Minęło dopiero południe i choć
targało nią nerwowe zniecierpliwienie, postanowiła zaczekać do
wieczora. Nie spodziewała się, że przybędą tak szybko i wolała
poczekać, aż wszyscy pójdą spać. Dlatego razem z Noxem rozbili
obóz w głębi lasu, skąd do kryjówki Balara mieli już zaledwie
kilka metrów.
Był
gorący dzień, więc Ariel zdjęła swój serdak i podwinęła
rękawy tuniki, sadowiąc się wygodnie w cieniu drzewa. Między
konarami prześwitywały jasne smugi słońca, czasem coś przemknęło
między zaroślami, a w górze ptaki urządziły sobie radosny
koncert. Nox zniknął na chwilę w lesie, toteż Ariel przymknęła
oczy, rozkoszując się ciepłem i beztroską atmosferą. Nie do
wiary, że zaraz za tymi drzewami znajduje się ponura, zrujnowana
kryjówka Balara. Czy ten medalion jest dla niej aż tak ważny, żeby
ryzykować życie? Przecież nawet nie pamięta skąd go ma. A Sato?
Czyż nie da sobie rady? Nie był przecież dzieckiem, a zanim się
tam zjawiła, żyło mu się chyba całkiem znośnie. Poza tym
przecież związany był zaklęciem. Dla niego było już za późno
na ratunek.
Wyprostowała
się gwałtownie i pokręciła głową.
Nie. Nie mogę tak myśleć. Sato
to mój brat. Obiecałam, że po niego wrócę.
Coś
zaszeleściło i na malutkiej polance zjawił się Nox.
-
Rozmawiasz z kimś konkretnym, czy prowadzisz wewnętrzny spór sama
z sobą? – Usadowił się przy niej na rozłożonym płaszczu.
- Po prostu się zamyśliłam –
uśmiechnęła się pospiesznie i zatarła ręce – zdobyłeś coś
do jedzenia?
Nox
skinął głową i wysypał na płaszcz maliny i garść czarnych
jagód.
-
Zjadłem po drodze, więc te są dla ciebie.
- Super! Dziękuje.
Wepchnęła sobie do ust całą garść
owoców, aż po brodzie pociekł jej czerwony sok. W tym czasie
półelf położył coś przed sobą na płaszczu. Ku zdumieniu Ariel
był to ranny ptak.
-
To sikorka – wytłumaczył Nox, wyprzedzając jej pytanie –
Znalazłem ją przy jagodach. Ma
złamane skrzydła
-
Wygląda jakby nie żył.
-
Prawie. Ledwo oddycha.
Wyciągnął
dłoń i samym koniuszkiem palca musnął upierzony brzuszek. Ten
czuły gest wzruszył Ariel do tego stopnia, że w kącikach jej oczu
wezbrały łzy. Mimo, że polubiła Noxa i ufała mu, była w nim
jakaś dziwna, niepokojąca sprzeczność, której nie potrafiła
zrozumieć.
Po
kilku sekundach ptak nagle ożył. Otworzył czarne oczka, popatrzył
na nich milcząco i zatrzepotał skrzydłami, nerwowo podrywając się
na nogi. Przekrzywił kilka razy łepek, po czym wzleciał między
drzewa i zniknął jej z oczu. Dopiero wtedy odzyskała głos.
-
Co to było? – Wykrztusiła z zaskoczeniem.
Nox
wzruszył lekko ramionami i oparł się wygodnie o pień drzewa.
- Uzdrowiłem go tylko.
-
Tylko? – Ariel mrugała niedowierzająco – Dotknąłeś go i...
Uśmiechnął się jednym kącikiem
ust.
-...odleciał.
- Jak to zrobiłeś?
Nox
westchnął cicho, ale cierpliwie wyjaśnił:
-
W połowie jestem elfem, więc uzdrawianie mam we krwi. Nie jestem w
tym tak dobry, jak Nieśmiertelni, ale wśród ludzi moje
umiejętności bardzo się przydają.
-
Czy ja też bym tak potrafiła?
-
Co?
-
Leczyć.
Popatrzył
na nią z uniesionymi brwiami.
-
Pytasz poważnie?
-
Oczywiście. Chciałabym się nauczyć uzdrawiać, tak jak ty.
-
Ale to...- Wydawał się skonsternowany jej prośbą.
-
O co chodzi?
Nox
przyglądał jej się przez chwilę w zamyśleniu, jakby nie do końca
wiedział co powinien teraz zrobić.
-
Już mówiłem, że to umiejętność elfów. Jeszcze żaden
człowiek...
-
Nie możesz mi po prostu pokazać jak to się robi? Chyba mogę
chociaż spróbować?
-
Sądzę, że to naprawdę nie ma sensu.
-
Proszę. – Ariel ścisnęła go za ramię i przez chwilę patrzył
na jej dłoń, jakby była obcym stworzeniem – Chcę spróbować.
Kto wie – mrugnęła do niego okiem i posłała przekorny uśmiech
– może się okazać, że mam więcej wspólnego z elfami, niż ci
się wydaje.
Nie
przestawała się uśmiechać, pewna, że dobrze robi. Co jej szkodzi
spróbować? To naprawdę przydatna umiejętność, a skoro wywodzi
się z linii pierwszych elfów, coś w tym musi być.
-
Dobrze – zgodził się w końcu bez zbytniego przekonania.
Ariel
rozbłysły oczy. Wyprostowała się i zwróciła w jego stronę.
-
To co mam robić?
-
Najlepiej wytłumaczę ci wszystko na jakimś przykładzie. W tym
wypadku sucha teoria jest bezwartościowa.
Zanim
zdążyła zapytać co zamierza, chwycił swój sztylet i przejechał
ostrzem po wewnętrznej stronie dłoni. Płytka, podłużna rana
natychmiast wezbrała krwią. Ariel skrzywiła się i odwróciła
wzrok, ale półelf pozostał niewzruszony.
-
Mną się nie przejmuj i lepiej skup się na zadaniu. Jeśli chcesz
uzdrawiać, nigdy nie możesz odwracać oczu nawet od najgorszej
rany. To pierwsza i podstawowa lekcja.
Ariel
skinęła głową i przełknęła ślinę.
-
To naprawdę nie boli. A teraz odpręż się i słuchaj moich
poleceń. Po pierwsze dotknij rany. Kontakt fizyczny pomaga się
skoncentrować i szybciej zlokalizować miejsce, które chcesz
uzdrowić.
Ariel
zacisnęła zęby i posłusznie wykonała polecenie. Jego dłoń była
niezwykle gładka i chłodna w dotyku. Lepka krew osiadła na jej
palcach, ale zignorowała to.
-
Co teraz?
-
Zamknij oczy i skup się na swojej Mocy. W twoim wypadku zapewne będą
to kamienie. Muszę cię ostrzec, że uzdrawianie nie jest wcale
takie proste. Jeśli poczujesz się za bardzo zmęczona, wycofaj się.
-
Dobrze, dobrze – mruknęła ze zniecierpliwieniem i szybko zamknęła
oczy, biorąc głęboki wdech. Ta część była prosta, bo z
łatwością potrafiła odnaleźć źródło swojej Mocy. Złoty
ogień był na wyciągnięcie jej ręki, ciepły i potężny.
-
Potrafisz zaczerpnąć ze swojego źródła odrobinę Mocy, prawda?
-
Tak.
-
W porządku. Więc tą część mamy za sobą. Teraz spróbuj
skoncentrować się na mojej dłoni. Poczuj ją zmysłami. Spróbuj
przeniknąć przez skórę i odnaleźć miejsce, które trzeba
wyleczyć.
Ariel
przygryzła wargę. Czuła pot na czole i plecach, jej dłonie
również stały się wilgotne. Z początku sądziła, że to, co jej
mówi, jest niemożliwe, wręcz niewykonalne. Jak niby ma oddzielić
swój umysł od ciała? Czy dobrze go zrozumiała?
Jednak
po dłuższej chwili ją olśniło i krok po kroku przystąpiła do
działania. Na początek skupiła się na swoich palcach dotykających
półelfa. Wyobraziła sobie ich ciężar i kształt, a potem
powędrowała dalej i przed oczami zobaczyła długą bliznę od
sztyletu, przeciętą skórę i krew.
Wtedy
w końcu to poczuła. Przedzierała się przez warstwy naskórka,
mięśnie i kości jakby otwierała kolejne drzwi. Było to dziwne
doznanie, ale i zarazem fascynujące.
-
Udało się! – Krzyknęła z radością i podekscytowaniem.
-
Bardzo dobrze – głos Noxa dochodził jakby z bardzo daleka, ledwo
go słyszała – Teraz skup się tylko na ranie.
-
Już mam. – Zawiadomiła.
Następnie Nox zaczął cierpliwie tłumaczyć, co
należy robić w jakiej kolejności. Kierując się jego wskazówkami,
najpierw oczyściła ranę z krwi, a potem manipulując Mocą,
zasklepiła ładnie brzegi naskórka. Na dłoni pozostał jedynie
lekko różowy ślad.
Podekscytowana
swoim dokonaniem, wycofała się pospiesznie, otworzyła oczy i
rzuciła się Noxowi na szyję.
-
Udało się! Potrafię uzdrawiać!
-
Tak. Bez dwóch zdań, potrafisz – mruknął półelf i odsunął
ją od siebie delikatnie z podziwem. – Nie sądziłem, że w ogóle
to zrobisz, ale teraz widzę, że cię nie doceniałem.
-
Oczywiście – roześmiała się, klepiąc go po ramieniu –
Mówiłam, że jestem wyjątkowa.
Nox
przekrzywił lekko głowę, wpatrując się w nią z uwagą. Kilka
białych kosmyków opadło miękko na jego policzek. Spod grzywki
odznaczało się czarne znamię Kruka.
-
Naprawdę jesteś wyjątkowa, Ariel. Kim ty właściwie jesteś?
Jakąś elfką?
Uśmiechnęła
się tajemniczo, wstała i otrzepała spodnie z trawy.
-
Kto wie?
-
Trzeba będzie powiedzieć Argonowi i reszcie. – Nox podniósł się
zwinnie z nieokreślonym wyrazem twarzy – Jesteś pierwszym
człowiekiem, który pojął sztukę uzdrawiania. To może być
przełom.
-
Na razie chodźmy do domu Balara. Wszystko po kolei.
Ruszyli
przez las, a Ariel całkowicie zdała się na swojego towarzysza,
który nie tylko poruszał się bezszelestnie, ale odnajdywał drogę
po kompletnie dla niej niewidocznych śladach.
Po
jakiś dziesięciu minutach marszu znaleźli w zaroślach rannego
zająca. Miał złamaną łapę i krwawiący bok. Ariel uparła się
by go uzdrowić.
-
Tylko uważaj. Tym razem to znacznie poważniejsze rany –
przestrzegł Nox – Nie staraj się robić tego szybko i wszystkiego
na raz. Musisz nastawić złamaną kość i naprawić przerwane żyły.
Pamiętaj też, by przedtem nieco uśmierzyć ból.
Ariel
kucnęła i położyła dłoń na miękkim futerku oblepionym
szkarłatną krwią. Bok królika podnosił się i opadał w płytkim,
urywanym oddechu. Kiedy go dotknęła, wzdrygnął się i otworzył
jedno oko, w znikomej próbie ucieczki. Przemówiła do niego
łagodnie i skoncentrowała się na jego ranach.
Tym
razem cała operacja zajęła jej sporo czasu. Musiała też sięgnąć
po więcej Mocy. Najpierw skupiła się na zminimalizowaniu bólu.
Złamaną nogę nastawiła bez większych problemów, gorzej poszło
z raną. Cały proces łączenia i zasklepiania był bardziej żmudny
i wymagał od niej większego skupienia. Kiedy w końcu skończyła,
była zmęczona jak po długim biegu. Zmęczona, ale zadowolona z
efektów. Zając zastrzygł uszami, usiadł i popatrzył na nich
przekrzywiając łepek, po czym zniknął w zaroślach.
Ariel
wyprostowała się z głośnym westchnieniem. Otarła pot z czoła,
po czym niespodziewanie cmoknęła Noxa w policzek.
Spojrzał
na nią krzywo.
-
A to, za co?
-
Za to, że jesteś takim wspaniałym nauczycielem.
Uśmiechnął
się jednym kącikiem ust. Nagle potarmosił jej włosy, na co
zareagowała głośnym protestem. Chciała wymierzyć mu kuksańca w
żebra, ale uchylił się zgrabnie. Właśnie wtedy poczuła jakieś
łaskotanie na dłoni. Zaledwie na nią spojrzała, wrzasnęła
przeraźliwie i zaczęła nią energicznie potrząsać.
-
Co się stało? – Nox doskoczył do niej z niepokojem sięgając po
sztylet.
-
Pająk! Pająk! Weź go ode mnie!!
Nox
gapił się na nią z zaskoczeniem, podczas gdy Ariel wyprostowała
rękę na całą długość, jakby było na niej coś trującego.
Odwróciła głowę w drugą stronę i zacisnęła powieki.
-
Szybko! To obrzydliwe.
Nox
zdjął spokojnie pająka, po czym po raz pierwszy roześmiał się
głośno.
-
To nie jest śmieszne - fuknęła urażona.
-
Proszę, Ariel, nie mów mi tylko, że boisz się takich
nieszkodliwych, małych pajaków.
-
A co? – Spojrzała na niego krzywo – Przecież nikt nie jest
idealny.
-
Nie, raczej nie – odparł z rozbawieniem – Chociaż czasem
przypominasz mi Białego Kruka.
Wolnym
krokiem przedzierali się przez zarośla. Do wieczora pozostało
jeszcze trochę czasu, a Ariel jakoś nie za bardzo spieszyło się
do miejsca, gdzie tyle czasu była więziona.
- Proszę. Nawet go nie wspominaj. Jak
pomyślę o tym zarozumiałym....
-
Argon jest dla mnie jak ojciec, więc lepiej nie obrażaj go w mojej
obecności – przerwał jej nagle poważnym tonem.
Popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
-
Naprawdę? Sądziłam, że po prostu słuchasz jego rozkazów.
-
To również – w zamyśleniu zapatrzył się pod stopy, które
bezszelestnie stąpały po trawie – Szanuję go jako kapitana i
Białego Kruka. Jednak chyba mogę powiedzieć, że jest dla mnie jak
rodzina. To on mnie znalazł, kiedy jako mały chłopiec byłem na
skraju śmierci. Opiekował się mną jak własnym synem, choć inni
ludzie patrzyli na mnie krzywo tylko dlatego, że jestem mieszańcem.
Powinnaś wiedzieć, że większość nie przepada za elfami.
Niektórzy nawet nas nienawidzą. Ale Argon nie jest taki. Może
czasem rzeczywiście bywa szorstki i niemiły, ale to tylko pozory. W
końcu i ty się do niego przekonasz. Po prostu ma już taką naturę.
-
Ile właściwie masz lat?
Wzruszył
lekko ramionami.
-
Uzgodniliśmy z Argonem, że siedemnaście to właściwa liczba.
-
Co? Więc nie znasz swojego prawdziwego wieku?
-
Właściwie to nie. Pewnie jestem dużo starszy – zmarszczył lekko
brwi, jakby nagle coś go zaniepokoiło – Długowieczność to
jeszcze jedna rzecz, która mi się nie podoba.
Coś
w jego głosie kazało jej zakończyć temat. Nie zadała już więcej
pytań i w zgodnym milczeniu podążyli ku rozwidleniu lasu.
***
Lunna siedziała w najdalszym kącie
zatłoczonej karczmy i w ponurym zamyśleniu sączyła kwaśny
miodowy trunek. To świństwo zupełnie nie przypominało pysznego,
słodkiego miodu z Zielonego Lasu. Zamówiła już jednak trzecią
kolejkę, gdyż pieczenie w żołądku i szum w głowie pozwoliły
jej przynajmniej zagłuszyć czarne myśli.
Kelia, to pierwsza osada, do której
przywędrowała. Zaledwie trzy dni drogi od jej rodzinnych stron i
dostatecznie daleko od stolicy prowincji Elahti. Mieszkańcy
tutejszych stron uchodzili za mieszańców, lub dalszych potomków
elfów. Nikt nie próbował jej przegonić, ani nie patrzył krzywym
okiem, ale i tak czuła się jakoś nieswojo. Wciąż na nowo
analizowała swoją sytuację, chociaż wiedziała, że i tak już
niczego nie zmieni. Gdyby nie zabiła Vanrryla wszystko byłoby po
staremu. Pewnie teraz słuchałaby nudnych wykładów, albo ćwiczyła
z Ralielem walkę na miecze. W przyszłości zostałaby kapłanką
Luny, aż w końcu królową. Wyszłaby za mąż za jakiegoś nudnego
elfa i spokojnie rządziła Zielonym Lasem.
Ale
ile razy zadawała sobie pytanie, „dlaczego”, wciąż nie
potrafiła znaleźć właściwiej odpowiedzi. Jedna chwila, jedna
szybka decyzja zaważyła o całym jej życiu. Prawdopodobnie już
nigdy nie zobaczy ani domu, ani rodziny, ani Raliela. Dlaczego
rodzice tak szybko i łatwo pozbyli się jej ze swojego życia?
Dlaczego w ogóle nie chcieli jej wysłuchać? Dlaczego nie miała
szansy się obronić, wyjaśnić? Dlaczego los tak srogo ją ukarał?
Dlaczego,
dlaczego...
Po
raz wtóry sięgnęła po swój medalion, gładząc palcami gładką
powierzchnię błękitnego, miniaturowego księżyca. Nawet nie
zdążyła ukończyć edukacji kapłanki. Co prawda potrafiła
leczyć, znała kilka sztuczek, no i całkiem nieźle radziła sobie
z mieczem. Zamierzała rozpocząć nowe życie wśród śmiertelnych,
więc każda umiejętność może się przydać. Z jednej strony było
to dość ekscytujące, jednak ile razy pomyślała o domu, jej
gardło ściskał żal i przygnębienie.
Słońce
powoli kryło się za pobliskimi drzewami, a w tawernie robiło się
coraz tłoczniej i gwarniej. Salę oświetlały lampy oraz
trzaskający w kominku ogień. Lunna nie miała pieniędzy, a
gospodyni nie chciała nawet spojrzeć na ozdobną spinkę. Elfka
była zmęczona i głodna, toteż nie mając wyboru, pokazała swój
amulet i zagroziła, że jeśli kobieta właściwie jej nie ugości,
to może jej się stać coś przykrego.
Siedziała
teraz z dala od reszty i po raz pierwszy w swoim życiu się upijała.
Szumiało jej w głowie i mimo, że miała już dosyć, opróżniła
kielich jednym haustem i skrzywiła się z niesmakiem. Światło
nagle stało się zbyt ostre, a rozmowy i śmiech narastały w jej
głowie do nieznośnego jazgotu. W końcu chwiejnym krokiem wyszła
przed drzwi tawerny. Na zewnątrz owionął ją orzeźwiający chłód,
a nagła cisza przyniosła odrobinę ulgi.
Oparła
się plecami o ścianę budynku i zaczerpnęła głęboki haust
powietrza. To nie był jednak taki dobry pomysł, gdyż zaraz potem
żołądek skręcił jej się boleśnie i musiała zwymiotować.
Wycierając usta rękawem kątem oka dostrzegła, że przechodzący
ulicą ludzie przyglądają jej się podejrzliwie i z politowaniem.
Przełknęła gorzką żółć i westchnęła. Nigdy by nie
pomyślała, że kiedyś doprowadzi się do takiego stanu. Elfia
księżniczka i Kapłanka Luny, pijana i wymiotująca na ulicy. Co by
powiedział Raliel, gdyby teraz ją zobaczył?
Nie. Nie mogę ciągle myśleć o
Ralielu. Muszę zapomnieć o Zielonym Lesie, domu i przeszłości
Skoro wygnali mnie z lasu, znajdę sobie inne miejsce i jeszcze
pożałują, że tak pochopnie się mnie pozbyli.
Wyprostowała się i spojrzała na
ciemniejące niebo. Kiedy wzejdzie księżyc, pomodli się o swoją
przyszłość i ruszy w dalszą drogę.
-
Ej panienko, potrzebujesz pomocy?
Lunna z trudem oderwała się od
własnych myśli i odwróciła głowę. Cały świat zawirował jej
przed oczami, łącznie z obcym mężczyzną, który pojawił się
nie wiadomo kiedy i skąd. Miał kilkudniowy zarost, stare łachy i
śmierdział alkoholem.
Pewnie
sama nie prezentuję się lepiej.
Skrzywiła
się z niesmakiem, kiedy zrozumiała, że mężczyzna nie zamierza
odejść. Taki stan z pewnością jej nie służył, skoro na tyle
straciła czujność, że nie zauważyła, kiedy się zbliżył.
- Może potrzebujesz towarzystwa, co
mała? – Pijak zmierzył ją od góry do dołu znajomym, rozpalonym
wzrokiem. Bez wątpienia był po części elfem, gdyż w tłustej
gęstwinie włosów dostrzegła lekko spiczaste uszy. Poza tym w jego
wyglądzie i postawie nie było nic z pięknych, pełnych gracji
nieśmiertelnych. Wyraz jego twarzy coś jej przypomniał. Albo
raczej kogoś.
Znowu?
Tylko nie to.
Mężczyzna
zrobił ku niej chwiejny krok.
- To, co laleczko? – Puścił go niej oko i
uśmiechnął się obleśnie – Zabawimy się?
Lunnie szumiało w głowie i znów
zrobiło się niedobrze. Miała już naprawdę wszystkiego serdecznie
dosyć, a zwłaszcza tych obrzydliwych drani, którzy myślą tylko o
jednym. Dlaczego ciągle musi się na takich natykać?
Wyciągnęła rękę i kołysząc się
na piętach, wskazała na niego palcem.
-
Lepiej stąd znikaj, bo jak stracę cierpliwość... - Wybełkotała,
gdyż język dziwnie jej się plątał, a myśli miała zbyt
rozbiegane, by ułożyć je w sensowną treść.
-
No, no – cmoknął mężczyzna – Trafiła mi się kobieta z
pazurkami. Lubię takie. Chodź – złapał ją za nadgarstek –
Zaraz cię ogrzeję, kotku.
Lunna
wyszarpnęła się gwałtownie i zataczając się na boki, uderzyła
go w twarz. Mężczyzna zachwiał się lekko, ale poza tym jej cios
nie zrobił na nim większego wrażenia. Zaklęła w duchu na własną
głupotę, gdyż niewątpliwie to alkohol odebrał jej siły. Na jego
twarzy pojawił się grymas złości.
-
To tak sobie pogrywasz, mała? – Warknął i wyjął zza pasa
krótki sztylet – Zaraz odechce ci się bójek.
Sztylet.
To jest właśnie to, czego teraz potrzebowała.
Lunna
zignorowała pijaka, roziskrzonym wzrokiem wpatrując się w
połyskującą w mroku srebrną stal. Wyciągnęła rękę, w tym
samym czasie, gdy mężczyzna zamachał jej ostrzem przed nosem,
odsłaniając przy tym żółte zęby.
-
To jak? Pójdziesz po dobroci, czy mam użyć siły?
Lunna
zagryzła wargi, poirytowana mdłościami i zawrotami głowy. Przez
chwilę wydawało jej się, że zamiast jednego sztyletu widzi trzy.
Zamrugała gwałtownie powiekami, ale nadal wszystko dziwnie się
kołysało. Mimo to była zbyt zdesperowana by tak po prostu odejść,
a jego obecność naprawdę działała jej na nerwy.
-
Ani to, ani to – mruknęła, po czym złapała go mocno za rękę –
Lepiej wezmę twój sztylet, bo możesz się nim skaleczyć.
Próbowała
wyszarpnąć mu broń z ręki, ale zaczął stawiać opór. Przez
chwilę szamotali się zaciekle, aż w końcu udało jej się zdobyć
sztylet. Nagle mężczyzna po raz ostatni szarpnął w swoją stronę
i ostrze zatopiło się w jego piersi, prawie po samą rękojeść.
Jęknął głucho i
otworzył szeroko oczy. Lunna zamarła z ostrzem w dłoni i dopiero
widok i zapach krwi uwolniły ją nawet z alkoholowego zamroczenia.
Wysunęła ostrze z ciała mężczyzny, który natychmiast osunął
się ciężko na ziemię. Nie wiedziała, czy żyje czy nie, ale
jeśli ktoś ich zobaczy, będzie miała jeszcze większe kłopoty.
Zacisnęła
palce na trzonku, aż pobielały jej kłykcie. Z ponuro zaciśniętymi
wargami, odwróciła się na pięcie i chwiejnym krokiem opuściła
wioskę. Teraz już nie pozostawało jej nic innego jak iść przed
siebie i szukać szczęścia wśród ludzi. Tam, gdzie nikt nie
będzie wiedział, kim jest, ani co zrobiła.
Wybacz
mi Luno,
Powtarzała
raz za razem, coraz bardziej oddalając się od Zielonego Lasu.
***
Kirę wciąż nawiedzały te dziwne sny. Duży
dom i tłumy obcych ludzi bez twarzy. Ktoś krzyczał czyjeś imię,
ale wymykało się z jej pamięci zawsze po przebudzeniu. Wtedy też
czuła dziwny pulsujący ból w tyle czaszki, który zazwyczaj
przechodził po kilku minutach, jeśli tylko leżała spokojnie i nie
ruszała głową.
Dzisiaj na szczęście czuła się wyjątkowo
dobrze, bo w przeciwnym razie gwałtowne potrząsanie za ramię
miałoby dla niej katastrofalne skutki.
- Lepiej się obudź, Kira. Przyniesiono
śniadanie.
Mruknęła z niezadowoleniem i zwinęła się w
kłębek na swojej części brudnej podłogi. Po chwili jednak
uchyliła powieki i uśmiechnęła się słabo do pochylającej się
nad nią dziewczyny.
- Dziękuję Shaio. Już wstaję.
Usiadła dopiero wtedy, gdy dziewczyna odeszła
obudzić pozostałych. Kira przetarła oczy i przeczesała splątane
włosy palcami, związując je w luźny węzeł. Przeciągnęła się
i rozejrzała po wnętrzu chaty.
Przez małe okienka wpadały do środka wąskie
strugi światła. Wokół unosił się duszny odór niemytych ciał i
ludzkich odchodów. W niewielkim pomieszczeniu tłoczyło się około
trzydzieści kobiet. Małe dzieci, dziewczynki, kobiety i staruszki.
Wszystkie miały do dyspozycji kawałek podłogi, koc i to, co nosiły
na sobie. Nikt nie narzekał i nie płakał, a przynajmniej nie przy
wszystkich. Rozmawiano ze sobą szeptem i zwięźle. Starsze pomagały
młodszym i na odwrót, bez zbędnych kłótni i narzekań. Choć
Shaia miała ledwo czternaście lat, w całej grupie cieszyła się
ogromnym szacunkiem i zaufaniem. Zawsze pełna energii, pomocna i
uprzejma dla wszystkich bez wyjątku.
Kiedy Kira przybyła tu kilka dni temu, była
przerażona i zagubiona. Zamknięto ją w tej klatce razem z innymi
bez żadnych wyjaśnień, mimo, że ta kobieta, która wyprowadziła
ją z lasu, Rairi, obiecywała się nią zająć. Od tamtej jednak
pory już jej nie widziała. Przez ten czas w ogóle nie wychodziła
na zewnątrz i nikt nic od niej nie chciał. Niekończące się
godziny spędzała na twardej podłodze w kącie chaty. Jadła, spała
i obserwowała. Większość kobiet wychodziła gdzieś nawet na cały
dzień. Niektóre wracały na noc, a te młodsze często dopiero nad
ranem. Były wyczerpane, głodne i zrezygnowane. Shaia jako pierwsza
zagadała do Kiry. Pocieszała ją i cierpliwie odpowiadała na każde
pytanie. Kiedy Kira zapytała co tu się dzieje, dziewczyna
spoważniała i wytłumaczyła jej szeptem:
- Źli ludzie napadli
naszą wioskę. Rozdzielili nas od naszych mężczyzn i zrobili z nas
niewolników. Nie wiem za bardzo, o co im chodzi, ale budują tu
jakiś port, wycinają las i stawiają ogrodzenie wokół wioski.
- Pracujecie też w
nocy? Widziałam, że wiele kobiet wraca dopiero nad ranem.
Shaia zaczerwieniła się lekko i z zażenowaniem
odwróciła wzrok.
- O tym żadna z nas nie mówi. Jesteś młoda i
ładna, Kiro, więc módl się do bogów o łaskę. Tylko to nam
pozostaje.
Odeszła, a Kira już nigdy więcej nie wracała
do tego tematu.
Shaia jak zawsze zajęła się rozdawaniem
jedzenia, pilnując, by każda dostała sprawiedliwy przydział. Kira
pospiesznie przyjęła swoją porcję i pochłonęła wszystko w
sekundę, nie zastanawiając się szczególnie nad tym, co wkłada do
ust. Kończyła właśnie swoje śniadanie, kiedy nagle drzwi chaty
otworzyły się z impetem i do środka wpadł mężczyzna z mieczem u
pasa. Kobiety usunęły się bezszelestnie pod ścianę, zamieniając
się w żywe posągi. Nawet Shaia przestała jeść i tylko śledziła
jego ruchy niczym przyczajona ofiara. Wszystkie patrzyły w milczeniu
jak mężczyzna zbliża się szybko do Kiry. Nie śmiały nawet
westchnąć i po raz pierwszy dziewczyna doskonale je zrozumiała, bo
jej samej z przerażenia zamarło serce.
Mężczyzna nie był wysoki ani specjalnie
umięśniony. Mimo to, bez słowa chwycił ją brutalnie za ramię i
jednym pociągnięciem postawił na nogi. Potem siłą wyprowadził z
chaty, nie oglądając się na boki.
Kira została wypchnięta z chaty wprost w
oślepiające słońce. Zmrużyła oczy, wciągając w płuca świeże
powietrze. Zachłysnęła się tą upajającą sekundą wolności, z
trudem utrzymując równowagę na miękkich nogach. Po raz pierwszy
miała okazję dokładnie rozejrzeć się po okolicy.
Wioska była niewielka z tylko jedną wydeptaną
ścieżką i rozmieszczonymi regularnie chatami. Z jednej strony
otaczał ich las, z którego dochodziły odgłosy piłowania i
stukania, zaś po drugiej stronie szumiało morze, którego spokojne
fale leniwie rozbijały się o piaszczysty brzeg.
Wokół trwało gorączkowe poruszenie. Jedni
przynosili z lasu drzewo, inni budowali coś na kształt
prowizorycznych chat, a jeszcze inni zajęci byli budową portu i
statków. Wokół wioski powstawał wysoki, drewniany mur. Pracowali
wszyscy. Mężczyźni, kobiety, dzieci i starsi ludzie. Nawet ci,
którzy z trudem poruszali się o własnych siłach. A wszystko to
nadzorowali uzbrojeni wojownicy. Powietrze przesycone było
mieszaniną dźwięków i zapachów, które w pierwszym momencie
przytłoczyły ją i zdezorientowały.
Dopiero po chwili dostrzegła, że ktoś stoi
obok niej. Była to ta sama piękna kobieta, która znalazła ją w
lesie i uratowała od niechybnej śmierci.
Rairi.
Kobieta leniwym ruchem przeczesywała palcami
swoje długie czarne włosy i uśmiechała się delikatnie. Słońce
wyciągało z jej czerwonej sukni soczysty krwawy odcień. Gdy
zrozumiała, że kobieta przygląda jej się uważnie, wyprostowała
się i uśmiechnęła lekko, by wywrzeć na niej dobre wrażenie.
Rairi tymczasem obeszła ją dookoła, oglądając
z góry na dół, jakby była koniem na sprzedaż. W tym czasie
zjawił się jakiś mężczyzna. Stanął tuż przed nią z rękami w
kieszeniach spodni i postawą, wyrażającą kompletne znudzenie.
Choć był bardzo młody, otaczała go aura pewności siebie i
drapieżnej siły i Kira nie potrafiła oderwać od niego wzroku.
Miał krótkie, ciemne włosy, brązowe oczy i gładką intrygująco
przystojną twarz. Było w nim coś bardzo dziwnego, ale i
przyciągającego.
- To ta dziewczyna, którą znalazłam –
odezwała się w końcu Rairi, kiedy już skończyła oględziny.
Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Wyglądał jak
ktoś, kto zatrzymał się w tej wiosce jedynie z nudów i tak
naprawdę nie ma ochoty zadawać się z tymi wszystkimi ludźmi. Na
Kirę zaś patrzył tak, jakby była jeszcze jednym samotnym głazem,
który stanął mu na drodze. – Jak ci się podoba Kira? –
Zapytała elfka, zerkając na niego z zainteresowaniem.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- To ta z tamtego świata? Jest bardzo młoda.
Ile ma lat? – Jego ton był obojętny, ale jednocześnie bardzo
spokojny i nawet miły.
Rairi spojrzała na
dziewczynę, uniosła jej podbródek jednym palcem i uważnie
przyjrzała się twarzy. Kirę najbardziej zdumiewało to, że mówili
jakimś dziwnym językiem, który nie tylko rozumiała, ale sama
potrafiła nim rozmawiać.
- Ile masz lat? – Zapytała władczym tonem.
- Piętnaście – odpowiedziała natychmiast,
bez zastanowienia.
Rairi puściła ją i
zwróciła się do mężczyzny.
- I jak?
- Jak dla mnie to
jeszcze dziewczynka – mruknął, po czym jakby nagle się obudził,
popatrzył na elfkę, jednocześnie wskazując dziewczynę palcem. –
Właściwie, po co mi ją pokazujesz?
Rairi roześmiała się krótko, bawiąc się
kosmykiem czarnych włosów.
- Przyprowadziłam ją tu z myślą o tobie.
Można powiedzieć, że to w pewnym sensie mały podarunek. Z
korzyścią dla nas wszystkich.
Uniósł brwi.
- Jeśli to ma być jakiś żart, to raczej
kiepski.
- A więc nie podoba ci się?
- Wybacz, ale wolę dorosłe kobiety. Dzieci mnie
nie interesują.
- Nie przyprowadziłam jej tutaj dla niczyich
przyjemności. Kira, można powiedzieć ma... dość wyjątkowy dar.
Mężczyzna westchnął przeciągle.
- Przejdź do rzeczy z łaski swojej. Bo jeśli
na darmo marnujesz mój czas...
Rairi posłała mu groźne spojrzenie, ale
całkowicie je zignorował.
- Pokaż mu, co potrafisz – zażądała ostro,
ledwo na nią zerkając, jakby nagle zaczęła ją irytować. – Zrób to, co zrobiłaś, by obronić się przed wilkami. Pamiętasz?
Kira skinęła krótko głową. Oczywiście, że
pamiętała. To najbardziej wryło jej się w pamięć. Tego uczucia,
tej energii i tej Mocy w jednym ruchu dłoni nie mogłaby porównać
z niczym innym. Wtedy działała instynktownie, pod wpływem
desperacji, myśląc o wilkach, a nie o tym, co robi. Wiedziała
jednak, że musi się postarać.
Na piaszczystej drodze leżało wiele kamyków.
Kira wybrała największy z nich, leżący dokładnie przy jej
stopie. Skupiła na nim wzrok i przypomniała sobie, jak zrobiła to
za pierwszym razem.
Skupić się na celu. Stać się częścią
otaczającego powietrza. Skoncentrować na nim swoją wolę.
Minęło może z dziesięć sekund, w czasie
których żadne z nich nawet się nie poruszyło. I nagle przed
oczami Kiry powietrze zmieniło się w pustynię złotych drobinek.
Piękne. Ciekawe czy oni też to widzą.
Przez chwilę z fascynacją obserwowała wirujący
przed nią złoty pył, po czym cząsteczki powietrza posłusznie
poddały się jej woli.
Kamyk zaczął najpierw lekko drżeć, a potem
łagodnie uniósł się w powietrze, dokładnie na wysokość oczu.
Mężczyzna obserwował ją z lekko zmarszczonym czołem. Podrapał
się po skroni i westchnął.
- I to tyle? Telekineza? To nic nadzwyczajnego –
prychnął z irytacją.
Rairi pokręciła głową z tajemniczym
uśmieszkiem. Wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną. Zupełnie
jakby znała jakąś wielką tajemnicę kosmosu, która może zaważyć
na dziejach ludzkości.
- Nie fatygowałabym się żeby ją tu
przyprowadzić, gdybym nie uważała, że może nam się przydać –
odpowiedziała uprzejmie, ignorując jego zniecierpliwienie i krzywe
spojrzenia – Wiesz, że nie łatwo mnie czymś zainteresować. A
uwierz mi, że Kira ma w sobie potencjał, który możemy
wykorzystać.
- Więc? Przecież telekineza...
- To nie telekineza – przerwała mu spokojnie,
ale z ostrzejszą nutą – Kira potrafi coś, co do tej pory było
niemożliwe. Ona kontroluje żywioł powietrza.
- Możesz to wyjaśnić dokładniej? –
Skrzyżował ramiona na piersi, przenosząc leniwie wzrok od jednej
do drugiej, potem na lewitujący kamyk i znów na kobiety.
- Pokaż.
Kira wyciągnęła dłoń i lekki podmuch wiatru
zmierzwił mężczyźnie włosy i poruszył suknią elfki, która
uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Kontrolę nad żywiołami może mieć tylko
Potomek, o ile ma Kamienie. Kira musiała w jakiś sposób przejąć
część tej Mocy. Nie wiem jeszcze, jakie są jej granice, i
chciałabym abyś nauczył ją jak kontrolować tą Moc i zbadał jak
daleko może się posunąć. Mam nadzieję, że teraz bardziej
docenisz mój podarunek?
- To się jeszcze okaże – skwitował tym samym
beznamiętnym tonem. Zamknął palce na kamyku, po czym zaczął
podrzucać go w dłoni. Spojrzał na Kirę, która stała przed nimi
ze zwieszonymi ramionami i oddychała ciężko. – Szybko się męczy
– stwierdził.
- Jak już mówiłam,
nie znam jej możliwości.
- Więc chcesz, żebym ją szkolił i niańczył?
Dlaczego ja?
Rairi objęła dziewczynę ramieniem, spoglądając
na niego znacząco.
- Gdyby był tutaj Cyrret zwróciłabym się do
niego, jako przywódcy. Skoro jednak tymczasowo go zastępujesz i
raczej nie masz innych zajęć, chciałam ci powierzyć specjalnie
zadanie. Jeśli dasz radę zrób z niej wojowniczkę. Chcę żeby
była naszą bronią, więc dbaj o nią. Znajdź dla was jakieś
ustronne miejsce i trenuj ją po cichu, aż uznasz, że będzie
gotowa – uśmiechnęła się znacząco – Pamiętaj jednak, że
jest młoda i nie zna tego świata. Postaraj się być...delikatny.
Mężczyzna wzniósł oczy do nieba i wydał z
siebie ciche prychnięcie.
- Zobaczę czy coś z niej będzie, ale nie mam
zamiaru jej niańczyć. Nigdy nikogo nie szkoliłem, więc potrzebuję
czasu.
- Liczę, że się postarasz. Ta dziewczyna może
się okazać dla nas bardzo cenna, a z tego, co widzę, szybko się
uczy. Po prostu pomóż jej się przystosować i zadbaj, żeby miała
wszystko, co potrzeba – poklepała Kirę po policzku, po czym
odwróciła się i odeszła szybko, szeleszcząc swoją długą
suknią.
Mężczyzna przez chwilę przyglądał jej się w
milczeniu i jej serce zadudniło gwałtownie, gdy podszedł do niej
wolno i chwycił za przegub dłoni. Następnie pociągnął za sobą
bez jednego słowa, więc
dała się poprowadzić, próbując nadążyć za jego długim,
miarowym krokiem. Opuścili wioskę, ledwo zauważeni przez kilku
strażników. Trawiaste wzgórze wznosiło się stopniowo od morza i
prowadziło prosto do lasu. Lejące się z nieba słońce kłuło w
oczy, a upał przyklejał ubrania do rozgrzanego ciała. Palce
mężczyzny były chłodne i silne. Co i raz unosiła wzrok, ale
widziała przed sobą tylko jego plecy, kark i ciemną czuprynę
włosów.
Zagłębili się między drzewa, gdzie z ulgą
przyjęła cień i szumiący między konarami przyjemny wiaterek. Po
krótkim kluczeniu między gęstymi zaroślami, w końcu zatrzymali
się na niewielkiej polance. Kira dyszała ciężko, była zmęczona
i bolały ją nogi. Nie śmiała jednak usiąść ani się skarżyć.
Ustała w cieniu drzewa, podczas gdy mężczyzna obszedł polankę,
rozglądając się uważnie, jakby dokonywał inspekcji. W końcu
podszedł do niej, podniósł spory kamień i podsunął jej na
wyciągniętej dłoni.
- Zrób tą sztuczkę jeszcze raz – rozkazał.
Kira usłuchała bez słowa i już po chwili
kamień lewitował swobodnie przed nimi unoszony przez złote
drobinki. Był większy niż poprzedni, czuła jego ciężar i opór
powietrza. Tym razem musiała się bardziej skoncentrować, czuła
jak pocą jej się ręce, które zaciskała w pięści, a na czoło
występują krople potu. Robiła jednak, co mogła, aby spełnić
jego żądanie.
Ku jej uldze, skinął z zadowoleniem głową,
więc puściła kamień, który cicho potoczył się po ziemi.
Mężczyzna jednak nie skończył jej testować, gdyż zaraz potem
wskazał palem na drzewo po przeciwległej stronie polany.
- A teraz rzuć w tamto drzewo. Najmocniej jak
potrafisz.
Kira przeniosła wzrok na wskazany cel i
zmarszczyła brwi. Już po sekundzie kamień ze świtem przeciął
powietrze i przeleciał przez środek pnia, wydrążając w nim
dziurę na wylot. A potem wykonał zgrabny łuk w powietrzu i
poszybował prosto do jej wyciągniętej dłoni.
- Dobrze. Więc jednak coś potrafisz.
Nagle pochylił się ku niej aż ich twarze
znalazły się na tej samej wysokości i zajrzał jej prosto w oczy.
Kira wstrzymała oddech, kręciło jej się w głowie, a przed oczami
zawirowały czarne plamki.
- Jesteś Kira, tak? – Zapytał, chociaż chyba
nie oczekiwał odpowiedzi. Skinęła jedynie głową, więc
wyprostował się i dodał: - Jutro zobaczymy jak sobie poradzisz z
czymś trudniejszym. Na razie będziemy tu trenować w sekrecie, więc
nikomu nie wspominaj, co robisz i gdzie znikasz. Skoro Rairi
powierzyła ten kłopot mnie, zamierzam zrobić z ciebie prawdziwą
wojowniczkę. Od tej pory masz się mnie słuchać. Zrozumiałaś?
- Tak, proszę pana.
- Jestem Ortis, nie żaden „pan”. Jasne?
Poklepał ją po głowie i Kira uśmiechnęła
się słabo. W następnej chwili zachwiała się i poleciała do
przodu, w jego ramiona. Zanim zemdlała, jej uszy wypełnił cichy,
drażniący zmysły śmiech.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz