wtorek, 16 maja 2017

Rozdział 23

    Argon upewnił się, że usnęła, ułożył ją delikatnie na łóżku i nakrył kołdrą. Przez chwilę patrzył na jej spokojną twarz z czułością w oczach.
    - Tak, zasłużyłaś na odpoczynek, Ariel – wyszeptał łagodnie, dotykając palcami jej policzka – Zawsze pomagasz innym, i zapominam o sobie. Jesteś naszą najjaśniejszą gwiazdą, której nigdy nie pozwolę zgasnąć. Mam nadzieję, że śnisz teraz o miłych rzeczach.
     Odgarnął włosy z jej czoła i złożył na nim pocałunek, tuż nad brwiami. Poruszyła się i mruknęła coś przez sen, wywołując u niego falę miłości. Teraz, gdy w końcu znów byli razem, a jego mała siostrzyczka okazała się tak dzielną wojowniczką, chyba mógł w końcu odetchnąć.
     Zamknął okno i cicho opuścił komnatę. W holu natknął się na Tarę, jak zwykle oryginalnie ubraną, ze sztyletem u pasa i warkoczami na głowie, która mrucząc coś do siebie, ledwo go zauważyła.
    - Poczekaj – dopiero, gdy się odezwał, dostrzegła jego obecność i przystanęła – Zostawiam Ariel pod twoją opieką.
    - Już wróciła? – Tara rozpromieniła się w jednej chwili i klasnęła w ręce – Nic jej nie jest?
     Na jego wargach zaigrał nikły uśmiech.
    - Nie, pewnie sama wszystko ci opowie, ale na razie śpi. Tym razem postaraj się nie spuszczać jej z oczu.
    - Obiecuję, Biały Kruku! – Wykrzyknęła entuzjastycznie, po czym odwróciła się napięcie, aż zafurkotał rąbek jej żółto – różowej sukienki i pognała schodami na górę.
    Argon patrzył za nią, kręcąc z rozbawieniem głową. Nie zdążył się odwrócić, gdy obok dziewczyny przemknął Arwel, niemal sfruwając ze schodów. Był wyraźnie podekscytowany i wyglądał inaczej niż zawsze. Ubrany był w brązowe bryczesy i elegancką tunikę ze złotymi elementami, noszoną przez Zakon przy uroczystych okazjach. Nawet włosy miał krócej obcięte i starannie rozczesane, odsłaniające w końcu jego pociągną, młodzieńczą twarz i znamię na czole.
     Na widok Argona, zatrzymał się raptownie i skłonił krótko. Jego czekoladowe oczy błyszczały wewnętrznym blaskiem.
    - Wiem, że już wiesz kapitanie – odezwał się konspiracyjnym szeptem, rozglądając się kątem oka na boki i pochylając w jego stronę – Wiem też, kogo to zasługa – wyprostował się z ożywieniem i wygładził tunikę – I jak wyglądam? Może być? Chce mnie przedstawić, wiesz, komu i mam tremę.
    Jego wzrok powędrował gdzieś w górę i wygiął usta, zapewne właśnie prowadząc mentalną rozmowę z Sereią. W końcu westchnął i pokiwał głową.
    - Falen mnie pogania, więc…
    Argon poklepał go po plecach i popchnął lekko w stronę wyjścia.
    - Więc leć, dzisiaj jakoś damy sobie bez was radę.
    - Dziękuję, Biały Kruku.
    - Nie dziękuj mnie, tylko Ariel – rzucił za wojownikiem, ale ten już pognał do wrót.
    Dla niektórych dzień zapowiada się całkiem dobrze. Mam nadzieję, że chociaż dzisiaj nie wydarzy się nic złego. Z tymi myślami potarł policzek i skierował się w stronę sali tronowej. Dzisiaj zamierzał zostać z Rivą i pomóc mu w pałacowych sprawach.
    Jedno skrzydło wrót było otwarte, a ze środka wylewały się głosy. Argon przyspieszył, zastanawiając się, dlaczego urządzili spotkanie bez niego.
    Przy długim stole krążyli Koll, Oran i Reeth. Wszyscy mieli zmarszczone brwi i zaniepokojone wyrazy twarzy. Kapitanowi jak nigdy rzucił się w oczy pusty tron.
    - Co się dzieje? – Zapytał ostro, przeszywając ich kolejno naglącym spojrzeniem.
    Trójka wojowników zamarła na jego widok, wyraźnie zmieszana. Oran natychmiast uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, zaś Reeth zacisnął usta i przejechał dłonią po pomarszczonej twarzy. Tylko Koll popatrzył na kapitana spod ściągniętych brwi i wyjaśnił burkliwym tonem:
    - Alfa Vethoynów zabrał króla do zaatakowanej wioski.
    - Przepraszamy, Argonie, ale nie mogliśmy ich zatrzymać – Reeth bezradnie pokręcił głową i oparł się o krzesło, zaciskając na nim dłoń.
    - Ylon poleciał z nimi i obiecał, że będzie nad wszystkim czuwał – dodał Oran, chyba zły na kuzyna, że go zostawił.
    Argon patrzył na nich kolejno, przeczuwając chyba, że coś takiego może się wydarzyć. Oparł dłonie na biodrach i wzniósł oczy do wysokiego sklepienia, prosząc bogów o cierpliwość.
        Z tą dwójką nigdy nie będę miał ani chwili spokoju.
    Odetchnął głęboko i zapytał niezwykle u niego opanowanym głosem:
    - Jaka to wioska tym razem?
    - Calosa, w prowincji Asehi – odpowiedział mu Koll – To spore miasteczko na północ stąd, pomiędzy Malgarią, a De’Ilos.
    - Może razem…
    - Sam się tym zajmę – przerwał Oranowi i w następnej chwili już go nie było.
    Teleportował się w sam środek bitewnego zamieszania. Jego uszy natychmiast zaatakował zgiełk i hałas towarzyszący zabijaniu i paleniu. Zaledwie pojawił się pośrodku ulicy, potracił go uciekający mężczyzna, którego gonił potężnie zbudowany wojownik z długim toporem. Argon wyciągnął rękę i kilkanaście białych piór przebiło jego ciało, powalając na ziemię.
     Krasdowie. Jedno szybkie spojrzenie wokół siebie wystarczyło, aby ocenić ich liczbę. Za dużo. Może Ariel by sobie z nimi poradziła, ale oni nie dysponowali Mocą żywiołów.
    Brodaci wojownicy z tatuażami byli wszędzie, niszcząc i zabijając bez litości, jakby ogarnięci jakimś szaleństwem. Jeden z nich próbował zaatakować Argona, ale odrzucił go kilka metrów dalej pociskiem czystej Mocy. Skupiony, wypatrywał znajomych twarzy, ale w tym zamieszaniu miał utrudnione zadanie. Tym bardziej, że otaczały go wysokie budynki, pomiędzy którymi wiły się plątaniny wybrukowanych ulic. Gdzieś z góry leciały błękitne strzały, ale nigdzie nie widział Ylona.
    Zaklął pod nosem i otoczyło go białe światło, zabierając z miejsca, gdzie stał. Teleportował się kilka razy wokół miasteczka, dostrzegając walczące w grupkach lub pojedynczo wilki. Argon przeskakiwał z miejsca na miejsce z niemożliwą dla zwykłego człowieka prędkością. Nawet nie próbował walczyć, ledwo zwracając uwagę na pustoszącego miasteczko wroga. W innych okolicznościach na pewno włączyłby się do bitwy, ale nie teraz.
     Gdzieś w tym bitewnym zamieszaniu był Riva. Słaby i niezdolny do korzystania z Mocy. Cały był zmrożony strachem o jego życie i bezpieczeństwo. Czy Yarith naprawdę nie pojmował, że król powinien się teraz oszczędzać? Co prawda mało kto znał prawdziwą przyczynę pogarszającego się stanu króla, co nie zmienia faktu, że z każdym dniem był coraz słabszy, a wszyscy to widzieli. Skoro tak niewiele pozostało mu życia, nie powinien trwonić sił na drobne utarczki, którymi sam mógł się zająć.
    Spięty i niespokojny do granic możliwości, w końcu go dostrzegł. Na głównym placu rynku zgromadziło się najwięcej Krasdów. Otoczony wysokimi, dobrze zbudowanymi przeciwnikami, Riva był wśród nich ledwo widoczny. Kapitan poznał go po czarnych, rozwichrzonych włosach i bladej twarzy. Z mieczem w obu dłoniach próbował bronić się przed znacznie liczniejszym wrogiem, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że nie ma z nimi szans. To jakby dziecko próbowało mierzyć się z wysoką, śmiertelnie stromą górą.
    Argon zacisnął szczęki, ale nieco mu ulżyło, że chociaż znalazł go żywego. W tym momencie dostrzegł uniesiony nad nim topór i w jednej sekundzie znalazł się przy królu, zasłaniając go własnym ciałem. Broń opadła na jego czoło, ale nie zdążyła nawet drasnąć. Spojrzał w ciemne oczy Krasda i pstryknął palcami. Czas zwolnił w jednej sekundzie, unieruchamiając wszystkich przeciwników. Wtedy bez słowa wyprowadził Rivę na otwartą przestrzeń, z dala od ich toporów.
    - Co tu robisz? – Na słońcu Riva był trupio blady. Oparł ostrze miecza o ziemię, a drugą ręką przejechał po włosach. Był zdyszany, krople potu spływały mu po skroni i szyi.
    - To raczej ja powinienem się o to zapytać, Wasza Wysokość – warknął przez zaciśnięte zęby, obdarzając go wściekłym spojrzeniem.
    Riva zmrużył oczy z poważną miną i odchylił ramiona, jakby chciał objąć nimi panoszących się wszędzie Krasdów, którzy teraz poruszali się w żółwim tempie, tymczasowo nie stanowiąc zagrożenia. Wśród leżących wokół martwych ciał znacznie więcej należało do mieszkańców. Ze wszystkich stron wciąż rozlegało się ujadanie i skowyt wilków.
    - Nie widzisz? Walczę. Robię to, co powinien robić król. Bronię swoich poddanych.
   Zrobił krok do tyłu i zachwiał się z nagłym bólem na twarzy. Argon przytrzymał go za ramię i prychnął głośno.
    - W tym stanie? Powiedziałbym raczej, że prosisz się o szybką śmierć – wciąż był wściekły, ale tak naprawdę dławił go strach, a serce ściskało się boleśnie na widok przyjaciela. Jednak w momentach największej troski potrafił to wyrażać jedynie szorstkością.
    Po minie Rivy poznał, że gotowy jest się z nim pokłócić.
- Nie rób ze mnie…
    - Biały Kruk! Widzę, że też się przyłączyłeś.
    Z jednej z uliczek wyskoczył wilk i zmienił się przed nimi w Yaritha. Alfa miał krew na twarzy, raczej nie swoją i ranę na nodze, która już się goiła. Poza tym uśmiechał się szeroko, a jego wilcze oczy błyszczały groźnie i dziko.
    - Niezła zabawa, co? – Klepnął Argona mocno po plecach, na co kapitan przewrócił oczami, gdyż te same słowa w podobnej sytuacji padły z ust Elleyi. Ojciec i córka byli niemal identyczni.
    - Dlaczego wziąłeś ze sobą króla? – Odpowiedział pytaniem na pytanie, posyłając mu pełne niezadowolenia i dezaprobaty spojrzenie.
    Yarith zerknął na Rivę i wzruszył ramionami, chyba nadal nie zdając sobie sprawy ze swojego błędu.
    - A dlaczego nie? Jak na króla jest trochę chuderlawy, przyda mu się więc trochę wysiłku i prawdziwej, zdrowej walki. Sam chciał się trochę rozruszać, nie zaciągałem go tu siłą. Poza tym nikt nie umarł jeszcze od trzymania miecza – dokończył ze śmiechem.
    Argon miał ochotę przywalić Alfie, ale mężczyzna zapewne nie był świadomy, jak jego żartobliwe stwierdzenie było tu niewłaściwie. Gdy spojrzał na przyjaciela, ten spuścił wzrok, zagryzając wargi. Zdawał sobie sprawę, że nie nadaje się już do walki i Argon rozumiał jego złość i gorycz.
    - Mimo wszystko, mogłeś chociaż mnie zapytać – zwrócił się do Yaritha już mniej ostrym tonem.
    - Od kiedy to Kruczy Król musi informować czy pytać się o zgodę kogokolwiek? Nie jest twoim niewolnikiem, ani synem – Yarith nagle spojrzał gdzieś w bok i warknął z głębi gardła – Oho, nadchodzi więcej tego krasnoludowego towarzystwa.
    Czas znów przyspieszył. Riva chwycił mocniej za miecz, a kapitan obejrzał się na biegnących ku nim rosłych wojowników z wymalowanymi ramionami i ciężkimi toporami. Yarith zmienił się w wilka i skoczył na nich z przeraźliwą siłą i ujadaniem.
    Spojrzał na przyjaciela i napotkawszy jego jasnoszare spojrzenie, westchnął z przykrością.
    - Wiesz, że nie możemy tu zostać.
    Riva otworzył usta, ale wojownik już złapał go za ramię i zanim ktokolwiek zdążył zauważyć, opuścili Calosę, pozostawiając walkę Vethoynom.
    - Nie lubię jak to robisz.
    - A jak nie lubię, jak robisz mi coś takiego i znikasz gdzieś beze mnie.
    Gdy pojawili się w komnacie króla, Riva odrzucił miecz na łóżko i z rezygnacją opadł ciężko na krzesło.
    - Niedługo zabronisz mi samemu załatwiać fizjologiczne potrzeby – zgarbił ramiona i otarł wilgotne czoło, obdarzając kapitana niechętnym, urażonym spojrzeniem.
    Argon nalał do kubka wody i podał przyjacielowi, a sam zerknął na nietknięte walką ostrze na łóżku i pokręcił głową, ogarnięty niewytłumaczalnym poczuciem winy.
    - Wiesz, że to nie tak. Moim obowiązkiem jest dbać o twoje bezpieczeństwo, ale ciągle mi to utrudniasz.
    Riva odstawił gwałtownie kubek, aż kilka kropel wody rozlało się po stoliku.
    - Przecież był tam Yarith i prawie cały jego klan – odparł z nutą złości – Poza tym nie rób ze mnie kaleki. Jeszcze potrafię walczyć bez Mocy.
    - Po prostu staram się ciebie chronić.
    - Wielkie dzięki za to, że bez twojej zgody nie mogę nawet kichnąć – mruknął z sarkazmem. Podszedł do łóżka, usiadł na jego brzegu i wziął swój miecz. Przez chwilę ważył go w dłoni i przyglądał się srebrnej stali, w której odbijała się jego pochmurna twarz – Wiesz? – Odezwał się w końcu spokojnie, z rezygnacją w głosie – Sądziłem, że dam radę, ale wygląda na to, że jak zawsze masz rację. Wolałbym już w ogóle nie mieć Mocy, niż żyć ze świadomością, że jej używanie mnie zabija. To ciągłe pilnowanie się sprawia, że nawet zwykła walka mieczem jest zbyt ciężka.
    Argon przyglądał się, z jakim bezsilnym bólem jego przyjaciel wpatruje się we własną broń i dłużej nie mógł na to patrzeć.
    - Więc od teraz słuchaj się swojego o rok starszego przyjaciela i rób, co ci mówię – zdecydowanym ruchem zabrał mu miecz i oparł o stolik – A pierwszą moją radą jest to, żebyś skończył użalać się nad sobą.
    Rivie zadrżały wargi.
    - Kto tu jest królem? Odnoszę coraz większe wrażenie, że to tobie lepiej wychodzi wydawanie rozkazów.
     - Uczę się od ciebie, Wasza Wysokość – Argon ukląkł przed nim i zajrzał prosto w oczy – Nie mam wątpliwości, że to ty jesteś królem, Riva. Twój ojciec byłby z ciebie dumny, bo jesteś takim królem, jakiego potrzebujemy. Najlepszym, jakiemu miałem okazję służyć.
    - I najsłabszym.
   - Nie z twojej winy. Zamiast trwonić czas na rozmyślanie o głupotach, zająłbyś się czymś pożyteczniejszym.
    - Jakim cudem różnią nas tylko miesiące, a zawsze byłeś znacznie mądrzejszy ode mnie?
   - Jestem Białym Krukiem, więc chyba nigdy nie byłem dzieckiem. Taki mój los, żeby myśleć za ciebie, gdy tracisz zdrowy rozsądek.
     Riva zmrużył oczy i przez chwilę wpatrywał się w niego w milczeniu, jakby nad czymś rozmyślał. Na jego ustach zaigrało rozbawienie.
    - Skoro tak bardzo kochasz swojego króla, pewnie będzie dla ciebie radością i zaszczytem, pomóc mi dzisiaj w papierkowej robocie.
    - Oczywiście – Argon uśmiechnął się do niego szeroko, aż pomarszczyła się blizna na jego policzku – Wszystko, co sobie zażyczysz, a w między czasie złożę ci pewną ciekawą propozycję.


***

    Od rana zamek rozbrzmiewał licznymi głosami. Ariel po raz pierwszy widziała w holu i na dziedzińcu tylu ludzi. Szeroka brama oddzielająca tereny pałacowe od miasta była szeroko otwarta, zapraszając każdego, kto miał ochotę przez nią przejść. Dla bezpieczeństwa wszędzie rozstawiono uzbrojonych strażników. A wszystko po to, aby mieszkańcy czy strudzeni podróżni mogli dostać darmowy posiłek lub spotkać się z królem i przedstawić mu swój problem.
    Królewscy doradcy, zazwyczaj niewidoczni, dzisiaj kręcili się pomiędzy salą tronową, a holem i dziedzińcem, pilnując porządku, ustawiając ludzi w kolejkach według ich potrzeb i oczywiście robiąc to, do czego zostali powołani – doradzając.
    Gdzieś z daleka widziała Argona, który był równie zajęty, pomagając królowi. Chociaż miała ochotę przypatrzeć się jak rozstrzygają problemy innych, nie chciała im przeszkadzać.
    Ariel miała własny problem. Ponieważ siedząc bezczynnie, znów zaczynała myśleć o Sato, postanowiła na poważnie zająć się tym, co gnębiło ją od dłuższego czasu.
    Jak wyleczyć Rivę i nie dopuścić, żeby umarł.
   Już od dwóch dni nie miała żadnych wizji, ani w snach, ani na jawie, co przyjmowała z prawdziwą ulgą. To znaczyło, że w Elderolu zapanował chwilowo względy spokój. Przez to mogła się w końcu skupić na najważniejszym zadaniu. Po bezowocnym przekopaniu biblioteki, stwierdziła, że najlepiej, jeśli na początek wypyta Noxa, który w końcu miał większą wiedzę w uzdrawianiu niż ona.
    Szukała go po całym zamku i tłumnym holu, ale w końcu to on znalazł ją.
    Kręciła się pomiędzy tłumem ludzi przed fontanną z krukiem, gdy ktoś chwycił ją za ramię i odciągnął w cień bocznej ściany zamku, z dala od zamieszania.
    Ariel spojrzała na Noxa i odetchnęła głośno.
    - Ale mnie przestraszyłeś.
    Uśmiechnął się w odpowiedzi, chociaż nieznaczne skrzywienie warg normalnie trudno byłoby nazwać uśmiechem. Skrzyżował przed sobą ramiona, ubrany w zieleń z dodatkami granatu i bieli. Zmrużył lekko oczy, spojrzał szybko na otwartą bramę i znów na nią.
    - Widziałem jak się tam kręcisz, nieco zdezorientowana i pomyślałem, że potrzebujesz pomocy.
     - Właściwie to szukałam właśnie ciebie – gdy uniósł pytająco brwi, oparła się plecami o chropowatą, czerwoną ścianę i wskazała brodą na dziedziniec – Co się tutaj dzieje?
    - Co jakiś czas robimy taki dzień otwarty dla poddanych – wyjaśnił Nox, jak zwykle cierpliwy wobec jej ciekawości – Tą tradycję rozpoczęli pierwsi królowie, a obecny go kontynuuje. Wprawdzie w spokojnych czasach taki dzień był urządzany, co najmniej raz w tygodniu, ale teraz to zbyt ryzykowne i przede wszystkim brak nam czasu. W każdym razie wszyscy ludzie, nie tylko z Malgarii, mogą swobodnie wejść do zamku, zjeść posiłek i dostać coś dla rodziny. Jednak przede wszystkim mają szansę wyżalić się królowi i rozsądzić swoje problemy, nawet te błahe. Dzięki temu poddani wiedzą, że mają władcę, na którego mogą liczyć i który ich wysłucha. Przez to czują się bardziej bezpieczni, a król zapewnia sobie ich szacunek i lojalność.
     - A skąd mogą mieć pewność, że im pomoże? Jeśli na przykład ktoś przyjdzie z jakimś poważnym problemem, albo Riva nie będzie w stanie czegoś rozstrzygnąć?
    - Tak się nigdy nie stało. Zanim do nas wróciłaś, w spokojniejszych czasach, znacznie częściej zajmowaliśmy się problemami zwykłych ludzi i król Riva zawsze starał się im pomagać najlepiej jak potrafił. Jeśli trzeba było odwiedzić czyjś dom, czy wioskę i rozstrzygnąć jakiś dylemat na miejscu, to robił to. Jeśli nie mógł zjawić się osobiście, wysyłał kogoś w swoim imieniu. Przestępcy zawsze są przesłuchiwani i osądzani sprawiedliwie przed cały Zakon. Po śmierci poprzedniego władcy, ludziom nie podobało się, że na tronie zasiadł tak młody król, ale przez swój wysiłek i chęć niesienia pomocy, zyskał sobie w końcu szacunek i aprobatę. Sądzę nawet jest bliski dorównania swojemu ojcu, który wręcz był uwielbiany przez poddanych.
    Ariel z podziwem pokiwała głową, obserwując krążących przy bramie ludzi i strażników. Niektórzy stali w grupkach i rozmawiali, inni przesuwali się w kolejce do sali tronowej, lub byli prowadzeni do kuchni. Ariel jeszcze bardziej zapragnęła zobaczyć Rivę w pracy. Już wcześniej darzyła go szacunkiem, ale teraz, w jednej chwili to uczucie wzrosło kilkakrotnie.
    Taki król nie może umrzeć przez głupią truciznę. Ludzie go potrzebują. Uśmiechnęła się w duchu, uświadamiając sobie to, co czuła już od dawna. Ja go potrzebuję.
    Odwróciła się w stronę Noxa i spoważniała. Jakby wyczuł zmianę jej nastroju, również przestał się uśmiechać i zmarszczył brwi.
    - Jeśli chodzi o sprawę, z powodu której cię szukałam… - zaczęła ściszonym głosem, starając się powoli dobierać słowa. Wiedziała, że z Noxem może o tym otwarcie porozmawiać – Chodzi o Rivę. Wiem, że od początku pomagasz mu opóźniać działanie trucizny i wiesz o niej znacznie więcej. – to pytanie z trudem przeszło jej przez gardło - Ile… twoim zdaniem pozostało mu czasu?
    Nox wbił w nią granatowe oczy, z których spozierał smutek i jakiś niepokój. Wyglądały jak niebo chwilę przed burzą.
    - Przekazałem ci wszystko, co wiem, o uzdrawianiu, więc powinnaś to wiedzieć, Ariel. Jego Wysokość stara się być silny, ale ktoś inny na jego miejscu, nie wstawałby już z łóżka.
     - Jest aż tak źle? – Wiedziała, że ta rozmowa będzie trudna, tym bardziej, że Nox był brutalnie szczery. Żołądek ścisnął jej się boleśnie, ale jeśli chciała pomóc królowi, musiała być świadoma jego stanu.
    - Jego organy wewnętrzne nie funkcjonują prawidłowo. Można poprawiać ich wydolność magicznie, ale to krótkotrwałe rozwiązanie. Trucizna wyżera nie tylko jego energię, ale ciało. Nie może już korzystać z Mocy, nawet żeby zmienić się w kruka.
Ariel z trudem przełknęła ślinę.
- Więc ile… zostało mu czasu?
- Naprawdę niewiele, chociaż trudno stwierdzić. Powiedziałbym, że kilka dni, ale Jego Wysokość nie podda się tak łatwo. Skoro jeszcze chodzi, może nawet przeżyć tygodnie, przy naszej pomocy – wiedziała, że próbuje ją pocieszyć, ale jakoś nie czuła się lepiej – Odkąd wróciłaś, nasz król odżył i to twoja obecność dodaje mu tyle sił.
Nie tyle moja obecność, co umiejętność uzdrawiania. Całe szczęście, że coś mnie tknęło, żeby nauczyć się tej sztuki.
- Dziękuję, że to mówisz – odezwała się głośno, rozglądając się czy nikt ich nie obserwuje – Wiem, że Argon próbował już wszystkiego, ale naprawdę nie znaleźliście nic o tej truciźnie? Jak działa i czy jest jakieś antidotum? Może mają coś o niej w zbiorach w świątyniach, albo inni uzdrowiciele coś by poradzili?
Nox powoli pokręcił głową, z wyrazem współczucia na twarzy.
- Przykro mi, Ariel, ale naprawdę szukaliśmy wszędzie. To jakaś bardzo rzadka trucizna, sporządzona tak, żeby zabijała powoli, niszcząc przy tym cały organizm. W obecnym stanie nie sądzę…
- Tu jesteś, a już myślałam, że znów uciekłaś!
Ponad głosy tłumu, wybił się jeden, znajomy. Ariel zdążyła się odwrócić, gdy Tara nadbiegła ku nim w rażąco żółtej sukience i złapała ją za rękę.
- Razem z Lunną robimy sobie mały trening, przyłączysz się? – Nawet jeśli to było pytanie, to chyba nie zamierzała nawet czekać na odpowiedź, tylko pociągnęła ją na tyły zamku. W tym czasie nawet nie spojrzała na Noxa, jakby go tam w ogóle nie było. Dopiero oddaliwszy się kawałek, zerknęła na niego przez ramię z miną, jakby chciała go zabić i krzyknęła do niego nieprzyjemnym tonem – Ty nie jesteś zaproszony!
Półelf patrzył za nimi z nieokreślonym wyrazem twarzy i Ariel mogła tylko mu pomachać. Powinna być nawet wdzięczna przyjaciółce, że wyrwała ją z tej rozmowy i ogarniającej ją właśnie czarnej rozpaczy. Tara miała jakiś siódmy zmysł i zawsze wiedziała, kiedy wkroczyć z tą swoją żywiołową naturą, jakby w tych runach na jej rękach miała wpisaną również zdolność czytania jej w myślach.
- Myślałam, że będziesz pomagać królowi przy dniu otwartym - uśmiechnęła się mimo woli, gdyż żółta niczym słońce przyjaciółka w otoczeniu zieleni wyglądała tak radośnie, że nie sposób było się przy niej smucić.
W jej wykonaniu pewnie już nic mnie nie zdziwi. Pewnie gdybym otworzyła jej szafę, to bym oślepła.
- Jestem twoją strażniczką, nie króla, a poza tym czasem dobrze spędzić trochę czasu w babskim gronie – wciąż ściskając ją za rękę, spojrzała przez ramię i wyszczerzyła zęby. Jej brązowe oczy lśniły wewnętrznym blaskiem, który chyba nawet po śmieci nie zgaśnie. Tylko ona potrafiła zarażać swoją energią i wesołym sposobem bycia.
Mimo niektórych jej wad, Ariel kochała przyjaciółkę i nie wyobrażała sobie bez niej życia. Bo kto inny rozweselałby ją, gdy miała ochotę płakać i przerywał jakąś rozmowę w najmniej odpowiednich momentach?
Lawirując pomiędzy gąszczem krzewów i rabatami starannie utrzymanych kwiatów, oddaliły się od tłumnego dziedzińca i zagłębiły w lasek przy murze. W cieniu drzew czekała na nich Lunna. Elfka wymachiwała mieczem, za przeciwnika mając gruby pień. Uderzała w niego z taką zaciętością i siłą, aż wokół leciały drzazgi.
- Biedne drzewo chyba nie sądziło, że nadejdzie dzień, gdy zostanie potraktowane, jak najgorszy wróg – skomentowała Tara i sama sięgnęła po dwa sztylety przytroczone do pasa.
Ariel tym razem nie miała przy sobie swojej broni. Już miała zaproponować, żeby przyjaciółka wybrała jej coś ze swojego niezliczonego arsenału, jednak w tym momencie Lunna przestała uderzać w drzewo i westchnęła z głębi piersi.
- Nigdy ich nie zrozumiem. Czekanie na ich reakcję, to jak modlenie się o deszcz w czasie suszy.
- Prawda? – Przytaknęła jej Tara, jakby doskonale wiedziała, o czym mówi, chociaż dopiero zaczęły rozmowę – Ciągle są czymś zajęci i widzą tylko czubek własnego nosa.
Ariel pomyślała tylko, że dla niej to nie problem przywołać deszcz w każdej chwili, jednak zachowała to dla siebie. Sama nie wiedziała, o co im chodzi, ale z tego, co widziała, chyba jednak nie miały zamiaru trenować. Stały naprzeciwko siebie z bronią w dłoniach, ale tylko patrzyły na siebie z porozumiewawczym zrozumieniem. Postanowiła im nie przerywać i sama oparła się o pień drzewa, tyłem do zamku.
Czyżby zaciągnęły mnie tu, żeby w ukryciu sobie ponarzekać?
Chociaż wydawało jej się to bez sensu, chyba faktycznie tak było.
- Dacie wiarę, że nawet się do mnie nie odzywa? - Tara bawiła się swoimi sztyletami, czymś urażona i zła – Całe dwa dni, trzy godziny i osiem minut.
Ariel uniosła brwi, po czym jej wzrok powędrował w kierunku Lunny, która wbiła ostrze miecza w miękką ziemię i pokiwała głową, znów wzdychając głośno.
- A ze mną rozmawia, ale wyłącznie tym protekcjonalnym tonem i wydaje tylko rozkazy. Co prawda sama się zgodziłam, ale naprawdę nie widzi, dlaczego?
- Ślepy.
- Albo trzeba wyłożyć wszystko jak małemu dziecku.
- Wyłożyłam i co? Zaczął mnie ignorować.
- Jak myślisz, Ariel? – Lunna odwróciła do niej z taką powagą, jakby dyskutowały co najmniej o ocaleniu świata – Sądziłam, że Biały Kruk jest bardziej rozgarnięty, ale może wszyscy mężczyźni potrzebują prostych, jasnych przekazów? To twój brat, więc nie chciałabym mówić o nim źle, ale… - odchrząknęła i zmarszczyła czoło, jedną ręką bawiąc się, końcówką warkocza – Może faktycznie powinnam powiedzieć mu wprost?
Ariel wciąż nie bardzo wiedziała, o co im chodzi i po co w ogóle tu przyszła, skoro nie zamierzały trenować. Dlatego mrugała tylko, przenosząc wzrok z jednej na drugą.
- Ale co? Chodzi o Argona?
Tara przewróciła oczami, robiąc przy tym nieco przemądrzałą minę.
- Lepiej jej nie pytać. Jej przypadek jest całkiem inny – tu wyszczerzyła zęby w szelmowskim uśmiechu - Poza tym nie będziemy obgadywać Jego Wysokości, bo jeszcze otworzy pod nami ziemię i porazi piorunem za obrazę ukochanego, którego uważa za najlepszego przyjaciela i udaje, że nie wie, chociaż wie, że on myśli o niej dokładnie tak samo i nie wie, że ona wie.
Ariel i Lunna spojrzały na nią z otwartymi ustami.
- No co? – Wzruszyła ramionami, dostrzegając ich ogłupiałe miny.
- Zrozumiałaś chociaż, co sama powiedziałaś? – Ariel w końcu parsknęła z rozbawieniem – Bo ja się trochę pogubiłam.
- Chyba trochę się zagalopowałaś, Taro.
- No widzicie? Właśnie o tym mówiłam – odparła protekcjonalnie – Żeby zrozumieć mężczyznę, chyba trzeba nim być i zacząć myśleć jak on – stwierdziła, wbijając gwałtownie sztylet w korę drzewa – Założę się, że naprawdę myślą tylko o sobie i mają tak krótką pamięć, że muszą wszystko sobie zapisywać.
Lunna zachichotała.
- Naprawdę? Lepiej, żeby żaden z nich tego nie usłyszał.
- To musi być prawda, skoro Nox nie potrafi zapamiętać nawet mojego imienia.
Ariel nie zdziwiła się zbytnio, słysząc imię półelfa i zaczynała w końcu rozumieć powód ich rozdrażnienia. Jednak żartobliwe słowa przyjaciółki nakierowały jej myśli na całkiem inny tor. Przestała słuchać sporu dziewczyn, powracając do rozmowy z Noxem.
Skoro wiedziała, kto stworzył truciznę, może zostawił też gdzieś o niej wzmiankę. Chociaż tam również już szukali, nie zaszkodziło sprawdzić jeszcze raz. Zawsze istniała szansa, że coś przeoczyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych