piątek, 5 maja 2017

Rozdział 20

- To nie tak, jak myślisz.
   Arwel wyraźnie spłoszony, odepchnął przyjaciela tak mocno, aż ten upadł gwałtownie na trawę. Obejrzał się z zaskoczeniem i na widok Ariel, zrobił niemal identyczny wyraz twarzy, jakby przyłapała ich na czymś zakazanym.
    - Zaraz ci to wyjaśnimy – Arwel nerwowym ruchem odgarnął do tyłu włosy, odsłaniając znamię na czole.
    - Nie powiesz nikomu? – jego przyjaciel wlepił w nią błagalne spojrzenie swoich błękitnych oczu, które były równie przestraszone. Czarne pióro na jego czole kontrastowało ze złotymi kosmykami, teraz potarganymi na wszystkie strony.
    Przez chwilę cała trójka trwała bez ruchu i wpatrywała się w siebie w milczeniu. Ariel przenosiła wzrok z jednego na drugiego, zupełnie zapominając o własnych problemach. Nigdy nie zauważyła, żeby ta dwójka darzyła się takim uczuciem, ale nie pomyślała też, żeby dwaj…
    - Zaraz – wyrwało jej się w nagłym olśnieniu i przyjrzała się uważnie Falenowi – Przecież jesteś dziewczyną.
    Wojownik otworzył szeroko oczy.
    - Skąd…
    - Daj już spokój – Arwel westchnął głośno, pomógł mu wstać i trzymając za rękę, podszedł do Ariel – Lepiej powiedzieć jej prawdę, niż żeby wzięła nas za nienormalnych.
    - Ale… jak się domyśliłaś?
    Ariel parsknęła śmiechem.
    - Przecież od razu to widać – jeszcze raz przyjrzała się z góry na dół wojownikowi, a raczej wojowniczce – Dlaczego jesteś przebrana za chłopaka?
    Arwel trącił ją łokciem i zrobił rozbawioną minę.
    - Mówiłem, że jej się nie da oszukać. Tylko nasi bracia są takimi kretynami, żeby…
    - Czyli, że nikt nie wie? Więc wszyscy biorą cię za…
    - Falena – wzruszyła ramionami – W sumie to poza nami wiedzą tylko król, Arwel i od niedawna Nox.
    Ariel zmarszczyła brwi.
    - Ale dlaczego musisz ukrywać się pod przebraniem? Teraz, gdy was zobaczyłam, od razu dostrzegłam prawdę, ale wcześniej nawet do głowy mi nie przyszło, że wśród was jest kobieta.
    - No właśnie, nie przyszło ci do głowy – Arwel ze strapioną miną wskazał brodą najbliższą ławkę i usiedli na niej, zajmując miejsca po bokach dziewczyny. Ich dłonie cały czas były splecione, wojownik jakby bez namysłu głaskał kciukiem jej nadgarstek – Nigdy, w całej historii Zakonu Kruka nie było w nim ani jednej kobiety. Mamy sporo wojowniczek, ale żadnej ze znamieniem kruka. Może jakieś się zdarzały, ale zapewne się ukrywały.
    - Dlatego w braciach tkwi przekonanie, że zwyczajnie kobiety nie mogą należeć do Zakonu , jakby to było jakieś odgórne prawo nadane przez bogów. A gdyby znali prawdę, byliby przekonani, że to obraza dla ich świętego Zakonu.
    Słuchając ich, Ariel, z niedowierzaniem przyjęła wiadomość, że mężczyźni, których tak polubiła, są tak ograniczeni. Przez chwilę patrzyła na ich splecione dłonie, na smutne uśmiechy, które sobie posłali. Chociaż próbowali się z tym kryć, teraz widziała jak bardzo się kochają i to pewnie od dawna.
    - Więc przez cały ten czas udawałaś mężczyznę – podsumowała z namysłem, gdyż nurtowało ją coś jeszcze – Od jak dawna jesteś w Zakonie?
    - Jakieś siedem, osiem lat.
    Spojrzała na Arwela.
    - A ty wiedziałeś od początku?
    - To ja ją znalazłem, kiedy się ukrywała i przyprowadziłem do zamku – wyjaśnił z nutą czułości i rozrzewnienia – Wytłumaczyłem, że tu będzie bezpieczna.
    - Tak – ścisnęła jego dłoń i spojrzała na niego z uczuciem, którego Ariel mogła im tylko zazdrościć – Nadał mi Imię i wszystkiego nauczył.
    - I do tej pory nikt cię nie zdemaskował?
    - Staram się nie rzucać w oczy – uśmiechnęła się i zmrużyła od słońca oczy. Ariel była naprawdę zdziwiona, bo przecież nie dało się nie zauważyć jej kobiecej urody – Poza tym dzięki mentalnej więzi z Arwelem wiedziałam jak się zachowywać, ubierać i chodzić. Trochę sztuczek i to wystarczyło.
    - Gdybym jej nie znalazł i nie uratował, nie mielibyśmy dzisiaj tak dzielnego wojownika. Kto by zmierzył się samotnie z armią centaurów? – Arwel objął dziewczynę i drugą ręką potarmosił jej włosy. Nie próbowała się wyrwać, tylko zawtórowała mu śmiechem, widocznie przyzwyczajona do jego żartów i takich poufałych gestów.
    Ariel uśmiechała się tylko, nie chcąc im przeszkadzać, po chwili jednak zapytała:
    - Arwel cię uratował? Więc…
    - Uciekłam z domu – wpadła jej w słowo, raptem poważniejąc.
    - Uciekłaś?
Pokiwała głową i przygryzła wargi. W jej oczach i napiętej twarzy pojawił się wyraz bólu, jakby to był zbyt bolesny temat, żeby do niego wracać. Arwel pochylił się ku niej i wyszeptał coś do ucha. Zmarszczyła brwi i jeszcze mocniej zacisnęła usta, ale po chwili skinęła głową. Westchnęła głośno i nieobecnym wzrokiem zapatrzyła się w rosnący nieopodal krzak róży.
- Arwel twierdzi, że jeśli mam to z siebie wyrzucić, to tylko przy tobie, bo można ci ufać – smutny uśmiech zagościł na jej wargach, ale oczy pozostały nieruchome, utkwione w jednym punkcie – Ja… dorastałam w bogatej posiadłości z dala od ludzi. Mój ojciec był kupcem, miałam też młodszego brata – w dalszej części opowieści jej głos zaczął się łamać, słowa z trudem przechodziły przez gardło, aż Arwel z troską znów ujął jej dłoń – Pewnego dnia zjawili się … Balar i jego ludzie. Przejęli nasz dom, zabijając służbę i ojca. Mojego małego braciszka zabrali, a nas…- znów urwała, zaciskając pięć na kolanie i wbijając wzrok w ziemię. Arwel wpatrywał się w nią z uwagą, aż skinęła głową i Ariel zrozumiała, że musieli porozumiewać się telepatycznie. Gdy dziewczyna uniosła w końcu głowę i na nią spojrzała, w jej oczach płonęła determinacja, gniew i głęboka nienawiść. Głos miała pełen goryczy i bólu – To były potwory, nie ludzie. Zgwałcili mnie i matkę, a potem zabawiali się z nami aż myślałam, że tam umrzemy. Nie wiem ilu ich było i jak długo to trwało. Zemściłam się na nich, przejmując kontrolę nad ich umysłami i rozkazując, żeby sami się pozabijali tak, żeby było pełno krwi – dotknęła znamienia na czole, jakby chciała je zdrapać – Właśnie taką mam Moc. Po raz pierwszy i ostatni użyłam jej po to by zabić z zimną krwią. Potem uciekłam. Długo byłam w szoku, dlatego nawet nie pomyślałam, żeby wrócić po matkę i brata – odetchnęła głęboko i ze łzami w oczach pokręciła głową - Pewnie długo nie pożyli, a gdyby nie Arwel, też bym umarła.
Ariel siedziała sztywno, zasłuchana, czując, że darzy tą dziewczynę coraz większym współczuciem i szacunkiem. Nie mogła jej potępiać, bo sama nie wiedziała, jak by przeżyła coś takiego. Znała ją jako Falena – wojownika, który niczego się nie boi i dorównuje umiejętnościom najlepszym mężczyznom. Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby żyć przez tyle lat z takim brzemieniem, mając taką bolesną przeszłość i jeszcze udawać kogoś innego.
Kiedy więc skończyła, Ariel uściskała ją ze łzami wzruszenia, co dziewczyna przyjęła z lekkim zmieszaniem i zapewnieniami, że to wszystko należy już do przeszłości.
- Kilka razy chciałam wrócić do domu, ale zajął go Balar, a dzisiaj pewnie to tylko ruina.
- Gdzie on jest?
- W prowincji Serini, niedaleko wioski Tansin, w której zresztą...
Nie musiała długo kojarzyć tych kilku faktów. Niespodziewanie złapała dziewczynę za ramiona i odwróciła w swoją stronę, zaglądając jej w oczy. Musiała się upewnić, ale jej serce już biło szybko z podekscytowania.
- Jak brzmi twoje pierwsze imię?
- Sereia, ale nie zdradzisz…
- A twoja matka, to Gebra?
- Tak, ale skąd…
Ariel ucałowała ją w policzek i zerwała się na nogi, ku ich zaskoczeniu uśmiechając się szeroko.
- Muszę gdzieś lecieć, ale niedługo wrócę. Gdyby ktoś pytał, tym razem nie wpakuję się w nic głupiego – rozłożyła białe skrzydła, które zahaczyły o krzewy, pomachała im i wzbiła się w niebo, szybko znikając im z oczu.
A więc jednak. Cieszyła się w duchu, rozkładając szeroko ramiona, gdy pęd wiatru rozwiał jej włosy i poniósł jeszcze szybciej. Dotrzymam obietnicy, chociaż jednej.
Ze śmiechem radości, kręcąc piruety w powietrzu, opuściła Malgarię, kierując się do miejsca, z którego dawno temu uciekła. Ale tym razem bez strachu, aby połączyć rodzinę.

***

Argon uniknął strzały w ostatniej chwili, teleportując się kawałek dalej. Zerknął na Ylona, który unosił się w powietrzu i posyłał jeden za drugim błękitne pociski, po czym popatrzył na wioskę w dole i westchnął ciężko.
To już kolejna, którą musieli bronić przed wrogiem. Tym razem sporą grupą zwierzołaków i dobrze wyszkolonych Zielonych Ludzi z łukami. Ostatnio zaczęli pustoszyć cały Elderol i zdawało mu się, że każdego dnia przybywa ich coraz więcej. Nie mieli wystarczająco ludzi do walki i Zakon Kruka sam codziennie musiał latać na każde wezwanie posłańców lub wizje Ariel. Dzisiaj kapitan wziął ze sobą tylko Ylona, bo reszta broniła traktów, albo walczyła w innych miejscach. W takich chwilach martwił się o każdego z wojowników, bo nawet jedna śmierć oznaczała dla nich coraz mniejsze szanse na zwycięstwo.
Krzyki, płacz i przekleństwa mieszały się z odgłosami walki i drażniły mu uszy. Zwierzęta rzucały się na wszystko, co się rusza i bez litości rozszarpywały gardła, nawet dzieciom. Jakaś kobieta z widłami zasłoniła sobą córeczkę i stanęła naprzeciwko trójki mężczyzn z mieczami. Gdy jeden z nich wzniósł ostrze, Argon chciał zareagować, ale w tej samej chwili zza pleców kobiety wyskoczył potężny wilk i powalił napastników, zabijając ich na miejscu. Elleya na chwilę zmieniła postać, z drapieżnym uśmiechem pomachała mu ręką, kazała kobiecie schronić się w domu i skoczyła, znów jako wilk. Za nią podążało kilkunastu osobników z jej klanu, siejąc spustoszenie wśród przeciwników z niezmordowaną zaciekłością i energią. Ci, którzy przeżyli, lub umknęli Vethoynom, powalały magiczne strzały Ylona.
Było ich jednak za mało, aby powstrzymać wszystkich i zapobiec rzezi. Mieszkańcy bronili się z godną podziwu determinacją, mając za broń jedynie widły, albo kuchenne noże. Sama odwaga jednak nie mogła ich uratować, a Argon nie mógł patrzeć jak kolejne ciała padają na ulice. Podczas gdy zwierzołaki walczyły z wilkami, Zieloni Ludzie parli przez wioskę, torując sobie drogę mieczem i strzałami. Niektórzy po drodze brali sobie kobiety i siłą wpychali je do budynków.
- Musimy to szybko zakończyć – Ylon zbliżył się do kapitana i z ponurą miną nie przestawał posyłać błękitnych strzał. Znamię na jego czole jarzyło się intensywnie, rozlewając się wokół jego oczu w skomplikowane wzory, dzięki którym miał lepiej wyostrzony wzrok niż u elfa i nigdy nie chybiał celu.
Argon potarł bliznę na policzku i skinął głową.
- Tak. Czas to zakończyć.
Spłynął na dół z mieczem w dłoni, jego skrzydła skrzyły się w słońcu otaczając jego postać białym, nieziemskim blaskiem. Na jego widok wrogowie zawahali się, jakby ujrzeli przed sobą jednego z bogów, jednak nawet strach nie był w stanie ich zatrzymać. Usłyszał bojowy okrzyk i ktoś rzucił się na niego od tyłu. Argon nawet się nie odwrócił, zupełnie spokojny, za to jego skrzydło poruszyło się z niesamowita siłą i zmiotło tamtego na najbliższy budynek, raniąc śmiertelnie ostrymi lotkami piór. Argon schował skrzydła i w następnej chwili znalazł się przy Elleyi, która właśnie wyszła z jednego z domów, wlokąc za sobą dwa zakrwawione ciała. Przez okno obserwowała ich przerażona kilkuosobowa rodzina.
- Ale zabawa, co? – Zagadnęła z błyskiem w wilczych oczach, pokazując ostre zęby. Rzuciła martwych na wydeptana ścieżkę, jakby to były worki kartofli i mrużąc oczy, rozejrzała się za następną ofiarą. Argon właśnie taką ją pamiętał. Po śmierci Sato była przybita i zupełnie nie do życia, dlatego zaczął ją zabierać ze sobą, bo najwidoczniej tylko walka przywracała jej chęć do życia.
- Na dzisiaj wystarczy. Będziemy kończyć – zakomunikował.
- Już? Tak szybko?
- To już druga wioska dzisiaj - na widok jej miny, uśmiechnął się mimowolnie, po czym zerknął na niebo – Na moje oko niedługo zajdzie słońce. Powinniśmy już wracać. – Elleya zwiesiła ramiona, a jej szare przybrały ludzki kształt. Argon cenił ją w imię dawnej znajomości, dlatego teraz dotknął lekko jej ramienia. Nie umiał pocieszać kobiet, ale miał nadzieję, ze zrozumie jego intencje i troskę – Zbierz swoich ludzi i poczekajcie przed wioską.
Zaledwie skinęła głową, zniknął w błysku światła. Żadne ludzkie oko nie było w stanie za nim nadążyć, przed śmiercią wrogowie widzieli jedynie nagły, krótki błysk ostrza. Wszystko trwało może kilka minut. Argon przemieszczał się po całej wiosce w krótkich skokach, a jego miecz precyzyjnie dosięgał celu i szukał następnego, zanim przeciwnik zdążył paść na ziemię. Słyszał zdumione okrzyki zarówno mieszkańców, jak i atakowanych. Zanim ktokolwiek pojął, co się stało, było już po wszystkim.
Jakiś mężczyzna wciąż stał z uniesionymi widłami, gdy Argon pojawił się przed nim i wskazał na leżące wszędzie ciała.
- Zajmijcie się resztą – zwrócił się do niego, po czym odszedł kawałek i uniósł głowę na Ylona, który zawisł nad jednym z dachów i obserwował wszystko z góry – Możemy już…
Nie zdążył dokończyć, gdyż młody wojownik nagle skrzywił się z bólem, złapał za serce i opadł na dach, ledwo utrzymując na nim równowagę. W tym samym momencie Argon ujrzał na niebie postać w płaszczu Zakonu Kruka i czarne skrzydła. Spod nasuniętego na głowę kaptura na Ylona wpatrywały się jarzące się czerwienią oczy. Argon krzyknął ostrzegawczo i rzucił się w stronę tajemniczego zdrajcy. Tamten spojrzał na niego krótko, machnął skrzydłami i odleciał, zanim kapitan zdążył go dogonić. Zaklął ze wściekłością i wrócił do klęczącego na dachu Ylona.
- W porządku? – Zapytał ochryple i pomógł mu wstać, co i raz zerkając na niebo.
- Tak, na szczęście, chyba się wystraszył – wojownik był blady, ale gdy spojrzał na kapitana, na jego pociągłej twarzy szybko powrócił spokój. - Miałem wrażenie, że coś próbuje zmiażdżyć mi serce.
Argon skinął ponuro głową, zaciskając kurczowo pięści. Krew wciąż buzowała mu w żyłach, na samą myśl, że uniknęli kolejnej śmierci.
- To bez wątpienia nasz zabójca.
- Może powinniśmy…
- Już go nie dogonimy. Na razie wracamy do zamku. Pozostali pewnie już na nas czekają.
Chwycił Ylona za ramię i przenieśli się poza wioskę, gdzie czekał klan Vethoynów. Teleportował wszystkich prosto do sali tronowej, gdzie przy długim stole siedzieli już pozostali bracia, oraz Yarith z kilkoma jego ludźmi.
- O, jesteście wreszcie – rzucił tubalnym głosem Alfa, kierując bursztynowy wzrok ku nowo przybyłym – Już myślałem, że was pozabijali – wyszczerzył zęby, najwidoczniej w dobrym humorze. Nie dość, że żaden z jego ludzi nie miał nawet zadrapania - co oczywiście było logiczne, bo ich rany same się goiły, to jeszcze tryskali energią, nie wykazując ani odrobiny zmęczenia.
- Na żarty cię wzięło, ojcze? – Elleya z gracją dzikiego zwierza podeszła do ojca, klepnęła jego szerokie plecy i usiadła obok z pełnym wyższości uśmiechem – Ze mną włos im z głowy nie spadnie. Nawet Biały Kruk przyznaje, że jestem najlepsza – tu mrugnęła do kapitana, który przewrócił tylko oczami, gdy razem z pozostałymi zajmowali wolne miejsca.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca padały na długi stół, ukazując unoszący się w powietrzu kurz. Argon przyjrzał się Noszącym Znak Kruka, którzy odpowiedzieli mu skinieniem głowy, wyraźnie zmęczeni. Falen próbował zetrzeć Arwelowi krew z policzka i szyi. Oran był ranny w ramię, a Reeth opierał się ciężko o krzesło, z wyciągniętą pod stołem nogą, pod którą zbierała się kałuża krwi. Odnalazł zielone oczy Argona i machnął ręką z bladym uśmiechem.
- To nic takiego, rana nie jest głęboka – zapewnił, chociaż grymas w kąciku ust i krople potu na skroniach świadczyły o czymś innym.
Kapitan powiódł po nich kolejno i zmarszczył brwi. Kogoś brakowało.
- A gdzie Nox?
- Poszedł się przebrać, niezdara – rzucił z pogardą Koll, z którym półelf pilnował bezpieczeństwa na traktach – Trafiliśmy na bandę zbirów, a ten potknął się o własne nogi i upadł w błoto, a potem w czasie walki wpadł na wózek z pomidorami – niektórzy uśmiechnęli się pod nosem, ale Koll pokręcił głową, z irytacją marszcząc krzaczaste brwi – Następnym razem niech ktoś inny bierze tego pożal się bogowie elfa.
Potknął się o własne nogi? Od kiedy Nox stał się niezdarny? Niepokój o podopiecznego tylko jeszcze bardziej popsuł mu humor. Nox zawsze był bardziej elfem niż człowiekiem. Nie chorował, nigdy nie przegrywał, był szybki i pełen gracji, jak jego nieśmiertelni krewniacy. Ostatnio jednak coraz bardziej, niepokojąco przypominał człowieka.
Mężczyźni zaczęli relacjonować wydarzenia dzisiejszego dnia, gdy jedno skrzydło uchyliło się ciężko i w sali pojawiła się drobna, zgarbiona postać w zielonym stroju z białymi włosami, związanymi w luźny węzeł.
- O już jesteś, Nox – Reeth skinął na niego z westchnieniem ulgi – Możesz zająć się moją nogą?
- A potem ja! – Oran pomachał energicznie zdrową ręką, po czym jęknął dramatycznie głośno. Ylon przesiadł się obok kuzyna, dał mu żartobliwego pstryczka w policzek i z braterską troską przyjrzał się jego ranie.
- Temu tutaj przydałaby się pamiątkowa blizna, ale uważa, że byłoby mu nie do twarzy, więc na koniec możesz naprawić jego już i tak paskudną twarz – Falen wyszczerzył zęby, jednocześnie unikając pieści przyjaciela i dodał z diabelskim błyskiem w oczach – Ale tak na sam koniec, może nawet po spotkaniu.
Tylko Elleya uśmiechnęła się pod nosem, chyba jako jedyna uważając to całkiem za zabawne. Biały Kruk nie spuszczał czujnego spojrzenia z Noxa, który skinął tylko głową i ze wzrokiem wbitym w ziemię, zajął się rannymi. Jego ściągnięta twarz i przygaszone ciemne oczy mogły wyrażać zmęczenie, albo niepokój. Gdy kilka razy uniósł dłoń, zadrżała niczym u starca, na co chyba, poza Argonem, nikt nie zwrócił uwagi.
- No dobrze – Yarith zatarł ręce, gdy półelf skończył leczyć swoich towarzyszy i z zadowoleniem rozparł się na krześle – Skoro już wszyscy są cali i zdrowi, może skończymy szybko to zebranie i zjemy porządną kolację? – Poklepał się po brzuchu, na co Elleya posłała mu wzburzone spojrzenie.
Argon zapomniał o czymś takim jak jedzenie i dopiero teraz dotarło do niego, że ostatnio jadł chyba śniadanie.
- Dobrze – popatrzył na zebranych, na dłużej zatrzymując wzrok przy swoim wychowanku, który siedział ze spuszczoną głową i nieobecnym wyrazem twarzy – Czy dzisiaj wydarzyło się coś niepokojącego?
- Poza tym, że chociaż wciąż zabijamy tych drani, jest ich coraz więcej? – Koll zacisnął usta i pokręcił głową z płonącym dziko wzrokiem.
- Nasz tajemniczy zabójca chciał mnie dzisiaj zabić – oznajmił nadzwyczaj spokojnie Ylon i po pełnych wzburzenia i niepokoju okrzykach, opowiedział o całym zajściu, jakby dotyczyło to kogoś innego.
- O mój bracie! O mało cię nie straciłem – Oran jęknął dramatycznie i rzucił się na szyję wojownika, który poklepał go z pobłażliwym uśmiechem po plecach.
- Nie widziałem jego twarzy, bo miał kaptur – wyjaśnił Argon – Ale za to wiem na pewno, że miał płaszcz Zakonu i krucze skrzydła. Dzisiaj mieliśmy szczęście, dlatego proszę was o większą ostrożność i uwagę. Gdziekolwiek będziecie trzymajcie się w grupach, bo najwidoczniej najłatwiej mu atakować w pojedynkę.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami, wstrząśnięci, że znów doszło do ataku. To, że Argon i Ylon widzieli zabójcę, potwierdzało ich obawy. Kilka spojrzeń skupiło się na Arwelu, który był równie tym wszystkim przejęty.
- No co? Znowu myślicie, że to ja? Przysięgam, że…
Argon machnął ręką ze zmęczeniem i uciął dyskusję, zanim znów przerodziłaby się w kłótnie i oskarżenia, Nie miał na to ani siły, ani czasu.
- Nie chcę słyszeć, że kogoś oskarżacie, dopóki nie znajdą się konkretne dowody. Ja też mógłbym wskazać podejrzanych, ale to tylko sprawiłoby, że przestaniemy sobie ufać i nasz Zakon całkiem się rozpadnie. Przyznacie mi rację, że w obecnej sytuacji ważniejsza jest obrona Elderolu i stolicy. Jeśli zabójca siedzi wśród nas, wcześniej czy później to odkryjemy. Pozostaje nam pozostać czujnymi i ostrożnymi. A teraz wolałbym powrócić do pilniejszych tematów.
Reeth, który czuł się już dobrze, otarł wilgotne czoło i natychmiast przyszedł mu z pomocą.
- Ludzie coraz liczniej przenoszą się do miast. Całe wioski pustoszeją, bo wszyscy boją się ataków.
- Ale to chyba dla nas lepiej – Oran poruszał wyleczonym ramieniem z miną dziecka, które dostało nagrodę za dobre zachowanie – Wsie są praktycznie bez ochrony i najbardziej narażone na niebezpieczeństwo. Szczególnie te położone na uboczach. Łatwiej bronić miasta niż pojedynczych osiedli.
- Ale teraz trakty są pełne ludzie, a oni też potrzebują ochrony.
Argon oparł łokcie na stole i splótł przed sobą dłonie.
- To prawda. W miastach zrobi się trochę tłoczno, ale będziemy w stanie zapewnić ludziom większe bezpieczeństwo – spojrzał uważnie na Yaritha, którego wilcze oczy zdawały się płonąć w gasnących promieniach słońca – Czy ty i twój klan moglibyście przypilnować bezpieczeństwa na drogach? My zajmiemy się wzmocnieniem obrony stolicy.
Alfa przytaknął z ochotą.
- Moje wilki przynajmniej będą miały, co robić, szczególnie Elleya przestanie marudzić, że się nudzi – przygarnął do siebie córkę, potarmosił ją gwałtownie po idealnie ułożonych włosach i roześmiał się głośno, gdy wyrwała się z morderczym wyrazem twarzy. Yarith popatrzył na kapitana i skinął mu głową – Vethoyni są na twoje rozkazy, Biały Kruku.
Pozostali z klanu posłusznie skłonili się krótko, w milczeniu przysłuchując się całej naradzie i tylko czasem szepcząc coś między sobą.
- Dziękuję wam – Argon potarł policzek z blizną, nieco pokrzepiony obecnością i wsparciem najpotężniejszego klanu zwierzołakow. – To na razie na tyle, skoro wszyscy jesteście zmęczeni, nie będę was zatrzymywał.
Vethoyni tylko na to czekali, bo wstali natychmiast i rozmawiając głośno, wyszli z sali, razem ze swoim Alfą i Elleyą, która jeszcze w progu zaczęła się kłócić o coś z ojcem.
Wojownicy również zaczęli wstawać i wychodzić pojedynczo, kłaniając się nieznacznie Białemu Krukowi, który obserwował ich z głową opartą na dłoni i zmrużonymi oczami. Arwel wyszedł prawie jako ostatni, specjalnie zostawiając swojego przyjaciela, który przystanął przy stole i z niepewną miną przeczesał krótkie blond włosy. Jego jasne, przejrzyste oczy przez chwilę błądziły po sali, aż w końcu pokręcił głową do własnych myśli i popatrzył na kapitana.
- Nie wiem czy powinienem to mówić, ale…Ariel chyba znów opuściła Malgarię.
Argon wyprostował się gwałtownie jakby ktoś uderzył?
- Co? Widziałeś ją? Miała kolejną wizję?
Falen przygryzł wargę, wciąż drapiąc się po głowie, jakby był czymś skrępowany.
- Rozmawialiśmy w ogrodzie, aż nagle powiedziała, że to pilne i odleciała. Ale… Kazała przekazać, że tym razem w nic się nie wpakuje. Nie wyglądała raczej, jakby coś się stało, ale wręcz odwrotnie. Jakby coś ją ucieszyło – spuścił wzrok i wzruszył ramionami, po czym dodał ciszej - Nie powinieneś się o nią martwić, kapitanie. Arwel też się musiał przyzwyczaić, że daję sobie radę bez jego pomocy. A ona jest naszym Potomkiem.
Po tych słowach skłonił się pospiesznie i wybiegł z sali, z łopoczącym za nim płaszczem.
- Ona ma rację. Ariel nie potrzebuje naszej pomocy i ochrony.
Argon odwrócił głowę i spojrzał na Noxa, który nieporuszony, siedział wciąż na swoim miejscu. Gdy zostali sami, jakby się rozluźnił i ze skrzyżowanymi ramionami wpatrywał się w kapitana z delikatnym uśmiechem.
Za oknami powoli zapadał wieczór i w zamku również zapanował mrok. Argon stworzył niewielka kulę światła i obserwując jak unosi się ponad stołem, westchnął głośno.
- Może masz rację. Zapominam, że moja siostrzyczka tak wyrosła.
- To normalne, że się o nią martwisz, bo ją kochasz.
W magicznym świetle podszedł do Noxa i położył dłoń na kościstym barku.
- Ciebie też kocham jak własnego syna i martwię się o ciebie.
- O mnie? – Gdy uniósł głowę, w jego granatowych oczach odbił się blask z kuli.
- A o kogo innego? Też jesteś moją rodziną.
Nox wstał powoli i stanął naprzeciwko kapitana, niższy od niego o całą głowę.
- Ja też już urosłem, nie zauważyłeś? – Jego ton był lekki, niemal rozbawiony, ale te duże, wpatrujące się w niego oczy, miały ten sam, co zawsze nieprzenikniony wyraz.
Argon z ciężkim westchnieniem zacisnął palce na jego ramionach.
- Ale zauważam inne rzeczy. Nigdy nie chorowałeś, a teraz jesteś bardziej człowiekiem niż kiedykolwiek. Drżą ci dłonie… - Nox chciał coś powiedzieć, ale wojownik uciszył go ostrym spojrzeniem – Wiem, że mamy trudne czasy i musisz czuć się tym wszystkim zmęczony. W dodatku musiałeś ciągle pomagać królowi.
- To nie…
- A ja dodatkowo obarczałem cię śledzeniem naszych współbraci i tropieniem zabójcy. Może za dużo od ciebie wymagałem i przepraszam za to. Rivą zajmą się teraz Ariel albo Lunna, więc przez kilka dni powinieneś odpocząć. Masz zostać w zamku i nic nie robić, chyba, że wydarzy się coś pilnego. I zanim pójdziesz spać, zjedz kolację.
Nox z nieprzeniknioną twarzą uciekł wzrokiem gdzieś w bok, jakby zmieszany.
- Mówisz jak mój rodzic.
- Bo nim jestem. Może czasem jestem za bardzo zajęty, ale przez cały czas martwię się o ciebie.
Spojrzał mu w oczy ze smutnym uśmiechem.
- Dziękuję… ojcze. Za wszystko.
Nox wyślizgnął się z jego uścisku i opuścił salę. Kapitan tymczasem stał w miejscu jak skamieniały i mrugając, patrzył przed siebie w oszołomieniu. Młody wojownik zwrócił się tak do niego po raz pierwszy, od kiedy znalazł go lata temu. Słowo „ojcze” zabrzmiało dziwnie w jego ustach, jakby chciał je wypróbować po raz pierwszy i ostatni. Zaś Argona poruszyło bardziej niż się tego spodziewał. Jego serce zabiło mocniej, a gardło ścisnęło się niemal boleśnie, w słodko-gorzkim poczuciu chwilowego szczęścia.
Szkoda, że tak późno. Powinienem już dawno nakazać mu się tak do mnie zwracać. Od początku.
Uśmiechając się pod nosem, wyszedł w końcu z sali, gasząc za sobą magiczne światło. W zamku zapalano lampy, wszędzie kręcili się strażnicy i służba, więc mimo zapadającego wieczoru, wokół wciąż tętniło życie, zaś na korytarzach rozbrzmiewały głosy i kroki. Było za wcześnie na spoczynek, więc Argon odnalazł króla w jego gabinecie i zrelacjonował mu wszystko, co się wydarzyło, łącznie z naradą i rozmową z Noxem. Kiedy Riva dowiedział się o nieobecności Ariel, zareagował podobnie jak wojownik. Nawet wstał i chciał jej szukać, ale kapitan wyperswadował mu to, powtarzając słowa Falena i przekonując, że ich niesforna potomkini ma prawo opuszczać zamek, kiedy chce. Sam zaczynał rozumieć, że nie jest już dzieckiem, za którym muszą wszędzie ganiać, tylko już właściwie dorosłą kobietą, która może decydować o swoim życiu.
Mimo wszystko Argon nie potrafił usiedzieć w miejscu, ani myśleć o odpoczynku, jakby coś w środku kazało mu wciąż coś robić. Dlatego wyszedł na chłodny wieczór i zrobił szybki obchód wokół zamku, obserwując jak na czystym niebie pojawiają się gwiazdy. Połówka księżyca dawała srebrny, chłodny blask. Patrząc na niego, jego myśli powędrowały do Nieśmiertelnej, która nosiła księżyc zawsze przy sobie, a jej imię kojarzyło się z pełnią.
Wiedział gdzie ją znaleźć, więc od razu się tam teleportował. Główna brama miasta była otwarta, kilku strażników pilnowało porządku, podczas gdy do środka wlewała się fala ludzi, którzy nieskończoną falą gromadzili się na trakcie, uciekając przed wrogiem. Argon jednak od razu pojawił się na tyłach muru, z dala od drogi, gdzie panowała cisza.
Na rozległym pastwisku była tylko Lunna. Przynajmniej, jeśli chodzi o żywe istoty. Kucała niedaleko muru, oświetlona blaskiem księżyca, z rozwianymi przez wiatr włosami oraz jedną dłonią położoną na ziemi. Na trawie przed nią stali w rzędzie kamienni strażnicy, jeden za drugim niczym wyszkoleni wojownicy. Gdy zjawił się bezszelestnie za jej plecami, ze wzburzonej ziemi pojawiła się kolejna dwójka tych kamiennych stworów i dołączyła do szeregu.
Krzyżując przed sobą ramiona, Argon przyglądał się z podziwem powstającej armii. Elfka była tak skupiona na swojej pracy, że chyba nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Uśmiechnął się pod nosem i zniknął.
Pojawił się tuż za jej plecami ze sztyletem w dłoni. Zaledwie przytknął chłodną stal do jej karku, nie spodziewał się, że tak błyskawicznie wydarzą się dwie rzeczy.
Jeden z kamiennych wojowników doskoczył do niego w kilku długich susach, powalił na ziemię i przygniótł ciężką nogą, aż zabrakło mu tchu. Lunna zaś z gracją odskoczyła na bezpieczną odległość, odwróciła się z medalionem w dłoni, wyszeptała kilka słów i…zniknęła.
No, prawie.
Argon uniósł głowę i zamrugał, nieco zbity z tropu.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale widzę twój nos.
- Co?!
- Twój nos… widać go… nie… - wargi mu zadrżały.
Argon w końcu nie wytrzymał i chociaż wciąż leżał przyciśnięty do ziemi z kamiennym stworem nad sobą, roześmiał się głośno i serdecznie.
Jego śmiech obudził drobne zwierzęta, które czmychnęły pod nogami nieruchomej armii i potoczył się po okolicy przyjemnym barytonem. Lunna pojawiła się, trzymając się za nos i wpatrując w niego w osłupieniu i zakłopotaniu. Na jej policzkach wykwitły rumieńce, ale szybko się opanowała i machnęła ręką, ruszając w jego stronę. Strażnik w milczeniu wrócił do szeregu, a jego krokom towarzyszyły lekkie wstrząsy ziemi.
Argon rozmasował obolałą pierś i przyjął jej pomocną dłoń, wciąż uśmiechając się pod nosem.
- Dobra reakcja, ale musisz poćwiczyć z zaklęciem niewidzialności. Twój nos… wisiał w powietrzu – z rozbawieniem wskazał na niego palcem.
Lunna zrobiła zbolałą minę i westchnęła ciężko.
- Możesz się ze mnie nie śmiać? Naprawdę się staram, ale zawsze widać jakąś część i nie wiem jak to naprawić – rozchmurzyła się, a w jej oczach duma mieszała się z zadowoleniem – Ale widziałeś? Mam całkiem niezłe wsparcie. Zaskoczyłeś mnie, ale zdążyłam zareagować. Tylko dlatego, że wiedziałam, że to ty, nie kazałam mu od razu cię zabić. Następnym razem poćwiczę nad zaklęciem, więc możesz mnie tak częściej zaskakiwać, Biały Kruku – gdy odchrząknął znacząco, poprawiła się szybko – Argonie. Kiedy tylko chcesz. Trening czyni mistrza.
Spojrzał na jej rozświetloną uśmiechem twarz, po czym spoważniał i przyjrzał się rzędom kamiennych strażników.
- Dlaczego właściwie tworzysz teraz ich tak dużo?
Stanęła koło niego i gdy splótł dłonie za plecami, zrobiła to samo. Kątem oka widział, że jej wzrok wciąż podąża w jego kierunku, ale udawał, że bardziej interesuje go otoczenie.
- Nie wiadomo, kiedy Niezwyciężony przyśle swoją armię, a my nie mamy wystarczającej siły do obrony – wyjaśniła rzeczowo – Chcę przywołać tylu strażników, ilu dam radę jeszcze w czasie tej pełni.
- Wciąż nie rozumiem tego pośpiechu. Co pełnia ma z tym wspólnego? – W końcu zwrócił ku niej twarz i uniósł brwi.
Odrzuciła do tyłu włosy i chwyciła w palce swój amulet.
- Nie wiesz? Księżyc jest moją siłą, czerpię z niego Moc. Miałam zostać Kapłanką Luny, ale chociaż tak się nie stało, Moc pozostała. Nie potrafię śpiewać i tworzyć pięknych rzeczy, jak inne elfy i jak na księżniczkę przystało. Potrafię tylko to – wskazała dłonią na kamienną armię i ciągnęła - Oraz kilka nieudolnych sztuczek. W każdym razie, moja Moc zależna jest od faz księżyca. W czasie pełni jestem najsilniejsza. Dlatego chcę to wykorzystać, bo potem będzie za późno.
- Za późno? – Powtórzył jak echo, wytrzymując jej intensywne spojrzenie.
Lunna przechyliła lekko głowę i w milczeniu przypatrywała się jego twarzy, badając każdy jej detal. Argon pozostał niewzruszony, chociaż trudno było nie dostrzec na jej twarzy fascynacji. Musiał odchrząknąć, żeby przywrócić ją do rzeczywistości. Nie miał urody Nieśmiertelnych i naprawdę nie wiedział, dlaczego budzi w niej taki zachwyt. Zawsze był zbyt zajęty i pochłonięty czuwaniem nad Rivą, żeby myśleć o takich rzeczach.
- Dlaczego za późno? – Powtórzył pytanie, bardziej szorstko niż zamierzał.
Lunna nie przestawała się w niego wpatrywać.
- To oczywiste. Przy następnej pełni wzejdzie czerwony księżyc.
Argon skrzywił się i odruchowo spojrzał w niebo. Faktycznie nie zdawał sobie sprawy z upływającego czasu.
- Tak szybko? – Mruknął z niezadowoleniem.
- Za miesiąc, może trochę dłużej. Wtedy moja i wielu innych, Moc, będzie najsłabsza, prawie zaniknie. Za to innych…
- …wzrośnie – dokończył głucho, zapatrzony w jasną połówkę księżyca, który niewinnie przyglądał im się z góry, podobnie jak nieruchomi strażnicy – Wtedy Niezwyciężony uwolni się z lodowego więzienia.
- I nadejdzie ostateczna bitwa. Którą wygramy.
Argon odwrócił się w jej stronę z dłońmi wciąż splecionymi za plecami.
- Skąd ta pewność?
- Po prostu wiem. To oczywiste. Przecież mamy ciebie, Biały Kruku, posłańcu bogów.
- Gdybym był tak potężny, już dawno sprowadziłbym pokój na ten świat.
- Wystarczy, że nas ochraniasz i dajesz nadzieję.
- To Potomek Liry jest naszą…
- Dla mnie to ty jesteś ratunkiem – przerwała mu z melancholijnym uśmiechem, po czym dotknęła dłonią jego policzka. Jej palce delikatnie pogładziły kontury blizny – Dzięki tobie pogodziłam się ze stratą i znów poczułam się potrzebna.
Jej dłoń była taka ciepła i delikatna, że nawet nie myślał, żeby się odsunąć. Przełknął ślinę, uwięziony w jej spojrzeniu, z sercem trzepoczącym niespokojnie w piersi.
- Ja nic nie zrobiłem – odezwał się zachrypniętym głosem, chociaż dobrze wiedział, o co jej chodzi.
- Lubię ci pomagać, ale chciałabym się odwdzięczyć w innych sposób i zrobić coś tylko dla ciebie. Mogę wyleczyć twoją bliznę – mówiąc to, pieściła ją palcami, jakby była rzadkim okazem kwiatu - Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? Sprawię, że całkiem zniknie.
Poczuł na policzku delikatne mrowienie i odsunął się jak oparzony.
- Nie.
Jego ostry ton zaniepokoił ją, aż kilku strażników poruszyło się w gotowości. Lunna zmarszczyła brwi i powoli opuściła rękę.
- Rozumiem, że wolałbyś, żeby to zrobił twój przybrany syn, albo…
- Gdybym chciał pozbyć się tej blizny, zrobiłbym to już dawno – przerwał jej sucho, po czym widząc jej konsternację, westchnął ciężko i potarł w namyśle policzek. Nigdy nie mówił tego na głos i tylko Riva rozumiał naprawdę, co oznacza dla niego ta szrama. To była jego słabość, ale czuł, że Lunna może ją poznać – Ta blizna przypomina mi tamtą noc, gdy Balar zabił własnych rodziców i odszedł, przekreślając naszą wspólną przeszłość i przyszłość. Chcę pamiętać ten moment, gdy ranił mnie swoim nożem, żeby móc go nienawidzić i zapomnieć, że to on miał być uwielbianym przez nas królem. Muszę pamiętać, co zrobił Rivie, żeby kochać go jeszcze bardziej, jako swojego króla i brata.
Gdy skończył, z piersi Lunny wyrwał się tylko cichy jęk.
- Och
- Zachowaj to dla siebie, proszę i nigdy więcej o tym nie wspominaj, Lunno.
- Obiecuję i… dziękuje. Wciąż jesteś najlepszym Białym Krukiem, jakiego znam.
Chłodny podmuch wiatru rozwiał im włosy i zanim zdążył się rozmyślić, odgarnął jej zagubiony kosmyk za ucho.
- Jedynym, jakiego znasz – poprawił z nikłym uśmiechem. Odsuwając rękę, niby przypadkiem musnął palcami jej policzek – Pewnie nie będę żył tak długo jak ty, ale z pewnością nie spotkasz już żadnego innego Białego Kruka.
Rozłożył skrzydła i odleciał, żeby chłodne powietrze otuliło jego ciało i ostudziło emocje.
Nawet on, głupi, dał się złapać w sidła uroku Nieśmiertelnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych