Prolog
Argon przebudził się gwałtownie bladym
świtem, kiedy za oknem słońce dopiero wyłaniało się zza
horyzontu. Kompletnie nie pamiętał, co mu się śniło. Rozejrzał
się po swojej komnacie, ale brak jakiegokolwiek zagrożenia wcale go
nie uspokoił. Przetarł zaspane oczy i zmierzwił przydługie włosy,
zakrywające jego białe znamię na czole. Wciąż było wcześnie i
w całym zamku panowała niczym niezmącona cisza. Argon opadł na
poduszki i westchnął. Próbował na spokojnie zrozumieć, dlaczego
czuje się tak mocno zaniepokojony. Czyżby to dlatego, że
wprowadził się tu zaledwie kilka dni temu? Sam podjął taką
decyzję, chociaż skończył zaledwie sześć lat. Jako Biały Kruk
miał być odpowiedzialny za...
Nagle usiadł gwałtownie i spojrzał na
boczne drzwi, prowadzące bezpośrednio do komnaty młodego księcia.
Bez namysłu zerwał się z łóżka i wparował do sąsiedniej
sypialni.
- Książę.
Jednak w środku nikogo nie było.
Łóżko wciąż było nie zaścielone, a pierwsze promienie słońca
wpadały przez otwarte okno. Wrócił pospiesznie do siebie wściekły
na siebie i księcia. Miał go chronić, a co robił? Spał sobie w
najlepsze, podczas gdy książę znów gdzieś się wymknął.
Ubierając się pospiesznie
dostrzegł na stoliku kawałek kartki. Jego puls przyspieszył
gwałtownie, kiedy przebiegł wzrokiem po krótkiej wiadomości.
Idę
poćwiczyć przy jeziorze Tohen. Nie martw się o mnie Argonie i
błagam, nie mów nikomu. Wrócę do śniadania.
R.
-
Jeszcze czego. Kretyn.
Teraz już wiedział gdzie jest Riva, ale to tylko jeszcze bardziej
go zaniepokoiło. Pospiesznie przepasał się szerokim pasem z pochwą
na krótki miecz i otworzył okno.
Rześkie powietrze uderzyło go w twarz, kiedy
wspiął się na parapet i skoczył z szumem rozpościerających się
skrzydeł. Nie mógł pozwolić, by ktoś go zauważył, toteż wzbił
się tak wysoko jak tylko dał radę, ponad zbierające się szare
chmury.
To
on pokazał kiedyś księciu jezioro Tohen i teraz tego żałował.
Znajdowało się poza miastem, tuż przy lesie, w którym roiło się
od drapieżników. Mało kto zapuszczał się w tamte okolice, toteż
stały się doskonałą kryjówką dla rabusiów i wszelkiego rodzaju
przestępców. Książę obiecał mu, że nigdy nie wybierze się tam
samotnie, ale Argon powinien już wiedzieć, że jego obietnice nic
nie znaczą. W końcu i tak robił to, na co miał ochotę.Własnie
dlatego Argon wprowadził się do zamku, ponieważ nikt nie potrafił
upilnować księcia i zdawało się, że tylko on ma na niego
jakikolwiek wpływ. Jeśli księciu coś się stanie...Nie. Wolał o
tym nie myśleć.
Zostawił
w tyle ostatnie zabudowania i zanurkował ostro w dół, aż ujrzał
pierwsze wierzchołki drzew i błękitną, nieruchomą taflę wody. Z
pozoru okolica wydawała się spokojna, jednak Argon wszędzie
potrafił zwietrzyć zagrożenie. Jeśli król dowiedziałby się, że
tu byli, mieli by nie małe kłopoty.
Książę
rzeczywiście był nad jeziorem i rzeczywiście ćwiczył. I niestety
nie był sam.
Chłopiec
zawisł kilkanaście metrów nad ziemią, podparł dłonie na biodrach
i cmoknął kilka razy. Z lewej dłoni pięcioletniego księcia
zwisały smętnie białe płaty bandaża, który, niczym wąż owinął
się wokół jego stóp. Riva zrobił krok do tyłu i przewrócił
się niezdarnie, zaraz jednak wstał i nieporadnie próbował
uwolnić dłoń z resztek bandaża. Co i raz rozglądał się nerwowo
z determinacją na twarzy. Argon zmarszczył brwi i westchnął
ciężko.
Książę był w pułapce. Od strony lasu zbliżało się pięć
dorosłych wilków, poza tym otaczała go grupa mężczyzn z nożami.
Biały Kruk nie zamierzał pozwolić im tknąć go choćby palcem.
Gładkim,
gładkim ruchem wylądował tuż przy księciu, pozwalając, aby
wszystkich oślepiła biel jego skrzydeł. Złożył je powoli,
jednocześnie rozglądając się na boki jakby od niechcenia. Na
końcu spojrzał na zdumionego chłopca.
-
Śniło mi się, że książę potrzebuje pomocy. – Mruknął
ściszonym głosem.
Riva
zmarszczył brwi.
-
Zostawiłem wiadomość, że niedługo wrócę. Miałeś tylko
pilnować, żeby nikt się nie dowiedział.
Argon
prychnął cierpko.
-
Właśnie widzę. A to zapewne są ochotnicy do treningu, tak?
-
Poradzę sobie z nimi.
- Nie masz książę żadnej broni. Jak więc
zamierzałeś trenować?
-
To chyba jasne, że swoją...
Argon
zerknął na boki i przyłożył palec do ust.
-
W porządku. – Szepnął i spojrzał uważnie na Rivę. Nie
odwracając głowy, wskazał na otaczających ich mężczyzn. – To,
czego właściwie od ciebie chcą, książę?
Riva
wzruszył ramionami. Nie zdążył odpowiedzieć, gdy jeden z
bandziorów, najwyraźniej przywódca, wskazał ich krótkim nożem i
krzyknął ostro:
- Spadaj stąd mały, dzieciak jest nasz!
Argon wyszukał wzrokiem
mężczyznę, który się odezwał. Miał tłuste włosy i
nieprzyjemną gębę. Stare łachy dawno nie widziały wody ani igły,
w dodatku śmierdział z daleka. Jak zresztą cała banda.
- Może najpierw się przedstawię, skoro
jeszcze nie wiesz kim jestem. Biały Kruk, do usług – Kiedy
mężczyzna otworzył szeroko oczy, Argon uśmiechnął się złowrogo,
a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk – Odpowiadam za
tego dzieciaka, więc jeśli zrobicie choć krok...
- To co? –
Zadrwił inny, odsłaniając czarne zęby w paskudnym uśmiechu –
zaatakujesz nas tym mieczykiem?
- Lepiej wracaj do
mamusi mały. Albo leć do zamku i przekaż królowi, że mamy jego
synalka.
-
Jeszcze nie macie. – Rzucił, po czym zwrócił się do Rivy – To
nie ma sensu. Zajmę się nimi, a ty książę lepiej zabandażuj z
powrotem dłoń.
Chłopiec wydął wargi i nadąsany,
skrzyżował przed sobą ramiona.
-
Sam chciałem się z nimi rozprawić. – Zaprotestował.
Argon poklepał go po głowie i uśmiechnął
się pobłażliwie.
-
Innym razem, książę. Mam nadzieję, że ostatni raz cię ratuję.
- Nie słyszałeś, szczeniaku?! – Krzyknął
stojący najbliżej opryszek – Zmiataj stąd, albo oberwiesz. Potrzebujemy tylko małego. –Machnął energicznie ręką, – Co
tak stoicie? Bierzcie dzieciaka i zmiatamy stąd!
Zacieśnili
krąg, posuwając się w ich stronę zdecydowanym krokiem. Argon
przeniósł wzrok na skradające się wilki i wtedy zarejestrował
coś kątem oka.
Błysk
stali w dłoni mężczyzny, który podbiegł do księcia i wzniósł
rękę nad jego głową.
Argon krzyknął ostrzegawczo i natychmiast
zareagował. Rzucił się ku rosłemu przeciwnikowi i skoczył,
rozkładając szeroko skrzydła. Pewnym, wyćwiczonym ruchem kopnął
mężczyznę w pierś, aż tamten poleciał do tyłu, na swoich
towarzyszy. Zaraz potem posłał w ich strone kilka białych piór,
które zmieniły się w miniaturowe kruki i zaczeły atakować
Zielonych Ludzi. Ignorując ich krzyki i nie czekając na reakcję z
ich strony, złapał Rivę za rękę i pociągnął w górę.
- Trzymaj się. – Rzucił krótko, po czym
uniósł teatralnie rękę.
I pstryknął palcami.
Wszyscy – mężczyźni i wilki, w jednej
chwili zatrzymali się posłusznie. A właściwie wciąż się
poruszali, tyle, że teraz jakieś dziesięć razy wolniej. Wyglądało
to bardzo komicznie, gdyż każdy ruch, nawet mrugnięcie okiem,
odbywało się tak wolno, jakby trwało całe wieki. Argon uwielbiał
tą sztuczkę. Zatrzymywanie i zwalnianie czasu było fascynującym
zjawiskiem, szczególnie, jeśli tylko jedna osoba na całym świecie
to potrafiła.
Zerknął
na Rivę i mrugnął do niego okiem.
-
A teraz zmywamy się stąd.
Wzbili się w niebo i po chwili Riva wysunął
swoje czarne, aksamitne krucze skrzydła. Ramię w ramię,
poszybowali w stronę miasta.
Wylądowali niedaleko wysokiego muru
okalającego całe miasto, w cieniu rozłożystego drzewa. Argon
pierwszy schował skrzydła i opadł na trawę.
-
Wszystko w porządku? – Zapytał, gdy książę usiadł
naprzeciwko, krzyżując przed sobą nogi.
- Tak. To było coś. Ci dranie nie mieli z nami
najmniejszych szans.
- Owszem. Nie byli dla mnie żadnym
przeciwnikiem.
Oblał ich ciepły promień słońca, które
lada moment miało skryć się za ciemnymi chmurami. Czarne włosy
Rivy lśniły miękko niczym skrzydła kruka. Jego jasnoszare oczy,
uważnie przypatrywały się Argonowi, który zaczął zabandażowywać
jego lewą dłoń. Robił to tak delikatnie i troskliwie, jakby była
zrobiona ze szkła.
-
Dziękuję i…Przepraszam.
Argon uniósł głowę. To jedno słowo i ten
wyraz oczy sprawiły, że jego ciało zalała fala ciepła, a serce
ścisnęło się w bolesnym, ale przyjemnym skurczu. To była jego
nagroda. Właśnie dlatego tak chętnie zgodził się służyć temu
chłopcu.
Kiedy uzmysłowił sobie, że zbyt długo nie
odpowiada, odchrząknął i pospiesznie dokończył bandażować jego
dłoń.
-
Książę, nie masz, za co przepraszać.
- Ależ mam. – Poważny ton chłopca kazał
mu znów na niego spojrzeć. Wciąż trzymał jego dłoń, kiedy Riva
ścisnął lekko jego palce i uśmiechnął się nieśmiało. –
Wiem, że masz mnie chronić i ciągle przysparzam ci kłopotów.
- Jestem Białym Krukiem. – Odparł z pełną
powagą. – Istnieję tylko po to, by ci służyć, książę. Mój
miecz i moje życie należą do ciebie.
Riva przyjął jego
słowa poważnym skinięciem głowy. Potem przygarbił się i spuścił
wzrok na swoją zabandażowaną dłoń. Zacisnął ją w pięść i
odetchnął z rezygnacją.
-
Jestem do niczego.
- Masz dopiero pięć lat, książę. –
Rzucił łagodnie Argon.
Chłopiec wzruszył ciężko ramionami.
- I co z tego? Gdybym był następcą tronu,
mógłbym nauczyć się wielu rzeczy, między innymi korzystania z
Mocy. Wszyscy mnie ignorują, albo spychają w kąt.
- Gdyby tak było, ojciec nie przydzieliłby
ci osobistego strażnika.
- Zrobił to tylko dlatego, bo ciągle
sprawiam kłopoty.
- Zrobił to, bo się o ciebie martwi, książę.
Riva zerwał się gwałtownie na nogi i
spojrzał na Argona z góry.
-
Już wiem. – Postanowił nagle – Ty będziesz moim nauczycielem.
Argon również wstał. Od razu chciał
zaprzeczyć, ale zamiast tego zerknął na wiszące nisko ciężkie
chmury i podrapał się po głowie. Pomimo wątpliwości, uznał, że
ten pomysł nie jest taki zły.
Spojrzał na Rivę i uśmiechnął się
szeroko.
- Myślę, że jeśli porozmawiam z moim
nauczycielem, zgodzi się wziąć księcia pod swoje skrzydła.
Możemy też czasem tu przychodzić i ćwiczyć twoją Moc, książę.
Ale – pogroził mu palcem – możesz przychodzić tu tylko ze mną.
I żadnych więcej ucieczek. Od dzisiaj jestem twoim cieniem.
Riva wydał z
siebie radosny okrzyk, klasnął w ręce i rzucił mu się na szyję,
aż obaj o mało nie wylądowali na ziemi. Zaraz jednak odsunął się
z poważną miną.
-
Chcę, żebyś zrobił coś jeszcze.
Argon przełknął ślinę. Ten wyraz twarzy u
księcia wcale mu się nie podobał.
-
Słucham, książę.
- Przestań w końcu z tym „księciem”.
Jeszcze raz tak mnie zatytułujesz, a oberwiesz. Od dzisiaj jesteśmy
braćmi.
Argon patrzył na
niego bez słowa i tylko mrugał powiekami. Po chwili obaj wybuchnęli serdecznym śmiechem.
„Wykreślić
ze świata przyjaźń... To jakby zagasić słońce na niebie, gdyż
niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie”.
Cyceron
Rozdział 1
Ariel paliły płuca i mięśnie. Z trudem łapała
oddech, jej bose stopy deptały kamienie i suche patyki,
pozostawiając za sobą krwawe ślady. Jeśli wyjdą z tego żywi,
przysięgła sobie, że przez tydzień nie wstanie z łóżka.
Biegli
tak już od jakiś dwóch godzin. To znaczy, najpierw szli szybkim
marszem, a potem zaczęli biec. Uciekali przed co najmniej setką
Zielonych Ludzi i nie było mowy o odpoczynku. Próbowała nadążyć
za Argonem i Noxem, ale była naprawdę wyczerpana i utrzymanie
równie szybkiego tempa kosztowało ją wiele wysiłku. Za to
mężczyźni wyglądali, jakby mogli tak biec godzinami. Wciąż
wyprzedzali ją o kilka kroków, bez wysiłku utrzymując jednakowe
tempo. Do tego mieli jeszcze siłę i czas na rozmowę.
To
się nazywa przekleństwo marnej kondycji.
Odkąd
obudziła się w obozie i poznała swoich nowych towarzyszy, minęło
zaledwie pół dnia. Przez ten czas zdążyła zgłodnieć, zmęczyć
się i naprawdę pożałować, że wyciągnęli ją z kryjówki
Balara. Nie to, żeby chciała tam wrócić. To znaczy chciała, ale
tylko po to, by odzyskać wisiorek i uwolnić Sato. Jednak Argon
nawet nie chciał o tym słyszeć. Od początku był dla niej
szorstki i nieprzyjemny, więc w końcu przestała się do niego
odzywać.
Nox
okazał się całkiem przyjaznym towarzyszem. Po tym jak sprzątnęli
obóz i ruszyli w drogę, wybrała jazdę na jego koniu i dobrze
zrobiła. Nox opowiedział jej w skrócie o Zakonie Kruka, oraz jakie
są ich najbliższe plany. W międzyczasie też miała okazję
podziwiać okolicę.
Wiedziała,
że znajdują się w prowincji Serini, niedaleko Gór Ednor i granicy
Elderolu, a ze słów Noxa wynikało, że zmierzali do najbliższej
wioski, czyli Tansinu. Mieli tam spotkać się z pozostałą trójką
towarzyszy i wyruszyć prosto do stolicy – Malgarii.
Plan
był prosty. Mieli ją zostawić w zamku i dalej szukać króla.
Tyle, że Ariel miała również własne plany. Sama nie wiedziała,
dlaczego tak bardzo jej na tym zależy, ale czuła, że po prostu
musi tam wrócić. Wisiorek był ważny, bo stanowił część jej
przeszłości, ale najbardziej pragnęła znowu zobaczyć Sato. Ile
razy o nim myślała, jej serce zaciskało się z bólu i żalu. W
czasie tygodni niewoli, był jej jedyną radością. Jej osobistym,
ciepłym słońcem. Tęskniła za jego złotymi oczami i figlarnym
uśmiechem. Tęskniła za jego śmiechem i braterskim uściskiem. Jak
mogła pozostawić go na pastwę tego potwora, a sama jechać do
zamku i żyć sobie beztrosko?
Chciała
powiedzieć im o Sato, ale bała się, że nie zrozumieją. Tym
bardziej Argon, który wydawał się taki zasadniczy. Z ich
perspektywy Sato był wrogiem, człowiekiem Balara. Nawet nie chciała
sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby się spotkali. Sato,
związany zaklęciem, musiałby z nimi walczyć.
Nie.
Jeśli chciała uratować przyjaciela, to musiała działać sama.
Tylko,
że Argon nawet nie chciał słyszeć o powrocie, a Nox w tym wypadku
podzielał jego upór.
-
To zbyt niebezpieczne. – Tłumaczył jej cicho i spokojnie, kiedy
przemierzali kłusem górzystą równinę. Wszędzie rosła wysoka
trawa, z czasem zmieniająca się w coraz więcej uprawnych pól, zaś
po prawej i gdzieś za nimi majaczyły wierzchołki gór, a bliżej
skaliste wzniesienia i wąwozy. Argon jechał tuż obok, ale choć
zapewne słyszał całą ich rozmowę, nie odezwał się ani słowem.
– Balar musi teraz miotać się ze wściekłości. To pewne, że
pośle za nami pogoń, może nawet sam będzie cię szukał. Nie
warto z nim zadzierać, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć.
Ariel naprawdę rozumiała, bo przecież znała
Balara. Ale wiedziała swoje i zamierzała wymknąć się w nocy,
zabrać konia i wrócić. Tyle, że nie zdążyła wprowadzić żadnej
części swojego planu.
Po kilku godzinach zatrzymali się przy
niewielkim strumyku na krótki postój. Zostawili konie przy rzece i
zjedli szybki posiłek. Potem odeszli na stronę, a Ariel miała
przypilnować koni.
I zawaliła sprawę, gdyż koni już nie mieli.
Spłoszył je wilk, który ją zaskoczył, a potem nagle usłyszała
podniesione głosy i krzyki. Jej towarzysze przybiegli na czas, by
ujrzeć jak tuż za nimi podąża uzbrojony i groźny tłum.
- To Zieloni Ludzie – mruknął ponuro Argon,
po czym rozejrzał się, zmrużył oczy i stwierdził – Nie ma
naszych koni.
Ariel
odchrząknęła, próbując naśladować jego niewzruszenie.
- Wilk je spłoszył – wyjaśniła, dobitnie
sugerując, że to przecież nie jej wina.
Argon popatrzył na
nią krótko i zacisnął wargi, powstrzymując się od komentarza.
Szybko odwróciła wzrok, z niepokojem przyglądając się
zbliżającej się grupie.
- Rozumiem, że raczej
nie mają przyjaznych zamiarów.
- Zieloni Ludzie to
mordercy, albo złodzieje. Ukrywają się w lasach, zbierają w grupy
i napadają niewinnych podróżnych. Oni nigdy nie mają przyjaznych
zamiarów – Nox ze stoickim spokojem obserwował nadciągającą
grupę. Jego granatowe oczy były niczym nieruchome morze w czasie
sztormu – Jest ich ponad setka. – Powiedział takim tonem, jakby
obwieszczał wszystkim, że na śniadanie zjadł pół bochenka
chleba.
- Dużo. – Argon
podrapał się po prawym policzku, który przecinała długa, brzydka
szrama – To teren Balara, więc z pewnością to on ich na nas
napuścił.
Nox zmrużył oczy.
-
Niektórzy mają na twarzach lub szyjach znamię w kształcie pióra.
-
Tak. Zdecydowanie są od Balara i nie spoczną póki nas nie dopadną.
-
Chyba raczej mnie. To przeze mnie nas gonią – Ariel chwyciły
wyrzuty sumienia, że wpakowała ich w te kłopoty. Wiedziała, że
Balar nie zostawi tak jej ucieczki, ale nie spodziewała się, że
pośle za nimi taki pościg.
Nox
dotknął jej ramienia.
-
Nie przejmuj się. Poradzimy sobie z nimi. Co robimy? – Zwrócił
się do kapitana.
Mimo tych słów, Ariel wcale nie poczuła się
lepiej. Niechętnie zwróciła twarz na Argona, który ze
zmarszczonym czołem patrzył w dal.
- Nie możemy ich tak zostawić. Jest ich za dużo
i mogą narobić sporo kłopotów. Musimy ich odciągnąć i
zlikwidować.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia,
jakby Ariel w ogóle tu nie było. Poczuła się zignorowana i
dotknięta.
Potem
zaczęli biec, biec, biec...
Mężczyźni
szeptali między sobą po drodze, a Ariel bardzo się starała
dotrzymać im kroku. Kiedy Zieloni Ludzie byli daleko za nimi,
zwalniali do szybkiego marszu, co dawało jej jedynie możliwość
złapania oddechu. Kiedy wróg był tak blisko, że słyszała za
plecami przekleństwa i szczęk stali, zaczynali biec. Ariel zbyt
szybko zaczynała tracić oddech i siły. Bolały ją nie tylko
pokaleczone stopy, ale każdy mięsień. Jednak nawet jeśli jej
serce i płuca mogły lada moment eksplodować, nie zamierzała się
skarżyć. Argon wyglądał na człowieka, który potrafi znieść
nawet śmiertelną ranę. To, że go nie lubiła, nie oznaczało, że
nie darzyła go pewnym szacunkiem. Emanował czymś takim, że przy
nim człowiek nie chciał czuć się gorszy. Bądź co bądź,
uratowali jej życie. Nie miała prawa ich spowalniać, ani się
skarżyć.
Przed
nimi pojawiła się ściana drzew. Zwolnili kroku i Argon obejrzał
się za siebie.
-
Doprowadzimy ich do lasu i tam pobiegniemy – zarządził.
Nox, który kroczył lekko u jego boku, skinął
tylko głową.
- A potem? – Wydyszała Ariel. Wciąż
znajdowała się za ich plecami i chyba nie było już szansy, by się
z nimi zrównała. Jednak przynajmniej miała chwilę na odsapnięcie.
- Potem spotkamy się
z resztą w Tansinie i zabijemy Zielonych Ludzi – odparł oschle,
nie zaszczycając ją nawet spojrzeniem.
- I to jest wasz genialny plan? Chcecie w piątkę
pokonać setkę ludzi? - Ariel prychnęła i pokręciła głową. –
To ma być jakiś żart?
- Nie doceniasz nas. – Nox
uśmiechnął się nieznacznie – Będziesz miała okazję podziwiać
Zakon Kruka w akcji. Jak już mówiłem, każdy z nas specjalizuje
się w konkretnej umiejętności. Możliwe, że Argon mógłby sam
się ich pozbyć, ale nie chcemy ryzykować. Poza tym i tak musimy
dotrzeć do Tansinu, a to tylko przyspieszy nasz marsz. Oczywiście
byłoby szybciej, gdybyśmy mieli konie, ale...
Ariel chwyciła go za skraj tuniki i zatrzymała
się tak raptownie, że o mało na niego nie wpadła. Argon stanął
kilka kroków dalej i spojrzał na Ariel z gniewnym grymasem.
-
Naprawdę Argon mógłby ich pokonać? Sam? – wyksztusiła.
Półelf uśmiechnął się z pobłażliwym
rozbawieniem.
- Jest Białym Krukiem. Przez innych nazywanym
również Białym bogiem Powietrza. Wkrótce przekonasz się, co to
oznacza. Nawet jeśli wydaje się niewzruszony, lepiej go nie
drażnij. Nawet ja nie chciałbym mu się narazić.
Ariel spojrzała na
Argona innym okiem. Ominęła wzrokiem jego posępną minę i
przyjrzała się białemu znamieniu na czole. Widniało tam białe
pióro, identyczne, jak jej wisior. Czy to przypadek?
W zamyśleniu spuściła
wzrok i natrafiła na jego oczy. Zielone tęczówki patrzyły prosto
na nią. To była niemal identyczna zieleń na którą patrzyła
codziennie w lustrze. Tylko odrobinę ciemniejsza. Obserwował ją w
milczeniu, aż bezwiednie wstrzymała oddech. Jakby ją oceniał.
Ariel szybko spuściła wzrok i zaczerwieniła się lekko, kiedy
uzmysłowiła sobie, że wciąż ma na sobie tą ohydną workowatą
sukienkę i ogólnie musi wyglądać żałośnie. W dodatku otaczał
ją nieprzyjemny zapach niemytego ciała.
Zasłoniła się
ramionami, niby tarczą, ale na szczęście Nox szybko przerwał tą
krępującą chwilę ciszy.
- Są blisko. Zaraz
będziemy mieć kłopoty.
Ariel
obejrzała się za siebie. Powietrze aż wibrowało od krzyków i
nakładających się na siebie głosów. Mężczyźni wzbijali za
sobą tumany kurzu. Biegli równym truchtem, w zbitej, choć
chaotycznej grupie. Byli tak blisko, że mogła dostrzec ich zielone
stroje, dzikie twarze, a nawet wyłapać strzępki rozmów.
Odwróciła
szybko głowę w momencie, gdy jej towarzysze zniknęli w cieniu
drzew. Zacisnęła wargi i szybko ich dogoniła. Zdążyła usłyszeć
ostatnie zdanie Argona:
-
Teraz pójdą po naszych śladach, więc możemy przyspieszyć.
- Co mam robić –
wysapała, między jednym szybkim oddechem, a drugim. W lesie biegło
się o wiele wolniej i ciężej. Trzeba było omijać krzaki i
zwisające nisko gałęzie oraz patrzeć pod nogi. Poza tym obaj
mężczyźni mieli ten przywilej, że w wygodnych butach nic nie
raniło ich stóp. Kiedy w pewnym momencie nadepnęła na szyszkę,
miała ochotę zawyć z bólu.
O dziwo, to Argon udzielił jej
odpowiedzi. Choć nie mogła od niego dostać niczego więcej, poza
ostrym warknięciem.
-
Ty po prostu się schowasz i nie będziesz przeszkadzać.
Ariel wydęła wargi.
- Mogę walczyć.
- Nie.
- W takim razie, skoro i tak jestem niepotrzebna,
wrócę do kryjówki Balara.
Argon zerknął na nią przez ramię i zgromił
takim wzrokiem, aż miała ochotę skulić się w sobie.
- Nie – wycedził niecierpliwie – To jest
wykluczone. I więcej o tym nie wspominaj.
Odwrócił
głowę i Ariel pokazała język jego plecom. Ten człowiek działał
jej na nerwy. Jak Nox mógł z nim wytrzymać?
Jest
równie nieprzyjemny co Balar, chociaż tamten przynajmniej udawał
miłego.
Las
okazał się mniejszy niż przypuszczała, a wszystko to za sprawą
wysokich drzew i gęstej roślinności. Nie zdążyli na dobre uciec
pogoni, a już wypadli z cienia, prosto na otwartą przestrzeń.
Ariel
zmrużyła oczy od nagłego słońca i rozejrzała się szybko. Tu
również, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się samotne połacie
trawiastej ziemi oraz skaliste wzniesienia, jednak było też
znacznie więcej złotych i brązowych kwadratów uprawnej ziemi.
Daleko na horyzoncie majaczyły smużki szarego dymu, co sugerowało,
że właśnie tam znajduje się ich cel.
Wioska
Tansin. Pierwsze ludzkie osiedle, które zobaczy, poza dusznymi
murami więzienia. Spotka zwykłych ludzi, zje normalny posiłek i
wyśpi się w wygodnym łóżku. A to wszystko bez strachu i
klaustrofobicznej obecności Balara w jej głowie. W końcu będzie
mogła zakosztować pełni wolności.
Oczywiście,
jeśli pozbędą się tej grupy Zielonych Ludzi. Choć jej towarzysze
byli tak pewni siebie i spokojni, sama miała wiele wątpliwości co
do ich planu.
-
Ariel! Słyszałaś co mówiłem?
Ocknęła
się z zamyślenia i spojrzała na Noxa ze zmarszczonym czołem.
Nawet nie zauważyła, kiedy przystanęli.
-
Co się stało?
-
Mówiłem, że teraz polecimy.
- Pole...Co?!
Otworzyła szeroko oczy, ale Argon zbył to wszystko
machnięciem ręki.
-
Nie ma czasu na wyjaśnienia – mruknął tylko.
Obaj, jak na komendę chwycili ją z dwóch stron
za ręce i skoczyli w górę.
-
Hej, co...
Krzyk zamarł jej na ustach, kiedy zamiast opaść
na ziemię, wzbili się w niebo. Spojrzała w górę i w zachwycie
otworzyła usta.
Z ich łopatek wyrosły skrzydła. Piękne,
masywne skrzydła, które z głośnym szumem uderzały powietrze tuż
obok jej twarzy i unosiły ich coraz wyżej i wyżej. Noxa były
czarne, zaś Argona całkowicie białe. Kiedy padały na nie
promienie słońca, lśniły oślepiająco, a gdy czarne końcówki
piór musnęły ją po twarzy, okazały się jedwabiście delikatne.
To przywołało w jej pamięci jakieś mgliste wspomnienia i uczucia,
które jednak rozwiały się zbyt szybko, by mogła je pochwycić.
Trzymając
ją pewnie za ręce, obrócili w stronę lasu. Mrużąc oczy,
obserwowali jak spomiędzy drzew wyłaniają się Zieloni Ludzie.
Przez chwilę rozglądali się na boki, zdezorientowani ich nagłym
zniknięciem. Potem jednak dostrzegli wioskę i ruszyli w jej stronę.
-
Dobrze. – Argon musiał podnieść głos, by przekrzyczeć szum
skrzydeł i wiatru. Ariel bardzo chciała popatrzeć jeszcze na jego
skrzydła, ale za bardzo raziły w oczy. – No to zaczynamy.
Po
tych słowach, Argon strzelił palcami. Właściwie nic się takiego
nie stało, poza tym, że Zieloni Ludzie zaczęli dziwnie się
poruszać. Kiedy wytężyła wzrok, dostrzegła co im się stało,
choć nie potrafiła tego zrozumieć.
Mężczyźni
wciąż biegli w stronę wioski, tyle, że znacznie wolniej. Nie to,
że szli spacerkiem, ale dosłownie zwolnili, wykonując każdy ruch
i każdy gest w zwolnionym, żółwim tempie. Był to bardzo zabawny
widok, gdyż wciąż biegli i raczej nie zdawali sobie sprawy z tego,
że coś się zmieniło. Ariel mimowolnie parsknęła śmiechem.
-
Co im zrobiłeś!? – Krzyknęła z mieszaniną podziwu i lekkiego
niedowierzania.
-
Zwolnił wokół nich czas – odparł Nox - Dzięki temu zdążymy
dolecieć do wioski i przygotować pułapkę. A teraz trzymaj się.
Ariel nie miała się
czego trzymać, bo to oni trzymali ją. Nie miała okazji też na
więcej pytań, po polecieli i wszelkie dźwięki zagubiły się w
wyciu wiatru. Ciepłe powietrze targało jej włosami i sukienką,
uderzało w twarz i ramiona. Jednak było to przyjemne uczucie. Tak
bardzo przyjemne, że miała ochotę rozłożyć ramiona i sama
polecieć. To uczucie było jej dziwnie znajome. Jakby kiedyś, w
innym życiu już latała. Przez chwilę wydawało jej się, że
wszystko wokół mieni się złotem, a powietrze składa się z
miliona ziarenek piasku. Potem jednak zaczęły jej łzawić oczy i
musiała zacisnąć powieki. Wrażenie prysło i pozostał tylko
gwizd w uszach.
Zanim się
zorientowała wylądowali na piaszczystej ziemi, na skraju wioski.
Ogromne skrzydła jej towarzyszy zniknęły, jak tylko dotknęli
stopami ziemi. Od razu popchnęli ją w cień pierwszego budynku i
przylgnęli do jego bocznej ściany, obserwując czujnie okolicę.
- Mamy niecałą
godzinę, zanim tu dotrą – oznajmił Argon, opierając się
niedbale o drewniane deski czyjejś chaty i krzyżując przed sobą
ramiona – Czyli jakieś pół godziny na przygotowania.
- Wystarczy. – stwierdził Nox,
rozglądając się po wiosce. Jego białe włosy lśniły w słońcu,
jak wcześniej skrzydła Argona.
Tansin nie była zbyt
duża, ale i tak większa niż przypuszczała. Z kramem, kilkunastoma
drewnianymi domami, sklepami i karczmą. Wokół ciągnęły się
pola uprawne i łąki, na których pasły się krowy i konie. Po
piaszczystych drogach kręcili się dorośli i dzieci. Ich rozmowy,
śmiechy i przekrzykiwania napełniały okolicę przyjemnym gwarem.
W wiosce panowała
spokojna, beztroska atmosfera i nikt nawet nie podejrzewał
nadciągającego niebezpieczeństwa. Przyglądała się życiu
miasteczka, podczas gdy Argon rzucił towarzyszowi polecenie:
- Znajdź pozostałych
i przyprowadź ich tutaj. Pewnie są w karczmie. Jeśli śpią, obudź
ich jak chcesz. Masz na to dwie minuty.
Nox
skinął głową i szybkim krokiem wkroczył do wioski. Ze swoim
wyglądem raczej nie miał szans na wmieszanie się w tłum, ale
ludzie tylko kłaniali mu się głęboko i ustępowali z drogi, nie
zaczepiając i nie zagadując. Ariel obserwowała jak wchodzi do
dwupiętrowego budynku, aż coś do niej dotarło.
Po
raz pierwszy została z Argonem sam na sam. Przełknęła głośno
ślinę i wyprostowała się, przylegając plecami do nagrzanej od
słońca ściany. Przez chwilę patrzyła prosto przed siebie i
bawiła się materiałem sukienki. Z jakiegoś powodu fakt, że
zostali sami, był nieco krępujący. Z każdą sekundą powietrze
wokół nich gęstniało od napięcia i dziwnej ciszy. W końcu
złączyła przed sobą dłonie i powoli odwróciła głowę.
Argon
wciąż trwał w tej samej pozycji, z rękami skrzyżowanymi na
piersi i ponurym grymasem. A może urodził się już z taką twarzą?
W każdym razie przyłapała go na tym, że uważnie się w nią
wpatruje. Jednak nawet, gdy ich spojrzenia się spotkały, nie
odwrócił głowy.
Ariel
tym razem wytrzymała jego spojrzenie. Na jego czole pojawiła się
pojedyncza bruzda. Poczuła, że koniecznie musi się odezwać.
-
Dziękuję.
Kącik jego ust drgnął
nieznacznie. Czyżby właśnie się uśmiechnął?
-
Za co?
-
Za wyrwanie mnie od Balara.
-
To był nasz obowiązek – stwierdził obojętnie.
Ariel zmrużyła oczy, szukając u niego oznak
jakiegokolwiek przebłysku emocji. Z jakiegoś powodu miała
wrażenie, że coś jej umyka. Powinna pamiętać jego imię, jak
zresztą całe swoje wcześniejsze życie.
Przygryzła wargi i odwróciła się do niego
plecami.
- W każdym razie dziękuję. Już prawie... –
Chciała powiedzieć o zaklęciu Posłuszeństwa, ale ugryzła się w
język. Uznała, że to nie jest najlepszy pomysł.
Odpowiedziało
jej milczenie.
Coś
czuję, że się z nim nie dogadam.
Zerknęła
na główną ulicę i dostrzegła Noxa. Wyszedł z karczmy w
towarzystwie trzech mężczyzn w czarnych płaszczach. Szybkim
krokiem ruszyli w ich stronę. Miała tylko kilka sekund, nim do nich
dołączą. Rzuciła więc szybko w stronę Argona:
-
I tak muszę tam wrócić.
- Nie. I jeśli spróbujesz się wymknąć,
osobiście cię zabiję.
Ariel przewróciła oczami.
I tak tam wrócę. Po Sato.
***
Kiedy zostali sami, Argon po prostu zapatrzył
się w dal, próbując skupić myśli na konkretnym celu. Ariel stała
tuż obok, odwrócona do niego plecami i rozglądała się po wiosce.
Próbowała go zagadać, ale tylko odburknął coś w odpowiedzi.
Przyzwyczaił się do towarzystwa Rivy i wydawania rozkazów, ale
zupełnie nie wiedział jak zachowywać się wobec tej nowej Ariel,
która tak bardzo wyrosla i wydawała się zupełnie obca. Dlatego
ulżyło mu niezmiernie, gdy Nox przyprowadził pozostałych braci,
uwalniając go od tej niezręcznej sytuacji. Cała szóstka stanęła
kręgiem w cieniu budynku, z dala od ciekawskich spojrzeń.
- Co się stało? Nox mówił tylko...
Oran
jako pierwszy dostrzegł Ariel i z zaskoczeniem otworzył szeroko
oczy. Ukłonił się pospiesznie, a za nim Arwel i Koll, który
zrobił to z przesadnym ociąganiem. Jednocześnie dotknęli palcami
znamion na czole.
-
Potomek. To dla nas zaszczyt, pani – odezwał się Arwel z
szacunkiem. Nie był tak wesoły i spontaniczny jak zawsze, ale to
pewnie dlatego, że od opuszczenia zamku jako podejrzany był pod
nadzorem Kolla, który ani na moment nie spuszczał z niego oka. –
Cieszymy się, że jesteś cała i zdrowa.
Argon
spostrzegł jej zaciekawienie, więc pospiesznie dokonał
prezentacji.
- To jest Arwel, Oran i Koll. Należą do Zakonu
Kruka. Z czasem poznasz resztę, a teraz, jeśli...
- Miło mi was poznać
– przerwała mu Ariel, przyglądając się każdemu z osobna. Na
jej czole widniało kilka zmarszczek, jakby próbowała przypomnieć
sobie ich twarze. Swoją konsternację, idealnie maskowała śmiałym
spojrzeniem i lekkim uśmiechem. – Od razu mam do was jedną
prośbę. Jestem po prostu Ariel. I mam nadzieję, że nie będziecie
mi się kłaniać za każdym razem. To byłoby trochę kłopotliwe.
Poza
Kollem, wszyscy uśmiechnęli się w odpowiedzi i odprężyli. Argon
obserwował ją ukradkiem i nieznacznie skinął głową. Ta
dziewczyna od początku była uparta i krnąbrna, jednak potrafiła
sprawić, że ludzie obdarzali ją bezwarunkową sympatią. Nawet w
tej koszmarnej sukience, którą jak najszybciej będą musieli się
pozbyć. Ale to później.
Odchrząknął
głośno, przyciągając uwagę zgromadzonych.
-
Do wioski zbliża się setka Zielonych Ludzi. Wysłał ich Balar,
więc nie ma mowy, aby po prostu uciec i zostawić ich tutaj, bo
stanowią poważne zagrożenie dla niewinnych ludzi. Mamy jakieś pół
godziny by wszystko przygotować. Zwolniłem im czas, ale i tak
niedługo tu będą.
Mężczyźni spochmurnieli, a Arwel podrapał się
do policzku. Jego brązowe włosy w nieładzie spływały na kark i
policzki. Nawet się nie wysilał, by je odgarnąć, gdy kilka
kosmyków zakryło mu oko.
-
Trochę dużo – mruknął, wyliczając coś w myślach. – Może
lepiej...
- Skąd przybędą? – Przerwał mu Oran.
- Od zachodu – odparł Nox swoim śpiewnym,
spokojnym głosem –Zaczęli nas ścigać niedaleko od kryjówki
Balara. Są dobrze uzbrojeni, ale raczej żaden nie posiada Mocy. To
zwykli bandyci.
- Jest nas mało, ale zastosujemy
naszą zwykłą taktykę. – zarządził Argon. Wyczuwał, że Ariel
go obserwuje, ale starał się nie zwracać na nią uwagi. Miał
teraz zadanie i to na nim musiał się skupić. – - Czy każdy wie co
ma robić?
Skinęli głowami.
-
Dobrze. Koll ewakuuje ludzi do domów i upewni się, że tam
pozostaną. Jeśli ktoś przedrze się do wioski, chroń mieszkańców.
Reszta na pozycje i czekać na mój sygnał. Będę mógł wstrzymać
czas jeszcze tylko przez chwilę, więc musimy działać szybko.
Koll bez słowa odwrócił się i odszedł
wypełnić rozkaz. Arwel wyszczerzył do wszystkich zęby i klepnął
Orana po ramieniu.
-
Ale będzie zabawa – rzucił wesoło.
Argon spojrzał na niego ostro, więc tylko
wzruszył ramionami i razem z towarzyszem wzbili się w powietrze.
Została przy nim tylko Ariel. Przez chwilę patrzyła z
zafascynowaniem na czarne skrzydła wojowników, po czym pociągnęła
Argona za łokieć.
- A ja? Co mam robić?
Spojrzał
na nią ze zmarszczonymi brwiami. W jej oczach płonęły zielone
ogniki. Znał to spojrzenie. Nawet w dzieciństwie nie oznaczało nic
dobrego.
-
Masz się schować i nie przeszkadzać – stwierdził ostro. Chwycił
ją za ramiona, odwrócił i popchnął w stronę drzwi najbliższej
chaty – Nie ma tu nikogo, więc spokojnie możesz poczekać aż po
ciebie przyjdę.
- Skąd wiesz, że nie
ma?
- Też byś wiedziała, gdybyś się skupiła. A
teraz – otworzył drzwi i wepchnął ją do wnętrza mrocznej, ale
przestronnej izby – Możesz patrzeć z okna, ale lepiej nie
wychylaj się za bardzo. I – stanął w progu i pogroził jej
palcem – Masz tu siedzieć, dopóki po ciebie nie przyjdę. Jasne?
Ariel
stanęła pośrodku pomieszczenia i zacisnęła pięści.
-
Chcę walczyć – oznajmiła twardo. – Potrafię. Też mam Moc.
Jeśli nie pamiętasz, to ja tu jestem Potomkiem Liry. Poza tym oni
przyszli po mnie. Nie mogę pozwolić, żebyście...
Argon pospiesznie
pokiwał głową.
- Dobrze, dobrze. Jak nauczysz się
walczyć, wtedy porozmawiamy. A teraz po prostu nie przeszkadzaj.
Zamknął drzwi, zanim zdążyła coś dodać.
Westchnął cicho, rozłożył skrzydła i wzbił się w niebo.
Zawisł nad dachami i czekał. Mieszkańcy wioski na wieść o
zagrożeniu zaczęli panikować, biegać bez celu i kłócić się z
Kollem, jednak wojownik jak zawsze zdecydowany i poważny, bez
kłopotu zagonił wszystkich do budynków i dodatkowo zabezpieczył
wszystkie drzwi ochronną barierą. Dokładnie o czasie, oddział
Zielonych Ludzi wbiegł na ścieżkę prowadzącą do wioski.
Poruszali się nieco szybciej, ale wciąż nienaturalnie wolno. Argon
rozejrzał się, czy wszystko przygotowane. Wioska opustoszała, a
Koll stał w gotowości na pustym placu między budynkami. Nox czekał
na ścieżce między pierwszymi budynkami, zaś Arwel i Oran zajęli
pozycję po bokach kapitana.
Argon obserwował
zbliżający się oddział, policzył w myślach do dziesięciu i
poruszył ręką, dając sygnał do ataku.
Czterej wojownicy
zaatakowali jednocześnie i płynnie. Koll zaczął poruszać szybko
mieczem, jakby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem, posyłając w
stronę wroga serię odległych cięć, pod którymi padły pierwsze
osoby. Oran skulił się w otaczającym go czarnym kokonie, po czym
jego ciało zafalowało i wybuchło w morzu piór, zmieniając się w
kilkanaście czarnych kruków. Ptaki zaskrzeczały donośnie i
rzuciły się na Zielonych Ludzi, zadając zabójcze ataki pazurami i
mocnymi skrzydłami. Arwel w tym czasie podleciał bliżej
zdezorientowanej grupy i posyłał w ich stronę wściekłą serię
pocisków czystej Mocy. Nox po prostu wpadł w sam środek mężczyzn
i pewnymi, szybkimi ruchami ciął na prawo i lewo. Ostrze jego
sztyletu jarzyło się zielonkawą poświatą.
Wśród Zielonych
Ludzi zapanował kompletny chaos. Większość od razu przystąpiła
do kontrataku, a ich zaskoczenie szybko przerodziło się w jeszcze
większą zaciętość. Zaczęto wykrzykiwać rozkazy, mężczyźni
próbowali otoczyć wioskę i wedrzeć się do budynków. Kiedy
któryś zbliżył się do Kolla, wojownik wchłaniał jego energię
i zabijał. Wszystko odbywało się szybko, w milczeniu i w zgodnym,
zaplanowanym rytmie. Gdyby to nie byli zwykli ludzie, pewnie mieliby
więcej problemów, mimo wyćwiczonej i niezawodnej taktyki.
Tymczasem mogli to potraktować po prostu jako nieprzyjemną
niedogodność w czasie podróży.
Biały Kruk zerknął
w stronę chaty, w której pozostawił Ariel. Dostrzegł jej drobną
twarz w oknie i nie potrafił powstrzymać się od nikłego uśmiechu.
Obserwowała wszystko z błyszczącymi oczami i skupionym wyrazem
twarzy. Dobrze. To powinna być jej pierwsza lekcja. Może to nie był
najlepszy początek jej powrotu, ale w końcu i tak będzie musiała
nauczyć się walczyć. Powinna zapamiętać umiejętności każdego
z wojowników, by w przyszłości nauczyć się z nimi współpracować.
Argon szybko ocenił
sytuację w dole. Bracia atakowali nieprzerwanie, ale Zielonych Ludzi
wciąż jakby nie ubywało, choć ich martwe ciała i krew zdążyły
pokryć trawę i piach wokół wioski i w jej centrum. Może jednak
było ich więcej niż setka? Argon postanowił, że już czas
wkroczyć i dokończyć tą nierówną walkę.
Opadając na ziemię
na jeden moment znów zerknął w stronę okna.
Tyle, że Ariel już
tam nie było.
Stała teraz w
otwartych drzwiach, uzbrojona w nóż do krojenia chleba. Argon
zahamował ostro i obrócił się w powietrzu, aż kilka białych
piór opadło na ziemię. Dwóch Zielonych Ludzi jakoś umknęło
serii ataków i teraz biegli prosto na Ariel. Dziewczyna spojrzała
na nich z zacięciem na twarzy i uniosła przed siebie nóż,
pochylając się lekko do przodu i przyjmując postawę do ataku.
Cholera. Czy była tak
głupia, że nie widziała ich mieczy? Zamierzała pokonać ich tępym
nożykiem?
Argon zaklął ostro,
zapominając o całej walce. Przeleciał tuż nad ziemią, złapał
Ariel za ramię i brutalnie uniósł w górę. Krzyknęła z
protestem i próbowała się wyrwać, ale nie zwracał na to uwagi.
Postawił ją na dachu, ze złością bijąc skrzydłami powietrze.
Przeszył ją lodowatym spojrzeniem, ale zamiast spuścić wzrok,
patrzyła na niego wyzywająco. Wciąż zaciskała palce na nożyku,
jakby naprawdę wierzyła, że może coś nim zdziałać.
- Głupia dziewczyno!
– Krzyknął z furią – Równie dobrze mogłaś zostać u Balara!
Dopiero co uratowaliśmy ci życie, a ty już pchasz się w kolejne
kłopoty. Tak bardzo chcesz zginąć?!
- Nie, ja tylko...
- Porozmawiamy później
– warknął – Tutaj przynajmniej nigdzie nie uciekniesz.
Odwrócił
się i pomknął w dół tak szybko, że rozmył się i zniknął.
Wyciągnął miecz i ze złością zatopił go w pierwszym
przeciwniku.
Głupia,
bezmyślna dziewczyna.
Schował skrzydła, by mu nie przeszkadzały.
Powinna
słuchać moich rozkazów dla swojego dobra.
Omijał
kule energii i stado kruków, wirując w tłumie wrogów, skacząc i
robiąc uniki.
Chyba
się pomyliłem. To jednak jeszcze dziecko.
Był
szybszy niż ludzie oko mogło zarejestrować. Tak szybki, że
wszystko rozmywało się w różnobarwną plamę. Jego zmysły były
wyostrzone do granic możliwości.
Dlaczego
Minął
się z Noxem, który również był jedynie niewyraźną plamą w
ciągłym ruchu.
Nie
chce
Zatopił
miecz w kolejnym ciele, przebijając skórę, mięśnie i serce.
Mnie
słuchać.
Dwóch
przeciwników zaatakowało go z lewej. Obrócił się błyskawicznie,
chwycił jednego za gardło, a drugiego ciął głęboko od piersi do
pasa. Fala Mocy przepłynęła przez jego rękę i zabiła pierwszego
napastnika, przeszywając jego ciało gorącą energią.
Przecież
jestem...
Błękitne
kule Mocy Arwela trafiły mężczyznę, który próbował zaatakować
go gdzieś z tyłu. Kapitan nie zatrzymał się ani na sekundę. Ciął
na lewo i prawo, pozostawiając za sobą martwe stosy ciał. Plamy
krwi osiadły na jego tunice, kilka kropel trysnęło na policzek.
-
Przestańcie!!!
Zatrzymał
się gwałtownie pośrodku pola walki. Ktoś rzucił się na niego od
tyłu, więc nawet się nie odwracając, uderzył tamtego łokciem w
głowę i spojrzał w górę. Nox zabił jeszcze kilku mężczyzn, po
czym przystanął u boku kapitana. Arwel zatrzepotał skrzydłami i
obrócił się w stronę głosu, a kruki zbiły się w ciasny okrąg,
który zafalował, rozmył się i na powrót przybrał kształt
Orana. Wszyscy zwrócili wzrok na dach, gdzie stała Ariel. Jej
brudne włosy i workowata sukienka powiewały na wietrze. Patrzyła
na wszystkich z góry i choć była drobna, a w ręku trzymała
kuchenny nożyk, biła od niej niesamowita, władcza aura. Nawet
Zieloni Ludzie przystanęli i spojrzeli w jej stronę, jakby
zahipnotyzowani. Argon z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że jej
zielone oczy patrzą prosto na niego.
Pomachała
do niego ręką.
-
Możesz jeszcze raz zatrzymać czas?! – Krzyknęła.
Argon
zmarszczył brwi.
Co
ona znowu kombinuje?
Ariel
tupnęła nogą i znów krzyknęła.
-
Nie ma czasu! Zrób to i odsuńcie się!
Argon
popatrzył na resztę wojowników, ale oni tylko wzruszyli ramionami,
czekając na jego decyzję. Sam nie wiedział dlaczego, ale siła jej
głosu nie pozostawiała im wyboru. Kierowany po części
ciekawością, wzniósł się w górę, rozkazując pozostałym
zrobić to samo. Kiedy wszyscy znaleźli się nad dachami, pstryknął
palcami i pozostali przy życiu Zieloni Ludzie dosłownie zamarli,
choć próbowali się jeszcze poruszać. Odwrócił się do Ariel,
która skinęła głową. Jej pasemko jarzyło się złotem, jakby na
jej włosach osiadł pojedynczy promień słońca. Przez brudną
sukienkę przebijała się równie złota poświata. Ariel uniosła
dłoń i wykonała niedbały ruch.
Najpierw
znikąd zerwał się wiatr, który przeniknął przez nich gwałtowną
falą.
A
potem oszalały cyklon poderwał ocalałych Zielonych Ludzi, czyli
około pięćdziesięciu mężczyzn. Machali obłąkańczo
kończynami, a ich krzyki niosły się po całej wiosce. Ale tylko
przez chwilę, bo zaraz potem dosłownie zawirowali w powietrzu i
odlecieli daleko poza zasięg ich wzroku.
Zapadła
długa, zastygła cisza. Argon patrzył wciąż na miejsce, gdzie
jeszcze przed chwilą stali Zieloni Ludzie, nie tyle zaskoczony tym
jak to się stało, ale raczej co się stało. Uniósł powoli rękę
i pstryknął palcami, przywracając czas do normalnego biegu.
-
No – skomentował Arwel, pierwszy przerywając chwilę kompletnej
ciszy – To było całkiem niezłe. Nie ma to jak zdecydowany ruch.
Dziewczyna ma talent.
Argon
chrząknął i spłynął na ziemię, a za nim reszta. Zamierzał
posłać Noxa, żeby ściągnął Ariel, ale nawet nie zdążył go o
to poprosić. Dziewczyna po prostu zeskoczyła z dachu i wylądowała
lekko przed nimi, wzbijając pod stopami niewielką chmurę pyłu.
Uśmiechnęła się szeroko.
-
Mówiłam, że mogę się przydać.
- Cieszymy się, że znów z nami jesteś. –
Oran skinął jej głową, na co jej uśmiech stał się jeszcze
szerszy. Nawet Koll patrzył na nią inaczej, z większym szacunkiem.
-
Jednak pozory mogą mylić.
-
Można wiedzieć, jak to zrobiłaś? – Zapytał z ciekawością
Arwel.
- Och, to nic trudnego. Po prostu przywołałam
wiatr, który przeniósł ich daleko stąd.
Arwel gwizdnął przeciągle.
- Przyznam, że było to dość efektowne i
skuteczne. Czy to znaczy, że nie będą już nam przeszkadzać?
Gdzie w ogóle ich przeniosłaś? Zginęli?
- Żyją, ale są daleko stąd –
wzruszyła niedbale ramionami – Chciałam tylko pomóc. Nie
wszystko trzeba załatwiać od razu rozlewem krwi.
Zamiast pochwały, Argon bez namysłu uderzył ją
w twarz. Arwel wstrzymał głośno oddech, a reszta po prostu
milczała.
-
Myślisz, że tym nożykiem mogłabyś coś zdziałać? – warkną –
Poza tym wiesz dobrze, że mieliśmy ich zabić, żeby nie zagrażali
innym.
Ariel zachwiała się od jego ciosu. Trzymając
się za piekący policzek, zacisnęła wargi i obdarzyła go
lśniącym, gniewnym spojrzeniem.
- Nie jestem głupia – rzuciła równie ostrym
tonem – Zrobiłam to, bo nie mogłam już patrzeć na tą rzeź.
Nie musisz się martwić, wysłałam ich tak daleko, że nie będą
sprawiać kłopotów, o ile przeżyją. Poza tym Potomkowi należy
się chyba trochę większy szacunek.
Argon
prychnął krótko. Dlaczego go nie zdziwiło, że wciąż jest tak
pyskata?
-
Na szacunek też trzeba sobie zasłużyć. Będziesz walczyć, ale
dopiero jak opanujesz swoją Moc. Uratowałem ci życie, więc coś
mi się w zamian należy. A chcę tylko, żebyś mnie słuchała.
- Dlaczego więc mnie
posłuchałeś? – uniosła brwi, prowokacyjnie zaglądając mu w
oczy.
- Teraz tego żałuję
- Chwycił ją za łokieć i pociągnął za sobą w stronę tawerny
- Jeszcze jeden taki wybryk, a zamknę cię w lochu, aż trochę
zmądrzejesz.
- Nie zrobisz tego. Nie możesz.
Argon zerknął na nią ponuro.
- Owszem. Mogę bardzo wiele. Najbardziej nie
cierpię niepokornych podwładnych. Nie jesteś wyjątkiem.
Udał, że nie widzi jak pokazuje mu język.
Drepczący za nimi Arwel, poklepał go uspokajająco po plecach. Koll
wrócił na swoje miejsce przy boku wojownika i demonstracyjnie
położył dłoń na rękojeści miecza. Kapitan nie uważał, żeby
ten nadzór wogóle był potrzebny, ale póki co ta sprawa musiała
poczekać.
Z budynków powoli zaczęli wyłaniać się
wystraszeni mieszkańcy. Kobiety tuliły swoje dzieci, a mężczyźni
uzbrojeni w noże, rozglądali się czujnie. Na widok martwych ciał
Zielonych Ludzi, rozległy się nerwowe szepty, ale też westchnienia
ulgi.
Wszyscy zebrali się na placu. Z tłumu wystąpił
starszy mężczyzna, lekko przygarbiony, ale o pewnych ruchach.
Namiestnik Tansinu. Skłonił się przed Argonem i resztą, a
mieszkańcy wioski poszli w jego ślady.
- Dziękujemy wam za uratowanie wioski, Biały
Kruku – odezwał się głośno namiestnik, a za nim rozległo się
kilka głosów, z wdzięcznością powtarzających jego słowa niczym
echo. – W zamian spełnimy wasze prośby. Jak możemy się wam
odwdzięczyć?
Argon powiódł wzrokiem po tłumie i westchnął
w duchu. I znów niepotrzebne zamieszanie.
- Dzisiaj odpoczniemy w gospodzie, a jutro
ruszamy dalej – odparł burkliwie. Ariel trąciła go w żebra, ale
tylko mocniej zacisnął palce na jej łokciu.
- Dajcie nam przejść.
Koll wystąpił do przodu, poruszając dłonią,
jakby odpędzał natrętną muchę. Jego groźne spojrzenie i ponury
wyraz podziałały skuteczniej niż słowa. Ludzie zaczęli
rozstępować się na boki, a oni ruszyli prosto do karczmy,
odprowadzani spojrzeniami i szeptami. Niektórzy mężczyźni wzięli
się do pracy i zaczęli uprzątać martwe ciała. Tymczasem Arwel
pochylił się nad ramieniem Ariel.
- To się nazywa siła przebicia co?
Koll szedł przed nimi, prowadząc ich do
dwupiętrowego budynku, co i raz zerkając na nich groźnie.
Dziewczyna wskazała na niego ruchem głowy.
- On zawsze taki ponury?
- O tak. Już taki się urodził. Jest gorszy od
Argona, co?
Pokiwała głową i parsknęli krótkim śmiechem.
Oran pojawił się u jej boku z wyrazem prawdziwego podziwu na
okrągłej twarzy. Jego rude włosy były krótko przystrzyżone i o
kilka odcieni ciemniejsze.
- Ale to, co zrobiłaś było niesamowite?
Musiałaś wcześniej sporo trenować.
- Nie. Zrobiłam to
pierwszy raz.
- Więc albo jesteś naprawdę potężna, albo
bardzo zdolna.
Ariel mrugnęła do niego okiem.
- I to i to. Nawet Lira była pod wrażeniem.
- Lira?
Argon popatrzył na wojowników, bezradnie
wzruszając ramionami. Nie zdążył się wtrącić, gdy Ariel już
zaczęła opowiadać wszystkim swoje spotkanie z Lirą. Jej wesołe
szczebiotanie i zdumione miny mężczyzn towarzyszyły mu nie tylko
do tawerny, ale potem jeszcze do późnego wieczoru.
Czy Riva również będzie tak bardzo zdumiony?
Bo on sam zaczynał się gubić. To była ich Ariel. Ta sama
dziewczyna z burzą rudych włosów, oszałamiającymi oczami i
przekornym charakterkiem. Jej Moc faktycznie była inna od
poprzednich Potomków. Nie docenił jej. Może minęło za wiele lat,
ale nie rozumiał jej i nie potrafił przywyknąć do myśli, że to
teraz w jej rękach leży los całego świata.
Szkoda tylko, że z jakiś powodów straciła
pamięć. Tego naprawdę nie przewidział. To, że patrzyła na niego
jak na obcego człowieka, sprawiało ból. To, że nie mógł znaleźć
odpowiednich słów, by powiedzieć jej prawdę, tkwiło w nim niczym
zadra w sercu.
Miał nadzieję, że Riva będzie wiedział, co z
tym wszystkim zrobić.
Podoba mi się :D
OdpowiedzUsuń