wtorek, 16 lutego 2016

Prolog i Rozdział 1




  Prolog


     Argon przebudził się gwałtownie bladym świtem, kiedy za oknem słońce dopiero wyłaniało się zza horyzontu. Kompletnie nie pamiętał, co mu się śniło. Rozejrzał się po swojej komnacie, ale brak jakiegokolwiek zagrożenia wcale go nie uspokoił. Przetarł zaspane oczy i zmierzwił przydługie włosy, zakrywające jego białe znamię na czole. Wciąż było wcześnie i w całym zamku panowała niczym niezmącona cisza. Argon opadł na poduszki i westchnął. Próbował na spokojnie zrozumieć, dlaczego czuje się tak mocno zaniepokojony. Czyżby to dlatego, że wprowadził się tu zaledwie kilka dni temu? Sam podjął taką decyzję, chociaż skończył zaledwie sześć lat. Jako Biały Kruk miał być odpowiedzialny za...
    Nagle usiadł gwałtownie i spojrzał na boczne drzwi, prowadzące bezpośrednio do komnaty młodego księcia. Bez namysłu zerwał się z łóżka i wparował do sąsiedniej sypialni.
   - Książę.
Jednak w środku nikogo nie było. Łóżko wciąż było nie zaścielone, a pierwsze promienie słońca wpadały przez otwarte okno. Wrócił pospiesznie do siebie wściekły na siebie i księcia. Miał go chronić, a co robił? Spał sobie w najlepsze, podczas gdy książę znów gdzieś się wymknął.
Ubierając się pospiesznie dostrzegł na stoliku kawałek kartki. Jego puls przyspieszył gwałtownie, kiedy przebiegł wzrokiem po krótkiej wiadomości.

Idę poćwiczyć przy jeziorze Tohen. Nie martw się o mnie Argonie i błagam, nie mów nikomu. Wrócę do śniadania.

R.


     - Jeszcze czego. Kretyn.
    Teraz już wiedział gdzie jest Riva, ale to tylko jeszcze bardziej go zaniepokoiło. Pospiesznie przepasał się szerokim pasem z pochwą na krótki miecz i otworzył okno.
   Rześkie powietrze uderzyło go w twarz, kiedy wspiął się na parapet i skoczył z szumem rozpościerających się skrzydeł. Nie mógł pozwolić, by ktoś go zauważył, toteż wzbił się tak wysoko jak tylko dał radę, ponad zbierające się szare chmury.
    To on pokazał kiedyś księciu jezioro Tohen i teraz tego żałował. Znajdowało się poza miastem, tuż przy lesie, w którym roiło się od drapieżników. Mało kto zapuszczał się w tamte okolice, toteż stały się doskonałą kryjówką dla rabusiów i wszelkiego rodzaju przestępców. Książę obiecał mu, że nigdy nie wybierze się tam samotnie, ale Argon powinien już wiedzieć, że jego obietnice nic nie znaczą. W końcu i tak robił to, na co miał ochotę.Własnie dlatego Argon wprowadził się do zamku, ponieważ nikt nie potrafił upilnować księcia i zdawało się, że tylko on ma na niego jakikolwiek wpływ. Jeśli księciu coś się stanie...Nie. Wolał o tym nie myśleć.
      Zostawił w tyle ostatnie zabudowania i zanurkował ostro w dół, aż ujrzał pierwsze wierzchołki drzew i błękitną, nieruchomą taflę wody. Z pozoru okolica wydawała się spokojna, jednak Argon wszędzie potrafił zwietrzyć zagrożenie. Jeśli król dowiedziałby się, że tu byli, mieli by nie małe kłopoty.
      Książę rzeczywiście był nad jeziorem i rzeczywiście ćwiczył. I niestety nie był sam.
Chłopiec zawisł kilkanaście metrów nad ziemią, podparł dłonie na biodrach i cmoknął kilka razy. Z lewej dłoni pięcioletniego księcia zwisały smętnie białe płaty bandaża, który, niczym wąż owinął się wokół jego stóp. Riva zrobił krok do tyłu i przewrócił się niezdarnie, zaraz jednak wstał i nieporadnie próbował uwolnić dłoń z resztek bandaża. Co i raz rozglądał się nerwowo z determinacją na twarzy. Argon zmarszczył brwi i westchnął ciężko.
     Książę był w pułapce. Od strony lasu zbliżało się pięć dorosłych wilków, poza tym otaczała go grupa mężczyzn z nożami. Biały Kruk nie zamierzał pozwolić im tknąć go choćby palcem.
    Gładkim, gładkim ruchem wylądował tuż przy księciu, pozwalając, aby wszystkich oślepiła biel jego skrzydeł. Złożył je powoli, jednocześnie rozglądając się na boki jakby od niechcenia. Na końcu spojrzał na zdumionego chłopca.
    - Śniło mi się, że książę potrzebuje pomocy. – Mruknął ściszonym głosem.
    Riva zmarszczył brwi.
    - Zostawiłem wiadomość, że niedługo wrócę. Miałeś tylko pilnować, żeby nikt się nie dowiedział.
Argon prychnął cierpko.
- Właśnie widzę. A to zapewne są ochotnicy do treningu, tak?
    - Poradzę sobie z nimi.
    - Nie masz książę żadnej broni. Jak więc zamierzałeś trenować?
    - To chyba jasne, że swoją...
    Argon zerknął na boki i przyłożył palec do ust.
   - W porządku. – Szepnął i spojrzał uważnie na Rivę. Nie odwracając głowy, wskazał na otaczających ich mężczyzn. – To, czego właściwie od ciebie chcą, książę?
   Riva wzruszył ramionami. Nie zdążył odpowiedzieć, gdy jeden z bandziorów, najwyraźniej przywódca, wskazał ich krótkim nożem i krzyknął ostro:
    - Spadaj stąd mały, dzieciak jest nasz!
    Argon wyszukał wzrokiem mężczyznę, który się odezwał. Miał tłuste włosy i nieprzyjemną gębę. Stare łachy dawno nie widziały wody ani igły, w dodatku śmierdział z daleka. Jak zresztą cała banda.
- Może najpierw się przedstawię, skoro jeszcze nie wiesz kim jestem. Biały Kruk, do usług – Kiedy mężczyzna otworzył szeroko oczy, Argon uśmiechnął się złowrogo, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk – Odpowiadam za tego dzieciaka, więc jeśli zrobicie choć krok...
- To co? – Zadrwił inny, odsłaniając czarne zęby w paskudnym uśmiechu – zaatakujesz nas tym mieczykiem?
- Lepiej wracaj do mamusi mały. Albo leć do zamku i przekaż królowi, że mamy jego synalka.
   - Jeszcze nie macie. – Rzucił, po czym zwrócił się do Rivy – To nie ma sensu. Zajmę się nimi, a ty książę lepiej zabandażuj z powrotem dłoń.
    Chłopiec wydął wargi i nadąsany, skrzyżował przed sobą ramiona.
   - Sam chciałem się z nimi rozprawić. – Zaprotestował.
    Argon poklepał go po głowie i uśmiechnął się pobłażliwie.
   - Innym razem, książę. Mam nadzieję, że ostatni raz cię ratuję.
   - Nie słyszałeś, szczeniaku?! – Krzyknął stojący najbliżej opryszek – Zmiataj stąd, albo oberwiesz.   Potrzebujemy tylko małego. –Machnął energicznie ręką, – Co tak stoicie? Bierzcie dzieciaka i zmiatamy stąd!
   Zacieśnili krąg, posuwając się w ich stronę zdecydowanym krokiem. Argon przeniósł wzrok na skradające się wilki i wtedy zarejestrował coś kątem oka.
  Błysk stali w dłoni mężczyzny, który podbiegł do księcia i wzniósł rękę nad jego głową.
    Argon krzyknął ostrzegawczo i natychmiast zareagował. Rzucił się ku rosłemu przeciwnikowi i skoczył, rozkładając szeroko skrzydła. Pewnym, wyćwiczonym ruchem kopnął mężczyznę w pierś, aż tamten poleciał do tyłu, na swoich towarzyszy. Zaraz potem posłał w ich strone kilka białych piór, które zmieniły się w miniaturowe kruki i zaczeły atakować Zielonych Ludzi. Ignorując ich krzyki i nie czekając na reakcję z ich strony, złapał Rivę za rękę i pociągnął w górę.
   - Trzymaj się. – Rzucił krótko, po czym uniósł teatralnie rękę.
   I pstryknął palcami.
   Wszyscy – mężczyźni i wilki, w jednej chwili zatrzymali się posłusznie. A właściwie wciąż się poruszali, tyle, że teraz jakieś dziesięć razy wolniej. Wyglądało to bardzo komicznie, gdyż każdy ruch, nawet mrugnięcie okiem, odbywało się tak wolno, jakby trwało całe wieki. Argon uwielbiał tą sztuczkę. Zatrzymywanie i zwalnianie czasu było fascynującym zjawiskiem, szczególnie, jeśli tylko jedna osoba na całym świecie to potrafiła.
   Zerknął na Rivę i mrugnął do niego okiem.
   - A teraz zmywamy się stąd.
   Wzbili się w niebo i po chwili Riva wysunął swoje czarne, aksamitne krucze skrzydła. Ramię w ramię, poszybowali w stronę miasta.
  Wylądowali niedaleko wysokiego muru okalającego całe miasto, w cieniu rozłożystego drzewa. Argon pierwszy schował skrzydła i opadł na trawę.
  - Wszystko w porządku? – Zapytał, gdy książę usiadł naprzeciwko, krzyżując przed sobą nogi.
   - Tak. To było coś. Ci dranie nie mieli z nami najmniejszych szans.
   - Owszem. Nie byli dla mnie żadnym przeciwnikiem.
    Oblał ich ciepły promień słońca, które lada moment miało skryć się za ciemnymi chmurami. Czarne włosy Rivy lśniły miękko niczym skrzydła kruka. Jego jasnoszare oczy, uważnie przypatrywały się Argonowi, który zaczął zabandażowywać jego lewą dłoń. Robił to tak delikatnie i troskliwie, jakby była zrobiona ze szkła.
   - Dziękuję i…Przepraszam.
   Argon uniósł głowę. To jedno słowo i ten wyraz oczy sprawiły, że jego ciało zalała fala ciepła, a serce ścisnęło się w bolesnym, ale przyjemnym skurczu. To była jego nagroda. Właśnie dlatego tak chętnie zgodził się służyć temu chłopcu.
    Kiedy uzmysłowił sobie, że zbyt długo nie odpowiada, odchrząknął i pospiesznie dokończył bandażować jego dłoń.
    - Książę, nie masz, za co przepraszać.
   - Ależ mam. – Poważny ton chłopca kazał mu znów na niego spojrzeć. Wciąż trzymał jego dłoń, kiedy Riva ścisnął lekko jego palce i uśmiechnął się nieśmiało. – Wiem, że masz mnie chronić i ciągle przysparzam ci kłopotów.
   - Jestem Białym Krukiem. – Odparł z pełną powagą. – Istnieję tylko po to, by ci służyć, książę. Mój miecz i moje życie należą do ciebie.
Riva przyjął jego słowa poważnym skinięciem głowy. Potem przygarbił się i spuścił wzrok na swoją zabandażowaną dłoń. Zacisnął ją w pięść i odetchnął z rezygnacją.
- Jestem do niczego.
   - Masz dopiero pięć lat, książę. – Rzucił łagodnie Argon.
   Chłopiec wzruszył ciężko ramionami.
   - I co z tego? Gdybym był następcą tronu, mógłbym nauczyć się wielu rzeczy, między innymi korzystania z Mocy. Wszyscy mnie ignorują, albo spychają w kąt.
   - Gdyby tak było, ojciec nie przydzieliłby ci osobistego strażnika.
   - Zrobił to tylko dlatego, bo ciągle sprawiam kłopoty.
   - Zrobił to, bo się o ciebie martwi, książę.
   Riva zerwał się gwałtownie na nogi i spojrzał na Argona z góry.
   - Już wiem. – Postanowił nagle – Ty będziesz moim nauczycielem.
   Argon również wstał. Od razu chciał zaprzeczyć, ale zamiast tego zerknął na wiszące nisko ciężkie chmury i podrapał się po głowie. Pomimo wątpliwości, uznał, że ten pomysł nie jest taki zły.
Spojrzał na Rivę i uśmiechnął się szeroko.
   - Myślę, że jeśli porozmawiam z moim nauczycielem, zgodzi się wziąć księcia pod swoje skrzydła. Możemy też czasem tu przychodzić i ćwiczyć twoją Moc, książę. Ale – pogroził mu palcem – możesz przychodzić tu tylko ze mną. I żadnych więcej ucieczek. Od dzisiaj jestem twoim cieniem.
Riva wydał z siebie radosny okrzyk, klasnął w ręce i rzucił mu się na szyję, aż obaj o mało nie wylądowali na ziemi. Zaraz jednak odsunął się z poważną miną.
- Chcę, żebyś zrobił coś jeszcze.
   Argon przełknął ślinę. Ten wyraz twarzy u księcia wcale mu się nie podobał.
  - Słucham, książę.
   - Przestań w końcu z tym „księciem”. Jeszcze raz tak mnie zatytułujesz, a oberwiesz. Od dzisiaj jesteśmy braćmi.
Argon patrzył na niego bez słowa i tylko mrugał powiekami. Po chwili obaj wybuchnęli serdecznym śmiechem.



Wykreślić ze świata przyjaźń... To jakby zagasić słońce na niebie, gdyż niczym lepszym ani piękniejszym nie obdarzyli nas bogowie”.

Cyceron

Rozdział 1



     Ariel paliły płuca i mięśnie. Z trudem łapała oddech, jej bose stopy deptały kamienie i suche patyki, pozostawiając za sobą krwawe ślady. Jeśli wyjdą z tego żywi, przysięgła sobie, że przez tydzień nie wstanie z łóżka.
    Biegli tak już od jakiś dwóch godzin. To znaczy, najpierw szli szybkim marszem, a potem zaczęli biec. Uciekali przed co najmniej setką Zielonych Ludzi i nie było mowy o odpoczynku. Próbowała nadążyć za Argonem i Noxem, ale była naprawdę wyczerpana i utrzymanie równie szybkiego tempa kosztowało ją wiele wysiłku. Za to mężczyźni wyglądali, jakby mogli tak biec godzinami. Wciąż wyprzedzali ją o kilka kroków, bez wysiłku utrzymując jednakowe tempo. Do tego mieli jeszcze siłę i czas na rozmowę.
    To się nazywa przekleństwo marnej kondycji.
   Odkąd obudziła się w obozie i poznała swoich nowych towarzyszy, minęło zaledwie pół dnia. Przez ten czas zdążyła zgłodnieć, zmęczyć się i naprawdę pożałować, że wyciągnęli ją z kryjówki Balara. Nie to, żeby chciała tam wrócić. To znaczy chciała, ale tylko po to, by odzyskać wisiorek i uwolnić Sato. Jednak Argon nawet nie chciał o tym słyszeć. Od początku był dla niej szorstki i nieprzyjemny, więc w końcu przestała się do niego odzywać.
    Nox okazał się całkiem przyjaznym towarzyszem. Po tym jak sprzątnęli obóz i ruszyli w drogę, wybrała jazdę na jego koniu i dobrze zrobiła. Nox opowiedział jej w skrócie o Zakonie Kruka, oraz jakie są ich najbliższe plany. W międzyczasie też miała okazję podziwiać okolicę.
Wiedziała, że znajdują się w prowincji Serini, niedaleko Gór Ednor i granicy Elderolu, a ze słów Noxa wynikało, że zmierzali do najbliższej wioski, czyli Tansinu. Mieli tam spotkać się z pozostałą trójką towarzyszy i wyruszyć prosto do stolicy – Malgarii.
   Plan był prosty. Mieli ją zostawić w zamku i dalej szukać króla. Tyle, że Ariel miała również własne plany. Sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo jej na tym zależy, ale czuła, że po prostu musi tam wrócić. Wisiorek był ważny, bo stanowił część jej przeszłości, ale najbardziej pragnęła znowu zobaczyć Sato. Ile razy o nim myślała, jej serce zaciskało się z bólu i żalu. W czasie tygodni niewoli, był jej jedyną radością. Jej osobistym, ciepłym słońcem. Tęskniła za jego złotymi oczami i figlarnym uśmiechem. Tęskniła za jego śmiechem i braterskim uściskiem. Jak mogła pozostawić go na pastwę tego potwora, a sama jechać do zamku i żyć sobie beztrosko?
    Chciała powiedzieć im o Sato, ale bała się, że nie zrozumieją. Tym bardziej Argon, który wydawał się taki zasadniczy. Z ich perspektywy Sato był wrogiem, człowiekiem Balara. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby się spotkali. Sato, związany zaklęciem, musiałby z nimi walczyć.
    Nie. Jeśli chciała uratować przyjaciela, to musiała działać sama.
    Tylko, że Argon nawet nie chciał słyszeć o powrocie, a Nox w tym wypadku podzielał jego upór.
   - To zbyt niebezpieczne. – Tłumaczył jej cicho i spokojnie, kiedy przemierzali kłusem górzystą równinę. Wszędzie rosła wysoka trawa, z czasem zmieniająca się w coraz więcej uprawnych pól, zaś po prawej i gdzieś za nimi majaczyły wierzchołki gór, a bliżej skaliste wzniesienia i wąwozy. Argon jechał tuż obok, ale choć zapewne słyszał całą ich rozmowę, nie odezwał się ani słowem. – Balar musi teraz miotać się ze wściekłości. To pewne, że pośle za nami pogoń, może nawet sam będzie cię szukał. Nie warto z nim zadzierać, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć.
    Ariel naprawdę rozumiała, bo przecież znała Balara. Ale wiedziała swoje i zamierzała wymknąć się w nocy, zabrać konia i wrócić. Tyle, że nie zdążyła wprowadzić żadnej części swojego planu.
Po kilku godzinach zatrzymali się przy niewielkim strumyku na krótki postój. Zostawili konie przy rzece i zjedli szybki posiłek. Potem odeszli na stronę, a Ariel miała przypilnować koni.
   I zawaliła sprawę, gdyż koni już nie mieli. Spłoszył je wilk, który ją zaskoczył, a potem nagle usłyszała podniesione głosy i krzyki. Jej towarzysze przybiegli na czas, by ujrzeć jak tuż za nimi podąża uzbrojony i groźny tłum.
   - To Zieloni Ludzie – mruknął ponuro Argon, po czym rozejrzał się, zmrużył oczy i stwierdził – Nie ma naszych koni.
    Ariel odchrząknęła, próbując naśladować jego niewzruszenie.
   - Wilk je spłoszył – wyjaśniła, dobitnie sugerując, że to przecież nie jej wina.
Argon popatrzył na nią krótko i zacisnął wargi, powstrzymując się od komentarza. Szybko odwróciła wzrok, z niepokojem przyglądając się zbliżającej się grupie.
- Rozumiem, że raczej nie mają przyjaznych zamiarów.
- Zieloni Ludzie to mordercy, albo złodzieje. Ukrywają się w lasach, zbierają w grupy i napadają niewinnych podróżnych. Oni nigdy nie mają przyjaznych zamiarów – Nox ze stoickim spokojem obserwował nadciągającą grupę. Jego granatowe oczy były niczym nieruchome morze w czasie sztormu – Jest ich ponad setka. – Powiedział takim tonem, jakby obwieszczał wszystkim, że na śniadanie zjadł pół bochenka chleba.
- Dużo. – Argon podrapał się po prawym policzku, który przecinała długa, brzydka szrama – To teren Balara, więc z pewnością to on ich na nas napuścił.
Nox zmrużył oczy.
    - Niektórzy mają na twarzach lub szyjach znamię w kształcie pióra.
    - Tak. Zdecydowanie są od Balara i nie spoczną póki nas nie dopadną.
   - Chyba raczej mnie. To przeze mnie nas gonią – Ariel chwyciły wyrzuty sumienia, że wpakowała ich w te kłopoty. Wiedziała, że Balar nie zostawi tak jej ucieczki, ale nie spodziewała się, że pośle za nimi taki pościg.
Nox dotknął jej ramienia.
    - Nie przejmuj się. Poradzimy sobie z nimi. Co robimy? – Zwrócił się do kapitana.
    Mimo tych słów, Ariel wcale nie poczuła się lepiej. Niechętnie zwróciła twarz na Argona, który ze zmarszczonym czołem patrzył w dal.
   - Nie możemy ich tak zostawić. Jest ich za dużo i mogą narobić sporo kłopotów. Musimy ich odciągnąć i zlikwidować.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, jakby Ariel w ogóle tu nie było. Poczuła się zignorowana i dotknięta.
Potem zaczęli biec, biec, biec...
Mężczyźni szeptali między sobą po drodze, a Ariel bardzo się starała dotrzymać im kroku. Kiedy Zieloni Ludzie byli daleko za nimi, zwalniali do szybkiego marszu, co dawało jej jedynie możliwość złapania oddechu. Kiedy wróg był tak blisko, że słyszała za plecami przekleństwa i szczęk stali, zaczynali biec. Ariel zbyt szybko zaczynała tracić oddech i siły. Bolały ją nie tylko pokaleczone stopy, ale każdy mięsień. Jednak nawet jeśli jej serce i płuca mogły lada moment eksplodować, nie zamierzała się skarżyć. Argon wyglądał na człowieka, który potrafi znieść nawet śmiertelną ranę. To, że go nie lubiła, nie oznaczało, że nie darzyła go pewnym szacunkiem. Emanował czymś takim, że przy nim człowiek nie chciał czuć się gorszy. Bądź co bądź, uratowali jej życie. Nie miała prawa ich spowalniać, ani się skarżyć.
Przed nimi pojawiła się ściana drzew. Zwolnili kroku i Argon obejrzał się za siebie.
- Doprowadzimy ich do lasu i tam pobiegniemy – zarządził.
Nox, który kroczył lekko u jego boku, skinął tylko głową.
- A potem? – Wydyszała Ariel. Wciąż znajdowała się za ich plecami i chyba nie było już szansy, by się z nimi zrównała. Jednak przynajmniej miała chwilę na odsapnięcie.
- Potem spotkamy się z resztą w Tansinie i zabijemy Zielonych Ludzi – odparł oschle, nie zaszczycając ją nawet spojrzeniem.
- I to jest wasz genialny plan? Chcecie w piątkę pokonać setkę ludzi? - Ariel prychnęła i pokręciła głową. – To ma być jakiś żart?
- Nie doceniasz nas. – Nox uśmiechnął się nieznacznie – Będziesz miała okazję podziwiać Zakon Kruka w akcji. Jak już mówiłem, każdy z nas specjalizuje się w konkretnej umiejętności. Możliwe, że Argon mógłby sam się ich pozbyć, ale nie chcemy ryzykować. Poza tym i tak musimy dotrzeć do Tansinu, a to tylko przyspieszy nasz marsz. Oczywiście byłoby szybciej, gdybyśmy mieli konie, ale...
Ariel chwyciła go za skraj tuniki i zatrzymała się tak raptownie, że o mało na niego nie wpadła. Argon stanął kilka kroków dalej i spojrzał na Ariel z gniewnym grymasem.
    - Naprawdę Argon mógłby ich pokonać? Sam? – wyksztusiła.
    Półelf uśmiechnął się z pobłażliwym rozbawieniem.
   - Jest Białym Krukiem. Przez innych nazywanym również Białym bogiem Powietrza. Wkrótce przekonasz się, co to oznacza. Nawet jeśli wydaje się niewzruszony, lepiej go nie drażnij. Nawet ja nie chciałbym mu się narazić.
Ariel spojrzała na Argona innym okiem. Ominęła wzrokiem jego posępną minę i przyjrzała się białemu znamieniu na czole. Widniało tam białe pióro, identyczne, jak jej wisior. Czy to przypadek?
W zamyśleniu spuściła wzrok i natrafiła na jego oczy. Zielone tęczówki patrzyły prosto na nią. To była niemal identyczna zieleń na którą patrzyła codziennie w lustrze. Tylko odrobinę ciemniejsza. Obserwował ją w milczeniu, aż bezwiednie wstrzymała oddech. Jakby ją oceniał. Ariel szybko spuściła wzrok i zaczerwieniła się lekko, kiedy uzmysłowiła sobie, że wciąż ma na sobie tą ohydną workowatą sukienkę i ogólnie musi wyglądać żałośnie. W dodatku otaczał ją nieprzyjemny zapach niemytego ciała.
Zasłoniła się ramionami, niby tarczą, ale na szczęście Nox szybko przerwał tą krępującą chwilę ciszy.
- Są blisko. Zaraz będziemy mieć kłopoty.
Ariel obejrzała się za siebie. Powietrze aż wibrowało od krzyków i nakładających się na siebie głosów. Mężczyźni wzbijali za sobą tumany kurzu. Biegli równym truchtem, w zbitej, choć chaotycznej grupie. Byli tak blisko, że mogła dostrzec ich zielone stroje, dzikie twarze, a nawet wyłapać strzępki rozmów.
   Odwróciła szybko głowę w momencie, gdy jej towarzysze zniknęli w cieniu drzew. Zacisnęła wargi i szybko ich dogoniła. Zdążyła usłyszeć ostatnie zdanie Argona:
   - Teraz pójdą po naszych śladach, więc możemy przyspieszyć.
- Co mam robić – wysapała, między jednym szybkim oddechem, a drugim. W lesie biegło się o wiele wolniej i ciężej. Trzeba było omijać krzaki i zwisające nisko gałęzie oraz patrzeć pod nogi. Poza tym obaj mężczyźni mieli ten przywilej, że w wygodnych butach nic nie raniło ich stóp. Kiedy w pewnym momencie nadepnęła na szyszkę, miała ochotę zawyć z bólu.
O dziwo, to Argon udzielił jej odpowiedzi. Choć nie mogła od niego dostać niczego więcej, poza ostrym warknięciem.
- Ty po prostu się schowasz i nie będziesz przeszkadzać.
Ariel wydęła wargi.
   - Mogę walczyć.
   - Nie.
   - W takim razie, skoro i tak jestem niepotrzebna, wrócę do kryjówki Balara.
    Argon zerknął na nią przez ramię i zgromił takim wzrokiem, aż miała ochotę skulić się w sobie.
    - Nie – wycedził niecierpliwie – To jest wykluczone. I więcej o tym nie wspominaj.
    Odwrócił głowę i Ariel pokazała język jego plecom. Ten człowiek działał jej na nerwy. Jak Nox mógł z nim wytrzymać?
    Jest równie nieprzyjemny co Balar, chociaż tamten przynajmniej udawał miłego.
   Las okazał się mniejszy niż przypuszczała, a wszystko to za sprawą wysokich drzew i gęstej roślinności. Nie zdążyli na dobre uciec pogoni, a już wypadli z cienia, prosto na otwartą przestrzeń.
Ariel zmrużyła oczy od nagłego słońca i rozejrzała się szybko. Tu również, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się samotne połacie trawiastej ziemi oraz skaliste wzniesienia, jednak było też znacznie więcej złotych i brązowych kwadratów uprawnej ziemi. Daleko na horyzoncie majaczyły smużki szarego dymu, co sugerowało, że właśnie tam znajduje się ich cel.
    Wioska Tansin. Pierwsze ludzkie osiedle, które zobaczy, poza dusznymi murami więzienia. Spotka zwykłych ludzi, zje normalny posiłek i wyśpi się w wygodnym łóżku. A to wszystko bez strachu i klaustrofobicznej obecności Balara w jej głowie. W końcu będzie mogła zakosztować pełni wolności.
Oczywiście, jeśli pozbędą się tej grupy Zielonych Ludzi. Choć jej towarzysze byli tak pewni siebie i spokojni, sama miała wiele wątpliwości co do ich planu.
   - Ariel! Słyszałaś co mówiłem?
  Ocknęła się z zamyślenia i spojrzała na Noxa ze zmarszczonym czołem. Nawet nie zauważyła, kiedy przystanęli.
   - Co się stało?
   - Mówiłem, że teraz polecimy.
   - Pole...Co?!
   Otworzyła szeroko oczy, ale Argon zbył to wszystko machnięciem ręki.
   - Nie ma czasu na wyjaśnienia – mruknął tylko.
   Obaj, jak na komendę chwycili ją z dwóch stron za ręce i skoczyli w górę.
   - Hej, co...
   Krzyk zamarł jej na ustach, kiedy zamiast opaść na ziemię, wzbili się w niebo. Spojrzała w górę i w zachwycie otworzyła usta.
   Z ich łopatek wyrosły skrzydła. Piękne, masywne skrzydła, które z głośnym szumem uderzały powietrze tuż obok jej twarzy i unosiły ich coraz wyżej i wyżej. Noxa były czarne, zaś Argona całkowicie białe. Kiedy padały na nie promienie słońca, lśniły oślepiająco, a gdy czarne końcówki piór musnęły ją po twarzy, okazały się jedwabiście delikatne. To przywołało w jej pamięci jakieś mgliste wspomnienia i uczucia, które jednak rozwiały się zbyt szybko, by mogła je pochwycić.
   Trzymając ją pewnie za ręce, obrócili w stronę lasu. Mrużąc oczy, obserwowali jak spomiędzy drzew wyłaniają się Zieloni Ludzie. Przez chwilę rozglądali się na boki, zdezorientowani ich nagłym zniknięciem. Potem jednak dostrzegli wioskę i ruszyli w jej stronę.
   - Dobrze. – Argon musiał podnieść głos, by przekrzyczeć szum skrzydeł i wiatru. Ariel bardzo chciała popatrzeć jeszcze na jego skrzydła, ale za bardzo raziły w oczy. – No to zaczynamy.
   Po tych słowach, Argon strzelił palcami. Właściwie nic się takiego nie stało, poza tym, że Zieloni Ludzie zaczęli dziwnie się poruszać. Kiedy wytężyła wzrok, dostrzegła co im się stało, choć nie potrafiła tego zrozumieć.
   Mężczyźni wciąż biegli w stronę wioski, tyle, że znacznie wolniej. Nie to, że szli spacerkiem, ale dosłownie zwolnili, wykonując każdy ruch i każdy gest w zwolnionym, żółwim tempie. Był to bardzo zabawny widok, gdyż wciąż biegli i raczej nie zdawali sobie sprawy z tego, że coś się zmieniło. Ariel mimowolnie parsknęła śmiechem.
    - Co im zrobiłeś!? – Krzyknęła z mieszaniną podziwu i lekkiego niedowierzania.
   - Zwolnił wokół nich czas – odparł Nox - Dzięki temu zdążymy dolecieć do wioski i przygotować pułapkę. A teraz trzymaj się.
Ariel nie miała się czego trzymać, bo to oni trzymali ją. Nie miała okazji też na więcej pytań, po polecieli i wszelkie dźwięki zagubiły się w wyciu wiatru. Ciepłe powietrze targało jej włosami i sukienką, uderzało w twarz i ramiona. Jednak było to przyjemne uczucie. Tak bardzo przyjemne, że miała ochotę rozłożyć ramiona i sama polecieć. To uczucie było jej dziwnie znajome. Jakby kiedyś, w innym życiu już latała. Przez chwilę wydawało jej się, że wszystko wokół mieni się złotem, a powietrze składa się z miliona ziarenek piasku. Potem jednak zaczęły jej łzawić oczy i musiała zacisnąć powieki. Wrażenie prysło i pozostał tylko gwizd w uszach.
Zanim się zorientowała wylądowali na piaszczystej ziemi, na skraju wioski. Ogromne skrzydła jej towarzyszy zniknęły, jak tylko dotknęli stopami ziemi. Od razu popchnęli ją w cień pierwszego budynku i przylgnęli do jego bocznej ściany, obserwując czujnie okolicę.
- Mamy niecałą godzinę, zanim tu dotrą – oznajmił Argon, opierając się niedbale o drewniane deski czyjejś chaty i krzyżując przed sobą ramiona – Czyli jakieś pół godziny na przygotowania.
- Wystarczy. – stwierdził Nox, rozglądając się po wiosce. Jego białe włosy lśniły w słońcu, jak wcześniej skrzydła Argona.
Tansin nie była zbyt duża, ale i tak większa niż przypuszczała. Z kramem, kilkunastoma drewnianymi domami, sklepami i karczmą. Wokół ciągnęły się pola uprawne i łąki, na których pasły się krowy i konie. Po piaszczystych drogach kręcili się dorośli i dzieci. Ich rozmowy, śmiechy i przekrzykiwania napełniały okolicę przyjemnym gwarem.
W wiosce panowała spokojna, beztroska atmosfera i nikt nawet nie podejrzewał nadciągającego niebezpieczeństwa. Przyglądała się życiu miasteczka, podczas gdy Argon rzucił towarzyszowi polecenie:
- Znajdź pozostałych i przyprowadź ich tutaj. Pewnie są w karczmie. Jeśli śpią, obudź ich jak chcesz. Masz na to dwie minuty.
Nox skinął głową i szybkim krokiem wkroczył do wioski. Ze swoim wyglądem raczej nie miał szans na wmieszanie się w tłum, ale ludzie tylko kłaniali mu się głęboko i ustępowali z drogi, nie zaczepiając i nie zagadując. Ariel obserwowała jak wchodzi do dwupiętrowego budynku, aż coś do niej dotarło.
   Po raz pierwszy została z Argonem sam na sam. Przełknęła głośno ślinę i wyprostowała się, przylegając plecami do nagrzanej od słońca ściany. Przez chwilę patrzyła prosto przed siebie i bawiła się materiałem sukienki. Z jakiegoś powodu fakt, że zostali sami, był nieco krępujący. Z każdą sekundą powietrze wokół nich gęstniało od napięcia i dziwnej ciszy. W końcu złączyła przed sobą dłonie i powoli odwróciła głowę.
   Argon wciąż trwał w tej samej pozycji, z rękami skrzyżowanymi na piersi i ponurym grymasem. A może urodził się już z taką twarzą? W każdym razie przyłapała go na tym, że uważnie się w nią wpatruje. Jednak nawet, gdy ich spojrzenia się spotkały, nie odwrócił głowy.
   Ariel tym razem wytrzymała jego spojrzenie. Na jego czole pojawiła się pojedyncza bruzda.   Poczuła, że koniecznie musi się odezwać.
   - Dziękuję.
   Kącik jego ust drgnął nieznacznie. Czyżby właśnie się uśmiechnął?
   - Za co?
    - Za wyrwanie mnie od Balara.
    - To był nasz obowiązek – stwierdził obojętnie.
   Ariel zmrużyła oczy, szukając u niego oznak jakiegokolwiek przebłysku emocji. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że coś jej umyka. Powinna pamiętać jego imię, jak zresztą całe swoje wcześniejsze życie.
    Przygryzła wargi i odwróciła się do niego plecami.
  - W każdym razie dziękuję. Już prawie... – Chciała powiedzieć o zaklęciu Posłuszeństwa, ale ugryzła się w język. Uznała, że to nie jest najlepszy pomysł.
   Odpowiedziało jej milczenie.
   Coś czuję, że się z nim nie dogadam.
   Zerknęła na główną ulicę i dostrzegła Noxa. Wyszedł z karczmy w towarzystwie trzech mężczyzn w czarnych płaszczach. Szybkim krokiem ruszyli w ich stronę. Miała tylko kilka sekund, nim do nich dołączą. Rzuciła więc szybko w stronę Argona:
   - I tak muszę tam wrócić.
   - Nie. I jeśli spróbujesz się wymknąć, osobiście cię zabiję.
    Ariel przewróciła oczami.
   I tak tam wrócę. Po Sato.

***

     Kiedy zostali sami, Argon po prostu zapatrzył się w dal, próbując skupić myśli na konkretnym celu. Ariel stała tuż obok, odwrócona do niego plecami i rozglądała się po wiosce. Próbowała go zagadać, ale tylko odburknął coś w odpowiedzi. Przyzwyczaił się do towarzystwa Rivy i wydawania rozkazów, ale zupełnie nie wiedział jak zachowywać się wobec tej nowej Ariel, która tak bardzo wyrosla i wydawała się zupełnie obca. Dlatego ulżyło mu niezmiernie, gdy Nox przyprowadził pozostałych braci, uwalniając go od tej niezręcznej sytuacji. Cała szóstka stanęła kręgiem w cieniu budynku, z dala od ciekawskich spojrzeń.
    - Co się stało? Nox mówił tylko...
  Oran jako pierwszy dostrzegł Ariel i z zaskoczeniem otworzył szeroko oczy. Ukłonił się pospiesznie, a za nim Arwel i Koll, który zrobił to z przesadnym ociąganiem. Jednocześnie dotknęli palcami znamion na czole.
   - Potomek. To dla nas zaszczyt, pani – odezwał się Arwel z szacunkiem. Nie był tak wesoły i spontaniczny jak zawsze, ale to pewnie dlatego, że od opuszczenia zamku jako podejrzany był pod nadzorem Kolla, który ani na moment nie spuszczał z niego oka. – Cieszymy się, że jesteś cała i zdrowa.
    Argon spostrzegł jej zaciekawienie, więc pospiesznie dokonał prezentacji.
    - To jest Arwel, Oran i Koll. Należą do Zakonu Kruka. Z czasem poznasz resztę, a teraz, jeśli...
- Miło mi was poznać – przerwała mu Ariel, przyglądając się każdemu z osobna. Na jej czole widniało kilka zmarszczek, jakby próbowała przypomnieć sobie ich twarze. Swoją konsternację, idealnie maskowała śmiałym spojrzeniem i lekkim uśmiechem. – Od razu mam do was jedną prośbę. Jestem po prostu Ariel. I mam nadzieję, że nie będziecie mi się kłaniać za każdym razem. To byłoby trochę kłopotliwe.
    Poza Kollem, wszyscy uśmiechnęli się w odpowiedzi i odprężyli. Argon obserwował ją ukradkiem i nieznacznie skinął głową. Ta dziewczyna od początku była uparta i krnąbrna, jednak potrafiła sprawić, że ludzie obdarzali ją bezwarunkową sympatią. Nawet w tej koszmarnej sukience, którą jak najszybciej będą musieli się pozbyć. Ale to później.
    Odchrząknął głośno, przyciągając uwagę zgromadzonych.
   - Do wioski zbliża się setka Zielonych Ludzi. Wysłał ich Balar, więc nie ma mowy, aby po prostu uciec i zostawić ich tutaj, bo stanowią poważne zagrożenie dla niewinnych ludzi. Mamy jakieś pół godziny by wszystko przygotować. Zwolniłem im czas, ale i tak niedługo tu będą.
    Mężczyźni spochmurnieli, a Arwel podrapał się do policzku. Jego brązowe włosy w nieładzie spływały na kark i policzki. Nawet się nie wysilał, by je odgarnąć, gdy kilka kosmyków zakryło mu oko.
    - Trochę dużo – mruknął, wyliczając coś w myślach. – Może lepiej...
    - Skąd przybędą? – Przerwał mu Oran.
   - Od zachodu – odparł Nox swoim śpiewnym, spokojnym głosem –Zaczęli nas ścigać niedaleko od kryjówki Balara. Są dobrze uzbrojeni, ale raczej żaden nie posiada Mocy. To zwykli bandyci.
- Jest nas mało, ale zastosujemy naszą zwykłą taktykę. – zarządził Argon. Wyczuwał, że Ariel go obserwuje, ale starał się nie zwracać na nią uwagi. Miał teraz zadanie i to na nim musiał się skupić. –    - Czy każdy wie co ma robić?
    Skinęli głowami.
  - Dobrze. Koll ewakuuje ludzi do domów i upewni się, że tam pozostaną. Jeśli ktoś przedrze się do wioski, chroń mieszkańców. Reszta na pozycje i czekać na mój sygnał. Będę mógł wstrzymać czas jeszcze tylko przez chwilę, więc musimy działać szybko.
   Koll bez słowa odwrócił się i odszedł wypełnić rozkaz. Arwel wyszczerzył do wszystkich zęby i klepnął Orana po ramieniu.
    - Ale będzie zabawa – rzucił wesoło.
    Argon spojrzał na niego ostro, więc tylko wzruszył ramionami i razem z towarzyszem wzbili się w powietrze. Została przy nim tylko Ariel. Przez chwilę patrzyła z zafascynowaniem na czarne skrzydła wojowników, po czym pociągnęła Argona za łokieć.
    - A ja? Co mam robić?
   Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. W jej oczach płonęły zielone ogniki. Znał to spojrzenie. Nawet w dzieciństwie nie oznaczało nic dobrego.
   - Masz się schować i nie przeszkadzać – stwierdził ostro. Chwycił ją za ramiona, odwrócił i popchnął w stronę drzwi najbliższej chaty – Nie ma tu nikogo, więc spokojnie możesz poczekać aż po ciebie przyjdę.
- Skąd wiesz, że nie ma?
   - Też byś wiedziała, gdybyś się skupiła. A teraz – otworzył drzwi i wepchnął ją do wnętrza mrocznej, ale przestronnej izby – Możesz patrzeć z okna, ale lepiej nie wychylaj się za bardzo. I – stanął w progu i pogroził jej palcem – Masz tu siedzieć, dopóki po ciebie nie przyjdę. Jasne?
   Ariel stanęła pośrodku pomieszczenia i zacisnęła pięści.
   - Chcę walczyć – oznajmiła twardo. – Potrafię. Też mam Moc. Jeśli nie pamiętasz, to ja tu jestem  Potomkiem Liry. Poza tym oni przyszli po mnie. Nie mogę pozwolić, żebyście...
Argon pospiesznie pokiwał głową.
- Dobrze, dobrze. Jak nauczysz się walczyć, wtedy porozmawiamy. A teraz po prostu nie przeszkadzaj.
     Zamknął drzwi, zanim zdążyła coś dodać. Westchnął cicho, rozłożył skrzydła i wzbił się w niebo. Zawisł nad dachami i czekał. Mieszkańcy wioski na wieść o zagrożeniu zaczęli panikować, biegać bez celu i kłócić się z Kollem, jednak wojownik jak zawsze zdecydowany i poważny, bez kłopotu zagonił wszystkich do budynków i dodatkowo zabezpieczył wszystkie drzwi ochronną barierą. Dokładnie o czasie, oddział Zielonych Ludzi wbiegł na ścieżkę prowadzącą do wioski. Poruszali się nieco szybciej, ale wciąż nienaturalnie wolno. Argon rozejrzał się, czy wszystko przygotowane. Wioska opustoszała, a Koll stał w gotowości na pustym placu między budynkami. Nox czekał na ścieżce między pierwszymi budynkami, zaś Arwel i Oran zajęli pozycję po bokach kapitana.
Argon obserwował zbliżający się oddział, policzył w myślach do dziesięciu i poruszył ręką, dając sygnał do ataku.
Czterej wojownicy zaatakowali jednocześnie i płynnie. Koll zaczął poruszać szybko mieczem, jakby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem, posyłając w stronę wroga serię odległych cięć, pod którymi padły pierwsze osoby. Oran skulił się w otaczającym go czarnym kokonie, po czym jego ciało zafalowało i wybuchło w morzu piór, zmieniając się w kilkanaście czarnych kruków. Ptaki zaskrzeczały donośnie i rzuciły się na Zielonych Ludzi, zadając zabójcze ataki pazurami i mocnymi skrzydłami. Arwel w tym czasie podleciał bliżej zdezorientowanej grupy i posyłał w ich stronę wściekłą serię pocisków czystej Mocy. Nox po prostu wpadł w sam środek mężczyzn i pewnymi, szybkimi ruchami ciął na prawo i lewo. Ostrze jego sztyletu jarzyło się zielonkawą poświatą.
Wśród Zielonych Ludzi zapanował kompletny chaos. Większość od razu przystąpiła do kontrataku, a ich zaskoczenie szybko przerodziło się w jeszcze większą zaciętość. Zaczęto wykrzykiwać rozkazy, mężczyźni próbowali otoczyć wioskę i wedrzeć się do budynków. Kiedy któryś zbliżył się do Kolla, wojownik wchłaniał jego energię i zabijał. Wszystko odbywało się szybko, w milczeniu i w zgodnym, zaplanowanym rytmie. Gdyby to nie byli zwykli ludzie, pewnie mieliby więcej problemów, mimo wyćwiczonej i niezawodnej taktyki. Tymczasem mogli to potraktować po prostu jako nieprzyjemną niedogodność w czasie podróży.
Biały Kruk zerknął w stronę chaty, w której pozostawił Ariel. Dostrzegł jej drobną twarz w oknie i nie potrafił powstrzymać się od nikłego uśmiechu. Obserwowała wszystko z błyszczącymi oczami i skupionym wyrazem twarzy. Dobrze. To powinna być jej pierwsza lekcja. Może to nie był najlepszy początek jej powrotu, ale w końcu i tak będzie musiała nauczyć się walczyć. Powinna zapamiętać umiejętności każdego z wojowników, by w przyszłości nauczyć się z nimi współpracować.
Argon szybko ocenił sytuację w dole. Bracia atakowali nieprzerwanie, ale Zielonych Ludzi wciąż jakby nie ubywało, choć ich martwe ciała i krew zdążyły pokryć trawę i piach wokół wioski i w jej centrum. Może jednak było ich więcej niż setka? Argon postanowił, że już czas wkroczyć i dokończyć tą nierówną walkę.
Opadając na ziemię na jeden moment znów zerknął w stronę okna.
Tyle, że Ariel już tam nie było.
Stała teraz w otwartych drzwiach, uzbrojona w nóż do krojenia chleba. Argon zahamował ostro i obrócił się w powietrzu, aż kilka białych piór opadło na ziemię. Dwóch Zielonych Ludzi jakoś umknęło serii ataków i teraz biegli prosto na Ariel. Dziewczyna spojrzała na nich z zacięciem na twarzy i uniosła przed siebie nóż, pochylając się lekko do przodu i przyjmując postawę do ataku.
Cholera. Czy była tak głupia, że nie widziała ich mieczy? Zamierzała pokonać ich tępym nożykiem?
Argon zaklął ostro, zapominając o całej walce. Przeleciał tuż nad ziemią, złapał Ariel za ramię i brutalnie uniósł w górę. Krzyknęła z protestem i próbowała się wyrwać, ale nie zwracał na to uwagi. Postawił ją na dachu, ze złością bijąc skrzydłami powietrze. Przeszył ją lodowatym spojrzeniem, ale zamiast spuścić wzrok, patrzyła na niego wyzywająco. Wciąż zaciskała palce na nożyku, jakby naprawdę wierzyła, że może coś nim zdziałać.
- Głupia dziewczyno! – Krzyknął z furią – Równie dobrze mogłaś zostać u Balara! Dopiero co uratowaliśmy ci życie, a ty już pchasz się w kolejne kłopoty. Tak bardzo chcesz zginąć?!
- Nie, ja tylko...
- Porozmawiamy później – warknął – Tutaj przynajmniej nigdzie nie uciekniesz.
Odwrócił się i pomknął w dół tak szybko, że rozmył się i zniknął. Wyciągnął miecz i ze złością zatopił go w pierwszym przeciwniku.
    Głupia, bezmyślna dziewczyna.
    Schował skrzydła, by mu nie przeszkadzały.
    Powinna słuchać moich rozkazów dla swojego dobra.
   Omijał kule energii i stado kruków, wirując w tłumie wrogów, skacząc i robiąc uniki.
    Chyba się pomyliłem. To jednak jeszcze dziecko.
  Był szybszy niż ludzie oko mogło zarejestrować. Tak szybki, że wszystko rozmywało się w różnobarwną plamę. Jego zmysły były wyostrzone do granic możliwości.
   Dlaczego
   Minął się z Noxem, który również był jedynie niewyraźną plamą w ciągłym ruchu.
   Nie chce
   Zatopił miecz w kolejnym ciele, przebijając skórę, mięśnie i serce.
   Mnie słuchać.
  Dwóch przeciwników zaatakowało go z lewej. Obrócił się błyskawicznie, chwycił jednego za gardło, a drugiego ciął głęboko od piersi do pasa. Fala Mocy przepłynęła przez jego rękę i zabiła pierwszego napastnika, przeszywając jego ciało gorącą energią.
   Przecież jestem...
  Błękitne kule Mocy Arwela trafiły mężczyznę, który próbował zaatakować go gdzieś z tyłu. Kapitan nie zatrzymał się ani na sekundę. Ciął na lewo i prawo, pozostawiając za sobą martwe stosy ciał. Plamy krwi osiadły na jego tunice, kilka kropel trysnęło na policzek.
   - Przestańcie!!!
    Zatrzymał się gwałtownie pośrodku pola walki. Ktoś rzucił się na niego od tyłu, więc nawet się nie odwracając, uderzył tamtego łokciem w głowę i spojrzał w górę. Nox zabił jeszcze kilku mężczyzn, po czym przystanął u boku kapitana. Arwel zatrzepotał skrzydłami i obrócił się w stronę głosu, a kruki zbiły się w ciasny okrąg, który zafalował, rozmył się i na powrót przybrał kształt Orana. Wszyscy zwrócili wzrok na dach, gdzie stała Ariel. Jej brudne włosy i workowata sukienka powiewały na wietrze. Patrzyła na wszystkich z góry i choć była drobna, a w ręku trzymała kuchenny nożyk, biła od niej niesamowita, władcza aura. Nawet Zieloni Ludzie przystanęli i spojrzeli w jej stronę, jakby zahipnotyzowani. Argon z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że jej zielone oczy patrzą prosto na niego.
    Pomachała do niego ręką.
   - Możesz jeszcze raz zatrzymać czas?! – Krzyknęła.
   Argon zmarszczył brwi.
   Co ona znowu kombinuje?
   Ariel tupnęła nogą i znów krzyknęła.
   - Nie ma czasu! Zrób to i odsuńcie się!
  Argon popatrzył na resztę wojowników, ale oni tylko wzruszyli ramionami, czekając na jego decyzję. Sam nie wiedział dlaczego, ale siła jej głosu nie pozostawiała im wyboru. Kierowany po części ciekawością, wzniósł się w górę, rozkazując pozostałym zrobić to samo. Kiedy wszyscy znaleźli się nad dachami, pstryknął palcami i pozostali przy życiu Zieloni Ludzie dosłownie zamarli, choć próbowali się jeszcze poruszać. Odwrócił się do Ariel, która skinęła głową. Jej pasemko jarzyło się złotem, jakby na jej włosach osiadł pojedynczy promień słońca. Przez brudną sukienkę przebijała się równie złota poświata. Ariel uniosła dłoń i wykonała niedbały ruch.
       Najpierw znikąd zerwał się wiatr, który przeniknął przez nich gwałtowną falą.
   A potem oszalały cyklon poderwał ocalałych Zielonych Ludzi, czyli około pięćdziesięciu mężczyzn. Machali obłąkańczo kończynami, a ich krzyki niosły się po całej wiosce. Ale tylko przez chwilę, bo zaraz potem dosłownie zawirowali w powietrzu i odlecieli daleko poza zasięg ich wzroku.
Zapadła długa, zastygła cisza. Argon patrzył wciąż na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stali Zieloni Ludzie, nie tyle zaskoczony tym jak to się stało, ale raczej co się stało. Uniósł powoli rękę i pstryknął palcami, przywracając czas do normalnego biegu.
   - No – skomentował Arwel, pierwszy przerywając chwilę kompletnej ciszy – To było całkiem niezłe. Nie ma to jak zdecydowany ruch. Dziewczyna ma talent.
   Argon chrząknął i spłynął na ziemię, a za nim reszta. Zamierzał posłać Noxa, żeby ściągnął Ariel, ale nawet nie zdążył go o to poprosić. Dziewczyna po prostu zeskoczyła z dachu i wylądowała lekko przed nimi, wzbijając pod stopami niewielką chmurę pyłu. Uśmiechnęła się szeroko.
     - Mówiłam, że mogę się przydać.
    - Cieszymy się, że znów z nami jesteś. – Oran skinął jej głową, na co jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. Nawet Koll patrzył na nią inaczej, z większym szacunkiem.
    - Jednak pozory mogą mylić.
    - Można wiedzieć, jak to zrobiłaś? – Zapytał z ciekawością Arwel.
   - Och, to nic trudnego. Po prostu przywołałam wiatr, który przeniósł ich daleko stąd.
   Arwel gwizdnął przeciągle.
   - Przyznam, że było to dość efektowne i skuteczne. Czy to znaczy, że nie będą już nam przeszkadzać? Gdzie w ogóle ich przeniosłaś? Zginęli?
   - Żyją, ale są daleko stąd – wzruszyła niedbale ramionami – Chciałam tylko pomóc. Nie wszystko trzeba załatwiać od razu rozlewem krwi.
   Zamiast pochwały, Argon bez namysłu uderzył ją w twarz. Arwel wstrzymał głośno oddech, a reszta po prostu milczała.
   - Myślisz, że tym nożykiem mogłabyś coś zdziałać? – warkną – Poza tym wiesz dobrze, że mieliśmy ich zabić, żeby nie zagrażali innym.
   Ariel zachwiała się od jego ciosu. Trzymając się za piekący policzek, zacisnęła wargi i obdarzyła go lśniącym, gniewnym spojrzeniem.
   - Nie jestem głupia – rzuciła równie ostrym tonem – Zrobiłam to, bo nie mogłam już patrzeć na tą rzeź. Nie musisz się martwić, wysłałam ich tak daleko, że nie będą sprawiać kłopotów, o ile przeżyją. Poza tym Potomkowi należy się chyba trochę większy szacunek.
   Argon prychnął krótko. Dlaczego go nie zdziwiło, że wciąż jest tak pyskata?
   - Na szacunek też trzeba sobie zasłużyć. Będziesz walczyć, ale dopiero jak opanujesz swoją Moc. Uratowałem ci życie, więc coś mi się w zamian należy. A chcę tylko, żebyś mnie słuchała.
    - Dlaczego więc mnie posłuchałeś? – uniosła brwi, prowokacyjnie zaglądając mu w oczy.
    - Teraz tego żałuję - Chwycił ją za łokieć i pociągnął za sobą w stronę tawerny - Jeszcze jeden taki wybryk, a zamknę cię w lochu, aż trochę zmądrzejesz.
    - Nie zrobisz tego. Nie możesz.
     Argon zerknął na nią ponuro.
    - Owszem. Mogę bardzo wiele. Najbardziej nie cierpię niepokornych podwładnych. Nie jesteś wyjątkiem.
     Udał, że nie widzi jak pokazuje mu język. Drepczący za nimi Arwel, poklepał go uspokajająco po plecach. Koll wrócił na swoje miejsce przy boku wojownika i demonstracyjnie położył dłoń na rękojeści miecza. Kapitan nie uważał, żeby ten nadzór wogóle był potrzebny, ale póki co ta sprawa musiała poczekać.
      Z budynków powoli zaczęli wyłaniać się wystraszeni mieszkańcy. Kobiety tuliły swoje dzieci, a mężczyźni uzbrojeni w noże, rozglądali się czujnie. Na widok martwych ciał Zielonych Ludzi, rozległy się nerwowe szepty, ale też westchnienia ulgi.
     Wszyscy zebrali się na placu. Z tłumu wystąpił starszy mężczyzna, lekko przygarbiony, ale o pewnych ruchach. Namiestnik Tansinu. Skłonił się przed Argonem i resztą, a mieszkańcy wioski poszli w jego ślady.
     - Dziękujemy wam za uratowanie wioski, Biały Kruku – odezwał się głośno namiestnik, a za nim rozległo się kilka głosów, z wdzięcznością powtarzających jego słowa niczym echo. – W zamian spełnimy wasze prośby. Jak możemy się wam odwdzięczyć?
      Argon powiódł wzrokiem po tłumie i westchnął w duchu. I znów niepotrzebne zamieszanie.
    - Dzisiaj odpoczniemy w gospodzie, a jutro ruszamy dalej – odparł burkliwie. Ariel trąciła go w żebra, ale tylko mocniej zacisnął palce na jej łokciu.
    - Dajcie nam przejść.
    Koll wystąpił do przodu, poruszając dłonią, jakby odpędzał natrętną muchę. Jego groźne spojrzenie i ponury wyraz podziałały skuteczniej niż słowa. Ludzie zaczęli rozstępować się na boki, a oni ruszyli prosto do karczmy, odprowadzani spojrzeniami i szeptami. Niektórzy mężczyźni wzięli się do pracy i zaczęli uprzątać martwe ciała. Tymczasem Arwel pochylił się nad ramieniem Ariel.
    - To się nazywa siła przebicia co?
   Koll szedł przed nimi, prowadząc ich do dwupiętrowego budynku, co i raz zerkając na nich groźnie. Dziewczyna wskazała na niego ruchem głowy.
    - On zawsze taki ponury?
   - O tak. Już taki się urodził. Jest gorszy od Argona, co?
  Pokiwała głową i parsknęli krótkim śmiechem. Oran pojawił się u jej boku z wyrazem prawdziwego podziwu na okrągłej twarzy. Jego rude włosy były krótko przystrzyżone i o kilka odcieni ciemniejsze.
    - Ale to, co zrobiłaś było niesamowite? Musiałaś wcześniej sporo trenować.
    - Nie. Zrobiłam to pierwszy raz.
   - Więc albo jesteś naprawdę potężna, albo bardzo zdolna.
   Ariel mrugnęła do niego okiem.
  -  I to i to. Nawet Lira była pod wrażeniem.
   - Lira?
    Argon popatrzył na wojowników, bezradnie wzruszając ramionami. Nie zdążył się wtrącić, gdy Ariel już zaczęła opowiadać wszystkim swoje spotkanie z Lirą. Jej wesołe szczebiotanie i zdumione miny mężczyzn towarzyszyły mu nie tylko do tawerny, ale potem jeszcze do późnego wieczoru.
    Czy Riva również będzie tak bardzo zdumiony? Bo on sam zaczynał się gubić. To była ich Ariel. Ta sama dziewczyna z burzą rudych włosów, oszałamiającymi oczami i przekornym charakterkiem. Jej Moc faktycznie była inna od poprzednich Potomków. Nie docenił jej. Może minęło za wiele lat, ale nie rozumiał jej i nie potrafił przywyknąć do myśli, że to teraz w jej rękach leży los całego świata.
Szkoda tylko, że z jakiś powodów straciła pamięć. Tego naprawdę nie przewidział. To, że patrzyła na niego jak na obcego człowieka, sprawiało ból. To, że nie mógł znaleźć odpowiednich słów, by powiedzieć jej prawdę, tkwiło w nim niczym zadra w sercu.
    Miał nadzieję, że Riva będzie wiedział, co z tym wszystkim zrobić.  


1 komentarz:

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych