środa, 20 kwietnia 2016

rozdział 10

Lunna zaledwie opuściła granicę prowincji Elahti, kiedy postanowiła zrobić sobie dłuższy postój. Rozbiła obóz nad rzeką, gdzie miała dostęp do wody i ryb. Otaczały ją młode drzewa i krzewy dzikich malin, więc była dobrze osłonięta i zaopatrzona w prowiant. Czuła się zmęczona i zrezygnowana, dlatego została tu dłużej niż powinna. Mijały kolejne dni i noce, a ona nie potrafiła zdobyć się na ruszenie w dalszą drogę. Poza swoim medalionem, nie miała już nic.
Czy ktoś w Zielonym Lesie w ogóle jeszcze o niej pamiętał? Rodzice zawsze byli nią zawiedzeni i z pewnością ulżyło im, że pozbyli się tak niepokornej córki. Inne nowicjuszki ledwo ją znały, bo zawsze trzymała się na dystans. Raliel. Tylko on jeden z pewnością jeszcze o niej myślał. I to za nim tęskniła najbardziej. Ten głupek od lat skrycie ją kochał i nie miał odwagi przyznać się do własnych uczuć. Wiedział, że by go nie zaakceptowała. Dla niej był jedynie dobrym przyjacielem. Kimś, z kim mogła się pośmiać i potrenować. A teraz tak bardzo, bardzo za nim tęskniła. Czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczy?
Nadszedł kolejny wieczór, a ona wciąż nie potrafiła zdecydować, w którą stronę iść. Wykąpała się w rzece i rozpaliła ognisko, a ponieważ była naprawdę głodna, postanowiła zapolować na królika i po raz pierwszy skosztować mięsa.
Przełykając odrazę, zabiła królika i oporządziła go według wskazówek, które kiedyś przeczytała. Siedząc wygodnie w cieple trzaskających wesoło płomieni i czekając aż mięso będzie dobre, bezwiednie powróciła myślami do życia w lesie. Co na to wszystko powiedzieliby jej rodzice, czy inne elfy? To jasne, że byliby oburzeni. A Raliel? Uśmiechnęła się pod nosem. Nie, on z pewnością przyłączyłby się do dzisiejszej uczty.
Przyłapała się na tym, że jej myśli znów wędrują tam gdzie nie trzeba, więc pospiesznie pokręciła głową i zdecydowanie wgryzła się w gorące mięso.
Koniec. Od dzisiaj zaczynam od początku. Skoro potrafili tak szybko mnie wygnać to proszę bardzo. Ja również potrafię o nich zapomnieć.
Była tak głodna, a mięso tak bardzo smakowite, że od razu zjadła całego królika, chociaż planowała zostawić jeszcze na następny dzień. Po raz pierwszy mogła jeść prosto z ręki, łapczywie i bez jakichkolwiek zahamowań, pomijając wszelkie zasady dobrego wychowania. I to również jej się spodobało.
Najedzona jak nigdy dotąd i senna, właśnie miała się położyć, gdy po raz pierwszy dotarł do niej odległy, dudniący dźwięk. Zamarła całkiem nieruchomo i nadstawiła uszu. Już po chwili nie miała wątpliwości.
Coś się zbliżało. Jakaś duża grupa... I to prosto w jej stronę.
Lunna skoczyła na równe nogi i pospiesznie zaczęła usuwać ślady swojej obecności. Zgasiła ognisko, zaczerpnęła do bukłaka wody i polała nim trawę, na koniec zbierając wszystkie swoje rzeczy. Potem zanurkowała w pobliskie zarośla, prawie w ostatniej chwili. Sekundę wcześniej wciągnęła w nozdrza powietrze i już wiedziała, kim są wędrowcy, zanim jeszcze ich zobaczyła.
Centaury. Naturalni wrogowie wszystkich elfów.
Zbliżały się szybciej niż przypuszczała. Ziemia drżała od tętna ich kopyt, a ptaki w popłochu zerwały się z pobliskich gałęzi Wiedziała już, że wpadła po uszy, bo musiało ich być przynajmniej kilka setek.
A razem z nimi zbliżało się coś jeszcze. Jakaś inna, potężna siła.
Najstarszy.
Czekała i nasłuchiwała w napięciu, aż w końcu ich zobaczyła.
Pół – ludzie, pół - konie wkroczyli na polanę całą armią. W mroku ich brązowa sierść i potężne torsy połyskiwały od potu. Każdy miał dzikie, zwierzęce spojrzenie. Byli też dobrze uzbrojeni, od łuków do krótkich sztyletów.
Lunna z zatrważającym zachwytem obserwowała centaury ze swojego ukrycia. Tak jak przypuszczała, było ich zbyt wiele, by mogła ich policzyć. Zimno wyciskało jej z oczu łzy i chciało jej się pić, jednak nie mogła opuścić swojej kryjówki. Przy każdym oddechu z jej ust wydobywała się srebrna mgiełka, a jej serce biło tak głośno, że z pewnością ktoś w końcu ją usłyszy. Nie wiedziała ile czasu trwała w jednej pozycji. Ścierpły jej nogi, ale bała się poruszyć by nie zdradzić swojej kryjówki. Centaury miały równie wyczulone zmysły, co elfy, więc i tak spodziewała się, że prędzej czy później zostanie nakryta.
Stworzenia, były zaskakująco zorganizowane. Kilku kręciło się po polanie i wydawało głośno rozkazy. Centaury podzieliły się na grupy i każda w pośpiechu i w milczeniu wykonywała swoje zadanie. Szybko rozpalili duże ogniska i przygotowali mięso na kolacje. W tej chwili wiatr zawiewał od północy, więc nie powinni wyczuć jej zapachu, a w obozie panował za duży ruch i zamieszanie by została zauważona. Jeśli wyznaczą wartę, co było bardzo prawdopodobne, do rana przyjdzie jej tu zamarznąć.
W dodatku w pobliżu kręcił się jakiś Najstarszy, więc musiała być podwójnie ostrożna. I ten ktoś widocznie przewodził tymi centaurami. A takie połączenie, które nie mieściło jej się w głowie, nie wróżyło nic dobrego.
Lunna zachodziła w głowę, dlaczego istota czystej, szlachetnej krwi Nieśmiertelnych miałaby stać na czele tych prymitywnych stworzeń. To już samo w sobie stanowiło hańbę i obrazę całej jej rasy. Bo czyż elfy nie dążyły zawsze do pokoju i nie stroniły od wszelkich objawów agresji?
Do głowy przychodziła jej tylko jedna, bardzo niepokojąca myśl.
Wojna?!
Poczuła, że wypowiedziała tą myśl zbyt mocno, niemal na głos i natychmiast tego pożałowała.
Przez jedną krótką sekundę coś dotknęło jej umysłu. Coś czerwonego i ulotnego niczym muśnięcie skrzydła motyla. A zaraz potem usłyszała głos, który wyraźnie i głośno rozległ się w jej głowie:
Wyjdź księżniczko, Lunno. Niedoszła Kapłanko Luny i morderczyni. Już nie musisz się ukrywać.
Lunna wzdrygnęła się, uniosła wzrok i od razu ją dostrzegła. Najstarsza pojawiła się jakby znikąd. Stała pośrodku obozu, całkowicie ignorowana przez centaury. Elfka miała ciemne, niemal czarne włosy, czekoladowe oczy i niezwykle piękną urodę. Jej złota, dopasowana do szczupłej sylwetki suknia, zdawała się płonąć żywym ogniem. Po rękawach i brzegach sukni wspinały się czerwone płomienie, oplatając ją w talii i sprawiając wrażenie, jakby były w ciągłym ruchu. Zamiast emanować łagodną, eteryczną energią, było w niej coś niepokojącego. Jakaś ciężka, mroczna aura.
Jej oczy nie należały do człowieka, ani żadnej znanej jej istoty. Miały w sobie chłód, nienawiść i jakieś pierwotne okrucieństwo.
I te przerażające, wszechwładne oczy patrzyły prosto na nią. Lunna wiedziała, że dłuższe ukrywanie się nie ma już sensu. Zacisnęła palce na swoim miniaturowym księżycu i wyprostowała się. Kiedy wyszła spomiędzy zarośli, kilka centaurów obejrzało się na nią z pustką w oczach i zaraz powróciło do swoich zajęć. Wiedziała już, że w jakiś sposób Najstarsza kontroluje te stworzenia. Przypomniała sobie o sztylecie schowanym pod tuniką i miała nadzieję, że jeśli przyjdzie jej walczyć, zdoła przynajmniej się przebić i uciec.
Znała tylko jedną osobę, która dysponowała taką Mocą.
Powoli zbliżyła się do elfki, czujna i spięta jak nigdy. Na wszelki wypadek nie patrzyła jej w oczy.
- Rairi – wypowiedziała głośno jej imię z wrogim warknięciem.
Elfka oparła dłonie na biodrach i uśmiechnęła się cierpko.
- Ach, kogóż widzą moje oczy? Pamiętam cię Lunno, jako niemowlę. Od tego czasu rodzice nie nauczyli cię dobrych manier, księżniczko? Powinnaś zwracać się do mnie „ciociu”.
Lunna prychnęła. Mimo, że spotkała ją po raz pierwszy, dość się o niej nasłuchała.
- Daruj sobie. Dla mojej matki przestałaś istnieć dawno temu. Nie mam żadnej ciotki – zacisnęła pięści, kątem oka obserwując najbliższych centaurów. Sama świadomość, że znajduje się w samym środku ich obozu, była dla niej wystarczająco mocnym przeżyciem. Z trudem przeniosła wzrok na Najstarszą i przez chwilkę odważyła się nawet spojrzeć jej prosto w oczy – Wszyscy sądziliśmy, że naprawdę nie żyjesz.
Elfka roześmiała się dźwięcznym, zmysłowym sopranem.
- To prawda, że moja siostra zapomniała o moim imieniu. Jednak ja nie zapomniałam o was. Nawet przez sekundę. Cieszę się, że wiesz, chociaż kim jestem – przekrzywiła głowę i popatrzyła na nią z zainteresowaniem – A ty, Lunno? Co tu robisz, tak daleko od domu?
- To moja sprawa – warknęła wyzywająco.
- Niewątpliwe – nagle Rairi zmrużyła oczy, a na jej wargi wypłynął tajemniczy uśmieszek – Och. Czyżbyś i ty została wygnana?
Lunna zacisnęła pięści i odwróciła pospiesznie wzrok. Chociaż otaczające ich centaury zajęte były swoimi sprawami, już sama ich obecność sprawiała, że jej mięśnie były napięte do granic możliwości.
- Nie mam zamiaru z tobą o tym rozmawiać – rzuciła oschle.
     - Oczywiście, moja droga – głos elfki był słodki i lekko rozbawiony – Jednak chyba nie odmówisz wspólnego posiłku z dawno niewidzianą krewną?
     - Jadłam już kolację.
     - Widzę jednak, że jesteś głodna. Moje centaury upolowały dzika.
     - Elfy nie jedzą mięsa.
     - Och, ale wiem, że niedawno zjadłaś królika.
     Lunna zacisnęła usta i przełknęła ślinę. Ostrożnie zerknęła na Najstarszą.
    Skąd ona to wie? Ma tak wyczulony węch? Przecież zatarłam wszystkie ślady.
    Czytam z ciebie jak z otwartej księgi, moje dziecko.
   Świadomość elfki wtargnęła do jej umysłu i wypełniła go niemal po same brzegi. Każde słowo podszyte było potężną Mocą i czerwoną aurą. Głos był śpiewny, pełen nonszalancji.
    Lunna zachwiała się i pobladła.
   - Jak...
  - Jestem Najstarszą – odparła z uśmiechem, jakby to wszystko wyjaśniało, po czym podeszła do niej, jednocześnie zapraszająco wskazując dłonią na jedno z rozpalonych już ognisk – Nie krępuj się, moja droga. Zjesz, odpoczniesz, a potem spokojnie porozmawiamy.
  Lunna bardzo chciała odmówić, ale jakoś nie potrafiła. Gdy Rairi objęła ją ramieniem i poprowadziła do ogniska, nie protestowała. Nie miała jednak zamiaru się odprężyć, skoro otaczała ją armia centaurów. Jakiś głosił z tyłu głowy nakazywał jej ucieczkę, jednak był słaby i mało przekonujący. A Lunna nigdy nie jadła dzika. I chciała się dowiedzieć, co Rairi robi tu z centaurami, ich naturalnym wrogiem.
    Jak tylko otoczył ich blask i ciepło ognia, Lunna rozgrzała się szybko i jakby nieco odprężyła, chociaż wciąż pozostała czujna i nieufna. Przyjęła od Rairi jeszcze gorący, spieczony udziec, przyjrzała mu się dokładnie, a potem zachęcona uśmiechem elfki, bez dalszych obaw skosztowała mięsa.
    - Dobre? – Rairi obserwowała ją z rozbawieniem, sama skubiąc swoją porcję dwoma palcami i w drobnych kęsach wkładając do ust.
   O tak! Było znakomite i za nic nie mogło się równać z tym, co jadła do tej pory. Jednak by nie okazać się taką ignorantką, skinęła jedynie głową. Odgryzając zębami kolejne kęsy i przełykając soczyste mięso, przemknęło jej przez myśl, że do tej pory marnowała swoje życie, jedząc tylko warzywa i owoce z lasu.
     Od teraz to się zmieni, Lunno.
    Zamrugała i spojrzał na ciotkę ze zmarszczonym czołem.
   - Mogłabyś z łaski swojej nie wchodzić mi do głowy? Dobre wychowanie...
   - Hm, mówisz o dobrym wychowaniu jedząc mięso tłustymi palcami?
   Lunna zaczerwieniła się i szybko spuściła wzrok. Usłyszała perlisty śmiech, ale całkowicie skupiła się na jedzeniu.
    - Wyglądasz, jakbyś przez całe swoje życie głodowała. Jednak rozumiem cię moja droga, jak też nie cierpiałam tak ubogiego jadłospisu. Teraz twoje życie całkowicie się zmieni.
    Lunna wrzuciła kość do ogniska, wytarła ręce o fałdy sukienki i ostrożnie uniosła wzrok na elfkę. Przez chwilę przyglądała jej się w milczeniu. Wiedziała, że nie powinna rozmawiać z kimś, kto został wygnany, ale czyż sama właśnie nie znalazła się w identycznej sytuacji? Była teraz wolna i mogła robić, co tylko chciała.
    Odetchnęła głęboko i zerknęła na boki. Centaury wciąż były zajęte swoimi sprawami, całkowicie je ignorując. Sam ich widok wywoływał w niej gęsią skórkę.
    Uczono cię nienawiści do wszystkiego, co znajduje się poza Zielonym Lasem.
   Znów ten głos w głowie. Rairi uśmiechała się lekko, nie spuszczając z niej spojrzenia ciemnych oczu.
   - W książkach piszą różne rzeczy, niekoniecznie prawdziwe – stwierdziła już głośno.
   Lunna odsunęła się nieco od strzelającego iskrami ogniska i posłała elfce gniewne, wciąż nieufne spojrzenie.
   - Pobierałam nauki od samych Najstarszych, szanowanych elfów zasiadających w radzie. Ich wiedza to tysiące lat doświadczenia i obserwacji.
     Rairi od niechcenia poprawiła skraj sukni.
   - Być może. Jednak elfy to straszni ignoranci. Jeśli nie zauważyłaś, są też bardzo ograniczeni. Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego elfy ukryły się w Zielonym Lesie i zrobiły tam twierdzę niedostępną innym rasom? – Lunna otworzyła usta, ale elfka chyba nie chciała słyszeć odpowiedzi, bo zaraz dodała: - Z mojego doświadczenia wiem, że to zwykli tchórze zasłaniający się bogiem i licznymi zasadami. Jeśli chcesz dowiedzieć się, dlaczego, może powinnaś spytać swojego ojca? To on w końcu wybudował to wasze królestwo.
     Lunna uniosła głowę i zapatrzyła się na złoty skrawek księżyca. W tej chwili miała wrażenie, że jej amulet jest nienaturalnie ciężki i zimny. Jakby nawet Luna ją opuścił. Przymknęła powieki i westchnęła ciężko.
    - Moi rodzice... już nigdy ich nie zobaczę. Zostałam wygnana – wyznała szczerze, świadoma, że  Rairi i tak już to wie.
     - To interesujące. Widzę, że jesteśmy do siebie bardzo podobne.
    Lunna zmarszczyła brwi i spojrzała na ciotkę, bardziej zaciekawiona, niż przestraszona.
    - Co masz na myśli?
   Najstarsza posłała jej zniewalająco słodki uśmiech i usiadła wygodniej na trawie, nieznacznie przysuwając się w jej stronę.
     - Chcesz wiedzieć, dlaczego zostałam wygnana z Zielonego Lasu?
     Lunna przełknęła ślinę i skinęła głową. Właśnie na to czekała. Na poznanie całej prawdy.
    - W młodości byłam taka jak ty – zaczęła Rairi i na chwilę zapatrzyła się w ogień – Zawsze byłam tą gorszą siostrą, ale chociaż Niadai była sztywna i oddana etykiecie, jakoś się dogadywałyśmy. Lubiłam robić wszystkim na złość z czystej przekory. Przy każdej okazji wymykałam się z lasu. Zwiedzałam Elderol i po drodze łamałam te wszystkie głupie prawa elfów. Polowałam. Jadłam mięso, brałam udział w bójkach. Zaglądałam nawet do ludzkich tawern. Ciekawość gnała mnie do przodu i odkrywała przede mną kolejne aspekty życia. I wiesz, co się stało? – Tu na jej wargi powrócił uśmiech, tyle, że pełen goryczy i czegoś jeszcze, jakby żalu – Zakochałam się - Lunna otworzyła szeroko oczy w zdumieniu, ale nie przerywała. – Poznałam mężczyznę. Ludzkiego mężczyznę. Specjalnie dla mnie osiedlił się bliżej Zielonego Lasu, abyśmy mogli spotykać się potajemnie każdej nocy. To były piękne chwile, a miłość kompletnie mnie zaślepiła. Jednak on był tylko śmiertelnym człowiekiem i na chwilę zapomniałam, że ich życie jest kruche, tak bardzo skłonne do kłamstwa i oszustwa. Nikt nie wiedział o naszym związku, bo jak się domyślasz, był całkowicie zakazany. Byłam gotowa opuścić Zielony Las i zamieszkać z nim, pomimo, że zaczął się starzeć. Zaklinał się, że kocha tylko mnie. Wtedy jednak dowiedziałam się, że zdradził mnie z kobietą z jego rasy. Potem zebrał grupę ludzi i wtargnęli do Zielonego Lasu, w poszukiwaniu naszego miasta. Zanim zdążyłam ich zatrzymać, wojownicy zabili ich, co do jednego. W odwecie wymordowałam połowę elfów, za co jak się domyślasz od razu zostałam wygnana, bez możliwości wytłumaczenia się. – Rairi zmrużyła oczy i przyjrzała się Lunne z poważnym wyrazem twarzy - Mniemam, że ciebie również wygnano nie pytając o przyczynę?
     Lunna, wciąż oszołomiona tą historią, przytaknęła ruchem głowy. Najstarsza znów uśmiechnęła się lekko.
    - Jeśli zabiłaś elfa, jesteś taka sama jak ja. W końcu płynie w nas ta sama krew.
    Nie chciała przyznawać jej racji. To prawda, że również dopuściła się zbrodni przeciw swojej rasie, ale przecież zrobiła to niechcący. W obronie własnej. To było coś innego.
    - Masz rację, Rairi – odparła w końcu hardo, dumnie unosząc podbródek – Zabiłam elfa, w dodatku swojego przyszłego męża i króla. Jednak to, co zrobiłam w akcie desperacji nie porównuje się do twoich podłych zbrodni.
    - Podłych? Deron przysięgał mi miłość do śmierci, a potem zdradził z pierwszą lepszą kobietą. Udawał, żeby tylko odkryć nasze miasto i zyskać sławę. Ludzie to fałszywe, niestałe istoty, które dla nas są tylko ulotnym pyłem pod stopami. Zaś elfy to zwykli hipokryci i tchórze. Boją się nadepnąć na mrówkę, a przy pierwszej okazji nie wahają się zabijać. Udają niewiniątka i wyparli z pamięci czasy, kiedy stanęli w Wojnie Ras razem z krasnoludami i zabijali ludzi jednym skinieniem palca.
     - To było dawno.
     - Ale się wydarzyło. Chcesz powiedzieć, że pogodziłaś się z tym, że za jeden błąd twój lud wyparł się ciebie?
     Lunna zwiesiła ramiona, a żal i tęsknota ponownie ścisnęły jej serce. Nie chciała wracać do tego wszystkiego, bo przecież obiecała sobie, że przestanie się nad sobą użalać.
     - A ty? Dlaczego powiedziałaś mi to wszystko?
     - Ponieważ wierzę, że jesteś na tyle rozsądna, żeby mnie zrozumieć.
     - W takim razie, co tu robisz z armią tych stworów? Dalej chcesz się mścić za stare krzywdy?
     Najstarsza przechyliła lekko głowę, wyciągnęła rękę i dotknęła jej policzka. Lunnę przeszedł dreszcz, gdyż palce elfki były zimne. Jej ciało odmówiło posłuszeństwa by się odsunąć.
     - Powiem ci, jeśli do mnie dołączysz.
    - Co? – Nie spodziewała się takiej propozycji, a spojrzenie ciotki dosłownie ją paraliżowało.
    - Och, nie bądź taka zaskoczona, moja droga – Rairi gładziła jej policzek z drwiącym uśmieszkiem – Nie widzisz tego? Jesteś do mnie podobna. W dodatku jesteś córką mojej siostry. Najstarszą. Razem byśmy były niepokonane.
     Lunna zbladła i zagryzła wargi. Działo się z nią coś dziwnego. Miała rozbiegane myśli, a jej ciało robiło się ciężkie, jakby jej świadomość odpływała. Rairi wciąż gładziła ją po policzku i uśmiechała tak dziwnie, a Lunna robiła się coraz bardziej śpiąca.
    - Nie...rozumiem – wymruczała sennie – Do czego mogę ci się przydać? Nie jestem tak potężna jak ty...
    - Masz za to Moc Luny. Pomyśl, Lunno. Elfy cię zdradziły, a rodzice wyrzekli się ciebie, bo broniłaś się przed pijanym głupkiem. A mogłaś zostać królową i Kapłanką Luny. Mogłaś mieć wszystko. Nie pragniesz zemsty? Ludzie to jeszcze bardziej podłe istoty. Nie znajdziesz na tym świecie miejsca, jeśli nie przyłączysz się do mnie i sama nie zbudujesz sobie swojej przyszłości.
    - Przy...przyszłości? – Lunnie kręciło się w głowie. Jej oczy i umysł przesłoniła mgła, przez co coraz trudniej jej się myślało. Gdy potoczyła wzrokiem po obozie, zauważyła, że znienawidzone i wywołujące w niej przerażenie centaury, stały się jakby mniej groźne. Wręcz przyjazne i piękne.   Uśmiechnęła się z rozmarzeniem.
     Tymczasem jej uszy wciąż wypełniał słodki głos Rairi.
    - Odzyskasz dawne miejsce. Staniesz się potężna i to inni będą cię słuchać. Już nikt nie nazwie cię morderczynią. Wrócisz do domu.
     Znów zobaczę Raliela?
   - Tak. I jak dawniej będziesz trenowała z nim fechtunek. Tyle, że nie będziecie musieli dłużej się kryć. Będziesz mogła też sama wybrać sobie małżonka.
    Lunna spojrzała Najstarszej prosto w oczy i zobaczyła w nich obietnice, które się spełniają. Władzę. Wolność.
    Poddała się pieszczocie jej dłoni, a jej ciężkie powieki powoli się zamykały. Opadło z niej napięcie i ciężar winy. Lunna chciała tylko wrócić do domu, a Rairi właśnie oferowała jej pomoc. Dlaczego nie miałaby z niej skorzystać?
    - Jak... – Chciała zapytać jak zamierza to zrobić, ale miała zbyt ciężki język, by dokończyć zdanie. Na szczęście Rairi odczytała jej myśli.
    - Tym się nie kłopocz, księżniczko. Obie wiemy jak zabijać, a to jest najlepszy sposób na wszystkie problemy. Wrócisz do domu. Tego chcesz, prawda?
    - Tak. Chcę...
   Nagle coś do niej dotarło. Chociaż z jej umysłem działo się coś dziwnego, pojęła, że Rairi powiedziała właśnie „zabijać”. I wtedy usłyszała w głowie inny głos, odległy i znajomy.
     Nie jesteś taka, Lunno. Weź się w garść i uciekaj.
   Lunna zamrugała. Chociaż jej serce i dusza wyrywały się, aby poddać woli Najstarszej i przyjąć propozycję, zrozumiała, że przecież to nie oto chodzi. W tym wszystkim było coś złego, w czym nie chciała brać udziału.
    Mętnym wzrokiem spojrzała na Rairi, a potem zmusiła ciężkie usta do posłuszeństwa i wyszeptała:
    - Nie.
    - Co? – Najstarsza wydawała się zaskoczona tym, że udało jej się stawić opór.
    Lunna uśmiechnęła się słabo, z wysiłkiem i powtórzyła głośniej.
   - Nie.
     A potem szarpnęła się do tyłu, aż upadła na plecy. W momencie, gdy Rairi poderwała się na nogi z przekleństwem na ustach, Lunna dotknęła dłonią ziemi i wyszeptała wezwanie.
   Płomienie w ognisku zadrżały gwałtownie, gdy ziemia pomiędzy nimi poruszyła się, a potem zapadła i uniosła, jakby westchnęła. Następnie wśród eksplozji trawy i kawałków ziemi, wyrosło coś na podobieństwo człowieka, istota stworzona z gliniastej ziemi i kamieni. Stwór zagrodził drogę Najstarszej, podczas gdy Lunna podniosła się ciężko na nogi. Wciąż było jej słabo i czuła się zamroczona, ale wpływ dotyku elfki powoli mijał.
    - Co to jest? – Warknęła Rairi, przyglądając się kamiennemu stworowi. Jej twarz wykrzywił grymas wściekłości. Poruszyła ręką i otoczyło ich kilkunastu centaurów w pełnym uzbrojeniu.
    - Coś, czego nigdy nie dostaniesz, bo nie zamierzam się do ciebie przyłączać – Lunna uśmiechnęła się triumfalnie, nie zważając, że jej głos lekko drży.
    - Więc odmawiasz? Proponuję ci lepsze życie i władzę. Myślałam, że tego pragniesz.
    - Kuszące, ale nie skorzystam. Owszem, pragnę wrócić do domu, ale nie w taki sposób. Nie za cenę czyjegoś życia.
     Rairi zacisnęła usta, a potem zerknęła na bogi i na jej wargach osiadł ponury grymas.
     - Rozprawcie się z nimi – rozkazała krótko.
    Centaury rzuciły się na nią, jednak Ziemny Strażnik znakomicie spełnił swoją rolę. Zasłonił ją własnym ciałem, przyjmując na swoje twarde ciało wszystkie ataki. Potężnymi zbitymi rękami zadawał ciosy atakującym, posyłając ich do rzeki, lub parę metrów dalej. Grube nogi skutecznie powalały silne centaury, miażdżąc ich końskie boki.
    - Myślisz, że z tym śmiesznym ludzikiem wygrasz z moją armią? – Rairi stała z boku i spokojnie przyglądała się walce oraz śmierci kolejnych centaurów. W blasku ognisk jej suknia zdawała się jednym z płomieni.
     - Nie sądzę – przyznała Lunna.
    Gdyby miała więcej energii, mogłaby przywołać więcej Strażników i być może miałaby szansę zniweczyć plany Najstarszej, pozbywając się jej armii. Miała jednak za mało Mocy i wciąż była słaba. Musiała improwizować, a w tej sytuacji mogła zrobić tylko jedno. Uciec.
     Dostrzegła, że elfka nieznacznie poruszyła palcami. Pod Lunną ugięły się nogi i opadła ciężko na kolana. Cały świat zawirował, łącznie z Najstarszą i centaurami. Potrząsnęła gwałtownie głową, próbując odegnać czarne plamy sprzed oczu. Na krótką chwilę szum w uszach przytłumił wszelkie dźwięki, a potworny ucisk w skroniach niemal pozbawił ją przytomności. Z trudem uniosła głowę, koncentrując rozmazany wzrok na Rairi, która stała w bezpiecznej odległości od walczących, niewyraźna i rozmyta. Lunna próbowała złapać oddech. Atak nastąpił tak szybko, że nie miała szans na żadną obronę. Do tej pory nawet nie przyszło jej do głowy, że ich dar uzdrawiania można wykorzystać również w odwrotną stronę.
- Miałaś pecha księżniczko, że weszłaś mi w drogę – odezwała się Rairi, raniąc każdy jej nerw czerwonymi igiełkami lodu – Przez chwilę miałam nadzieję, że zyskam w tobie godną towarzyszkę, wygląda jednak na to, że jesteś uparta i głupia jak twoja matka. Rozczarowałaś mnie – Skinęła głową i jeszcze więcej centaurów przystąpiło do ataku, otaczając ich coraz ciaśniejszym kołem.
Klęcząc za swoim Ziemnym Strażnikiem, słyszała świst strzał i szczęk mieczy. Nawet potężny, silny stwór z ziemi i skał nie dawał rady tak licznemu przeciwnikowi. Zaczynał się wycofywać i kruszyć, plując na boki grudkami ziemi. Lunna zdawała sobie sprawę, że długo tak nie wytrzyma i przywołany przez nią Strażnik w końcu się rozpadnie. Miała tylko kilka sekund na podjęcie decyzji. Zamroczona i na wpół przytomna nie zamierzała tu umierać. Zamknęła oczy, zbierając w sobie całą determinację i resztki przechowywanej Mocy. Zacisnęła dłoń na amulecie i bezgłośnie wyszeptała krótkie słowo.
W następnej chwili całą polanę, lasek i rzekę zalało mlecznobiałe, oślepiające światło. W nocnej ciszy rozległy się pełne bólu i zaskoczenia okrzyki. Lunna nie traciła czasu. Zaciskając mocno powieki, zerwała się z ziemi i na oślep pognała przed siebie. Potrąciła kilka centaurów, może nawet samą Rairi. Ale nikt jej nie zatrzymał. Oddalała się od obozu, pozostawiając za sobą kopułę białego światła, które miało się utrzymać, dopóki jej Moc całkiem się nie wyczerpie. Dlatego miała mało czasu.
Z pewnym żalem pozostawiała za sobą ostatnią szansę powrotu do Zielonego Lasu. W głębi duszy wiedziała, że Rairi miała trochę racji. Obie zabiły i zostały podobnie potraktowane przez swoich współbraci. Przez Niadai. Wystarczyło powiedzieć „tak” i stałaby się taka, jak jej ciotka. Pełna nienawiści i chęci zemsty.
Biegła tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. Zdawało jej się, że leci. Wiatr chłostał ją po twarzy, a przed oczami migał rozmyty krajobraz. Uciekała nie tyle przed Najstarszą, co przed własnym sumieniem, że przed chwilą była tak blisko zdradzenia swojego ludu. W dodatku była zmuszona uciec się do ostateczności i wyjawiła wrogowi swoją największą tajemnicę. Umiejętność nawet rzadką wśród elfów – przywoływanie Ziemnych Strażników.
W końcu jednak jej Moc całkiem się wypaliła, a ją samą opuściły siły. Zwolniła do szybkiego truchtu aż padła pod drzewem, wyczerpana i znużona. Chciała tylko chwilkę odpocząć i ruszać dalej, ale nie miała siły się podnieść. Nie wiedziała, czy Rairi ją goni czy nie. Wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Wiedziała tylko, że ktoś musi powstrzymać Najstarszą, bo sama nie da rady. Szykowało się coś wielkiego. Czuła zbliżające się niebezpieczeństwo.
Blisko. Bardzo blisko.
A potem straciła przytomność.


***


     Oślepiające światło w końcu zgasło niczym zdmuchnięta świeca. Rairi spokojnie otworzyła powieki i rozejrzała się po obozie. Chaos i zamęt wśród centaurów przerwała jednym, szybkim rozkazem. Dziwny, ziemny stwór zmienił się w kupkę kamyków i ziemi. Nakazała uprzątnąć bałagan i ciała martwych centaurów. Te stworzenia były tak tępe i ograniczone, że nie musiała się zbytnio wysilać, żeby utrzymać je w ryzach. Kiedy w obozie zapanował porządek i wszyscy powrócili do swoich zajęć, przeszła między ogniskami i stanęła na brzegu rzeki. Spojrzała w jej ciemną toń, po czym uniosła wzrok na granatowe niebo. Po chwili podszedł do niej ciemnowłosy centaur. Jego inteligencja i spryt były na tyle rozwinięte, że musiała bardziej go kontrolować. Irytował ją, jak reszta tych głupich mieszańców, jednak teraz byli jej potrzebni żywi.
      Centaur stanął za jej plecami i skłonił się.
    - Czy mamy ją ścigać, pani? – Zapytał grubym, warczącym głosem – Jest szybka, ale bez problemu ją wytropimy.
      Rairi splotła dłonie za plecami i przymknęła powieki.
    - Nie. Szkoda, że się wywinęła, ale to już nie ma znaczenia. I tak bardzo mi pomogła – przerwała by wziąć długi, głęboki wdech – Możesz odejść.
    Centaur ponownie się skłonił i wrócił do towarzyszy. Rairi po raz drugi wciągnęła w nozdrza nocne, chłodne powietrze. Uśmiechnęła się do siebie delikatnie. Wydarła z pamięci tej dziewczyny lokalizację miasta elfów, co było zaskakująco łatwe. Spotkała ją na drodze w samą porę. Przez te wszystkie lata jej pamięć zdążyła się przetrzeć i musiałaby godzinami kluczyć po lesie, jeśli w ogóle odnalazłaby ukryte pod warstwą barier królestwo Najstarszych.
     Wszystko przebiegało według planu i wiedziała, że nikt jej nie przeszkodzi. Powietrze pachniało zwycięstwem i władzą.
    - A więc postanowiłaś zapomnieć o mnie, siostro? – Mruknęła do siebie z rozbawieniem – W takim razie moja wizyta bardzo cię zaskoczy. Jesteś żałosna, skoro wygnałaś nawet własną córkę. Dzięki niej wrócę do domu.

     Rairi po raz trzeci odetchnęła głęboko, otworzyła oczy i uśmiechnęła się szeroko do skrawka księżyca. Luna obojętnie spoglądał na Najstarszą i jej czerwoną niczym krew nienawiść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych