Argon
upewnił się, że usnęła, ułożył ją delikatnie na łóżku i
nakrył kołdrą. Przez chwilę patrzył na jej spokojną twarz z
czułością w oczach.
- Tak, zasłużyłaś na odpoczynek, Ariel –
wyszeptał łagodnie, dotykając palcami jej policzka – Zawsze
pomagasz innym, i zapominam o sobie. Jesteś naszą najjaśniejszą
gwiazdą, której nigdy nie pozwolę zgasnąć. Mam nadzieję, że
śnisz teraz o miłych rzeczach.
Odgarnął włosy z jej czoła i złożył na nim
pocałunek, tuż nad brwiami. Poruszyła się i mruknęła coś przez
sen, wywołując u niego falę miłości. Teraz, gdy w końcu znów
byli razem, a jego mała siostrzyczka okazała się tak dzielną
wojowniczką, chyba mógł w końcu odetchnąć.
Zamknął okno i cicho opuścił komnatę. W holu
natknął się na Tarę, jak zwykle oryginalnie ubraną, ze sztyletem
u pasa i warkoczami na głowie, która mrucząc coś do siebie, ledwo
go zauważyła.
- Poczekaj – dopiero, gdy się odezwał,
dostrzegła jego obecność i przystanęła – Zostawiam Ariel pod
twoją opieką.
- Już wróciła? – Tara rozpromieniła się w
jednej chwili i klasnęła w ręce – Nic jej nie jest?
Na jego wargach zaigrał nikły uśmiech.
- Nie, pewnie sama wszystko ci opowie, ale na
razie śpi. Tym razem postaraj się nie spuszczać jej z oczu.
- Obiecuję, Biały Kruku! – Wykrzyknęła
entuzjastycznie, po czym odwróciła się napięcie, aż zafurkotał
rąbek jej żółto – różowej sukienki i pognała schodami na
górę.
Argon patrzył za nią, kręcąc z rozbawieniem
głową. Nie zdążył się odwrócić, gdy obok dziewczyny przemknął
Arwel, niemal sfruwając ze schodów. Był wyraźnie podekscytowany i
wyglądał inaczej niż zawsze. Ubrany był w brązowe bryczesy i
elegancką tunikę ze złotymi elementami, noszoną przez Zakon przy
uroczystych okazjach. Nawet włosy miał krócej obcięte i starannie
rozczesane, odsłaniające w końcu jego pociągną, młodzieńczą
twarz i znamię na czole.
Na widok Argona, zatrzymał się raptownie i
skłonił krótko. Jego czekoladowe oczy błyszczały wewnętrznym
blaskiem.
- Wiem, że już wiesz kapitanie – odezwał się
konspiracyjnym szeptem, rozglądając się kątem oka na boki i
pochylając w jego stronę – Wiem też, kogo to zasługa –
wyprostował się z ożywieniem i wygładził tunikę – I jak
wyglądam? Może być? Chce mnie przedstawić, wiesz, komu i mam
tremę.
Jego wzrok powędrował gdzieś w górę i wygiął
usta, zapewne właśnie prowadząc mentalną rozmowę z Sereią. W
końcu westchnął i pokiwał głową.
- Falen mnie pogania, więc…
Argon poklepał go po plecach i popchnął lekko
w stronę wyjścia.
- Więc leć, dzisiaj jakoś damy sobie bez was
radę.
- Dziękuję, Biały Kruku.
- Nie dziękuj mnie, tylko Ariel – rzucił za
wojownikiem, ale ten już pognał do wrót.
Dla
niektórych dzień zapowiada się całkiem dobrze. Mam nadzieję, że
chociaż dzisiaj nie wydarzy się nic złego. Z
tymi myślami potarł policzek i skierował się w stronę sali
tronowej. Dzisiaj zamierzał zostać z Rivą i pomóc mu w pałacowych
sprawach.
Jedno skrzydło wrót było otwarte, a ze środka
wylewały się głosy. Argon przyspieszył, zastanawiając się,
dlaczego urządzili spotkanie bez niego.
Przy długim stole krążyli Koll, Oran i Reeth.
Wszyscy mieli zmarszczone brwi i zaniepokojone wyrazy twarzy.
Kapitanowi jak nigdy rzucił się w oczy pusty tron.
- Co się dzieje? – Zapytał ostro,
przeszywając ich kolejno naglącym spojrzeniem.
Trójka wojowników zamarła na jego widok,
wyraźnie zmieszana. Oran natychmiast uciekł spojrzeniem gdzieś w
bok, zaś Reeth zacisnął usta i przejechał dłonią po
pomarszczonej twarzy. Tylko Koll popatrzył na kapitana spod
ściągniętych brwi i wyjaśnił burkliwym tonem:
- Alfa Vethoynów zabrał króla do zaatakowanej
wioski.
- Przepraszamy, Argonie, ale nie mogliśmy ich
zatrzymać – Reeth bezradnie pokręcił głową i oparł się o
krzesło, zaciskając na nim dłoń.
- Ylon poleciał z nimi i obiecał, że będzie
nad wszystkim czuwał – dodał Oran, chyba zły na kuzyna, że go
zostawił.
Argon patrzył na nich kolejno, przeczuwając
chyba, że coś takiego może się wydarzyć. Oparł dłonie na
biodrach i wzniósł oczy do wysokiego sklepienia, prosząc bogów o
cierpliwość.
Z
tą dwójką nigdy nie będę miał ani chwili spokoju.
Odetchnął
głęboko i zapytał niezwykle u niego opanowanym głosem:
- Jaka to wioska tym razem?
- Calosa, w prowincji Asehi – odpowiedział mu
Koll – To spore miasteczko na północ stąd, pomiędzy Malgarią,
a De’Ilos.
-
Może razem…
- Sam się tym zajmę – przerwał Oranowi i w
następnej chwili już go nie było.
Teleportował się w sam środek bitewnego
zamieszania. Jego uszy natychmiast zaatakował zgiełk i hałas
towarzyszący zabijaniu i paleniu. Zaledwie pojawił się pośrodku
ulicy, potracił go uciekający mężczyzna, którego gonił potężnie
zbudowany wojownik z długim toporem. Argon wyciągnął rękę i
kilkanaście białych piór przebiło jego ciało, powalając na
ziemię.
Krasdowie. Jedno szybkie spojrzenie wokół
siebie wystarczyło, aby ocenić ich liczbę. Za dużo. Może Ariel
by sobie z nimi poradziła, ale oni nie dysponowali Mocą żywiołów.
Brodaci wojownicy z tatuażami byli wszędzie,
niszcząc i zabijając bez litości, jakby ogarnięci jakimś
szaleństwem. Jeden z nich próbował zaatakować Argona, ale
odrzucił go kilka metrów dalej pociskiem czystej Mocy. Skupiony,
wypatrywał znajomych twarzy, ale w tym zamieszaniu miał utrudnione
zadanie. Tym bardziej, że otaczały go wysokie budynki, pomiędzy
którymi wiły się plątaniny wybrukowanych ulic. Gdzieś z góry
leciały błękitne strzały, ale nigdzie nie widział Ylona.
Zaklął pod nosem i otoczyło go białe światło,
zabierając z miejsca, gdzie stał. Teleportował się kilka razy
wokół miasteczka, dostrzegając walczące w grupkach lub pojedynczo
wilki. Argon przeskakiwał z miejsca na miejsce z niemożliwą dla
zwykłego człowieka prędkością. Nawet nie próbował walczyć,
ledwo zwracając uwagę na pustoszącego miasteczko wroga. W innych
okolicznościach na pewno włączyłby się do bitwy, ale nie teraz.
Gdzieś w tym bitewnym zamieszaniu był Riva.
Słaby i niezdolny do korzystania z Mocy. Cały był zmrożony
strachem o jego życie i bezpieczeństwo. Czy Yarith naprawdę nie
pojmował, że król powinien się teraz oszczędzać? Co prawda mało
kto znał prawdziwą przyczynę pogarszającego się stanu króla, co
nie zmienia faktu, że z każdym dniem był coraz słabszy, a wszyscy
to widzieli. Skoro tak niewiele pozostało mu życia, nie powinien
trwonić sił na drobne utarczki, którymi sam mógł się zająć.
Spięty i niespokojny do granic możliwości, w
końcu go dostrzegł. Na głównym placu rynku zgromadziło się
najwięcej Krasdów. Otoczony wysokimi, dobrze zbudowanymi
przeciwnikami, Riva był wśród nich ledwo widoczny. Kapitan poznał
go po czarnych, rozwichrzonych włosach i bladej twarzy. Z mieczem w
obu dłoniach próbował bronić się przed znacznie liczniejszym
wrogiem, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że nie ma z
nimi szans. To jakby dziecko próbowało mierzyć się z wysoką,
śmiertelnie stromą górą.
Argon zacisnął szczęki, ale nieco mu ulżyło,
że chociaż znalazł go żywego. W tym momencie dostrzegł uniesiony
nad nim topór i w jednej sekundzie znalazł się przy królu,
zasłaniając go własnym ciałem. Broń opadła na jego czoło, ale
nie zdążyła nawet drasnąć. Spojrzał w ciemne oczy Krasda i
pstryknął palcami. Czas zwolnił w jednej sekundzie,
unieruchamiając wszystkich przeciwników. Wtedy bez słowa
wyprowadził Rivę na otwartą przestrzeń, z dala od ich toporów.
- Co tu robisz? – Na słońcu Riva był trupio
blady. Oparł ostrze miecza o ziemię, a drugą ręką przejechał po
włosach. Był zdyszany, krople potu spływały mu po skroni i szyi.
- To raczej ja powinienem się o to zapytać,
Wasza Wysokość – warknął przez zaciśnięte zęby, obdarzając
go wściekłym spojrzeniem.
Riva zmrużył oczy z poważną miną i odchylił
ramiona, jakby chciał objąć nimi panoszących się wszędzie
Krasdów, którzy teraz poruszali się w żółwim tempie, tymczasowo
nie stanowiąc zagrożenia. Wśród leżących wokół martwych ciał
znacznie więcej należało do mieszkańców. Ze wszystkich stron
wciąż rozlegało się ujadanie i skowyt wilków.
- Nie widzisz? Walczę. Robię to, co powinien
robić król. Bronię swoich poddanych.
Zrobił krok do tyłu i zachwiał się z nagłym
bólem na twarzy. Argon przytrzymał go za ramię i prychnął
głośno.
- W tym stanie? Powiedziałbym raczej, że
prosisz się o szybką śmierć – wciąż był wściekły, ale tak
naprawdę dławił go strach, a serce ściskało się boleśnie na
widok przyjaciela. Jednak w momentach największej troski potrafił
to wyrażać jedynie szorstkością.
Po minie Rivy poznał, że gotowy jest się z nim
pokłócić.
-
Nie rób ze mnie…
- Biały Kruk! Widzę, że też się
przyłączyłeś.
Z jednej z uliczek wyskoczył wilk i zmienił się
przed nimi w Yaritha. Alfa miał krew na twarzy, raczej nie swoją i
ranę na nodze, która już się goiła. Poza tym uśmiechał się
szeroko, a jego wilcze oczy błyszczały groźnie i dziko.
- Niezła zabawa, co? – Klepnął Argona mocno
po plecach, na co kapitan przewrócił oczami, gdyż te same słowa w
podobnej sytuacji padły z ust Elleyi. Ojciec i córka byli niemal
identyczni.
- Dlaczego wziąłeś ze sobą króla? –
Odpowiedział pytaniem na pytanie, posyłając mu pełne
niezadowolenia i dezaprobaty spojrzenie.
Yarith zerknął na Rivę i wzruszył ramionami,
chyba nadal nie zdając sobie sprawy ze swojego błędu.
- A dlaczego nie? Jak na króla jest trochę
chuderlawy, przyda mu się więc trochę wysiłku i prawdziwej,
zdrowej walki. Sam chciał się trochę rozruszać, nie zaciągałem
go tu siłą. Poza tym nikt nie umarł jeszcze od trzymania miecza –
dokończył ze śmiechem.
Argon miał ochotę przywalić Alfie, ale
mężczyzna zapewne nie był świadomy, jak jego żartobliwe
stwierdzenie było tu niewłaściwie. Gdy spojrzał na przyjaciela,
ten spuścił wzrok, zagryzając wargi. Zdawał sobie sprawę, że
nie nadaje się już do walki i Argon rozumiał jego złość i
gorycz.
- Mimo wszystko, mogłeś chociaż mnie zapytać
– zwrócił się do Yaritha już mniej ostrym tonem.
- Od kiedy to Kruczy Król musi informować czy
pytać się o zgodę kogokolwiek? Nie jest twoim niewolnikiem, ani
synem – Yarith nagle spojrzał gdzieś w bok i warknął z głębi
gardła – Oho, nadchodzi więcej tego krasnoludowego towarzystwa.
Czas znów przyspieszył. Riva chwycił mocniej
za miecz, a kapitan obejrzał się na biegnących ku nim rosłych
wojowników z wymalowanymi ramionami i ciężkimi toporami. Yarith
zmienił się w wilka i skoczył na nich z przeraźliwą siłą i
ujadaniem.
Spojrzał na przyjaciela i napotkawszy jego
jasnoszare spojrzenie, westchnął z przykrością.
- Wiesz, że nie możemy tu zostać.
Riva otworzył usta, ale wojownik już złapał
go za ramię i zanim ktokolwiek zdążył zauważyć, opuścili
Calosę, pozostawiając walkę Vethoynom.
- Nie lubię jak to robisz.
- A jak nie lubię, jak robisz mi coś takiego i
znikasz gdzieś beze mnie.
Gdy pojawili się w komnacie króla, Riva
odrzucił miecz na łóżko i z rezygnacją opadł ciężko na
krzesło.
- Niedługo zabronisz mi samemu załatwiać
fizjologiczne potrzeby – zgarbił ramiona i otarł wilgotne czoło,
obdarzając kapitana niechętnym, urażonym spojrzeniem.
Argon nalał do kubka wody i podał
przyjacielowi, a sam zerknął na nietknięte walką ostrze na łóżku
i pokręcił głową, ogarnięty niewytłumaczalnym poczuciem winy.
- Wiesz, że to nie tak. Moim obowiązkiem jest
dbać o twoje bezpieczeństwo, ale ciągle mi to utrudniasz.
Riva odstawił gwałtownie kubek, aż kilka
kropel wody rozlało się po stoliku.
- Przecież był tam Yarith i prawie cały jego
klan – odparł z nutą złości – Poza tym nie rób ze mnie
kaleki. Jeszcze potrafię walczyć bez Mocy.
- Po prostu staram się ciebie chronić.
- Wielkie dzięki za to, że bez twojej zgody nie
mogę nawet kichnąć – mruknął z sarkazmem. Podszedł do łóżka,
usiadł na jego brzegu i wziął swój miecz. Przez chwilę ważył
go w dłoni i przyglądał się srebrnej stali, w której odbijała
się jego pochmurna twarz – Wiesz? – Odezwał się w końcu
spokojnie, z rezygnacją w głosie – Sądziłem, że dam radę, ale
wygląda na to, że jak zawsze masz rację. Wolałbym już w ogóle
nie mieć Mocy, niż żyć ze świadomością, że jej używanie mnie
zabija. To ciągłe pilnowanie się sprawia, że nawet zwykła walka
mieczem jest zbyt ciężka.
Argon przyglądał się, z jakim bezsilnym bólem
jego przyjaciel wpatruje się we własną broń i dłużej nie mógł
na to patrzeć.
- Więc od teraz słuchaj się swojego o rok
starszego przyjaciela i rób, co ci mówię – zdecydowanym ruchem
zabrał mu miecz i oparł o stolik – A pierwszą moją radą jest
to, żebyś skończył użalać się nad sobą.
Rivie zadrżały wargi.
- Kto tu jest królem? Odnoszę coraz większe
wrażenie, że to tobie lepiej wychodzi wydawanie rozkazów.
- Uczę się od ciebie, Wasza Wysokość –
Argon ukląkł przed nim i zajrzał prosto w oczy – Nie mam
wątpliwości, że to ty jesteś królem, Riva. Twój ojciec byłby z
ciebie dumny, bo jesteś takim królem, jakiego potrzebujemy.
Najlepszym, jakiemu miałem okazję służyć.
- I najsłabszym.
- Nie z twojej winy. Zamiast trwonić czas na
rozmyślanie o głupotach, zająłbyś się czymś pożyteczniejszym.
- Jakim cudem różnią nas tylko miesiące, a
zawsze byłeś znacznie mądrzejszy ode mnie?
- Jestem Białym Krukiem, więc chyba nigdy nie
byłem dzieckiem. Taki mój los, żeby myśleć za ciebie, gdy
tracisz zdrowy rozsądek.
Riva zmrużył oczy i przez chwilę wpatrywał
się w niego w milczeniu, jakby nad czymś rozmyślał. Na jego
ustach zaigrało rozbawienie.
- Skoro tak bardzo kochasz swojego króla, pewnie
będzie dla ciebie radością i zaszczytem, pomóc mi dzisiaj w
papierkowej robocie.
- Oczywiście – Argon uśmiechnął się do
niego szeroko, aż pomarszczyła się blizna na jego policzku –
Wszystko, co sobie zażyczysz, a w między czasie złożę ci pewną
ciekawą propozycję.
***
Od rana zamek rozbrzmiewał licznymi głosami.
Ariel po raz pierwszy widziała w holu i na dziedzińcu tylu ludzi.
Szeroka brama oddzielająca tereny pałacowe od miasta była szeroko
otwarta, zapraszając każdego, kto miał ochotę przez nią przejść.
Dla bezpieczeństwa wszędzie rozstawiono uzbrojonych strażników. A
wszystko po to, aby mieszkańcy czy strudzeni podróżni mogli dostać
darmowy posiłek lub spotkać się z królem i przedstawić mu swój
problem.
Królewscy doradcy, zazwyczaj niewidoczni,
dzisiaj kręcili się pomiędzy salą tronową, a holem i
dziedzińcem, pilnując porządku, ustawiając ludzi w kolejkach
według ich potrzeb i oczywiście robiąc to, do czego zostali
powołani – doradzając.
Gdzieś z daleka widziała Argona, który był
równie zajęty, pomagając królowi. Chociaż miała ochotę
przypatrzeć się jak rozstrzygają problemy innych, nie chciała im
przeszkadzać.
Ariel miała własny problem. Ponieważ siedząc
bezczynnie, znów zaczynała myśleć o Sato, postanowiła na
poważnie zająć się tym, co gnębiło ją od dłuższego czasu.
Jak wyleczyć Rivę i nie dopuścić, żeby
umarł.
Już od dwóch dni nie miała żadnych wizji, ani
w snach, ani na jawie, co przyjmowała z prawdziwą ulgą. To
znaczyło, że w Elderolu zapanował chwilowo względy spokój. Przez
to mogła się w końcu skupić na najważniejszym zadaniu. Po
bezowocnym przekopaniu biblioteki, stwierdziła, że najlepiej, jeśli
na początek wypyta Noxa, który w końcu miał większą wiedzę w
uzdrawianiu niż ona.
Szukała go po całym zamku i tłumnym holu, ale
w końcu to on znalazł ją.
Kręciła się pomiędzy tłumem ludzi przed
fontanną z krukiem, gdy ktoś chwycił ją za ramię i odciągnął
w cień bocznej ściany zamku, z dala od zamieszania.
Ariel spojrzała na Noxa i odetchnęła głośno.
- Ale mnie przestraszyłeś.
Uśmiechnął się w odpowiedzi, chociaż
nieznaczne skrzywienie warg normalnie trudno byłoby nazwać
uśmiechem. Skrzyżował przed sobą ramiona, ubrany w zieleń z
dodatkami granatu i bieli. Zmrużył lekko oczy, spojrzał szybko na
otwartą bramę i znów na nią.
- Widziałem jak się tam kręcisz, nieco
zdezorientowana i pomyślałem, że potrzebujesz pomocy.
- Właściwie to szukałam właśnie ciebie –
gdy uniósł pytająco brwi, oparła się plecami o chropowatą,
czerwoną ścianę i wskazała brodą na dziedziniec – Co się
tutaj dzieje?
- Co jakiś czas robimy taki dzień otwarty dla
poddanych – wyjaśnił Nox, jak zwykle cierpliwy wobec jej
ciekawości – Tą tradycję rozpoczęli pierwsi królowie, a obecny
go kontynuuje. Wprawdzie w spokojnych czasach taki dzień był
urządzany, co najmniej raz w tygodniu, ale teraz to zbyt ryzykowne i
przede wszystkim brak nam czasu. W każdym razie wszyscy ludzie, nie
tylko z Malgarii, mogą swobodnie wejść do zamku, zjeść posiłek
i dostać coś dla rodziny. Jednak przede wszystkim mają szansę
wyżalić się królowi i rozsądzić swoje problemy, nawet te błahe.
Dzięki temu poddani wiedzą, że mają władcę, na którego mogą
liczyć i który ich wysłucha. Przez to czują się bardziej
bezpieczni, a król zapewnia sobie ich szacunek i lojalność.
- A skąd mogą mieć pewność, że im pomoże?
Jeśli na przykład ktoś przyjdzie z jakimś poważnym problemem,
albo Riva nie będzie w stanie czegoś rozstrzygnąć?
- Tak się nigdy nie stało. Zanim do nas
wróciłaś, w spokojniejszych czasach, znacznie częściej
zajmowaliśmy się problemami zwykłych ludzi i król Riva zawsze
starał się im pomagać najlepiej jak potrafił. Jeśli trzeba było
odwiedzić czyjś dom, czy wioskę i rozstrzygnąć jakiś dylemat na
miejscu, to robił to. Jeśli nie mógł zjawić się osobiście,
wysyłał kogoś w swoim imieniu. Przestępcy zawsze są
przesłuchiwani i osądzani sprawiedliwie przed cały Zakon. Po
śmierci poprzedniego władcy, ludziom nie podobało się, że na
tronie zasiadł tak młody król, ale przez swój wysiłek i chęć
niesienia pomocy, zyskał sobie w końcu szacunek i aprobatę. Sądzę
nawet jest bliski dorównania swojemu ojcu, który wręcz był
uwielbiany przez poddanych.
Ariel z podziwem pokiwała głową, obserwując
krążących przy bramie ludzi i strażników. Niektórzy stali w
grupkach i rozmawiali, inni przesuwali się w kolejce do sali
tronowej, lub byli prowadzeni do kuchni. Ariel jeszcze bardziej
zapragnęła zobaczyć Rivę w pracy. Już wcześniej darzyła go
szacunkiem, ale teraz, w jednej chwili to uczucie wzrosło
kilkakrotnie.
Taki
król nie może umrzeć przez głupią truciznę. Ludzie go
potrzebują. Uśmiechnęła
się w duchu, uświadamiając sobie to, co czuła już od dawna. Ja
go potrzebuję.
Odwróciła
się w stronę Noxa i spoważniała. Jakby wyczuł zmianę jej
nastroju, również przestał się uśmiechać i zmarszczył brwi.
- Jeśli chodzi o sprawę, z powodu której cię
szukałam… - zaczęła ściszonym głosem, starając się powoli
dobierać słowa. Wiedziała, że z Noxem może o tym otwarcie
porozmawiać – Chodzi o Rivę. Wiem, że od początku pomagasz mu
opóźniać działanie trucizny i wiesz o niej znacznie więcej. –
to pytanie z trudem przeszło jej przez gardło - Ile… twoim
zdaniem pozostało mu czasu?
Nox wbił w nią granatowe oczy, z których
spozierał smutek i jakiś niepokój. Wyglądały jak niebo chwilę
przed burzą.
- Przekazałem ci wszystko, co wiem, o
uzdrawianiu, więc powinnaś to wiedzieć, Ariel. Jego Wysokość
stara się być silny, ale ktoś inny na jego miejscu, nie wstawałby
już z łóżka.
- Jest aż tak źle? – Wiedziała, że ta
rozmowa będzie trudna, tym bardziej, że Nox był brutalnie szczery.
Żołądek ścisnął jej się boleśnie, ale jeśli chciała pomóc
królowi, musiała być świadoma jego stanu.
- Jego organy wewnętrzne nie funkcjonują
prawidłowo. Można poprawiać ich wydolność magicznie, ale to
krótkotrwałe rozwiązanie. Trucizna wyżera nie tylko jego energię,
ale ciało. Nie może już korzystać z Mocy, nawet żeby zmienić
się w kruka.
Ariel z trudem przełknęła ślinę.
- Więc ile… zostało mu czasu?
- Naprawdę niewiele, chociaż trudno
stwierdzić. Powiedziałbym, że kilka dni, ale Jego Wysokość nie
podda się tak łatwo. Skoro jeszcze chodzi, może nawet przeżyć
tygodnie, przy naszej pomocy – wiedziała, że próbuje ją
pocieszyć, ale jakoś nie czuła się lepiej – Odkąd wróciłaś,
nasz król odżył i to twoja obecność dodaje mu tyle sił.
Nie
tyle moja obecność, co umiejętność uzdrawiania. Całe szczęście,
że coś mnie tknęło, żeby nauczyć się tej sztuki.
- Dziękuję, że to mówisz –
odezwała się głośno, rozglądając się czy nikt ich nie
obserwuje – Wiem, że Argon próbował już wszystkiego, ale
naprawdę nie znaleźliście nic o tej truciźnie? Jak działa i czy
jest jakieś antidotum? Może mają coś o niej w zbiorach w
świątyniach, albo inni uzdrowiciele coś by poradzili?
Nox powoli pokręcił głową, z
wyrazem współczucia na twarzy.
- Przykro mi, Ariel, ale naprawdę
szukaliśmy wszędzie. To jakaś bardzo rzadka trucizna, sporządzona
tak, żeby zabijała powoli, niszcząc przy tym cały organizm. W
obecnym stanie nie sądzę…
- Tu jesteś, a już myślałam, że
znów uciekłaś!
Ponad głosy tłumu, wybił się
jeden, znajomy. Ariel zdążyła się odwrócić, gdy Tara nadbiegła
ku nim w rażąco żółtej sukience i złapała ją za rękę.
- Razem z Lunną robimy sobie mały
trening, przyłączysz się? – Nawet jeśli to było pytanie, to
chyba nie zamierzała nawet czekać na odpowiedź, tylko pociągnęła
ją na tyły zamku. W tym czasie nawet nie spojrzała na Noxa, jakby
go tam w ogóle nie było. Dopiero oddaliwszy się kawałek, zerknęła
na niego przez ramię z miną, jakby chciała go zabić i krzyknęła
do niego nieprzyjemnym tonem – Ty nie jesteś zaproszony!
Półelf patrzył za nimi z
nieokreślonym wyrazem twarzy i Ariel mogła tylko mu pomachać.
Powinna być nawet wdzięczna przyjaciółce, że wyrwała ją z tej
rozmowy i ogarniającej ją właśnie czarnej rozpaczy. Tara miała
jakiś siódmy zmysł i zawsze wiedziała, kiedy wkroczyć z tą
swoją żywiołową naturą, jakby w tych runach na jej rękach miała
wpisaną również zdolność czytania jej w myślach.
- Myślałam, że będziesz pomagać
królowi przy dniu otwartym - uśmiechnęła się mimo woli, gdyż
żółta niczym słońce przyjaciółka w otoczeniu zieleni wyglądała
tak radośnie, że nie sposób było się przy niej smucić.
W
jej wykonaniu pewnie już nic mnie nie zdziwi. Pewnie gdybym
otworzyła jej szafę, to bym oślepła.
- Jestem twoją strażniczką, nie
króla, a poza tym czasem dobrze spędzić trochę czasu w babskim
gronie – wciąż ściskając ją za rękę, spojrzała przez ramię
i wyszczerzyła zęby. Jej brązowe oczy lśniły wewnętrznym
blaskiem, który chyba nawet po śmieci nie zgaśnie. Tylko ona
potrafiła zarażać swoją energią i wesołym sposobem bycia.
Mimo niektórych jej wad, Ariel
kochała przyjaciółkę i nie wyobrażała sobie bez niej życia. Bo
kto inny rozweselałby ją, gdy miała ochotę płakać i przerywał
jakąś rozmowę w najmniej odpowiednich momentach?
Lawirując pomiędzy gąszczem krzewów
i rabatami starannie utrzymanych kwiatów, oddaliły się od tłumnego
dziedzińca i zagłębiły w lasek przy murze. W cieniu drzew czekała
na nich Lunna. Elfka wymachiwała mieczem, za przeciwnika mając
gruby pień. Uderzała w niego z taką zaciętością i siłą, aż
wokół leciały drzazgi.
- Biedne drzewo chyba nie sądziło,
że nadejdzie dzień, gdy zostanie potraktowane, jak najgorszy wróg
– skomentowała Tara i sama sięgnęła po dwa sztylety
przytroczone do pasa.
Ariel tym razem nie miała przy sobie
swojej broni. Już miała zaproponować, żeby przyjaciółka wybrała
jej coś ze swojego niezliczonego arsenału, jednak w tym momencie
Lunna przestała uderzać w drzewo i westchnęła z głębi piersi.
- Nigdy ich nie zrozumiem. Czekanie na
ich reakcję, to jak modlenie się o deszcz w czasie suszy.
- Prawda? – Przytaknęła jej Tara,
jakby doskonale wiedziała, o czym mówi, chociaż dopiero zaczęły
rozmowę – Ciągle są czymś zajęci i widzą tylko czubek
własnego nosa.
Ariel pomyślała tylko, że dla niej
to nie problem przywołać deszcz w każdej chwili, jednak zachowała
to dla siebie. Sama nie wiedziała, o co im chodzi, ale z tego, co
widziała, chyba jednak nie miały zamiaru trenować. Stały
naprzeciwko siebie z bronią w dłoniach, ale tylko patrzyły na
siebie z porozumiewawczym zrozumieniem. Postanowiła im nie przerywać
i sama oparła się o pień drzewa, tyłem do zamku.
Czyżby
zaciągnęły mnie tu, żeby w ukryciu sobie ponarzekać?
Chociaż wydawało jej się to bez
sensu, chyba faktycznie tak było.
- Dacie wiarę, że nawet się do mnie
nie odzywa? - Tara bawiła się swoimi sztyletami, czymś urażona i
zła – Całe dwa dni, trzy godziny i osiem minut.
Ariel uniosła brwi, po czym jej wzrok
powędrował w kierunku Lunny, która wbiła ostrze miecza w miękką
ziemię i pokiwała głową, znów wzdychając głośno.
- A ze mną rozmawia, ale wyłącznie
tym protekcjonalnym tonem i wydaje tylko rozkazy. Co prawda sama się
zgodziłam, ale naprawdę nie widzi, dlaczego?
- Ślepy.
- Albo trzeba wyłożyć wszystko jak
małemu dziecku.
- Wyłożyłam i co? Zaczął mnie
ignorować.
- Jak myślisz, Ariel? – Lunna
odwróciła do niej z taką powagą, jakby dyskutowały co najmniej o
ocaleniu świata – Sądziłam, że Biały Kruk jest bardziej
rozgarnięty, ale może wszyscy mężczyźni potrzebują prostych,
jasnych przekazów? To twój brat, więc nie chciałabym mówić o
nim źle, ale… - odchrząknęła i zmarszczyła czoło, jedną ręką
bawiąc się, końcówką warkocza – Może faktycznie powinnam
powiedzieć mu wprost?
Ariel wciąż nie bardzo wiedziała, o
co im chodzi i po co w ogóle tu przyszła, skoro nie zamierzały
trenować. Dlatego mrugała tylko, przenosząc wzrok z jednej na
drugą.
- Ale co? Chodzi o Argona?
Tara przewróciła oczami, robiąc
przy tym nieco przemądrzałą minę.
-
Lepiej jej nie pytać. Jej przypadek jest całkiem inny – tu
wyszczerzyła zęby w szelmowskim
uśmiechu - Poza tym nie będziemy obgadywać Jego Wysokości, bo
jeszcze otworzy pod nami ziemię i porazi piorunem za obrazę
ukochanego, którego uważa za najlepszego przyjaciela i udaje, że
nie wie, chociaż wie, że on myśli o niej dokładnie tak samo i nie
wie, że ona wie.
Ariel
i Lunna spojrzały na nią z otwartymi ustami.
- No co? – Wzruszyła ramionami,
dostrzegając ich ogłupiałe miny.
- Zrozumiałaś chociaż, co sama
powiedziałaś? – Ariel w końcu parsknęła z rozbawieniem – Bo
ja się trochę pogubiłam.
- Chyba trochę się zagalopowałaś,
Taro.
- No widzicie? Właśnie o tym mówiłam
– odparła protekcjonalnie – Żeby zrozumieć mężczyznę, chyba
trzeba nim być i zacząć myśleć jak on – stwierdziła, wbijając
gwałtownie sztylet w korę drzewa – Założę się, że naprawdę
myślą tylko o sobie i mają tak krótką pamięć, że muszą
wszystko sobie zapisywać.
Lunna zachichotała.
- Naprawdę? Lepiej, żeby żaden z
nich tego nie usłyszał.
- To musi być prawda, skoro Nox nie
potrafi zapamiętać nawet mojego imienia.
Ariel nie zdziwiła się zbytnio,
słysząc imię półelfa i zaczynała w końcu rozumieć powód ich
rozdrażnienia. Jednak żartobliwe słowa przyjaciółki nakierowały
jej myśli na całkiem inny tor. Przestała słuchać sporu
dziewczyn, powracając do rozmowy z Noxem.
Skoro wiedziała, kto stworzył truciznę, może
zostawił też gdzieś o niej wzmiankę. Chociaż tam również już
szukali, nie zaszkodziło sprawdzić jeszcze raz. Zawsze istniała
szansa, że coś przeoczyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz