niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 5

Minęło dopiero południe i choć targało nią nerwowe zniecierpliwienie, postanowiła zaczekać do wieczora. Nie spodziewała się, że przybędą tak szybko i wolała poczekać, aż wszyscy pójdą spać. Dlatego razem z Noxem rozbili obóz w głębi lasu, skąd do kryjówki Balara mieli już zaledwie kilka metrów.
Był gorący dzień, więc Ariel zdjęła swój serdak i podwinęła rękawy tuniki, sadowiąc się wygodnie w cieniu drzewa. Między konarami prześwitywały jasne smugi słońca, czasem coś przemknęło między zaroślami, a w górze ptaki urządziły sobie radosny koncert. Nox zniknął na chwilę w lesie, toteż Ariel przymknęła oczy, rozkoszując się ciepłem i beztroską atmosferą. Nie do wiary, że zaraz za tymi drzewami znajduje się ponura, zrujnowana kryjówka Balara. Czy ten medalion jest dla niej aż tak ważny, żeby ryzykować życie? Przecież nawet nie pamięta skąd go ma. A Sato? Czyż nie da sobie rady? Nie był przecież dzieckiem, a zanim się tam zjawiła, żyło mu się chyba całkiem znośnie. Poza tym przecież związany był zaklęciem. Dla niego było już za późno na ratunek.
Wyprostowała się gwałtownie i pokręciła głową.
Nie. Nie mogę tak myśleć. Sato to mój brat. Obiecałam, że po niego wrócę.
Coś zaszeleściło i na malutkiej polance zjawił się Nox.
- Rozmawiasz z kimś konkretnym, czy prowadzisz wewnętrzny spór sama z sobą? – Usadowił się przy niej na rozłożonym płaszczu.
- Po prostu się zamyśliłam – uśmiechnęła się pospiesznie i zatarła ręce – zdobyłeś coś do jedzenia?
Nox skinął głową i wysypał na płaszcz maliny i garść czarnych jagód.
- Zjadłem po drodze, więc te są dla ciebie.
- Super! Dziękuje.
Wepchnęła sobie do ust całą garść owoców, aż po brodzie pociekł jej czerwony sok. W tym czasie półelf położył coś przed sobą na płaszczu. Ku zdumieniu Ariel był to ranny ptak.
- To sikorka – wytłumaczył Nox, wyprzedzając jej pytanie – Znalazłem ją przy jagodach. Ma złamane skrzydła
- Wygląda jakby nie żył.
- Prawie. Ledwo oddycha.
Wyciągnął dłoń i samym koniuszkiem palca musnął upierzony brzuszek. Ten czuły gest wzruszył Ariel do tego stopnia, że w kącikach jej oczu wezbrały łzy. Mimo, że polubiła Noxa i ufała mu, była w nim jakaś dziwna, niepokojąca sprzeczność, której nie potrafiła zrozumieć.
Po kilku sekundach ptak nagle ożył. Otworzył czarne oczka, popatrzył na nich milcząco i zatrzepotał skrzydłami, nerwowo podrywając się na nogi. Przekrzywił kilka razy łepek, po czym wzleciał między drzewa i zniknął jej z oczu. Dopiero wtedy odzyskała głos.
- Co to było? – Wykrztusiła z zaskoczeniem.
Nox wzruszył lekko ramionami i oparł się wygodnie o pień drzewa.
- Uzdrowiłem go tylko.
- Tylko? – Ariel mrugała niedowierzająco – Dotknąłeś go i...
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
-...odleciał.
- Jak to zrobiłeś?
Nox westchnął cicho, ale cierpliwie wyjaśnił:
- W połowie jestem elfem, więc uzdrawianie mam we krwi. Nie jestem w tym tak dobry, jak Nieśmiertelni, ale wśród ludzi moje umiejętności bardzo się przydają.
- Czy ja też bym tak potrafiła?
- Co?
- Leczyć.
Popatrzył na nią z uniesionymi brwiami.
- Pytasz poważnie?
- Oczywiście. Chciałabym się nauczyć uzdrawiać, tak jak ty.
- Ale to...- Wydawał się skonsternowany jej prośbą.
- O co chodzi?
Nox przyglądał jej się przez chwilę w zamyśleniu, jakby nie do końca wiedział co powinien teraz zrobić.
- Już mówiłem, że to umiejętność elfów. Jeszcze żaden człowiek...
- Nie możesz mi po prostu pokazać jak to się robi? Chyba mogę chociaż spróbować?
- Sądzę, że to naprawdę nie ma sensu.
- Proszę. – Ariel ścisnęła go za ramię i przez chwilę patrzył na jej dłoń, jakby była obcym stworzeniem – Chcę spróbować. Kto wie – mrugnęła do niego okiem i posłała przekorny uśmiech – może się okazać, że mam więcej wspólnego z elfami, niż ci się wydaje.
Nie przestawała się uśmiechać, pewna, że dobrze robi. Co jej szkodzi spróbować? To naprawdę przydatna umiejętność, a skoro wywodzi się z linii pierwszych elfów, coś w tym musi być.
- Dobrze – zgodził się w końcu bez zbytniego przekonania.
Ariel rozbłysły oczy. Wyprostowała się i zwróciła w jego stronę.
- To co mam robić?
- Najlepiej wytłumaczę ci wszystko na jakimś przykładzie. W tym wypadku sucha teoria jest bezwartościowa.
Zanim zdążyła zapytać co zamierza, chwycił swój sztylet i przejechał ostrzem po wewnętrznej stronie dłoni. Płytka, podłużna rana natychmiast wezbrała krwią. Ariel skrzywiła się i odwróciła wzrok, ale półelf pozostał niewzruszony.
- Mną się nie przejmuj i lepiej skup się na zadaniu. Jeśli chcesz uzdrawiać, nigdy nie możesz odwracać oczu nawet od najgorszej rany. To pierwsza i podstawowa lekcja.
Ariel skinęła głową i przełknęła ślinę.
- To naprawdę nie boli. A teraz odpręż się i słuchaj moich poleceń. Po pierwsze dotknij rany. Kontakt fizyczny pomaga się skoncentrować i szybciej zlokalizować miejsce, które chcesz uzdrowić.
Ariel zacisnęła zęby i posłusznie wykonała polecenie. Jego dłoń była niezwykle gładka i chłodna w dotyku. Lepka krew osiadła na jej palcach, ale zignorowała to.
- Co teraz?
- Zamknij oczy i skup się na swojej Mocy. W twoim wypadku zapewne będą to kamienie. Muszę cię ostrzec, że uzdrawianie nie jest wcale takie proste. Jeśli poczujesz się za bardzo zmęczona, wycofaj się.
- Dobrze, dobrze – mruknęła ze zniecierpliwieniem i szybko zamknęła oczy, biorąc głęboki wdech. Ta część była prosta, bo z łatwością potrafiła odnaleźć źródło swojej Mocy. Złoty ogień był na wyciągnięcie jej ręki, ciepły i potężny.
- Potrafisz zaczerpnąć ze swojego źródła odrobinę Mocy, prawda?
- Tak.
- W porządku. Więc tą część mamy za sobą. Teraz spróbuj skoncentrować się na mojej dłoni. Poczuj ją zmysłami. Spróbuj przeniknąć przez skórę i odnaleźć miejsce, które trzeba wyleczyć.
Ariel przygryzła wargę. Czuła pot na czole i plecach, jej dłonie również stały się wilgotne. Z początku sądziła, że to, co jej mówi, jest niemożliwe, wręcz niewykonalne. Jak niby ma oddzielić swój umysł od ciała? Czy dobrze go zrozumiała?
Jednak po dłuższej chwili ją olśniło i krok po kroku przystąpiła do działania. Na początek skupiła się na swoich palcach dotykających półelfa. Wyobraziła sobie ich ciężar i kształt, a potem powędrowała dalej i przed oczami zobaczyła długą bliznę od sztyletu, przeciętą skórę i krew.
Wtedy w końcu to poczuła. Przedzierała się przez warstwy naskórka, mięśnie i kości jakby otwierała kolejne drzwi. Było to dziwne doznanie, ale i zarazem fascynujące.
- Udało się! – Krzyknęła z radością i podekscytowaniem.
- Bardzo dobrze – głos Noxa dochodził jakby z bardzo daleka, ledwo go słyszała – Teraz skup się tylko na ranie.
- Już mam. – Zawiadomiła.
     Następnie Nox zaczął cierpliwie tłumaczyć, co należy robić w jakiej kolejności. Kierując się jego wskazówkami, najpierw oczyściła ranę z krwi, a potem manipulując Mocą, zasklepiła ładnie brzegi naskórka. Na dłoni pozostał jedynie lekko różowy ślad.
Podekscytowana swoim dokonaniem, wycofała się pospiesznie, otworzyła oczy i rzuciła się Noxowi na szyję.
- Udało się! Potrafię uzdrawiać!
- Tak. Bez dwóch zdań, potrafisz – mruknął półelf i odsunął ją od siebie delikatnie z podziwem. – Nie sądziłem, że w ogóle to zrobisz, ale teraz widzę, że cię nie doceniałem.
- Oczywiście – roześmiała się, klepiąc go po ramieniu – Mówiłam, że jestem wyjątkowa.
Nox przekrzywił lekko głowę, wpatrując się w nią z uwagą. Kilka białych kosmyków opadło miękko na jego policzek. Spod grzywki odznaczało się czarne znamię Kruka.
- Naprawdę jesteś wyjątkowa, Ariel. Kim ty właściwie jesteś? Jakąś elfką?
Uśmiechnęła się tajemniczo, wstała i otrzepała spodnie z trawy.
- Kto wie?
- Trzeba będzie powiedzieć Argonowi i reszcie. – Nox podniósł się zwinnie z nieokreślonym wyrazem twarzy – Jesteś pierwszym człowiekiem, który pojął sztukę uzdrawiania. To może być przełom.
- Na razie chodźmy do domu Balara. Wszystko po kolei.
Ruszyli przez las, a Ariel całkowicie zdała się na swojego towarzysza, który nie tylko poruszał się bezszelestnie, ale odnajdywał drogę po kompletnie dla niej niewidocznych śladach.
Po jakiś dziesięciu minutach marszu znaleźli w zaroślach rannego zająca. Miał złamaną łapę i krwawiący bok. Ariel uparła się by go uzdrowić.
- Tylko uważaj. Tym razem to znacznie poważniejsze rany – przestrzegł Nox – Nie staraj się robić tego szybko i wszystkiego na raz. Musisz nastawić złamaną kość i naprawić przerwane żyły. Pamiętaj też, by przedtem nieco uśmierzyć ból.
Ariel kucnęła i położyła dłoń na miękkim futerku oblepionym szkarłatną krwią. Bok królika podnosił się i opadał w płytkim, urywanym oddechu. Kiedy go dotknęła, wzdrygnął się i otworzył jedno oko, w znikomej próbie ucieczki. Przemówiła do niego łagodnie i skoncentrowała się na jego ranach.
Tym razem cała operacja zajęła jej sporo czasu. Musiała też sięgnąć po więcej Mocy. Najpierw skupiła się na zminimalizowaniu bólu. Złamaną nogę nastawiła bez większych problemów, gorzej poszło z raną. Cały proces łączenia i zasklepiania był bardziej żmudny i wymagał od niej większego skupienia. Kiedy w końcu skończyła, była zmęczona jak po długim biegu. Zmęczona, ale zadowolona z efektów. Zając zastrzygł uszami, usiadł i popatrzył na nich przekrzywiając łepek, po czym zniknął w zaroślach.
Ariel wyprostowała się z głośnym westchnieniem. Otarła pot z czoła, po czym niespodziewanie cmoknęła Noxa w policzek.
Spojrzał na nią krzywo.
- A to, za co?
- Za to, że jesteś takim wspaniałym nauczycielem.
Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Nagle potarmosił jej włosy, na co zareagowała głośnym protestem. Chciała wymierzyć mu kuksańca w żebra, ale uchylił się zgrabnie. Właśnie wtedy poczuła jakieś łaskotanie na dłoni. Zaledwie na nią spojrzała, wrzasnęła przeraźliwie i zaczęła nią energicznie potrząsać.
- Co się stało? – Nox doskoczył do niej z niepokojem sięgając po sztylet.
- Pająk! Pająk! Weź go ode mnie!!
Nox gapił się na nią z zaskoczeniem, podczas gdy Ariel wyprostowała rękę na całą długość, jakby było na niej coś trującego. Odwróciła głowę w drugą stronę i zacisnęła powieki.
- Szybko! To obrzydliwe.
Nox zdjął spokojnie pająka, po czym po raz pierwszy roześmiał się głośno.
- To nie jest śmieszne - fuknęła urażona.
- Proszę, Ariel, nie mów mi tylko, że boisz się takich nieszkodliwych, małych pajaków.
- A co? – Spojrzała na niego krzywo – Przecież nikt nie jest idealny.
- Nie, raczej nie – odparł z rozbawieniem – Chociaż czasem przypominasz mi Białego Kruka.
Wolnym krokiem przedzierali się przez zarośla. Do wieczora pozostało jeszcze trochę czasu, a Ariel jakoś nie za bardzo spieszyło się do miejsca, gdzie tyle czasu była więziona.
- Proszę. Nawet go nie wspominaj. Jak pomyślę o tym zarozumiałym....
- Argon jest dla mnie jak ojciec, więc lepiej nie obrażaj go w mojej obecności – przerwał jej nagle poważnym tonem.
Popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
- Naprawdę? Sądziłam, że po prostu słuchasz jego rozkazów.
- To również – w zamyśleniu zapatrzył się pod stopy, które bezszelestnie stąpały po trawie – Szanuję go jako kapitana i Białego Kruka. Jednak chyba mogę powiedzieć, że jest dla mnie jak rodzina. To on mnie znalazł, kiedy jako mały chłopiec byłem na skraju śmierci. Opiekował się mną jak własnym synem, choć inni ludzie patrzyli na mnie krzywo tylko dlatego, że jestem mieszańcem. Powinnaś wiedzieć, że większość nie przepada za elfami. Niektórzy nawet nas nienawidzą. Ale Argon nie jest taki. Może czasem rzeczywiście bywa szorstki i niemiły, ale to tylko pozory. W końcu i ty się do niego przekonasz. Po prostu ma już taką naturę.
- Ile właściwie masz lat?
Wzruszył lekko ramionami.
- Uzgodniliśmy z Argonem, że siedemnaście to właściwa liczba.
- Co? Więc nie znasz swojego prawdziwego wieku?
- Właściwie to nie. Pewnie jestem dużo starszy – zmarszczył lekko brwi, jakby nagle coś go zaniepokoiło – Długowieczność to jeszcze jedna rzecz, która mi się nie podoba.
Coś w jego głosie kazało jej zakończyć temat. Nie zadała już więcej pytań i w zgodnym milczeniu podążyli ku rozwidleniu lasu.


***

Lunna siedziała w najdalszym kącie zatłoczonej karczmy i w ponurym zamyśleniu sączyła kwaśny miodowy trunek. To świństwo zupełnie nie przypominało pysznego, słodkiego miodu z Zielonego Lasu. Zamówiła już jednak trzecią kolejkę, gdyż pieczenie w żołądku i szum w głowie pozwoliły jej przynajmniej zagłuszyć czarne myśli.
Kelia, to pierwsza osada, do której przywędrowała. Zaledwie trzy dni drogi od jej rodzinnych stron i dostatecznie daleko od stolicy prowincji Elahti. Mieszkańcy tutejszych stron uchodzili za mieszańców, lub dalszych potomków elfów. Nikt nie próbował jej przegonić, ani nie patrzył krzywym okiem, ale i tak czuła się jakoś nieswojo. Wciąż na nowo analizowała swoją sytuację, chociaż wiedziała, że i tak już niczego nie zmieni. Gdyby nie zabiła Vanrryla wszystko byłoby po staremu. Pewnie teraz słuchałaby nudnych wykładów, albo ćwiczyła z Ralielem walkę na miecze. W przyszłości zostałaby kapłanką Luny, aż w końcu królową. Wyszłaby za mąż za jakiegoś nudnego elfa i spokojnie rządziła Zielonym Lasem.
Ale ile razy zadawała sobie pytanie, „dlaczego”, wciąż nie potrafiła znaleźć właściwiej odpowiedzi. Jedna chwila, jedna szybka decyzja zaważyła o całym jej życiu. Prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy ani domu, ani rodziny, ani Raliela. Dlaczego rodzice tak szybko i łatwo pozbyli się jej ze swojego życia? Dlaczego w ogóle nie chcieli jej wysłuchać? Dlaczego nie miała szansy się obronić, wyjaśnić? Dlaczego los tak srogo ją ukarał?
Dlaczego, dlaczego...
Po raz wtóry sięgnęła po swój medalion, gładząc palcami gładką powierzchnię błękitnego, miniaturowego księżyca. Nawet nie zdążyła ukończyć edukacji kapłanki. Co prawda potrafiła leczyć, znała kilka sztuczek, no i całkiem nieźle radziła sobie z mieczem. Zamierzała rozpocząć nowe życie wśród śmiertelnych, więc każda umiejętność może się przydać. Z jednej strony było to dość ekscytujące, jednak ile razy pomyślała o domu, jej gardło ściskał żal i przygnębienie.
Słońce powoli kryło się za pobliskimi drzewami, a w tawernie robiło się coraz tłoczniej i gwarniej. Salę oświetlały lampy oraz trzaskający w kominku ogień. Lunna nie miała pieniędzy, a gospodyni nie chciała nawet spojrzeć na ozdobną spinkę. Elfka była zmęczona i głodna, toteż nie mając wyboru, pokazała swój amulet i zagroziła, że jeśli kobieta właściwie jej nie ugości, to może jej się stać coś przykrego.
Siedziała teraz z dala od reszty i po raz pierwszy w swoim życiu się upijała. Szumiało jej w głowie i mimo, że miała już dosyć, opróżniła kielich jednym haustem i skrzywiła się z niesmakiem. Światło nagle stało się zbyt ostre, a rozmowy i śmiech narastały w jej głowie do nieznośnego jazgotu. W końcu chwiejnym krokiem wyszła przed drzwi tawerny. Na zewnątrz owionął ją orzeźwiający chłód, a nagła cisza przyniosła odrobinę ulgi.
Oparła się plecami o ścianę budynku i zaczerpnęła głęboki haust powietrza. To nie był jednak taki dobry pomysł, gdyż zaraz potem żołądek skręcił jej się boleśnie i musiała zwymiotować. Wycierając usta rękawem kątem oka dostrzegła, że przechodzący ulicą ludzie przyglądają jej się podejrzliwie i z politowaniem. Przełknęła gorzką żółć i westchnęła. Nigdy by nie pomyślała, że kiedyś doprowadzi się do takiego stanu. Elfia księżniczka i Kapłanka Luny, pijana i wymiotująca na ulicy. Co by powiedział Raliel, gdyby teraz ją zobaczył?
Nie. Nie mogę ciągle myśleć o Ralielu. Muszę zapomnieć o Zielonym Lesie, domu i przeszłości Skoro wygnali mnie z lasu, znajdę sobie inne miejsce i jeszcze pożałują, że tak pochopnie się mnie pozbyli.
Wyprostowała się i spojrzała na ciemniejące niebo. Kiedy wzejdzie księżyc, pomodli się o swoją przyszłość i ruszy w dalszą drogę.
- Ej panienko, potrzebujesz pomocy?
Lunna z trudem oderwała się od własnych myśli i odwróciła głowę. Cały świat zawirował jej przed oczami, łącznie z obcym mężczyzną, który pojawił się nie wiadomo kiedy i skąd. Miał kilkudniowy zarost, stare łachy i śmierdział alkoholem.
Pewnie sama nie prezentuję się lepiej.
Skrzywiła się z niesmakiem, kiedy zrozumiała, że mężczyzna nie zamierza odejść. Taki stan z pewnością jej nie służył, skoro na tyle straciła czujność, że nie zauważyła, kiedy się zbliżył.
- Może potrzebujesz towarzystwa, co mała? – Pijak zmierzył ją od góry do dołu znajomym, rozpalonym wzrokiem. Bez wątpienia był po części elfem, gdyż w tłustej gęstwinie włosów dostrzegła lekko spiczaste uszy. Poza tym w jego wyglądzie i postawie nie było nic z pięknych, pełnych gracji nieśmiertelnych. Wyraz jego twarzy coś jej przypomniał. Albo raczej kogoś.
Znowu? Tylko nie to.
Mężczyzna zrobił ku niej chwiejny krok.
- To, co laleczko? – Puścił go niej oko i uśmiechnął się obleśnie – Zabawimy się?
Lunnie szumiało w głowie i znów zrobiło się niedobrze. Miała już naprawdę wszystkiego serdecznie dosyć, a zwłaszcza tych obrzydliwych drani, którzy myślą tylko o jednym. Dlaczego ciągle musi się na takich natykać?
Wyciągnęła rękę i kołysząc się na piętach, wskazała na niego palcem.
- Lepiej stąd znikaj, bo jak stracę cierpliwość... - Wybełkotała, gdyż język dziwnie jej się plątał, a myśli miała zbyt rozbiegane, by ułożyć je w sensowną treść.
- No, no – cmoknął mężczyzna – Trafiła mi się kobieta z pazurkami. Lubię takie. Chodź – złapał ją za nadgarstek – Zaraz cię ogrzeję, kotku.
Lunna wyszarpnęła się gwałtownie i zataczając się na boki, uderzyła go w twarz. Mężczyzna zachwiał się lekko, ale poza tym jej cios nie zrobił na nim większego wrażenia. Zaklęła w duchu na własną głupotę, gdyż niewątpliwie to alkohol odebrał jej siły. Na jego twarzy pojawił się grymas złości.
- To tak sobie pogrywasz, mała? – Warknął i wyjął zza pasa krótki sztylet – Zaraz odechce ci się bójek.
Sztylet. To jest właśnie to, czego teraz potrzebowała.
Lunna zignorowała pijaka, roziskrzonym wzrokiem wpatrując się w połyskującą w mroku srebrną stal. Wyciągnęła rękę, w tym samym czasie, gdy mężczyzna zamachał jej ostrzem przed nosem, odsłaniając przy tym żółte zęby.
- To jak? Pójdziesz po dobroci, czy mam użyć siły?
Lunna zagryzła wargi, poirytowana mdłościami i zawrotami głowy. Przez chwilę wydawało jej się, że zamiast jednego sztyletu widzi trzy. Zamrugała gwałtownie powiekami, ale nadal wszystko dziwnie się kołysało. Mimo to była zbyt zdesperowana by tak po prostu odejść, a jego obecność naprawdę działała jej na nerwy.
- Ani to, ani to – mruknęła, po czym złapała go mocno za rękę – Lepiej wezmę twój sztylet, bo możesz się nim skaleczyć.
Próbowała wyszarpnąć mu broń z ręki, ale zaczął stawiać opór. Przez chwilę szamotali się zaciekle, aż w końcu udało jej się zdobyć sztylet. Nagle mężczyzna po raz ostatni szarpnął w swoją stronę i ostrze zatopiło się w jego piersi, prawie po samą rękojeść.
Jęknął głucho i otworzył szeroko oczy. Lunna zamarła z ostrzem w dłoni i dopiero widok i zapach krwi uwolniły ją nawet z alkoholowego zamroczenia. Wysunęła ostrze z ciała mężczyzny, który natychmiast osunął się ciężko na ziemię. Nie wiedziała, czy żyje czy nie, ale jeśli ktoś ich zobaczy, będzie miała jeszcze większe kłopoty.
Zacisnęła palce na trzonku, aż pobielały jej kłykcie. Z ponuro zaciśniętymi wargami, odwróciła się na pięcie i chwiejnym krokiem opuściła wioskę. Teraz już nie pozostawało jej nic innego jak iść przed siebie i szukać szczęścia wśród ludzi. Tam, gdzie nikt nie będzie wiedział, kim jest, ani co zrobiła.
Wybacz mi Luno,
Powtarzała raz za razem, coraz bardziej oddalając się od Zielonego Lasu.


                                                                                   ***

        Kirę wciąż nawiedzały te dziwne sny. Duży dom i tłumy obcych ludzi bez twarzy. Ktoś krzyczał czyjeś imię, ale wymykało się z jej pamięci zawsze po przebudzeniu. Wtedy też czuła dziwny pulsujący ból w tyle czaszki, który zazwyczaj przechodził po kilku minutach, jeśli tylko leżała spokojnie i nie ruszała głową.
      Dzisiaj na szczęście czuła się wyjątkowo dobrze, bo w przeciwnym razie gwałtowne potrząsanie za ramię miałoby dla niej katastrofalne skutki.
     - Lepiej się obudź, Kira. Przyniesiono śniadanie.
    Mruknęła z niezadowoleniem i zwinęła się w kłębek na swojej części brudnej podłogi. Po chwili jednak uchyliła powieki i uśmiechnęła się słabo do pochylającej się nad nią dziewczyny.
     - Dziękuję Shaio. Już wstaję.
   Usiadła dopiero wtedy, gdy dziewczyna odeszła obudzić pozostałych. Kira przetarła oczy i przeczesała splątane włosy palcami, związując je w luźny węzeł. Przeciągnęła się i rozejrzała po wnętrzu chaty.
    Przez małe okienka wpadały do środka wąskie strugi światła. Wokół unosił się duszny odór niemytych ciał i ludzkich odchodów. W niewielkim pomieszczeniu tłoczyło się około trzydzieści kobiet. Małe dzieci, dziewczynki, kobiety i staruszki. Wszystkie miały do dyspozycji kawałek podłogi, koc i to, co nosiły na sobie. Nikt nie narzekał i nie płakał, a przynajmniej nie przy wszystkich. Rozmawiano ze sobą szeptem i zwięźle. Starsze pomagały młodszym i na odwrót, bez zbędnych kłótni i narzekań. Choć Shaia miała ledwo czternaście lat, w całej grupie cieszyła się ogromnym szacunkiem i zaufaniem. Zawsze pełna energii, pomocna i uprzejma dla wszystkich bez wyjątku.
    Kiedy Kira przybyła tu kilka dni temu, była przerażona i zagubiona. Zamknięto ją w tej klatce razem z innymi bez żadnych wyjaśnień, mimo, że ta kobieta, która wyprowadziła ją z lasu, Rairi, obiecywała się nią zająć. Od tamtej jednak pory już jej nie widziała. Przez ten czas w ogóle nie wychodziła na zewnątrz i nikt nic od niej nie chciał. Niekończące się godziny spędzała na twardej podłodze w kącie chaty. Jadła, spała i obserwowała. Większość kobiet wychodziła gdzieś nawet na cały dzień. Niektóre wracały na noc, a te młodsze często dopiero nad ranem. Były wyczerpane, głodne i zrezygnowane. Shaia jako pierwsza zagadała do Kiry. Pocieszała ją i cierpliwie odpowiadała na każde pytanie. Kiedy Kira zapytała co tu się dzieje, dziewczyna spoważniała i wytłumaczyła jej szeptem:
- Źli ludzie napadli naszą wioskę. Rozdzielili nas od naszych mężczyzn i zrobili z nas niewolników. Nie wiem za bardzo, o co im chodzi, ale budują tu jakiś port, wycinają las i stawiają ogrodzenie wokół wioski.
- Pracujecie też w nocy? Widziałam, że wiele kobiet wraca dopiero nad ranem.
    Shaia zaczerwieniła się lekko i z zażenowaniem odwróciła wzrok.
   - O tym żadna z nas nie mówi. Jesteś młoda i ładna, Kiro, więc módl się do bogów o łaskę. Tylko to nam pozostaje.
    Odeszła, a Kira już nigdy więcej nie wracała do tego tematu.
  Shaia jak zawsze zajęła się rozdawaniem jedzenia, pilnując, by każda dostała sprawiedliwy przydział. Kira pospiesznie przyjęła swoją porcję i pochłonęła wszystko w sekundę, nie zastanawiając się szczególnie nad tym, co wkłada do ust. Kończyła właśnie swoje śniadanie, kiedy nagle drzwi chaty otworzyły się z impetem i do środka wpadł mężczyzna z mieczem u pasa. Kobiety usunęły się bezszelestnie pod ścianę, zamieniając się w żywe posągi. Nawet Shaia przestała jeść i tylko śledziła jego ruchy niczym przyczajona ofiara. Wszystkie patrzyły w milczeniu jak mężczyzna zbliża się szybko do Kiry. Nie śmiały nawet westchnąć i po raz pierwszy dziewczyna doskonale je zrozumiała, bo jej samej z przerażenia zamarło serce.
     Mężczyzna nie był wysoki ani specjalnie umięśniony. Mimo to, bez słowa chwycił ją brutalnie za ramię i jednym pociągnięciem postawił na nogi. Potem siłą wyprowadził z chaty, nie oglądając się na boki.
    Kira została wypchnięta z chaty wprost w oślepiające słońce. Zmrużyła oczy, wciągając w płuca świeże powietrze. Zachłysnęła się tą upajającą sekundą wolności, z trudem utrzymując równowagę na miękkich nogach. Po raz pierwszy miała okazję dokładnie rozejrzeć się po okolicy.
     Wioska była niewielka z tylko jedną wydeptaną ścieżką i rozmieszczonymi regularnie chatami. Z jednej strony otaczał ich las, z którego dochodziły odgłosy piłowania i stukania, zaś po drugiej stronie szumiało morze, którego spokojne fale leniwie rozbijały się o piaszczysty brzeg.
     Wokół trwało gorączkowe poruszenie. Jedni przynosili z lasu drzewo, inni budowali coś na kształt prowizorycznych chat, a jeszcze inni zajęci byli budową portu i statków. Wokół wioski powstawał wysoki, drewniany mur. Pracowali wszyscy. Mężczyźni, kobiety, dzieci i starsi ludzie. Nawet ci, którzy z trudem poruszali się o własnych siłach. A wszystko to nadzorowali uzbrojeni wojownicy. Powietrze przesycone było mieszaniną dźwięków i zapachów, które w pierwszym momencie przytłoczyły ją i zdezorientowały.
     Dopiero po chwili dostrzegła, że ktoś stoi obok niej. Była to ta sama piękna kobieta, która znalazła ją w lesie i uratowała od niechybnej śmierci.
     Rairi.
   Kobieta leniwym ruchem przeczesywała palcami swoje długie czarne włosy i uśmiechała się delikatnie. Słońce wyciągało z jej czerwonej sukni soczysty krwawy odcień. Gdy zrozumiała, że kobieta przygląda jej się uważnie, wyprostowała się i uśmiechnęła lekko, by wywrzeć na niej dobre wrażenie.
    Rairi tymczasem obeszła ją dookoła, oglądając z góry na dół, jakby była koniem na sprzedaż. W tym czasie zjawił się jakiś mężczyzna. Stanął tuż przed nią z rękami w kieszeniach spodni i postawą, wyrażającą kompletne znudzenie. Choć był bardzo młody, otaczała go aura pewności siebie i drapieżnej siły i Kira nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Miał krótkie, ciemne włosy, brązowe oczy i gładką intrygująco przystojną twarz. Było w nim coś bardzo dziwnego, ale i przyciągającego.
     - To ta dziewczyna, którą znalazłam – odezwała się w końcu Rairi, kiedy już skończyła oględziny. Jego wyraz twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Wyglądał jak ktoś, kto zatrzymał się w tej wiosce jedynie z nudów i tak naprawdę nie ma ochoty zadawać się z tymi wszystkimi ludźmi. Na Kirę zaś patrzył tak, jakby była jeszcze jednym samotnym głazem, który stanął mu na drodze. – Jak ci się podoba Kira? – Zapytała elfka, zerkając na niego z zainteresowaniem.
      Mężczyzna wzruszył ramionami.
    - To ta z tamtego świata? Jest bardzo młoda. Ile ma lat? – Jego ton był obojętny, ale jednocześnie bardzo spokojny i nawet miły.
Rairi spojrzała na dziewczynę, uniosła jej podbródek jednym palcem i uważnie przyjrzała się twarzy. Kirę najbardziej zdumiewało to, że mówili jakimś dziwnym językiem, który nie tylko rozumiała, ale sama potrafiła nim rozmawiać.
    - Ile masz lat? – Zapytała władczym tonem.
    - Piętnaście – odpowiedziała natychmiast, bez zastanowienia.
Rairi puściła ją i zwróciła się do mężczyzny.
- I jak?
- Jak dla mnie to jeszcze dziewczynka – mruknął, po czym jakby nagle się obudził, popatrzył na elfkę, jednocześnie wskazując dziewczynę palcem. – Właściwie, po co mi ją pokazujesz?
Rairi roześmiała się krótko, bawiąc się kosmykiem czarnych włosów.
    - Przyprowadziłam ją tu z myślą o tobie. Można powiedzieć, że to w pewnym sensie mały podarunek. Z korzyścią dla nas wszystkich.
    Uniósł brwi.
    - Jeśli to ma być jakiś żart, to raczej kiepski.
    - A więc nie podoba ci się?
   -   Wybacz, ale wolę dorosłe kobiety. Dzieci mnie nie interesują.
  - Nie przyprowadziłam jej tutaj dla niczyich przyjemności. Kira, można powiedzieć ma... dość wyjątkowy dar.
     Mężczyzna westchnął przeciągle.
    - Przejdź do rzeczy z łaski swojej. Bo jeśli na darmo marnujesz mój czas...
     Rairi posłała mu groźne spojrzenie, ale całkowicie je zignorował.
   - Pokaż mu, co potrafisz – zażądała ostro, ledwo na nią zerkając, jakby nagle zaczęła ją irytować. –     Zrób to, co zrobiłaś, by obronić się przed wilkami. Pamiętasz?
   Kira skinęła krótko głową. Oczywiście, że pamiętała. To najbardziej wryło jej się w pamięć. Tego uczucia, tej energii i tej Mocy w jednym ruchu dłoni nie mogłaby porównać z niczym innym. Wtedy działała instynktownie, pod wpływem desperacji, myśląc o wilkach, a nie o tym, co robi. Wiedziała jednak, że musi się postarać.
    Na piaszczystej drodze leżało wiele kamyków. Kira wybrała największy z nich, leżący dokładnie przy jej stopie. Skupiła na nim wzrok i przypomniała sobie, jak zrobiła to za pierwszym razem.
Skupić się na celu. Stać się częścią otaczającego powietrza. Skoncentrować na nim swoją wolę.
    Minęło może z dziesięć sekund, w czasie których żadne z nich nawet się nie poruszyło. I nagle przed oczami Kiry powietrze zmieniło się w pustynię złotych drobinek.
    Piękne. Ciekawe czy oni też to widzą.
    Przez chwilę z fascynacją obserwowała wirujący przed nią złoty pył, po czym cząsteczki powietrza posłusznie poddały się jej woli.
    Kamyk zaczął najpierw lekko drżeć, a potem łagodnie uniósł się w powietrze, dokładnie na wysokość oczu. Mężczyzna obserwował ją z lekko zmarszczonym czołem. Podrapał się po skroni i westchnął.
     - I to tyle? Telekineza? To nic nadzwyczajnego – prychnął z irytacją.
    Rairi pokręciła głową z tajemniczym uśmieszkiem. Wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną. Zupełnie jakby znała jakąś wielką tajemnicę kosmosu, która może zaważyć na dziejach ludzkości.
    - Nie fatygowałabym się żeby ją tu przyprowadzić, gdybym nie uważała, że może nam się przydać – odpowiedziała uprzejmie, ignorując jego zniecierpliwienie i krzywe spojrzenia – Wiesz, że nie łatwo mnie czymś zainteresować. A uwierz mi, że Kira ma w sobie potencjał, który możemy wykorzystać.
    - Więc? Przecież telekineza...
    - To nie telekineza – przerwała mu spokojnie, ale z ostrzejszą nutą – Kira potrafi coś, co do tej pory było niemożliwe. Ona kontroluje żywioł powietrza.
    - Możesz to wyjaśnić dokładniej? – Skrzyżował ramiona na piersi, przenosząc leniwie wzrok od jednej do drugiej, potem na lewitujący kamyk i znów na kobiety.
    - Pokaż.
   Kira wyciągnęła dłoń i lekki podmuch wiatru zmierzwił mężczyźnie włosy i poruszył suknią elfki, która uśmiechnęła się z zadowoleniem.
   - Kontrolę nad żywiołami może mieć tylko Potomek, o ile ma Kamienie. Kira musiała w jakiś sposób przejąć część tej Mocy. Nie wiem jeszcze, jakie są jej granice, i chciałabym abyś nauczył ją jak kontrolować tą Moc i zbadał jak daleko może się posunąć. Mam nadzieję, że teraz bardziej docenisz mój podarunek?
    - To się jeszcze okaże – skwitował tym samym beznamiętnym tonem. Zamknął palce na kamyku, po czym zaczął podrzucać go w dłoni. Spojrzał na Kirę, która stała przed nimi ze zwieszonymi ramionami i oddychała ciężko. – Szybko się męczy – stwierdził.
- Jak już mówiłam, nie znam jej możliwości.
    - Więc chcesz, żebym ją szkolił i niańczył? Dlaczego ja?
    Rairi objęła dziewczynę ramieniem, spoglądając na niego znacząco.
   - Gdyby był tutaj Cyrret zwróciłabym się do niego, jako przywódcy. Skoro jednak tymczasowo go zastępujesz i raczej nie masz innych zajęć, chciałam ci powierzyć specjalnie zadanie. Jeśli dasz radę zrób z niej wojowniczkę. Chcę żeby była naszą bronią, więc dbaj o nią. Znajdź dla was jakieś ustronne miejsce i trenuj ją po cichu, aż uznasz, że będzie gotowa – uśmiechnęła się znacząco – Pamiętaj jednak, że jest młoda i nie zna tego świata. Postaraj się być...delikatny.
     Mężczyzna wzniósł oczy do nieba i wydał z siebie ciche prychnięcie.
    - Zobaczę czy coś z niej będzie, ale nie mam zamiaru jej niańczyć. Nigdy nikogo nie szkoliłem, więc potrzebuję czasu.
    - Liczę, że się postarasz. Ta dziewczyna może się okazać dla nas bardzo cenna, a z tego, co widzę, szybko się uczy. Po prostu pomóż jej się przystosować i zadbaj, żeby miała wszystko, co potrzeba – poklepała Kirę po policzku, po czym odwróciła się i odeszła szybko, szeleszcząc swoją długą suknią.
Mężczyzna przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu i jej serce zadudniło gwałtownie, gdy podszedł do niej wolno i chwycił za przegub dłoni. Następnie pociągnął za sobą bez jednego słowa, więc dała się poprowadzić, próbując nadążyć za jego długim, miarowym krokiem. Opuścili wioskę, ledwo zauważeni przez kilku strażników. Trawiaste wzgórze wznosiło się stopniowo od morza i prowadziło prosto do lasu. Lejące się z nieba słońce kłuło w oczy, a upał przyklejał ubrania do rozgrzanego ciała. Palce mężczyzny były chłodne i silne. Co i raz unosiła wzrok, ale widziała przed sobą tylko jego plecy, kark i ciemną czuprynę włosów.
     Zagłębili się między drzewa, gdzie z ulgą przyjęła cień i szumiący między konarami przyjemny wiaterek. Po krótkim kluczeniu między gęstymi zaroślami, w końcu zatrzymali się na niewielkiej polance. Kira dyszała ciężko, była zmęczona i bolały ją nogi. Nie śmiała jednak usiąść ani się skarżyć. Ustała w cieniu drzewa, podczas gdy mężczyzna obszedł polankę, rozglądając się uważnie, jakby dokonywał inspekcji. W końcu podszedł do niej, podniósł spory kamień i podsunął jej na wyciągniętej dłoni.
    - Zrób tą sztuczkę jeszcze raz – rozkazał.
    Kira usłuchała bez słowa i już po chwili kamień lewitował swobodnie przed nimi unoszony przez złote drobinki. Był większy niż poprzedni, czuła jego ciężar i opór powietrza. Tym razem musiała się bardziej skoncentrować, czuła jak pocą jej się ręce, które zaciskała w pięści, a na czoło występują krople potu. Robiła jednak, co mogła, aby spełnić jego żądanie.
    Ku jej uldze, skinął z zadowoleniem głową, więc puściła kamień, który cicho potoczył się po ziemi. Mężczyzna jednak nie skończył jej testować, gdyż zaraz potem wskazał palem na drzewo po przeciwległej stronie polany.
    - A teraz rzuć w tamto drzewo. Najmocniej jak potrafisz.
    Kira przeniosła wzrok na wskazany cel i zmarszczyła brwi. Już po sekundzie kamień ze świtem przeciął powietrze i przeleciał przez środek pnia, wydrążając w nim dziurę na wylot. A potem wykonał zgrabny łuk w powietrzu i poszybował prosto do jej wyciągniętej dłoni.
    - Dobrze. Więc jednak coś potrafisz.
    Nagle pochylił się ku niej aż ich twarze znalazły się na tej samej wysokości i zajrzał jej prosto w oczy. Kira wstrzymała oddech, kręciło jej się w głowie, a przed oczami zawirowały czarne plamki.
    - Jesteś Kira, tak? – Zapytał, chociaż chyba nie oczekiwał odpowiedzi. Skinęła jedynie głową, więc wyprostował się i dodał: - Jutro zobaczymy jak sobie poradzisz z czymś trudniejszym. Na razie będziemy tu trenować w sekrecie, więc nikomu nie wspominaj, co robisz i gdzie znikasz. Skoro Rairi powierzyła ten kłopot mnie, zamierzam zrobić z ciebie prawdziwą wojowniczkę. Od tej pory masz się mnie słuchać. Zrozumiałaś?
- Tak, proszę pana.
     - Jestem Ortis, nie żaden „pan”. Jasne?

     Poklepał ją po głowie i Kira uśmiechnęła się słabo. W następnej chwili zachwiała się i poleciała do przodu, w jego ramiona. Zanim zemdlała, jej uszy wypełnił cichy, drażniący zmysły śmiech.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych