że to Rairi lub Balar śledzą nas potajemnie i zabijają – stwierdził Nox tak spokojnie, jakby oznajmiał, co będzie na obiad.
   Ariel roześmiała się nieco nerwowo.
   - Oni? Niemożliwe. Wątpię, by osobiście zajmowali się czymś tak błahym – ponieważ wszyscy milczeli niepokojąco zgodnie, z rezygnacją rozparła się na krześle, krzyżując przed sobą ramiona. Spojrzała najpierw na Rivę, potem na Argona - To co teraz?
   Kapitan wzruszył ramionami.
  - Zobaczymy. Przede wszystkim musimy trzymać się w grupie i ani na moment nie zostawać nigdzie samemu.
   Arwel szturchnął przyjaciela łokciem w żebra i uśmiechnął się tajemniczo.
   - To się da zrobić.
  - W nocy postawimy przed drzwiami po dwóch albo czterech strażników. Może to zniechęci zabójcę.
   Braci pokiwali głowami.
   - Yarith i jego klan na ten czas również zamieszkają w zamku – zarządził Riva – Wzmocnimy straż, a w każdej komnacie wstawimy dodatkowe łóżko.
   - Czy to nie za dużo? – Warknął Darel – A gdzie nasza prywatność?
   Ylon zmrużył oczy i przeszył go czujnym spojrzeniem.
   - Czyżbyś miał coś do ukrycia, bracie? - Zapytał z podstępnym uśmieszkiem.
   - A może ty coś ukrywasz, bracie – zrewanżował się lodowatym tonem.
   Riva ze znużeniem uniósł rękę.
   - Nie możemy dopuścić, by wśród nas zapanowała nieufność i wrogość. Zakon Kruka od zawsze był jak rodzina. Darzymy się szacunkiem i zaufaniem i tak ma pozostać, bez względu na wszystko.
   - Ale morderca...
   - Kimkolwiek jest, w końcu do złapiemy. Jeśli to jeden z nas, niech modli się, by nie zabiły go wyrzuty sumienia. Tymczasem jak mówię, będziemy czujni i wzmocnimy straże. Argon przeniesie się do mojej komnaty, a Ariel...
   - I tak śpię z Sato – przerwała mu pospiesznie – No i jest Tara.
   - Jak to śpisz z Sato? – Zapytał przez zaciśnięte zęby, wbijając w nią gniewne spojrzenie.
   Wzruszyła niedbale ramionami, udając, że nie dostrzega jego nagłej zazdrości.
   - Po prostu. To mój przyjaciel. Zmienia się w wilka i śpi w nogach łóżka, albo na podłodze. Przy nim jestem bezpieczna.
   Riva przewrócił oczami, niezbyt przekonany. Nie zamierzała jednak tłumaczyć się z każdej minuty, którą spędza z przyjacielem.
   - Może lepiej będzie, jeśli zamieszkasz z Tarą, a ten twój przyjaciel przeniesie się do sąsiedniej komnaty – wtrącił Argon, chyba również niezbyt zadowolony z faktu, że śpi u niej jakiś mężczyzna.
   Ariel wydęła wargi.
   - Ty też jesteś o niego zazdrosny?
   - Tara jest twoją strażniczką, więc to logiczne, że to ona powinna cię chronić, a nie jakiś kundel.
   - Tylko nie kundel – warknęła.
   Argon westchnął ciężko.
   - W każdym razie zaraz po przyjęciu przeniesiemy łóżka i...
   - Zaraz po przyjęciu wyruszam na poszukiwania Savary.
   Usłyszała jak Argon wciąga gwałtownie powietrze, jego czoło przecięły liczne bruzdy. Znała już ten wyraz twarzy i wiedziała, że nie oznacza nic dobrego.
   - Jak to? - Zapytał nagle Arwel – Jakiej Savary?
   - No proszę – wycedził chłodno Argon – Podziel się z resztą, co wymyśliłaś.
   - To nie ja wymyśliłam. Sam słyszałeś, że Imar o to prosił. Obiecałam mu to.
   - On już nie żyje – odparł spokojnie, ale oschle – To już jest nieaktualne.
   Ariel zacisnęła pięści.
   - Złożyłam obietnicę umierającemu człowiekowi. Zamierzam spełnić jego ostatnią wolę. Czy to jest dla ciebie nieważne?
   Argon patrzył na nią pochmurnie, z rosnącym gniewem.
  - Tak. Uważam, że mamy teraz ważniejsze sprawy, niż zabawianie się w poszukiwanie córki zmarłego hrabiego.
   - To nie jest czas, byś nas opuszczała, Ariel – poparł go Nox – Jesteś potrzebna tutaj.
   - Pamiętaj, że musisz zebrać jeszcze pozostałe kamienie.
  - Wiem – warknęła, unosząc do góry ręce – Pewien gbur i tak nie pozwala mi nic robić, więc zamierzam dotrzymać chociaż słowa i odnaleźć Savarę – dodała dobitnie.
- Wykluczone – po raz pierwszy usłyszała w głosie Rivy taką stanowczość i niechętnie odnalazła jego surowe spojrzenie – W żadnym razie nie pozwolę ci opuścić zamku, w dodatku samej.   Słyszałaś, co mówiłem przed chwilą? Przydzielimy ci więcej straży i zamieszkasz...
   - Nie! – Skrzyżowała przed sobą ramiona, wojowniczko marszcząc czoło – Polecę. Czy obietnica nie ma dla was żadnego znaczenia?
   - Tylko taka, która dotyczy życia lub śmierci – warknął Argon.
  - Ariel – król próbował przemówić do niej łagodnie i uspokajająco – Uwierz, że w innych okolicznościach, nie mielibyśmy nic przeciwko. Nie możemy cię puścić do obcego kraju, gdy Balar i Rairi depczą nam po piętach. A nikt z nas nie ma czasu, by ci towarzyszyć.
   - Potrafię o siebie zadbać – rzuciła wyzywająco.
   Argon prychnął z irytacją.
   - I co? Zamierzasz sama polecieć aż do Nammiru? Bo zapewne właśnie tam ją uprowadzili. Córka   Imara jest nammijką, więc może lepiej, że wróciła do swojego kraju.
   - Ale...
   - Lepiej ich posłuchaj, Ariel – wtrącił Yarith – Mają rację, a ty niepotrzebnie się spierasz.
   Zacisnęła wargi, ignorując Alfę, a pozostałą dwójkę obdarzając morderczym spojrzeniem.
   - Hrabia Imar powiedział, że jego córka może stanowić zagrożenie. Jeśli trafi w ręce królowej, wykorzysta ją jako broń. Zamierzam dotrzymać słowa i sprowadzić ją do Lotheronu, gdzie będzie mogła zająć miejsce ojca.
   - Nie polecisz – głos Argona był wręcz lodowaty.
   - Polecę! - Zerwała się z krzesła, które z hukiem przewróciło się na posadzkę - Nie będziesz mi rozkazywać!
  - Cholera, Ariel! – Argon również wstał, pochylił się do przodu i oparł dłonie na stole, aż zatrzeszczało jękliwie – W ogóle nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Możesz zginąć, jeśli polecisz sama. Nawet nie wiesz, co ci może grozić w Nammirze.
   Wytrzymała jego groźne, wściekłe spojrzenie.
   - Jestem Potomkiem Liry i przypominam, że władam żywiołami. Nie boję się zagrożeń.
   Argon uderzył otwartą dłonią w stół i zerknął z bezradną wściekłością na Rivę.
   - Czy mogę ją związać i wrzucić do lochu?
   Król chwycił Ariel łagodnie za nadgarstek i próbował zmusić, by usiadła. Gdy odepchnęła jego rękę, wstał i położył dłoń na ramieniu kapitana.
   - Oboje się uspokójcie – powiedział spokojnie – Zamiast na siebie wrzeszczeć, powinniśmy porozmawiać...
   - Z nim nie da się rozmawiać. – Ariel wskazała palcem na kapitana – Potrafi tylko rozkazywać jakbym była jego własnością.
   - To dla twojego dobra...
  - Dla mojego dobra, lepiej jak zniknę ci z oczu, Panie Wiem Wszystko Najlepiej i Uwielbiam Rządzić! – Wykrzyczała, złapana w pułapkę furii. Na policzki wystąpiły jej rumieńce złości – Od początku wydajesz tylko polecenia i zabraniasz mi wszystkiego. Myślisz, że jak mam pokonać Gathalaga, skoro nie pozwalasz mi nawet odetchnąć bez twojej wiedzy?! Myślisz, że możesz wydawać mi rozkazy i sterować jak ci się podoba?! Nie jestem twoją marionetką! – Zapowietrzyła się, a od krzyku rozbolało ją gardło, więc w końcu skończyła, chociaż miała ochotę wyrzucić z siebie jeszcze więcej.
   Argon i Riva patrzyli na nią w lekkim osłupieniu, podczas gdy przy stole panowała absolutna cisza.
   - Ariel, proszę, uspokój się. – Riva znów próbował jej dotknąć, ale odsunęła się gwałtownie.
   - Ty też zamierzasz mówić mi, co mam robić? – Syknęła ostro.
   Przełknął ślinę.
   - To nie...
  - Tak myślałam. To wy tu sobie dyskutujcie dalej, co mi wolno, a co nie, a ja po przyjęciu zamierzam i tak wyruszyć.
   Odwróciła się gwałtownie, aż wokół jej głowy zatańczyły rude kosmyki. W słońcu jej złote i błękitne pasemka lśniły intensywnie. Kiedy energicznym krokiem ruszyła w stronę drzwi, usłyszała za sobą żywe poruszenie. Argon opadł ciężko na krzesło, a Riva tłumaczył mu coś przyciszonym głosem, ale nie miała ochoty się nawet odwracać.
   Mam już serdecznie dosyć tego nadętego głupka.
  Podwójne drzwi były zaryglowane, więc wyciągnęła rękę i gwałtowny podmuch wiatru otworzył jedno skrzydło, jakby wymierzyła w nie mocnym kopniakiem.
   - Wreszcie koniec!
  Wzdrygnęła się na widok Tary i Sato, czekających na nią za progiem. Ich widok nieco ją otrzeźwił. Zamrugała gwałtownie, wciąż czerwona na twarzy.
   - Co tu robicie?
   - Jak to, co? - Sato objął ją ramieniem z łobuzerskim uśmiechem, sięgającym złotych tęczówek – Umieramy z nudów.
   Ariel odpowiedziała mu słabym uśmiechem, gdyż w środku wciąż trzęsła się ze złości.
   - Aha. Czekaliście na mnie?
   - Pogratulować spostrzegawczości. – Tara, ubrana dzisiaj w pomarańczową sukienkę, z mieczem u pasa i z włosami, zaplecionymi w dwa warkocze, wyglądała jak zwykle oryginalnie.
   Ariel nie miała teraz ochoty na żadne towarzystwo, ale nie chciała też ich urazić
   - To coś pilnego? Bo jeśli to nie, to wolałabym...
   - To bardzo pilne. Sprawa życia i śmierci –Tara bezceremonialnie chwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia.
   Zerknęła bezradnie na Sato, szukając u niego pomocy, czy choćby wyjaśnienia, ale chłopak zrobił tylko niewinną minę.
   - Nie patrz na mnie, ja tu tylko służę za waszego strażnika.
   Zmrużyła oczy.
  - Nie kłam, Sato.
   Uśmiechnął się słodko, pokazując wszystkie zęby i cmoknął ją szybko w czoło.
  - Ej! – Próbowała się uchylić, ale za późno. Tara chwyciła ją pod łokieć z drugiej strony i nachyliła się ku niej konspiracyjnie.
   - Ten twój Sato jest słodki – wyszeptała – Nie wiesz czy ma już kogoś?
Ariel zerknęła na przyjaciela i uśmiechnęła się pod nosem. Jakoś do tej pory o tym nie myślała, ale faktycznie Sato był uroczy. Tyle, że dla niej wciąż był tylko bratem.
   - Z tego, co wiem, to raczej nie. A co? Jesteś zainteresowana?
   Tara przewróciła oczami z tajemniczym uśmieszkiem.
   - Może, gdybym nie miała już kogoś na oku.
   - Ko...- Ariel nagle otworzyła szerzej oczy, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie – Nox?
   Dziewczyna przytaknęła energicznie z nowym błyskiem w brązowych oczach.
  - Jest boski, nie uważasz? Te jego białe włosy i duże oczy – wzdrygnęła się z rozmarzonym westchnieniem.
   - Co tam za tajemnice sobie szepczecie? – Zapytał nagle Sato, zaglądając im przez ramiona.
   Ariel wyszczerzyła do niego zęby.
   - Sprawy kobiece, nie twój interes.
   - Więc z pewnością chodzi o mnie, co? Jeśli tak, to oficjalnie ostrzegam, że...
   - Fajny jesteś i w ogóle, ale nie w moim stylu – odparła szybko Tara.
 - Tylko nie mów, że to któryś z tych ptasich wojowników przypadł ci do gustu – jęknął z dramatyzmem.
   Ariel otworzyła usta, ale Tara szybko szturchnęła ją w żebra, aż jęknęła z bólu.
   - To tajemnica. Zaproszę cię na nasz ślub.
   - Więc nie poznam nawet jego imienia?
   Puściła do niego oko.
  - Później. On sam jeszcze nic nie wie.
  Wyszli na zalany słońcem dziedziniec. Ariel wciągnęła w płuca haust świeżego powietrza, zaś ciepły wiaterek rozwiał resztkę złego humoru. Mrużąc oczy, rozejrzała się wokół. Ogrodnicy pracowali w pocie czoła, by utrzymać tereny zamku w nienagannym stanie, wszędzie kręciło się pełno strażników. Z boku rozbili obóz Vethoyni. Dzieci biegały między namiotami, co i raz zmieniając się w młode wilczki. Ich matki przygotowywały posiłek i gawędziły z innymi kobietami, całkowicie zadomowione w zamkowych murach. Ariel przyglądała im się przez chwilę, a potem odważyła się zerknąć na Sato. Przestał się uśmiechać i z premedytacją odwrócił głowę. W jego bursztynowych oczach odbijało się gorące słońce.
   - Nie chcesz się z nimi chociaż przywitać? – Zapytała cicho.
   - Z kim? – Udał, że nie rozumie – Nikogo tu nie znam.
   Westchnęła ciężko, nie rozumiejąc jego zachowania. Gdyby miała szansę odnaleźć swoją rodzinę, bez zastanowienia padłaby jej w ramiona, kimkolwiek by byli. Widocznie jednak nie wszyscy przywiązywali wagę do więzów krwi. Chociażby Riva i Balar.
   Tara spojrzała na nich z ciekawością, przyklejona do jej ramienia.
   - Oświecicie mnie z łaski swojej, o co chodzi?
   - To raczej skomplikowane... – Przerwała na widok zmierzającej w ich kierunku kobiety.
   Elleya. Córka Alfy Vethoynów.
  Jak zwykle w jej obecności nie mogła się powstrzymać, aby nie porównywać jej wygląd do swojego. Niestety z niekorzyścią dla niej. Długie, zgrabne nogi, niemal całkowicie odsłonięte; szczupła sylwetka zaokrąglona gdzie trzeba i krótka, opięta sukienka ze skóry niedźwiedzia z tylko jednym ramiączkiem. Nie wspominając o pociągłej, opalonej twarzy i drapieżnych oczach.
   Elleya zmierzyła ich pogardliwym spojrzeniem, unosząc dumnie podbródek.
   - Widzę, że znalazłaś sobie godną przyjaciółkę, Wielka Potomkini.
   - Kto to? – Szepnęła Tara, przyglądając się kobiecie ze zmarszczonym nosem, ale też widocznym podziwem.
   - Nikt ważny.
   Musiała to usłyszeć gdyż skrzywiła się i zmrużyła niebezpiecznie oczy.
    - Zebranie już się skończyło? – Zmieniła temat – Szukam ojca.
   Ariel wzruszyła ramionami.
   - Nie wiem. Idź zobacz.
   - Myślałam, że w nim uczestniczyłaś.
   - Wyszłam wcześniej.
   - Co? Nie dali ci dojść do słowa? Czy może znudziła ci się dyskusja o sprawach kraju?
   Ariel spojrzała na nią groźnie, siłą woli przywołując się do porządku. Nie chciała znów tracić nad   sobą kontroli.
   - Nie twoja sprawa. To...
   Nagle wyczuła, że Sato zrobił się dziwnie spięty. Wyprostował się i cofnął o krok, a gdy patrzył na Elleyę na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz. Nowy, nieznany błysk oświetlił jego tęczówki.
   Elleya również na niego patrzyła.
   Intensywnie. Wręcz onieśmielająco.
   Przez chwilę przeszywali się wzrokiem, a potem nagle nastąpiła w niej zmiana. Zgarbiła ramiona i spuściła głowę, chociaż na jej twarzy pozostał zacięty wyraz. Zerknęła szybko na Ariel, po czym minęła ich bez słowa i zniknęła w głębi zamku.
   Ariel obejrzała się przez ramię, nic z tego nie rozumiejąc.
   - Co to było?
   - Dziwna kobieta. Kim ona jest?
   - Nieważne – rzucił chłodno Sato.
   Ariel popatrzyła na niego podejrzliwie.
   - Coś między wami zaszło?
   Jakiś cień przemknął po jego twarzy, ale zaraz potem uśmiechnął się szeroko.
  - Jesteś zazdrosna? - wziął ją za rękę – I tak kocham tylko ciebie.
   - Ja ciebie też, mój wilczku – odparła natychmiast.
   Tara pociągnęła ją za łokieć.
  - A ja kocham ciebie. Skoro wyjaśniliśmy sobie, że wszyscy się kochamy, to może w końcu pójdziemy do tego miasta? Czy wolicie stać tutaj cały dzień i wyznawać sobie miłość?
   - Do miasta? Po co do miasta?
  - To nie mówiłam? – Tara pociągnęła ją w stronę bramy. Sato puścił jej rękę i szedł z tyłu, pogrążony we własnych myślach.
   - Jakoś nie raczyłaś wspomnieć.
   - Aha. – Tara rozpromieniła się aż po czekoladowe oczy – Niedługo przyjęcie, więc czas na zakupy. Trzeba uszyć ci wspaniałą suknię i dobrać wszystkie dodatki, to w końcu twój pierwszy bal, dziewczyno. Zobaczysz, mam już wizję twojej idealnej kreacji. Wszyscy mężczyźni padną z wrażenia.
    Ariel jęknęła w duchu i przewróciła oczami.

   Bogowie, ratujcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych