Nareszcie koniec. Riva nie pamiętał,
kiedy ostatnio rozpierała go taka energia i dobry humor. W takim
stanie nie potrzebował nawet leczenia i czuł, że mógłby
wytrzymać bez niego jeszcze bardzo długo. Nawet, jeśli śmierć
deptała mu po piętach, był zbyt zdeterminowany, by pozwolić jej
się dogonić. Przynajmniej nie przez najbliższe dni.
Po zamku wciąż kręcili się ludzie, ale jego
rola, jako króla dobiegła tu końca. Było już dobrze po południu
i w niektórych skrzydłach powoli zakradł się cień. Słońce
schowało się za kilkoma chmurami, które gromadziły się powoli,
gnane silniejszym wiatrem. W wilgotnym powietrzu czuć było
nadchodzący deszcz. Dzisiaj jednak nawet pogoda nie była w stanie
popsuć mu humoru.
Jak zwykle nie zastał Ariel w jej komnacie, ale
ktoś widział, jak kierowała się w stronę biblioteki. Znowu.
W dużej, rozległej sali panowała cisza i
atmosfera spokoju, nawet powietrze wydawało się tu nieruchome.
Pozdejmowane z półek i porozrzucane w nieładzie książki
świadczyły o jej obecności, ale samej Ariel nie było nigdzie ani
słychać, ani widać.
- Nadejdzie dzień, gdy nie będę
musiał jej szukać? – Mruknął do siebie, skrobiąc się po
głowie.
Tak, jak ostatnim razem. Nie musiał
już jednak zgadywać, gdzie ją znajdzie i to sprawiło, że tylko
spochmurniał. Stanowczo mu się to nie podobało.
Dlaczego
ciągle tam chodzisz?
Oboje wiemy, że go
tam nie ma i nigdy już nie będzie. Pomyślał
z goryczą, zagłębiając się w labirynt regałów. Zmuszała go,
żeby znów tam przychodził, kiedy już zdążył się odzwyczaić.
To było jak powrót do przeszłości, o której próbował
zapomnieć. Może Ariel w tamtym miejscu właśnie próbowała
odzyskać wspomnienia?
Powinienem
zburzyć, albo zamurować to miejsce. Tak byłoby dla nas lepiej.
W pokoiku paliła się jasno magiczna
kula, rozpraszając mrok z każdego kąta i ukazując każdą
pajęczynę i pokrywający wszystko kurz. Stary koc wciąż leżał
tam, gdzie rzucił go ostatnim razem. Tyle wspomnień upchniętych w
tak małej przestrzeni, i to tych najszczęśliwszych. Jakby jego
brat nigdy nie odszedł w ciemność, sam, z własnej woli. W ścieżkę
wydeptaną krwią, okrucieństwem i tym wszystkim, z czym on, Kruczy
Król walczy.
Stojąc w otwartych drzwiach, podobnie
jak ostatnio, zacisnął szczęki i zmusił się, by zapanować nad
myślami, które zaczynały biec w niewłaściwą stronę. Tak
właśnie działał na niego ten pokój, dlatego zamierzał opuścić
go jak najszybciej.
Ariel siedziała przy stole i z
zapamiętaniem przeglądała porozwalane wokół księgi, kartkując
grube strony, z których wydobywały się nowe drobiny kurzu. Tak
bardzo pochłonęło ją to zajęcie, że całkiem straciła kontakt
z rzeczywistością. Dopiero, gdy odchrząknął głośno, dostrzegła
jego obecność.
Widział ją każdego dnia, ale i tak uważał,
że to wciąż za mało. Sposób, w jaki odwróciła głowę i
skierowała na niego te wiecznie płonące zielone oczy, był
zniewalający. Jedną dłonią odgarnęła do tyłu rude pasemka
razem z tymi kolorowymi, a jego wzrok podążał za jej ruchem,
zazdrosny, że to nie jego dłoń. Czy zdawała sobie w ogóle
sprawę, jaka jest piękna? Jeśli patrzyła w lustro, to pewnie
przez chwilę, a on mógłby wpatrywać się w nią godzinami. Nieco
blada twarz z kilkoma piegami od słońca, lekko zarysowane kości
policzkowe i delikatny, ale odzwierciedlający stanowczość
podbródek. Dziecięce rysy znikały, zastępowane przez wyraźnie
kobiecie kształty. Już teraz przewyższała urodą swoją matkę,
więc mógł sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać za rok, czy
dwa.
Cokolwiek robiła, była uroczo nieświadoma
swojej urody. Każdy ruch i gest wykonywała z elfią gracją, co
musiało świadczyć, że w jej żyłach naprawdę płynęła ich
krew.
Jej usta uniosły się w lekkim uśmiechu, a na
twarzy pojawiło się zaskoczenie.
- Co tu robisz?
Riva przełknął ślinę, starają się tak na
nią nie gapić. Sam jej głos sprawił, że poczuł ogień w dole
brzucha. Im częściej ją widział, tym było gorzej. Jednak to było
sto razy lepsze niż ten niepokój, gdy znikała mu z oczu.
Wystarczająco długo była poza jego zasięgiem.
Gdy się odezwał, nadał swojemu głosowi
beztroski ton.
- Szukałem ciebie.
- Skończyłeś już tam na dole? – Z tym
pytaniem powróciła do przeglądania opasłego tomu. Gdy pochyliła
się lekko nad stołem, zasłona włosów z powrotem opadła na jej
policzek.
- Tak. Poszło szybciej niż się spodziewałem,
dzięki Argonowi i doradcom. Papierkową robotę też mam z głowy.
Nadrobiłem wszystkie zaległości, które nagromadziły się w
czasie mojej nieobecności.
Zdawało się, że znów odpłynęła w swój
świat, na co zmarszczył z niezadowoleniem brwi. Stanął cicho przy
krześle i tym razem to jego dłoń odgarnęła jej włosy,
odsłaniając jej twarz z igrającymi na niej cieniami. Niby
niechcący musnął palcami jej kark i szyję, ciekawy jej reakcji.
Nawet nie drgnęła, ale wyczuł jak jej puls lekko przyspieszył.
Uśmiechnął się pod nosem. A więc książki nie pochłonęły
całkiem jej uwagi.
- A jak się w ogóle czujesz? – Zapytała,
sięgając po kolejną księgę – Pewnie te wszystkie królewskie
obowiązki są męczące, a wiesz, że nie powinieneś…
-
Czuję się świetnie. Lepiej niż kiedykolwiek. – Dzięki
tobie, chciał
dodać, ale ugryzł się w język i zamiast tego oparł dłoń na
krawędzi stołu i pochylił się nad ją, zaglądając jej przez
ramię – A tak w ogóle, po co przeglądasz jego książki?
- Szukam jakiś informacji o tej
truciźnie. Skoro to on ją sporządził, to powinny być tu jakieś
notatki, albo chociaż krótka informacja – mówiła szybko, w
zamyśleniu kartkując kolejne strony i nie patrząc na niego –
Wiesz, Tara twierdzi, że mężczyźni mają krotką pamięć i
wszystko zapisują. Pomyślałam, że może wcześniej coś
przeoczyliśmy. Może właśnie tutaj znajduje się coś, co pomoże
nam znaleźć antidotum i cię wyleczyć. Czasami odpowiedź może
znajdować się tuż pod nosem i w najbardziej oczywistym miejscu.
Kiedy dotarło do niego, dlaczego
Ariel tu przyszła, niemal wstrzymał oddech. Jego serce załomotało
boleśnie, ale nie miało to nic wspólnego z chorobą.
- Ariel, ja… - zaczął ochryple,
jednak w tym momencie obróciła lekko głowę i niechcący otarła
policzkiem o jego policzek.
Odsunął się jak oparzony, zaś
Ariel popatrzyła na niego, jakby nic się nie stało.
- Źle się czujesz? – Troska w jej
głosie była autentyczna. Przynajmniej oderwał jej uwagę od ksiąg.
- N...nie. W porządku.
Ukucnął przy krześle i odetchnął
cicho. Drżącą ręką przeczesał palcami włosy i gdy uniósł
wzrok, przyłapał ją na tym, że w skupieniu wpatruje się w jego
dłoń, jakby znów odpłynęła gdzieś myślami. To dało mu
chwilę, żeby bez skrępowania napatrzeć się na jej twarz.
Rozczulała go jej troska i determinacja, by go wyleczyć. To była
dokładnie taka Ariel, jaką zapamiętał i jakiej potrzebował.
Silna, pełna empatii i współczucia, myśląca najpierw o innych,
zawsze pomocna. Śmierć Sato była dla niej podwójną tragedią, bo
czuła, że go zawiodła a przecież to nie była jej wina.
Przypomniał sobie słowa Balara,
które wypowiedział całe wieki temu, gdy malutka Ariel garnęła
się do wszystkich, już wtedy chętna do niesienia pomocy.
„Jej siłą i słabością będą
otaczający ją ludzie. Dlatego będzie potrzebować kogoś, kto
będzie ją chronił z równą żarliwością i poświęceniem.”
Od tamtej pory Riva obiecał sobie, że
to on będzie dla niej kimś takim. Wciąż jednak wychodziło na to,
że to Ariel ciągle go ratowała, albo coś dla niego robiła, jak
teraz. Jednak to, jaki był słaby, była wyłącznie wina jego
brata.. Gdyby nie ta cholerna, zabijająca go powoli trucizna,
wszystko byłoby inaczej.
W pewnym momencie napotkał jej
pytające spojrzenie i zrozumiał, że zbyt intensywnie się w nią
wpatruje. Odchrząkał głośno, ukrywając zmieszanie i uśmiechnął
się niezdarnie. Ariel odchyliła się na krześle i uniosła brwi.
- Na pewno dobrze się czujesz?
Zachowujesz się nieco dziwnie.
W odpowiedzi roześmiał się trochę
nerwowo.
- Twoja troska jest niezastąpiona,
ale zbyteczna. Zamiast ciągle wypytywać się o moje samopoczucie,
może w końcu zainteresowałabyś się tym, po co cię szukałem?
Obróciła się w jego stronę i
skrzyżowała przed sobą ramiona, w końcu koncentrując na nim całą
uwagę.
- No? To, po co?
- Złożyć ci propozycję nie do
odrzucenia – uśmiechnął się szeroko.
- Więc słucham, Wasza Wysokość.
Dał jej pstryczka w nos i wyjaśnił:
- Wybieram się do Lotheronu i
chciałbym zabrać cię ze sobą.
Zamrugała z zaskoczeniem.
- Znowu ruszacie w podróż? Coś się
stało?
- Nic się nie stało i owszem
„wyruszamy”, ale my.
- To znaczy cały Zakon?
- Nie – Riva z rozbawieniem ujął
jej dłoń i gdy nie zaprotestowała, splótł ze sobą ich palce, po
czym spojrzał jej prosto w oczy – Kiedy mówię „my”, mam na
myśli siebie i ciebie.
Kula światła unosiła się nad ich
głowami, jako jedyny milczący obserwator, rzucając na nich ciepły
blask. Wpatrywała się w niego w milczeniu, aż chyba zrozumiała i
otworzyła szerzej oczy. Po jej twarzy przemknął cień, jakby
konsternacji. Liczył na bardziej radosną reakcję.
- A… Argon i reszta? Tara?
Uniósł się z klęczek i z
przebiegłym uśmieszkiem pochylił się powoli ku jej twarzy,
przyglądając się jak zieleń w jej oczach iskrzy się i płonie.
Widział w nich swoje odbicie, wypełniające całą przestrzeń jej
pola widzenia, jakby poza nim nie było nic innego.
W ostatniej chwili, gdy ich twarze
dzieliły milimetry, przesunął nieznacznie głowę i odezwał się
cicho tuż przy jej uchu, muskając go swoim oddechem.
- Pojedziemy tylko ty i ja. Sami. Bez
ciekawskich oczu i towarzystwa, które mogłoby nam przeszkadzać.
- Och – wydusiła tylko i
przysiągłby, że usłyszał jak jej serce zadudniło gwałtownie.
Odsunął się z tym samym uśmiechem
i nie wypuszczając jej dłoni, drugą ręką zatrzasnął leżącą
przed nią księgę, starając się nie patrzeć na resztę pokoju.
- To, co? Jedziemy?
- Ale... Tak teraz? Już?
- A na co mamy czekać?
- Może powinnam się spakować,
czy...
- O wszystko zadbałem.
Poderwał ją z krzesła, machnięciem
ręki zgasił światło i wyprowadził z mrocznego pokoju. Kiedy
prowadził ją przez salę biblioteczną do wyjścia, Ariel nie
protestowała.
- No… dobrze – odezwała się w
końcu po chwili milczenia i podbiegła kawałek, żeby się z nim
zrównać – Więc twierdzisz, że Argon i reszta Zakonu nie idą? I
mój brat na to pozwolił?
Riva skwapliwie pokiwał głową,
spoglądając na nią z rozpierającą go radością. Ich splecione
dłonie powodowały u niego żywsze bicie serca i były najlepszym
dowodem na to, że była tu z nim naprawdę i już nigdzie nie
zamierzała odchodzić.
- Co więcej, to on sam to
zaproponował.
Uniosła brwi, wyraźnie temu nie
dowierzając.
- Argon? Pozwala nam iść gdzieś bez
niego? Myślałam, że jest do ciebie przyklejony jak cień i nie
wypuściłby cię samego, tym bardziej tak daleko.
- Też się zdziwiłem, ale uznał
pewnie, że lepiej, jeśli mamy już ciągle opuszczać zamek, to
razem. Przynajmniej będzie wiedział, dokąd jedziemy – skrzywił
się komicznie – Podejrzewam nawet, że znając naszą trasę,
będzie używał tej swojej teleportacji, żeby nas pilnować. Tak na
wszelki wypadek.
Ariel pokiwała głową z kwaśną
miną.
- Jest przewrażliwiony na twoim
punkcie i mi nie ufa.
- Z tym pierwszym akurat się zgadzam,
ale co do drugiego, jest wręcz odwrotnie – gdy odwróciła głowę,
zacisnął mocniej palce na jej dłoni i pochylił się nieznacznie,
zaglądając jej w oczy – Argon ufa ci jak sobie samemu, dlatego
możemy sobie zrobić tą wycieczkę tylko we dwoje. Jesteś moją
tarczą i siłą i wiem, że przy tobie mogę czuć się bezpieczny,
jak przy Białym Kruku. A nawet bardziej.
Na te słowa zaczerwieniła się lekko
i odwróciła wzrok. Wyszli z biblioteki i ruszyli krętymi schodami
w dół.
- Tara znów będzie zła, że jej z
sobą nie biorę – stwierdziła po dłuższej chwili
- Jakoś to przeżyje. Sądzę, że
Argon da jej jakieś ciekawe zajęcie i będzie miała nawet czasu
myśleć o tobie.
- A po co właściwie idziemy do
Lotheronu?
- Żeby połączyć przyjemne z
pożytecznym – odparł lakonicznie z tajemniczym uśmiechem.
Posłała mu przeciągłe, krzywe
spojrzenie.
- Mam nadzieję, że nie kombinujesz
niczego dziwnego?
- Ja? Po prostu mam tam sprawę do
załatwienia, a że przy okazji pozwiedzamy trochę Elderol i
powdychamy świeżego powietrza, wyjdzie nam to na dobre. Zanim…
Nie musiał kończyć, gdyż po jej
minie odgadł, że dobrze wiedziała, co chciał powiedzieć. Zanim
umrze, albo wróg znów zaatakuje. Jedno i drugie znaczyło koniec
szczęśliwych chwil i beztroski. Koniec czyjegoś życia. Koniec
wszystkiego, co im pozostało.
Opuścili skrzydło i szli teraz
szerokim korytarzem, po którym kręciła się służba i strażnicy.
Oboje milczeli jakiś czas, otoczeni ciężką, napiętą ciszą. Za
podłużnymi oknami słońce całkiem skryło się za warstwą
szarych chmur.
Ariel w końcu pociągnęła go za
rękę, odciągając od ponurych myśli.
- Na pewno będzie fajnie –
stwierdziła wesoło, z pokrzepiającym uśmiechem.
Patrzył na nią przez chwilę ze
zmarszczonym czołem i zaciśniętymi ustami, ale w końcu jego rysy
twarzy złagodniały i skinął głową.
- Tak. Masz rację.
Argon właśnie po to zaproponował mu
ten wypad tylko z Ariel. Żeby, choć przez chwilę zapomnieli o tym,
co nadchodziło i odpoczęli od ciągłych walk. Dopóki mogli,
zamierzał cieszyć się jej obecnością i nie psuć tego
zamartwianiem się przyszłością.
Wszyscy kłaniali im się po drodze,
gdy przemierzali kolejne korytarze i schody, w których łatwo było
się zgubić, jeśli nie znało się ich rozkładu. Przez resztę
drogi rozmawiali już o błahych sprawach i żartowali, starając się
odpychać od siebie nieprzyjemne myśli. Poddani opuścili już
pałacowe mury i w holu panował już zwykły spokój. Doradcy
kręcili się jeszcze koło sali i omawiali jakieś sprawy z Reethem
i Kollem. Na widok króla skłonili się tylko i odeszli ku jego
uldze, zostawiając go w spokoju.
Zaledwie wyszli przed dwuskrzydłowe
wrota na szerokie schody, owionął ich chłodny, przyjemny wiaterek.
W powietrzu czuć było zbliżający się deszcz.
- Będzie padać – stwierdziła,
spoglądając w szare niebo – Mogę to zmienić.
- Nie – odparł szybko, z
przyjemnością wdychając orzeźwiające powietrze – Tak jest
dobrze. Przecież nie musi zawsze świecić słońce. Do pierwszego
zajazdu zdążymy dojechać przed deszczem.
Odgarniając rozwiewane przez wiatr
włosy, popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Dojechać? – Dopiero teraz dotarło
do niej, że ani razu nie wspominał o lataniu. – Na koniach?
- Tak.
- Nie możemy polecieć, jak zawsze?
Z posępną miną, zabrał rękę i
nie patrząc na nią, zakrył nią lewą pięść. Przez chwilę
zaciskał wargi, ale wiedział, że nie było sensu tego ukrywać.
Dla niego, urodzonego ze skrzydłami była to większa strata, niż
odcięcie ręki czy nogi.
- Ja.. – Odetchnął ciężki i
czując na ramieniu jej dłoń, w końcu zmusił się do
wypowiedzenia tych słów – Nie mogę już latać. Nie mam już
nawet tyle Mocy, żeby przywołać skrzydła, czy się zmienić.
Wydała z siebie cichy odgłos, jakby
jęk rozpaczy.
-
Riva…
Doskonale wiedział, co chce
powiedzieć, ale przecież to by nic nie zmieniło, nawet najsłodsze
pocieszenie z jej ust. Odebrano mu wolność szybowania po niebie, co
było jego nieodłączną naturą i częścią kruczej Mocy. Bez tego
i bez rodziny, miał już tylko Ariel i te ostatnie dni spędzone w
jej towarzystwie. Dlatego zamierzał wykorzystać je możliwie
najlepiej.
Ku jej zaskoczeniu, uśmiechnął się
nagle szeroko i wskazał ręką na dziedziniec.
- Dlatego właśnie pojedziemy.
Chociaż podróż zajmie nam nieco więcej czasu, to będzie miła
odmiana.
Ariel podążyła wzrokiem za jego
palcem i na jej twarzy odmalowała się niepewność i niechęć.
Przy fontannie z gotowym do lotu
krukiem stały dwa gniade konie, spokojnie skubiąc trawę. Stajenny
trzymał ich uzdy i robił ostatni przegląd, sprawdzając popręgi i
całą resztę. Osiodłane, z kocami i torbami przytroczonymi do
boków były już gotowe do drogi. Obok, o fontannę leżały oparte
łuk i kołczan pełen strzał.
Obserwując jej reakcję, musiał
stwierdzić, że jej mina była bezcennym widokiem. Gdy w końcu
spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, uśmiechnął się
niewinnie.
-
Niezbyt… radzę sobie z jazdą… na koniu – wyznała w końcu.
- Jakoś sobie poradzimy. To najlepsze
konie z królewskiej stajni, więc ich nie sprzedam, ale zawsze
możemy jechać na jednym, a drugiego prowadzić.
- Może to przeżyję – westchnęła
- Nie sądziłam, że potrafisz strzelać z łuku. Po co ci on?
- Uczył mnie sam mistrz, twój brat,
więc nie mogę narzekać. A jakoś musimy zdobywać jedzenie, kiedy
skończą się zapasy.
Zlustrowała go z góry na dół,
dostrzegając dopiero jego podróżny ubiór, składający się z
miękkich butów, wygodnych bryczesów, tuniki przepasanej szerokim
pasem oraz kamizelki, a wszystko z elementami purpury i złota.
Czarny płaszcz Zakonu leżał przewieszony przez koński grzbiet.
Zmrużyła oczy z podejrzliwą miną.
- Widzę, że wszystko sobie dokładnie
zaplanowałeś.
Kiedy ruszył po schodach, zrobiła to
samo, pozostając kilka kroków za nim.
- Oczywiście – z rozbrajającym
uśmiechem poklepał się po piersi – Największą cechą
prawdziwego króla jest dokładne planowanie każdego kroku i
umiejętności strategiczne.
Prychnęła, biorąc się pod boki.
- Serio? Nie wiedziałam, że w
wolnych chwilach komplementujesz sam siebie.
Obejrzał się na nią z urażoną
miną.
- Miałem nadzieję, że z grzeczności
chociaż przyznasz mi rację.
- Wasza Wysokość jest zbyt
zapatrzony w siebie. Zdążyłeś się spakować i przebrać, a mnie
powiadomiłeś na samym końcu i wyciągnąłeś z biblioteki
kompletnie nieprzygotowanej. Mam jechać w tej sukience?
- Wyglądasz pięknie – stwierdził
z pełnym przekonaniem, mierząc ją z góry na dół, jakby oceniał
dzieło sztuki.
Ariel z niezadowoloną miną dotknęła
materiału prostej, zielonej sukienki w drobne kwiatki na rękawach i
przy dekolcie.
- Wiesz, że wolę wygodniejsze
ubrania, tym bardziej na drogę.
- Wiem – odparł z samozadowoleniem
i gdy ruszyli po trawie, znów wskazał na konie – Dlatego kazałem
przyszykować bagaż również dla ciebie. Poza jedzeniem i wodą,
znajdziesz tam kilka zestawów spodni, tuniki i coś ciepłego.
Wszystko w kolorach pasujących do twoich oczu i włosów.
Spojrzała na konie, potem znów na
niego i otworzyła usta, wyraźnie pod wrażeniem.
- Hmm, nie wiedziałam, że dbasz
nawet o takie szczegóły.
- To nic takiego – odparł
nonszalancko, rozkładając ramiona – Po prostu kolejna przydatna
cecha wielkiego przywódcy.
- Tak, tak, Wasza Zarozumiała
Wysokość – wykonała ironiczny ukłon.
- Wolałem jednak jak zwracałaś się
do mnie po imieniu – westchnął.
- Zastanowię się – udała, że się
namyśla i puściła do niego oko.
Doszli do fontanny, gdzie Riva
przewiesił sobie przez ramie łuk oraz kołczan, po czym wskoczył
lekko na swojego konia. Poczekał cierpliwie, aż stajenny pomoże
Ariel wdrapać się na jej wierzchowca. Gdy już siedziała w siodle,
odebrała od niego lejce, wyprostowała się i z nieco zaniepokojonym
grymasem poklepała lśniącą, jasnobrązową szyję. Mężczyzna
skłonił się i odszedł do swojej pracy, a Riva pokierował ich
konie w stronę bramy.
- Mają chociaż jakieś imiona?
Jej pytanie go rozbawiło. Już nie
wspominał, że nawet konie wybrał z rozmysłem.
- Mój to Król, a twoja Królowa. To
klacz.
- Nie żartujesz? – Spojrzała na
niego, jakby naprawdę oczekiwała, że nie mówi poważnie.
- Całkowicie poważnie, to ich
imiona. Chcesz, mogę zawołać stajennego, żeby potwierdził…
Jej serdeczny śmiech sprawił, że
również się uśmiechnął. Nie marnując ani chwili, popędził
piętami konia i pouczając ją jak ma siedzieć i kierować Królową,
opuścili kłusem Malgarię.
***
Argon, ukryty w cieniu zamkowych murów,
obserwował z lekkim uśmiechem jak Riva i Ariel znikają w bramie.
Przy nim stała Tara, trzymając cugle drepczącego w miejscu siwka,
obciążonego wypchaną torbą.
- Mogę już jechać? – Zapytała w końcu
ściszonym głosem, chociaż wokół nikogo nie było.
- Tak – ze skrzyżowanymi ramionami obserwował,
jak dosiada swojego konia. Dzisiaj wyjątkowo miała na sobie nie
rzucającą się w oczy, ciemną sukienkę i nałożony na nią
krótki płaszcz. Spod jego fałdów widoczne były opasujące jej
pas krótkie noże i sztylety. Włosy miała związane w ciasny
warkocz. – I pamiętaj. Nie spuszczaj ich z oczu, ale trzymaj się
na dystans.
- Wiem, wiem – z krzywym uśmiechem poklepała
tańczącego pod nią konia i mrużąc oczy, zasalutowała mu – Nie
zauważą nawet kosmyka moich włosów. Nie martw się Biały Kruku,
będę niewidzialna i czujna.
- Dasz sobie radę?
Prychnęła, obrzucając go wyzywającym
spojrzeniem i dumnie uniosła głowę.
- Nikt w tym kraju nie posiada dostępu do
takiego arsenału broni, jak ja. I tylko ja wiem jak się nią
posługiwać. Nie obrażaj moich możliwości, Biały Kruku.
Skinął głową ze zmarszczonym czołem i
machnął ręką w stronę otwartej bramy.
- W takim razie jedź za nimi i mniej na nich
oko.
- Tak jest! – Krzyknęła z rozsadzającą ją
energią i popędziła galopem z powiewającym za nią warkoczem i
tumanem kurzu.
Zachichotała pod nosem, wyobrażając sobie, jak
by zareagowała Ariel, gdyby dowiedziała się, że podąża za nimi
jako niewidzialny strażnik. Gdy kapitan zaproponował jej to
zadanie, od razu się zgodziła. Nie tylko, żeby uciec od Noxa i
jego chłodnej obojętności, ale też dlatego, że uwielbiała takie
konspiracje. Poza tym, przecież jej zadaniem od dziecka było strzec
Ariel, a nie mogła tego robić z dala od niej.
Przejeżdżając przez miasto starała się
omijać zatłoczone ulice i jednocześnie nie spuszczać tamtych z
oczu, co wymagało niezwykłego skupienia i manewrowania wśród
ludzi, żeby nikogo nie potrącić.
- Dobra Stal, grzeczny konik – mruczała
uspokajająco, klepiąc go po szyi – Pomóż swojej pani ich nie
zgubić.
Za miastem puściła się galopem, gdyż musiała
nadrobić dzielący ich dystans, zadowolona, że na razie ma ich w
zasięgu wzroku. Mijając niewielki zagajnik, rosnący wzdłuż
traktu, musiała zatrzymać raptownie konia, gdyż coś przeleciało
koło niej z trzepotem, o mało nie płosząc zwierzęcia. Zeskoczyła
na ziemię w momencie, gdy kruk zmienił się w Noxa. Wyglądał
jakby bardzo się spieszył, po przemianie jego znamię na czole
wciąż pulsowało, oplatając jego ciało siatką wzorów i linii.
Na jego widok zdębiała.
-
Co ty tu…
Nox podbiegł do niej, cały w czerni i bieli i
ujął jej twarz w szczupłe, drżące dłonie.
- Musiałem… cię dogonić – wydusił, jakby
brakowało mu tchu – Chciałem żebyś wiedziała, że pamiętam,
co mi powiedziałaś i że mi przykro.
-
Co…
Zamarła, niemal zapominając oddychać. Z jego
granatowych tęczówek spozierał tak głęboki smutek, aż jej oczy
napełniły się łzami, zanim jeszcze usłyszała następne słowa.
Najpierw jednak pochylił się ku niej i musnął wargami jej czoło,
tak delikatnie, że ledwo to poczuła.
- Nie można cię nie lubić, Taro, ale ja nie
zasługuję na ciebie. Dlatego... Lepiej zapomnij o mnie.
Odsunął się ze wzrokiem wbitym w ziemię,
zgiął gwałtownie, jakby chwycił go ból, po czym kręcąc głową,
zmienił się w kruka i odleciał.
Tara stała przez chwilę w kompletnym
osłupieniu, a potem jak wyrwana z transu, wskoczyła na konia i
pogalopowała za Ariel i królem. Wszystkie myśli skoncentrowała na
dogonieniu tej dwójki. Gdy w końcu z nieba lunął deszcz,
przemokła do suchej nitki, ale pędziła zapamiętale do przodu,
nawet nie myśląc, żeby gdzieś się schować. Ciężkie krople
spływały po jej twarzy, mieszając się ze słonymi łzami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz