Lunna zaledwie opuściła granicę
prowincji Elahti, kiedy postanowiła zrobić sobie dłuższy postój.
Rozbiła obóz nad rzeką, gdzie miała dostęp do wody i ryb.
Otaczały ją młode drzewa i krzewy dzikich malin, więc była
dobrze osłonięta i zaopatrzona w prowiant. Czuła się zmęczona i
zrezygnowana, dlatego została tu dłużej niż powinna. Mijały
kolejne dni i noce, a ona nie potrafiła zdobyć się na ruszenie w
dalszą drogę. Poza swoim medalionem, nie miała już nic.
Czy ktoś w Zielonym Lesie w ogóle
jeszcze o niej pamiętał? Rodzice zawsze byli nią zawiedzeni i z
pewnością ulżyło im, że pozbyli się tak niepokornej córki.
Inne nowicjuszki ledwo ją znały, bo zawsze trzymała się na
dystans. Raliel. Tylko on jeden z pewnością jeszcze o niej myślał.
I to za nim tęskniła najbardziej. Ten głupek od lat skrycie ją
kochał i nie miał odwagi przyznać się do własnych uczuć.
Wiedział, że by go nie zaakceptowała. Dla niej był jedynie dobrym
przyjacielem. Kimś, z kim mogła się pośmiać i potrenować. A
teraz tak bardzo, bardzo za nim tęskniła. Czy jeszcze kiedykolwiek
go zobaczy?
Nadszedł kolejny wieczór, a ona
wciąż nie potrafiła zdecydować, w którą stronę iść. Wykąpała
się w rzece i rozpaliła ognisko, a ponieważ była naprawdę
głodna, postanowiła zapolować na królika i po raz pierwszy
skosztować mięsa.
Przełykając odrazę, zabiła królika
i oporządziła go według wskazówek, które kiedyś przeczytała.
Siedząc wygodnie w cieple trzaskających wesoło płomieni i
czekając aż mięso będzie dobre, bezwiednie powróciła myślami
do życia w lesie. Co na to wszystko powiedzieliby jej rodzice, czy
inne elfy? To jasne, że byliby oburzeni. A Raliel? Uśmiechnęła
się pod nosem. Nie, on z pewnością przyłączyłby się do
dzisiejszej uczty.
Przyłapała się na tym, że jej
myśli znów wędrują tam gdzie nie trzeba, więc pospiesznie
pokręciła głową i zdecydowanie wgryzła się w gorące mięso.
Koniec. Od dzisiaj zaczynam od
początku. Skoro potrafili tak szybko mnie wygnać to proszę bardzo.
Ja również potrafię o nich zapomnieć.
Była tak głodna, a mięso tak bardzo
smakowite, że od razu zjadła całego królika, chociaż planowała
zostawić jeszcze na następny dzień. Po raz pierwszy mogła jeść
prosto z ręki, łapczywie i bez jakichkolwiek zahamowań, pomijając
wszelkie zasady dobrego wychowania. I to również jej się
spodobało.
Najedzona jak nigdy dotąd i senna,
właśnie miała się położyć, gdy po raz pierwszy dotarł do niej
odległy, dudniący dźwięk. Zamarła całkiem nieruchomo i
nadstawiła uszu. Już po chwili nie miała wątpliwości.
Coś się zbliżało. Jakaś duża
grupa... I to prosto w jej stronę.
Lunna skoczyła na równe nogi i
pospiesznie zaczęła usuwać ślady swojej obecności. Zgasiła
ognisko, zaczerpnęła do bukłaka wody i polała nim trawę, na
koniec zbierając wszystkie swoje rzeczy. Potem zanurkowała w
pobliskie zarośla, prawie w ostatniej chwili. Sekundę wcześniej
wciągnęła w nozdrza powietrze i już wiedziała, kim są wędrowcy,
zanim jeszcze ich zobaczyła.
Centaury. Naturalni wrogowie
wszystkich elfów.
Zbliżały się szybciej niż
przypuszczała. Ziemia drżała od tętna ich kopyt, a ptaki w
popłochu zerwały się z pobliskich gałęzi Wiedziała już, że
wpadła po uszy, bo musiało ich być przynajmniej kilka setek.
A razem z nimi zbliżało się coś
jeszcze. Jakaś inna, potężna siła.
Najstarszy.
Czekała i nasłuchiwała w napięciu,
aż w końcu ich zobaczyła.
Pół – ludzie, pół - konie
wkroczyli na polanę całą armią. W mroku ich brązowa sierść i
potężne torsy połyskiwały od potu. Każdy miał dzikie, zwierzęce
spojrzenie. Byli też dobrze uzbrojeni, od łuków do krótkich
sztyletów.
Lunna z zatrważającym zachwytem
obserwowała centaury ze swojego ukrycia. Tak jak przypuszczała,
było ich zbyt wiele, by mogła ich policzyć. Zimno wyciskało jej z
oczu łzy i chciało jej się pić, jednak nie mogła opuścić
swojej kryjówki. Przy każdym oddechu z jej ust wydobywała się
srebrna mgiełka, a jej serce biło tak głośno, że z pewnością
ktoś w końcu ją usłyszy. Nie wiedziała ile czasu trwała w
jednej pozycji. Ścierpły jej nogi, ale bała się poruszyć by nie
zdradzić swojej kryjówki. Centaury miały równie wyczulone zmysły,
co elfy, więc i tak spodziewała się, że prędzej czy później
zostanie nakryta.
Stworzenia, były zaskakująco
zorganizowane. Kilku kręciło się po polanie i wydawało głośno
rozkazy. Centaury podzieliły się na grupy i każda w pośpiechu i w
milczeniu wykonywała swoje zadanie. Szybko rozpalili duże ogniska i
przygotowali mięso na kolacje. W tej chwili wiatr zawiewał od
północy, więc nie powinni wyczuć jej zapachu, a w obozie panował
za duży ruch i zamieszanie by została zauważona. Jeśli wyznaczą
wartę, co było bardzo prawdopodobne, do rana przyjdzie jej tu
zamarznąć.
W dodatku w pobliżu kręcił się
jakiś Najstarszy, więc musiała być podwójnie ostrożna. I ten
ktoś widocznie przewodził tymi centaurami. A takie połączenie,
które nie mieściło jej się w głowie, nie wróżyło nic dobrego.
Lunna zachodziła w głowę, dlaczego
istota czystej, szlachetnej krwi Nieśmiertelnych miałaby stać na
czele tych prymitywnych stworzeń. To już samo w sobie stanowiło
hańbę i obrazę całej jej rasy. Bo czyż elfy nie dążyły zawsze
do pokoju i nie stroniły od wszelkich objawów agresji?
Do głowy przychodziła jej tylko
jedna, bardzo niepokojąca myśl.
Wojna?!
Poczuła, że wypowiedziała tą myśl
zbyt mocno, niemal na głos i natychmiast tego pożałowała.
Przez jedną krótką sekundę coś
dotknęło jej umysłu. Coś czerwonego i ulotnego niczym muśnięcie
skrzydła motyla. A zaraz potem usłyszała głos, który wyraźnie i
głośno rozległ się w jej głowie:
Wyjdź księżniczko, Lunno.
Niedoszła Kapłanko Luny i morderczyni. Już nie musisz się
ukrywać.
Lunna wzdrygnęła się, uniosła
wzrok i od razu ją dostrzegła. Najstarsza pojawiła się jakby
znikąd. Stała pośrodku obozu, całkowicie ignorowana przez
centaury. Elfka miała ciemne, niemal czarne włosy, czekoladowe oczy
i niezwykle piękną urodę. Jej złota, dopasowana do szczupłej
sylwetki suknia, zdawała się płonąć żywym ogniem. Po rękawach
i brzegach sukni wspinały się czerwone płomienie, oplatając ją w
talii i sprawiając wrażenie, jakby były w ciągłym ruchu. Zamiast
emanować łagodną, eteryczną energią, było w niej coś
niepokojącego. Jakaś ciężka, mroczna aura.
Jej oczy nie należały do człowieka,
ani żadnej znanej jej istoty. Miały w sobie chłód, nienawiść i
jakieś pierwotne okrucieństwo.
I te przerażające, wszechwładne
oczy patrzyły prosto na nią. Lunna wiedziała, że dłuższe
ukrywanie się nie ma już sensu. Zacisnęła palce na swoim
miniaturowym księżycu i wyprostowała się. Kiedy wyszła spomiędzy
zarośli, kilka centaurów obejrzało się na nią z pustką w oczach
i zaraz powróciło do swoich zajęć. Wiedziała już, że w jakiś
sposób Najstarsza kontroluje te stworzenia. Przypomniała sobie o
sztylecie schowanym pod tuniką i miała nadzieję, że jeśli
przyjdzie jej walczyć, zdoła przynajmniej się przebić i uciec.
Znała tylko jedną osobę, która
dysponowała taką Mocą.
Powoli zbliżyła się do elfki,
czujna i spięta jak nigdy. Na wszelki wypadek nie patrzyła jej w
oczy.
- Rairi – wypowiedziała głośno
jej imię z wrogim warknięciem.
Elfka oparła dłonie na biodrach i
uśmiechnęła się cierpko.
- Ach, kogóż widzą moje oczy?
Pamiętam cię Lunno, jako niemowlę. Od tego czasu rodzice nie
nauczyli cię dobrych manier, księżniczko? Powinnaś zwracać się
do mnie „ciociu”.
Lunna prychnęła. Mimo, że spotkała
ją po raz pierwszy, dość się o niej nasłuchała.
- Daruj sobie. Dla mojej matki
przestałaś istnieć dawno temu. Nie mam żadnej ciotki –
zacisnęła pięści, kątem oka obserwując najbliższych centaurów.
Sama świadomość, że znajduje się w samym środku ich obozu, była
dla niej wystarczająco mocnym przeżyciem. Z trudem przeniosła
wzrok na Najstarszą i przez chwilkę odważyła się nawet spojrzeć
jej prosto w oczy – Wszyscy sądziliśmy, że naprawdę nie żyjesz.
Elfka roześmiała się dźwięcznym,
zmysłowym sopranem.
- To prawda, że moja siostra
zapomniała o moim imieniu. Jednak ja nie zapomniałam o was. Nawet
przez sekundę. Cieszę się, że wiesz, chociaż kim jestem –
przekrzywiła głowę i popatrzyła na nią z zainteresowaniem – A
ty, Lunno? Co tu robisz, tak daleko od domu?
- To moja sprawa – warknęła
wyzywająco.
- Niewątpliwe – nagle Rairi
zmrużyła oczy, a na jej wargi wypłynął tajemniczy uśmieszek –
Och. Czyżbyś i ty została wygnana?
Lunna zacisnęła pięści i odwróciła
pospiesznie wzrok. Chociaż otaczające ich centaury zajęte były
swoimi sprawami, już sama ich obecność sprawiała, że jej mięśnie
były napięte do granic możliwości.
- Nie mam zamiaru z tobą o tym
rozmawiać – rzuciła oschle.
- Oczywiście, moja droga – głos elfki był słodki i lekko
rozbawiony – Jednak chyba nie odmówisz wspólnego posiłku z dawno
niewidzianą krewną?
- Jadłam już kolację.
- Widzę jednak, że jesteś głodna. Moje centaury upolowały
dzika.
- Elfy nie jedzą mięsa.
- Och, ale wiem, że niedawno zjadłaś królika.
Lunna zacisnęła usta i przełknęła ślinę. Ostrożnie
zerknęła na Najstarszą.
Skąd ona to wie? Ma tak wyczulony węch? Przecież zatarłam
wszystkie ślady.
Czytam z ciebie jak z otwartej księgi, moje dziecko.
Świadomość elfki wtargnęła do jej umysłu i wypełniła
go niemal po same brzegi. Każde słowo podszyte było potężną
Mocą i czerwoną aurą. Głos był śpiewny, pełen nonszalancji.
Lunna zachwiała się i pobladła.
- Jak...
- Jestem Najstarszą – odparła z uśmiechem, jakby to wszystko
wyjaśniało, po czym podeszła do niej, jednocześnie zapraszająco
wskazując dłonią na jedno z rozpalonych już ognisk – Nie krępuj
się, moja droga. Zjesz, odpoczniesz, a potem spokojnie porozmawiamy.
Lunna bardzo chciała odmówić, ale jakoś nie potrafiła. Gdy
Rairi objęła ją ramieniem i poprowadziła do ogniska, nie
protestowała. Nie miała jednak zamiaru się odprężyć, skoro
otaczała ją armia centaurów. Jakiś głosił z tyłu głowy
nakazywał jej ucieczkę, jednak był słaby i mało przekonujący. A
Lunna nigdy nie jadła dzika. I chciała się dowiedzieć, co Rairi
robi tu z centaurami, ich naturalnym wrogiem.
Jak tylko otoczył ich blask i ciepło ognia, Lunna rozgrzała
się szybko i jakby nieco odprężyła, chociaż wciąż pozostała
czujna i nieufna. Przyjęła od Rairi jeszcze gorący, spieczony
udziec, przyjrzała mu się dokładnie, a potem zachęcona uśmiechem
elfki, bez dalszych obaw skosztowała mięsa.
- Dobre? – Rairi obserwowała ją z rozbawieniem, sama skubiąc
swoją porcję dwoma palcami i w drobnych kęsach wkładając do ust.
O tak! Było znakomite i za nic nie mogło się równać z tym,
co jadła do tej pory. Jednak by nie okazać się taką ignorantką,
skinęła jedynie głową. Odgryzając zębami kolejne kęsy i
przełykając soczyste mięso, przemknęło jej przez myśl, że do
tej pory marnowała swoje życie, jedząc tylko warzywa i owoce z
lasu.
Od teraz to się zmieni, Lunno.
Zamrugała i spojrzał na ciotkę ze zmarszczonym czołem.
- Mogłabyś z łaski swojej nie wchodzić mi do głowy? Dobre
wychowanie...
- Hm, mówisz o dobrym wychowaniu jedząc mięso tłustymi
palcami?
Lunna zaczerwieniła się i szybko spuściła wzrok. Usłyszała
perlisty śmiech, ale całkowicie skupiła się na jedzeniu.
- Wyglądasz, jakbyś przez całe swoje życie głodowała.
Jednak rozumiem cię moja droga, jak też nie cierpiałam tak
ubogiego jadłospisu. Teraz twoje życie całkowicie się zmieni.
Lunna wrzuciła kość do ogniska, wytarła ręce o fałdy
sukienki i ostrożnie uniosła wzrok na elfkę. Przez chwilę
przyglądała jej się w milczeniu. Wiedziała, że nie powinna
rozmawiać z kimś, kto został wygnany, ale czyż sama właśnie nie
znalazła się w identycznej sytuacji? Była teraz wolna i mogła
robić, co tylko chciała.
Odetchnęła głęboko i zerknęła na boki. Centaury wciąż
były zajęte swoimi sprawami, całkowicie je ignorując. Sam ich
widok wywoływał w niej gęsią skórkę.
Uczono cię nienawiści do wszystkiego, co znajduje się poza
Zielonym Lasem.
Znów ten głos w głowie. Rairi uśmiechała się lekko,
nie spuszczając z niej spojrzenia ciemnych oczu.
- W książkach piszą różne rzeczy, niekoniecznie prawdziwe –
stwierdziła już głośno.
Lunna odsunęła się nieco od strzelającego iskrami ogniska i
posłała elfce gniewne, wciąż nieufne spojrzenie.
- Pobierałam nauki od samych Najstarszych, szanowanych elfów
zasiadających w radzie. Ich wiedza to tysiące lat doświadczenia i
obserwacji.
Rairi od niechcenia poprawiła skraj sukni.
- Być może. Jednak elfy to straszni ignoranci. Jeśli nie
zauważyłaś, są też bardzo ograniczeni. Zastanawiałaś się
kiedyś, dlaczego elfy ukryły się w Zielonym Lesie i zrobiły tam
twierdzę niedostępną innym rasom? – Lunna otworzyła usta, ale
elfka chyba nie chciała słyszeć odpowiedzi, bo zaraz dodała: - Z
mojego doświadczenia wiem, że to zwykli tchórze zasłaniający się
bogiem i licznymi zasadami. Jeśli chcesz dowiedzieć się, dlaczego,
może powinnaś spytać swojego ojca? To on w końcu wybudował to
wasze królestwo.
Lunna uniosła głowę i zapatrzyła się na złoty skrawek
księżyca. W tej chwili miała wrażenie, że jej amulet jest
nienaturalnie ciężki i zimny. Jakby nawet Luna ją opuścił.
Przymknęła powieki i westchnęła ciężko.
- Moi rodzice... już nigdy ich nie zobaczę. Zostałam wygnana –
wyznała szczerze, świadoma, że Rairi i tak już to wie.
- To interesujące. Widzę, że jesteśmy do siebie bardzo
podobne.
Lunna zmarszczyła brwi i spojrzała na ciotkę, bardziej
zaciekawiona, niż przestraszona.
- Co masz na myśli?
Najstarsza posłała jej zniewalająco słodki uśmiech i usiadła
wygodniej na trawie, nieznacznie przysuwając się w jej stronę.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego zostałam wygnana z Zielonego Lasu?
Lunna przełknęła ślinę i skinęła głową. Właśnie na to
czekała. Na poznanie całej prawdy.
- W młodości byłam taka jak ty – zaczęła Rairi i na chwilę
zapatrzyła się w ogień – Zawsze byłam tą gorszą siostrą, ale
chociaż Niadai była sztywna i oddana etykiecie, jakoś się
dogadywałyśmy. Lubiłam robić wszystkim na złość z czystej
przekory. Przy każdej okazji wymykałam się z lasu. Zwiedzałam
Elderol i po drodze łamałam te wszystkie głupie prawa elfów.
Polowałam. Jadłam mięso, brałam udział w bójkach. Zaglądałam
nawet do ludzkich tawern. Ciekawość gnała mnie do przodu i
odkrywała przede mną kolejne aspekty życia. I wiesz, co się
stało? – Tu na jej wargi powrócił uśmiech, tyle, że pełen
goryczy i czegoś jeszcze, jakby żalu – Zakochałam się - Lunna
otworzyła szeroko oczy w zdumieniu, ale nie przerywała. –
Poznałam mężczyznę. Ludzkiego mężczyznę. Specjalnie dla mnie
osiedlił się bliżej Zielonego Lasu, abyśmy mogli spotykać się
potajemnie każdej nocy. To były piękne chwile, a miłość
kompletnie mnie zaślepiła. Jednak on był tylko śmiertelnym
człowiekiem i na chwilę zapomniałam, że ich życie jest kruche,
tak bardzo skłonne do kłamstwa i oszustwa. Nikt nie wiedział o
naszym związku, bo jak się domyślasz, był całkowicie zakazany.
Byłam gotowa opuścić Zielony Las i zamieszkać z nim, pomimo, że
zaczął się starzeć. Zaklinał się, że kocha tylko mnie. Wtedy
jednak dowiedziałam się, że zdradził mnie z kobietą z jego rasy.
Potem zebrał grupę ludzi i wtargnęli do Zielonego Lasu, w
poszukiwaniu naszego miasta. Zanim zdążyłam ich zatrzymać,
wojownicy zabili ich, co do jednego. W odwecie wymordowałam połowę
elfów, za co jak się domyślasz od razu zostałam wygnana, bez
możliwości wytłumaczenia się. – Rairi zmrużyła oczy i
przyjrzała się Lunne z poważnym wyrazem twarzy - Mniemam, że
ciebie również wygnano nie pytając o przyczynę?
Lunna, wciąż oszołomiona tą historią, przytaknęła ruchem
głowy. Najstarsza znów uśmiechnęła się lekko.
- Jeśli zabiłaś elfa, jesteś taka sama jak ja. W końcu
płynie w nas ta sama krew.
Nie chciała przyznawać jej racji. To prawda, że również
dopuściła się zbrodni przeciw swojej rasie, ale przecież zrobiła
to niechcący. W obronie własnej. To było coś innego.
- Masz rację, Rairi – odparła w końcu hardo, dumnie unosząc
podbródek – Zabiłam elfa, w dodatku swojego przyszłego męża i
króla. Jednak to, co zrobiłam w akcie desperacji nie porównuje się
do twoich podłych zbrodni.
- Podłych? Deron przysięgał mi miłość do śmierci, a potem
zdradził z pierwszą lepszą kobietą. Udawał, żeby tylko odkryć
nasze miasto i zyskać sławę. Ludzie to fałszywe, niestałe
istoty, które dla nas są tylko ulotnym pyłem pod stopami. Zaś
elfy to zwykli hipokryci i tchórze. Boją się nadepnąć na mrówkę,
a przy pierwszej okazji nie wahają się zabijać. Udają niewiniątka
i wyparli z pamięci czasy, kiedy stanęli w Wojnie Ras razem z
krasnoludami i zabijali ludzi jednym skinieniem palca.
- To było dawno.
- Ale się wydarzyło. Chcesz powiedzieć, że pogodziłaś się
z tym, że za jeden błąd twój lud wyparł się ciebie?
Lunna zwiesiła ramiona, a żal i tęsknota ponownie ścisnęły
jej serce. Nie chciała wracać do tego wszystkiego, bo przecież
obiecała sobie, że przestanie się nad sobą użalać.
- A ty? Dlaczego powiedziałaś mi to wszystko?
- Ponieważ wierzę, że jesteś na tyle rozsądna, żeby mnie
zrozumieć.
- W takim razie, co tu robisz z armią tych stworów? Dalej
chcesz się mścić za stare krzywdy?
Najstarsza przechyliła lekko głowę, wyciągnęła rękę i
dotknęła jej policzka. Lunnę przeszedł dreszcz, gdyż palce elfki
były zimne. Jej ciało odmówiło posłuszeństwa by się odsunąć.
- Powiem ci, jeśli do mnie dołączysz.
- Co? – Nie spodziewała się takiej propozycji, a spojrzenie
ciotki dosłownie ją paraliżowało.
- Och, nie bądź taka zaskoczona, moja droga – Rairi gładziła
jej policzek z drwiącym uśmieszkiem – Nie widzisz tego? Jesteś
do mnie podobna. W dodatku jesteś córką mojej siostry. Najstarszą.
Razem byśmy były niepokonane.
Lunna zbladła i zagryzła wargi. Działo się z nią coś
dziwnego. Miała rozbiegane myśli, a jej ciało robiło się
ciężkie, jakby jej świadomość odpływała. Rairi wciąż
gładziła ją po policzku i uśmiechała tak dziwnie, a Lunna robiła
się coraz bardziej śpiąca.
- Nie...rozumiem – wymruczała sennie – Do czego mogę ci się
przydać? Nie jestem tak potężna jak ty...
- Masz za to Moc Luny. Pomyśl, Lunno. Elfy cię zdradziły, a
rodzice wyrzekli się ciebie, bo broniłaś się przed pijanym
głupkiem. A mogłaś zostać królową i Kapłanką Luny. Mogłaś
mieć wszystko. Nie pragniesz zemsty? Ludzie to jeszcze bardziej
podłe istoty. Nie znajdziesz na tym świecie miejsca, jeśli nie
przyłączysz się do mnie i sama nie zbudujesz sobie swojej
przyszłości.
- Przy...przyszłości? – Lunnie kręciło się w głowie. Jej
oczy i umysł przesłoniła mgła, przez co coraz trudniej jej się
myślało. Gdy potoczyła wzrokiem po obozie, zauważyła, że
znienawidzone i wywołujące w niej przerażenie centaury, stały się
jakby mniej groźne. Wręcz przyjazne i piękne. Uśmiechnęła się
z rozmarzeniem.
Tymczasem jej uszy wciąż wypełniał słodki głos Rairi.
- Odzyskasz dawne miejsce. Staniesz się potężna i to inni będą
cię słuchać. Już nikt nie nazwie cię morderczynią. Wrócisz do
domu.
Znów zobaczę Raliela?
- Tak. I jak dawniej będziesz trenowała z nim fechtunek.
Tyle, że nie będziecie musieli dłużej się kryć. Będziesz mogła
też sama wybrać sobie małżonka.
Lunna spojrzała Najstarszej prosto w oczy i zobaczyła w nich
obietnice, które się spełniają. Władzę. Wolność.
Poddała się pieszczocie jej dłoni, a jej ciężkie powieki
powoli się zamykały. Opadło z niej napięcie i ciężar winy.
Lunna chciała tylko wrócić do domu, a Rairi właśnie oferowała
jej pomoc. Dlaczego nie miałaby z niej skorzystać?
- Jak... – Chciała zapytać jak zamierza to zrobić, ale miała
zbyt ciężki język, by dokończyć zdanie. Na szczęście Rairi
odczytała jej myśli.
- Tym się nie kłopocz, księżniczko. Obie wiemy jak zabijać,
a to jest najlepszy sposób na wszystkie problemy. Wrócisz do domu.
Tego chcesz, prawda?
- Tak. Chcę...
Nagle coś do niej dotarło. Chociaż z jej umysłem działo się
coś dziwnego, pojęła, że Rairi powiedziała właśnie „zabijać”.
I wtedy usłyszała w głowie inny głos, odległy i znajomy.
Nie jesteś taka, Lunno. Weź się w garść i uciekaj.
Lunna zamrugała. Chociaż jej serce i dusza wyrywały się, aby
poddać woli Najstarszej i przyjąć propozycję, zrozumiała, że
przecież to nie oto chodzi. W tym wszystkim było coś złego, w
czym nie chciała brać udziału.
Mętnym wzrokiem spojrzała na Rairi, a potem zmusiła ciężkie
usta do posłuszeństwa i wyszeptała:
- Nie.
- Co? – Najstarsza wydawała się zaskoczona tym, że udało
jej się stawić opór.
Lunna uśmiechnęła się słabo, z wysiłkiem i powtórzyła
głośniej.
- Nie.
A potem szarpnęła się do tyłu, aż upadła na
plecy. W momencie, gdy Rairi poderwała się na nogi z przekleństwem
na ustach, Lunna dotknęła dłonią ziemi i wyszeptała wezwanie.
Płomienie w ognisku zadrżały gwałtownie, gdy
ziemia pomiędzy nimi poruszyła się, a potem zapadła i uniosła,
jakby westchnęła. Następnie wśród eksplozji trawy i kawałków
ziemi, wyrosło coś na podobieństwo człowieka, istota stworzona z
gliniastej ziemi i kamieni. Stwór zagrodził drogę Najstarszej,
podczas gdy Lunna podniosła się ciężko na nogi. Wciąż było jej
słabo i czuła się zamroczona, ale wpływ dotyku elfki powoli
mijał.
- Co to jest? – Warknęła Rairi, przyglądając
się kamiennemu stworowi. Jej twarz wykrzywił grymas wściekłości.
Poruszyła ręką i otoczyło ich kilkunastu centaurów w pełnym
uzbrojeniu.
- Coś, czego nigdy nie dostaniesz, bo nie
zamierzam się do ciebie przyłączać – Lunna uśmiechnęła się
triumfalnie, nie zważając, że jej głos lekko drży.
- Więc odmawiasz? Proponuję ci lepsze życie i
władzę. Myślałam, że tego pragniesz.
- Kuszące, ale nie skorzystam. Owszem, pragnę
wrócić do domu, ale nie w taki sposób. Nie za cenę czyjegoś
życia.
Rairi zacisnęła usta, a potem zerknęła na
bogi i na jej wargach osiadł ponury grymas.
- Rozprawcie się z nimi – rozkazała krótko.
Centaury rzuciły się na nią, jednak Ziemny
Strażnik znakomicie spełnił swoją rolę. Zasłonił ją własnym
ciałem, przyjmując na swoje twarde ciało wszystkie ataki.
Potężnymi zbitymi rękami zadawał ciosy atakującym, posyłając
ich do rzeki, lub parę metrów dalej. Grube nogi skutecznie powalały
silne centaury, miażdżąc ich końskie boki.
- Myślisz, że z tym śmiesznym ludzikiem
wygrasz z moją armią? – Rairi stała z boku i spokojnie
przyglądała się walce oraz śmierci kolejnych centaurów. W blasku
ognisk jej suknia zdawała się jednym z płomieni.
- Nie sądzę – przyznała Lunna.
Gdyby miała więcej energii, mogłaby przywołać
więcej Strażników i być może miałaby szansę zniweczyć plany
Najstarszej, pozbywając się jej armii. Miała jednak za mało Mocy
i wciąż była słaba. Musiała improwizować, a w tej sytuacji
mogła zrobić tylko jedno. Uciec.
Dostrzegła, że elfka nieznacznie poruszyła
palcami. Pod Lunną ugięły się nogi i opadła ciężko na kolana.
Cały świat zawirował, łącznie z Najstarszą i centaurami.
Potrząsnęła gwałtownie głową, próbując odegnać czarne plamy
sprzed oczu. Na krótką chwilę szum w uszach przytłumił wszelkie
dźwięki, a potworny ucisk w skroniach niemal pozbawił ją
przytomności. Z trudem uniosła głowę, koncentrując rozmazany
wzrok na Rairi, która stała w bezpiecznej odległości od
walczących, niewyraźna i rozmyta. Lunna próbowała złapać
oddech. Atak nastąpił tak szybko, że nie miała szans na żadną
obronę. Do tej pory nawet nie przyszło jej do głowy, że ich dar
uzdrawiania można wykorzystać również w odwrotną stronę.
- Miałaś pecha księżniczko, że
weszłaś mi w drogę – odezwała się Rairi, raniąc każdy jej
nerw czerwonymi igiełkami lodu – Przez chwilę miałam nadzieję,
że zyskam w tobie godną towarzyszkę, wygląda jednak na to, że
jesteś uparta i głupia jak twoja matka. Rozczarowałaś mnie –
Skinęła głową i jeszcze więcej centaurów przystąpiło do
ataku, otaczając ich coraz ciaśniejszym kołem.
Klęcząc za swoim Ziemnym
Strażnikiem, słyszała świst strzał i szczęk mieczy. Nawet
potężny, silny stwór z ziemi i skał nie dawał rady tak licznemu
przeciwnikowi. Zaczynał się wycofywać i kruszyć, plując na boki
grudkami ziemi. Lunna zdawała sobie sprawę, że długo tak nie
wytrzyma i przywołany przez nią Strażnik w końcu się rozpadnie.
Miała tylko kilka sekund na podjęcie decyzji. Zamroczona i na wpół
przytomna nie zamierzała tu umierać. Zamknęła oczy, zbierając w
sobie całą determinację i resztki przechowywanej Mocy. Zacisnęła
dłoń na amulecie i bezgłośnie wyszeptała krótkie słowo.
W następnej chwili całą polanę,
lasek i rzekę zalało mlecznobiałe, oślepiające światło. W
nocnej ciszy rozległy się pełne bólu i zaskoczenia okrzyki. Lunna
nie traciła czasu. Zaciskając mocno powieki, zerwała się z ziemi
i na oślep pognała przed siebie. Potrąciła kilka centaurów, może
nawet samą Rairi. Ale nikt jej nie zatrzymał. Oddalała się od
obozu, pozostawiając za sobą kopułę białego światła, które
miało się utrzymać, dopóki jej Moc całkiem się nie wyczerpie.
Dlatego miała mało czasu.
Z pewnym żalem pozostawiała za sobą
ostatnią szansę powrotu do Zielonego Lasu. W głębi duszy
wiedziała, że Rairi miała trochę racji. Obie zabiły i zostały
podobnie potraktowane przez swoich współbraci. Przez Niadai.
Wystarczyło powiedzieć „tak” i stałaby się taka, jak jej
ciotka. Pełna nienawiści i chęci zemsty.
Biegła tak szybko, jak jeszcze nigdy
w życiu. Zdawało jej się, że leci. Wiatr chłostał ją po
twarzy, a przed oczami migał rozmyty krajobraz. Uciekała nie tyle
przed Najstarszą, co przed własnym sumieniem, że przed chwilą
była tak blisko zdradzenia swojego ludu. W dodatku była zmuszona
uciec się do ostateczności i wyjawiła wrogowi swoją największą
tajemnicę. Umiejętność nawet rzadką wśród elfów –
przywoływanie Ziemnych Strażników.
W końcu jednak jej Moc całkiem się
wypaliła, a ją samą opuściły siły. Zwolniła do szybkiego
truchtu aż padła pod drzewem, wyczerpana i znużona. Chciała tylko
chwilkę odpocząć i ruszać dalej, ale nie miała siły się
podnieść. Nie wiedziała, czy Rairi ją goni czy nie. Wszystko
nagle przestało mieć znaczenie. Wiedziała tylko, że ktoś musi
powstrzymać Najstarszą, bo sama nie da rady. Szykowało się coś
wielkiego. Czuła zbliżające się niebezpieczeństwo.
Blisko. Bardzo blisko.
A potem straciła
przytomność.
***
Oślepiające światło w końcu zgasło niczym
zdmuchnięta świeca. Rairi spokojnie otworzyła powieki i rozejrzała
się po obozie. Chaos i zamęt wśród centaurów przerwała jednym,
szybkim rozkazem. Dziwny, ziemny stwór zmienił się w kupkę
kamyków i ziemi. Nakazała uprzątnąć bałagan i ciała martwych
centaurów. Te stworzenia były tak tępe i ograniczone, że nie
musiała się zbytnio wysilać, żeby utrzymać je w ryzach. Kiedy w
obozie zapanował porządek i wszyscy powrócili do swoich zajęć,
przeszła między ogniskami i stanęła na brzegu rzeki. Spojrzała w
jej ciemną toń, po czym uniosła wzrok na granatowe niebo. Po
chwili podszedł do niej ciemnowłosy centaur. Jego inteligencja i
spryt były na tyle rozwinięte, że musiała bardziej go
kontrolować. Irytował ją, jak reszta tych głupich mieszańców,
jednak teraz byli jej potrzebni żywi.
Centaur stanął za jej plecami i skłonił się.
- Czy mamy ją ścigać, pani? – Zapytał
grubym, warczącym głosem – Jest szybka, ale bez problemu ją
wytropimy.
Rairi splotła dłonie za plecami i przymknęła
powieki.
- Nie. Szkoda, że się wywinęła, ale to już
nie ma znaczenia. I tak bardzo mi pomogła – przerwała by wziąć
długi, głęboki wdech – Możesz odejść.
Centaur ponownie się skłonił i wrócił do
towarzyszy. Rairi po raz drugi wciągnęła w nozdrza nocne, chłodne
powietrze. Uśmiechnęła się do siebie delikatnie. Wydarła z
pamięci tej dziewczyny lokalizację miasta elfów, co było
zaskakująco łatwe. Spotkała ją na drodze w samą porę. Przez te
wszystkie lata jej pamięć zdążyła się przetrzeć i musiałaby
godzinami kluczyć po lesie, jeśli w ogóle odnalazłaby ukryte pod
warstwą barier królestwo Najstarszych.
Wszystko przebiegało według planu i wiedziała,
że nikt jej nie przeszkodzi. Powietrze pachniało zwycięstwem i
władzą.
- A więc postanowiłaś zapomnieć o mnie,
siostro? – Mruknęła do siebie z rozbawieniem – W takim razie
moja wizyta bardzo cię zaskoczy. Jesteś żałosna, skoro wygnałaś
nawet własną córkę. Dzięki niej wrócę do domu.
Rairi
po raz trzeci odetchnęła głęboko, otworzyła oczy i uśmiechnęła
się szeroko do skrawka księżyca. Luna obojętnie spoglądał na
Najstarszą i jej czerwoną niczym krew nienawiść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz