Gdy
wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę, uśmiechnęła się
wyzywająco
- Balara można zabić. Uważam, że jednak Rairi
jest z nich najgorsza i najbardziej niebezpieczna. To w końcu
Najstarsza.
- Trzeba wymyślić jak ją zabić – podchwycił
Oran.
Jego kuzyn, Ylon, w zamyśleniu zaciskał
kurczowo usta.
-
Gdybyśmy tak spróbowali zaatakować ją wszyscy razem, to może...
- Nie zapędzajcie się. Nie czas na planowanie,
kto kogo zabije – Argon popatrzył na nich ostro.
- Pierwsza kwestia to taka, że nie mamy
odpowiedniej siły – zaczął Riva. Pochylił się do przodu i
splótł dłonie pod brodą, zatrzymując spojrzenie na każdym z
osobna. Gdy mówił, w sali zaległa cisza - Wszyscy hrabiowie
zostali zabici i prowincje są właściwie bez żadnego nadzoru, ani
odpowiedniej ochrony. Lotheron i Gernnhed zostały zniszczone, inne
miasta również są zagrożone – Riva przerwał dla zaczerpnięcia
tchu i w namyśle zerknął na swoją lewą dłoń, którą następnie
zacisnął w pięść i zakrył drugą dłonią – Przede wszystkim
musimy jak najszybciej zebrać armię.
- Mamy przecież Vethoynów i krasnoludy -
stwierdziła.
-
Zaś Niezwyciężony ma
po swojej stronie Balara, Rairi i kilkutysięczną armię.
- Nie zapomnijmy o nephilach – wtrącił Nox.
Argon skinął głową.
-
I nephilów. Atakując nasze miasta ze wszystkich stron bardzo nas
osłabia.
- Tym razem przygotował się zdobył silnych
sprzymierzeńców – przyznał Riva – Niezwyciężony jest
ostatnio coraz bardziej niecierpliwy.
- No dobrze - Yarith odchrząknął głośno –
Masz, więc jakiś pomysł, abyśmy nie przegrali, królu?
- Owszem. – Riva uśmiechnął się słabo, i
przeniósł spojrzenie z Yaritha na resztę braci – Musimy to
rozegrać sprawie, ale i ostrożnie. Czas, by Zakon Kruka się
rozdzielił – wśród mężczyzn rozległo się niepewne szemranie
i głosy protestu, które uciszył szybko i kontynuował ostrzejszym
tonem – Mamy pięć prowincji bez nadzoru, którym grozi
niebezpieczeństwo. Nie wiemy gdzie i kiedy nastąpi kolejny atak.
Rozdzielicie się i przejmiecie obowiązki w pałacach. Każdy będzie
odpowiedzialny za to, by chronić prowincję, rekrutować wojowników
odpowiednio wyszkolić. Czy wszystko zrozumieliście?
Darel z poczerwieniałą twarzą pochylił się
nad stołem.
-
Wasza Wysokość, to nie jest najlepszy plan. Jeszcze nigdy w
historii Zakon się nie rozdzielał. Jesteśmy po to, by chronić
króla, nie...
- Rozumiemy, Wasza Wysokość – przerwał mu
Ylon, który skłonił głowę, dotykając palcem znamienia na czole
– To rozsądne posunięcie.
Darel posłał mu mordercze spojrzenie, ale młody
wojownik zignorował go.
-
Czy mamy podzielić się sami, gdzie, kto poleci? – Zapytał
przytomnie Nox.
Riva pokręcił głową.
-
Ty, Noxie będziesz potrzebny tutaj – Kiedy półelf wyraził niemą
zgodę, zatrzymał przeszywający wzrok na Darelu – Zajmiesz się
prowincją Belthów. Być może ktoś przeżył w stolicy. Jeśli
nie, ewakuujesz ludzi z wiosek i stworzysz jedną osadę, którą
będzie można odpowiednio chronić. Oran poleci do Serini, a Ylon do
Elahti. – Mówiąc, patrzył każdemu prosto w oczy. – Reeth już
zajął się Ashe.
- A my? – Zapytał Arwel, kładąc dłoń na
barku Falena – Mamy lecieć do Asehi?
- Nie. Wy również zostaniecie w zamku?
- Dlaczego? – Falen z urazą zacisnął wargi.
- Już dosyć zrobiłeś, Falenie, walcząc
samotnie w Lotheronie – odparł mu Argon – Potrzebujesz jeszcze
odpoczynku, a poza tym ktoś z Zakonu musi pozostać przy królu.
- Co w takim razie z Asehi? – Zapytał Arwel.
- De’Ilos to nasze miasto portowe i
najważniejszy ośrodek handlu. Jest najbardziej zagrożone, dlatego
potrzebuję tam kogoś zaufanego. Yarithu – Riva spojrzał na
starszego Alfę i skinął mu głową – Chciałbym abyś to ty
został hrabią Asehi.
Mężczyzna zamrugał.
-
Słucham?
- Chciałbym podarować twojemu klanu ziemię
Asehi. Czy się zgadzasz?
Yarith potarł zroszone potem czoło i chrząknął
kilka razy.
-
Cóż...królu. Chyba nie mam wyjścia – choć mówił niepewnie, z
jego głosu przebijała satysfakcja. Pochylił głowę w głębokim
ukłonie – To dla mnie zaszczyt, Wasza Wysokość.
Riva uśmiechnął się z ulgą.
-
Dobrze. Na przyjęciu przedstawię cię oficjalnie szlachcie i nadam
tytuł hrabiego. Twoi ludzie również dostaną tytuły szlacheckie.
Za kilka dni zamieszkasz w pałacu w De’Ilos, a twój klan dostanie
nową broń i zamieszka w rezydencjach.
Yarith cmoknął z zadowoleniem, aż zaświeciły
mu się oczy.
-
Dziękuję, królu.
- Co zrobimy z Sato? – Chciał wiedzieć Argon.
Na dźwięk imienia przyjaciela, Ariel natychmiast się wyprostowała
się czujnie.
- Cóż, jako Alfa może próbować...
- Sato nie będzie z tobą walczyć -
zaprotestowała pospiesznie, a gdy Yarith popatrzył na nią uważnie,
dodała z mocą – Obiecał mi, że nie będzie robił problemów.
On nie chce władzy.
- Ariel, nie możesz mówić za... – Zaczął
Argon, ale Yarith wpadł mu w słowo.
- Wierzę ci i jestem spokojny, skoro tak
twierdzisz. Jednak, jeśli twój przyjaciel rzuci mi wyzwanie i
upomni się o swoje, przyjmę to z honorem.
Ariel odetchnęła z pewną ulgą, tymczasem król
zwrócił się do reszty zebranych.
-
Wy również udacie się do swoich prowincji zaraz po przyjęciu. Od
tej pory musimy działać szybko.
- Obawiam się, że i tak nie uzbieramy tak
licznej armii, jaką dysponuje Niezwyciężony – mruknął Argon.
-
Mój klan liczy tylko czterdzieści osób, chociaż jako wilki
walczymy za pięciu. – Yarith, po propozycji króla wyraźnie się
ożywił – Damy sobie radę z każdym przeciwnikiem.
- Przeciw nephilom trzeba użyć większej siły
– stwierdził Argon.
- Będzie nas jeszcze mniej, jeśli nic nie
zrobimy – odezwał się gniewnie Darel – Powinniśmy chyba
najpierw zająć się naszym tajemniczym zabójcą, bo nie chcę
jutro jako następny obudzić się martwy.
Bracia popatrzyli po sobie z nową nieufnością,
a Argon westchnął ciężko i wymienił z Noxem porozumiewawcze
spojrzenie.
-
Jedynym naszym podejrzanym jest Arwel.
- On jest niewinny! – Krzyknął natychmiast
Falen.
- Fragment jego płaszcza był w dłoni martwego
Lanona – przypomniał mu Darel.
- Naprawdę nadal sądzicie, że to ja? – Arwel
nerwowym ruchem przejechał palcami po splątanych włosach.
- Jeśli nie ty, to kto nas zabija? Udowodnij,
jeśli jesteś niewinny. Co wtedy robiłeś?
- Ja...
-
Ustaliliśmy przecież, że po powrocie Falen publicznie odczyta jego
myśli – Argon spojrzał na dwóch wojowników – Zróbcie to i
miejmy to już z głowy.
Falen
zmarszczył brwi i spojrzał przyjacielowi w oczy.
-
Przepraszam – szepnął.
Arwel machnął ręką i uśmiechnął się
nieznacznie.
-
Zaczynaj już.
Falen odetchnął głęboko, po czym położył
dłoń na jego głowie i przymknął powieki. Przez chwilę trwali
bez ruchu i nic się nie działo. Potem powietrze nad stołem
zadrżało i przed oczami zebranych pojawił się migotliwy obraz. Z
początku wspomnienia Arwela wirowały i nakładały się na siebie
bez ładu, gdy Falen szukał tego właściwego. Patrząc na to, Ariel
zaparło dech. Pochyliła się nad stołem, aby mieć lepszy widok i
z wrażenia aż otworzyła usta.
Obraz
nad stołem ukazał w końcu noc, gdy zginął Lonan. Zobaczyli jego
komnatę jeszcze w momencie, gdy wojownik żył i kładł się
właśnie spać. Potem obraz zafalował i pokazał Arwela, śpiącego
spokojnie w swoim łóżku. Czas przyspieszył, do momentu, gdy do
komnaty wszedł Ylon i go obudził, przynosząc złą nowinę.
Powietrze znów zamigotało i wspomnienie zniknęło.
Falen cofnął rękę i opadł na krzesło z
cichym westchnieniem. Arwel bez słowa potargał mu włosy w poufałym
geście.
-
Cóż – Riva jako pierwszy zabrał głos – Wszyscy widzieli, że
Arwel przespał wtedy całą noc. Oficjalnie uwalniam go z wszelkich
podejrzeń.
Wojownik skłonił przed nim głowę i uśmiechnął
się szeroko.
-
Kto w takim razie jest zabójcą?
- Na pewno siedzi tu teraz z nami.
Bracia znów popatrzyli po sobie z ponurymi
minami. Argon bezradnie przewrócił oczami.
-
Być może siedzi, albo i nie. Możemy brać pod uwagę, że to ktoś
z zewnątrz. W każdym razie, gdy Zakon się rozdzieli, skończą się
te morderstwa.
- A jeśli będzie próbował zabić króla? –
Zapytał nerwowo Oran.
- Albo Potomka, czy Białego Kruka?
- Powinniśmy brać pod uwagę również
możliwość, że to Rairi lub Balar śledzą nas potajemnie i
zabijają – stwierdził Nox tak spokojnie, jakby oznajmiał, co
będzie na obiad.
Ariel roześmiała się nieco nerwowo.
- Oni? Niemożliwe. Wątpię, by osobiście
zajmowali się czymś tak błahym – ponieważ wszyscy milczeli
niepokojąco zgodnie, z rezygnacją rozparła się na krześle,
krzyżując przed sobą ramiona. Spojrzała najpierw na Rivę, potem
na Argona - To co teraz?
Kapitan wzruszył ramionami.
-
Zobaczymy. Przede wszystkim musimy trzymać się w grupie i ani na
moment nie zostawać nigdzie samemu.
Arwel szturchnął przyjaciela łokciem w żebra
i uśmiechnął się tajemniczo.
-
To się da zrobić.
- W nocy postawimy przed drzwiami po dwóch albo
czterech strażników. Może to zniechęci zabójcę.
Braci pokiwali głowami.
- Yarith i jego klan na ten czas również
zamieszkają w zamku – zarządził Riva – Wzmocnimy straż, a w
każdej komnacie wstawimy dodatkowe łóżko.
- Czy to nie za dużo? – Warknął Darel – A
gdzie nasza prywatność?
Ylon zmrużył oczy i przeszył go czujnym
spojrzeniem.
-
Czyżbyś miał coś do ukrycia, bracie? - Zapytał z podstępnym
uśmieszkiem.
- A może ty coś ukrywasz, bracie –
zrewanżował się lodowatym tonem.
Riva ze znużeniem uniósł rękę.
-
Nie możemy dopuścić, by wśród nas zapanowała nieufność i
wrogość. Zakon Kruka od zawsze był jak rodzina. Darzymy się
szacunkiem i zaufaniem i tak ma pozostać, bez względu na wszystko.
- Ale morderca...
- Kimkolwiek jest, w końcu do złapiemy. Jeśli
to jeden z nas, niech modli się, by nie zabiły go wyrzuty sumienia.
Tymczasem jak mówię, będziemy czujni i wzmocnimy straże. Argon
przeniesie się do mojej komnaty, a Ariel...
- I tak śpię z Sato – przerwała mu
pospiesznie – No i jest Tara.
-
Jak to śpisz z Sato? – Zapytał przez zaciśnięte zęby, wbijając
w nią gniewne spojrzenie.
Wzruszyła niedbale ramionami, udając, że nie
dostrzega jego nagłej zazdrości.
-
Po prostu. To mój przyjaciel. Zmienia się w wilka i śpi w nogach
łóżka, albo na podłodze. Przy nim jestem bezpieczna.
Riva przewrócił oczami, niezbyt przekonany. Nie
zamierzała jednak tłumaczyć się z każdej minuty, którą spędza
z przyjacielem.
-
Może lepiej będzie, jeśli zamieszkasz z Tarą, a ten twój
przyjaciel przeniesie się do sąsiedniej komnaty – wtrącił
Argon, chyba również niezbyt zadowolony z faktu, że śpi u niej
jakiś mężczyzna.
Ariel wydęła wargi.
-
Ty też jesteś o niego zazdrosny?
- Tara jest twoją strażniczką, więc to
logiczne, że to ona powinna cię chronić, a nie jakiś kundel.
- Tylko nie kundel – warknęła.
Argon westchnął ciężko.
- W każdym razie zaraz po przyjęciu
przeniesiemy łóżka i...
- Zaraz po przyjęciu wyruszam na poszukiwania
Savary.
Usłyszała jak Argon wciąga gwałtownie
powietrze, jego czoło przecięły liczne bruzdy. Znała już ten
wyraz twarzy i wiedziała, że nie oznacza nic dobrego.
-
Jak to? - Zapytał nagle Arwel – Jakiej Savary?
-
No proszę – wycedził chłodno Argon – Podziel się z resztą,
co wymyśliłaś.
-
To nie ja wymyśliłam. Sam słyszałeś, że Imar o to prosił.
Obiecałam mu to.
- On już nie żyje – odparł spokojnie, ale
oschle – To już jest nieaktualne.
Ariel zacisnęła pięści.
-
Złożyłam obietnicę umierającemu człowiekowi. Zamierzam spełnić
jego ostatnią wolę. Czy to jest dla ciebie nieważne?
Argon patrzył na nią pochmurnie, z rosnącym
gniewem.
-
Tak. Uważam, że mamy teraz ważniejsze sprawy, niż zabawianie się
w poszukiwanie córki zmarłego hrabiego.
-
To nie jest czas, byś nas opuszczała, Ariel – poparł go Nox –
Jesteś potrzebna tutaj.
- Pamiętaj, że musisz zebrać jeszcze pozostałe
kamienie.
- Wiem – warknęła, unosząc do góry ręce –
Pewien gbur i tak nie pozwala mi nic robić, więc zamierzam
dotrzymać chociaż słowa i odnaleźć Savarę – dodała dobitnie.
- Wykluczone – po raz pierwszy
usłyszała w głosie Rivy taką stanowczość i niechętnie
odnalazła jego surowe spojrzenie – W żadnym razie nie pozwolę ci
opuścić zamku, w dodatku samej. Słyszałaś, co mówiłem przed
chwilą? Przydzielimy ci więcej straży i zamieszkasz...
-
Nie! – Skrzyżowała przed sobą ramiona, wojowniczko marszcząc
czoło – Polecę. Czy obietnica nie ma dla was żadnego znaczenia?
- Tylko taka, która dotyczy życia lub śmierci
– warknął Argon.
- Ariel – król próbował przemówić do niej
łagodnie i uspokajająco – Uwierz, że w innych okolicznościach,
nie mielibyśmy nic przeciwko. Nie możemy cię puścić do obcego
kraju, gdy Balar i Rairi depczą nam po piętach. A nikt z nas nie ma
czasu, by ci towarzyszyć.
- Potrafię o siebie zadbać – rzuciła
wyzywająco.
Argon prychnął z irytacją.
-
I co? Zamierzasz sama polecieć aż do Nammiru? Bo zapewne właśnie
tam ją uprowadzili. Córka Imara jest nammijką, więc może lepiej,
że wróciła do swojego kraju.
- Ale...
- Lepiej ich posłuchaj, Ariel – wtrącił
Yarith – Mają rację, a ty niepotrzebnie się spierasz.
Zacisnęła wargi, ignorując Alfę, a pozostałą
dwójkę obdarzając morderczym spojrzeniem.
-
Hrabia Imar powiedział, że jego córka może stanowić zagrożenie.
Jeśli trafi w ręce królowej, wykorzysta ją jako broń. Zamierzam
dotrzymać słowa i sprowadzić ją do Lotheronu, gdzie będzie mogła
zająć miejsce ojca.
- Nie polecisz – głos Argona był wręcz
lodowaty.
- Polecę! - Zerwała się z krzesła, które z
hukiem przewróciło się na posadzkę - Nie będziesz mi rozkazywać!
- Cholera, Ariel! – Argon również wstał,
pochylił się do przodu i oparł dłonie na stole, aż zatrzeszczało
jękliwie – W ogóle nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Możesz
zginąć, jeśli polecisz sama. Nawet nie wiesz, co ci może grozić
w Nammirze.
Wytrzymała jego groźne, wściekłe spojrzenie.
- Jestem Potomkiem Liry i przypominam, że władam
żywiołami. Nie boję się zagrożeń.
Argon
uderzył otwartą dłonią w stół i zerknął z bezradną
wściekłością na Rivę.
-
Czy mogę ją związać i wrzucić do lochu?
Król chwycił Ariel łagodnie za nadgarstek i
próbował zmusić, by usiadła. Gdy odepchnęła jego rękę, wstał
i położył dłoń na ramieniu kapitana.
-
Oboje się uspokójcie – powiedział spokojnie – Zamiast na
siebie wrzeszczeć, powinniśmy porozmawiać...
- Z nim nie da się rozmawiać. – Ariel
wskazała palcem na kapitana – Potrafi tylko rozkazywać jakbym
była jego własnością.
- To dla twojego dobra...
- Dla mojego dobra, lepiej jak zniknę ci z oczu,
Panie Wiem Wszystko Najlepiej i Uwielbiam Rządzić! – Wykrzyczała,
złapana w pułapkę furii. Na policzki wystąpiły jej rumieńce
złości – Od początku wydajesz tylko polecenia i zabraniasz mi
wszystkiego. Myślisz, że jak mam pokonać Gathalaga, skoro nie
pozwalasz mi nawet odetchnąć bez twojej wiedzy?! Myślisz, że
możesz wydawać mi rozkazy i sterować jak ci się podoba?! Nie
jestem twoją marionetką! – Zapowietrzyła się, a od krzyku
rozbolało ją gardło, więc w końcu skończyła, chociaż miała
ochotę wyrzucić z siebie jeszcze więcej.
Argon i Riva patrzyli na nią w lekkim
osłupieniu, podczas gdy przy stole panowała absolutna cisza.
-
Ariel, proszę, uspokój się. – Riva znów próbował jej dotknąć,
ale odsunęła się gwałtownie.
-
Ty też zamierzasz mówić mi, co mam robić? – Syknęła ostro.
Przełknął ślinę.
- To nie...
- Tak myślałam. To wy tu sobie dyskutujcie
dalej, co mi wolno, a co nie, a ja po przyjęciu zamierzam i tak
wyruszyć.
Odwróciła się gwałtownie, aż wokół jej
głowy zatańczyły rude kosmyki. W słońcu jej złote i błękitne
pasemka lśniły intensywnie. Kiedy energicznym krokiem ruszyła w
stronę drzwi, usłyszała za sobą żywe poruszenie. Argon opadł
ciężko na krzesło, a Riva tłumaczył mu coś przyciszonym głosem,
ale nie miała ochoty się nawet odwracać.
Mam
już serdecznie dosyć tego nadętego głupka.
Podwójne
drzwi były zaryglowane, więc wyciągnęła rękę i gwałtowny
podmuch wiatru otworzył jedno skrzydło, jakby wymierzyła w nie
mocnym kopniakiem.
-
Wreszcie koniec!
Wzdrygnęła się na widok Tary i Sato,
czekających na nią za progiem. Ich widok nieco ją otrzeźwił.
Zamrugała gwałtownie, wciąż czerwona na twarzy.
-
Co tu robicie?
- Jak to, co? - Sato objął ją ramieniem z
łobuzerskim uśmiechem, sięgającym złotych tęczówek –
Umieramy z nudów.
Ariel
odpowiedziała mu słabym uśmiechem, gdyż w środku wciąż trzęsła
się ze złości.
-
Aha. Czekaliście na mnie?
- Pogratulować spostrzegawczości. – Tara,
ubrana dzisiaj w pomarańczową sukienkę, z mieczem u pasa i z
włosami, zaplecionymi w dwa warkocze, wyglądała jak zwykle
oryginalnie.
Ariel nie miała teraz ochoty na żadne
towarzystwo, ale nie chciała też ich urazić
-
To coś pilnego? Bo jeśli to nie, to wolałabym...
- To bardzo pilne. Sprawa życia i śmierci –Tara
bezceremonialnie chwyciła ją za rękę i pociągnęła w stronę
wyjścia.
Zerknęła bezradnie na Sato, szukając u niego
pomocy, czy choćby wyjaśnienia, ale chłopak zrobił tylko niewinną
minę.
-
Nie patrz na mnie, ja tu tylko służę za waszego strażnika.
Zmrużyła oczy.
- Nie kłam, Sato.
Uśmiechnął się słodko, pokazując wszystkie
zęby i cmoknął ją szybko w czoło.
-
Ej! – Próbowała się uchylić, ale za późno. Tara chwyciła ją
pod łokieć z drugiej strony i nachyliła się ku niej
konspiracyjnie.
-
Ten twój Sato jest słodki – wyszeptała – Nie wiesz czy ma już
kogoś?
Ariel zerknęła na przyjaciela i uśmiechnęła
się pod nosem. Jakoś do tej pory o tym nie myślała, ale
faktycznie Sato był uroczy. Tyle, że dla niej wciąż był tylko
bratem.
-
Z tego, co wiem, to raczej nie. A co? Jesteś zainteresowana?
Tara przewróciła oczami z tajemniczym
uśmieszkiem.
-
Może, gdybym nie miała już kogoś na oku.
- Ko...- Ariel nagle otworzyła szerzej oczy,
przypominając sobie ich pierwsze spotkanie – Nox?
Dziewczyna przytaknęła energicznie z nowym
błyskiem w brązowych oczach.
-
Jest boski, nie uważasz? Te jego białe włosy i duże oczy –
wzdrygnęła się z rozmarzonym westchnieniem.
- Co tam za tajemnice sobie szepczecie? –
Zapytał nagle Sato, zaglądając im przez ramiona.
Ariel wyszczerzyła do niego zęby.
-
Sprawy kobiece, nie twój interes.
-
Więc z pewnością chodzi o mnie, co? Jeśli tak, to oficjalnie
ostrzegam, że...
- Fajny jesteś i w ogóle, ale nie w moim stylu
– odparła szybko Tara.
- Tylko nie mów, że to któryś z tych ptasich
wojowników przypadł ci do gustu – jęknął z dramatyzmem.
Ariel
otworzyła usta, ale Tara szybko szturchnęła ją w żebra, aż
jęknęła z bólu.
-
To tajemnica. Zaproszę cię na nasz ślub.
-
Więc nie poznam nawet jego imienia?
Puściła do niego oko.
-
Później. On sam jeszcze nic nie wie.
Wyszli na zalany słońcem dziedziniec. Ariel
wciągnęła w płuca haust świeżego powietrza, zaś ciepły
wiaterek rozwiał resztkę złego humoru. Mrużąc oczy, rozejrzała
się wokół. Ogrodnicy pracowali w pocie czoła, by utrzymać tereny
zamku w nienagannym stanie, wszędzie kręciło się pełno
strażników. Z boku rozbili obóz Vethoyni. Dzieci biegały między
namiotami, co i raz zmieniając się w młode wilczki. Ich matki
przygotowywały posiłek i gawędziły z innymi kobietami, całkowicie
zadomowione w zamkowych murach. Ariel przyglądała im się przez
chwilę, a potem odważyła się zerknąć na Sato. Przestał się
uśmiechać i z premedytacją odwrócił głowę. W jego
bursztynowych oczach odbijało się gorące słońce.
-
Nie chcesz się z nimi chociaż przywitać? – Zapytała cicho.
- Z kim? – Udał, że nie rozumie – Nikogo tu
nie znam.
Westchnęła ciężko, nie rozumiejąc jego
zachowania. Gdyby miała szansę odnaleźć swoją rodzinę, bez
zastanowienia padłaby jej w ramiona, kimkolwiek by byli. Widocznie
jednak nie wszyscy przywiązywali wagę do więzów krwi. Chociażby
Riva i Balar.
Tara
spojrzała na nich z ciekawością, przyklejona do jej ramienia.
-
Oświecicie mnie z łaski swojej, o co chodzi?
- To raczej skomplikowane... – Przerwała na
widok zmierzającej w ich kierunku kobiety.
Elleya.
Córka Alfy Vethoynów.
Jak
zwykle w jej obecności nie mogła się powstrzymać, aby nie
porównywać jej wygląd do swojego. Niestety z niekorzyścią dla
niej. Długie, zgrabne nogi, niemal całkowicie odsłonięte;
szczupła sylwetka zaokrąglona gdzie trzeba i krótka, opięta
sukienka ze skóry niedźwiedzia z tylko jednym ramiączkiem. Nie
wspominając o pociągłej, opalonej twarzy i drapieżnych oczach.
Elleya
zmierzyła ich pogardliwym spojrzeniem, unosząc dumnie podbródek.
-
Widzę, że znalazłaś sobie godną przyjaciółkę, Wielka
Potomkini.
- Kto to? – Szepnęła Tara, przyglądając się
kobiecie ze zmarszczonym nosem, ale też widocznym podziwem.
- Nikt ważny.
Musiała to usłyszeć gdyż skrzywiła się i
zmrużyła niebezpiecznie oczy.
-
Zebranie już się skończyło? – Zmieniła temat – Szukam ojca.
Ariel wzruszyła ramionami.
-
Nie wiem. Idź zobacz.
- Myślałam, że w nim uczestniczyłaś.
- Wyszłam wcześniej.
- Co? Nie dali ci dojść do słowa? Czy może
znudziła ci się dyskusja o sprawach kraju?
Ariel spojrzała na nią groźnie, siłą woli
przywołując się do porządku. Nie chciała znów tracić nad sobą
kontroli.
-
Nie twoja sprawa. To...
Nagle wyczuła, że Sato zrobił się dziwnie
spięty. Wyprostował się i cofnął o krok, a gdy patrzył na
Elleyę na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz. Nowy, nieznany
błysk oświetlił jego tęczówki.
Elleya
również na niego patrzyła.
Intensywnie.
Wręcz onieśmielająco.
Przez
chwilę przeszywali się wzrokiem, a potem nagle nastąpiła w niej
zmiana. Zgarbiła ramiona i spuściła głowę, chociaż na jej
twarzy pozostał zacięty wyraz. Zerknęła szybko na Ariel, po czym
minęła ich bez słowa i zniknęła w głębi zamku.
Ariel
obejrzała się przez ramię, nic z tego nie rozumiejąc.
- Co to było?
-
Dziwna kobieta. Kim ona jest?
- Nieważne – rzucił chłodno Sato.
Ariel popatrzyła na niego podejrzliwie.
-
Coś między wami zaszło?
Jakiś cień przemknął po jego twarzy, ale
zaraz potem uśmiechnął się szeroko.
-
Jesteś zazdrosna? - wziął ją za rękę – I tak kocham tylko
ciebie.
- Ja ciebie też, mój wilczku – odparła
natychmiast.
Tara pociągnęła ją za łokieć.
-
A ja kocham ciebie. Skoro wyjaśniliśmy sobie, że wszyscy się
kochamy, to może w końcu pójdziemy do tego miasta? Czy wolicie
stać tutaj cały dzień i wyznawać sobie miłość?
- Do miasta? Po co do miasta?
- To nie mówiłam? – Tara pociągnęła ją w
stronę bramy. Sato puścił jej rękę i szedł z tyłu, pogrążony
we własnych myślach.
-
Jakoś nie raczyłaś wspomnieć.
- Aha. – Tara rozpromieniła się aż po
czekoladowe oczy – Niedługo przyjęcie, więc czas na zakupy.
Trzeba uszyć ci wspaniałą suknię i dobrać wszystkie dodatki, to
w końcu twój pierwszy bal, dziewczyno. Zobaczysz, mam już wizję
twojej idealnej kreacji. Wszyscy mężczyźni padną z wrażenia.
Ariel jęknęła w duchu i przewróciła oczami.
Bogowie,
ratujcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz