Ariel
stała oparta o pień drzewa i w milczeniu wpatrywała się w stary
budynek. Cała dolina skąpana była w blado różowym blasku
zachodzącego słońca. W ciszy zawieszonej pomiędzy dniem i nocą,
mrużąc oczy obserwowała swoje niedawne więzienie. Zdawało jej
się, że okolicę otaczała wyjątkowo ponura, martwa atmosfera.
Miała wręcz wrażenie, że ta cisza jest zbyt dziwna i zbyt
idealna. Nienaturalna, jakby w powietrzu wisiało coś złowrogiego.
To pewnie tylko moja
wyobraźnia.
Patrząc
na te wszystkie gruzy, wyszczerbione ściany i mroczne okna, czuła
wewnątrz narastającą nienawiść do wszystkiego i wszystkich
związanych z tym miejscem. Nie sądziła, że te emocje wciąż są
w niej tak żywe. Jej myśli powróciły do spędzonych tu długich
dni i bezsennych nocy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo
się wtedy bała. To przerażenie w gardle ściskało tak bardzo, że
często miała trudności z oddychaniem. Teraz wiedziała to
wyraźnie.
Bała się głosu w głowie i
kroków na korytarzu.
Bała
się Balara.
Nawet teraz. W pamięci miała tysiące wyrazów
jego twarzy. Kiedy próbował być miły, kiedy się złościł i
kiedy chciał ją zabić. Ale jednocześnie tak bardzo go
nienawidziła, że to uczucie przyćmiewało wszystko inne. Zabił
jej rodziców i chciał zebrać Kamienie. Jej Kamienie. A także o
mało nie zabił Sato.
Od jakiegoś czasu jej serce biło
niepokojąco szybko. Skrzyżowała ramiona na piersi, by ukryć
rosnący niepokój i targające nią wątpliwości.
-
Wahasz się?
Ariel
zerknęła na Noxa. Półelf rozłożył się swobodnie na trawie i
oparł o pień drzewa. Skrzyżował ręce za głową, przyglądając
jej się z leciutkim uśmiechem, błąkającym się w jednym kąciku
warg. Ufała mu i wiedziała, że prosząc go o pomoc, dokonała
dobrego wyboru. Większość czasu spędzili na przyjemnej rozmowie,
Nox cierpliwie odpowiadał na jej pytania, zaspokajając głód
wiedzy. No i nauczył ją sztuki uzdrawiania. Po całym dniu Ariel
czuła się zmęczona, ale usatysfakcjonowana. Stłumiła ziewnięcie
i wpatrując się w dach rezydencji, przybrała najbardziej obojętny
wyraz twarzy, na jaki było ją teraz stać.
- Ani trochę – odparła zdecydowanie
- Zawsze możesz się jeszcze wycofać –
mruknął.
- Żartujesz? – Prychnęła tylko. – Już
postanowiłam.
- To widzę. Musisz jednak pamiętać, że możesz
tam trafić na Balara. Nie boisz się?
- A czego się tu bać? Po prostu zrobisz tą
swoją sztuczkę z niewidzialnością, wejdę tam, kiedy wszyscy będą
spać, odzyskam pióro i wyjdę jakby mnie wcale nie było. Proste.
Nox obserwował ją
przez zmrużone powieki.
- Sama mówiłaś, że
prawdopodobnie nosi twój wisiorek przy sobie. Załóżmy, że jest
tam teraz w swoim pokoju i kładzie się właśnie spać. Załóżmy
też, że uda ci się do niego dostać i nawet odzyskać swoją
własność. Jednak, co jeśli się obudzi?
Na usta Ariel wypłynął
rozmarzony, okrutny uśmieszek.
- Wtedy uderzę go tam gdzie najbardziej zaboli.
Albo po prostu zabiję. To będzie dopiero zabawa – zachichotała
cicho – Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć wyraz jego
twarzy, kiedy będzie próbował walczyć z niewidzialnym
przeciwnikiem.
Nox wydał z siebie
głośne, pełne rezygnacji westchnienie i podrapał się w policzek.
- Poddaję się. Rób
jak chcesz, abyś tylko wróciła żywa i w jednym kawałku.
Ariel spojrzała na
niego z wdzięcznością.
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
Przymknął oczy i skrzyżował przed sobą
stopy. Po wyrazie jego twarzy trudno było odgadnąć, o czym myśli.
- Argon już pewnie wie. Jeśli spadnie ci, choć
włos z głowy, zabije mnie bez wahania.
- Myślisz, że tak bardzo się wścieknie?
- Znam go i zapewne już do nas leci. I jest
cholernie wściekły. Bądź pewna, że długo mu nie przejdzie.
Gdyby chodziło o kogoś innego, to nigdy świadomie nie naraziłbym
się na jego gniew.
Spojrzał na nią całkiem poważnie, co
znaczyło, że wcale nie przesadzał. Ariel przełknęła ślinę,
kucnęła przy drzewie i westchnęła.
- Wiem, że nie powinnam tego robić po tym, jak
uratował mi życie.
- Nie powinnaś – przyznał szczerze.
Ariel zmarszczyła brwi posyłając mu krzywe
spojrzenie.
- Nie wiem też, dlaczego tak bardzo uparłam
się, żeby tu wrócić.
- Chcesz odzyskać pióro, to oczywiste.
- Tak, tak – ucięła ze zniecierpliwieniem –
Tylko nie rozumiem właśnie tego, dlaczego jest dla mnie taki ważny.
Odkąd Balar mi go odebrał, jakoś źle się bez niego czuję. Nie
pamiętam skąd go mam i od kogo, ale mam niejasne przeczucie, że
jest dla mnie bardzo ważny i nie powinnam spuszczać go z oka.
- Cóż. Sprawa jest
całkiem oczywista – wstał, przeciągnął się i oparł ręce na
biodrach – Nie będę cię próbował odwieść od twojego planu.
Nie mam pojęcia czy wyjdziemy z tego żywi, ale oczywiście zrobię
wszystko by tak się stało – popatrzył na nią ze śmiertelną
powagą – Inaczej Argon dopadłby nas w świecie umarłych i zabił
jeszcze raz.
Ariel parsknęła krótkim śmiechem, wyobrażając
sobie, że ten gburowaty wojownik byłby do czegoś takiego zdolny.
Nieco pokrzepiona na duchu spojrzała przed siebie. Znajdowali się
na niewielkim wzniesieniu, skąd roztaczał się widok na całą
dolinę, która dalej przechodziła w kamieniste wzniesienia i
wąwozy. Widzieli nawet obóz za domem, który wydawał się dziwnie
cichy i opuszczony. Nie rozpalono ani jednego ogniska, nie dochodził
do nich żaden dźwięk, jakby cała okolica była wymarła. Oby
tylko w budynku również nikogo nie było.
W milczeniu patrzyli jak słońce chowa się za
horyzontem. Robiło się coraz chłodniej i ciemniej. Ariel zadrżała
pomimo męskiej tuniki i kamizelki, ale zaraz przypomniała sobie, że
przecież nie musi się męczyć. Bez wysiłku podgrzała wokół
siebie powietrze. Cudownie było móc korzystać z Mocy kamienia i
odkrywać jego możliwości. Jak na razie wiedziała już, że
potrafi użyć tej Mocy również do leczenia.
Ciekawe, naprawdę ciekawe. Chciałabym już
umieć coś nowego.
- Osłoniłaś umysł?
– Zapytał nagle Nox, wyrywając ją z zadumy.
- Oczywiście. Za kogo mnie masz? – Odparła
hardo. Właściwie to odkąd kilka godzin temu nauczył ją jak
zamknąć umysł i osłaniać własne myśli, nie zdjęła tej
ochrony nawet na sekundę. Nawet udało jej się nieco ją wzmocnić.
Zanim wejdzie w jaskinię Balara, musi mieć pewność, że ten nie
przebije się przez jej solidną tarczę. Szkoda, że wcześniej nie
miała takiej możliwości. Jej marne próby ochrony umysłu zawsze
kończyły się porażką, ale wtedy też nie mogła wesprzeć się
Mocą.
Nox uśmiechnął się
leciutko, choć w gęstniejącym mroku trudno było dostrzec wyraz
jego twarzy. Spokojnie przeczesywał wzrokiem cichą okolicę.
- Musi ci być cieżko
bez wspomnień – odezwał się po chwili ciszy.
- Denerwuje mnie, że
nic nie pamiętam i nikogo nie poznaję, ale przecież nie mogę się
z tego powodu załamywać. Wiem, że to sprawka Balara i kiedy go
zabiję, wszystko wróci do normy.
- Jesteś twardsza,
niż sądziłem.
- To dobrze, czy źle? – Zerknęła na półelfa,
podziwiając jego białe włosy, jaśniejące delikatnie w
zapadającym mroku.
- Zdecydowanie dobrze. Przynajmniej dla nas.
- Jestem Potomkiem Liry. – Ariel odgarnęła za
ucho kolorowe pasemka i spojrzała na granatowe niebo, na którym
zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy – Nie mogę zawieść
Elderolu i wszystkich ludzi, tylko dlatego, że jakiś drań zrobił
mi pranie mózgu. Dużo dała mi rozmowa z Lirą. Wiem, co muszę
zrobić i zrobię to. Zresztą to również mój dom – uśmiechnęła
się do siebie pod nosem – Balar jest przerażający, ale nie
niepokonany. Właściwie to powinnam być mu wdzięczna. Nauczył
mnie, że nie ma nic gorszego od własnego strachu.
- To faktycznie przydatna lekcja. Jednak
Niezwyciężony to nie Balar. A to on jest naszym największym
wrogiem. Nie oczekujemy od ciebie, żebyś go zabiła, bo to
niemożliwe, jednak każdy Potomek miał spore problemy, by ponownie
go uwięzić.
- Hmm, a czy nie można po prostu wzmocnić
zaklęcia, pozostawionego przez mojego ojca i nie dopuścić, by
Gathalag w ogóle wyszedł ze swojej wieży? To by było znacznie
prostsze no i mogłoby zakończyć wojnę, zanim się jeszcze
zaczęła.
Nox wzdrygnął się na dźwięk tego imienia i
popatrzył na nią uważnie.
- To faktycznie niezły pomysł, ale niestety
niewykonalny. Muszę jednak przyznać, że nikt wcześniej o tym nie
pomyślał.
- Dlaczego nie można tego zrobić? – Zasępiła
się.
- Nie wiem dokładnie jak to działa, ale każdy
Potomek musi zrobić to osobiście. Może chodzi o poziom Mocy czy
indywidualne możliwości. W każdym razie musimy poczekać, aż
Niezwyciężony opuści swój grobowiec i znajdzie nowe ciało. Tylko
wtedy będzie można go ponownie pokonać.
- Nowe ciało?
- No tak, przecież na tym świecie pozostała
tylko jego dusza. Bez ciała niewiele by zdziałał.
- Aha, czyli przy okazji będę musiała kogoś
zabić?
- Kiedy Niezwyciężony znajdzie dla siebie
odpowiednie ciało, będzie to tylko puste naczynie – odparł
bezbarwnie i zupełnie spokojnie.
Odchrząknęła, wodząc wzrokiem po
roztaczającej się przed nimi okolicy. Nie chciała przyznawać się
do tego głośno, że to wszystko zaczęło nieco ją przerażać.
Jednak z drugiej strony ostateczna walka wciąż była daleką
przyszłością, a do tej pory z pewnością zdobędzie nie tylko
wszystkie Kamienie, ale również potrzebne umiejętności.
- Szkoda, że nie można go zabić.
- Boga nie da się zabić.
To żaden bóg, tylko mój żałosny przodek,
któremu zachciało się władzy.
Ariel skrzyżowała ramiona na piersi i
odetchnęła głęboko nocnym, chłodnym powietrzem.
- W każdym razie dziękuję za te informacje –
zerknęła na niego i uśmiechnęła się nieznacznie – Dziękuję
też za to, czego mnie dzisiaj nauczyłeś. Naprawdę się cieszę,
że jesteś tu ze mną.
Skinął krótko głową
i zmienił temat.
- Kiedy zaczynasz?
Ariel spojrzała na starą posiadłość, a potem
przymknęła powieki i westchnęła cicho.
- Poczekam jeszcze kilka godzin. Chcę mieć
pewność, że wszyscy poszli spać. Wtedy tam wejdę.
- Na pewno mam ci nie
towarzyszyć?
- Dam sobie radę. W końcu znam tam każdy kąt.
Będę uważać – dodała szybko, wyprzedzając jego kolejne
pytanie.
- Gdyby jednak coś poszło nie tak, po prostu
mnie zawołaj. Mam dobry słuch, więc zjawię się natychmiast. I
nie narażaj się niepotrzebnie.
- Na pewno tak zrobię. Dziękuję za troskę.
Poza tym mógłbyś mieć trochę więcej zaufania do Potomka.
- Masz rację.
Przepraszam.
Nie mieli już sobie nic do powiedzenia i
pozostało im tylko czekanie. Usiedli na trawie i zjedli po garści
owoców leśnych, choć Ariel z trudem zmusiła się do ich
przełknięcia. Siedzieli opatuleni gęstniejącym mrokiem, gdyż
jakiekolwiek światełko mogłoby zwrócić czyjąś uwagę. Ariel
była coraz bardziej spięta i podenerwowana, w skupieniu odliczała
kolejne, ciągnące się w nieskończoność minuty. Bardzo chciała
być tak rozluźniona i spokojna, na jaką próbowała wyglądać.
Bardzo też chciała, aby Nox jej towarzyszył. Za nic jednak nie
zamierzała się do tego przyznać. Ponieważ wtedy nie mogłaby
zrobić tego, po co naprawdę tu przyszła.
Aby spotkać Sato i spróbować go stamtąd
wydostać.
Mam nadzieję, że go znajdę. Później będę
się martwić jak go przedstawić reszcie. Nie wiem tylko czy spodoba
im się fakt, że służy Balarowi.
-
Już chyba czas – po długim siedzeniu w milczeniu, głos Noxa
sprawił, że niemal podskoczyła.
Ariel wstała z ociąganiem, przeciągnęła się,
i skinęła sztywno głową.
- Już czas.
Nox stanął naprzeciwko niej i delikatnie
położył swoje szczupłe dłonie na jej ramionach.
- Kiedy rozpocznę zaklęcie, będziesz miała
około godziny. Mam nadzieję, że to dość czasu. Z chęcią
podarowałbym ci go więcej, ale też mam swoje ograniczenia.
- Nie ma sprawy.
Naprawdę miała nadzieję, że tyle czasu
wystarczy. Gorzej, jeśli po drodze napotka jakieś problemy. Gardło
miała tak ściśnięte, że z trudem przełykała ślinę. Jednak
nie zamierzała się wycofać.
- W takim razie zaczynam – powiedział cicho.
Nasłuchiwała głębokiej, nocnej ciszy i
własnego oddechu, próbując się uspokoić i przy okazji jeszcze
raz sprawdzić osłonę umysłu. Po chwili poczuła na czole chłodne
palce Noxa, które zaczęły kreślić jakiś skomplikowany wzór.
Wprawiona w ruch energia zadrżała wokół niej, a potem coś
musnęło jej ciało, jakby narzucono na nią lekki, eteryczny
płaszcz.
Po kilku minutach półelf odsunął się i
ocenił efekt swojego dzieła.
- Gotowe. Wszystko w porządku.
Ariel popatrzyła na siebie z uniesionymi
brwiami.
- Jesteś pewny, że działa? Bo ja siebie widzę.
Roześmiał się cicho i dźwięcznie.
- To by było kłopotliwe, gdybyś siebie nie
widziała, nie sądzisz? Uwierz mi, że zaklęcie działa jak trzeba.
Jeśli tylko będziesz zachowywać się cicho, nikt cię nie zauważy.
Postaraj się wrócić przez godzinę, inaczej możesz mieć kłopoty.
Skoro to wszystko, to nie traćmy czasu.
Ariel uśmiechnęła się, miała nadzieję
przekonująco i uniosła do góry kciuk.
- W takim razie idę.
- Powodzenia.
Nox skinął jej ręką i rozparł się wygodnie
przy drzewie, jakby przygotowywał się do drzemki. Ariel wzięła
głęboki wdech i szybkim, zdecydowanym krokiem zaczęła schodzić
ze wzniesienia. Stary dom był coraz bliżej. Ciemne kształty
wynurzały się z mroku niczym cielsko jakiejś karykaturalnej
bestii. Zaciskała kurczowo pięści i raz po raz sprawdzała
nałożoną na umysł barierę.
Każdy krok coraz szybciej przybliżał ją do
starych koszmarów i Balara.
A także do pióra i Sato.
Jeśli wyjdę z tego żywa, to nigdy więcej
tu nie wrócę. Przyrzekła sobie solennie, podbiegając chyłkiem
do prostych drzwi, prowadzących bezpośrednio do kuchni. Zmusiła
się, by nie wspominać, jak próbowała tędy uciec i starając się
zachowywać jak najciszej, szybko wślizgnęła się do środka.
Ponure wnętrze starego domu nic się nie
zmieniło. Przestronna sala pogrążona była w głębokim mroku, ale
i tak Ariel bez trudu rozpoznała znajome meble, paleniska i ławy.
Miała już przemknąć przez kuchnię, kiedy dostrzegła, że przy
jednym ze stołów siedzi jakaś postać. Wstrzymała oddech i
cofnęła się cicho, przylegając kurczowo do ściany. Przez chwilę
wyobraziła sobie, że to jeden z tych obleśnych wojowników, lub
nawet sam Balar. Pewnie już ją usłyszał i zaraz zostanie
zdemaskowana.
Mam pecha. Nawet nie udało mi się przedostać
do holu.
Minęło
jednak kilka długich sekund i nic się nie wydarzyło. Postać przy
stole nawet nie drgnęła. Ariel odważyła się w końcu nabrać
cicho powietrza i na palcach, zrobiła ostrożnie kilka kroków w
głąb kuchni. Dopiero z bliska rozpoznała niską, otyłą postać.
Gebra.
Jej głowa schowana między rękami spoczywała
na ławie, a po odgłosach, jakie z siebie wydawała, nie było
wątpliwości, że śpi bardzo głęboko.
Ariel przyłożyła rękę do serca i odetchnęła
z ulgą.
Ale mnie przestraszyłaś.
Na
widok znajomej postaci ogarnął ją pewien rodzaj rozrzewnienia.
Ariel nigdy nie przepadała za tą kobietą, ale w końcu Gebra była
jakby jej aniołem stróżem. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak
wiele jej zawdzięczała. Gdyby nie ta kobieta, nie wiadomo, w jakie
obrzydliwe łapska by wpadła.
Z sympatią uśmiechnęła się do śpiącej
gospodyni.
Pamiętam o Serei, Gebro. Postaram się ją
odnaleźć. To będzie najlepsze podziękowanie.
Przemknęła
cicho przez kuchnię i dostała się na hol. Tutaj było tylko
odrobinę jaśniej, gdyż matowe okna skutecznie broniły dostępu
nawet chłodnemu blaskowi księżyca. W grobowej ciszy, każdy jej
krok zdawał się zbyt głośny, nawet szybsze bicie serca groziło
zdemaskowaniem. Starała się nie biec i nie hałasować. Pokonując
kolejne korytarze i schody, czasem zapominała, że jest niewidzialna
i przystawała na każdy najcichszy dźwięk. Zamierała za każdym
razem, gdy skrzypnęła podłoga, gotowa rzucić się do ucieczki.
Nigdy nie pomyślała, że do tego dojdzie, ale teraz modliła się,
aby Balar był w swoim pokoju i miał przy sobie wisiorek. Bała się
ponownego spotkania, ale dopóki otaczała ją iluzja Noxa, czuła
się bardziej pewnie. Skoro zaszła już tak daleko, nie zamierzała
się wycofać.
W końcu dotarła na
najwyższe piętro. Przystanęła w wąskim korytarzu, aby złapać
oddech i uspokoić serce. Po obu stronach ciągnęły się rzędy
drzwi, ale bez problemu stanęła przed właściwymi. Zaraz obok
znajdował się pokój, w którym spędziła ostatnie tygodnie. Ile
razy tędy przechodziła? Ile razy przychodziła do niego, albo on do
niej? Czy naprawdę od tego wszystkiego minęło tak niewiele czasu?
Nie potrafiła pojąć jak mogła to wytrzymać. Jego ciągłą
obecność nie tylko tuż za ścianą, ale w swojej głowie. Teraz
miała Moc kamienia i wiedziała jak osłaniać umysł. Czy to jednak
wystarczy, jeśli będzie musiała się z nim zmierzyć?
Wzięła kilka
głębokich wdechów.
Jestem
niewidzialna, jestem niewidzialna, jestem niewidzialna...
Odczekała jeszcze
chwilę, nasłuchując uważnie, jednak w całym domu panowała
martwa cisza.
Może jednak go nie
ma? Może już ruszył za mną w pogoń?
Uchyliła ostrożnie
drzwi i szybkim spojrzeniem omiotła pokoik.
Jest. Śpi. Ciemna
sylwetka na pryczy poruszyła się nieznacznie, ale nic poza tym.
Ariel wślizgnęła się do środka, nie zamykając za sobą drzwi.
Na palcach minęła stół i zakradła się bliżej łóżka. Jego
spokojny oddech był jedynym dźwiękiem, który wydał jej się
nieprawdopodobnie głośny, nienaturalny. Sama bała się wziąć,
choćby jeden wdech. Bardzo ostrożnie zrobiła jeszcze kilka kroków
i zatrzymała się u wezgłowia. Nawet nie pomyślała, aby najpierw
przeszukać cały pokój. To jasne, że pióro musi mieć gdzieś
przy sobie.
Czas uciekał i
wiedziała, że powinna się spieszyć. Nie potrafiła jednak zdobyć
się na żaden ruch. Zapatrzyła się na Balara, jakby ktoś rzucił
na nią urok.
Nigdy nie widziała go
śpiącego. Czy tak wyglądał, kiedy był odprężony? Zdawał jej
się teraz innym człowiekiem. Jego rysy twarzy złagodniały,
zmarszczki wygładziły się i nawet blizny zdawały się mniej
paskudne, niż zapamiętała. Wydawał się dużo młodszy i gdyby go
nie znała, pomyślałaby nawet, że przecież zły człowiek nie
może spać tak spokojnie. Leżał na plecach, przykryty cienkim
kocem, z jedną ręką na unoszącej się i opadającej klatce
piersiowej. Czarne włosy rozsypały się na poduszce wokół głowy,
na podobieństwo kruczych piór. Gdzieś głęboko w jej umyśle
pojawiła się rysa, błysk niewyraźnego wspomnienia jak dziecięce
palce zanurzają się w tej czarnej czuprynie.
Trwało to jednak
zaledwie sekundę i szybko odpłynęło. Drgnęła niespokojnie i
oprzytomniała.
Muszę wziąć się
w garść. Co ja wyprawiam?
Jeszcze nigdy nie
widziała Balara tak spokojnego i zarazem bezbronnego. Zdała sobie
sprawę, że oto miała przed sobą jedyną i niepowtarzalną okazję,
by go zabić. Chociaż pewnie i tak nawet teraz otaczał się
ochronną barierą, a ona wróciła tu w innym celu.
Pióro. Gdzie go może
ukrywać?
Ariel przyjrzała się
uważnie pryczy i śpiącemu, szukając znajomego błysku bieli. Nie
spodziewała się raczej, że będzie leżeć gdzieś na wierzchu, bo
to by było za proste. Z pewnością ma go na szyi lub w kieszeni.
Sama perspektywa dotknięcia tego człowieka napawała ją wstrętem,
ale nie miała wyjścia. Jeśli będzie delikatna, może się nie
obudzi. Tylko od czego zacząć?
Ariel wyciągnęła
rękę, gotowa odsunąć koc i rozpocząć dokładne przeszukiwanie,
kiedy raptem Balar zamruczał przez sen i odwrócił się twarzą do
ściany. Zamarła z ręką w powietrzu, ale wyglądało na to, że
wciąż była bezpieczna. Jedną dłoń podłożył pod głowę, a
drugą przytulił do policzka. Brzeg poduszki uniósł się lekko i
wtedy to zobaczyła...
Białe piórko na
cienkim rzemyku leżało sobie spokojnie na pryczy, jarząc się
delikatnie własnym blaskiem.
Ariel o mało nie
krzyknęła z radości. Błyskawicznie porwała wisiorek i zacisnęła
na nim palce, drugą dłonią zasłaniając usta. Natychmiast poczuła
cudowne ciepło, pulsujące w jej zaciśniętej pięści, jakby
chowała tam malutkie serce. To ciepło wypełniło ją od środka,
dodając nowej energii i odwagi. Bez żadnych wątpliwości medalion
był jej własnością. Jakby właśnie odzyskała ukochaną osobę.
Teraz była absolutnie pewna, że powrót tutaj był właściwy.
Nawet, jeśli naraziła się na niebezpieczeństwo i gniew Argona,
zrobiłaby to jeszcze raz.
Zawiesiła rzemyk na
szyi, a gdy piórko dotknęło skóry pod tuniką, znalazło się
nareszcie tam, gdzie było jego miejsce. Wciąż emanowało
delikatnym ciepłem i zdawało się pulsować w rytm jej serca.
Zupełnie zapomniała
gdzie się znajduje i z rozmarzonym uśmiechem gładziła palcami
miękkie piórko. Zanim uświadomiła sobie, że już dawno powinno
jej tu nie być, niespodziewanie Balar usiadł gwałtownie na pryczy,
jakby wyrwany z koszmaru.
Ariel krzyknęła
cicho i natychmiast przytknęła dłonie do ust, cofając się szybko
w stronę drzwi. Stare deski zaskrzypiały pod jej stopami i zamarła
z przerażeniem, pewna, że to już koniec.
Balar odgarnął z
twarzy włosy i mętnym wzrokiem rozejrzał się po wnętrzu ciemnego
pokoju. Ariel nawet nie mrugnęła, wodząc oczami za jego
spojrzeniem. Kiedy na ułamek sekundy ich oczy się spotkały, była
pewna, że ją zobaczył. Zimny pot oblepił jej czoło, kiedy
gorączkowo oceniała swoje szanse. Lepiej walczyć czy uciekać?
Jeśli mnie
zobaczył, nie mam wyjścia. Spróbuję z nim walczyć, a potem wezwę
Noxa. Jeśli wykorzystam moment zaskoczenia, może przeżyję.
Chwila, dlaczego jeszcze nie dobrał się do mojego umysłu?
Ariel w pierwszej
kolejności spodziewała się naporu na barierę. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że Balar po prostu jej nie zobaczył. Jego
wzrok spoczął na otwartych drzwiach i zmarszczył lekko czoło.
Zaraz jednak opadł na poduszki i zasnął równie szybko, jak się
obudził.
Nie potrafiła
uwierzyć we własne szczęście i nie marnując ani sekundy dłużej,
na drżących nogach wybiegła z pokoju.
Przestała zwracać
uwagę na jakiekolwiek środki ostrożności, pragnąc już tylko jak
najszybciej opuścić to miejsce
Droga w dół zajęła
jej mniej czasu, niż wspinaczka. Dopiero na szerokich schodach
prowadzących na hol, przystanęła raptownie i dysząc ciężko,
jęknęła w duchu.
Zapomniała o Sato.
Cokolwiek by się miało stać, nie mogła odejść bez przyjaciela.
Szybko obliczyła w
myślach ile pozostało jej czasu i bez namysłu wróciła na schody.
Sato mógł być teraz gdzieś daleko, ale naprawdę miała nadzieję,
że pusty obóz za domem nic nie znaczy. Może po prostu wszyscy śpią
w namiotach. Od razu przyszło jej do głowy pewne miejsce, gdzie
powinna najpierw zajrzeć.
Ucieszyła się, kiedy
odkryła, że w bibliotece pali się słabe światło. To oznaczało,
że miała wyjątkowe szczęście i nie musiała dłużej szukać. O
tej porze i w tym miejscu, mogła spotkać tylko jedną osobę. Ileż
to razy siedzieli wtuleni w siebie i czytali do późna, lub
rozmawiali, nawet dawno po tym, jak wypaliła się cała świeca?
Każdy regał, każda książka i każdy kąt wypełnione były
jeszcze żywym wspomnieniem ich obecności.
Ariel zamknęła za
sobą drzwi i muskając palcami drewniane regały, przeszła cicho w
głąb sali, gdzie w przytulnym zakamarku stał ich miękki, czerwony
fotel, o którego często wdawali się w bójki. Na samo wspomnienie
tych chwil, uśmiechnęła się z rozrzewnieniem. To były jedyne
radosne momenty w tym ponurym więzieniu. Nawet nie wyobrażała
sobie, jak przetrwałaby to wszystko bez Sato, jego zaraźliwego
uśmiechu i złotych oczu.
Skradając się do
źródła niewielkiego światła, zastanawiała się, co powinna
zrobić. Przecież wciąż była niewidzialna. Jakoś wcześniej nie
pomyślała, że Sato nie będzie mógł jej zobaczyć. Czy to jednak
ma znaczenie?
Od
razu mnie rozpozna. Wytłumaczę mu wszystko jak tylko stąd
uciekniemy.
Wyobraziła sobie,
jaką minę zrobi Sato, kiedy usłyszy jej głos, ale nie będzie
mógł jej zobaczyć. W końcu dostrzegła kilka dopalających się
ogarków świeczek, tworzących na podłodze niewielki krąg. Obok
leżała otwarta książka.
Ariel zastygła w pół
kroku, a jej wzrok powędrował w bok. Tym razem nawet nie
powstrzymała krzyku, który wydarł się z jej zaciśniętego
gardła.
Sato leżał między
regałami, przywalony stosem książek, które musiały na niego
spaść, kiedy najprawdopodobniej uderzył głową w drewnianą
półkę. Od czoła prowadziła zaschnięta strużka krwi, która
zalała lewe oko i policzek. Twarz miał posiniaczoną, włosy w
nieładzie, zaś ubranie pomięte i w kilku miejscach nasiąknięte
krwią.
Podbiegła do
skulonego przyjaciela i padła na kolana, zupełnie nie wiedząc, co
robić. Nie ruszał się i był cały poobijany, ale na szczęście
wciąż oddychał. Ciężko i urywanie, ale nadal oddychał.
- Sato – szepnęła
z jękiem, czując jak do oczu napływają dławiące łzy. – Kto
ci to zrobił?
Oczywiście nie
musiała zgadywać. Wściekłość aż zaszumiała jej w głowie.
- To ten drań, tak? –
Syknęła głośno, – Dlatego, że uciekłam, wyżył się na
tobie.
Delikatnie dotknęła
jego posiniaczonej twarzy. Jęknął cichutko, ale nawet się nie
poruszył. W kąciku ust widniało spore rozcięcie i czerwona plama
krwi.
Ariel zacisnęła
szczęki, aż rozbolały ją zęby. Wiedziała, co musi najpierw
zrobić, nawet, jeśli przekroczy dany jej czas. Jeszcze zdąży
uciec. Razem z Sato.
Ostrożnie przewróciła
go na plecy i wyprostowała napięte ciało. Przyjrzała mu się
dokładnie, oceniając ogólny stan. Poza licznymi siniakami, miał
parę skaleczeń i być może złamane żebra. Ariel uleczyła tylko
małego królika i poza tym posiadała raczej wiedzę teoretyczną
niż praktyczną. Jednak w tej chwili nie miała czasu na wahanie.
Odetchnęła głęboko
i wyciszyła umysł, kierując się zapamiętanymi wskazówkami Noxa.
Położyła dłonie na piersi i brzuchu przyjaciela, po czym
przymknęła powieki i skoncentrowała się. Prawie natychmiast udało
jej się wniknąć do ciała Sato, gdzie mogła dokładnie ocenić
jego stan.
Tylko jedno złamane
żebro. Poza tym liczne siniaki i kilka rozcięć. Na szczęście nie
doznał większych obrażeń, a z tym, co odkryła, powinna sobie
poradzić.
Zaczerpnęła Mocy ze
złotego ognia i na początek zajęła się żebrem. Zmuszając
kości, mięśnie i tkanki do pracy, użyła swojej woli i Mocy, by
naprawić uszkodzone żebro. Zajęło jej to dobre dziesięć minut i
przez ten czas nieźle się napociła. Kosztowało ją to sporo
wysiłku, ale udało się.
Zmęczona, ale
zadowolona z siebie, przystąpiła do dalszej pracy.
Posyłała wiązki
Mocy w kolejne miejsca, łagodząc i usuwając wszelkie siniaki.
Potem zasklepiła kilka rozcięć, a najwięcej czasu i wysiłku
poświęciła na ranę na głowie. Miała już się wycofać, kiedy
coś dziwnego zwróciło jej uwagę.
Jego prawa ręka,
którą zawsze nosił w rękawicy. Miała inny układ kostny,
Prościej mówiąc, zdecydowanie nie była to ludzka ręka.
Tylko zwierzęca łapa.
Kiedy to zrozumiała, dotarło do niej coś
innego. Coś, co właściwie ledwo wyczuła. Jakby gdzieś bardzo,
bardzo głęboko, w najciemniejszym zakamarku Sato coś się
przyczaiło.
Coś. Jakaś obca,
dzika i groźna istota.
Jej uszy wypełnił
odległy skowyt i wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz.
Wycofała się pospiesznie i z wrażenia aż klapnęła na podłogę.
Przez chwilę siedziała nieruchomo, nie zważając na wdzierający
się do oczu pot i przyklejoną do pleców tunikę.
Patrzyła na Sato i po
raz pierwszy przemknęło jej przez myśl, że tak naprawdę w ogóle
go nie zna. Kim, lub raczej, czym było to coś wewnątrz niego?
Zerknęła na jego prawą dłoń w rękawicy. Dlaczego nigdy nie
przyszło jej do głowy, że może coś przed nią skrywać?
Kim ty jesteś,
Sato?
Pomyślała, że może
powinna zdjąć rękawicę i sama to zobaczyć, kiedy raptem otworzył
oczy.
Kiedy ich spojrzenia
się spotkały, natychmiast zrozumiała kilka istotnych rzeczy. Po
pierwsze była cholernie zmęczona. Po drugie wyglądało na to, że
właśnie na powrót stała się widzialna.
A po trzecie...
Uśmiechnęła się, a
po jej policzkach popłynęły łzy radości i ulgi. Ostrożnie
dotknęła jego twarzy, po czym ujęła jego dłoń i ścisnęła.
- Obudziłeś się –
wyszeptała.
Po trzecie, to
przecież nadal był ten sam Sato. Jego złote oczy patrzyły na nią
z zaskoczeniem i zdumieniem, ale nadal z tą samą braterską
miłością. Jej dwa maleńkie, osobiste słońca.
Nieważne, kim, ani
czym był, dopóki wciąż był tym samym, starym przyjacielem. Teraz
nie powinno liczyć się nic poza ucieczką.
Przez chwilę patrzył
na nią w osłupieniu, jakby nie do końca wierzył, że ją widzi.
Spróbował usiąść, ale tylko jęknął cicho i z powrotem opadł
na podłogę. Mimo, że uleczyła wszelkie widoczne obrażenia, wciąż
musiał czuć się obolały.
Ścisnął jej dłoń
i uśmiechnął się blado.
- Czy ja śnię? Skąd
się tu wzięłaś?
- Przyszłam po
ciebie, jak obiecałam – wykrztusiła cicho, ocierając szybko łzy.
- Po mnie? Głupiutka
– próbował się roześmiać, ale tylko poruszył się
niespokojnie i odkaszlnął - Balar cię zabije.
- Dam sobie z nim
radę. Widzę, że ten drań zrobił sobie z ciebie worek treningowy.
Zaraz do niego pójdę i go zabiję. Czy jego głowa ci wystarczy? –
Jej słowa nie zabrzmiały jak żart, ale jak autentyczna groźba.
Naprawdę miała ochotę pobiec do jego pokoju na górze, a potem
wbić nóż prosto w jego serce. Gdyby miała przy sobie jakąkolwiek
broń, zrobiłaby to natychmiast.
Sato pokręcił wolno
głową i znów skrzywił się z bólu.
- Nie... – Wyszeptał
słabo, po czym oblizał zaschnięte wargi i spróbował jeszcze raz
– Nie wolno ci. Musisz stąd uciekać.
- Ale...
- Musisz, Ariel.
Jesteś zbyt cenna.
- Nie –
zaprotestowała ostro – Nie ucieknę bez ciebie. Nie pozwolę by
cię zabił.
- Wiesz, że nic mi
nie zrobi. Dopóki jestem mu potrzebny – przymknął na chwilę
powieki i przełknął ślinę, po czym spojrzał na nią uważnie –
Proszę. Nie mogę odejść, bo jestem związany zaklęciem
Posłuszeństwa...Ale nic mi nie będzie. Idź stąd zanim ktoś cię
zobaczy.
- Nie! – Krzyknęła,
mocniej ściskając jego dłoń – Mówiłam, że bez ciebie...
- Ariel – z jego
gardła wydobył się głuchy, nieludzki warkot. Ciepłe złoto
przybrało barwę płynnego bursztynu. – Idź już.
Ostra komenda
sprawiła, że zerwała się pospiesznie na nogi, ale nie ruszyła
się z miejsca, patrząc na niego z góry z rosnącym przerażeniem.
Obnażył zęby i znów warknął.
- Uciekaj! –
Powtórzył chrapliwie.
Ariel po raz ostatni
zerknęła na jego dłoń w rękawicy, po czym wybiegła z
biblioteki, z samotną łzą w kąciku oka. Zbiegając po schodach
przysięgła sobie, że jeszcze kiedyś się spotkają. Nawet, jeśli
mieliby walczyć po przeciwnych stronach, nie pozwoli by Sato o niej
zapomniał.
Bez żadnych problemów
minęła ciemny hol i pustą kuchnię, wydostając się na zewnątrz.
Nocne powietrze szarpnęło jej spocone ciało, kiedy biegiem
oddalała się od starej posiadłości, ani razu nie oglądając się
za siebie.
Dysząc ciężko,
wspięła się na wzniesienie. Już z daleka dostrzegła, że Nox ma
kłopoty. Czekał na nią w tym samym miejscu, gdzie go zostawiła,
jednak nie był już sam. Otaczało go około dwudziestu wojowników.
Ludzie Balara.
Znaleźli ich.
Nox stał nieruchomo w
utworzonym przez nich kręgu, z rękami w górze, ale gdy dostrzegł
ją kątem oka, powoli sięgnął ręką do pasa.
- Jesteś – odezwał
się swobodnym tonem – Zaczynałem się martwić.
Ariel zatrzymała się
z zaskoczeniem. Było już za późno na ucieczkę, czy ukrycie się,
gdyż praktycznie znalazła się na plecami najbliżej stojących
wojowników.
- Nie ruszaj się! –
Krzyknął jeden z nich i natychmiast kilku mężczyzn skierowało na
nią swoje miecze.
Ariel uniosła brwi.
- Widzę, że to
ciebie dopadły kłopoty, chociaż to ja się narażałam.
- To tylko drobna
niedogodność – posłał w jej stronę lekki uśmiech, ale jego
granatowe oczy czujnie obserwowały każdy ruch przeciwników –
Zaraz się z tym uporam.
- To świetnie. –
Ariel wpatrywała się w połyskujące w mroku ostrza, mając przed
oczami bursztynowe oczy Sato. Dlaczego to wszystko tak bardzo musi
się komplikować? - Dasz sobie radę?
- Tak. To zajmie
chwilę – półelf wyciągnął zza pasa ostrze i powoli opuścił
drugą rękę. – Panowie – zwrócił się uprzejmie do
wojowników, wykonując w ich stronę krótkie skinienie głową –
możemy zaczynać.
- Hej! Przymknij się
paniusiu – warknął mężczyzna o naprawdę paskudnym wyrazie
twarzy - Balar kazał nam przyprowadzić dziewczynę, ale o tobie nic
nie mówił. To oznacza, że możemy cię zabić.
Dwóch wojowników
zaatakowało go równocześnie z obu stron. Nox wykonał nieznaczny,
niemal niedostrzegalny ruch i obaj padli martwi u jego stóp.
Ariel obserwowała go
z rosnącym uznaniem. Sama również znalazła się w potrzasku,
otoczona grupą wojowników. Ich miecze znajdowały się stanowczo
zbyt blisko. Ironią losu Balar całkiem przypadkiem wyświadczył
jej przysługę, rozkazując pojmać ją żywą. Teraz to ona musiała
pomóc Noxowi.
- Szybki jesteś –
pochwaliła go lekkim tonem, jakby byli tu całkiem sami, a groźnie
połyskujące ostrza nie były skierowane w ich gardła.
- Dziękuję. Kwestia
treningu – odparł, nie patrząc w jej stronę.
- Może tego też mnie
nauczysz?
- Najpierw opanuj
porządnie uzdrawianie. Potem pomyślimy.
- To znaczy, że się
zgadzasz? Bo właśnie udało mi się wyleczyć dość poważnie
rannego człowieka.
Nox zerknął na nią,
widocznie zaintrygowany.
- W kryjówce Balara?
Pomogłaś wrogowi?
- Raczej
przyjacielowi. Ale to dłuższa historia. To chyba i tak się liczy.
- Przyjaciel? Nie mów
mi tylko, że...
- Zamknijcie się
wreszcie! – Wojownik stojący najbliżej Noxa, machnął przed nim
mieczem, łypiąc groźnie na swoich towarzyszy – Co tak stoicie?
Zabijcie go!
Ci, którzy otaczali
półelfa, rzucili się na niego z okrzykiem, a Ariel nie mogła się
nawet ruszyć, by mu pomóc. Kiedy jednak dostrzegła, jak jeden
próbuje zaatakować Noxa od tyłu, a drugi dosięga jego ramienia,
nie mogła dłużej bezczynnie na to patrzeć. Cała frustracja,
złość i żal w końcu znalazły swoje ujście.
Cały świat
eksplodował w morzu złotego piasku, a noc zmieniła się w jasny
dzień. Ariel nie kierowała się logiką, ale instynktem i potrzebą
rozładowania emocji. Nie potrafiła zapomnieć widoku pobitego Sato,
jego złotych oczu i dziwnego dźwięku, jaki z siebie wydał, gdy
kazał jej uciekać. W tamtym krótkim momencie naprawdę się go
przestraszyła. Po raz pierwszy i ostatni.
Otoczył ją wiatr,
którego silne podmuchy szarpały ich za ubrania. Za pomocą
powietrza uniosła jednego wojownika ponad ziemię i z całej siły
cisnęła o najbliższe drzewo. Rozległ się nieprzyjemny trzask i
była pewna, że już nie wstanie.
Przepraszam cię,
Sato, Tym razem chyba naprawdę musze cię tu zostawić. Mam
nadzieję, że dasz sobie radę. I, że to jeszcze nie jest koniec.
Nox posłał kolejną
dwójkę na ziemię bez żadnego wysiłku. Zanurkował między
opadającymi klingami i stanął za jednym z mężczyzn, przyciskając
ostrze sztyletu do jego gardła. Zrobił to niemal w ostatniej
chwili, gdyż zaraz potem nacierający na niego wojownik, z rozpędu
opuścił miecz na swojego towarzysza, i rozpłatał mu pierś. Nox
odrzucił martwe ciało i spojrzał na przeciwnika. Tamten otworzył
szeroko oczy i zwalił się na ziemię. Podobnie zabił jeszcze
trójkę, nawet ich nie dotykając. Na krótką chwilę zerknął na
Ariel, która gapiła się na niego z podziwem, zauroczona jego
szybkością i gracją ruchów.
- Poczekaj jeszcze
chwilę. Jak widzisz nie potrzebuję pomocy – rzucił, odpychając
od siebie atakującego z boku, a kolejnemu podrzynając gardło,
nawet na niego nie patrząc.
Ariel przełknęła
ślinę.
- Rzeczywiście.
Jednak nie chciała
okazać się bezużyteczna. Poprzez morze złotych drobinek ledwo
cokolwiek widziała. Nox odwrócił się od niej i rzucił w wir
walki, niemal znikając jej z oczu.
- Bierzcie ją! –
Usłyszała z tyłu komendę i zrozumiała, że jeśli szybko tego
nie zakończą, mogą mieć poważne problemy.
Kiedy wojownicy
ruszyli by ją pochwycić, machnęła ręką, bardziej dla
podkreślenia efektu, niż potrzeby. Złoty kamień pulsował w jej
brzuchu i jarzył się intensywnym blaskiem, podobnie jak pasemko na
włosach. Powietrze wokół niej zdawało się przedłużeniem jej
ciała i zmysłów. Złoty piasek był całkowicie pod jej kontrolą,
roztańczony, niepokorny i pulsujący w rytm jej serca. A może to
ona była złotym piaskiem?
Wystarczyła jedna
myśl, krótki rozkaz i kilku wojowników poderwało się z krzykiem
w powietrze. Przez chwilę wymachiwali bezradnie kończynami,
upuszczając miecze na ziemię. Dołączyło do nich jeszcze kilku
towarzyszy, po czym silny podmuch cisnął ich na drzewa.
Usłyszała wokół siebie serię przekleństw i szczęk stali.
Nie dostrzegła nigdzie Noxa, ale była pewna, że nic mu nie jest.
Przyciągnęła do siebie złoty pył i uskoczyła lekko na
bezpieczną odległość, chowając się między drzewami. Kilku
pozostałych przy życiu wojowników ruszyło w jej stronę. Ariel
posłała w ich stronę kilka większych kamieni, a potem pchnęła
ich na siebie, po czym zdecydowanym ruchem pozbawiła ich dostępu do
tlenu, usuwając wokół nich złote cząsteczki.
Wojownicy zaczęli się
dusić, ale na szczęście nie musiała dłużej oglądać ich
cierpienia. Niespodziewanie zjawił się Nox, chwycił ją za rękę
i pociągnął w głąb lasu. Ariel zdążyła jeszcze zerknąć na
ledwo widoczne kontury starego dworu. W jednym z okiem wciąż paliło
się nikłe światełko. Pewnie Sato właśnie dochodził do siebie i
być może zastanawiał się jak go uleczyła. Zaś na samej górze,
za ciemnym oknem spał niczego nieświadomy Balar, który rano będzie
tak wściekły, że od razu ruszy za nią w pogoń.
Gdy odcięła się od
Mocy Kamienia, spłynęło na nią zmęczenie i senność. Była
jednak zmuszona do biegu, gdyż Nox ciągnął ją przez mrok lasu.
Jej ciężkie kroki i przyspieszony oddech zdawały się zbyt głośne,
w porównaniu do bezszelestnie poruszającego się towarzysza. Półelf
biegł tak lekko, jakby ledwo dotykał stopami ziemi, i zwinnie
kluczył między zaroślami, dzięki czemu nie musiała się martwić,
że na coś wpadnie. W końcu zwolnili do szybkiego marszu, i choć
byli już bezpieczni, nadal nie wypuszczał jej ręki, jakby bał
się, że ucieknie.
- Naprawdę
poradziłbym sobie bez twojej pomocy – odezwał się w końcu, po
dobrej godzinie.
Ariel potykała się o
niewidzialne kamienie i korzenie drzew. Starała się skupić na
odgarnianiu niskich gałęzi i krzaków i nie myśleć o Sato, walce
i Balarze. Najlepiej chciała w ogóle o niczym nie myśleć.
- Bardzo proszę –
wymruczała do jego pleców.
Nox zwolnił i
spojrzał na nią z niepokojem. Chyba tylko dzięki temu, że wciąż
ciągnął ją za sobą, jeszcze się poruszała.
- Co się tam
właściwie działo? Kiedy minął czas, chciałem tam wejść,
jednak wtedy zjawili się wojownicy – jego ciepłe palce
pokrzepiająco ściskały jej dłoń. Próbował zajrzeć jej w oczy,
ale zwinnie uciekała spojrzeniem w bok – To, kogo tam uzdrowiłaś?
Ktoś cię widział? Odzyskałaś wisiorek?
Ariel sięgnęła pod
tunikę i dotknęła białego piórka.
- Tak –
odpowiedziała krótko, ignorując resztę pytań. – Wracajmy do
wioski. Pewnie wszyscy się o nas martwią.
- Co powiesz Argonowi?
Ariel wzruszyła
ciężko ramionami, zbyt zmęczona by przejmować się teraz
czymkolwiek. Dobrze, że udało im się wyjść z tego cało, ale nie
tak wyobrażała sobie swój powrót. Nie bez Sato i nie w tak bardzo
podłym nastroju.
Rozdział
7
Argon leciał nisko nad ziemią uważnie
przeczesując wzrokiem całą okolicę. Po kilku godzinach przestał
się łudzić, że znajdzie ich tak blisko wioski. Kiedy słońce
zawisło wysoko na niebie, postanowił dłużej nie zwlekać. Choć
zmęczyło go długie przebywanie w powietrzu bez snu, wzbił się
jeszcze wyżej, ze złością uderzając skrzydłami powietrze. Jego
pióra skrzyły się w słońcu czystą bielą, a on sam marszczył
brwi i zaciskał szczęki, wyczulony na każdy najdrobniejszy ruch w
dole.
W pierwszym momencie pozwolił emocjom wziąć
górę, ale teraz zmusił się by stłumić gniew. W tej chwili był
chyba bardziej zły na swojego przybranego syna niż na Ariel. Po
niej mógł się spodziewać wszystkiego, ale kto, jak kto, Nox
powinien mieć więcej zdrowego rozsądku i ją zatrzymać.
Więc dlaczego zgodził się jej pomóc?
Z tym pytaniem, natrętnie krążącym w jego
umyśle, w końcu znalazł się nad wierzchołkami drzew lasu, który
tak niedawno opuścili. Leciał cały dzień i część nocy i gdy w
końcu dostrzegł z daleka kryjówkę Balara, stary budynek był już
tylko niewyraźnym konturem w ciemności. W końcu ich dostrzegł i
obniżył gwałtownie lot. Lądując, złożył skrzydła, by nie
zawadzały o gałęzie.
Nox szedł niespiesznie z kierunku, gdzie
znajdowała się stara rezydencja. Jeszcze nie zauważył kapitana,
co było dość nietypowe. Argon skrzyżował przed sobą ramiona i
czekał. Przez ten czas przyjrzał im się uważnie i upewnił się,
że nie są ranni. Uśmiechnął się do Noxa, chociaż ten wciąż
go nie widział. Półelf szedł ze spuszczoną głową i z
zamyślonym wyrazem twarzy. W tych zgarbionych ramionach było więcej
z człowieka niż kiedykolwiek widział, chociaż pod wieloma
względami Nox z pewnością był elfem.
Im dłużej przyglądał się swojemu
wychowankowi, tym jego złość powoli się ulatniała, zastępowana
ojcowską troską. Potem przeniósł wzrok na Ariel i jego wyraz
twarzy uległ natychmiastowej zmianie. Zmarszczył brwi i sposępniał.
Nox niósł dziewczynę na plecach, jakby nic nie ważyła. Objęła
go za szyję, ułożyła głowę na jego barku i pochrapywała cicho.
Drobne ciało w męskim stroju, blada twarz i burza rudych włosów –
wszystko w niej było intrygujące, i fascynujące. Wciąż
potrzebował czasu, aby przyzwyczaić się do tej nowej Ariel.
Kobiety i wojowniczki.
Dlaczego wciąż wydaje mi się tak obca?
Ariel z pewnością bardziej przypominała ojca,
choć jeśli chodzi o szybkie nawiązywanie przyjaźni, była jak jej
matka. Ciekawe, kiedy zdążyła tak bardzo zbliżyć się do Noxa,
że on sam tego nie zauważył. Z pewnością jeszcze wielu rzeczy o
niej nie wiedział.
Dopiero, gdy dzieliło ich kilka kroków,
wojownik w końcu przystanął i uniósł głowę. Spojrzał Argonowi
w oczy i chociaż się nie uśmiechnął, jego rysy twarzy
złagodniały. Tylko ciemnogranatowe oczy jak zwykle pozostały bez
wyrazu. Bez słowa skinęli sobie głowami i ruszyli ramię przy
ramieniu równym, bezszelestnym krokiem. Ciemność nocy spowijała
las, skrywając gęste zarośla i zdradzieckie korzenie, które dla
niezdarnej osoby, mogłyby stanowić prawdziwą przeszkodę. Co i raz
zerkał na tą dwójkę, ale wciąż się nie odzywał.
Kiedy po raz kolejny wydał z siebie głośne
westchnienie, Nox zerknął na niego z powagą.
- Zanim zaczniesz na nas krzyczeć, powinienem
przeprosić...za nią.
Argon zmarszczył brwi, przenosząc spojrzenie na
Ariel. Musiało jej być wygodnie na plecach półelfa, bo spała tak
głęboko, że nawet jego przybycie nie było w stanie jej obudzić.
- To ona powinna przeprosić – odparł oschle,
ale spokojnie – Do ciebie nie mam pretensji.
Nox zapatrzył się pod nogi.
- Wiem, że jesteś na nas wściekły, nie musisz
udawać. Rozumiem.
Argon uśmiechnął się pod nosem.
- No tak. Zapominam, że tak łatwo potrafisz
wyczytać moje nastroje. Byłem wściekły, owszem – przyznał –
Mam też wielką ochotę na was nakrzyczeć. Dlaczego się zgodziłeś?
Nox wzruszył nieznacznie ramionami.
- I tak by tu wróciła, prawda? Nawet sama –
stwierdził z nutką rozbawienia – To było jedyne rozwiązanie.
Zostawiliśmy ci liścik, nie czytałeś go? – Nie czekając na
odpowiedź, dodał: – Skoro wiedziałeś, że będzie ze mną, to
nie musiałeś po nas wychodzić. Zapewniam, że była całkowicie
bezpieczna.
- Jesteś bardzo pewny siebie.
- Miałem najlepszych nauczycieli.
- Wiedza i umiejętności to nie wszystko.
- Mam jeszcze kilka całkiem przydatnych cech.
- To nie zmienia faktu, że byliście w kryjówce
Balara. Tuż pod jego nosem.
- Zdaje sobie z tego
sprawę, jednak jak już mówiłem, Ariel była całkowicie
bezpieczna. Poza tym, przekonałem się na własne oczy, że ona w
gruncie rzeczy nie potrzebuje niczyjej pomocy. Świetnie sobie radzi
całkiem sama.
- Zawsze istnieje
ryzyko. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby was
nakrył. Balar jest najbardziej nieobliczalnym człowiekiem, jakiego
znam. Mógłby...
- Wiem. – Nox
warknął tak ostro, że Argon urwał w pół słowa i zamilkł.
Milczeli zgodnie przez
kilka długich minut, aż w końcu zostawili za sobą mroczny las i
znaleźli się na otwartej przestrzeni, wśród niskich kamienistych
pagórków.
Obmyślał właśnie
jak ukarać Ariel, kiedy Nox rzucił od niechcenia:
- Dopiero się
odnalazła, a już sprawia kłopoty. Chyba nie tak to sobie
wyobrażałeś, co?
Argon splótł dłonie
za plecami i zerknął w niebo.
- Chyba spodziewałem
się tego. Jako dziecko również robiła, co chciała. Miałem
jednak nadzieję, że w szkole utemperują jej charakter.
- Wygląda na to, że jednak nie. Sądzę, że ta
amnezja również jakoś ją zmieniła.
Argon uniósł brwi i spojrzał na młodego
wojownika, a potem z uwagą przyjrzał się śpiącej Ariel.
- Dlaczego tak myślisz? – Zapytał cicho.
Nox poprawił ją sobie delikatnie na plecach,
jakby naprawdę nic nie ważyła. Rude kosmyki wysypały się na jego
ramiona, mieszając się z jego białymi włosami.
- Mam wrażenie, że ona niczego się nie boi –
wyjaśnił równie cicho – Jest pewna, że jak tylko zabije Balara
wróci jej pamięć.
- Cóż, jakoś się nie dziwię, że chce go
zabić. Nie ona jedna. Jednak wciąż nie ma wszystkich kamieni.
Przyznaje, że szybko się uczy, ale...
- Bardzo szybko – potwierdził półelf,
posyłając mu zagadkowe spojrzenie – Od razu opanowała żywioł
powietrza i właśnie odkryła swoje kolejne możliwości.
- To znaczy?
- Wygląda na to, że jest pierwszym człowiekiem,
który nauczył się uzdrawiania.
Argon zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na
niego z zaskoczeniem. Przez chwilę mrugał tylko powiekami,
zastanawiając się, czy się nie przesłyszał.
- Słucham? Chcesz powiedzieć, że...
Nox stanął kilka kroków dalej i odwrócił się
do niego, wzruszając lekko ramionami.
- Kiedy czekaliśmy, znalazłem rannego ptaka.
Uzdrowiłem go, a ona uparła się, że też chce spróbować.
Myślałem, że to tak tylko dla zabawy, żeby wypełnić sobie czas,
ale ona potraktowała to bardzo poważnie. Nie sądziłem, że tak
szybko zrozumie jak to działa. Kiedy napotkaliśmy rannego królika
bez problemu go uzdrowiła. Mówiła coś, że uleczyła kogoś w
kryjówce Balara, ale nie chciała nic więcej powiedzieć. Potem
dopadli nas jego ludzie i musieliśmy walczyć. To wszystko chyba ją
zmęczyło, bo zasnęła na stojąco.
Ariel rzeczywiście coraz bardziej go
zadziwiała. Czy naprawdę minęło aż tyle lat, że wydawała mu
się kimś innym? Czy może to on tak bardzo się zmienił?
Wciąż spała na plecach Noxa,
całkowicie nieświadoma zamętu w jego głowie. Marszczyła lekko
brwi i co i raz otwierała usta jakby próbowała powiedzieć coś
przez sen. Podszedł do niej i ostrożnie dotknął jej czoła, które
już po chwili się wygładziło. Przyglądając się jej bladej,
drobnej twarzy, przypomniał sobie pewną krótką scenę sprzed
laty.
Miała zaledwie pięć lata, kiedy
ich opuszczała. Była już za murami Malgarii, kiedy ją dogonił.
Odwróciła się i pobiegła prosto w jego ramiona. Jej rude włosy
tańczyły na wietrze, a w zielonych oczach skrzyły się łzy,
niczym malutkie diamenciki. Uczepiła się kurczowo jego szyi i
rozpłakała głośno.
-
Nie chcę nigdzie iść. Chcę zostać z tobą!
- Nie możesz, maleńka –
próbował uspokajać ją łagodnie, głaszcząc po plecach i
kołysząc w ramionach – Wiesz, że to dla twojego dobra. Będziemy
tu na ciebie czekać.
- Nie chcę – protestowała
płaczliwym głosikiem – Nie zostawiaj mnie.
Zerknął bezradnie w niebo, potem
na czekającego chłopaka. Wymienili ponure spojrzenia. W końcu
udało mu się odsunąć ją od siebie. Wytarł jej zapłakaną twarz
i spróbował się uśmiechnąć.
-
No już. Duże dziewczynki nie płaczą.
- Nie jestem duża – fuknęła ze
złością – Przestanę płakać, jeśli pójdziesz ze mną.
Westchnął, ale nagle przyszedł
mu do głowy pomysł. Wyprostował się i rozwinął swoje skrzydła,
a potem...
Argon nagle otworzył szeroko oczy.
-
Wisiorek – wychrypiał, zwracając się gorączkowo do Noxa – Ten
wisiorek, o którym ciągle powtarzała. To po niego wróciła? –
Kiedy skinął głową, kapitan poczuł w gardle coś twardego –
Odzyskała go? – Zapytał niemal szeptem.
-
Powiedziała, że tak.
Osunął
wzrok na jej szyję i wtedy dostrzegł czarny rzemyk. Ostrożnie,
żeby jej nie obudzić, chwycił go w palce. Kiedy wysuwał wisior
spod tuniki po raz pierwszy tak bardzo drżała mu ręka. Nox
obserwował go z zainteresowaniem. Po chwili ich oczom ukazało się
małe, białe piórko, które zdawało się jarzyć własnym,
delikatnym światłem.
-
Więc tylko po to ryzykowała życie – stwierdził z rozczarowaniem
Nox.
Argon
tymczasem przyłapał się na tym, że wstrzymuje oddech.
Czy to możliwe...
Zerknął
na śpiącą Ariel, potem znów na piórko. Skoro niczego nie
pamięta, dlaczego tak bardzo chciała to odzyskać?
Więc jednak....
Więc jednak przez te wszystkie lata wciąż
miała pióro ze skrzydła Białego Kruka.
Jego
pióro.
***
Wyrwany nagle z
koszmarnego snu, nie od razu skojarzył, gdzie się znajduje.
Zaspanym wzrokiem powiódł po wnętrzu namiotu. Wszystko wydawało
mu się mgliste, dopóki nie spróbował usiąść. Syknął z bólu
i w końcu powróciła do niego świadomość. Rany na klatce
piersiowej powoli się goiły, choć nie tak szybko jak by chciał i
bardziej boleśnie niż przewidywał. Wciąż miał skrępowane ręce
i nogi, ale przynajmniej więzy były odrobinę luźniejsze, dzięki
czemu krew swobodnie krążyła po całym ciele.
Był już dzień i
ciepłe promienie słońca wślizgiwały się do namiotu, odpędzając
resztki nocnego chłodu. Obóz tętnił życiem, wypełniając całą
okolicę radosnym śmiechem dzieci i głosami dorosłych. Gdzieś
blisko rozległo się wycie, a zaraz potem odpowiedziało mu kilka
skowytów.
Vethoyni.
Riva nie mógł znaleźć się w bardziej
odpowiednim miejscu i czasie. Po tylu latach najwyższy czas naprawić
pewne nieporozumienia. Tak długo szukał tego klanu, że właściwie
stracił już nadzieję. Nie mógł przegapić takiej szansy, ani
pozwolić sobie na najmniejszą pomyłkę. Może nie był najlepszy w
dyplomacji, ale chyba dogada się z dawnymi przyjaciółmi.
Kiedy do namiotu
weszła młoda kobieta, pozwolił sobie na lekki uśmiech. W dłoniach
niosła naczynia i bandaże. Emanowała drapieżnością i pięknem
urodzonej łowczyni. Krótka sukienka ze skóry podkreślała jej
kobiece kształty, jednak, gdy spojrzało się w jej szare oczy,
można było dostrzec błysk ukrytej w niej bestii.
Riva zupełnie nie
przejmował się faktem, że znajduje się w obozie pełnym
drapieżników. Nawet dziecko mogło rzucić mu się do gardła, bo
pierwsza przemiana zachodziła czasem już kilka miesięcy po
narodzinach. Nie miał jednak żadnych powodów do obaw. Wręcz
przeciwnie. Czuł się tu wyjątkowo dobrze i bezpiecznie.
Kobieta zbliżyła się
i uklękła przy nim, jak zwykle milcząca, chłodna i pełna
rezerwy.
- Witaj, Elleyo –
przywitał ją ciepło.
Postawiła naczynia na
podłodze i spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.
- A więc pamiętasz
jeszcze moje imię. Imponujące – zakpiła.
Pomogła mu usiąść,
bez słowa odwiązała ręce i wcisnęła w dłonie gliniany kubek.
- Wypij to zanim
wystygnie – poleciła chłodno.
Riva spojrzał na
niebieskawy płyn i skrzywił się z niechęcią. Kątem oka zerknął
na Elleye, która tymczasem zajęła się zmianą opatrunku.
Pospiesznie, aby nie czuć smaku, wypił duszkiem połowę leku.
Przełknął gorzki płyn i nie odejmując kubka od ust, mruknął:
- Przyznam, że nie od
razu cię poznałem. Zmieniłaś się nie tylko zewnętrznie. Kiedyś
byłaś bardziej...radosna. Gdybyś na przywitanie rzuciła mi się
na szyję i zagadała na śmierć, od razu bym wiedział, kim jest ta
oszałamiająco piękna kobieta – roześmiał się na koniec, ale
zaraz zamilkł i odchrząknął.
Odpowiedziało mu
milczenie. Riva obserwował ją przez chwilę, kiedy w skupieniu
nakładała na jego rany świeży okład z ziół i starannie owijała
czystym bandażem. Nawet nie podniosła na niego oczu, i wiedział,
że to taki jej przejaw buntu. Kiedy pochylała się nad nim, ich
twarze znajdowały się tak blisko, że czuł jej oddech na brodzie.
Uśmiechał się z rozbawieniem, podczas gdy Elleya zaciskała swoje
usta w ponurą, wąską kreskę. Napięta cisza gęstniała wokół
nich niczym burzowa chmura.
Riva przełknął
resztę naparu, wzdrygnął się i skrzywił z obrzydzeniem.
- To paskudztwo jest
gorsze niż trucizna. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? –
Zwrócił się do niej jakby nigdy nic – Przyszłaś z ojcem do
zamku, a potem wymknęłaś mu się i wspięłaś na drzewo przy
oknie mojej komnaty – uśmiechnął się na wspomnienie tamtej
sceny, chociaż kobieta zdawała się go kompletnie ignorować -
Próbowałaś utrzymać równowagę na gałęzi, kiedy cię
zobaczyłem. Na mój widok zmieniłaś się w wilka i straciłaś
równowagę. A potem uratowałem cię od upadku.
Nie zareagowała,
jakby mówił do ściany. Skończyła go opatrywać i odsunęła się,
porządkując swoje przybory. Riva pochylił się do przodu, zmrużył
oczy i zapatrzył się na znamię na lewej dłoni. W zadumie potarł
palcami czerwoną pręgę przecinającą czarne pióro.
- W każdym razie
naprawdę wydoroślałaś przez te lata – odezwał się w końcu
ściszonym głosem – Wtedy byliśmy...
Elleya zabrała
naczynia i wstała gwałtownie. Spojrzała na niego z góry z
nieskrywaną złością i rozżaleniem.
- Nie masz prawa
zwracać się do mnie jak do przyjaciółki, o której po latach
sobie przypomniałeś – rzuciła ostro, marszcząc gniewnie brwi.
- Kiedyś się za nią
uważałaś – przypomniał spokojnie.
- No proszę, nawet to
pamiętasz – zakpiła chłodno – A pamiętasz może jak twój
ojciec oskarżył nas, że przeszliśmy na stronę Niezwyciężonego?
- To było nieporozumienie – odparł
cicho, spoglądając w jej płonące gniewem oczy.
- Czyżby? – Prychnęła, układając
usta w krzywy uśmiech – Tylko, że potem jakoś nagle o mnie
zapomniałeś. A gdy wypędzali nas z miasta, udawałeś, że mnie
nie znasz.
Riva
zwiesił głowę. Zacisnął lewą dłoń w pięść i przycisnął
do brzucha. Drugą dłonią zmierzwił brudne włosy i przejechał po
twarzy, czując pod palcami kilkudniowy zarost. Opadł na plecy i
westchnął przeciągle.
Elleya stała nad nim niczym posąg i
mierzyła wrogim spojrzeniem szarych, drapieżnych oczu. Kiedyś te
same oczy patrzyły na niego zupełnie inaczej. Kiedyś...
- To było ponad dziesięć lat temu –
odezwał się w końcu, jakby próbował sam siebie usprawiedliwić –
Oboje byliśmy tylko dziećmi. Po śmierci ojca chciałem was
odnaleźć i wyjaśnić ten błąd. Ale wy zaszyliście się w tym
lesie jak zaszczute psy.
-
Obraził nas. Nazwał Alfę i nasz klan zdrajcami.
Riva
przytaknął. Uniósł się na łokciu i spojrzał jej uważnie w
oczy.
-
Nie wiem, co zamierzacie ze mną zrobić. Jednak nigdy nie byłem i
nie jestem waszym wrogiem. Jednak, jeśli coś mi się stanie, Zakon
Kruka nie będzie brał pod uwagę kim jesteście. Wasz klan raz na
zawsze przestanie istnieć.
Elleya
zmarszczyła brwi, zaciskając palce na naczyniach.
-
Grozisz nam?
-
Nie – odparł z powagą – Tylko ostrzegam. Jednak wiem, że twój
ojciec jest rozsądny. Chcę jedynie naprawić dawny błąd.
Wynagrodzę wam te wszystkie lata, kiedy musieliście się ukrywać.
Elleya
bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.
-
Chcę rozmawiać z Alfą – rzucił nawykłym do rozkazów tonem.
-
Nie przekupisz nas.
Riva
prychnął głośno.
-
Jesteście na to zbyt dumni. Wiem. Mam dla twojego ojca pewną
propozycję. Niech to on zdecyduje, czy ją przyjmiecie. Chociaż w
tych czasach... W pojedynkę macie zbyt wiele do stracenia.
Elleya
bez słowa wyszła z namiotu. Wróciła pięć minut później z tą
samą zaciętą miną i twardym spojrzeniem. Postawiła przed nim
miskę z jeszcze ciepłą potrawką, nie zaszczycając go ani jednym
spojrzeniem. Potem odwiązała mu nogi i wyszła.
Riva
nie zdążył nawet nic powiedzieć. Patrzył za nią z zaskoczeniem,
aż w końcu wzruszył tylko ramionami. Elleya nigdy nie miała
łatwego charakteru, ale szczerze mówiąc wolał już chyba jej
poprzednią wersję, kiedy wszędzie za nim łaziła i zamęczała
swoją żywiołową obecnością. Kiedy dało się z nią normalnie
porozmawiać.
Ludzie
naprawdę się zmieniają. Mam nadzieję, że Elleyi w końcu znudzi
się ta udawana wrogość.
Był
tak głodny, że błyskawicznie opróżnił całą miskę. Ciepła,
pożywna zupa rozgrzała go od środka i napełniła nową energią.
Wciąż był słaby i obolały, jednak już nie na tyle, by tylko
leżeć. Rozmasował odrętwiałe stopy, po czym przymknął oczy i
skupił się na swojej Mocy. Już dawno tego nie robił, bo bał się
spojrzeć prawdzie w oczy. Po tym, co przeszedł, nie spodziewał się
wiele. I miał rację.
Moc
Kruka wciąż pulsowała w jego żyłach. A raczej jej marne resztki.
Zanim jego energia sama się zregeneruje, minie trochę czasu. Nie
miał nawet tyle siły, aby się zmienić, co było naprawdę
żałosne. Zerknął na znamię po zewnętrznej stronie dłoni i
westchnął, zaciskając ją w pięść. Ta cholerna blizna wcale nie
chciała zniknąć. Ból towarzyszący korzystaniu z Mocy coraz
bardziej się nasilał i wiedział, że będzie tylko gorzej.
Nie
miał pojęcia, dlaczego Elleya go odwiązała. Czyżby sądziła, że
w tym stanie będzie posłusznie siedział w namiocie? A może po
prostu uważała, że i tak nie zdoła uciec z obozu pełnego
zwierzołaków? Być może był w tak kiepskiej formie, że uznała
go za całkowicie bezbronnego i zdanego na ich łaskę. Pewnie miała
rację. Dodatkowe rany na klatce piersiowej i ramionach wcale nie
ułatwiały jego sytuacji.
Nie
wiem, co jej chodzi po głowie. Udaje twardą i niedostępną, ale
wciąż łatwo przejrzeć jej uczucia. Gdybyśmy nadal byli dziećmi,
wszystko byłoby prostsze. Ale ona już jest kobietą. Piękną,
dziką kobietą, na którą lepiej uważać. Chyba nie mogę dłużej
jej ignorować.
Riva
postanowił odłożyć problem Elleyi na później. Skoro nikt go nie
pilnował i nie był związany, postanowił wyjść z namiotu i się
rozejrzeć.
To
jednak okazało się znacznie trudniejsze, niż sądził. Zanim w
końcu stanął na nogi, zmarnował wiele cennej energii. Namiot był
wąski i niski, toteż nie mógł nawet porządnie się wyprostować.
Plecy i nogi miał sztywne, a mięśnie obolałe od zbyt długiego
leżenia. Zaciskając usta, zrobił chwiejny krok, stracił równowagę
i opadł na kolana. Syknął z bólu i pochylił się do przodu,
niemal dotykając czołem ziemi. Zastygł w takiej pozycji na kilka
uderzeń serca. Oddychał głęboko i miarowo, żeby się uspokoić i
wyciszyć. W normalnej sytuacji mógłby zaczerpnąć trochę Mocy,
by wzmocnić ciało. To jednak nie była normalna sytuacja, a gdyby
spróbował teraz skorzystać z tych resztek zapasów, tylko
pogorszyłby swoją sytuację.
Z
jego gardła wyrwał się krótki, sarkastyczny śmiech.
-
Jestem do niczego, prawda Balarze? – Odezwał się do siebie, nie
mogąc opanować nerwowego chichotu – Pewnie mój żałosny widok
bardzo by cię uradował.
Zmuszając
ciało do posłuszeństwa, wypełzł z namiotu na kolanach. Słońce
wisiało już wysoko na niebie i jego ciepły blask zakuł go w oczy.
Powietrze przesycone głosami i zapachami przyjemnie opatuliło jego
obolałe ciało. Wziął głęboki wdech, czując pod palcami ciepłą,
twardą ziemię i miękką trawę, ubitą przez wiele par stóp.
Zakręciło mu się w głowie i bez oporu poddał się naporowi
lekkiego wiaterku, który przewrócił go na plecy. Leżał tak całą
wieczność, mrużąc od słońca oczy i wpatrując się w błękit
nieba. Wokół niego zgromadziła się spora grupka ciekawskich.
Dzieci biegały wokół, trącały jego bezładne ciało i śmiały
się głośno, a dorośli rozmawiali między sobą przyciszonymi
głosami. Nie zwracał jednak na nich uwagi. Wiedział, że wygląda
żałośnie i że w ich oczach zapewne nie wart jest królewskiego
tytułu. Zamiast przejmować się tym, że jego autorytet mocno
ucierpiał, martwił się jedynie faktem, że nie może zmienić się
w kruka i poszybować w niebo. Tęsknił za tym uczuciem oderwania
się od ziemi i za wolnością.
Ktoś
stanął nad nim i zasłonił całe słońce. Riva zmrużył oczy i
popatrzył na kobietę, która z rękami na biodrach, mierzyła go
surowym spojrzeniem. Przy pełnym świetle jej tatuaż prezentował
się o wiele bardziej drapieżnie. Wszyscy w obozie mieli identyczne
znamiona, niektórzy na nogach, a jeszcze inni w mniej widocznych
miejscach.
-
Co ty wyrabiasz? – Warknęła.
Riva
uśmiechnął się niewinnie.
-
Podziwiam niebo. Ładny dzisiaj mamy dzień prawda?
Elleya
prychnęła głośno, po czym rzuciła w stronę tłumu.
-
Na co się gapicie?! Koniec przedstawienia!
Podczas
gdy zebrani rozchodzili się z głośnym pomrukiem niezadowolenia,
Elleya pomogła mu wstać. Zarzuciła sobie jego rękę na szyję,
przyjmując na siebie większość ciężaru.
-
Czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie? – Zapytał, kiedy
poprowadziła go między namiotami, i uchodzącymi im z drogi
zwierzołakami, którzy zerkali na niego z zaciekawieniem.
Elleya
ledwo dostrzegła kierowane w jej stronę pozdrowienia. Dopiero po
dłuższej chwili wskazała podbródkiem na największy namiot i
odpowiedziała oschle:
-
Mój ojciec chce z tobą rozmawiać – potem zerknęła na niego i
jeden kącik ust powędrował w górę – Musisz się mocno
postarać, żeby ci wybaczył. Pamiętaj, że słowo Alfy jest dla
nas święte. Od niego zależy, czy cię zabijemy, czy zaakceptujemy
jako naszego króla.
Riva
pokiwał głową, z powagą wpatrując się w namiot, w którym
czekał na niego Yarith, Alfa Vethoynów. Kiedy ostatnio się
widzieli, był tylko dzieckiem Nagle dopadły go wątpliwości, czy
cokolwiek zdziała. Jak ma ich przekonać, że jego ojciec popełnił
błąd, skoro nawet Elleya obarcza go winą za ich los?
Próbując ułożyć sobie jakiś sensowny plan,
rozejrzał się otwarcie po obozie. Wszyscy zdawali się zadowoleni z
takiego prostego, koczowniczego trybu życia, choć przecież kiedyś
należeli do bogatej, uprzywilejowanej szlachty.
Tylko tyle. Tylko tyle pozostało z wielkiego
klanu Vethoynów, władców zwierzołaków. Naliczył zaledwie około
czterdziestki. A kiedyś? Zajmowali znaczną część Malgarii. Ich
posiadłości i ziemie już nie stały puste, ale jeśli tylko się
zgodzą, będą mogli wrócić do dawnego życia i władzy. Jeśli...
Jego
uwagę przykuło coś czarnego, co mignęło mu w polu widzenia.
Uniósł głowę i spojrzał w czyste niebo, jednak nic nie
dostrzegł. Dopiero po chwili zauważył, jak wysoko nad obozem krąży
czarny, mały punkcik.
Kruk.
Riva uśmiechnął się pod nosem. Zerknął na
Elleyę, ale zdawała się całkowicie pochłonięta własnymi
myślami. Kulejąc, ale starając się nie obciążać jej za nadto
swoim ciężarem, spuścił głowę i zapatrzył się w ziemię.
Oczyścił umysł i zanurzył się w Mocy. Natychmiast przeszył go
ból dłoni, ale go zignorował.
Krążący
w górze kruk miał teraz konkretną osobowość, choć wciąż był
poza jego zasięgiem. Dopiero, gdy tamten odnalazł energię króla,
ich umysły nawiązały słaby, odległy kontakt.
Garet.
Dzięki bogom, jak dobrze cię widzieć.
Wasza
Wysokość, nic ci nie jest?
Jestem
trochę ranny i słaby, ale wciąż żyję. Gdzie Argon?
Jest
z Ariel i zmierzają do Gildraru.
A
więc znalazł ją? To świetnie. Tylko, dlaczego akurat Gildrar?
To
dość długa opowieść, panie. Powiedz lepiej jak możemy ci pomóc.
Ylon, Reeth i Darel czekają na skraju lasu. Natychmiast ich
zawiadomię i cię uwolnimy, panie.
Nie.
Riva zerknął
pospiesznie na boki, czy nikt mu się nie przygląda. Nic
nie róbcie.
Ale...
Zaufaj
mi. Odnalazłem Vethoynów i idę teraz rozmawiać z ich Alfą.
Dopóki istnieje szansa porozumienia, nie chcę jej zmarnować. Nic
mi tu nie grozi, więc nie musicie się martwić.
Wasza
Wysokość, to naprawdę nie jest...
Wiem,
Garecie, ale zaufaj mi, proszę. Daj mi jeszcze kilka godzin. Jeśli
jesteście na skraju lasu, czekajcie tam na mnie. Wrócę z całym
klanem, albo sam.
-
Jesteśmy – suchy głos Elleyi kazał mu unieść głowę.
Znajdowali się przed szerokim, zielonym namiotem. Dwaj mężczyźni
pilnujący wejścia, przyjrzeli mu się drapieżnym wzrokiem. Ich
bursztynowe oczy zdawały się płonąć na słońcu.
Riva
skinął głową, zarówno do kobiety, jak i do Gareta.
Wracaj
i czekajcie na mnie. W razie kłopotów, natychmiast was powiadomię.
W innym razie nic nie róbcie.
Jak
sobie życzysz, Panie.
Garet
odleciał i Riva wyprostował się z uśmiechem, po czym chwycił
Elleyę pod łokieć.
-
Wchodzimy?
Zmrużyła
oczy i bez słowa wprowadziła go do namiotu. Przestronne wnętrze
oświetlały wpadające przez szpary wiązki światła. Poza
przedzielonym kotarą kątem do spania, w środku było niewiele
mebli. Jak na te warunki panował tu niezwykły porządek. Podczas
gdy kobieta stanęła sztywno przy wejściu, Riva bez skrępowania
podszedł do ławy i opadł na krzesło. Przed nim siedział wysoki,
dobrze zbudowany mężczyzna z zarostem, ogorzałą od wiatru twarzą
i długimi włosami, które splótł w gruby warkocz. Jak na swój
wiek miał niewiele zmarszczek, jego spojrzenie bursztynowych
tęczówek nie pozostawało żadnych wątpliwości kto tu jest Alfą.
Ubrany był w skóry jak pozostali jego ludzie, prawą dłonią w
rękawicy skubał brodę z zamyślonym wyrazem twarzy. Kiedy jego
wilcze oczy spoczęły na Rivie, jego tęczówki zwęziły się
nieznacznie. Żaden nawet nie skinął sobie głową na przywitanie,
tylko przez chwilę w milczeniu patrzyli sobie prosto w oczy. Riva
rozparł się wygodnie na krześle i skrzyżował ramiona na piersi.
Czekał.
- Zmieniłeś się Kruczy Królu – odezwał się
w końcu mężczyzna. Miał mocny, zachrypnięty głos, – Wyrosłeś
na chuderlawego, ale silnego mężczyznę. Widziałem twoje rany.
Musisz mieć silnego ducha, skoro przeżyłeś takie tortury.
Riva uśmiechnął się przelotnie.
- Dziękuję za tak pochlebne słowa. Za to ty,
Yarithu nie zestarzałeś się nawet o dzień.
Mężczyzna roześmiał się gromko i skrzyżował
dłonie na brzuchu.
- Cóż, to główna zaleta Alfy. Będę żyć
tak długo, dopóki nie pojawi się mój następca i mnie nie zabije.
Właściwie to czekam na to z wytęsknieniem.
- Ojcze... – Z kąta namiotu Elleya syknęła z
naganą
Yarith uśmiechnął się do niej przepraszająco,
skinął ręką, po czym pochylił się nad stołem, krzyżując
przed sobą ramiona.
- Moja córka nie chce o tym słyszeć, ale to
zrozumiałe. Cieszę się, że to nie ona będzie kolejnym Alfą, bo
musiałaby zabić własnego ojca – westchnął głośno – Żyję
już na tym świecie tak długo, że czasem czuję się bardzo
zmęczony. Przeżyłem twojego ojca i pewnie ciebie też przeżyję.
– Riva milczał, wiec uznał, że czas zmienić temat –
Zaczęliśmy o mnie, a przecież miałeś mi coś do powiedzenia.
Słucham więc, Kruczy Królu.
Riva skinął z powagą
głową.
- Mam dla ciebie
propozycję nie do odrzucenia, Yarithu. Chcę zawrzeć z tobą
sojusz.
Yarith zmrużył oczy, przypatrując mu się o w
milczeniu. Po chwili odchylił się na krześle, a na jego twarzy
pojawił się protekcjonalny wyraz.
- Widzę, że od razu przechodzisz do sedna
sprawy. Jak na więźnia jesteś bardzo arogancki i pewny siebie. Nie
interesuje cię, dlaczego tu jesteś?
Riva zerknął na Elleyę, która od razu
odwróciła głowę. Jej wargi wykrzywiał ironiczny uśmieszek, ale
odnosił wrażenie, że widnieje tam coś jeszcze. Zmarszczył lekko
brwi i spojrzał Alfie prosto w oczy.
- Prawdę mówiąc mało mnie obchodzi, po co
mnie porwaliście – odpowiedział w końcu spokojnie – Kiedyś
byliście potężnym, szanowanym klanem. Nie sądzę, że
ryzykowałbyś honor i dumę dla głupiej zemsty.
- Głupiej, mówisz? To prawda, że kiedyś
mieliśmy szacunek samego króla – w głosie mężczyzny pojawiła
się nuta gniewu i goryczy – Ja i twój ojciec byliśmy dobrymi
przyjaciółmi, ale wystarczyło jedno słowo i wygnał nas,
oskarżając o zdradę.
- Ktoś doniósł, że służycie
Niezwyciężonemu. Jako król musiał być ostrożny i myśleć
przede wszystkim o poddanych.
- Wolał wierzyć pogłoskom, niż przyjacielowi.
- Wiem, że popełnił błąd. Sam chciał was
potem odnaleźć i przeprosić, ale nie zdążył. Dlatego teraz chcę
to naprawić za niego.
- Jednak wtedy nic nie zrobiłeś w tej sprawie.
Patrzyłeś tylko jak uciekamy z podkulonym ogonem.
- Miałem tylko dziesięć lat. Musiałem być
posłuszny królowi.
- Przyjaźniłeś się z moją córką. Ufała
tobie, a ty nawet nie próbowałeś jej zatrzymać. Nawet nie wiesz
ile nocy przepłakała, zanim była w stanie o tobie zapomnieć.
Riva spojrzał na Elleyę, ale ta wciąż miała
odwróconą głowę. Jednak jej zaciśnięte usta i zmarszczone czoło
świadczyły, że przysłuchiwała się każdemu ich słowu.
Westchnął ciężko, oparł łokcie na stole i ze znużeniem zwiesił
głowę.
- Moje przeprosiny i tak nie zrekompensują wam
tego, przez co musieliście przejść – odezwał się cicho.
- Masz rację. To by było stanowczo za mało.
Przez kilka dobrych
minut w namiocie zapanowała cisza. Wszyscy troje zamarli w bezruchu,
jakby na coś czekali. Riva ledwo rejestrował rozbrzmiewające na
zewnątrz dźwięki. Śmiech dzieci jakoś nie pasował do panującej
w środku atmosfery. W jego uszach brzmiał niczym skrzywiony rechot
jego umysłu. Jakby świat nabijał się z jego nieudolności i
błędów. Ciepłe promienie słońca zalewały namiot wślizgując
się przez każdą szczelinę, ale wewnątrz czuł jedynie
przejmujący chłód.
Jeszcze tyle do
zrobienia.
Przymknął powieki i
oparł czoło na dłoniach.
Jeszcze tyle do
naprawienia. Nigdy tak naprawdę nie chciał być królem, a od kiedy
nim został, nie wierzył, że sobie poradzi.
Teraz jednak nie miał
czasu na wahanie. Za wszelka cenę musi chronić ten świat i swój
lud. Zanim Gathalag i Balar zniszczą to, co jeszcze mu pozostało.
Zanim miał jeszcze dla kogo walczyć.
W końcu uniósł głowę, wyprostował się i
spojrzał wprost w przypatrujące mu się bursztynowe tęczówki.
Nadał swojej twarzy wyraz stanowczości i pewności siebie.
- Mimo wszystko chcę, żebyś przyjął moje
przeprosiny i wrócił ze mną do Malgarii – odezwał się w końcu
- Odzyskacie dobre imię, ziemię i wszelkie przywileje. W zamian
miałbym tylko jeden warunek.
Yarith milczał.
Nachmurzył się i przez chwilę patrzył na córkę, jakby
porozumiewał się z nią mentalnie, co może właśnie się działo.
W końcu przeniósł na króla drapieżne spojrzenie i skinął
nieznacznie głową.
- Przez wzgląd na
dawne czasy wysłucham twojej propozycji, chociaż niczego nie
oczekuj.
Riva odchrząknął,
ukrywając uśmiech satysfakcji.
- Jak zapewne wiesz,
Areel nie żyje i Niezwyciężony zaczyna się budzić. Gromadzi
wokół siebie liczną armię. Zieloni Ludzie, zwierzołaki, centaury
i wszyscy, którzy są przeciwko mnie. Już teraz mają znaczną
przewagę, a obawiam się, że to jeszcze nie koniec.
- Wiec chcesz, żebyśmy
ci pomogli – stwierdził Yarith. Nawet Elleya nadstawiła ucha, i
stała się bardziej czujna.
Riva pokiwał głową.
- Nie ukrywam, że siła i spryt twojego klanu są
niezastąpione. Zwłaszcza twoja chłodna logika i strategiczne
umiejętności. Potrzebuję doświadczonego, zaufanego doradcę. Któż
inny mógłby stanąć u mego boku, niż sam Alfa Vethoynów,
prastarego klanu zwierzołaków?
Mężczyzna prychnął, ale w kącikach jego warg
pojawiło się widoczne zadowolenie. Wstał i zaczął przechadzać
się po wnętrzu namiotu, od jednego krańca do drugiego. Splótł
dłonie za plecami i ściągnął gęste brwi, jakby podejmował
bardzo trudną i ważną decyzję. Jednak wiadomo było, że nie ma
praktycznie żadnego wyboru. Riva rozumiał jego wahanie, chociaż
uważał, że niepotrzebnie marnuje ich czas.
- Sądzisz, że po tym wszystkim, ot tak wam
przebaczymy i wrócimy do dawnego życia jakby nic się nie stało? –
To było retoryczne pytanie, na które nie oczekiwał żadnej
odpowiedzi.
Riva po raz pierwszy pozwolił sobie na lekki
uśmiech. Yarith w gruncie rzeczy nie był tak dumny i uparty, za
jakiego uchodził. Oczywiście nie zamierzał tak łatwo ustąpić,
ale młody król też miał swoje sposoby.
- Sądzę, że tak – odparł Riva, lekkim,
pewnym tonem – Nie tylko ze względu na starą przyjaźń, ale
również, dlatego, że szykuje nam się wojna, a ja zdecydowanie
chce mieć was po swojej stronie. Aby zmazać złe imię, będziesz
musiał publicznie złożyć mi przysięgę wierności. W zamian
uczynię cię moim najbliższym doradcą, a twój klan zasiądzie na
honorowym miejscu wśród szlachty.
Yarith nie przestawał krążyć po namiocie,
nawet, kiedy Riva skończył mówić. W zaległej ciszy słychać
było jedynie jego równomierne kroki i hałasy na zewnątrz. Riva
zerkał to na dziewczynę, to na Alfę, Elleya zaś z zaciśniętymi
ustami wbiła wzrok w ziemię, jakby próbowała rozgryźć, co
naprawdę kryje się za jego propozycją. Teraz wszystko zależało
od Alfy.
Yarith w końcu zatrzymał się przy ławie i
popatrzył na niego z góry.
- Mój klan od wieków żyje według własnych
zasad i nikomu nie jest podległy. Nigdy nie składaliśmy twojemu
ojcu przysięgi wierności, więc dlaczego to przed tobą miałbym
ugiąć kolana?
- Ja wierzę w waszą niewinność, ale inni
ludzie niekoniecznie – wyjaśnił Riva – A dzięki temu raz na
zawsze pozbędziecie się podejrzeń. Jeśli będę trzymał cię
blisko siebie, ludzie zrozumieją, że darzę cię zaufaniem i twój
klan wróci do dawnych łask. Jeśli jednak znacznie bardziej cenisz
sobie niezależność i życie w lesie, to nie będę cię do niczego
zmuszał. Sami jednak długo nie dacie sobie rady, a jeśli my
przegramy, to i tak wszystko będzie stracone. Jednak wybór
pozostawiam tobie, Alfo Vethoynów.
Yarith wygiął usta w krzywym uśmiechu. W jego
bursztynowych źrenicach płonął drapieżny ogień. Przed tym
człowiekiem trudno było nie skłonić głowy i nawet Riva odczuwał
emanującą od Alfy silną, władczą energię.
- A więc proponujesz mi bogactwo i pozycje za
posłuszeństwo – odparł wesoło Yarith, jakby usłyszał jakiś
żart. – Nadal jesteś moim więźniem, a zachowujesz się tak
bezczelnie jakbyśmy już byli twoimi poddanymi. Twoja propozycja
jest kusząca, ale nie jestem pewny czy mogę ci zaufać, jak to
zrobiłem wobec twojego ojca. Jedno jego słowo odebrało nam
wszystko. Skąd mam wiedzieć czy później nie postąpisz podobnie?
– Zacisnął palce na oparciu krzesła i pochylił się nad ławą
– Jesteś bystrym chłopcem, więc wiesz, jaka jest twoja sytuacja.
Nawet moja córka mogłaby cię teraz pokonać. I pewnie zdajesz
sobie sprawę, że moi ludzie z chęcią by cię rozszarpali, gdyby
nie powstrzymywało ich moje słowo. Żyjesz jeszcze tylko ze względu
na naszą znajomość... królu.
Riva zacisnął pod
stołem lewą dłoń. Był cholernie słaby, śpiący i wyczerpany.
Jednak ani ten mężczyzna, ani jego córka nie mogli tego zauważyć.
Roześmiał się nagle może zbyt głośno. Wstał
zaskakująco lekko, podczas gdy Yarith przyglądał mu się z wyrazem
tłumionego gniewu. Riva obszedł ławę i stanął przed mężczyzną,
tylko trochę od niego wyższym.
- Yarithu, Yarithu... – Westchnął głośno –
Naprawdę mnie nie doceniasz. Ja twoim więźniem? – Parsknął z
rozbawieniem, nie zwracając uwagi na coraz bardziej skonsternowaną
minę Alfy – Zostałem tutaj tylko dlatego, że trafiła mi się
okazja, aby naprawić błąd ojca. W tej chwili potrzebuję waszej
pomocy i przyznaję to otwarcie. Nie mam czasu na gierki i jak
najszybciej muszę wrócić do stolicy. Z twoim klanem, albo bez.
Może chwilowo jestem osłabiony, ale wciąż jestem Kruczym Królem.
Jako Alfie należy ci się oczywiście szacunek, ale wybacz, to ja
rządzę tym krajem i to na mnie spoczywa obowiązek jego ochrony.
Sądzisz, że którykolwiek z twoich ludzi mógłby się ze mną
mierzyć? Nie odzyskałem jeszcze pełni swojej Mocy, jednak... –
Wyciągnął lewą rękę wierzchem do góry, ukazując czarne znamię
w kształcie pióra. Po chwili tuż nad dłonią zafalowała ciemna
mgiełka i przed ich oczami pojawiło się krucze pióro. Riva
chwycił je delikatnie w palce i od niechcenia zaczął się nim
bawić. Na szczęście tym razem poszło gładko i obyło się bez
bólu. Oparł się o ławę i zerkając na mężczyznę, uśmiechnął
się pod nosem. – Nikt nie docenia piękna i magii kruka. Dla
twojej wiadomości, to pióro pochodzi z mojego skrzydła. Jest małe
i delikatne, ale gdybym teraz je upuścił, zrównałoby tą polanę
i cały Zapomniany Las z ziemią. – Yarith otworzył i zamknął
usta, jakby zabrakło mu słów. Starał się zachować spokój,
chociaż patrzył na pióro takim wzrokiem, jakby lada chwila miało
się na niego rzucić. Riva przekrzywił lekko głowę i kontynuował:
– To jedna z najprostszych i zarazem największych umiejętności
Kruczego Króla. Mogę niszczyć nawet całe miasta. Wspaniałe,
prawda? – Nie wspomniał już o tym, że w swoim stanie nie potrafi
przywoływać większej ilości piór, a jedno z pewnością nie
wysadziłoby nawet tej polany. Uznał jednak, że tak drobne kłamstwo
nikogo nie obrazi, a jemu pomoże w negocjacjach. Odłożył piórko
delikatnie na stół, świadomy, że obaj nie odrywają od niego
wzroku. Potem spojrzał na Alfę i zacisnął palce na jego ramieniu
– Jeszcze nigdy nie skorzystałem z tej umiejętności i mam
nadzieję, że nie będę do tego zmuszony. Nie chcę stać się taki
jak Balar, który nie potrafi już przestać zabijać. Powiedzmy, że
to taki mój as w rękawie, którego użyję dopiero wtedy, gdy nie
będę miał wyjścia. Nie chcę, żebyś to ty pierwszy mnie do tego
zmusił. Naprawdę ci ufam, Yarithu i pokładam w tobie duże
nadzieje. Możesz to uznać za ostrzeżenie i zachętę. Daję ci
godzinę do namysłu – dodał po chwili milczenia – Bez względu
na podjętą decyzję, po tym czasie wracam do Malgarii. – skinął
mu głową – Dziękuję za opiekę i gościnę.
Odwrócił się i
wyszedł z namiotu na pełne słońce. Przeciągnął się z
zadowoleniem mimo bólu w ramionach. Wokół namiotów biegały
dzieci, a ich krzyki i śmiech łączyły się z wesołym śpiewem
ptaków. Riva zmrużył oczy i rozejrzał się po polanie, pełen
uznania dla tych potężnych, dumnych wojowników, którzy potrafili
żyć godnie nawet w środku lasu.
Czekając aż Elleya
skończy dyskutować z ojcem o jego propozycji, oddał się
rozmyślaniom. Wtedy jeden z chłopców odłączył się od swojej
grupy i podbiegł do niego z ciekawością zmieszaną z lękiem.
Stanął przed Rivą i zadarł głowę, spoglądając mu prosto w
oczy. Miał rozchylone usta i marszczył brwi, wyraźnie zaaferowany
jego widokiem. Riva uśmiechnął się do niego przyjaźnie, ale
chłopiec chyba tego nie zauważył, robiąc wręcz zabawną, poważną
minę. On również miał tatuaż klanu, wyglądający jak zadrapanie
na prawej nodze, poniżej kolana.
- Jesteś naszym
więźniem, prawda? – Zapytał przesadnie głośno. Kilkoro dzieci
zastygło niedaleko i teraz obserwowały ich w milczeniu.
- Wygląda na to, że
tak.
- To, dlaczego nie
jesteś uwiązany i chodzisz sobie wolno po naszym obozie?
Riva parsknął
krótkim śmiechem i zmierzwił chłopcu włosy, na co malec skrzywił
się urażony i szybko odsunął.
- Ponieważ
rozmawiałem z waszym Alfą – odpowiedział z rozbawieniem.
- Po co?
-
Jest moim starym przyjacielem i chciałem go przeprosić.
- Za co?
Riva znów się
roześmiał, ale chłopiec był jak najbardziej poważny. Miał
nadzieję, że Yarith szybko podejmie decyzję, bo robił się
niecierpliwy.
- Jeśli bym ci
powiedział, musiałbym cię zabić.
Chłopiec otworzył
szeroko oczy, po czym odwrócił się i pobiegł do swoich kolegów.
Oddalając się całą grupą, usłyszał jeszcze jego gniewne słowa:
- Głupek. Wyobrażacie
sobie, że mi zagroził? Nie wie, że już potrafię się zmieniać?
Riva pokręcił głową
z szerokim uśmiechem. Kiedyś ci malcy wyrosną na silnych
wojowników, a on zamierzał zapewnić im dobre życie.
Gdzieś po pół godzinie usłyszał szelest
odsuwanego płótna i kroki za plecami, ale nawet nie drgnął.
Elleya była już tuż za jego plecami i sięgała po sztylet u pasa.
Wtedy Riva poruszył się ledwo dostrzegalnie i zniknął jej z oczu,
by po sekundzie pojawić się za jej plecami. Zaklęła cicho, kiedy
położył dłoń na rękojeści jej ostrza, zanim w ogóle zdążyła
za nią chwycić.
- Nigdy nie wiem jak
ty to robisz – westchnęła, nie odwracając głowy.
- I nigdy się nie
dowiesz – mruknął, łaskocząc ją w ucho – Już powinnaś się
nauczyć, że nigdy mnie nie pokonasz.
Elleya skrzywiła się i burknęła coś pod
nosem. Nagle złapała go za przegub dłoni i pociągnęła, próbując
powalić na ziemię. Rivę przeszył ostry ból w lewej dłoni i na
klatce piersiowej. Zachwiał się i pociągnął ją za sobą.
Wylądowała na nim całym ciężarem, po czym uniosła się na
rękach i napotkała pełne rozbawienia jasnoszare oczy. Ich twarze
dzieliły od siebie milimetry. Musiała opuścić wzrok by dostrzec
szeroki uśmiech na jego wargach.
- Wiesz, że to się nie liczy.
Wydęła wargi niczym mała dziewczynka.
- Kiedyś cię pokonam.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Rozumiem, że razem ruszamy do Malgarii.
- Mój ojciec nie dał się przekonać, że to
ryzykowny pomysł.
- Tak. Ja też się cieszę, że wracamy do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz