Nammir
był dokładnie taki, jak opisywały go księgi czy podróżni
handlarze. Po przekroczeniu stromych szczytów Gór Ednor, jak okiem
sięgnąć rozpościerał się ogromny pustynny krajobraz. Sam złoty
piasek z rzadko rosnącą karłowatą roślinnością. W niektórych
miejscach grunt przypominał wysuszone łożyska rzek, w innych
gwałtowne burze piaskowe tworzyły wynurzające się z piaszczystych
kopców wzgórza, lub wąwozy, obrastające w kępy ciernistych
krzaków. Pomarszczony od wiatru piasek, upały oraz częste, suche
wiatry dla kogoś z zewnątrz mogły się wydawać nie do zniesienia.
Ten niegościnny, suchy kraj zdawał
się pozbawiony życia, a jednak mieszkali tu ludzie. Osiedlali się
w pewnych odstępach od siebie, w oazach z dostępem do wody.
Tajemniczy i niezgłębieni jak pustynia nammijczycy, o których
wiadomo było tylko tyle, że w ich społeczności dominującą rolę
miały kobiety.
Samotny kruk, który leciał nad pustynią, był
w tym kraju z pewnością niecodziennym widokiem. Na szczęście
natrafił na zbliżającą się powoli noc. Suche, gorące powietrze
powoli się ochładzało, dając wytchnienie płucom. Słońce
przechodziło na drugą stronę nieba, całe złote i lśniące.
Odległe wzgórza i szczyty gór pokryły się srebrnym oparem,
różowe obłoki przemykały po niebie popychane zmiennym wiatrem.
Był to z pewnością urzekający widok, ale kruk nie miał czasu
podziwiać otoczenia
W końcu dostrzegł w dole cel swojej wyprawy.
Wzdłuż rzeki Kalty ciągnął się urodzajny, uprawny pas, przy
którym znajdowała się Sirra – największe i główne miasto
Nammiru.
Żyjący tu ludzie przez setki lat nauczyli
radzić sobie z upałami, wdzierającym się wszędzie piaskiem oraz
gwałtowną pogodą. Swoje domy budowali ze specjalnie obrabianych
cegieł z piasku lub magicznie kształtowanych skał i każdy miał
nietypowy kształt, przystosowany do warunków panujących na
pustynnym terenie. Specjalne systemy ochładzały w środku
powietrze, a zmodyfikowane okna i drzwi chroniły również przed
słońcem i pyłem. Na częste i gwałtowne burze piaskowe również
mieli swój sposób. Wszystkie miasta otoczone były magicznymi
barierami, które w razie potrzeby były dodatkowo wzmacniane. Ich
cienka, ale silna warstwa chroniła również przed zbyt intensywnym
słońcem.
Na szczęście kruk był tu tylko przelotem, z
krótką wizytą. Ludzie pokazywali go sobie palcami, gdy przebił
się przez barierę i szybując ponad plątaniną wydeptanych ulic i
topornych, czasem fantazyjnych budynków, skierował się w stronę
serca miasta – pałacu.
Pięć wysokich wież wznosiło się pod różowe
niebo, niczym wskazujące na coś palce, a cały rozległy budynek skąpany w liliowym blasku, zdawał się zrobiony z miliona ziarenek
piasku. Na blankach i wysokim murze stali rozstawieni wojownicy, w
większości kobiety, ubrane w luźne tuniki z ochronnymi, metalowymi
elementami.
Ignorując ich milczącą, groźną obecności,
kruk przeleciał nad zamkniętą bramą i wylądował bezpośrednio
przed dwuskrzydłowymi, ciężkimi wrotami pałacu. Przybrał ludzką
postać, a strzegący wejścia strażnicy natychmiast zagrodzili mu
drogę skrzyżowanymi włóczniami. Podobnie jak wszyscy nammijczycy,
mieli ciemną karnację, migdałowe oczy i nosili jedynie krótkie
spodnie. Ich nagie torsy lśniły od potu, ukształtowane mięśnie
zaś świadczyły o sile i doświadczeniu.
Na widok przybysza w czerni, przybrali
srogie, groźne miny.
-
Kim jesteś, i co…
Balar nie dał im skończyć,
zniecierpliwiony i zirytowany upałem. Z ponurym grymasem machnął
od niechcenia ręką i strażnicy bez życia osunęli się na ziemię.
Niewzruszony, przestąpił przez ich ciała, a wrota same ustąpiły
od emanującej od niego energii.
W chłodnym wnętrzu okna były
zaciemnione i wszędzie paliły się lampy, oświetlając kapiące od
bogactwa i złota ściany. Gdy przemierzał szeroki korytarz z rzędem
kolumn, ludzie umykali w cień i nikt nawet nie próbował go
zatrzymać. Zdobne drzwi sali tronowej również pilnowali strażnicy,
ale poradził sobie z nimi w ten sam sposób, jak z tymi na zewnątrz,
ledwo zwracając na nich uwagę. A więc prawdą było, że mężczyźni
tutaj nie posiadali żadnej Mocy, bo inaczej stawialiby pewien opór.
Dotarł do celu szybciej i łatwiej niż się spodziewał.
W rozległej sali znajdowały się
wyłącznie kobiety. Stały w grupkach lub krążyły pomiędzy
kolumnami, trzymając się bocznych ścian. Wszystkie były
niezwykłej, egzotycznej urody, zgrabne, o ciemnych oczach i długich
czarnych włosach. Ubrane w przewiewne tuniki bądź sukienki bez
żadnych ozdób. Wojowniczki można było poznać po metalowych
elementach na różnych częściach ciała i oczywiście po
posiadanych przez nich lekko zakrzywionych mieczach.
Pośrodku, na złotym podwyższeniu
stał imponujący, bogaty tron, do którego zbliżył się pewnym,
wolnym krokiem. Siedząca na nim kobieta wyprostowała się
gwałtownie i zmarszczyła brwi, zaciskając wypielęgnowane dłonie
na szerokich oparciach.
- Kim jesteś, że śmiesz wchodzić
tak bezczelnie do mojego pałacu?!
Jej głos jak i cała postawa
emanowały władczością i kobiecą siłą. Gdy się odezwała, jej
słowa odbiły się echem po całej sali, a wszystkie kobiety zamarły
jak na dany sygnał. Jedno jej krótkie spojrzenie wystarczyło, aby
wojowniczki zgromadziły się wokół niego, zagradzając sobą tron
i chwyciły za miecze.
Balar z kamiennym spokojem obserwował
to małe zamieszanie, a potem przeniósł spojrzenie na królową i
uśmiechnął się zjadliwie, z nieukrywaną pogardą. Dumnie
wyprostowany, nie skłonił się przed nią, ani nie wykonał żadnego
innego gestu szacunku.
- Jak śmiesz – wysyczała przed zaciśnięte
zęby, kiedy bezczelnie spojrzał jej prosto w oczy.
Nawet siedząc, była wysoka o męskiej budowie,
szczególnie, jeśli chodziło o mięśnie ramion i nogi. Ubrana cała
w beż i złoto, z diademem na fantazyjnie ułożonych włosach, była
ucieleśnieniem wszystkich cech swojego ludu, oraz kobiecej siły i
stanowczości, które utrzymywały ten kraj. Z pewnością
zasługiwała na swoją pozycję, ale Balar kłaniał się tylko
jednej osobie.
-
Jeśli zaraz nie opuścisz mojego pałacu, rozkażę…
Wyciągnął prawą rękę, pokazując jej znamię
w kształcie pióra i w końcu odezwał się głośno tak, żeby
wszyscy go usłyszeli:
- Jestem Kruczym Królem i przybywam w imieniu
Gathalaga. Chcę ci złożyć propozycję, królowo Okjaro.
- Dlatego pozabijałeś moich
strażników?
- Inaczej by mnie nie wpuścili, a
przyznam, że wołałbym jak najszybciej opuścić twój gorący
kraj, bo zaczynam się dusić.
Kobieta zmrużyła oczy i przez chwilę
obserwowała go w milczeniu z zaciśniętymi wargami. Przez ten czas
nawet nie drgnął, spokojnie, wręcz z obojętnością wytrzymując
na sobie jej oceniający wzrok oraz obecność otaczających go
wojowniczek. Prawdę mówiąc ani ich miecze, ani groźna postawa nie
robiły na nim wrażenia.
- Wyglądasz mi na kogoś, komu nie
powinno się ufać, a poza tym jesteś mężczyzną, których tutaj
traktuje jak niewolników – przemówiła w końcu oschle, zapadając
się w złotym tronie – Jesteś arogancki i bezczelny i wątpię,
że cokolwiek, z czym do mnie przychodzisz, jest warte mojej uwagi.
Nie znam tego Gathalaga, a mój lud ma dosyć własnych problemów.
Pooraną drobnymi bliznami twarz
wykrzywił ironiczny grymas.
- To nie było pytanie, ani prośba,
Okjaro. Sam jestem królem i nie lubię jak mi się odmawia.
Wysłuchasz mnie, czy tego chcesz, czy nie, a potem się zgodzisz. I
wolałbym, żeby w tym czasie nikt nam nie przeszkadzał.
Jej zmarszczone brwi wystarczyły, aby
wojowniczki zacieśniły wokół niego krąg i skierowały na niego
ostrza mieczy. Balar zerknął na boki, po czym podniósł do góry
prawą dłoń i spojrzał królowej prosto w oczy. Uwolnił Moc,
która niczym niewidzialna fala przetoczyła po całej sali z siłą
wściekłego tsunami. Wszystkie kobiety poderwało w powietrze i
cisnęło na przeciwległe ściany tak, że środek sali i przestrzeń
wokół tronu pozostały wolne.
Królowa Okjara ze zdumieniem
otworzyła szeroko oczy i wykonała gwałtowny ruch, jakby chciała
zerwać się z tronu i uciec. Wtedy jednak za jego plecami zamigotały
kontury skrzydeł, które rozciągnęły się na wszystkie strony,
otaczając ich szczelną barierą. Balar podszedł do niej władczo,
chwycił za ramię i przekazał wszystko, co miał do powiedzenia.
Kiedy skończył, w miejscu, gdzie ją trzymał, pojawiło się małe,
postrzępione piórko.
Teraz królowa Nammiru i jej lud byli
pod jego władzą.
Opuścił zamek tak samo spokojnie i
bez przeszkód, jak do niego wszedł. Na zewnątrz zapadała noc i
powietrze gwałtownie się ochłodziło, podobnie jak to było w
Elderolu. Mimo to, pod postacią ogromnego kruka z ulgą zostawił za
sobą pustynny i niegościnny Nammir.
Potężne skrzydła niosły go dalej i
szybciej, niż kiedykolwiek, zaś pulsująca w jego żyłach energia,
pozwalała mu lecieć bez przerwy dzień i noc.
Po zaledwie dwóch dniach, przy
wschodzącym na purpurowo słońcu, powrócił na wyspę, która
tymczasowo była jego domem. Przeleciał nad morzem namiotów i
wylądował dopiero tuż przed drzwiami Czarnej Wieży. Wszedł do
mrocznego wnętrza i krętymi schodami zszedł do podziemnej komnaty.
Słaby blask bijący od sarkofagu był
tu jedynym źródłem światła, pozostała część sali tonęła w
ciemnościach, których nawet najlepszy wzrok nie potrafił przebić.
Chociaż wieko trumny było już szeroko otwarte, uwięziona w środku
dusza krążyła niespokojnie, obijając się o ochronne bariery,
które miały zniknąć dopiero w czasie czerwonego księżyca.
Rairi już tu była i odwróciła się,
gdy wszedł przez ukryte drzwi. Stała przy sarkofagu, ignorując
obecność potężnej istoty, z niedbale skrzyżowanymi przed sobą
ramionami i błąkającym się na ustach uśmieszkiem.
- Jesteś – stwierdziła, gdy
zbliżył się, uklęknął na jedno kolano i zwiesił lekko głowę.
Czuł na sobie spojrzenie Rairi, jakby zaglądała mu prosto do
duszy.
- I jak poszło w Nammirze? –
Odezwał się tubalny Głos, wypełniający całe wnętrze, aż po
skryte w ciemnościach ściany.
- Wszystko po twojej myśli, panie.
- A więc zgodziła się? – Zapytała
Rairi, stojąc nad nim w czerwonej sukni i tym samym palącym
wzrokiem.
- Nie znasz moich metod? – Spojrzał
na nią z chłodnym, nikłym uśmiechem – Ja nie proszę, tylko
zmuszam. Sądziłem zresztą, że tam byłaś.
- Owszem. Przyglądałam się do
momentu, gdy stworzyłeś tarczę i naznaczyłeś ją zaklęciem
Posłuszeństwa. Reszty nie musiałam słuchać, bo i tak wiem, jakie
dostała rozkazy.
Balar wzruszył nieznacznie ramionami
i przeniósł wzrok na uwięzioną w trumnie duszę, przez chwilę
obserwując jak krąży w jej wnętrzu. Gdyby przyjrzeć się lepiej,
można by zauważyć, że z wąskich szczelin unoszą się strużki
gromadzonej przez lata mrocznej Mocy. To ona przyzywała kolejne
zastępy skuszonych potęgą istot i pozwalała Gathalagowi wszystko
kontrolować.
- W każdym razie królowa Okjara i
jej armia mają jak najszybciej opuścić Nammir i przekroczyć góry.
- Dobrze się spisałeś. Te
wojownicze kobiety zostaną moimi służkami i z pewnością zapewnią
wiele rozrywki.
- Tak, panie. Zapewniam, że będą ci
posłuszne i użyteczne.
- Ale twój braciszek się zdziwi,
kiedy zobaczy armię kobiet maszerującą na jego miasta – Rairi
zachichotała z radości i okrutnej satysfakcji.
Balar zerknął na nią z błyskiem
rozbawienia w oczach.
- Na pewno byłby bardzo zaskoczony,
gdyby do tego czasu jeszcze żył – po tym stwierdzeniu, znów
skłonił głowę – Czy masz dla mnie jeszcze jakieś rozkazy,
panie?
Dusza zatrzymała się przy jednej ze
ścianek, jakby im się przyglądała.
- Wszystko przebiega po mojej myśli,
mój sługo. Odpoczywaj i dbaj o siebie, a ty Rairi mogłabyś go
trochę odciążyć w obowiązkach. Zabawcie się trochę, niech ten
świat zadrży z lęku na moje przybycie.
- Jak sobie życzysz, panie.
Rairi tylko skinęła nieznacznie
głową ze zjadliwym uśmieszkiem i udała się do wyjścia. Po
podróży niezagojone rany dały o sobie znać, jakby tamte kościste
palce po raz kolejny rozorały jego plecy. Balar wstał niezdarnie i
ruszył za nią znów obolały i sztywny.
Wyszli z wieży na rześkie wieczorne
powietrze, pachnące morzem i zgromadzoną wokół armią. Nad ich
głowami niebo z błękitu przechodziło w granat. Jak osiem sięgnąć,
na jałowej ziemi wciąż wyrastały nowe namioty, niczym grzyby po
deszczu. Tam, gdzie przy brzegu spieniona woda nie była tak
gwałtowna, kołysały się na falach dziesiątki statków. Już
nawet nie potrafili zliczyć zbierającej się armii Gathalaga, ale z
pewnością można było mierzyć ich liczbę w tysiącach. Nie
mówiąc już o tych, którzy pozostali na lądzie i nephilach.
Otoczeni szumem morza i ludzkimi
głosami, ruszyli ramię w ramię wydeptaną ścieżką, robiąc
powolny obchód wokół wyspy. Ci, którzy jeszcze nie spali, zajęci
swoimi obowiązkami, na widok tej dwójki, kłaniali się nisko, albo
chowali w namiotach. Ich obecność miała im przypomnieć, dlaczego
tu są i komu służą. Szczególnie widok Balara budził we
wszystkich największe przerażenie i popłoch. W czarnym,
powiewającym za nim płaszczu, z ponurą miną i lodowatym, pełnym
pogardy spojrzeniem, emanował władczą silą i jakąś mroczną,
pełną rezerwy aurą. Przy nim Rairi prezentowała się całkiem
niewinnie, jako zmysłowa, pełna gracji i wdzięku Najstarsza.
Nieliczni znali jej prawdziwą naturę i w jej przypadku prawdą
było, że to, co piękne bywa najbardziej niebezpieczne.
- Skoro wszystko prawie gotowe,
pozostaje tylko jedna rzecz – odezwała się mimochodem, gdy
skończywszy obchód, skierowali się z powrotem w stronę wieży.
Widziała, że przez cały czas kulał i krzywił się z wysiłku,
ale dopiero teraz, jednym dotknięciem dłoni przyniosła mu ulgę.
Tunika z tyłu zdążyła nasiąknąć krwią, o czym też dobrze
wiedziała.
Wyprostował się i ujął jej ramię,
wpatrując się gdzieś przed siebie.
- Jaka?
- Trzeba sprawdzić wyspę Rohe.
Podobno zamieszkiwali ją jacyś Najstarsi. Z chęcią pozabijałabym
ich, co do jednego, ale pewnie twój Pan byłby zadowolony, gdybyś
zmusił ich do padnięcia przed nim na kolana. Oczywiście później
i tak bym ich zabiła.
Spojrzał na nią bez wyrazu.
- Przykro mi niszczyć twoje plany,
ale muszę cię rozczarować. Odwiedziłem niedawno tą wyspę i poza
nietypowymi gatunkami dzikich zwierząt, nie ma tam żadnych elfów.
Musiały ją opuścić z braku pożywienia albo innych przyczyn i to
dawno temu.
-
Jesteś pewien?
- Chyba potrafię rozróżnić
zwierzęta od elfów.
Rairi zmrużyła oczy, z uwagą
wpatrując się w jego twarz, jakby szukała oznak kłamstwa. Jej
wzrok sięgał głębiej, bo w sam głąb jego umysłu, kłując
szpileczkami bólu, do którego zdążył się przyzwyczaić.
Przeglądała jego myśli, aż sam podsunął jej wspomnienie
zielonej wyspy Rohe i jej dzikiej puszczy.
W końcu uśmiechnęła się lekko.
- W porządku, a więc Rohe mamy z
głowy – przysunęła się do niego bliżej i mocniej chwyciła
jego ramienia, z kokieteryjnie przekrzywioną głową – Swoją
drogą potrafisz mnie mile zaskakiwać, wyprzedzając moje zamiary.
Jego twarz, dotąd bez wyrazu,
rozpogodziła się odrobinę, chociaż czarne oczy pozostały
lodowato puste.
- Największą cechą prawdziwego
króla jest dokładne planowanie każdego kroku i umiejętności
strategiczne.
- Z pewnością Waszej Wysokości tego
nie brakuje – stwierdziła ze śmiechem, dotykając jego policzka.
– Tym bardziej cieszę się, że sam do mnie przyszedłeś, zanim
zdążyłam wziąć tego bachora. Zapewne Riva nie byłby takim
interesującym i fascynującym towarzyszem.
Jego usta wykrzywił ironiczny
uśmiech, kiedy zatrzymał się i zapatrzył na morze.
- Tacy jak on zginął jako pierwsi –
odparł enigmatycznie, obejmując ją ramieniem – Śmierć Rivy
będzie początkiem nowej historii i z chęcią zobaczę ten moment.
- Naszej wspólnej historii – dodała
z rozkosznym westchnieniem, opierając głowę na jego piersi. –
Przedtem jednak czekają nas małe porządki. Skoro Gathalag tak
bardzo pragnie mieć, kim rządzić, nawet, jeśli tylko przez
chwilę, możemy mu to zapewnić. Jak myślisz, ilu z twoich
poddanych będzie chciało złożyć mu pokłon?
Balar przymknął na chwilę powieki i
westchnął ze zmęczeniem.
- Najpierw chciałbym trochę
odpocząć. Podróż do Nammiru i z powrotem była wyczerpująca. Jak
mówił Gathalag, muszę oszczędzać siły. Niedługo będę musiał
przygotować się przed pełnią czerwonego księżyca, więc przez
jakiś czas będziesz musiała sama zając się tu wszystkim.
- Dobrze, nie martw się niczym i rób,
co mówisz. Ale teraz, mój drogi, chyba nie pozwolisz, żebym sama
odwiedziła mieszkańców Edlerolu?
- Pozwól mi odpocząć tę noc, a od
jutra przekonamy się ilu ludzi przyjmie Gatahalaga jako swojego
jedynego boga.
- A co zrobimy z resztą?
Uśmiechnął się ponuro.
- To, co lubisz najbardziej.
Pozabijamy.
***
Był piękny, słoneczny dzień,
idealny na powrót do domu. Wyprowadzili Kirę z zamku i
zaprowadzili na trawiaste wzgórze za miastem. Właściwie już nie
Kirę, a Kiiri. Z samego rana zrobiła wszystko według instrukcji i
wraz z odzyskaniem imienia, z pustki powoli zaczęły wyłaniać się
chaotyczne wspomnienia. Dlatego teraz czuła się lekko oszołomiona
i zbyt skołowana, żeby podziwiać rozciągające się wokół
widoki na lasy i zielone pola. Ciągle pocierała skronie, albo czoło
i marszczyła brwi, starając się zapanować nad chaosem w głowie.
Towarzyszyli jej jedynie Argon i
Falen. Mężczyźni byli uprzejmi, ale małomówni, przez co jeszcze
bardziej czuła doniosłość tej chwili. Z mroków pamięci
wyłaniały się twarze rodziców i bogatego domu, do którego miała
wrócić. Trochę żałowała, że nie było tutaj Ariel, albo
chociaż Tary. Miała nadzieję, że mimo wszystko zjawią się, by
ją pożegnać. Chociaż pamiętała teraz, że zawsze się nie
lubiły, miło by było usłyszeć od nich ostatnie słowo. W głębi
duszy czuła, że nigdy więcej się nie spotkają.
- Gotowa? – pytanie Argona
przywróciło ją do rzeczywistości.
Z rosnącym bólem głowy, skinęła
powoli głową. Falen uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, jego
złote włosy lśniły w słońcu.
- Nie bój się. Zaraz będzie po
wszystkim.
Mogła tylko przełknąć ślinę,
obserwując jak starszy z mężczyzn wyjmuje z kieszeni malutki złoty
kluczyk i z namaszczeniem kreśli nim w powietrzu zarys drzwi, a
potem wkłada do niewidzialnego zamka. Powietrze przed nimi
zafalowało i poraził ich złoty blask powstałego przejścia.
Falen dotknął jej pleców i
poprowadził w stronę jaśniejących drzwi ze słowami:
- Jak tylko przejdziesz na drugą
stronę, całkiem odzyskasz pamięć. Jednak zapomnisz o tym świecie,
jakby cię tu nigdy nie było.
-
Ale…
Jej wzrok powędrował w stronę
Argona, który skinął głową.
- Żegnaj – mruknął, po czym
delikatne, ale stanowczo popchnął przez świetlisty portal.
Po raz ostatni popatrzyła na ich
twarze i widok miasta za nimi, aż złote światło oślepiło ją i
wchłonęło. Nie wiedziała, kiedy straciła przytomność. Wszystko
wokół niej wirowało, urywane fragmenty wspomnień przychodziły i
odchodziły, sen mieszał się z rzeczywistością.
Zapomniała o Reed, Rairi i bitwach.
Zapomniała o tym, że posiadała Moc
i miała inne imię.
I na samym końcu zapomniała o
Ortisie, chociaż jego twarz najdłużej i do samego końca majaczyła
jej przed oczami. Aż w końcu całkowicie rozmyła się w mrokach
niepamięci i w jej głowie zapanował spokój.
Poczuła jak przenikliwy wiatr otula
jej skulone ciało, a igiełki zimna szczypią w policzki. Zima?
Zadrżała gwałtownie, za bardzo przyzwyczajona do słońca i
ciepła, jakby była gdzieś…
- Hej, obudź się! Źle się czujesz?
Hej!
Jakiś natarczywy głos przerwał jej
dziwny, poplątany sen. Nie otwierając oczu, mruknęła coś
niezrozumiale, ale powtórzone jeszcze kilka razy głośne „Hej!”,
zirytowały ją na tyle, że całkiem się obudziła. Znów zadrżała
z zimna i usiadła gwałtownie na ławce.
- Całe szczęście jeszcze żyjesz.
Już chciałem dzwonić po pogotowie.
Tuż przed nią stał chłopak może w
jej wieku z włosami zmierzwionymi przez wiatr i z zaniepokojoną,
przystojną twarzą. Teraz uśmiechnął się z ulgą, aż do samych
brązowych oczu. Na widok uroczych dołeczków w jego policzkach,
zamrugała z lekką konsternacją i wyprostowała się powoli.
- Ja… nic mi nie jest - odezwała
się wciąż nieco skołowana, jakby spała naprawdę bardzo długo.
- Dlaczego zasnęłaś w parku?
Rozejrzała się po zaśnieżonych
ścieżkach i alejach. Gdzieś w oddali zatrąbił klakson samochodu,
obok nich przejechał rower. Ludzie śpieszyli w różne strony,
opatuleni ciepło i obładowani torbami.
Kiiri przejechała dłonią po
długich, rozpuszczonych blond włosach i wzruszyła lekko ramionami.
Hmm, czy przypadkiem niedawno ich
nie obcinałam? A może tylko mi się śniło?
- Musiałam być zmęczona – odparła
z roztargnieniem i znów zadrżała gwałtownie, obejmując się
ramionami.
Chłopak zdjął swoją skórzaną
kurtkę i otulił nią jej plecy i ręce, uśmiechając się przy tym
zawadiacko. Chociaż pozostał w samej bluzce, zdawał się nie
zwracać uwagi na zimno.
- Wyglądasz trochę blado, więc może
cię odprowadzę.
- Wiesz dokąd?
- Masz na sobie szkolny mundurek, więc
na pewno uczysz się w zamku.
Spojrzała na siebie i rzeczywiście
była ubrana w biało – niebieską spódnicę i bluzkę na krótki
rękaw z krawatem. Wygięła usta w krzywym uśmiechu i pozwoliła,
aby pomógł jej wstać. Wciąż drżała z zimna i w jednej chwili
zamarzyła o gorącej kąpieli i herbacie. Przemknęło jej przez
myśl, że pewnie nie zdąży na lekcje, ale uświadomiła sobie, że
przecież jest niedziela. Dlatego wykradła się ze szkoły, żeby
trochę pospacerować. Oby tylko nauczycielki nie zauważyły jeszcze
jej zniknięcia.
Wychodząc z parku na oblodzony
chodnik i mijając grupkę nastolatków w kurtkach i ze słuchawkami
w uszach, popatrzyła na towarzyszącego jej chłopaka.
- A tak właściwie wydaje mi się, że
już kiedyś cię widziałam. Nie spotkaliśmy się już wcześniej?
Podrapał się po włosach, a potem z
nonszalancją splótł dłonie za głową i zerknął na nią z
cieniem smutku.
- Pewnie znałaś Ariel, prawda?
Chodziłyście do tej samej szkoły.
Kiiri zmarszczyła brwi. Ta naiwna
sierota? Owszem, znała ją nawet bardzo dobrze, ale ostatnio nie
myślała o niej i prawdę mówiąc miała nawet wrażenie, że
dopiero jego pytanie przypomniało jej w ogóle o jej istnieniu.
- No i? Co z nią? – Zapytała
trochę nieprzyjemnie.
- Lubiłem ją, ale pewnego dnia
zniknęła.
- Wiem i prawdę mówiąc jakoś za
nią nie tęsknię – mruknęła bardziej do siebie, więc raczej
jej nie usłyszał.
- To już będzie prawie miesiąc –
kontynuował z autentycznym żalem w głosie - Dyrektorka i wszyscy
ze szkoły jej szukali, ale jakby zapadła się pod ziemię. Policja
wciąż węszy, ale to dziwna sprawa. A szkoda, naprawdę była
fajna.
- Taa…
Kiiri przez chwilę patrzyła na
przejeżdżające obok samochody i przechodniów po drugiej stronie
ulicy. Dzisiaj sklepy były zamknięte, ale uświadomiła sobie, że
potrzebuje porządnych zakupów.
Zaś Ariel była ostatnią osobą, o
której miała ochotę myśleć. Gdzieś tam głęboko była pewna,
że ma się całkiem dobrze i nie zamierzała przejmować się jej
losem.
Dlatego wolała również odciągnąć
myśli nowo poznanego chłopaka od tego rudowłosego dziwadła i
skupić je na sobie.
- Jak w ogóle masz na imię? Bo ja
Kiiri Blackstorm.
Opuścił ręce i popatrzył na nią
uważnie, unosząc brwi. Posłała mu lekki uśmiech, spodziewając
się, że to nazwisko zrobi na nim wrażenie.
- Blackstorm? Od tych Black&Storm?
Właścicieli największych sieci handlowych?
- Dokładnie od tych – odparła
skromnie – To moi rodzice.
- Kurczę – gwizdnął z podziwem,
wyraźnie pod wrażeniem jej pochodzenia.
- Nie chwalę się tym, na co dzień,
więc możesz zachować to dla siebie? Rodzice umieścili mnie w tej
mieścinie żeby nie robić wokół mnie rozgłosu i żebym spokojnie
mogła skończyć szkołę.
- Masz to jak w banku, chociaż pewnie
kumple by mi nie uwierzyli, że poznałem dziedziczkę takiej
fortuny.
Roześmiała się, udając, że te
słowa nieco ją skrępowały.
Już nigdy nawet nie pomyślisz o
Ariel. Przemknęło jej z zadowoleniem.
- To mogę wiedzieć jak ty się
nazywasz, czy to jeszcze większa tajemnica?
- Skądże. Jestem Tom – sposób, w
jaki zwrócił głowę w jej stronę i mrużąc oczy, uśmiechnął
się trochę kłopotliwie, sprawił, że jej serce drgnęło
gwałtownie i przeszył ją niby prąd. Te rysy twarzy nagle stały
się boleśnie znajome, chociaż naprawdę nie wiedziała skąd. Może
kiedyś jej się przyśnił, tylko o tym zapomniała – Niestety nie
mam milionów na kącie, ani sławnych rodziców, a jedynie
schorowanego dziadka.
- Nie masz też nazwiska?
- Cóż – spuścił wzrok, drapiąc
się po głowie – Nie może być po prostu Tom? Szczerze mówiąc
chwalę się nim rzadziej, niż ty swoim.
- Ale tobie powiedziałam, więc żeby
było kwita, ty też musisz to zrobić.
- Ale nie będziesz się śmiała?
Jest trochę dziwne. Prawdę mówiąc nawet nie brzmi jak nazwisko.
- Obiecuję, że nie będę.
Nie wiadomo kiedy dotarli pod mury
zamku z czerwonej cegły, mieszczącej szkołę z internatem Pixton.
Tom milczał przez dłużny czas, z namysłem wpatrując się w jej
twarz, aż w końcu, gdy mieli się już pożegnać, podał jej rękę.
Uścisnęła ją i ich spojrzenia się spotkały.
-
Ortis. Na nazwisko mam Ortis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz