środa, 17 maja 2017

Rozdział 24

Nareszcie koniec. Riva nie pamiętał, kiedy ostatnio rozpierała go taka energia i dobry humor. W takim stanie nie potrzebował nawet leczenia i czuł, że mógłby wytrzymać bez niego jeszcze bardzo długo. Nawet, jeśli śmierć deptała mu po piętach, był zbyt zdeterminowany, by pozwolić jej się dogonić. Przynajmniej nie przez najbliższe dni.
    Po zamku wciąż kręcili się ludzie, ale jego rola, jako króla dobiegła tu końca. Było już dobrze po południu i w niektórych skrzydłach powoli zakradł się cień. Słońce schowało się za kilkoma chmurami, które gromadziły się powoli, gnane silniejszym wiatrem. W wilgotnym powietrzu czuć było nadchodzący deszcz. Dzisiaj jednak nawet pogoda nie była w stanie popsuć mu humoru.
Jak zwykle nie zastał Ariel w jej komnacie, ale ktoś widział, jak kierowała się w stronę biblioteki. Znowu.
    W dużej, rozległej sali panowała cisza i atmosfera spokoju, nawet powietrze wydawało się tu nieruchome. Pozdejmowane z półek i porozrzucane w nieładzie książki świadczyły o jej obecności, ale samej Ariel nie było nigdzie ani słychać, ani widać.
- Nadejdzie dzień, gdy nie będę musiał jej szukać? – Mruknął do siebie, skrobiąc się po głowie.
Tak, jak ostatnim razem. Nie musiał już jednak zgadywać, gdzie ją znajdzie i to sprawiło, że tylko spochmurniał. Stanowczo mu się to nie podobało.
Dlaczego ciągle tam chodzisz? Oboje wiemy, że go tam nie ma i nigdy już nie będzie. Pomyślał z goryczą, zagłębiając się w labirynt regałów. Zmuszała go, żeby znów tam przychodził, kiedy już zdążył się odzwyczaić. To było jak powrót do przeszłości, o której próbował zapomnieć. Może Ariel w tamtym miejscu właśnie próbowała odzyskać wspomnienia?
Powinienem zburzyć, albo zamurować to miejsce. Tak byłoby dla nas lepiej.
W pokoiku paliła się jasno magiczna kula, rozpraszając mrok z każdego kąta i ukazując każdą pajęczynę i pokrywający wszystko kurz. Stary koc wciąż leżał tam, gdzie rzucił go ostatnim razem. Tyle wspomnień upchniętych w tak małej przestrzeni, i to tych najszczęśliwszych. Jakby jego brat nigdy nie odszedł w ciemność, sam, z własnej woli. W ścieżkę wydeptaną krwią, okrucieństwem i tym wszystkim, z czym on, Kruczy Król walczy.
Stojąc w otwartych drzwiach, podobnie jak ostatnio, zacisnął szczęki i zmusił się, by zapanować nad myślami, które zaczynały biec w niewłaściwą stronę. Tak właśnie działał na niego ten pokój, dlatego zamierzał opuścić go jak najszybciej.
Ariel siedziała przy stole i z zapamiętaniem przeglądała porozwalane wokół księgi, kartkując grube strony, z których wydobywały się nowe drobiny kurzu. Tak bardzo pochłonęło ją to zajęcie, że całkiem straciła kontakt z rzeczywistością. Dopiero, gdy odchrząknął głośno, dostrzegła jego obecność.
    Widział ją każdego dnia, ale i tak uważał, że to wciąż za mało. Sposób, w jaki odwróciła głowę i skierowała na niego te wiecznie płonące zielone oczy, był zniewalający. Jedną dłonią odgarnęła do tyłu rude pasemka razem z tymi kolorowymi, a jego wzrok podążał za jej ruchem, zazdrosny, że to nie jego dłoń. Czy zdawała sobie w ogóle sprawę, jaka jest piękna? Jeśli patrzyła w lustro, to pewnie przez chwilę, a on mógłby wpatrywać się w nią godzinami. Nieco blada twarz z kilkoma piegami od słońca, lekko zarysowane kości policzkowe i delikatny, ale odzwierciedlający stanowczość podbródek. Dziecięce rysy znikały, zastępowane przez wyraźnie kobiecie kształty. Już teraz przewyższała urodą swoją matkę, więc mógł sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać za rok, czy dwa.
    Cokolwiek robiła, była uroczo nieświadoma swojej urody. Każdy ruch i gest wykonywała z elfią gracją, co musiało świadczyć, że w jej żyłach naprawdę płynęła ich krew.
    Jej usta uniosły się w lekkim uśmiechu, a na twarzy pojawiło się zaskoczenie.
    - Co tu robisz?
    Riva przełknął ślinę, starają się tak na nią nie gapić. Sam jej głos sprawił, że poczuł ogień w dole brzucha. Im częściej ją widział, tym było gorzej. Jednak to było sto razy lepsze niż ten niepokój, gdy znikała mu z oczu. Wystarczająco długo była poza jego zasięgiem.
     Gdy się odezwał, nadał swojemu głosowi beztroski ton.
    - Szukałem ciebie.
   - Skończyłeś już tam na dole? – Z tym pytaniem powróciła do przeglądania opasłego tomu. Gdy pochyliła się lekko nad stołem, zasłona włosów z powrotem opadła na jej policzek.
    - Tak. Poszło szybciej niż się spodziewałem, dzięki Argonowi i doradcom. Papierkową robotę też mam z głowy. Nadrobiłem wszystkie zaległości, które nagromadziły się w czasie mojej nieobecności.
    Zdawało się, że znów odpłynęła w swój świat, na co zmarszczył z niezadowoleniem brwi. Stanął cicho przy krześle i tym razem to jego dłoń odgarnęła jej włosy, odsłaniając jej twarz z igrającymi na niej cieniami. Niby niechcący musnął palcami jej kark i szyję, ciekawy jej reakcji. Nawet nie drgnęła, ale wyczuł jak jej puls lekko przyspieszył. Uśmiechnął się pod nosem. A więc książki nie pochłonęły całkiem jej uwagi.
   - A jak się w ogóle czujesz? – Zapytała, sięgając po kolejną księgę – Pewnie te wszystkie królewskie obowiązki są męczące, a wiesz, że nie powinieneś…
   - Czuję się świetnie. Lepiej niż kiedykolwiek. – Dzięki tobie, chciał dodać, ale ugryzł się w język i zamiast tego oparł dłoń na krawędzi stołu i pochylił się nad ją, zaglądając jej przez ramię – A tak w ogóle, po co przeglądasz jego książki?
- Szukam jakiś informacji o tej truciźnie. Skoro to on ją sporządził, to powinny być tu jakieś notatki, albo chociaż krótka informacja – mówiła szybko, w zamyśleniu kartkując kolejne strony i nie patrząc na niego – Wiesz, Tara twierdzi, że mężczyźni mają krotką pamięć i wszystko zapisują. Pomyślałam, że może wcześniej coś przeoczyliśmy. Może właśnie tutaj znajduje się coś, co pomoże nam znaleźć antidotum i cię wyleczyć. Czasami odpowiedź może znajdować się tuż pod nosem i w najbardziej oczywistym miejscu.
Kiedy dotarło do niego, dlaczego Ariel tu przyszła, niemal wstrzymał oddech. Jego serce załomotało boleśnie, ale nie miało to nic wspólnego z chorobą.
- Ariel, ja… - zaczął ochryple, jednak w tym momencie obróciła lekko głowę i niechcący otarła policzkiem o jego policzek.
Odsunął się jak oparzony, zaś Ariel popatrzyła na niego, jakby nic się nie stało.
- Źle się czujesz? – Troska w jej głosie była autentyczna. Przynajmniej oderwał jej uwagę od ksiąg.
- N...nie. W porządku.
Ukucnął przy krześle i odetchnął cicho. Drżącą ręką przeczesał palcami włosy i gdy uniósł wzrok, przyłapał ją na tym, że w skupieniu wpatruje się w jego dłoń, jakby znów odpłynęła gdzieś myślami. To dało mu chwilę, żeby bez skrępowania napatrzeć się na jej twarz. Rozczulała go jej troska i determinacja, by go wyleczyć. To była dokładnie taka Ariel, jaką zapamiętał i jakiej potrzebował. Silna, pełna empatii i współczucia, myśląca najpierw o innych, zawsze pomocna. Śmierć Sato była dla niej podwójną tragedią, bo czuła, że go zawiodła a przecież to nie była jej wina.
Przypomniał sobie słowa Balara, które wypowiedział całe wieki temu, gdy malutka Ariel garnęła się do wszystkich, już wtedy chętna do niesienia pomocy.
„Jej siłą i słabością będą otaczający ją ludzie. Dlatego będzie potrzebować kogoś, kto będzie ją chronił z równą żarliwością i poświęceniem.”
Od tamtej pory Riva obiecał sobie, że to on będzie dla niej kimś takim. Wciąż jednak wychodziło na to, że to Ariel ciągle go ratowała, albo coś dla niego robiła, jak teraz. Jednak to, jaki był słaby, była wyłącznie wina jego brata.. Gdyby nie ta cholerna, zabijająca go powoli trucizna, wszystko byłoby inaczej.
W pewnym momencie napotkał jej pytające spojrzenie i zrozumiał, że zbyt intensywnie się w nią wpatruje. Odchrząkał głośno, ukrywając zmieszanie i uśmiechnął się niezdarnie. Ariel odchyliła się na krześle i uniosła brwi.
- Na pewno dobrze się czujesz? Zachowujesz się nieco dziwnie.
W odpowiedzi roześmiał się trochę nerwowo.
- Twoja troska jest niezastąpiona, ale zbyteczna. Zamiast ciągle wypytywać się o moje samopoczucie, może w końcu zainteresowałabyś się tym, po co cię szukałem?
Obróciła się w jego stronę i skrzyżowała przed sobą ramiona, w końcu koncentrując na nim całą uwagę.
- No? To, po co?
- Złożyć ci propozycję nie do odrzucenia – uśmiechnął się szeroko.
- Więc słucham, Wasza Wysokość.
Dał jej pstryczka w nos i wyjaśnił:
- Wybieram się do Lotheronu i chciałbym zabrać cię ze sobą.
Zamrugała z zaskoczeniem.
- Znowu ruszacie w podróż? Coś się stało?
- Nic się nie stało i owszem „wyruszamy”, ale my.
- To znaczy cały Zakon?
- Nie – Riva z rozbawieniem ujął jej dłoń i gdy nie zaprotestowała, splótł ze sobą ich palce, po czym spojrzał jej prosto w oczy – Kiedy mówię „my”, mam na myśli siebie i ciebie.
Kula światła unosiła się nad ich głowami, jako jedyny milczący obserwator, rzucając na nich ciepły blask. Wpatrywała się w niego w milczeniu, aż chyba zrozumiała i otworzyła szerzej oczy. Po jej twarzy przemknął cień, jakby konsternacji. Liczył na bardziej radosną reakcję.
- A… Argon i reszta? Tara?
Uniósł się z klęczek i z przebiegłym uśmieszkiem pochylił się powoli ku jej twarzy, przyglądając się jak zieleń w jej oczach iskrzy się i płonie. Widział w nich swoje odbicie, wypełniające całą przestrzeń jej pola widzenia, jakby poza nim nie było nic innego.
W ostatniej chwili, gdy ich twarze dzieliły milimetry, przesunął nieznacznie głowę i odezwał się cicho tuż przy jej uchu, muskając go swoim oddechem.
- Pojedziemy tylko ty i ja. Sami. Bez ciekawskich oczu i towarzystwa, które mogłoby nam przeszkadzać.
- Och – wydusiła tylko i przysiągłby, że usłyszał jak jej serce zadudniło gwałtownie.
Odsunął się z tym samym uśmiechem i nie wypuszczając jej dłoni, drugą ręką zatrzasnął leżącą przed nią księgę, starając się nie patrzeć na resztę pokoju.
- To, co? Jedziemy?
- Ale... Tak teraz? Już?
- A na co mamy czekać?
- Może powinnam się spakować, czy...
- O wszystko zadbałem.
Poderwał ją z krzesła, machnięciem ręki zgasił światło i wyprowadził z mrocznego pokoju. Kiedy prowadził ją przez salę biblioteczną do wyjścia, Ariel nie protestowała.
- No… dobrze – odezwała się w końcu po chwili milczenia i podbiegła kawałek, żeby się z nim zrównać – Więc twierdzisz, że Argon i reszta Zakonu nie idą? I mój brat na to pozwolił?
Riva skwapliwie pokiwał głową, spoglądając na nią z rozpierającą go radością. Ich splecione dłonie powodowały u niego żywsze bicie serca i były najlepszym dowodem na to, że była tu z nim naprawdę i już nigdzie nie zamierzała odchodzić.
- Co więcej, to on sam to zaproponował.
Uniosła brwi, wyraźnie temu nie dowierzając.
- Argon? Pozwala nam iść gdzieś bez niego? Myślałam, że jest do ciebie przyklejony jak cień i nie wypuściłby cię samego, tym bardziej tak daleko.
- Też się zdziwiłem, ale uznał pewnie, że lepiej, jeśli mamy już ciągle opuszczać zamek, to razem. Przynajmniej będzie wiedział, dokąd jedziemy – skrzywił się komicznie – Podejrzewam nawet, że znając naszą trasę, będzie używał tej swojej teleportacji, żeby nas pilnować. Tak na wszelki wypadek.
Ariel pokiwała głową z kwaśną miną.
- Jest przewrażliwiony na twoim punkcie i mi nie ufa.
- Z tym pierwszym akurat się zgadzam, ale co do drugiego, jest wręcz odwrotnie – gdy odwróciła głowę, zacisnął mocniej palce na jej dłoni i pochylił się nieznacznie, zaglądając jej w oczy – Argon ufa ci jak sobie samemu, dlatego możemy sobie zrobić tą wycieczkę tylko we dwoje. Jesteś moją tarczą i siłą i wiem, że przy tobie mogę czuć się bezpieczny, jak przy Białym Kruku. A nawet bardziej.
Na te słowa zaczerwieniła się lekko i odwróciła wzrok. Wyszli z biblioteki i ruszyli krętymi schodami w dół.
- Tara znów będzie zła, że jej z sobą nie biorę – stwierdziła po dłuższej chwili
- Jakoś to przeżyje. Sądzę, że Argon da jej jakieś ciekawe zajęcie i będzie miała nawet czasu myśleć o tobie.
- A po co właściwie idziemy do Lotheronu?
- Żeby połączyć przyjemne z pożytecznym – odparł lakonicznie z tajemniczym uśmiechem.
Posłała mu przeciągłe, krzywe spojrzenie.
- Mam nadzieję, że nie kombinujesz niczego dziwnego?
- Ja? Po prostu mam tam sprawę do załatwienia, a że przy okazji pozwiedzamy trochę Elderol i powdychamy świeżego powietrza, wyjdzie nam to na dobre. Zanim…
Nie musiał kończyć, gdyż po jej minie odgadł, że dobrze wiedziała, co chciał powiedzieć. Zanim umrze, albo wróg znów zaatakuje. Jedno i drugie znaczyło koniec szczęśliwych chwil i beztroski. Koniec czyjegoś życia. Koniec wszystkiego, co im pozostało.
Opuścili skrzydło i szli teraz szerokim korytarzem, po którym kręciła się służba i strażnicy. Oboje milczeli jakiś czas, otoczeni ciężką, napiętą ciszą. Za podłużnymi oknami słońce całkiem skryło się za warstwą szarych chmur.
Ariel w końcu pociągnęła go za rękę, odciągając od ponurych myśli.
- Na pewno będzie fajnie – stwierdziła wesoło, z pokrzepiającym uśmiechem.
Patrzył na nią przez chwilę ze zmarszczonym czołem i zaciśniętymi ustami, ale w końcu jego rysy twarzy złagodniały i skinął głową.
- Tak. Masz rację.
Argon właśnie po to zaproponował mu ten wypad tylko z Ariel. Żeby, choć przez chwilę zapomnieli o tym, co nadchodziło i odpoczęli od ciągłych walk. Dopóki mogli, zamierzał cieszyć się jej obecnością i nie psuć tego zamartwianiem się przyszłością.
Wszyscy kłaniali im się po drodze, gdy przemierzali kolejne korytarze i schody, w których łatwo było się zgubić, jeśli nie znało się ich rozkładu. Przez resztę drogi rozmawiali już o błahych sprawach i żartowali, starając się odpychać od siebie nieprzyjemne myśli. Poddani opuścili już pałacowe mury i w holu panował już zwykły spokój. Doradcy kręcili się jeszcze koło sali i omawiali jakieś sprawy z Reethem i Kollem. Na widok króla skłonili się tylko i odeszli ku jego uldze, zostawiając go w spokoju.
Zaledwie wyszli przed dwuskrzydłowe wrota na szerokie schody, owionął ich chłodny, przyjemny wiaterek. W powietrzu czuć było zbliżający się deszcz.
- Będzie padać – stwierdziła, spoglądając w szare niebo – Mogę to zmienić.
- Nie – odparł szybko, z przyjemnością wdychając orzeźwiające powietrze – Tak jest dobrze. Przecież nie musi zawsze świecić słońce. Do pierwszego zajazdu zdążymy dojechać przed deszczem.
Odgarniając rozwiewane przez wiatr włosy, popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Dojechać? – Dopiero teraz dotarło do niej, że ani razu nie wspominał o lataniu. – Na koniach?
- Tak.
- Nie możemy polecieć, jak zawsze?
Z posępną miną, zabrał rękę i nie patrząc na nią, zakrył nią lewą pięść. Przez chwilę zaciskał wargi, ale wiedział, że nie było sensu tego ukrywać. Dla niego, urodzonego ze skrzydłami była to większa strata, niż odcięcie ręki czy nogi.
- Ja.. – Odetchnął ciężki i czując na ramieniu jej dłoń, w końcu zmusił się do wypowiedzenia tych słów – Nie mogę już latać. Nie mam już nawet tyle Mocy, żeby przywołać skrzydła, czy się zmienić.
Wydała z siebie cichy odgłos, jakby jęk rozpaczy.
- Riva…
Doskonale wiedział, co chce powiedzieć, ale przecież to by nic nie zmieniło, nawet najsłodsze pocieszenie z jej ust. Odebrano mu wolność szybowania po niebie, co było jego nieodłączną naturą i częścią kruczej Mocy. Bez tego i bez rodziny, miał już tylko Ariel i te ostatnie dni spędzone w jej towarzystwie. Dlatego zamierzał wykorzystać je możliwie najlepiej.
Ku jej zaskoczeniu, uśmiechnął się nagle szeroko i wskazał ręką na dziedziniec.
- Dlatego właśnie pojedziemy. Chociaż podróż zajmie nam nieco więcej czasu, to będzie miła odmiana.
Ariel podążyła wzrokiem za jego palcem i na jej twarzy odmalowała się niepewność i niechęć.
Przy fontannie z gotowym do lotu krukiem stały dwa gniade konie, spokojnie skubiąc trawę. Stajenny trzymał ich uzdy i robił ostatni przegląd, sprawdzając popręgi i całą resztę. Osiodłane, z kocami i torbami przytroczonymi do boków były już gotowe do drogi. Obok, o fontannę leżały oparte łuk i kołczan pełen strzał.
Obserwując jej reakcję, musiał stwierdzić, że jej mina była bezcennym widokiem. Gdy w końcu spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, uśmiechnął się niewinnie.
- Niezbyt… radzę sobie z jazdą… na koniu – wyznała w końcu.
- Jakoś sobie poradzimy. To najlepsze konie z królewskiej stajni, więc ich nie sprzedam, ale zawsze możemy jechać na jednym, a drugiego prowadzić.
- Może to przeżyję – westchnęła - Nie sądziłam, że potrafisz strzelać z łuku. Po co ci on?
- Uczył mnie sam mistrz, twój brat, więc nie mogę narzekać. A jakoś musimy zdobywać jedzenie, kiedy skończą się zapasy.
Zlustrowała go z góry na dół, dostrzegając dopiero jego podróżny ubiór, składający się z miękkich butów, wygodnych bryczesów, tuniki przepasanej szerokim pasem oraz kamizelki, a wszystko z elementami purpury i złota. Czarny płaszcz Zakonu leżał przewieszony przez koński grzbiet.
Zmrużyła oczy z podejrzliwą miną.
- Widzę, że wszystko sobie dokładnie zaplanowałeś.
Kiedy ruszył po schodach, zrobiła to samo, pozostając kilka kroków za nim.
- Oczywiście – z rozbrajającym uśmiechem poklepał się po piersi – Największą cechą prawdziwego króla jest dokładne planowanie każdego kroku i umiejętności strategiczne.
Prychnęła, biorąc się pod boki.
- Serio? Nie wiedziałam, że w wolnych chwilach komplementujesz sam siebie.
Obejrzał się na nią z urażoną miną.
- Miałem nadzieję, że z grzeczności chociaż przyznasz mi rację.
- Wasza Wysokość jest zbyt zapatrzony w siebie. Zdążyłeś się spakować i przebrać, a mnie powiadomiłeś na samym końcu i wyciągnąłeś z biblioteki kompletnie nieprzygotowanej. Mam jechać w tej sukience?
- Wyglądasz pięknie – stwierdził z pełnym przekonaniem, mierząc ją z góry na dół, jakby oceniał dzieło sztuki.
Ariel z niezadowoloną miną dotknęła materiału prostej, zielonej sukienki w drobne kwiatki na rękawach i przy dekolcie.
- Wiesz, że wolę wygodniejsze ubrania, tym bardziej na drogę.
- Wiem – odparł z samozadowoleniem i gdy ruszyli po trawie, znów wskazał na konie – Dlatego kazałem przyszykować bagaż również dla ciebie. Poza jedzeniem i wodą, znajdziesz tam kilka zestawów spodni, tuniki i coś ciepłego. Wszystko w kolorach pasujących do twoich oczu i włosów.
Spojrzała na konie, potem znów na niego i otworzyła usta, wyraźnie pod wrażeniem.
- Hmm, nie wiedziałam, że dbasz nawet o takie szczegóły.
- To nic takiego – odparł nonszalancko, rozkładając ramiona – Po prostu kolejna przydatna cecha wielkiego przywódcy.
- Tak, tak, Wasza Zarozumiała Wysokość – wykonała ironiczny ukłon.
- Wolałem jednak jak zwracałaś się do mnie po imieniu – westchnął.
- Zastanowię się – udała, że się namyśla i puściła do niego oko.
Doszli do fontanny, gdzie Riva przewiesił sobie przez ramie łuk oraz kołczan, po czym wskoczył lekko na swojego konia. Poczekał cierpliwie, aż stajenny pomoże Ariel wdrapać się na jej wierzchowca. Gdy już siedziała w siodle, odebrała od niego lejce, wyprostowała się i z nieco zaniepokojonym grymasem poklepała lśniącą, jasnobrązową szyję. Mężczyzna skłonił się i odszedł do swojej pracy, a Riva pokierował ich konie w stronę bramy.
- Mają chociaż jakieś imiona?
Jej pytanie go rozbawiło. Już nie wspominał, że nawet konie wybrał z rozmysłem.
- Mój to Król, a twoja Królowa. To klacz.
- Nie żartujesz? – Spojrzała na niego, jakby naprawdę oczekiwała, że nie mówi poważnie.
- Całkowicie poważnie, to ich imiona. Chcesz, mogę zawołać stajennego, żeby potwierdził…
Jej serdeczny śmiech sprawił, że również się uśmiechnął. Nie marnując ani chwili, popędził piętami konia i pouczając ją jak ma siedzieć i kierować Królową, opuścili kłusem Malgarię.

***
   Argon, ukryty w cieniu zamkowych murów, obserwował z lekkim uśmiechem jak Riva i Ariel znikają w bramie. Przy nim stała Tara, trzymając cugle drepczącego w miejscu siwka, obciążonego wypchaną torbą.
   - Mogę już jechać? – Zapytała w końcu ściszonym głosem, chociaż wokół nikogo nie było.
    - Tak – ze skrzyżowanymi ramionami obserwował, jak dosiada swojego konia. Dzisiaj wyjątkowo miała na sobie nie rzucającą się w oczy, ciemną sukienkę i nałożony na nią krótki płaszcz. Spod jego fałdów widoczne były opasujące jej pas krótkie noże i sztylety. Włosy miała związane w ciasny warkocz. – I pamiętaj. Nie spuszczaj ich z oczu, ale trzymaj się na dystans.
    - Wiem, wiem – z krzywym uśmiechem poklepała tańczącego pod nią konia i mrużąc oczy, zasalutowała mu – Nie zauważą nawet kosmyka moich włosów. Nie martw się Biały Kruku, będę niewidzialna i czujna.
     - Dasz sobie radę?
    Prychnęła, obrzucając go wyzywającym spojrzeniem i dumnie uniosła głowę.
    - Nikt w tym kraju nie posiada dostępu do takiego arsenału broni, jak ja. I tylko ja wiem jak się nią posługiwać. Nie obrażaj moich możliwości, Biały Kruku.
    Skinął głową ze zmarszczonym czołem i machnął ręką w stronę otwartej bramy.
    - W takim razie jedź za nimi i mniej na nich oko.
    - Tak jest! – Krzyknęła z rozsadzającą ją energią i popędziła galopem z powiewającym za nią warkoczem i tumanem kurzu.
    Zachichotała pod nosem, wyobrażając sobie, jak by zareagowała Ariel, gdyby dowiedziała się, że podąża za nimi jako niewidzialny strażnik. Gdy kapitan zaproponował jej to zadanie, od razu się zgodziła. Nie tylko, żeby uciec od Noxa i jego chłodnej obojętności, ale też dlatego, że uwielbiała takie konspiracje. Poza tym, przecież jej zadaniem od dziecka było strzec Ariel, a nie mogła tego robić z dala od niej.
    Przejeżdżając przez miasto starała się omijać zatłoczone ulice i jednocześnie nie spuszczać tamtych z oczu, co wymagało niezwykłego skupienia i manewrowania wśród ludzi, żeby nikogo nie potrącić.
    - Dobra Stal, grzeczny konik – mruczała uspokajająco, klepiąc go po szyi – Pomóż swojej pani ich nie zgubić.
    Za miastem puściła się galopem, gdyż musiała nadrobić dzielący ich dystans, zadowolona, że na razie ma ich w zasięgu wzroku. Mijając niewielki zagajnik, rosnący wzdłuż traktu, musiała zatrzymać raptownie konia, gdyż coś przeleciało koło niej z trzepotem, o mało nie płosząc zwierzęcia. Zeskoczyła na ziemię w momencie, gdy kruk zmienił się w Noxa. Wyglądał jakby bardzo się spieszył, po przemianie jego znamię na czole wciąż pulsowało, oplatając jego ciało siatką wzorów i linii.
    Na jego widok zdębiała.
    - Co ty tu…
   Nox podbiegł do niej, cały w czerni i bieli i ujął jej twarz w szczupłe, drżące dłonie.
    - Musiałem… cię dogonić – wydusił, jakby brakowało mu tchu – Chciałem żebyś wiedziała, że pamiętam, co mi powiedziałaś i że mi przykro.
    - Co…
   Zamarła, niemal zapominając oddychać. Z jego granatowych tęczówek spozierał tak głęboki smutek, aż jej oczy napełniły się łzami, zanim jeszcze usłyszała następne słowa. Najpierw jednak pochylił się ku niej i musnął wargami jej czoło, tak delikatnie, że ledwo to poczuła.
    - Nie można cię nie lubić, Taro, ale ja nie zasługuję na ciebie. Dlatego... Lepiej zapomnij o mnie.
   Odsunął się ze wzrokiem wbitym w ziemię, zgiął gwałtownie, jakby chwycił go ból, po czym kręcąc głową, zmienił się w kruka i odleciał.
Tara stała przez chwilę w kompletnym osłupieniu, a potem jak wyrwana z transu, wskoczyła na konia i pogalopowała za Ariel i królem. Wszystkie myśli skoncentrowała na dogonieniu tej dwójki. Gdy w końcu z nieba lunął deszcz, przemokła do suchej nitki, ale pędziła zapamiętale do przodu, nawet nie myśląc, żeby gdzieś się schować. Ciężkie krople spływały po jej twarzy, mieszając się ze słonymi łzami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych