Po
krótkiej, niespokojnej drzemce, Ariel przebudziła się gwałtownie
z poczuciem niewidzialnego zagrożenia. Wstała cicho z posłania i
dołożyła parę suchych gałęzi do trzaskającego wesoło ognia,
przy okazji ogrzewając się w jego cieple. W pomarańczowym blasku,
przeganiającym mroki nocy, przyjrzała się swoim towarzyszom,
pogrążonym w głębokim śnie.
Białe włosy Noxa odcinały się od mroku
delikatną poświatą, a ponieważ leżał do niej tyłem, nie mogła
zobaczyć jego twarzy. Cała czwórka ulokowała się po drugiej
stronie ogniska, dając jej więcej swobody i prywatności. Ariel
uśmiechnęła się do siebie. Chociaż poznali się zaledwie kilka
dni temu, już czuła się jedną z nich, jakby również należała
do Zakonu Kruka.
Kucając przy ognisku, jej wzrok powędrował w
stronę Argona. On jeden spał odwrócony twarzą w jej stronę.
Jedną rękę podłożył sobie pod głowę, druga spoczywała na
leżącym obok mieczu. Podczas snu jego twarz wygładziła się i
złagodniała. Nawet nie zagojona blizna wydawała się mniej
paskudna. Wydawał się od niej znacznie starszy, chociaż w tych
krótkich momentach, gdy nie był taki nieprzyjemny... W każdym
razie nie lubiła go już aż tak bardzo jak na początku. Po tym jak
wrócili z Noxem do karczmy, wszyscy milczeli na temat ich wyprawy.
Przyjęła to z wielką ulgą, że nikomu nie musi nic tłumaczyć.
Argon napomknął tylko spokojnie, że tym razem jej daruje i przez
kolejne trzy dni drogi właściwie się do niej nie odzywał. A jeśli
już, to był zadziwiająco uprzejmy, choć nadal utrzymywał
ostrożny dystans. Ariel spodziewała się krzyków, złości, a
nawet kary. Wciąż nie była pewna, czy powinna cieszyć się tą
zmianą, czy raczej obawiać, że to może być tylko cisza przed
burzą.
Wstała i cicho wymknęła się w stronę rzeki,
przy której rozbili obóz. Jeśli dobrze zrozumiała, za parę dni
powinni dotrzeć do Gildraru i spotkać się z królem, oraz resztą
Zakonu. Nie wiedziała, dlaczego, ale na samą myśl o królu jej
serce zaczynało żywiej bić. Kolejna zagadka pogrzebana w
ciemnościach niepamięci.
Prócz zwykłych odgłosów nocy, otaczający ją
mrok niósł ze sobą jedynie ciszę, która przyjemnie ją
uspokajała. Ariel zadarła głowę, w zamyśleniu obserwując
towarzyszący jej bladoniebieski księżyc. Otaczały go mrugające
beztrosko gwiazdy, wyglądające niczym maleńkie diamenciki
przyszyte do nieba. Po raz pierwszy od bardzo dawna miała okazję
odpocząć i pobyć sam na sam ze swoimi myślami. Choć potrzebowała
takiej chwili samotności, cieszyła się z towarzystwa wojowników.
Być może mieli stać się jej najbliższą rodziną, choć wciąż
miała nadzieję, że gdzieś na tym świecie miała jeszcze
jakichkolwiek krewnych.
Uklękła na skraju rzeki i w wyciągniętej
dłoni stworzyła niewielkie złote światełko. Następnie pochyliła
się do przodu, przyglądając się sobie w spokojnej tafli
odbijającej światło księżyca. Rude kosmyki spłynęły na jej
policzki, więc odgarnęła je do tyłu szybkim ruchem. Z jej gardła
wydobył się cichy jęk niezadowolenia. Czy ta wychudzona, mizernie
blada twarz z bruzdami na czole naprawdę należała do niej? Duże
oczy tej drugiej Ariel mrugały do niej, jakby kpiąc sobie z jej
pochmurnej miny. Zmarszczyła brwi i gwałtownie przejechała palcami
po powierzchni wody, tworząc rozchodzące się falami kręgi.
Umyła dokładnie twarz, mając nadzieję, że
pozbycie się kurzu coś pomoże, po czym piła wodę tak długo, aż
poczuła się pełna. W smaku była czysta i przyjemnie chłodna.
Całkiem niespodziewanie Ariel wpadła na dość kuszący pomysł.
Wyprostowała się i rozejrzała dookoła, po czym pozbyła się
wszystkich ubrań, pozostawiając jedynie wisiorek na szyi i
zanurzyła się w rzece. W tym miejscu nurt był tak spokojny, że
bez obaw mogła sobie popływać.
Kontakt z zimną wodą wywołał na jej ciele
gęsią skórkę, ale przy odrobinie Mocy woda zrobiła się
przyjemnie ciepła. Zanurzyła się po głowę, wstrzymując oddech
na zaskakująco długi czas, a potem nurkowała i pływała tak
długo, aż uznała, że zmyła z siebie cały brud.
Myślała o Sato, jego dziwnej naturze, którą
odkryła w bibliotece i było jej przykro, że miał przed nią
jakieś tajemnice. Może dlatego, że teraz służył Balarowi.
Nawet, jeśli wbrew sobie, to w końcu byli wrogami. Ariel westchnęła
głośno, wciągając w płuca chłodne powietrze, po czym
przepłynęła leniwie od jednego brzegu do drugiego. Nocny świat z
jego cieniami i odgłosami roztaczał wokół niej spokojną, senną
atmosferę. Dopiero poza ponurym światem Balara dostrzegła, jak
piękny jest Elderol. Z jego lasami, dolinami i czystym niebem.
Przyglądając się mijanym okolicom, trudno jej było myśleć o
nadchodzących walkach i problemach. W towarzystwie wojowników czuła
się naprawdę bezpieczna, chociaż to ona miała ich chronić, nie
na odwrót. Może kiedyś ta gorycz minie i w końcu pewnego dnia
zapomni o Sato i przestanie za nim tęsknić.
Po raz ostatni zanurkowała pod wodę, zaraz
potem zamierzając szybko się osuszyć i wrócić na swoje miejsce
przy ognisku. Wtedy jednak jej wzrok przyciągnęło coś tuż pod
nią, na samym dnie. Dostrzegła błysk, niczym odbijający światło
diament, a zaraz potem zobaczyła błękitny kamień, zakopany
częściowo w mule. Przyciągana jego pięknem, zanurkowała w dół
i wyciągnęła rękę. Kilka pęcherzyków powietrza uciekło
spomiędzy jej ust, gdy powoli zaczęło brakować jej tlenu. Jednak
zamiast wypłynąć na powierzchnię, jeszcze mocniej poruszyła
nogami, spływając na samo dno rzeki. Czuła palącą potrzebę żeby
dotknąć kamienia, jakby ją przyzywał. W przedziwny sposób miała
wrażenie, jakby od zawsze czekał tu specjalnie na nią.
Zaledwie jej palce zacisnęły się na idealnie
gładkiej powierzchni, woda wokół niej zabulgotała i kamień
zniknął na jej oczach. W tym momencie z jej płuc uszło całe
powietrze, więc natychmiast odbiła się od dna i niemal wyskoczyła
na powierzchnię. Kaszląc i łapiąc ustami powietrze, zaczęła
szybko płynąć w stronę brzegu. Pospiesznie narzuciła ubranie na
mokre ciało, a jej serce wciąż biło szaleńczo, kiedy
przeczesując palcami mokre włosy, ponownie pochyliła się nad
spokojnym nurtem rzeki.
W słabym blasku sztucznego światełka ujrzała
swoją bladą twarz oraz to, czego właściwie się spodziewała.
Tuż obok dwóch pasemek na włosach pojawiło
się nowe – błękitne. A kiedy uniosła tunikę na brzuchu widniał
kamień tego samego koloru. Musnęła palcem tatuaż, który
rozjarzył się błękitnym blaskiem, po czym zgasł szybko,
pozostawiając po sobie jedynie przyjemne ciepło.
Kamień wody!
W lekkim oszołomieniu, opadła na trawę i
skrzyżowała przed sobą nogi. Czysty przypadek, czy los przywiódł
ją akurat nad tą rzekę? Wczoraj tylko ona nalegała, żeby właśnie
tutaj rozbili obóz. Potem coś wyrwało ją ze snu i nagle nabrała
ochoty, żeby popływać w środku nocy. Gdyby nie zanurkowała,
nigdy by go nie znalazła.
Świetnie. Zostały mi już tylko dwa
kamienie!
Nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście,
klasnęła w dłonie, uśmiechając się szeroko do gwiazd i
księżyca. Właśnie miała przetestować Moc kamienia, gdy
mocny cios w tył głowy niemal pozbawił ją tchu. Oszołomiona
upadła na brzuch i przez kilka minut leżała bez ruchu, na wpół
ogłuszona.
W końcu przekręciła się ciężko na plecy i
usiadła z jękiem. Zaledwie uniosła głowę, z jej gardła wydarł
się stłumiony krzyk. Nie mając siły wstać, odruchowo cofnęła
się do tyłu, nad sam brzeg rzeki.
Mężczyzna, który wynurzył się z mroku, nie
mógł być nikim innym jak Balarem. W momencie uderzenia sztuczne
światło rozproszyło się, więc w mroku trudno było dokładniej
przyjrzeć się jego twarzy. Zbliżył się do niej, trzymając w
pogotowiu dłoń na rękojeści miecza, a jego jarzące się w
ciemności oczy przypominały oczy dzikiego drapieżnika. Na jego
widok serce zamarło w niej z przerażenia. A więc jednak Balar
znalazł ją szybciej niż myślała.
Próbowała wstać, kiedy niespodziewanie szybkim
ruchem doskoczył do niej, i przycisną kolanem jej brzuch.
Usłyszała tylko zgrzyt stali, a zaraz potem ostrze miecza drasnęło
jej szyję.
Instynktownie sięgnęła w głąb siebie i na
oślep chwyciła się Mocy jak tonący kawałka drewna. Od razu
wyczuła, że trafiła na Moc błękitnego kamienia. Żywioł wody.
Płomień miał charakterystyczną błękitną poświatę i gdy ją
otulał, miała wrażenie, jakby otulała ją woda. Z wrażenia aż
zachłysnęła się powietrzem.
Dostrzegła lekkie zaskoczenie w oczach
mężczyzny, kiedy w ciemności jej nowe pasemko rozjarzyło się
intensywną niebieską poświatą. Czuła na brzuchu emanujące od
kamienia ciepło, co jeszcze bardziej dodało jej pewności siebie.
Za sobą usłyszała bulgotanie rzeki, która posłuszna jej
wezwaniu, wzburzyła się i ożyła. Woda miała dla niej
zniewalająco słodki zapach. Była w jej sercu, duszy i umyśle.
Woda była w niej, a ona była Wodą.
Dlatego tak łatwo było ją dotknąć, poczuć i
ożywić.
Nie obejrzała się za siebie, na wzburzoną
rzekę. Nie wykonała żadnego ruchu. Po prostu patrzyła na Balara i
uśmiechała się triumfująco, kiedy potężna fala przeskoczyła
nad jej głową i uderzyła wprost w niego. Krzyknął, kiedy
przewrócił się pod naporem wody i niesiony falą, podryfował na
niej kilka metrów dalej. Ariel wstała i spokojnie otrzepała się z
trawy, podczas gdy reszta wody wsiąkła w ziemię. Przez ten czas
nie spadła na nią nawet jedna kropelka.
Odetchnęła głęboko, kiedy więź z wodą
została przerwana. Dziwne uczucie pustki pozostawione po kontakcie z
żywiołem, na chwilę ją oszołomiło. Nie spodziewała się, że
będzie to tak silne uczucie, zwłaszcza, że Moc powietrza nie
robiła na niej takiego wrażenia. Wyglądało na to, że każdy
żywioł oddziaływał na nią inaczej i po prostu będzie musiała
do tego przywyknąć.
Odgłos parskania i kaszlu przyciągnął jej
uwagę z powrotem w stronę Balara. Spojrzała w kierunku, gdzie
zmyła go woda jednak wolała nie podchodzić bliżej, spięta i
gotowa ponowić atak. Obserwowała jego niewyraźną sylwetkę, jak
niezdarnie podnosi się na nogi i próbuje utrzymać równowagę na
mokrej ziemi, która zmieniła się w błotnistą breję.
Przeklinając pod nosem, potrząsnął głową niczym pies i otarł
mokrą twarz rękawem. Dopiero teraz zwróciła uwagę na około
pięćdziesięcio osobową grupę, zebraną tuż za nim. Mężczyźni,
kobiety i dzieci przypatrywali się tej scenie w milczeniu i w
kompletnym bezruchu, jakby byli kamiennymi figurkami. Poruszały się
tylko dzieci, które z zaciekawieniem wychylały się spomiędzy
spódnic matek. Na ich czele stał rosły wojownik, podobnie jak
reszta, ubrany w skóry zwierząt. Było w nich coś dzikiego i
dostojnego i nagle dotarła do niej absurdalność całej sytuacji.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że przez cały ten czas miała
publiczność.
Jakaś młoda kobieta w krótkiej skórzanej
sukience, wyszła spomiędzy tłumu i podeszła do mężczyzny.
Rozmawiali chwilę przyciszonymi głosami i nagle jego wesoły śmiech
poniósł się po dolinie przyjemnym barytonem. Ariel zupełnie
zaskoczył ten nowy, obcy głos.
To na pewno Balar?
- Dobrze widzieć cię
żywego.
W tym momencie spomiędzy drzew wyłonił się
Argon, za nim Nox i reszta towarzyszy.
- Przyjacielu – mężczyzna podszedł do Argona
i z szerokim uśmiechem uścisnęli sobie ręce w braterskim geście
– Cóż za miły zbieg okoliczności – teraz była już pewna, że
ten ciepły, dźwięczny głos z pewnością nie należał do Balara.
Kto to jest, że tak bardzo się pomyliłam i
wzięłam go za Balara?
Spomiędzy licznej grupy wyłoniło się pięciu
mężczyzn, ubranych w czarne płaszcze. Ariel od razu rozpoznała w
nich pozostałych członków Zakonu Kruka. Przywitali się z Argonem
i resztą towarzyszy, skłonili przed mężczyzną, po czym wdali się
w krótką rozmowę.
- Nawet nie wiesz jak wszyscy martwiliśmy się o
ciebie, draniu. – Argon nie przestawał mówić, lustrując
mężczyznę z góry na dół. Odkąd poznała Białego Kruka,
jeszcze go takiego nie widziała. Szczęśliwego. Uśmiechniętego -
Wiedziałem, że tak będzie. Wystarczy, że spuszczę cię z oczu, a
pakujesz się w kolejne kłopoty. Gdybym był twoim ojcem...
- Ale nie jesteś, i dzięki bogom – odparł ze
śmiechem nieznajomy – Jak widzisz jestem cały i zdrowy i o dziwo,
poradziłem sobie bez ciebie – zerknął w bok i wskazał na Ariel
– Kim ona jest? Czy to może...
Kapitan również na nią spojrzał, od razu
dostrzegając nowe pasemko, i uśmiechnął się lekko.
- Jeszcze jej nie poznałeś?
Mężczyzna odwrócił się od otaczających go
wojowników i ruszył w jej stronę. Ariel tymczasem jak
zahipnotyzowana wpatrywała się w jego oczy, które z pewnością
nie były czarne, jak wydawało jej się w pierwszej chwili. Dopiero,
gdy zatrzymał się krok przed nią, wiedziała, dlaczego pomyliła
go z Balarem. Rzeczywiście z daleka był do niego uderzająco
podobny, jednak już z bliska dało się dostrzec znaczące różnice
między nimi. Stojący przed nią mężczyzna, ubrany był w luźne
spodnie i długą, nieco za obszerną tunikę, która tylko
podkreślała jego szczupłą, niewysoką sylwetkę. Był też
znacznie młodszy od Balara. Miał niezwykłą barwę oczu, która
stanowiła prawdziwy kontrast z chłodną czernią, jaką znała.
Były jasnoszare, pełne życia i łagodne. Padający na nich blask
księżyca wydobywał z nich wręcz magiczny blask. To były oczy, w
których chciało się utonąć i do których można było się
uśmiechać. Poza tym również miał czarne, ale krótkie włosy
pozostające wiecznie w lekkim nieładzie, teraz wilgotne po
zetknięciu z wodą. Był też nieco niższy i raczej drobnej postury.
Na jego gładkiej, podłużnej twarzy odbijało się zmęczenie i
czujność, przez co zdawał się starszy niż w rzeczywistości.
Stworzył sporych rozmiarów kulę światła i
posłał nad ich głowy, a potem przyglądał jej się bardzo długo
i badawczo, podczas gdy reszta obserwowała ich w milczeniu. Ariel
nie cofnęła się, ani nie odwróciła głowy, nie mogąc przestać
patrzeć mu w oczy. Tymczasem jego wzrok badał kolejno każdy
skrawek jej ciała, kończąc na twarzy i mokrych włosach. Z każdą
chwilą wyraz jego twarzy ulegał zmianie, od niepewności, po
zaskoczenie, niedowierzanie, aż w końcu radość. Uniósł brwi i
spojrzał wprost w jej zielone oczy.
- Ariel? – Zapytał cicho, niepewnie, po czym
uśmiechnął się szeroko, do samych oczu – Ariel – ponownie
wypowiedział jej imię, łagodnie i czule, na co jej serce
zareagowało szybszym uderzeniem – Ariel!
Nagle chwycił ją w objęcia, uniósł nad
ziemię i okręcił dookoła własnej osi. Wciąż powtarzał jej
imię i co chwila wybuchał śmiechem. Trzymał ją w silnym uścisku
tak długo, aż w końcu zaczęło brakować jej powietrza. Nie
chciała być niegrzeczna i go odepchnąć, ale na szczęście w
końcu odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ramion. Ponownie
przyjrzał jej się uważnie z szerokim, chłopięcym uśmiechem, po
czym pocałował ją w czoło, na co zarumieniła się gwałtownie.
Następnie bez zbędnych ceregieli ujął jej obie dłonie i
przycisnął do ust, co już wprawiło ją w prawdziwe zażenowanie.
- Ariel – mruczał między jednym pocałunkiem,
a drugim – Dzięki bogom, jesteś cała. Przepraszam, że cię
uderzyłem. Nie poznałem cię w tych ciemnościach, zresztą nie
spodziewałem się tutaj nikogo. Ale nieważne. Nawet nie wiesz jak
bardzo za tobą...
Gdzieś
z boku rozległo się znaczące chrząknięcie.
-
Wasza Wysokość, myślę, że to nie czas...
Wasza
Wysokość?
Ariel
zamrugała, z zaskoczeniem wpatrując się w mężczyznę, który
całował jej dłonie. Więc to jest...
- Pozwól Ariel, że przedstawię ci pozostałych
członków Zakonu Kruka – odezwał się z uśmiechem otyły Oran,
nieświadomy tego, co się z nią dzieje. Nie wiadomo, kiedy wojownicy
z Zakonu otoczyli ich półkolem. Gdy wskazywał kolejno na czwórkę
nieznanych jej mężczyzn i dokonywał prezentacji, kłaniali jej się
z szacunkiem, dotykając znamienia na czole – To Reeth, Darel,
Garet oraz Ylon – wyszczerzył zęby, klepiąc stojącego obok
młodzieńca o jasnych włosach i oczach – To mój kuzyn. Jest
trochę zamknięty w sobie i burkliwy, ale w sumie niezły z niego
wojownik. Czasem zrobi coś zanim pomyśli, więc lepiej nie
powierzać mu swojego życia.
Ylon skrzywił się i posłał kuzynowi mordercze
spojrzenie. Trzepnął go po głowie, po czym odtrącił brutalnie na
bok i z niewinnym uśmiechem skłonił się przed Ariel.
- Wybacz Pani za zachowanie tego grubasa.
Oczywiście w pełni możesz powierzyć mi swoje życie.
-
Witaj z powrotem.
-
Cieszymy się, że znów jesteś z nami.
Ariel
skinęła głową i posłała im słaby uśmiech, lekko rozkojarzona.
Zerknęła na Argona, który stanął przy boku mężczyzny, niczym
jego wierny ochroniarz, co pewnie też było prawdą. Jakby
odczytując jej myśli, wojownik uśmiechnął się nieznacznie i
skinął głową. Dopiero wtedy zdołała dokończyć tą jedną
myśl, która przez cały czas krążyła jej po głowie.
Król?
Jakby ktoś raził ją piorunem, Ariel
błyskawicznie zabrała ręce i schowała je za plecami. Cofnęła
się pod zaskoczonym spojrzeniem młodego władcy i dygnęła
niezgrabnie, spuszczając wzrok. W czasie wędrówki zaplanowała
sobie całe ich spotkanie. Najpierw ukłoni się z szacunkiem, a
potem powie coś mądrego i wzniosłego. Nie spodziewała się go
jednak w tym miejscu, a już tym bardziej nie pomyślała, że król
okaże się tak młody i...przystojny. Dodatkowo, wyglądało na to,
że on również ją zna.
-
Wasza Wysokość...ja... – Zaczęła się jąkać, zupełnie zbita
z tropu – Nie wiedziałam...Wybacz...za tamto – kiedy uzmysłowiła
sobie, że zaatakowała go całkiem niepotrzebnie, zrobiło jej się
naprawdę głupio.
Mężczyzna wyprostował się i patrzył teraz na
nią z namysłem. Wesoły uśmiech powoli schodził z jego warg, a
rozświetlone oczy przygasały. Najwyraźniej coś mocno go
rozczarowało. Machnął niedbale ręką.
- To nic takiego. Krótka kąpiel jeszcze nikomu
nie zaszkodziła. Ale „Wasza Wysokość”? Rozumiem Ariel, że
minęło wiele lat, ale to naprawdę niepotrzebne. Czyżbyś
zapomniała jak mam na imię?
Coś
w jego głosie sprawiło, że skuliła się w sobie i odwróciła
wzrok. Tym razem naprawdę powinna pamiętać. Czuła, że to
wszystko było nie takie jakie powinno być. Ale czy to jej wina?
Król
przeszywał ją pochmurnym spojrzeniem tak intensywnie, że nagle
zapragnęła zapaść się pod ziemię. W końcu przeniósł pytający
wzrok na Argona, który westchnął krótko i wyszeptał mu coś do
ucha.
-
Co?! – Mężczyzna otworzył szeroko oczy, w zdumieniu patrząc to
na nią, to na przyjaciela – Nic nie pamięta?!
Argon
syknął ostrzegawczo i zerknął szybko w bok, na ludzi w skórach.
-
Ciszej, Riva. Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć.
Riva.
A więc tak ma na imię.
-
Jak to nie pamięta? – Zapytał Ylon, po czym wojownicy zaczęli
szeptać między sobą, dziwnie poruszeni.
-
Ale przecież mówisz płynnie po ellońsku. To znaczy, że musiałaś
pamiętać swój ojczysty język.
-
Tak. To znaczy nie – odpowiedziała Garetowi – Nauczyłam się go
u Balara z książek i ...
Riva
uciszył ich jednym ruchem ręki. Zbliżył się do Ariel i położył
obie dłonie na jej ramionach. Wcześniejszy uśmiech zastąpiło
zmarszczone czoło i ponury wyraz twarzy. Kiedy uniosła na niego
wzrok, coś ciężkiego utkwiło jej w gardle.
-
To prawda, Ariel? – Zapytał cicho, z rozpaczliwą nadzieją w
jasnych oczach – Przecież musisz coś pamiętać. Szkołę.
Przyjaciół. Może rodziców. Mnie?
Ariel
przełknęła ślinę, bezradnie kręcąc głową.
-
Przepraszam Wasza Wysokość...Nie pamiętam. Nic nie pamiętam.
Riva
stał nieruchomo i zaciskał wargi. Nagle cofnął się gwałtownie z
zaciśniętymi pięściami, aż wpadł na Argona.
-
Jestem Riva, do cholery! – Ryknął ze złością – Riva! –
Ariel patrzyła na niego ze smutkiem, podczas gdy kapitan przytrzymał
go uspokajająco za ramię. Król rozejrzał się po zebranych i
wziął głęboki oddech. Jego szare oczy ponownie spoczęły na
Ariel. Płonęła w nich wściekłość i żal, ale z pewnością nie
na nią.
-
Kto? – Zapytał z pozornym spokojem. – Kto ci to zrobił? –
Kiedy milczała, powtórzył: – Kto? Przecież nie mogłaś od tak
zapomnieć o wszystkim.
Ariel
skrzyżowała przed sobą ramiona, jakby próbowała się przed czymś
bronić.
-
Balar – z trudem wymówiła to imię, po czym dodała: –
Przynajmniej myślę, że to on.
-
Wiedziałem – wysyczał Riva – Ten cholerny drań nie przepuści
żadnej okazji – podszedł do niej szybko i zanim zdążyła się
odsunąć, przytulił ją delikatnie. – Nie martw się. Znajdziemy
sposób, żeby to odwrócić.
Uwierzyła
mu, ale nie odpowiedziała, bojąc się własnego głosu. W jego
ramionach poczuła się zaskakująco dobrze i bezpiecznie, chociaż
jakby na to nie patrzeć, był dla niej zupełnie obcym mężczyzną,
którego poznała dwie minuty temu. Skoro jednak dla wszystkich tu
obecnych jego zachowanie zdawało się całkiem naturalne, uznała,
że nie było w nim chyba nic niewłaściwego. Od nadmiaru wrażeń
miała mętlik w głowie.
Pewne
było jedno. Ją i króla łączyła jakaś wspólna przeszłość,
którą jak najszybciej musiała poznać.
Riva
w końcu chyba wyczuł jej skrępowanie, bo odsunął się na
bezpieczną odległość i tylko patrzył na nią ze smutkiem. Ariel
zaś błądziła wzrokiem po otaczających ją mężczyznach, byle
tylko omijać przystojnego króla. Nagła cisza stała się
nieznośnie krępująca i niezręczna.
-
To, o co chodzi z tą kąpielą? – Zapytał nagle Argon, w
odpowiedniej chwili zmieniając temat.
Riva przejechał dłonią po wilgotnych włosach
i nieco się odprężył. W uśmiechu czającym się w kąciku ust
odbiło się zmęczenie.
- Nic takiego. Po prostu Ariel wzięła mnie za
kogoś innego. Zwykła pomyłka. Ja również pochopnie ją
zaatakowałem.
-
Widzę, że zdobyłaś Kamień wody – Argon przyjrzał się jej
pasemkom i po raz pierwszy uśmiechnął się do niej życzliwie.
Ariel skinęła głową.
- Gdzie go znalazłaś? Kiedy? – zapytał żywo
Oran. Pozostali wojownicy otoczyli ją kołem, równie zaciekawieni.
Wyszukała wzrokiem Noxa, który stanął przy jej boku i wskazała
ręką za siebie.
- Leżał na dnie tej rzeki. Znalazłam go, kiedy
się kąpałam. Przed chwilą.
- A więc po raz pierwszy użyłaś tej Mocy? –
Riva uniósł brwi z autentycznym zaskoczeniem.
Ariel skinęła głową i wzruszyła ramionami,
jakby to było oczywiste.
- Co w tym takiego dziwnego? Skoro jestem
Potomkiem Liry to chyba naturalne, że korzystam z kamieni.
- Cóż – Riva chrząknął i poskrobał się w
kącik ust, który zadrżał w powstrzymywanym uśmiechu –
teoretycznie masz rację. Jednak twój ojciec potrzebował wiele
czasu żeby zrozumieć i okiełznać Moc żywiołów. Sama Lira
podobno miała z tym problemy.
Teraz to Ariel uniosła brwi, przenosząc wzrok
od jednego mężczyzny do drugiego. Próbowała uzmysłowić sobie,
co właśnie próbowali jej powiedzieć.
- Kiedy rozmawiałam z Lirą, nie wspominała o
swoich doświadczeniach z Mocą. Mówiła tylko, że jestem
wyjątkowa, ale nie chciała zdradzać nic więcej.
- Rozmawiałaś z Lirą? – Wykrztusił Riva.
Zerknął szybko na Argona, ale ten tylko zmarszczył czoło.
- No...tak – wszyscy patrzyli na nią takim
wzrokiem, jakby nagle zobaczyli ją po raz pierwszy. Już naprawdę
nic z tego nie rozumiała. Jej wszelkie próby zachowywania się
normalnie i naturalnie, zaczynały zawodzić. Chyba nikt nie zdawał
sobie sprawy, jak ciężko jest żyć z amnezją, a ona sama dopiero
zaczynała to odkrywać – Nie wiedziałam, że to takie dziwne –
mruknęła bardziej do siebie
- Hmm, jak wiesz Lira przecież nie żyje od
setek lat – powiedział Ylon, a stojący obok niego Garet dodał
to, co zapewne myśleli wszyscy:
- Już wiele rzeczy widziałem na tym świecie,
ale chyba jeszcze nikt nie rozmawiał ze zmarłymi. To dla nas coś
nowego i niezwykłego.
- Umiejętności Potomków Liry wciąż nas
zaskakują – odezwał się raptem Nox. Ariel uniosła głowę i
popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Uśmiechnął się lekko,
skinął na nią głową i mówił dalej: – Ariel już nam o tym
opowiadała. Lira obdarowała ją kilkoma przydatnymi
umiejętnościami, a więc musi mieć wobec niej szczególne plany i
nadzieje – tu spojrzał znacząco na otaczających ich mężczyzn –
Wszyscy bardzo cieszymy się z twojego powrotu i postaramy się abyś
do czasu odzyskania pamięci czuła się jak najbardziej komfortowo.
Skoro sama Lira obdarzyła cię zaufaniem, to znaczy, że jesteś
takim Potomkiem, jakiego potrzebujemy.
Ariel poczuła się mile połechtana jego
słowami. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, jednak,
kiedy jej wzrok pochwycił spojrzenie Argona, szybko spoważniała.
Patrzył na nią dziwnie rozkojarzonym wzrokiem. Jego ciemnozielone
oczy były nieprzeniknione i jakby nieobecne. Zupełnie bez powodu
przeszył ją dreszcz, jednak zanim zdążyła nad tym pomyśleć, w
tym momencie jej uwagę rozproszył czysty, nieskrępowany śmiech
Rivy. Ten niespodziewany dźwięk wywołał w niej falę ciepła, a
jej serce fiknęło koziołka. Znała ten śmiech lepiej od własnego,
ale to uczucie minęło zbyt szybko, pozostawiając w niej na powrót
zimną pustkę.
Riva ścisnął kapitana za ramię, który drgnął
niespokojnie i zamrugał oczami, jakby wyrwany z jakiegoś transu.
- Wybacz nam, Ariel – zwrócił się do niej
wesoło król – Nox specjalizuje się we wzniosłych przemowach,
ale naturalnie ma rację. Będzie jeszcze czas na wyjaśnienia, teraz
chyba wszyscy powinniśmy odpocząć. Nawet nie wiesz jak bardzo
cieszymy się z twojego powrotu. Szczególnie Argon. Teraz widzę jak
bardzo...
Wojownik strzepnął jego dłoń i szturchnął
go w żebra. Wystarczyło krótkie spojrzenie na jego ponury wyraz
twarzy, by Riva urwał w pół zdania, a jego wesoła mina zrzedła.
Obaj zerknęli na Ariel z wyraźną nadzieją, że tego nie
zauważyła.
Ariel jednak to dostrzegła. I z każdą sekundą
sama czuła się coraz dziwniej. Jakby spadała do głębokiej
ciemnej studni bez dna. Ci ludzie byli tacy znajomi i zarazem tak
bardzo obcy. Ich naturalne zachowanie w jej towarzystwie i to ciepłe
przywitanie naprawdę ją cieszyły, ale...
Właśnie to, „ale”. Ta pustka w głowie była
irytująca i naprawdę nie do zniesienia. Szczególnie teraz, kiedy
doznawała tak silnych, znajomych wrażeń.
- Przepraszam – odezwała się z poczuciem
winy, pocierając palcami skroń – Powinnam was pamiętać, prawda?
- Nie masz, za co przepraszać. To nie twoja
wina – zapewnił Argon, jednak coś w wyrazie jego twarzy sprawiło,
że ścisnęło ją za gardło.
Chciała powiedzieć, że naprawdę jej przykro,
ale zabrakło jej słów. Po raz pierwszy w tym aroganckim, ponurym
wojowniku dostrzegła, co? Niepewność? Strach? Smutek? Aż tak
wiele dla niego znaczyła, że ukrywał to wszystko pod maską
surowości?
- Nie przejmuj się Ariel – Riva poklepał ją
po plecach i zaraz, żeby naprawić swój błąd, objął ją czule
jednym ramieniem. – Z czasem wszystko sobie przypomnisz.
Najważniejsze, że znów jesteśmy razem, prawda?
Skinęła sztywno głową, uśmiechając się
niepewnie. Chciała już coś odpowiedzieć, kiedy nagle poczuła jak
jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Na ułamek sekundy ich oczy się
spotkały, jakby chciał się upewnić, że tego nie zauważyła.
Zdążyła tylko dostrzec jego nienaturalnie bladą twarz, kiedy
odsunął się od niej szybko i odwrócił wzrok. Niepostrzeżenie
musnął ramię Noxa i pochylił się nad nim.
- Chodź za mną – usłyszała jego drżący
szept, po czym odprowadzani spojrzeniami całej grupy, odeszli na
ubocze, kryjąc się za pobliskim drzewem. Po drodze Riva skinął
ręką na grupę ludzi w skórach i krzyknął w ich stronę: –
Dzisiaj rozbijemy tu obóz i odpoczniemy. Rozpalcie ogniska i
rozstawcie wartę.
Ariel w zamyśleniu i ze zmarszczonym czołem
wpatrywała się w jego oddalające się plecy. Właśnie doznała
dziwnego uczucia. Trwało to zaledwie moment, ale było jak
najbardziej prawdziwe i równie niepokojące. Silny ból i
cierpienie. Tak silny, że gdyby należał do niej z pewnością by
zemdlała. Wystarczyło, aby poczuła to przez sekundę, by chwyciły
ją mdłości. A tymczasem cały ten ból wypływał z Rivy i otaczał
go niczym lepki, ciemny kokon. To, że zadziałała w niej tak silna
empatia, przypisała jednej z umiejętności Trzeciego Oka i być
może pozostałych kamieni. Jeszcze przed chwilą brała go za Balara
i chciała zabić. Teraz pragnęła tylko przytulić go mocno i
uśmierzyć jego ból. Jakim cudem w tym stanie trzymał się jeszcze
na nogach? Z pewnością musiał być potężniejszy niż wskazywał
na to jego wygląd zewnętrzny.
- Ariel!
Otrząsnęła się, przypominając sobie, że nie
jest sama. Szybko przerzuciła wzrok na Argona, i pozostałych braci
z Zakonu. Niektórzy dyskutowali między sobą ściszonymi głosami,
zaś inni odeszli do krzątających się po polanie ludzi w skórach
i przyłączyli się do rozkładania namiotów.
Argon, który przerwał jej rozmyślania, teraz
wskazał podbródkiem podążającego za Noxem króla. W jego
ciemnozielonych oczach dostrzegła pewną zmianę. Nie były już tak
chłodne i zdystansowane, teraz raczej wpatrywały się w nią z
zainteresowaniem i uwagą, jakby dostrzegały ją po raz pierwszy.
- Niepotrzebnie się nim martwisz – powiedział,
jakby odczytując jej myśli – Nie przyjmuje litości, nawet od
przyjaciół.
Wzruszyła lekko ramionami, starając się nadać
swojemu głosowi w miarę naturalny ton. Nie chciała, aby
ktokolwiek, a już szczególnie Argon, dowiedzieli się o tak
dziwnej, w pewien sposób intymnej zdolności.
- Po prostu mnie zaskoczył. Czy król został
ranny? – Zaniepokoiła się nagle.
Argon nie odpowiedział od razu, jakby szukał w
myślach odpowiednich słów. Dostrzegła, że jego wzrok błądził
od celu do celu, jakby nie potrafił znaleźć punktu zaczepienia.
Ewidentnie unikał jej spojrzenia i robił to raczej mało
dyskretnie.
- To tylko stara rana – odparł w końcu,
podkreślając swoje słowa obojętnym machnięciem ręki – Czasem
daje o sobie znać i tyle. Wtedy korzysta z uzdrowicielskich
zdolności Noxa. Dobra, dosyć tego gadania. Garet i Reeth zajmą się
ochronną barierą wokół obozu – gładko porzucił temat,
zwracając się do otaczających ich wojowników. Nawykłym do
rozkazu głosem zaczął wydawać polecenia, a mężczyźni
przyjmowali je skinieniem głowy i natychmiast odchodzili, aby je
wykonać – Ylon zapoluje dla nas na kolekcję. Widzę, że reszta
pomaga już rozkładać obóz, więc w porządku – poczekał aż
wszyscy się rozejdą, po czym spojrzał na Ariel i skinął głową
w stronę kręcących się wokół ludzi w skórach – Chodź. Czas
się przywitać.
Wmieszali się
pomiędzy grupę, którą przyprowadził Riva. Na ich pozdrowienia,
wojownik odpowiadał krótkim skinieniem głowy bez uśmiechu. Ariel
dreptała tuż za nim, co i raz zerkając na jego szerokie plecy i
ramiona, silny kark i krótkie, brązowe włosy.
Niespodziewanie Argon
przerwał towarzyszące im milczenie.
- Jesteś zadowolona?
– Zerknął na nią, ledwo odwracając głowę.
- Z czego?
Jego wzrok
prześlizgnął się po jej szyi, a potem szybko uciekł w bok.
- Z wisiorka. Choć to
było szalone i kompletnie nieodpowiedzialne, jednak ci się udało.
Musisz być z siebie dumna.
Ariel zmarszczyła
brwi. Ostatnie słowa przyjęła jako sarkazm. Miała nadzieję, że
już o tym zapomniał, skoro do tej pory ani razu do tego nie wracał.
Czyżby nagle sobie przypomniał, że jeszcze jej nie ukarał? Skoro
chciał to zrobić publicznie, to proszę bardzo.
- Owszem –
odpowiedziała wyzywającym tonem, gotowa do kłótni. – Jeśli
chcesz się teraz wyładować na mnie przy wszystkich, to zaserwuję
ci zimny prysznic, żebyś...
- Musiał być dla ciebie naprawdę ważny –
zatrzymał się niespodziewanie, odwrócił i spojrzał na nią
uważnie. Jego zielone oczy spotkały się z jej jasnozielonymi.
Błyszczały w blasku rozpalonego ogniska, niemal nieziemsko.
Piękne.
To
słowo wyłoniło się gdzieś z ciemności i osiadło w jej umyśle.
Po raz pierwszy tak o nim pomyślała. Obok całej nieuprzejmości i
gburowości wojownika, były te oczy.
Łagodne, pełne dobroci oczy.
Ariel natychmiast stanęła przed oczami
drewniana chatka, ogień buzujący wesoło w kominku, ciepło, zapach
pieczonego chleba i ramiona, w które można się wtulić.
Bezpieczeństwo.
Nagle zdała sobie sprawę, że gapi się na
niego z otwartymi ustami. Przełknęła szybko ślinę i spróbowała
odpowiedzieć, choć nie za bardzo pamiętała, jakie było pytanie.
- T...tak – wydukała tylko.
Wyraz jego twarzy
zmienił się ledwo dostrzegalnie. Zmarszczki na czole wygładziły
się, usta rozluźniły jakby cały czas je zaciskał. I ten płomień
w oczach stał się jeszcze cieplejszy. Podejrzewała, że gdyby
teraz go dotknęła, mógłby ją sparzyć.
- Dlaczego? – Pytał
dalej – Pamiętasz w ogóle skąd go masz?
Ariel ze smutkiem
pokręciła głową i w końcu udało jej się spuścić wzrok. Nie
wiedziała, dlaczego akurat teraz zainteresował się jej piórem,
ale czuła, że powinna być wobec niego szczera.
- Kiedy znalazłam się
u Balara, zabrał mi go zanim jeszcze się obudziłam. Nie wiem,
czemu tak mu na nim zależało. Nie pamiętam, co działo się
wcześniej, więc nie wiem też skąd go mam. Nie rozumiem też,
czemu jest taki ważny, ale mam przeczucie, że należał do kogoś
mi bliskiego – uśmiechnęła się krzywo – Może sama go
zrobiłam, a te piórko po prostu gdzieś znalazłam – wzruszyła
lekko ramionami – Jednak chcę wierzyć, że coś znaczy. Coś
ważnego dla mnie. Głupie, prawda?
Ariel po raz pierwszy
odpowiedziała mu tak otwarcie i poczuła się z tym zaskakująco
dobrze. W pewnym sensie przyniosło jej to nawet ulgę. W końcu
uniosła wzrok i napotkała jego przygaszone, zatroskane spojrzenie.
- To nie jest głupie,
Ariel – odparł łagodnie. – Jeśli...
- Proszę, kogo widzą
moje stare oczy.
Na dźwięk tubalnego
głosu, Argon przerwał i odwrócił się gwałtownie. Oto
niewątpliwie stał przed nimi przywódca tych dzikich ludzi w
skórach. Zaś w towarzyszącej mu kobiecie rozpoznała tą, która
wcześniej rozmawiała z Rivą
Mężczyzna zrobił na
niej ogromne wrażenie. Potężnie zbudowany, z dumnie zadartą głową
przywodził na myśl króla niedźwiedzi. Jego złote oczy były
czujne, przenikliwe i władcze. Czaił się w nich drapieżny ogień
i nagle zdała sobie sprawę, że gdzieś już widziała takie oczy.
Sato. Takie same oczy
miał Sato. Czy to znaczyło, że ten mężczyzna również krył w
sobie coś więcej, niż człowieka?
Wojownik miał długi,
gruby warkocz, kilkudniowy zarost i tatuaż na odsłoniętym
ramieniu. Kobieta miała taki sam. Jakby draśnięcie pazurów
drapieżnika. Poza swoją filigranową figurą i długimi nogami,
rysy jej twarzy były podobne do mężczyzny, więc pewnie musiała
być jego córką. Miała również identyczny kolor włosów, które
w jej wypadku spływały luźno na plecy i ramiona. Jej pełne usta
ułożyły się coś na kształt ironicznego uśmieszku, a
ciemnostalowe oczy przypatrywały im się z drapieżną ciekawością.
- Dawno się nie
widzieliśmy, Yarithu – odezwał się z szacunkiem Argon.
Wojownik nagle uśmiechnął się szeroko, przez
co groźny błysk w jego oczach gdzieś się ulotnił, a cała
szeroka brodata twarz nabrała łagodniejszych rysów. Prawą dłonią
w rękawicy poklepał Argona po plecach, po czym podparł nią bok. I
znów przypomniał jej się Sato, który również jedną dłoń
zawsze ukrywał w rękawicy. Tylko nie mogła sobie teraz
przypomnieć, którą.
- Wyrosłeś, chłopcze – odparł tamten
wesołym, zachrypniętym głosem – To dla mnie zaszczyt spotkać
dorosłego Białego Kruka.
Argon
uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Domyślam się, że skoro przybyliście razem z
Rivą to znaczy, że przekonał was do powrotu.
- Owszem. Mój klan
wystarczająco długo ukrywał się w lasach, jak dzikie zwierzęta.
Zawsze byliśmy i będziemy sojusznikami Kruczego Króla. Nie
zapomnieliśmy tak łatwo wyrządzonych nam krzywd ani poniżenia,
ale król Riva ma dar przekonywania. Mimo urazy, jaką żywimy do
jego ojca, pomożemy wam w nadchodzącej wojnie. Poza tym – tu
wyszczerzył zęby w karykaturalnym, nieco upiornym uśmiechu –
wszystkim nam zależy, aby jak najdłużej pożyć na tym świecie.
Ani mnie ani moim ludziom nie spieszy się do bogów.
Argon poważnie skinął głową.
- Rozumiem i oczywiście jesteśmy wam wdzięczni
– mruknął, po czym jego wzrok przeniósł się na kobietę –
Piękna jak zawsze, Elleyo.
Uśmiechnęła się nieznacznie, przysuwając się
do starszego wojownika i biorąc go pod ramię.
- Jesteś dużo przystojniejszy, niż kiedy
widzieliśmy się ostatnim razem. W dzieciństwie nie byłeś taki
sztywny, ale może to się zmieni, jak zaczniemy wspominać dawne
czasy.
Argon zupełnie zignorował sarkazm w jej
przesłodzonym głosie. Ariel naprawdę podziwiała jego pewność
siebie i wręcz nieludzki spokój, jaki roztaczał wokół siebie.
Kobieta tymczasem spojrzała wprost na Ariel i
zmrużyła oczy, niczym przyczajony drapieżnik. Zmierzyła ją z
góry na dół, na koniec zatrzymując wzrok na jej włosach. Jej
wargi wygięły się w pełnym ironii i pogardy grymasie. Ariel nagle
w pełni dostrzegła kontrast między sobą, ubraną w męski strój
i tą piękną, zmysłową kobietą. Mimo to, starała się trzymać
dumnie i idąc za przykładem Argona, po prostu ją ignorować
- Może przedstawisz nas swojej uroczej
towarzyszce?
Kapitan popchnął
Ariel do przodu i położył dłoń na jej ramieniu, jakby tym gestem
chciał ją ochronić. I rzeczywiście od razu poczuła się znacznie
bezpieczniejsza i pewniejsza siebie. Oficjalnym tonem przeszedł do
prezentacji.
- To Yarith, Alfa klanu Vethoynów. – A to –
wskazał kobietę obok, z ledwo dostrzegalną niechęcią – Elleya,
córka Yaritha.
Ariel skinęła im głową. Dostrzegła, że
ironiczny uśmieszek Elleyi stał się nieco szerszy, ale wytrzymała
jej spojrzenie i tylko zacisnęła usta.
- A oto Ariel, córka Areela i Potomek Liry.
Yarith uśmiechnął się szeroko i zanim zdążyła
zareagować, zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. Gdy w końcu ją
puścił, miała wrażenie, że poczuły to jej wszystkie kości.
Zerknęła kątem oka na Argona, który z trudem powstrzymywał
rozbawienie.
- Spotkalimy się jak byłaś malutka, więc
możesz tego nie pamiętać. Z całą pewnością wyrosłaś na
interesujące stworzonko – zagrzmiał wesoło Yarith, błyszczącym
wzrokiem lustrując to jej twarz to włosy. Potem skłonił się,
dotykając dwoma palcami serca i czoła w geście najwyższego
szacunku – Mój klan przyrzekł podążać za Kruczym Królem, ale
jesteśmy również na twoje rozkazy, pani.
- To nie... –
Zaskoczona tylko przez chwilę, zaraz potem uśmiechnęła się lekko
– Po prostu Ariel. Ja również się cieszę z tego spotkania. –
Po czym dodała zwyczajową formułkę, którą w drodze nauczył ją
Nox – Oby bogowie strzegli ciebie i twój klan, a gwiazdy i księżyc
przyświecały ci ścieżki każdej nocy.
Słysząc to, Yarith
wybuchnął gromkim śmiechem.
- O tak, skoro sam
Potomek tego mi życzy, z pewnością tak się stanie. Będzie dla
mnie zaszczytem móc walczyć u twojego boku, Ariel
Uśmiechnęła się w
odpowiedzi, zaraz jednak podchwyciła pogardliwe spojrzenie córki
Alfy i mina nieco jej stężała.
- Tak. Prawdziwym
zaszczytem – mruknęła Elleya, wzdychając i ostentacyjnie
przewracając oczami. Następnie szturchnęła ojca w żebra, aż ten
spojrzał na nią ostro – Najpierw zaklinałeś, że jesteśmy
wolnym klanem, a teraz nagle chcesz służyć dzieciakowi i
dziewczynce w męskim przebraniu? Gdzie nasza dumna? Może najpierw
powinieneś wysłuchać, co twoi ludzie mają do powiedzenia?
Yarith posłał córce
mrożące krew w żyłach spojrzenie. Jego oczy nagle rozbłysły, a
tęczówki zwęziły się, na krótką chwilę przybierając kształt
zwierzęcych ślepi. Ariel wzdrygnęła się, kiedy powietrze aż
zgęstniało od otaczającej go wręcz namacalnej energii przesyconej
silną dominacją.
- Dość – warknął
krótko i Elleya natychmiast zamilkła, odwróciła wzrok i jakby
skuliła się w sobie, tracąc całą pewność siebie. Yarith skinął
im głową z przepraszającym uśmiechem – Wybaczcie mojej córce.
Jej język bywa ostrzejszy od miecza. Oczywiście przedyskutowałem
wszystko z moimi ludźmi i wszyscy wyrazili jednakowe zdanie. Widać
jednak Elleya nie poznała jeszcze swojego miejsca. Porozmawiam z nią
na osobności. Zostawię was teraz, a na dalszą dyskusję będziemy
mieli czas przy kolacji.
Kiedy spojrzał na córkę, jego wzrok znów
stwardniał. Chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą, kierując
się do największego wśród rozłożonych namiotów.
Ariel patrzyła za nimi coraz bardziej tym
wszystkim zaintrygowana. W tych ludziach było coś takiego, a
szczególnie w Yarithu, że czuło się przemożną potrzebę, aby
schylić głowę i spełniać każde ich polecenie. To było nieco
niepokojące. Chociaż coś czuła, że i tak w porównaniu z tym, co
nadchodziło i z czym jeszcze miała się zmierzyć, ci ludzie nie
byli najgorsi.
- Kim są właściwie ci Ve...coś tam? –
Zapytała cicho.
- Vethoyni? – Wojownik spojrzał na nią z
uniesionymi brwiami, po czym odwrócił głowę i wskazał
podbródkiem kręcących się po obozie ludzi w skórach – Sama
zobacz.
Ariel podążyła za jego wzrokiem. Z początku
przypatrywała się grupkom rozstawiającym namioty i rozpalającym
ognisko, próbując dojrzeć coś wyjątkowego w tych opalonych,
ubranych w skóry dzikich ludziach. Kobiety nosiły niemal identyczne
dopasowane sukienki ze skóry lisa, bądź niedźwiedzia, które
różniły się jedynie kolorem i długością. Ponieważ wszystkie
były szczupłe i wysokie, a urodą przypominały Elleyę, cokolwiek
by na sobie nie miały i tak przyćmiewało to piękno ich opalonych
giętkich ciał. Dobrze zbudowani mężczyźni nosili przeważnie
same luźne spodnie, lub ewentualnie tuniki bez rękawów, a wszyscy
bez wyjątku mieli wyryty jednakowy tatuaż przypominający
draśnięcie pazurów.
Wśród Vethoynów migały jej czarne płaszcze
wojowników z Zakonu Kruka. Wszyscy krzątali się i uwijali
pospiesznie, ale spokojnie i z wprawą ludzi prowadzących
koczowniczy tryb życia. W każdym ich ruchu widoczna była wyuczona
dyscyplina i planowe działanie. Każdy znał swoje miejsce i rolę.
Nikt im nie dyrygował, nikt nie wykrzykiwał rozkazów. Kobiety
szykowały kolację, mężczyźni stawiali namioty i zajmowali się
ogniskami, a dzieci podzieliły się na grupki, pomagając dorosłym.
Po prostu.
Już zaczynała się zastanawiać, czego ma
szukać, kiedy w końcu to dostrzegła...
I już zrozumiała, że porównanie Yaritha z
drapieżnikiem okazało się jak najbardziej trafne. Na jej oczach
jeden z mężczyzn zmienił się w pokaźnych rozmiarów brązowego
wilka i znikł gdzieś w mroku, a za nim podążyło jeszcze trzech i
jedna kobieta. Niektóre z dzieci również przybierały swoją drugą
postać i jako szczeniaki ganiały wokół obozowiska.
Ariel z wrażenia otworzyła usta. Choć
wiedziała już, że Argon i reszta Zakonu potrafią zmieniać się w
kruki, to jednak po raz pierwszy spotkała się z innymi
zwierzołakami.
Ogromne wilki. Vethoyni byli wilkami!
Ocknęła się dopiero, gdy Argon poklepał ją
po głowie. Spojrzała na niego z niemym zachwytem, mając ochotę
zasypać go gradem kolejnych pytań.
- To...- Zająkała się tylko i nie dokończyła,
nie wiedząc, od czego zacząć.
Argon pokiwał głową, jakby doskonale ją
rozumiał. Czający się w kącikach ust uśmiech był po prostu
zwykłym uśmiechem, a zielone oczy znów wydały jej się takie
ciepłe i nieskończenie głębokie. Białe pióro na czole odcinało
się od mroku nocy jasną, delikatną poświatą.
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć Ariel –
powiedział, nie przestając klepać ją łagodnie po głowie. Jakoś
nie potrafiła odepchnąć jego ręki, choć ten gest przyprawiał
jej serce o lekkie drżenie – Dorastałaś w świecie bez Mocy, co
było ogromnym błędem. Ten świat może z początku wydawać ci się
obcy, jednak szybko do niego przywykniesz – spojrzał jej prosto w
oczy – Nie miałem okazji ci tego wcześniej powiedzieć –
przerwał na chwilę i uśmiechnął się otwarcie, szczerze i
szeroko – Witaj w domu, Ariel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz