niedziela, 20 marca 2016

rozdział 6 i 7

        Ariel stała oparta o pień drzewa i w milczeniu wpatrywała się w stary budynek. Cała dolina skąpana była w blado różowym blasku zachodzącego słońca. W ciszy zawieszonej pomiędzy dniem i nocą, mrużąc oczy obserwowała swoje niedawne więzienie. Zdawało jej się, że okolicę otaczała wyjątkowo ponura, martwa atmosfera. Miała wręcz wrażenie, że ta cisza jest zbyt dziwna i zbyt idealna. Nienaturalna, jakby w powietrzu wisiało coś złowrogiego.
     To pewnie tylko moja wyobraźnia.
    Patrząc na te wszystkie gruzy, wyszczerbione ściany i mroczne okna, czuła wewnątrz narastającą nienawiść do wszystkiego i wszystkich związanych z tym miejscem. Nie sądziła, że te emocje wciąż są w niej tak żywe. Jej myśli powróciły do spędzonych tu długich dni i bezsennych nocy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo się wtedy bała. To przerażenie w gardle ściskało tak bardzo, że często miała trudności z oddychaniem. Teraz wiedziała to wyraźnie.
     Bała się głosu w głowie i kroków na korytarzu.
Bała się Balara.
    Nawet teraz. W pamięci miała tysiące wyrazów jego twarzy. Kiedy próbował być miły, kiedy się złościł i kiedy chciał ją zabić. Ale jednocześnie tak bardzo go nienawidziła, że to uczucie przyćmiewało wszystko inne. Zabił jej rodziców i chciał zebrać Kamienie. Jej Kamienie. A także o mało nie zabił Sato.
Od jakiegoś czasu jej serce biło niepokojąco szybko. Skrzyżowała ramiona na piersi, by ukryć rosnący niepokój i targające nią wątpliwości.
- Wahasz się?
Ariel zerknęła na Noxa. Półelf rozłożył się swobodnie na trawie i oparł o pień drzewa. Skrzyżował ręce za głową, przyglądając jej się z leciutkim uśmiechem, błąkającym się w jednym kąciku warg. Ufała mu i wiedziała, że prosząc go o pomoc, dokonała dobrego wyboru. Większość czasu spędzili na przyjemnej rozmowie, Nox cierpliwie odpowiadał na jej pytania, zaspokajając głód wiedzy. No i nauczył ją sztuki uzdrawiania. Po całym dniu Ariel czuła się zmęczona, ale usatysfakcjonowana. Stłumiła ziewnięcie i wpatrując się w dach rezydencji, przybrała najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki było ją teraz stać.
      - Ani trochę – odparła zdecydowanie
    - Zawsze możesz się jeszcze wycofać – mruknął.
    - Żartujesz? – Prychnęła tylko. – Już postanowiłam.
    - To widzę. Musisz jednak pamiętać, że możesz tam trafić na Balara. Nie boisz się?
    - A czego się tu bać? Po prostu zrobisz tą swoją sztuczkę z niewidzialnością, wejdę tam, kiedy wszyscy będą spać, odzyskam pióro i wyjdę jakby mnie wcale nie było. Proste.
Nox obserwował ją przez zmrużone powieki.
- Sama mówiłaś, że prawdopodobnie nosi twój wisiorek przy sobie. Załóżmy, że jest tam teraz w swoim pokoju i kładzie się właśnie spać. Załóżmy też, że uda ci się do niego dostać i nawet odzyskać swoją własność. Jednak, co jeśli się obudzi?
Na usta Ariel wypłynął rozmarzony, okrutny uśmieszek.
    - Wtedy uderzę go tam gdzie najbardziej zaboli. Albo po prostu zabiję. To będzie dopiero zabawa – zachichotała cicho – Już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy, kiedy będzie próbował walczyć z niewidzialnym przeciwnikiem.
Nox wydał z siebie głośne, pełne rezygnacji westchnienie i podrapał się w policzek.
- Poddaję się. Rób jak chcesz, abyś tylko wróciła żywa i w jednym kawałku.
Ariel spojrzała na niego z wdzięcznością.
    - Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
    Przymknął oczy i skrzyżował przed sobą stopy. Po wyrazie jego twarzy trudno było odgadnąć, o czym myśli.
    - Argon już pewnie wie. Jeśli spadnie ci, choć włos z głowy, zabije mnie bez wahania.
    - Myślisz, że tak bardzo się wścieknie?
   - Znam go i zapewne już do nas leci. I jest cholernie wściekły. Bądź pewna, że długo mu nie przejdzie. Gdyby chodziło o kogoś innego, to nigdy świadomie nie naraziłbym się na jego gniew.
Spojrzał na nią całkiem poważnie, co znaczyło, że wcale nie przesadzał. Ariel przełknęła ślinę, kucnęła przy drzewie i westchnęła.
    - Wiem, że nie powinnam tego robić po tym, jak uratował mi życie.
   -  Nie powinnaś – przyznał szczerze.
   Ariel zmarszczyła brwi posyłając mu krzywe spojrzenie.
   - Nie wiem też, dlaczego tak bardzo uparłam się, żeby tu wrócić.
   - Chcesz odzyskać pióro, to oczywiste.
   - Tak, tak – ucięła ze zniecierpliwieniem – Tylko nie rozumiem właśnie tego, dlaczego jest dla mnie taki ważny. Odkąd Balar mi go odebrał, jakoś źle się bez niego czuję. Nie pamiętam skąd go mam i od kogo, ale mam niejasne przeczucie, że jest dla mnie bardzo ważny i nie powinnam spuszczać go z oka.
- Cóż. Sprawa jest całkiem oczywista – wstał, przeciągnął się i oparł ręce na biodrach – Nie będę cię próbował odwieść od twojego planu. Nie mam pojęcia czy wyjdziemy z tego żywi, ale oczywiście zrobię wszystko by tak się stało – popatrzył na nią ze śmiertelną powagą – Inaczej Argon dopadłby nas w świecie umarłych i zabił jeszcze raz.
    Ariel parsknęła krótkim śmiechem, wyobrażając sobie, że ten gburowaty wojownik byłby do czegoś takiego zdolny. Nieco pokrzepiona na duchu spojrzała przed siebie. Znajdowali się na niewielkim wzniesieniu, skąd roztaczał się widok na całą dolinę, która dalej przechodziła w kamieniste wzniesienia i wąwozy. Widzieli nawet obóz za domem, który wydawał się dziwnie cichy i opuszczony. Nie rozpalono ani jednego ogniska, nie dochodził do nich żaden dźwięk, jakby cała okolica była wymarła. Oby tylko w budynku również nikogo nie było.
    W milczeniu patrzyli jak słońce chowa się za horyzontem. Robiło się coraz chłodniej i ciemniej. Ariel zadrżała pomimo męskiej tuniki i kamizelki, ale zaraz przypomniała sobie, że przecież nie musi się męczyć. Bez wysiłku podgrzała wokół siebie powietrze. Cudownie było móc korzystać z Mocy kamienia i odkrywać jego możliwości. Jak na razie wiedziała już, że potrafi użyć tej Mocy również do leczenia.
    Ciekawe, naprawdę ciekawe. Chciałabym już umieć coś nowego.
- Osłoniłaś umysł? – Zapytał nagle Nox, wyrywając ją z zadumy.
   - Oczywiście. Za kogo mnie masz? – Odparła hardo. Właściwie to odkąd kilka godzin temu nauczył ją jak zamknąć umysł i osłaniać własne myśli, nie zdjęła tej ochrony nawet na sekundę. Nawet udało jej się nieco ją wzmocnić. Zanim wejdzie w jaskinię Balara, musi mieć pewność, że ten nie przebije się przez jej solidną tarczę. Szkoda, że wcześniej nie miała takiej możliwości. Jej marne próby ochrony umysłu zawsze kończyły się porażką, ale wtedy też nie mogła wesprzeć się Mocą.
Nox uśmiechnął się leciutko, choć w gęstniejącym mroku trudno było dostrzec wyraz jego twarzy. Spokojnie przeczesywał wzrokiem cichą okolicę.
- Musi ci być cieżko bez wspomnień – odezwał się po chwili ciszy.
- Denerwuje mnie, że nic nie pamiętam i nikogo nie poznaję, ale przecież nie mogę się z tego powodu załamywać. Wiem, że to sprawka Balara i kiedy go zabiję, wszystko wróci do normy.
- Jesteś twardsza, niż sądziłem.
   - To dobrze, czy źle? – Zerknęła na półelfa, podziwiając jego białe włosy, jaśniejące delikatnie w zapadającym mroku.
   - Zdecydowanie dobrze. Przynajmniej dla nas.
   - Jestem Potomkiem Liry. – Ariel odgarnęła za ucho kolorowe pasemka i spojrzała na granatowe niebo, na którym zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy – Nie mogę zawieść Elderolu i wszystkich ludzi, tylko dlatego, że jakiś drań zrobił mi pranie mózgu. Dużo dała mi rozmowa z Lirą. Wiem, co muszę zrobić i zrobię to. Zresztą to również mój dom – uśmiechnęła się do siebie pod nosem – Balar jest przerażający, ale nie niepokonany. Właściwie to powinnam być mu wdzięczna. Nauczył mnie, że nie ma nic gorszego od własnego strachu.
   - To faktycznie przydatna lekcja. Jednak Niezwyciężony to nie Balar. A to on jest naszym największym wrogiem. Nie oczekujemy od ciebie, żebyś go zabiła, bo to niemożliwe, jednak każdy Potomek miał spore problemy, by ponownie go uwięzić.
   - Hmm, a czy nie można po prostu wzmocnić zaklęcia, pozostawionego przez mojego ojca i nie dopuścić, by Gathalag w ogóle wyszedł ze swojej wieży? To by było znacznie prostsze no i mogłoby zakończyć wojnę, zanim się jeszcze zaczęła.
    Nox wzdrygnął się na dźwięk tego imienia i popatrzył na nią uważnie.
   - To faktycznie niezły pomysł, ale niestety niewykonalny. Muszę jednak przyznać, że nikt wcześniej o tym nie pomyślał.
   - Dlaczego nie można tego zrobić? – Zasępiła się.
   - Nie wiem dokładnie jak to działa, ale każdy Potomek musi zrobić to osobiście. Może chodzi o poziom Mocy czy indywidualne możliwości. W każdym razie musimy poczekać, aż Niezwyciężony opuści swój grobowiec i znajdzie nowe ciało. Tylko wtedy będzie można go ponownie pokonać.
   - Nowe ciało?
   - No tak, przecież na tym świecie pozostała tylko jego dusza. Bez ciała niewiele by zdziałał.
   - Aha, czyli przy okazji będę musiała kogoś zabić?
 - Kiedy Niezwyciężony znajdzie dla siebie odpowiednie ciało, będzie to tylko puste naczynie – odparł bezbarwnie i zupełnie spokojnie.
    Odchrząknęła, wodząc wzrokiem po roztaczającej się przed nimi okolicy. Nie chciała przyznawać się do tego głośno, że to wszystko zaczęło nieco ją przerażać. Jednak z drugiej strony ostateczna walka wciąż była daleką przyszłością, a do tej pory z pewnością zdobędzie nie tylko wszystkie  Kamienie, ale również potrzebne umiejętności.
     - Szkoda, że nie można go zabić.
     - Boga nie da się zabić.
     To żaden bóg, tylko mój żałosny przodek, któremu zachciało się władzy.
    Ariel skrzyżowała ramiona na piersi i odetchnęła głęboko nocnym, chłodnym powietrzem.
    - W każdym razie dziękuję za te informacje – zerknęła na niego i uśmiechnęła się nieznacznie – Dziękuję też za to, czego mnie dzisiaj nauczyłeś. Naprawdę się cieszę, że jesteś tu ze mną.
Skinął krótko głową i zmienił temat.
- Kiedy zaczynasz?
     Ariel spojrzała na starą posiadłość, a potem przymknęła powieki i westchnęła cicho.
     - Poczekam jeszcze kilka godzin. Chcę mieć pewność, że wszyscy poszli spać. Wtedy tam wejdę.
- Na pewno mam ci nie towarzyszyć?
     - Dam sobie radę. W końcu znam tam każdy kąt. Będę uważać – dodała szybko, wyprzedzając jego kolejne pytanie.
    - Gdyby jednak coś poszło nie tak, po prostu mnie zawołaj. Mam dobry słuch, więc zjawię się natychmiast. I nie narażaj się niepotrzebnie.
    - Na pewno tak zrobię. Dziękuję za troskę. Poza tym mógłbyś mieć trochę więcej zaufania do Potomka.
- Masz rację. Przepraszam.
     Nie mieli już sobie nic do powiedzenia i pozostało im tylko czekanie. Usiedli na trawie i zjedli po garści owoców leśnych, choć Ariel z trudem zmusiła się do ich przełknięcia. Siedzieli opatuleni gęstniejącym mrokiem, gdyż jakiekolwiek światełko mogłoby zwrócić czyjąś uwagę. Ariel była coraz bardziej spięta i podenerwowana, w skupieniu odliczała kolejne, ciągnące się w nieskończoność minuty. Bardzo chciała być tak rozluźniona i spokojna, na jaką próbowała wyglądać. Bardzo też chciała, aby Nox jej towarzyszył. Za nic jednak nie zamierzała się do tego przyznać. Ponieważ wtedy nie mogłaby zrobić tego, po co naprawdę tu przyszła.
      Aby spotkać Sato i spróbować go stamtąd wydostać.
    Mam nadzieję, że go znajdę. Później będę się martwić jak go przedstawić reszcie. Nie wiem tylko czy spodoba im się fakt, że służy Balarowi.
      - Już chyba czas – po długim siedzeniu w milczeniu, głos Noxa sprawił, że niemal podskoczyła.
      Ariel wstała z ociąganiem, przeciągnęła się, i skinęła sztywno głową.
     - Już czas.
     Nox stanął naprzeciwko niej i delikatnie położył swoje szczupłe dłonie na jej ramionach.
   - Kiedy rozpocznę zaklęcie, będziesz miała około godziny. Mam nadzieję, że to dość czasu. Z chęcią podarowałbym ci go więcej, ale też mam swoje ograniczenia.
    - Nie ma sprawy.
    Naprawdę miała nadzieję, że tyle czasu wystarczy. Gorzej, jeśli po drodze napotka jakieś problemy. Gardło miała tak ściśnięte, że z trudem przełykała ślinę. Jednak nie zamierzała się wycofać.
     - W takim razie zaczynam – powiedział cicho.
    Nasłuchiwała głębokiej, nocnej ciszy i własnego oddechu, próbując się uspokoić i przy okazji jeszcze raz sprawdzić osłonę umysłu. Po chwili poczuła na czole chłodne palce Noxa, które zaczęły kreślić jakiś skomplikowany wzór. Wprawiona w ruch energia zadrżała wokół niej, a potem coś musnęło jej ciało, jakby narzucono na nią lekki, eteryczny płaszcz.
      Po kilku minutach półelf odsunął się i ocenił efekt swojego dzieła.
     - Gotowe. Wszystko w porządku.
    Ariel popatrzyła na siebie z uniesionymi brwiami.
   - Jesteś pewny, że działa? Bo ja siebie widzę.
   Roześmiał się cicho i dźwięcznie.
    - To by było kłopotliwe, gdybyś siebie nie widziała, nie sądzisz? Uwierz mi, że zaklęcie działa jak trzeba. Jeśli tylko będziesz zachowywać się cicho, nikt cię nie zauważy. Postaraj się wrócić przez godzinę, inaczej możesz mieć kłopoty. Skoro to wszystko, to nie traćmy czasu.
     Ariel uśmiechnęła się, miała nadzieję przekonująco i uniosła do góry kciuk.
    - W takim razie idę.
    - Powodzenia.
    Nox skinął jej ręką i rozparł się wygodnie przy drzewie, jakby przygotowywał się do drzemki. Ariel wzięła głęboki wdech i szybkim, zdecydowanym krokiem zaczęła schodzić ze wzniesienia. Stary dom był coraz bliżej. Ciemne kształty wynurzały się z mroku niczym cielsko jakiejś karykaturalnej bestii. Zaciskała kurczowo pięści i raz po raz sprawdzała nałożoną na umysł barierę.
Każdy krok coraz szybciej przybliżał ją do starych koszmarów i Balara.
     A także do pióra i Sato.
    Jeśli wyjdę z tego żywa, to nigdy więcej tu nie wrócę. Przyrzekła sobie solennie, podbiegając chyłkiem do prostych drzwi, prowadzących bezpośrednio do kuchni. Zmusiła się, by nie wspominać, jak próbowała tędy uciec i starając się zachowywać jak najciszej, szybko wślizgnęła się do środka.
    Ponure wnętrze starego domu nic się nie zmieniło. Przestronna sala pogrążona była w głębokim mroku, ale i tak Ariel bez trudu rozpoznała znajome meble, paleniska i ławy. Miała już przemknąć przez kuchnię, kiedy dostrzegła, że przy jednym ze stołów siedzi jakaś postać. Wstrzymała oddech i cofnęła się cicho, przylegając kurczowo do ściany. Przez chwilę wyobraziła sobie, że to jeden z tych obleśnych wojowników, lub nawet sam Balar. Pewnie już ją usłyszał i zaraz zostanie zdemaskowana.
     Mam pecha. Nawet nie udało mi się przedostać do holu.
   Minęło jednak kilka długich sekund i nic się nie wydarzyło. Postać przy stole nawet nie drgnęła. Ariel odważyła się w końcu nabrać cicho powietrza i na palcach, zrobiła ostrożnie kilka kroków w głąb kuchni. Dopiero z bliska rozpoznała niską, otyłą postać.
     Gebra.
    Jej głowa schowana między rękami spoczywała na ławie, a po odgłosach, jakie z siebie wydawała, nie było wątpliwości, że śpi bardzo głęboko.
      Ariel przyłożyła rękę do serca i odetchnęła z ulgą.
    Ale mnie przestraszyłaś.
     Na widok znajomej postaci ogarnął ją pewien rodzaj rozrzewnienia. Ariel nigdy nie przepadała za tą kobietą, ale w końcu Gebra była jakby jej aniołem stróżem. Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak wiele jej zawdzięczała. Gdyby nie ta kobieta, nie wiadomo, w jakie obrzydliwe łapska by wpadła.
Z sympatią uśmiechnęła się do śpiącej gospodyni.
      Pamiętam o Serei, Gebro. Postaram się ją odnaleźć. To będzie najlepsze podziękowanie.
    Przemknęła cicho przez kuchnię i dostała się na hol. Tutaj było tylko odrobinę jaśniej, gdyż matowe okna skutecznie broniły dostępu nawet chłodnemu blaskowi księżyca. W grobowej ciszy, każdy jej krok zdawał się zbyt głośny, nawet szybsze bicie serca groziło zdemaskowaniem. Starała się nie biec i nie hałasować. Pokonując kolejne korytarze i schody, czasem zapominała, że jest niewidzialna i przystawała na każdy najcichszy dźwięk. Zamierała za każdym razem, gdy skrzypnęła podłoga, gotowa rzucić się do ucieczki. Nigdy nie pomyślała, że do tego dojdzie, ale teraz modliła się, aby Balar był w swoim pokoju i miał przy sobie wisiorek. Bała się ponownego spotkania, ale dopóki otaczała ją iluzja Noxa, czuła się bardziej pewnie. Skoro zaszła już tak daleko, nie zamierzała się wycofać.
W końcu dotarła na najwyższe piętro. Przystanęła w wąskim korytarzu, aby złapać oddech i uspokoić serce. Po obu stronach ciągnęły się rzędy drzwi, ale bez problemu stanęła przed właściwymi. Zaraz obok znajdował się pokój, w którym spędziła ostatnie tygodnie. Ile razy tędy przechodziła? Ile razy przychodziła do niego, albo on do niej? Czy naprawdę od tego wszystkiego minęło tak niewiele czasu? Nie potrafiła pojąć jak mogła to wytrzymać. Jego ciągłą obecność nie tylko tuż za ścianą, ale w swojej głowie. Teraz miała Moc kamienia i wiedziała jak osłaniać umysł. Czy to jednak wystarczy, jeśli będzie musiała się z nim zmierzyć?
Wzięła kilka głębokich wdechów.
Jestem niewidzialna, jestem niewidzialna, jestem niewidzialna...
Odczekała jeszcze chwilę, nasłuchując uważnie, jednak w całym domu panowała martwa cisza.
Może jednak go nie ma? Może już ruszył za mną w pogoń?
Uchyliła ostrożnie drzwi i szybkim spojrzeniem omiotła pokoik.
Jest. Śpi. Ciemna sylwetka na pryczy poruszyła się nieznacznie, ale nic poza tym. Ariel wślizgnęła się do środka, nie zamykając za sobą drzwi. Na palcach minęła stół i zakradła się bliżej łóżka. Jego spokojny oddech był jedynym dźwiękiem, który wydał jej się nieprawdopodobnie głośny, nienaturalny. Sama bała się wziąć, choćby jeden wdech. Bardzo ostrożnie zrobiła jeszcze kilka kroków i zatrzymała się u wezgłowia. Nawet nie pomyślała, aby najpierw przeszukać cały pokój. To jasne, że pióro musi mieć gdzieś przy sobie.
Czas uciekał i wiedziała, że powinna się spieszyć. Nie potrafiła jednak zdobyć się na żaden ruch. Zapatrzyła się na Balara, jakby ktoś rzucił na nią urok.
Nigdy nie widziała go śpiącego. Czy tak wyglądał, kiedy był odprężony? Zdawał jej się teraz innym człowiekiem. Jego rysy twarzy złagodniały, zmarszczki wygładziły się i nawet blizny zdawały się mniej paskudne, niż zapamiętała. Wydawał się dużo młodszy i gdyby go nie znała, pomyślałaby nawet, że przecież zły człowiek nie może spać tak spokojnie. Leżał na plecach, przykryty cienkim kocem, z jedną ręką na unoszącej się i opadającej klatce piersiowej. Czarne włosy rozsypały się na poduszce wokół głowy, na podobieństwo kruczych piór. Gdzieś głęboko w jej umyśle pojawiła się rysa, błysk niewyraźnego wspomnienia jak dziecięce palce zanurzają się w tej czarnej czuprynie.
Trwało to jednak zaledwie sekundę i szybko odpłynęło. Drgnęła niespokojnie i oprzytomniała.
Muszę wziąć się w garść. Co ja wyprawiam?
Jeszcze nigdy nie widziała Balara tak spokojnego i zarazem bezbronnego. Zdała sobie sprawę, że oto miała przed sobą jedyną i niepowtarzalną okazję, by go zabić. Chociaż pewnie i tak nawet teraz otaczał się ochronną barierą, a ona wróciła tu w innym celu.
Pióro. Gdzie go może ukrywać?
Ariel przyjrzała się uważnie pryczy i śpiącemu, szukając znajomego błysku bieli. Nie spodziewała się raczej, że będzie leżeć gdzieś na wierzchu, bo to by było za proste. Z pewnością ma go na szyi lub w kieszeni. Sama perspektywa dotknięcia tego człowieka napawała ją wstrętem, ale nie miała wyjścia. Jeśli będzie delikatna, może się nie obudzi. Tylko od czego zacząć?
Ariel wyciągnęła rękę, gotowa odsunąć koc i rozpocząć dokładne przeszukiwanie, kiedy raptem Balar zamruczał przez sen i odwrócił się twarzą do ściany. Zamarła z ręką w powietrzu, ale wyglądało na to, że wciąż była bezpieczna. Jedną dłoń podłożył pod głowę, a drugą przytulił do policzka. Brzeg poduszki uniósł się lekko i wtedy to zobaczyła...
Białe piórko na cienkim rzemyku leżało sobie spokojnie na pryczy, jarząc się delikatnie własnym blaskiem.
Ariel o mało nie krzyknęła z radości. Błyskawicznie porwała wisiorek i zacisnęła na nim palce, drugą dłonią zasłaniając usta. Natychmiast poczuła cudowne ciepło, pulsujące w jej zaciśniętej pięści, jakby chowała tam malutkie serce. To ciepło wypełniło ją od środka, dodając nowej energii i odwagi. Bez żadnych wątpliwości medalion był jej własnością. Jakby właśnie odzyskała ukochaną osobę. Teraz była absolutnie pewna, że powrót tutaj był właściwy. Nawet, jeśli naraziła się na niebezpieczeństwo i gniew Argona, zrobiłaby to jeszcze raz.
Zawiesiła rzemyk na szyi, a gdy piórko dotknęło skóry pod tuniką, znalazło się nareszcie tam, gdzie było jego miejsce. Wciąż emanowało delikatnym ciepłem i zdawało się pulsować w rytm jej serca.
Zupełnie zapomniała gdzie się znajduje i z rozmarzonym uśmiechem gładziła palcami miękkie piórko. Zanim uświadomiła sobie, że już dawno powinno jej tu nie być, niespodziewanie Balar usiadł gwałtownie na pryczy, jakby wyrwany z koszmaru.
Ariel krzyknęła cicho i natychmiast przytknęła dłonie do ust, cofając się szybko w stronę drzwi. Stare deski zaskrzypiały pod jej stopami i zamarła z przerażeniem, pewna, że to już koniec.
Balar odgarnął z twarzy włosy i mętnym wzrokiem rozejrzał się po wnętrzu ciemnego pokoju. Ariel nawet nie mrugnęła, wodząc oczami za jego spojrzeniem. Kiedy na ułamek sekundy ich oczy się spotkały, była pewna, że ją zobaczył. Zimny pot oblepił jej czoło, kiedy gorączkowo oceniała swoje szanse. Lepiej walczyć czy uciekać?
Jeśli mnie zobaczył, nie mam wyjścia. Spróbuję z nim walczyć, a potem wezwę Noxa. Jeśli wykorzystam moment zaskoczenia, może przeżyję. Chwila, dlaczego jeszcze nie dobrał się do mojego umysłu?
Ariel w pierwszej kolejności spodziewała się naporu na barierę. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że Balar po prostu jej nie zobaczył. Jego wzrok spoczął na otwartych drzwiach i zmarszczył lekko czoło. Zaraz jednak opadł na poduszki i zasnął równie szybko, jak się obudził.
Nie potrafiła uwierzyć we własne szczęście i nie marnując ani sekundy dłużej, na drżących nogach wybiegła z pokoju.
Przestała zwracać uwagę na jakiekolwiek środki ostrożności, pragnąc już tylko jak najszybciej opuścić to miejsce
Droga w dół zajęła jej mniej czasu, niż wspinaczka. Dopiero na szerokich schodach prowadzących na hol, przystanęła raptownie i dysząc ciężko, jęknęła w duchu.
Zapomniała o Sato. Cokolwiek by się miało stać, nie mogła odejść bez przyjaciela.
Szybko obliczyła w myślach ile pozostało jej czasu i bez namysłu wróciła na schody. Sato mógł być teraz gdzieś daleko, ale naprawdę miała nadzieję, że pusty obóz za domem nic nie znaczy. Może po prostu wszyscy śpią w namiotach. Od razu przyszło jej do głowy pewne miejsce, gdzie powinna najpierw zajrzeć.
Ucieszyła się, kiedy odkryła, że w bibliotece pali się słabe światło. To oznaczało, że miała wyjątkowe szczęście i nie musiała dłużej szukać. O tej porze i w tym miejscu, mogła spotkać tylko jedną osobę. Ileż to razy siedzieli wtuleni w siebie i czytali do późna, lub rozmawiali, nawet dawno po tym, jak wypaliła się cała świeca? Każdy regał, każda książka i każdy kąt wypełnione były jeszcze żywym wspomnieniem ich obecności.
Ariel zamknęła za sobą drzwi i muskając palcami drewniane regały, przeszła cicho w głąb sali, gdzie w przytulnym zakamarku stał ich miękki, czerwony fotel, o którego często wdawali się w bójki. Na samo wspomnienie tych chwil, uśmiechnęła się z rozrzewnieniem. To były jedyne radosne momenty w tym ponurym więzieniu. Nawet nie wyobrażała sobie, jak przetrwałaby to wszystko bez Sato, jego zaraźliwego uśmiechu i złotych oczu.
Skradając się do źródła niewielkiego światła, zastanawiała się, co powinna zrobić. Przecież wciąż była niewidzialna. Jakoś wcześniej nie pomyślała, że Sato nie będzie mógł jej zobaczyć. Czy to jednak ma znaczenie?
Od razu mnie rozpozna. Wytłumaczę mu wszystko jak tylko stąd uciekniemy.
Wyobraziła sobie, jaką minę zrobi Sato, kiedy usłyszy jej głos, ale nie będzie mógł jej zobaczyć. W końcu dostrzegła kilka dopalających się ogarków świeczek, tworzących na podłodze niewielki krąg. Obok leżała otwarta książka.
Ariel zastygła w pół kroku, a jej wzrok powędrował w bok. Tym razem nawet nie powstrzymała krzyku, który wydarł się z jej zaciśniętego gardła.
Sato leżał między regałami, przywalony stosem książek, które musiały na niego spaść, kiedy najprawdopodobniej uderzył głową w drewnianą półkę. Od czoła prowadziła zaschnięta strużka krwi, która zalała lewe oko i policzek. Twarz miał posiniaczoną, włosy w nieładzie, zaś ubranie pomięte i w kilku miejscach nasiąknięte krwią.
Podbiegła do skulonego przyjaciela i padła na kolana, zupełnie nie wiedząc, co robić. Nie ruszał się i był cały poobijany, ale na szczęście wciąż oddychał. Ciężko i urywanie, ale nadal oddychał.
- Sato – szepnęła z jękiem, czując jak do oczu napływają dławiące łzy. – Kto ci to zrobił?
Oczywiście nie musiała zgadywać. Wściekłość aż zaszumiała jej w głowie.
- To ten drań, tak? – Syknęła głośno, – Dlatego, że uciekłam, wyżył się na tobie.
Delikatnie dotknęła jego posiniaczonej twarzy. Jęknął cichutko, ale nawet się nie poruszył. W kąciku ust widniało spore rozcięcie i czerwona plama krwi.
Ariel zacisnęła szczęki, aż rozbolały ją zęby. Wiedziała, co musi najpierw zrobić, nawet, jeśli przekroczy dany jej czas. Jeszcze zdąży uciec. Razem z Sato.
Ostrożnie przewróciła go na plecy i wyprostowała napięte ciało. Przyjrzała mu się dokładnie, oceniając ogólny stan. Poza licznymi siniakami, miał parę skaleczeń i być może złamane żebra. Ariel uleczyła tylko małego królika i poza tym posiadała raczej wiedzę teoretyczną niż praktyczną. Jednak w tej chwili nie miała czasu na wahanie.
Odetchnęła głęboko i wyciszyła umysł, kierując się zapamiętanymi wskazówkami Noxa. Położyła dłonie na piersi i brzuchu przyjaciela, po czym przymknęła powieki i skoncentrowała się. Prawie natychmiast udało jej się wniknąć do ciała Sato, gdzie mogła dokładnie ocenić jego stan.
Tylko jedno złamane żebro. Poza tym liczne siniaki i kilka rozcięć. Na szczęście nie doznał większych obrażeń, a z tym, co odkryła, powinna sobie poradzić.
Zaczerpnęła Mocy ze złotego ognia i na początek zajęła się żebrem. Zmuszając kości, mięśnie i tkanki do pracy, użyła swojej woli i Mocy, by naprawić uszkodzone żebro. Zajęło jej to dobre dziesięć minut i przez ten czas nieźle się napociła. Kosztowało ją to sporo wysiłku, ale udało się.
Zmęczona, ale zadowolona z siebie, przystąpiła do dalszej pracy.
Posyłała wiązki Mocy w kolejne miejsca, łagodząc i usuwając wszelkie siniaki. Potem zasklepiła kilka rozcięć, a najwięcej czasu i wysiłku poświęciła na ranę na głowie. Miała już się wycofać, kiedy coś dziwnego zwróciło jej uwagę.
Jego prawa ręka, którą zawsze nosił w rękawicy. Miała inny układ kostny, Prościej mówiąc, zdecydowanie nie była to ludzka ręka.
Tylko zwierzęca łapa.
Kiedy to zrozumiała, dotarło do niej coś innego. Coś, co właściwie ledwo wyczuła. Jakby gdzieś bardzo, bardzo głęboko, w najciemniejszym zakamarku Sato coś się przyczaiło.
Coś. Jakaś obca, dzika i groźna istota.
Jej uszy wypełnił odległy skowyt i wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł zimny dreszcz. Wycofała się pospiesznie i z wrażenia aż klapnęła na podłogę. Przez chwilę siedziała nieruchomo, nie zważając na wdzierający się do oczu pot i przyklejoną do pleców tunikę.
Patrzyła na Sato i po raz pierwszy przemknęło jej przez myśl, że tak naprawdę w ogóle go nie zna. Kim, lub raczej, czym było to coś wewnątrz niego? Zerknęła na jego prawą dłoń w rękawicy. Dlaczego nigdy nie przyszło jej do głowy, że może coś przed nią skrywać?
Kim ty jesteś, Sato?
Pomyślała, że może powinna zdjąć rękawicę i sama to zobaczyć, kiedy raptem otworzył oczy.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, natychmiast zrozumiała kilka istotnych rzeczy. Po pierwsze była cholernie zmęczona. Po drugie wyglądało na to, że właśnie na powrót stała się widzialna.
A po trzecie...
Uśmiechnęła się, a po jej policzkach popłynęły łzy radości i ulgi. Ostrożnie dotknęła jego twarzy, po czym ujęła jego dłoń i ścisnęła.
- Obudziłeś się – wyszeptała.
Po trzecie, to przecież nadal był ten sam Sato. Jego złote oczy patrzyły na nią z zaskoczeniem i zdumieniem, ale nadal z tą samą braterską miłością. Jej dwa maleńkie, osobiste słońca.
Nieważne, kim, ani czym był, dopóki wciąż był tym samym, starym przyjacielem. Teraz nie powinno liczyć się nic poza ucieczką.
Przez chwilę patrzył na nią w osłupieniu, jakby nie do końca wierzył, że ją widzi. Spróbował usiąść, ale tylko jęknął cicho i z powrotem opadł na podłogę. Mimo, że uleczyła wszelkie widoczne obrażenia, wciąż musiał czuć się obolały.
Ścisnął jej dłoń i uśmiechnął się blado.
- Czy ja śnię? Skąd się tu wzięłaś?
- Przyszłam po ciebie, jak obiecałam – wykrztusiła cicho, ocierając szybko łzy.
- Po mnie? Głupiutka – próbował się roześmiać, ale tylko poruszył się niespokojnie i odkaszlnął - Balar cię zabije.
- Dam sobie z nim radę. Widzę, że ten drań zrobił sobie z ciebie worek treningowy. Zaraz do niego pójdę i go zabiję. Czy jego głowa ci wystarczy? – Jej słowa nie zabrzmiały jak żart, ale jak autentyczna groźba. Naprawdę miała ochotę pobiec do jego pokoju na górze, a potem wbić nóż prosto w jego serce. Gdyby miała przy sobie jakąkolwiek broń, zrobiłaby to natychmiast.
Sato pokręcił wolno głową i znów skrzywił się z bólu.
- Nie... – Wyszeptał słabo, po czym oblizał zaschnięte wargi i spróbował jeszcze raz – Nie wolno ci. Musisz stąd uciekać.
- Ale...
- Musisz, Ariel. Jesteś zbyt cenna.
- Nie – zaprotestowała ostro – Nie ucieknę bez ciebie. Nie pozwolę by cię zabił.
- Wiesz, że nic mi nie zrobi. Dopóki jestem mu potrzebny – przymknął na chwilę powieki i przełknął ślinę, po czym spojrzał na nią uważnie – Proszę. Nie mogę odejść, bo jestem związany zaklęciem Posłuszeństwa...Ale nic mi nie będzie. Idź stąd zanim ktoś cię zobaczy.
- Nie! – Krzyknęła, mocniej ściskając jego dłoń – Mówiłam, że bez ciebie...
- Ariel – z jego gardła wydobył się głuchy, nieludzki warkot. Ciepłe złoto przybrało barwę płynnego bursztynu. – Idź już.
Ostra komenda sprawiła, że zerwała się pospiesznie na nogi, ale nie ruszyła się z miejsca, patrząc na niego z góry z rosnącym przerażeniem. Obnażył zęby i znów warknął.
- Uciekaj! – Powtórzył chrapliwie.
Ariel po raz ostatni zerknęła na jego dłoń w rękawicy, po czym wybiegła z biblioteki, z samotną łzą w kąciku oka. Zbiegając po schodach przysięgła sobie, że jeszcze kiedyś się spotkają. Nawet, jeśli mieliby walczyć po przeciwnych stronach, nie pozwoli by Sato o niej zapomniał.
Bez żadnych problemów minęła ciemny hol i pustą kuchnię, wydostając się na zewnątrz. Nocne powietrze szarpnęło jej spocone ciało, kiedy biegiem oddalała się od starej posiadłości, ani razu nie oglądając się za siebie.
Dysząc ciężko, wspięła się na wzniesienie. Już z daleka dostrzegła, że Nox ma kłopoty. Czekał na nią w tym samym miejscu, gdzie go zostawiła, jednak nie był już sam. Otaczało go około dwudziestu wojowników.
Ludzie Balara. Znaleźli ich.
Nox stał nieruchomo w utworzonym przez nich kręgu, z rękami w górze, ale gdy dostrzegł ją kątem oka, powoli sięgnął ręką do pasa.
- Jesteś – odezwał się swobodnym tonem – Zaczynałem się martwić.
Ariel zatrzymała się z zaskoczeniem. Było już za późno na ucieczkę, czy ukrycie się, gdyż praktycznie znalazła się na plecami najbliżej stojących wojowników.
- Nie ruszaj się! – Krzyknął jeden z nich i natychmiast kilku mężczyzn skierowało na nią swoje miecze.
Ariel uniosła brwi.
- Widzę, że to ciebie dopadły kłopoty, chociaż to ja się narażałam.
- To tylko drobna niedogodność – posłał w jej stronę lekki uśmiech, ale jego granatowe oczy czujnie obserwowały każdy ruch przeciwników – Zaraz się z tym uporam.
- To świetnie. – Ariel wpatrywała się w połyskujące w mroku ostrza, mając przed oczami bursztynowe oczy Sato. Dlaczego to wszystko tak bardzo musi się komplikować? - Dasz sobie radę?
- Tak. To zajmie chwilę – półelf wyciągnął zza pasa ostrze i powoli opuścił drugą rękę. – Panowie – zwrócił się uprzejmie do wojowników, wykonując w ich stronę krótkie skinienie głową – możemy zaczynać.
- Hej! Przymknij się paniusiu – warknął mężczyzna o naprawdę paskudnym wyrazie twarzy - Balar kazał nam przyprowadzić dziewczynę, ale o tobie nic nie mówił. To oznacza, że możemy cię zabić.
Dwóch wojowników zaatakowało go równocześnie z obu stron. Nox wykonał nieznaczny, niemal niedostrzegalny ruch i obaj padli martwi u jego stóp.
Ariel obserwowała go z rosnącym uznaniem. Sama również znalazła się w potrzasku, otoczona grupą wojowników. Ich miecze znajdowały się stanowczo zbyt blisko. Ironią losu Balar całkiem przypadkiem wyświadczył jej przysługę, rozkazując pojmać ją żywą. Teraz to ona musiała pomóc Noxowi.
- Szybki jesteś – pochwaliła go lekkim tonem, jakby byli tu całkiem sami, a groźnie połyskujące ostrza nie były skierowane w ich gardła.
- Dziękuję. Kwestia treningu – odparł, nie patrząc w jej stronę.
- Może tego też mnie nauczysz?
- Najpierw opanuj porządnie uzdrawianie. Potem pomyślimy.
- To znaczy, że się zgadzasz? Bo właśnie udało mi się wyleczyć dość poważnie rannego człowieka.
Nox zerknął na nią, widocznie zaintrygowany.
- W kryjówce Balara? Pomogłaś wrogowi?
- Raczej przyjacielowi. Ale to dłuższa historia. To chyba i tak się liczy.
- Przyjaciel? Nie mów mi tylko, że...
- Zamknijcie się wreszcie! – Wojownik stojący najbliżej Noxa, machnął przed nim mieczem, łypiąc groźnie na swoich towarzyszy – Co tak stoicie? Zabijcie go!
Ci, którzy otaczali półelfa, rzucili się na niego z okrzykiem, a Ariel nie mogła się nawet ruszyć, by mu pomóc. Kiedy jednak dostrzegła, jak jeden próbuje zaatakować Noxa od tyłu, a drugi dosięga jego ramienia, nie mogła dłużej bezczynnie na to patrzeć. Cała frustracja, złość i żal w końcu znalazły swoje ujście.
Cały świat eksplodował w morzu złotego piasku, a noc zmieniła się w jasny dzień. Ariel nie kierowała się logiką, ale instynktem i potrzebą rozładowania emocji. Nie potrafiła zapomnieć widoku pobitego Sato, jego złotych oczu i dziwnego dźwięku, jaki z siebie wydał, gdy kazał jej uciekać. W tamtym krótkim momencie naprawdę się go przestraszyła. Po raz pierwszy i ostatni.
Otoczył ją wiatr, którego silne podmuchy szarpały ich za ubrania. Za pomocą powietrza uniosła jednego wojownika ponad ziemię i z całej siły cisnęła o najbliższe drzewo. Rozległ się nieprzyjemny trzask i była pewna, że już nie wstanie.
Przepraszam cię, Sato, Tym razem chyba naprawdę musze cię tu zostawić. Mam nadzieję, że dasz sobie radę. I, że to jeszcze nie jest koniec.
Nox posłał kolejną dwójkę na ziemię bez żadnego wysiłku. Zanurkował między opadającymi klingami i stanął za jednym z mężczyzn, przyciskając ostrze sztyletu do jego gardła. Zrobił to niemal w ostatniej chwili, gdyż zaraz potem nacierający na niego wojownik, z rozpędu opuścił miecz na swojego towarzysza, i rozpłatał mu pierś. Nox odrzucił martwe ciało i spojrzał na przeciwnika. Tamten otworzył szeroko oczy i zwalił się na ziemię. Podobnie zabił jeszcze trójkę, nawet ich nie dotykając. Na krótką chwilę zerknął na Ariel, która gapiła się na niego z podziwem, zauroczona jego szybkością i gracją ruchów.
- Poczekaj jeszcze chwilę. Jak widzisz nie potrzebuję pomocy – rzucił, odpychając od siebie atakującego z boku, a kolejnemu podrzynając gardło, nawet na niego nie patrząc.
Ariel przełknęła ślinę.
- Rzeczywiście.
Jednak nie chciała okazać się bezużyteczna. Poprzez morze złotych drobinek ledwo cokolwiek widziała. Nox odwrócił się od niej i rzucił w wir walki, niemal znikając jej z oczu.
- Bierzcie ją! – Usłyszała z tyłu komendę i zrozumiała, że jeśli szybko tego nie zakończą, mogą mieć poważne problemy.
Kiedy wojownicy ruszyli by ją pochwycić, machnęła ręką, bardziej dla podkreślenia efektu, niż potrzeby. Złoty kamień pulsował w jej brzuchu i jarzył się intensywnym blaskiem, podobnie jak pasemko na włosach. Powietrze wokół niej zdawało się przedłużeniem jej ciała i zmysłów. Złoty piasek był całkowicie pod jej kontrolą, roztańczony, niepokorny i pulsujący w rytm jej serca. A może to ona była złotym piaskiem?
Wystarczyła jedna myśl, krótki rozkaz i kilku wojowników poderwało się z krzykiem w powietrze. Przez chwilę wymachiwali bezradnie kończynami, upuszczając miecze na ziemię. Dołączyło do nich jeszcze kilku towarzyszy, po czym silny podmuch cisnął ich na drzewa. Usłyszała wokół siebie serię przekleństw i szczęk stali. Nie dostrzegła nigdzie Noxa, ale była pewna, że nic mu nie jest. Przyciągnęła do siebie złoty pył i uskoczyła lekko na bezpieczną odległość, chowając się między drzewami. Kilku pozostałych przy życiu wojowników ruszyło w jej stronę. Ariel posłała w ich stronę kilka większych kamieni, a potem pchnęła ich na siebie, po czym zdecydowanym ruchem pozbawiła ich dostępu do tlenu, usuwając wokół nich złote cząsteczki.
Wojownicy zaczęli się dusić, ale na szczęście nie musiała dłużej oglądać ich cierpienia. Niespodziewanie zjawił się Nox, chwycił ją za rękę i pociągnął w głąb lasu. Ariel zdążyła jeszcze zerknąć na ledwo widoczne kontury starego dworu. W jednym z okiem wciąż paliło się nikłe światełko. Pewnie Sato właśnie dochodził do siebie i być może zastanawiał się jak go uleczyła. Zaś na samej górze, za ciemnym oknem spał niczego nieświadomy Balar, który rano będzie tak wściekły, że od razu ruszy za nią w pogoń.
Gdy odcięła się od Mocy Kamienia, spłynęło na nią zmęczenie i senność. Była jednak zmuszona do biegu, gdyż Nox ciągnął ją przez mrok lasu. Jej ciężkie kroki i przyspieszony oddech zdawały się zbyt głośne, w porównaniu do bezszelestnie poruszającego się towarzysza. Półelf biegł tak lekko, jakby ledwo dotykał stopami ziemi, i zwinnie kluczył między zaroślami, dzięki czemu nie musiała się martwić, że na coś wpadnie. W końcu zwolnili do szybkiego marszu, i choć byli już bezpieczni, nadal nie wypuszczał jej ręki, jakby bał się, że ucieknie.
- Naprawdę poradziłbym sobie bez twojej pomocy – odezwał się w końcu, po dobrej godzinie.
Ariel potykała się o niewidzialne kamienie i korzenie drzew. Starała się skupić na odgarnianiu niskich gałęzi i krzaków i nie myśleć o Sato, walce i Balarze. Najlepiej chciała w ogóle o niczym nie myśleć.
- Bardzo proszę – wymruczała do jego pleców.
Nox zwolnił i spojrzał na nią z niepokojem. Chyba tylko dzięki temu, że wciąż ciągnął ją za sobą, jeszcze się poruszała.
- Co się tam właściwie działo? Kiedy minął czas, chciałem tam wejść, jednak wtedy zjawili się wojownicy – jego ciepłe palce pokrzepiająco ściskały jej dłoń. Próbował zajrzeć jej w oczy, ale zwinnie uciekała spojrzeniem w bok – To, kogo tam uzdrowiłaś? Ktoś cię widział? Odzyskałaś wisiorek?
Ariel sięgnęła pod tunikę i dotknęła białego piórka.
- Tak – odpowiedziała krótko, ignorując resztę pytań. – Wracajmy do wioski. Pewnie wszyscy się o nas martwią.
- Co powiesz Argonowi?
Ariel wzruszyła ciężko ramionami, zbyt zmęczona by przejmować się teraz czymkolwiek. Dobrze, że udało im się wyjść z tego cało, ale nie tak wyobrażała sobie swój powrót. Nie bez Sato i nie w tak bardzo podłym nastroju.



Rozdział 7


     Argon leciał nisko nad ziemią uważnie przeczesując wzrokiem całą okolicę. Po kilku godzinach przestał się łudzić, że znajdzie ich tak blisko wioski. Kiedy słońce zawisło wysoko na niebie, postanowił dłużej nie zwlekać. Choć zmęczyło go długie przebywanie w powietrzu bez snu, wzbił się jeszcze wyżej, ze złością uderzając skrzydłami powietrze. Jego pióra skrzyły się w słońcu czystą bielą, a on sam marszczył brwi i zaciskał szczęki, wyczulony na każdy najdrobniejszy ruch w dole.
    W pierwszym momencie pozwolił emocjom wziąć górę, ale teraz zmusił się by stłumić gniew. W tej chwili był chyba bardziej zły na swojego przybranego syna niż na Ariel. Po niej mógł się spodziewać wszystkiego, ale kto, jak kto, Nox powinien mieć więcej zdrowego rozsądku i ją zatrzymać.
      Więc dlaczego zgodził się jej pomóc?
     Z tym pytaniem, natrętnie krążącym w jego umyśle, w końcu znalazł się nad wierzchołkami drzew lasu, który tak niedawno opuścili. Leciał cały dzień i część nocy i gdy w końcu dostrzegł z daleka kryjówkę Balara, stary budynek był już tylko niewyraźnym konturem w ciemności. W końcu ich dostrzegł i obniżył gwałtownie lot. Lądując, złożył skrzydła, by nie zawadzały o gałęzie.
     Nox szedł niespiesznie z kierunku, gdzie znajdowała się stara rezydencja. Jeszcze nie zauważył kapitana, co było dość nietypowe. Argon skrzyżował przed sobą ramiona i czekał. Przez ten czas przyjrzał im się uważnie i upewnił się, że nie są ranni. Uśmiechnął się do Noxa, chociaż ten wciąż go nie widział. Półelf szedł ze spuszczoną głową i z zamyślonym wyrazem twarzy. W tych zgarbionych ramionach było więcej z człowieka niż kiedykolwiek widział, chociaż pod wieloma względami Nox z pewnością był elfem.
    Im dłużej przyglądał się swojemu wychowankowi, tym jego złość powoli się ulatniała, zastępowana ojcowską troską. Potem przeniósł wzrok na Ariel i jego wyraz twarzy uległ natychmiastowej zmianie. Zmarszczył brwi i sposępniał. Nox niósł dziewczynę na plecach, jakby nic nie ważyła. Objęła go za szyję, ułożyła głowę na jego barku i pochrapywała cicho. Drobne ciało w męskim stroju, blada twarz i burza rudych włosów – wszystko w niej było intrygujące, i fascynujące. Wciąż potrzebował czasu, aby przyzwyczaić się do tej nowej Ariel. Kobiety i wojowniczki.
       Dlaczego wciąż wydaje mi się tak obca?
    Ariel z pewnością bardziej przypominała ojca, choć jeśli chodzi o szybkie nawiązywanie przyjaźni, była jak jej matka. Ciekawe, kiedy zdążyła tak bardzo zbliżyć się do Noxa, że on sam tego nie zauważył. Z pewnością jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiedział.
     Dopiero, gdy dzieliło ich kilka kroków, wojownik w końcu przystanął i uniósł głowę. Spojrzał Argonowi w oczy i chociaż się nie uśmiechnął, jego rysy twarzy złagodniały. Tylko ciemnogranatowe oczy jak zwykle pozostały bez wyrazu. Bez słowa skinęli sobie głowami i ruszyli ramię przy ramieniu równym, bezszelestnym krokiem. Ciemność nocy spowijała las, skrywając gęste zarośla i zdradzieckie korzenie, które dla niezdarnej osoby, mogłyby stanowić prawdziwą przeszkodę. Co i raz zerkał na tą dwójkę, ale wciąż się nie odzywał.
       Kiedy po raz kolejny wydał z siebie głośne westchnienie, Nox zerknął na niego z powagą.
     - Zanim zaczniesz na nas krzyczeć, powinienem przeprosić...za nią.
    Argon zmarszczył brwi, przenosząc spojrzenie na Ariel. Musiało jej być wygodnie na plecach półelfa, bo spała tak głęboko, że nawet jego przybycie nie było w stanie jej obudzić.
    - To ona powinna przeprosić – odparł oschle, ale spokojnie – Do ciebie nie mam pretensji.
     Nox zapatrzył się pod nogi.
    - Wiem, że jesteś na nas wściekły, nie musisz udawać. Rozumiem.
    Argon uśmiechnął się pod nosem.
   - No tak. Zapominam, że tak łatwo potrafisz wyczytać moje nastroje. Byłem wściekły, owszem – przyznał – Mam też wielką ochotę na was nakrzyczeć. Dlaczego się zgodziłeś?
     Nox wzruszył nieznacznie ramionami.
   - I tak by tu wróciła, prawda? Nawet sama – stwierdził z nutką rozbawienia – To było jedyne rozwiązanie. Zostawiliśmy ci liścik, nie czytałeś go? – Nie czekając na odpowiedź, dodał: – Skoro wiedziałeś, że będzie ze mną, to nie musiałeś po nas wychodzić. Zapewniam, że była całkowicie bezpieczna.
     - Jesteś bardzo pewny siebie.
    - Miałem najlepszych nauczycieli.
    - Wiedza i umiejętności to nie wszystko.
    - Mam jeszcze kilka całkiem przydatnych cech.
    - To nie zmienia faktu, że byliście w kryjówce Balara. Tuż pod jego nosem.
- Zdaje sobie z tego sprawę, jednak jak już mówiłem, Ariel była całkowicie bezpieczna. Poza tym, przekonałem się na własne oczy, że ona w gruncie rzeczy nie potrzebuje niczyjej pomocy. Świetnie sobie radzi całkiem sama.
- Zawsze istnieje ryzyko. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby was nakrył. Balar jest najbardziej nieobliczalnym człowiekiem, jakiego znam. Mógłby...
- Wiem. – Nox warknął tak ostro, że Argon urwał w pół słowa i zamilkł.
Milczeli zgodnie przez kilka długich minut, aż w końcu zostawili za sobą mroczny las i znaleźli się na otwartej przestrzeni, wśród niskich kamienistych pagórków.
Obmyślał właśnie jak ukarać Ariel, kiedy Nox rzucił od niechcenia:
- Dopiero się odnalazła, a już sprawia kłopoty. Chyba nie tak to sobie wyobrażałeś, co?
Argon splótł dłonie za plecami i zerknął w niebo.
- Chyba spodziewałem się tego. Jako dziecko również robiła, co chciała. Miałem jednak nadzieję, że w szkole utemperują jej charakter.
     - Wygląda na to, że jednak nie. Sądzę, że ta amnezja również jakoś ją zmieniła.
     Argon uniósł brwi i spojrzał na młodego wojownika, a potem z uwagą przyjrzał się śpiącej Ariel.
    - Dlaczego tak myślisz? – Zapytał cicho.
   Nox poprawił ją sobie delikatnie na plecach, jakby naprawdę nic nie ważyła. Rude kosmyki wysypały się na jego ramiona, mieszając się z jego białymi włosami.
   - Mam wrażenie, że ona niczego się nie boi – wyjaśnił równie cicho – Jest pewna, że jak tylko zabije Balara wróci jej pamięć.
   - Cóż, jakoś się nie dziwię, że chce go zabić. Nie ona jedna. Jednak wciąż nie ma wszystkich kamieni. Przyznaje, że szybko się uczy, ale...
     - Bardzo szybko – potwierdził półelf, posyłając mu zagadkowe spojrzenie – Od razu opanowała żywioł powietrza i właśnie odkryła swoje kolejne możliwości.
    - To znaczy?
    - Wygląda na to, że jest pierwszym człowiekiem, który nauczył się uzdrawiania.
   Argon zatrzymał się gwałtownie i popatrzył na niego z zaskoczeniem. Przez chwilę mrugał tylko powiekami, zastanawiając się, czy się nie przesłyszał.
     - Słucham? Chcesz powiedzieć, że...
     Nox stanął kilka kroków dalej i odwrócił się do niego, wzruszając lekko ramionami.
   - Kiedy czekaliśmy, znalazłem rannego ptaka. Uzdrowiłem go, a ona uparła się, że też chce spróbować. Myślałem, że to tak tylko dla zabawy, żeby wypełnić sobie czas, ale ona potraktowała to bardzo poważnie. Nie sądziłem, że tak szybko zrozumie jak to działa. Kiedy napotkaliśmy rannego królika bez problemu go uzdrowiła. Mówiła coś, że uleczyła kogoś w kryjówce Balara, ale nie chciała nic więcej powiedzieć. Potem dopadli nas jego ludzie i musieliśmy walczyć. To wszystko chyba ją zmęczyło, bo zasnęła na stojąco.
Ariel rzeczywiście coraz bardziej go zadziwiała. Czy naprawdę minęło aż tyle lat, że wydawała mu się kimś innym? Czy może to on tak bardzo się zmienił?
Wciąż spała na plecach Noxa, całkowicie nieświadoma zamętu w jego głowie. Marszczyła lekko brwi i co i raz otwierała usta jakby próbowała powiedzieć coś przez sen. Podszedł do niej i ostrożnie dotknął jej czoła, które już po chwili się wygładziło. Przyglądając się jej bladej, drobnej twarzy, przypomniał sobie pewną krótką scenę sprzed laty.

Miała zaledwie pięć lata, kiedy ich opuszczała. Była już za murami Malgarii, kiedy ją dogonił. Odwróciła się i pobiegła prosto w jego ramiona. Jej rude włosy tańczyły na wietrze, a w zielonych oczach skrzyły się łzy, niczym malutkie diamenciki. Uczepiła się kurczowo jego szyi i rozpłakała głośno.
- Nie chcę nigdzie iść. Chcę zostać z tobą!
- Nie możesz, maleńka – próbował uspokajać ją łagodnie, głaszcząc po plecach i kołysząc w ramionach – Wiesz, że to dla twojego dobra. Będziemy tu na ciebie czekać.
- Nie chcę – protestowała płaczliwym głosikiem – Nie zostawiaj mnie.
Zerknął bezradnie w niebo, potem na czekającego chłopaka. Wymienili ponure spojrzenia. W końcu udało mu się odsunąć ją od siebie. Wytarł jej zapłakaną twarz i spróbował się uśmiechnąć.
- No już. Duże dziewczynki nie płaczą.
- Nie jestem duża – fuknęła ze złością – Przestanę płakać, jeśli pójdziesz ze mną.
Westchnął, ale nagle przyszedł mu do głowy pomysł. Wyprostował się i rozwinął swoje skrzydła, a potem...


Argon nagle otworzył szeroko oczy.
- Wisiorek – wychrypiał, zwracając się gorączkowo do Noxa – Ten wisiorek, o którym ciągle powtarzała. To po niego wróciła? – Kiedy skinął głową, kapitan poczuł w gardle coś twardego – Odzyskała go? – Zapytał niemal szeptem.
- Powiedziała, że tak.
Osunął wzrok na jej szyję i wtedy dostrzegł czarny rzemyk. Ostrożnie, żeby jej nie obudzić, chwycił go w palce. Kiedy wysuwał wisior spod tuniki po raz pierwszy tak bardzo drżała mu ręka. Nox obserwował go z zainteresowaniem. Po chwili ich oczom ukazało się małe, białe piórko, które zdawało się jarzyć własnym, delikatnym światłem.
- Więc tylko po to ryzykowała życie – stwierdził z rozczarowaniem Nox.
Argon tymczasem przyłapał się na tym, że wstrzymuje oddech.
Czy to możliwe...
Zerknął na śpiącą Ariel, potem znów na piórko. Skoro niczego nie pamięta, dlaczego tak bardzo chciała to odzyskać?
Więc jednak....
Więc jednak przez te wszystkie lata wciąż miała pióro ze skrzydła Białego Kruka.
      Jego pióro.

***

Wyrwany nagle z koszmarnego snu, nie od razu skojarzył, gdzie się znajduje. Zaspanym wzrokiem powiódł po wnętrzu namiotu. Wszystko wydawało mu się mgliste, dopóki nie spróbował usiąść. Syknął z bólu i w końcu powróciła do niego świadomość. Rany na klatce piersiowej powoli się goiły, choć nie tak szybko jak by chciał i bardziej boleśnie niż przewidywał. Wciąż miał skrępowane ręce i nogi, ale przynajmniej więzy były odrobinę luźniejsze, dzięki czemu krew swobodnie krążyła po całym ciele.
Był już dzień i ciepłe promienie słońca wślizgiwały się do namiotu, odpędzając resztki nocnego chłodu. Obóz tętnił życiem, wypełniając całą okolicę radosnym śmiechem dzieci i głosami dorosłych. Gdzieś blisko rozległo się wycie, a zaraz potem odpowiedziało mu kilka skowytów.
Vethoyni.
Riva nie mógł znaleźć się w bardziej odpowiednim miejscu i czasie. Po tylu latach najwyższy czas naprawić pewne nieporozumienia. Tak długo szukał tego klanu, że właściwie stracił już nadzieję. Nie mógł przegapić takiej szansy, ani pozwolić sobie na najmniejszą pomyłkę. Może nie był najlepszy w dyplomacji, ale chyba dogada się z dawnymi przyjaciółmi.
Kiedy do namiotu weszła młoda kobieta, pozwolił sobie na lekki uśmiech. W dłoniach niosła naczynia i bandaże. Emanowała drapieżnością i pięknem urodzonej łowczyni. Krótka sukienka ze skóry podkreślała jej kobiece kształty, jednak, gdy spojrzało się w jej szare oczy, można było dostrzec błysk ukrytej w niej bestii.
Riva zupełnie nie przejmował się faktem, że znajduje się w obozie pełnym drapieżników. Nawet dziecko mogło rzucić mu się do gardła, bo pierwsza przemiana zachodziła czasem już kilka miesięcy po narodzinach. Nie miał jednak żadnych powodów do obaw. Wręcz przeciwnie. Czuł się tu wyjątkowo dobrze i bezpiecznie.
Kobieta zbliżyła się i uklękła przy nim, jak zwykle milcząca, chłodna i pełna rezerwy.
- Witaj, Elleyo – przywitał ją ciepło.
Postawiła naczynia na podłodze i spojrzała na niego z uniesionymi brwiami.
- A więc pamiętasz jeszcze moje imię. Imponujące – zakpiła.
Pomogła mu usiąść, bez słowa odwiązała ręce i wcisnęła w dłonie gliniany kubek.
- Wypij to zanim wystygnie – poleciła chłodno.
Riva spojrzał na niebieskawy płyn i skrzywił się z niechęcią. Kątem oka zerknął na Elleye, która tymczasem zajęła się zmianą opatrunku. Pospiesznie, aby nie czuć smaku, wypił duszkiem połowę leku. Przełknął gorzki płyn i nie odejmując kubka od ust, mruknął:
- Przyznam, że nie od razu cię poznałem. Zmieniłaś się nie tylko zewnętrznie. Kiedyś byłaś bardziej...radosna. Gdybyś na przywitanie rzuciła mi się na szyję i zagadała na śmierć, od razu bym wiedział, kim jest ta oszałamiająco piękna kobieta – roześmiał się na koniec, ale zaraz zamilkł i odchrząknął.
Odpowiedziało mu milczenie. Riva obserwował ją przez chwilę, kiedy w skupieniu nakładała na jego rany świeży okład z ziół i starannie owijała czystym bandażem. Nawet nie podniosła na niego oczu, i wiedział, że to taki jej przejaw buntu. Kiedy pochylała się nad nim, ich twarze znajdowały się tak blisko, że czuł jej oddech na brodzie. Uśmiechał się z rozbawieniem, podczas gdy Elleya zaciskała swoje usta w ponurą, wąską kreskę. Napięta cisza gęstniała wokół nich niczym burzowa chmura.
Riva przełknął resztę naparu, wzdrygnął się i skrzywił z obrzydzeniem.
- To paskudztwo jest gorsze niż trucizna. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? – Zwrócił się do niej jakby nigdy nic – Przyszłaś z ojcem do zamku, a potem wymknęłaś mu się i wspięłaś na drzewo przy oknie mojej komnaty – uśmiechnął się na wspomnienie tamtej sceny, chociaż kobieta zdawała się go kompletnie ignorować - Próbowałaś utrzymać równowagę na gałęzi, kiedy cię zobaczyłem. Na mój widok zmieniłaś się w wilka i straciłaś równowagę. A potem uratowałem cię od upadku.
Nie zareagowała, jakby mówił do ściany. Skończyła go opatrywać i odsunęła się, porządkując swoje przybory. Riva pochylił się do przodu, zmrużył oczy i zapatrzył się na znamię na lewej dłoni. W zadumie potarł palcami czerwoną pręgę przecinającą czarne pióro.
- W każdym razie naprawdę wydoroślałaś przez te lata – odezwał się w końcu ściszonym głosem – Wtedy byliśmy...
Elleya zabrała naczynia i wstała gwałtownie. Spojrzała na niego z góry z nieskrywaną złością i rozżaleniem.
- Nie masz prawa zwracać się do mnie jak do przyjaciółki, o której po latach sobie przypomniałeś – rzuciła ostro, marszcząc gniewnie brwi.
- Kiedyś się za nią uważałaś – przypomniał spokojnie.
- No proszę, nawet to pamiętasz – zakpiła chłodno – A pamiętasz może jak twój ojciec oskarżył nas, że przeszliśmy na stronę Niezwyciężonego?
- To było nieporozumienie – odparł cicho, spoglądając w jej płonące gniewem oczy.
- Czyżby? – Prychnęła, układając usta w krzywy uśmiech – Tylko, że potem jakoś nagle o mnie zapomniałeś. A gdy wypędzali nas z miasta, udawałeś, że mnie nie znasz.
Riva zwiesił głowę. Zacisnął lewą dłoń w pięść i przycisnął do brzucha. Drugą dłonią zmierzwił brudne włosy i przejechał po twarzy, czując pod palcami kilkudniowy zarost. Opadł na plecy i westchnął przeciągle.
Elleya stała nad nim niczym posąg i mierzyła wrogim spojrzeniem szarych, drapieżnych oczu. Kiedyś te same oczy patrzyły na niego zupełnie inaczej. Kiedyś...
- To było ponad dziesięć lat temu – odezwał się w końcu, jakby próbował sam siebie usprawiedliwić – Oboje byliśmy tylko dziećmi. Po śmierci ojca chciałem was odnaleźć i wyjaśnić ten błąd. Ale wy zaszyliście się w tym lesie jak zaszczute psy.
- Obraził nas. Nazwał Alfę i nasz klan zdrajcami.
Riva przytaknął. Uniósł się na łokciu i spojrzał jej uważnie w oczy.
- Nie wiem, co zamierzacie ze mną zrobić. Jednak nigdy nie byłem i nie jestem waszym wrogiem. Jednak, jeśli coś mi się stanie, Zakon Kruka nie będzie brał pod uwagę kim jesteście. Wasz klan raz na zawsze przestanie istnieć.
Elleya zmarszczyła brwi, zaciskając palce na naczyniach.
- Grozisz nam?
- Nie – odparł z powagą – Tylko ostrzegam. Jednak wiem, że twój ojciec jest rozsądny. Chcę jedynie naprawić dawny błąd. Wynagrodzę wam te wszystkie lata, kiedy musieliście się ukrywać.
Elleya bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.
- Chcę rozmawiać z Alfą – rzucił nawykłym do rozkazów tonem.
- Nie przekupisz nas.
Riva prychnął głośno.
- Jesteście na to zbyt dumni. Wiem. Mam dla twojego ojca pewną propozycję. Niech to on zdecyduje, czy ją przyjmiecie. Chociaż w tych czasach... W pojedynkę macie zbyt wiele do stracenia.
Elleya bez słowa wyszła z namiotu. Wróciła pięć minut później z tą samą zaciętą miną i twardym spojrzeniem. Postawiła przed nim miskę z jeszcze ciepłą potrawką, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Potem odwiązała mu nogi i wyszła.
Riva nie zdążył nawet nic powiedzieć. Patrzył za nią z zaskoczeniem, aż w końcu wzruszył tylko ramionami. Elleya nigdy nie miała łatwego charakteru, ale szczerze mówiąc wolał już chyba jej poprzednią wersję, kiedy wszędzie za nim łaziła i zamęczała swoją żywiołową obecnością. Kiedy dało się z nią normalnie porozmawiać.
Ludzie naprawdę się zmieniają. Mam nadzieję, że Elleyi w końcu znudzi się ta udawana wrogość.
Był tak głodny, że błyskawicznie opróżnił całą miskę. Ciepła, pożywna zupa rozgrzała go od środka i napełniła nową energią. Wciąż był słaby i obolały, jednak już nie na tyle, by tylko leżeć. Rozmasował odrętwiałe stopy, po czym przymknął oczy i skupił się na swojej Mocy. Już dawno tego nie robił, bo bał się spojrzeć prawdzie w oczy. Po tym, co przeszedł, nie spodziewał się wiele. I miał rację.
Moc Kruka wciąż pulsowała w jego żyłach. A raczej jej marne resztki. Zanim jego energia sama się zregeneruje, minie trochę czasu. Nie miał nawet tyle siły, aby się zmienić, co było naprawdę żałosne. Zerknął na znamię po zewnętrznej stronie dłoni i westchnął, zaciskając ją w pięść. Ta cholerna blizna wcale nie chciała zniknąć. Ból towarzyszący korzystaniu z Mocy coraz bardziej się nasilał i wiedział, że będzie tylko gorzej.
Nie miał pojęcia, dlaczego Elleya go odwiązała. Czyżby sądziła, że w tym stanie będzie posłusznie siedział w namiocie? A może po prostu uważała, że i tak nie zdoła uciec z obozu pełnego zwierzołaków? Być może był w tak kiepskiej formie, że uznała go za całkowicie bezbronnego i zdanego na ich łaskę. Pewnie miała rację. Dodatkowe rany na klatce piersiowej i ramionach wcale nie ułatwiały jego sytuacji.
Nie wiem, co jej chodzi po głowie. Udaje twardą i niedostępną, ale wciąż łatwo przejrzeć jej uczucia. Gdybyśmy nadal byli dziećmi, wszystko byłoby prostsze. Ale ona już jest kobietą. Piękną, dziką kobietą, na którą lepiej uważać. Chyba nie mogę dłużej jej ignorować.
Riva postanowił odłożyć problem Elleyi na później. Skoro nikt go nie pilnował i nie był związany, postanowił wyjść z namiotu i się rozejrzeć.
To jednak okazało się znacznie trudniejsze, niż sądził. Zanim w końcu stanął na nogi, zmarnował wiele cennej energii. Namiot był wąski i niski, toteż nie mógł nawet porządnie się wyprostować. Plecy i nogi miał sztywne, a mięśnie obolałe od zbyt długiego leżenia. Zaciskając usta, zrobił chwiejny krok, stracił równowagę i opadł na kolana. Syknął z bólu i pochylił się do przodu, niemal dotykając czołem ziemi. Zastygł w takiej pozycji na kilka uderzeń serca. Oddychał głęboko i miarowo, żeby się uspokoić i wyciszyć. W normalnej sytuacji mógłby zaczerpnąć trochę Mocy, by wzmocnić ciało. To jednak nie była normalna sytuacja, a gdyby spróbował teraz skorzystać z tych resztek zapasów, tylko pogorszyłby swoją sytuację.
Z jego gardła wyrwał się krótki, sarkastyczny śmiech.
- Jestem do niczego, prawda Balarze? – Odezwał się do siebie, nie mogąc opanować nerwowego chichotu – Pewnie mój żałosny widok bardzo by cię uradował.
Zmuszając ciało do posłuszeństwa, wypełzł z namiotu na kolanach. Słońce wisiało już wysoko na niebie i jego ciepły blask zakuł go w oczy. Powietrze przesycone głosami i zapachami przyjemnie opatuliło jego obolałe ciało. Wziął głęboki wdech, czując pod palcami ciepłą, twardą ziemię i miękką trawę, ubitą przez wiele par stóp. Zakręciło mu się w głowie i bez oporu poddał się naporowi lekkiego wiaterku, który przewrócił go na plecy. Leżał tak całą wieczność, mrużąc od słońca oczy i wpatrując się w błękit nieba. Wokół niego zgromadziła się spora grupka ciekawskich. Dzieci biegały wokół, trącały jego bezładne ciało i śmiały się głośno, a dorośli rozmawiali między sobą przyciszonymi głosami. Nie zwracał jednak na nich uwagi. Wiedział, że wygląda żałośnie i że w ich oczach zapewne nie wart jest królewskiego tytułu. Zamiast przejmować się tym, że jego autorytet mocno ucierpiał, martwił się jedynie faktem, że nie może zmienić się w kruka i poszybować w niebo. Tęsknił za tym uczuciem oderwania się od ziemi i za wolnością.
Ktoś stanął nad nim i zasłonił całe słońce. Riva zmrużył oczy i popatrzył na kobietę, która z rękami na biodrach, mierzyła go surowym spojrzeniem. Przy pełnym świetle jej tatuaż prezentował się o wiele bardziej drapieżnie. Wszyscy w obozie mieli identyczne znamiona, niektórzy na nogach, a jeszcze inni w mniej widocznych miejscach.
- Co ty wyrabiasz? – Warknęła.
Riva uśmiechnął się niewinnie.
- Podziwiam niebo. Ładny dzisiaj mamy dzień prawda?
Elleya prychnęła głośno, po czym rzuciła w stronę tłumu.
- Na co się gapicie?! Koniec przedstawienia!
Podczas gdy zebrani rozchodzili się z głośnym pomrukiem niezadowolenia, Elleya pomogła mu wstać. Zarzuciła sobie jego rękę na szyję, przyjmując na siebie większość ciężaru.
- Czym zasłużyłem sobie na takie traktowanie? – Zapytał, kiedy poprowadziła go między namiotami, i uchodzącymi im z drogi zwierzołakami, którzy zerkali na niego z zaciekawieniem.
Elleya ledwo dostrzegła kierowane w jej stronę pozdrowienia. Dopiero po dłuższej chwili wskazała podbródkiem na największy namiot i odpowiedziała oschle:
- Mój ojciec chce z tobą rozmawiać – potem zerknęła na niego i jeden kącik ust powędrował w górę – Musisz się mocno postarać, żeby ci wybaczył. Pamiętaj, że słowo Alfy jest dla nas święte. Od niego zależy, czy cię zabijemy, czy zaakceptujemy jako naszego króla.
Riva pokiwał głową, z powagą wpatrując się w namiot, w którym czekał na niego Yarith, Alfa Vethoynów. Kiedy ostatnio się widzieli, był tylko dzieckiem Nagle dopadły go wątpliwości, czy cokolwiek zdziała. Jak ma ich przekonać, że jego ojciec popełnił błąd, skoro nawet Elleya obarcza go winą za ich los?
     Próbując ułożyć sobie jakiś sensowny plan, rozejrzał się otwarcie po obozie. Wszyscy zdawali się zadowoleni z takiego prostego, koczowniczego trybu życia, choć przecież kiedyś należeli do bogatej, uprzywilejowanej szlachty.
    Tylko tyle. Tylko tyle pozostało z wielkiego klanu Vethoynów, władców zwierzołaków. Naliczył zaledwie około czterdziestki. A kiedyś? Zajmowali znaczną część Malgarii. Ich posiadłości i ziemie już nie stały puste, ale jeśli tylko się zgodzą, będą mogli wrócić do dawnego życia i władzy. Jeśli...
    Jego uwagę przykuło coś czarnego, co mignęło mu w polu widzenia. Uniósł głowę i spojrzał w czyste niebo, jednak nic nie dostrzegł. Dopiero po chwili zauważył, jak wysoko nad obozem krąży czarny, mały punkcik.
     Kruk.
   Riva uśmiechnął się pod nosem. Zerknął na Elleyę, ale zdawała się całkowicie pochłonięta własnymi myślami. Kulejąc, ale starając się nie obciążać jej za nadto swoim ciężarem, spuścił głowę i zapatrzył się w ziemię. Oczyścił umysł i zanurzył się w Mocy. Natychmiast przeszył go ból dłoni, ale go zignorował.
     Krążący w górze kruk miał teraz konkretną osobowość, choć wciąż był poza jego zasięgiem. Dopiero, gdy tamten odnalazł energię króla, ich umysły nawiązały słaby, odległy kontakt.
     Garet. Dzięki bogom, jak dobrze cię widzieć.
    Wasza Wysokość, nic ci nie jest?
   Jestem trochę ranny i słaby, ale wciąż żyję. Gdzie Argon?
   Jest z Ariel i zmierzają do Gildraru.
    A więc znalazł ją? To świetnie. Tylko, dlaczego akurat Gildrar?
   To dość długa opowieść, panie. Powiedz lepiej jak możemy ci pomóc. Ylon, Reeth i Darel czekają na skraju lasu. Natychmiast ich zawiadomię i cię uwolnimy, panie.
    Nie. Riva zerknął pospiesznie na boki, czy nikt mu się nie przygląda. Nic nie róbcie.
    Ale...
  Zaufaj mi. Odnalazłem Vethoynów i idę teraz rozmawiać z ich Alfą. Dopóki istnieje szansa porozumienia, nie chcę jej zmarnować. Nic mi tu nie grozi, więc nie musicie się martwić.
     Wasza Wysokość, to naprawdę nie jest...
   Wiem, Garecie, ale zaufaj mi, proszę. Daj mi jeszcze kilka godzin. Jeśli jesteście na skraju lasu, czekajcie tam na mnie. Wrócę z całym klanem, albo sam.
   - Jesteśmy – suchy głos Elleyi kazał mu unieść głowę. Znajdowali się przed szerokim, zielonym namiotem. Dwaj mężczyźni pilnujący wejścia, przyjrzeli mu się drapieżnym wzrokiem. Ich bursztynowe oczy zdawały się płonąć na słońcu.
     Riva skinął głową, zarówno do kobiety, jak i do Gareta.
    Wracaj i czekajcie na mnie. W razie kłopotów, natychmiast was powiadomię. W innym razie nic nie róbcie.
     Jak sobie życzysz, Panie.
    Garet odleciał i Riva wyprostował się z uśmiechem, po czym chwycił Elleyę pod łokieć.
    - Wchodzimy?
     Zmrużyła oczy i bez słowa wprowadziła go do namiotu. Przestronne wnętrze oświetlały wpadające przez szpary wiązki światła. Poza przedzielonym kotarą kątem do spania, w środku było niewiele mebli. Jak na te warunki panował tu niezwykły porządek. Podczas gdy kobieta stanęła sztywno przy wejściu, Riva bez skrępowania podszedł do ławy i opadł na krzesło. Przed nim siedział wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z zarostem, ogorzałą od wiatru twarzą i długimi włosami, które splótł w gruby warkocz. Jak na swój wiek miał niewiele zmarszczek, jego spojrzenie bursztynowych tęczówek nie pozostawało żadnych wątpliwości kto tu jest Alfą. Ubrany był w skóry jak pozostali jego ludzie, prawą dłonią w rękawicy skubał brodę z zamyślonym wyrazem twarzy. Kiedy jego wilcze oczy spoczęły na Rivie, jego tęczówki zwęziły się nieznacznie. Żaden nawet nie skinął sobie głową na przywitanie, tylko przez chwilę w milczeniu patrzyli sobie prosto w oczy. Riva rozparł się wygodnie na krześle i skrzyżował ramiona na piersi. Czekał.
     - Zmieniłeś się Kruczy Królu – odezwał się w końcu mężczyzna. Miał mocny, zachrypnięty głos, – Wyrosłeś na chuderlawego, ale silnego mężczyznę. Widziałem twoje rany. Musisz mieć silnego ducha, skoro przeżyłeś takie tortury.
     Riva uśmiechnął się przelotnie.
    - Dziękuję za tak pochlebne słowa. Za to ty, Yarithu nie zestarzałeś się nawet o dzień.
     Mężczyzna roześmiał się gromko i skrzyżował dłonie na brzuchu.
   - Cóż, to główna zaleta Alfy. Będę żyć tak długo, dopóki nie pojawi się mój następca i mnie nie zabije. Właściwie to czekam na to z wytęsknieniem.
    - Ojcze... – Z kąta namiotu Elleya syknęła z naganą
   Yarith uśmiechnął się do niej przepraszająco, skinął ręką, po czym pochylił się nad stołem, krzyżując przed sobą ramiona.
    - Moja córka nie chce o tym słyszeć, ale to zrozumiałe. Cieszę się, że to nie ona będzie kolejnym Alfą, bo musiałaby zabić własnego ojca – westchnął głośno – Żyję już na tym świecie tak długo, że czasem czuję się bardzo zmęczony. Przeżyłem twojego ojca i pewnie ciebie też przeżyję. – Riva milczał, wiec uznał, że czas zmienić temat – Zaczęliśmy o mnie, a przecież miałeś mi coś do powiedzenia. Słucham więc, Kruczy Królu.
Riva skinął z powagą głową.
- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, Yarithu. Chcę zawrzeć z tobą sojusz.
    Yarith zmrużył oczy, przypatrując mu się o w milczeniu. Po chwili odchylił się na krześle, a na jego twarzy pojawił się protekcjonalny wyraz.
    - Widzę, że od razu przechodzisz do sedna sprawy. Jak na więźnia jesteś bardzo arogancki i pewny siebie. Nie interesuje cię, dlaczego tu jesteś?
     Riva zerknął na Elleyę, która od razu odwróciła głowę. Jej wargi wykrzywiał ironiczny uśmieszek, ale odnosił wrażenie, że widnieje tam coś jeszcze. Zmarszczył lekko brwi i spojrzał Alfie prosto w oczy.
      - Prawdę mówiąc mało mnie obchodzi, po co mnie porwaliście – odpowiedział w końcu spokojnie – Kiedyś byliście potężnym, szanowanym klanem. Nie sądzę, że ryzykowałbyś honor i dumę dla głupiej zemsty.
       - Głupiej, mówisz? To prawda, że kiedyś mieliśmy szacunek samego króla – w głosie mężczyzny pojawiła się nuta gniewu i goryczy – Ja i twój ojciec byliśmy dobrymi przyjaciółmi, ale wystarczyło jedno słowo i wygnał nas, oskarżając o zdradę.
    - Ktoś doniósł, że służycie Niezwyciężonemu. Jako król musiał być ostrożny i myśleć przede wszystkim o poddanych.
     - Wolał wierzyć pogłoskom, niż przyjacielowi.
    - Wiem, że popełnił błąd. Sam chciał was potem odnaleźć i przeprosić, ale nie zdążył. Dlatego teraz chcę to naprawić za niego.
     - Jednak wtedy nic nie zrobiłeś w tej sprawie. Patrzyłeś tylko jak uciekamy z podkulonym ogonem.
      - Miałem tylko dziesięć lat. Musiałem być posłuszny królowi.
    - Przyjaźniłeś się z moją córką. Ufała tobie, a ty nawet nie próbowałeś jej zatrzymać. Nawet nie wiesz ile nocy przepłakała, zanim była w stanie o tobie zapomnieć.
    Riva spojrzał na Elleyę, ale ta wciąż miała odwróconą głowę. Jednak jej zaciśnięte usta i zmarszczone czoło świadczyły, że przysłuchiwała się każdemu ich słowu. Westchnął ciężko, oparł łokcie na stole i ze znużeniem zwiesił głowę.
      - Moje przeprosiny i tak nie zrekompensują wam tego, przez co musieliście przejść – odezwał się cicho.
     - Masz rację. To by było stanowczo za mało.
Przez kilka dobrych minut w namiocie zapanowała cisza. Wszyscy troje zamarli w bezruchu, jakby na coś czekali. Riva ledwo rejestrował rozbrzmiewające na zewnątrz dźwięki. Śmiech dzieci jakoś nie pasował do panującej w środku atmosfery. W jego uszach brzmiał niczym skrzywiony rechot jego umysłu. Jakby świat nabijał się z jego nieudolności i błędów. Ciepłe promienie słońca zalewały namiot wślizgując się przez każdą szczelinę, ale wewnątrz czuł jedynie przejmujący chłód.
Jeszcze tyle do zrobienia.
Przymknął powieki i oparł czoło na dłoniach.
Jeszcze tyle do naprawienia. Nigdy tak naprawdę nie chciał być królem, a od kiedy nim został, nie wierzył, że sobie poradzi.
Teraz jednak nie miał czasu na wahanie. Za wszelka cenę musi chronić ten świat i swój lud. Zanim Gathalag i Balar zniszczą to, co jeszcze mu pozostało. Zanim miał jeszcze dla kogo walczyć.
W końcu uniósł głowę, wyprostował się i spojrzał wprost w przypatrujące mu się bursztynowe tęczówki. Nadał swojej twarzy wyraz stanowczości i pewności siebie.
- Mimo wszystko chcę, żebyś przyjął moje przeprosiny i wrócił ze mną do Malgarii – odezwał się w końcu - Odzyskacie dobre imię, ziemię i wszelkie przywileje. W zamian miałbym tylko jeden warunek.
Yarith milczał. Nachmurzył się i przez chwilę patrzył na córkę, jakby porozumiewał się z nią mentalnie, co może właśnie się działo. W końcu przeniósł na króla drapieżne spojrzenie i skinął nieznacznie głową.
- Przez wzgląd na dawne czasy wysłucham twojej propozycji, chociaż niczego nie oczekuj.
Riva odchrząknął, ukrywając uśmiech satysfakcji.
- Jak zapewne wiesz, Areel nie żyje i Niezwyciężony zaczyna się budzić. Gromadzi wokół siebie liczną armię. Zieloni Ludzie, zwierzołaki, centaury i wszyscy, którzy są przeciwko mnie. Już teraz mają znaczną przewagę, a obawiam się, że to jeszcze nie koniec.
- Wiec chcesz, żebyśmy ci pomogli – stwierdził Yarith. Nawet Elleya nadstawiła ucha, i stała się bardziej czujna.
     Riva pokiwał głową.
   - Nie ukrywam, że siła i spryt twojego klanu są niezastąpione. Zwłaszcza twoja chłodna logika i strategiczne umiejętności. Potrzebuję doświadczonego, zaufanego doradcę. Któż inny mógłby stanąć u mego boku, niż sam Alfa Vethoynów, prastarego klanu zwierzołaków?
      Mężczyzna prychnął, ale w kącikach jego warg pojawiło się widoczne zadowolenie. Wstał i zaczął przechadzać się po wnętrzu namiotu, od jednego krańca do drugiego. Splótł dłonie za plecami i ściągnął gęste brwi, jakby podejmował bardzo trudną i ważną decyzję. Jednak wiadomo było, że nie ma praktycznie żadnego wyboru. Riva rozumiał jego wahanie, chociaż uważał, że niepotrzebnie marnuje ich czas.
    - Sądzisz, że po tym wszystkim, ot tak wam przebaczymy i wrócimy do dawnego życia jakby nic się nie stało? – To było retoryczne pytanie, na które nie oczekiwał żadnej odpowiedzi.
     Riva po raz pierwszy pozwolił sobie na lekki uśmiech. Yarith w gruncie rzeczy nie był tak dumny i uparty, za jakiego uchodził. Oczywiście nie zamierzał tak łatwo ustąpić, ale młody król też miał swoje sposoby.
     - Sądzę, że tak – odparł Riva, lekkim, pewnym tonem – Nie tylko ze względu na starą przyjaźń, ale również, dlatego, że szykuje nam się wojna, a ja zdecydowanie chce mieć was po swojej stronie. Aby zmazać złe imię, będziesz musiał publicznie złożyć mi przysięgę wierności. W zamian uczynię cię moim najbliższym doradcą, a twój klan zasiądzie na honorowym miejscu wśród szlachty.
     Yarith nie przestawał krążyć po namiocie, nawet, kiedy Riva skończył mówić. W zaległej ciszy słychać było jedynie jego równomierne kroki i hałasy na zewnątrz. Riva zerkał to na dziewczynę, to na Alfę, Elleya zaś z zaciśniętymi ustami wbiła wzrok w ziemię, jakby próbowała rozgryźć, co naprawdę kryje się za jego propozycją. Teraz wszystko zależało od Alfy.
     Yarith w końcu zatrzymał się przy ławie i popatrzył na niego z góry.
   - Mój klan od wieków żyje według własnych zasad i nikomu nie jest podległy. Nigdy nie składaliśmy twojemu ojcu przysięgi wierności, więc dlaczego to przed tobą miałbym ugiąć kolana?
     - Ja wierzę w waszą niewinność, ale inni ludzie niekoniecznie – wyjaśnił Riva – A dzięki temu raz na zawsze pozbędziecie się podejrzeń. Jeśli będę trzymał cię blisko siebie, ludzie zrozumieją, że darzę cię zaufaniem i twój klan wróci do dawnych łask. Jeśli jednak znacznie bardziej cenisz sobie niezależność i życie w lesie, to nie będę cię do niczego zmuszał. Sami jednak długo nie dacie sobie rady, a jeśli my przegramy, to i tak wszystko będzie stracone. Jednak wybór pozostawiam tobie, Alfo Vethoynów.
     Yarith wygiął usta w krzywym uśmiechu. W jego bursztynowych źrenicach płonął drapieżny ogień. Przed tym człowiekiem trudno było nie skłonić głowy i nawet Riva odczuwał emanującą od Alfy silną, władczą energię.
    - A więc proponujesz mi bogactwo i pozycje za posłuszeństwo – odparł wesoło Yarith, jakby usłyszał jakiś żart. – Nadal jesteś moim więźniem, a zachowujesz się tak bezczelnie jakbyśmy już byli twoimi poddanymi. Twoja propozycja jest kusząca, ale nie jestem pewny czy mogę ci zaufać, jak to zrobiłem wobec twojego ojca. Jedno jego słowo odebrało nam wszystko. Skąd mam wiedzieć czy później nie postąpisz podobnie? – Zacisnął palce na oparciu krzesła i pochylił się nad ławą – Jesteś bystrym chłopcem, więc wiesz, jaka jest twoja sytuacja. Nawet moja córka mogłaby cię teraz pokonać. I pewnie zdajesz sobie sprawę, że moi ludzie z chęcią by cię rozszarpali, gdyby nie powstrzymywało ich moje słowo. Żyjesz jeszcze tylko ze względu na naszą znajomość... królu.
Riva zacisnął pod stołem lewą dłoń. Był cholernie słaby, śpiący i wyczerpany. Jednak ani ten mężczyzna, ani jego córka nie mogli tego zauważyć.
     Roześmiał się nagle może zbyt głośno. Wstał zaskakująco lekko, podczas gdy Yarith przyglądał mu się z wyrazem tłumionego gniewu. Riva obszedł ławę i stanął przed mężczyzną, tylko trochę od niego wyższym.
    - Yarithu, Yarithu... – Westchnął głośno – Naprawdę mnie nie doceniasz. Ja twoim więźniem? – Parsknął z rozbawieniem, nie zwracając uwagi na coraz bardziej skonsternowaną minę Alfy – Zostałem tutaj tylko dlatego, że trafiła mi się okazja, aby naprawić błąd ojca. W tej chwili potrzebuję waszej pomocy i przyznaję to otwarcie. Nie mam czasu na gierki i jak najszybciej muszę wrócić do stolicy. Z twoim klanem, albo bez. Może chwilowo jestem osłabiony, ale wciąż jestem Kruczym Królem. Jako Alfie należy ci się oczywiście szacunek, ale wybacz, to ja rządzę tym krajem i to na mnie spoczywa obowiązek jego ochrony. Sądzisz, że którykolwiek z twoich ludzi mógłby się ze mną mierzyć? Nie odzyskałem jeszcze pełni swojej Mocy, jednak... – Wyciągnął lewą rękę wierzchem do góry, ukazując czarne znamię w kształcie pióra. Po chwili tuż nad dłonią zafalowała ciemna mgiełka i przed ich oczami pojawiło się krucze pióro. Riva chwycił je delikatnie w palce i od niechcenia zaczął się nim bawić. Na szczęście tym razem poszło gładko i obyło się bez bólu. Oparł się o ławę i zerkając na mężczyznę, uśmiechnął się pod nosem. – Nikt nie docenia piękna i magii kruka. Dla twojej wiadomości, to pióro pochodzi z mojego skrzydła. Jest małe i delikatne, ale gdybym teraz je upuścił, zrównałoby tą polanę i cały Zapomniany Las z ziemią. – Yarith otworzył i zamknął usta, jakby zabrakło mu słów. Starał się zachować spokój, chociaż patrzył na pióro takim wzrokiem, jakby lada chwila miało się na niego rzucić. Riva przekrzywił lekko głowę i kontynuował: – To jedna z najprostszych i zarazem największych umiejętności Kruczego Króla. Mogę niszczyć nawet całe miasta. Wspaniałe, prawda? – Nie wspomniał już o tym, że w swoim stanie nie potrafi przywoływać większej ilości piór, a jedno z pewnością nie wysadziłoby nawet tej polany. Uznał jednak, że tak drobne kłamstwo nikogo nie obrazi, a jemu pomoże w negocjacjach. Odłożył piórko delikatnie na stół, świadomy, że obaj nie odrywają od niego wzroku. Potem spojrzał na Alfę i zacisnął palce na jego ramieniu – Jeszcze nigdy nie skorzystałem z tej umiejętności i mam nadzieję, że nie będę do tego zmuszony. Nie chcę stać się taki jak Balar, który nie potrafi już przestać zabijać. Powiedzmy, że to taki mój as w rękawie, którego użyję dopiero wtedy, gdy nie będę miał wyjścia. Nie chcę, żebyś to ty pierwszy mnie do tego zmusił. Naprawdę ci ufam, Yarithu i pokładam w tobie duże nadzieje. Możesz to uznać za ostrzeżenie i zachętę. Daję ci godzinę do namysłu – dodał po chwili milczenia – Bez względu na podjętą decyzję, po tym czasie wracam do Malgarii. – skinął mu głową – Dziękuję za opiekę i gościnę.
Odwrócił się i wyszedł z namiotu na pełne słońce. Przeciągnął się z zadowoleniem mimo bólu w ramionach. Wokół namiotów biegały dzieci, a ich krzyki i śmiech łączyły się z wesołym śpiewem ptaków. Riva zmrużył oczy i rozejrzał się po polanie, pełen uznania dla tych potężnych, dumnych wojowników, którzy potrafili żyć godnie nawet w środku lasu.
Czekając aż Elleya skończy dyskutować z ojcem o jego propozycji, oddał się rozmyślaniom. Wtedy jeden z chłopców odłączył się od swojej grupy i podbiegł do niego z ciekawością zmieszaną z lękiem. Stanął przed Rivą i zadarł głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Miał rozchylone usta i marszczył brwi, wyraźnie zaaferowany jego widokiem. Riva uśmiechnął się do niego przyjaźnie, ale chłopiec chyba tego nie zauważył, robiąc wręcz zabawną, poważną minę. On również miał tatuaż klanu, wyglądający jak zadrapanie na prawej nodze, poniżej kolana.
- Jesteś naszym więźniem, prawda? – Zapytał przesadnie głośno. Kilkoro dzieci zastygło niedaleko i teraz obserwowały ich w milczeniu.
- Wygląda na to, że tak.
- To, dlaczego nie jesteś uwiązany i chodzisz sobie wolno po naszym obozie?
Riva parsknął krótkim śmiechem i zmierzwił chłopcu włosy, na co malec skrzywił się urażony i szybko odsunął.
- Ponieważ rozmawiałem z waszym Alfą – odpowiedział z rozbawieniem.
- Po co?
     - Jest moim starym przyjacielem i chciałem go przeprosić.
- Za co?
Riva znów się roześmiał, ale chłopiec był jak najbardziej poważny. Miał nadzieję, że Yarith szybko podejmie decyzję, bo robił się niecierpliwy.
- Jeśli bym ci powiedział, musiałbym cię zabić.
Chłopiec otworzył szeroko oczy, po czym odwrócił się i pobiegł do swoich kolegów. Oddalając się całą grupą, usłyszał jeszcze jego gniewne słowa:
- Głupek. Wyobrażacie sobie, że mi zagroził? Nie wie, że już potrafię się zmieniać?
Riva pokręcił głową z szerokim uśmiechem. Kiedyś ci malcy wyrosną na silnych wojowników, a on zamierzał zapewnić im dobre życie.
    Gdzieś po pół godzinie usłyszał szelest odsuwanego płótna i kroki za plecami, ale nawet nie drgnął. Elleya była już tuż za jego plecami i sięgała po sztylet u pasa. Wtedy Riva poruszył się ledwo dostrzegalnie i zniknął jej z oczu, by po sekundzie pojawić się za jej plecami. Zaklęła cicho, kiedy położył dłoń na rękojeści jej ostrza, zanim w ogóle zdążyła za nią chwycić.
- Nigdy nie wiem jak ty to robisz – westchnęła, nie odwracając głowy.
- I nigdy się nie dowiesz – mruknął, łaskocząc ją w ucho – Już powinnaś się nauczyć, że nigdy mnie nie pokonasz.
    Elleya skrzywiła się i burknęła coś pod nosem. Nagle złapała go za przegub dłoni i pociągnęła, próbując powalić na ziemię. Rivę przeszył ostry ból w lewej dłoni i na klatce piersiowej. Zachwiał się i pociągnął ją za sobą. Wylądowała na nim całym ciężarem, po czym uniosła się na rękach i napotkała pełne rozbawienia jasnoszare oczy. Ich twarze dzieliły od siebie milimetry. Musiała opuścić wzrok by dostrzec szeroki uśmiech na jego wargach.
    - Wiesz, że to się nie liczy.
    Wydęła wargi niczym mała dziewczynka.
   - Kiedyś cię pokonam.
   Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Rozumiem, że razem ruszamy do Malgarii.
- Mój ojciec nie dał się przekonać, że to ryzykowny pomysł.
- Tak. Ja też się cieszę, że wracamy do domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych