czwartek, 3 marca 2016

Rozdział 4

No to wrzucam kolejny fragment, mam nadzieję, że ktoś czyta i może ktoś w końcu skomentuje:)


      Głęboka noc przyniosła ze sobą mroźne podmuchy wiatru i odległe pohukiwanie sowy. Jednak w obozie na tyłach zrujnowanej posiadłości nikt nawet nie myślał o spaniu. Około pięciu tuzina wojowników zebrało się na placu, w równym, sztywnym szeregu. Niektórzy bali się nawet mrugnąć, inni dłubali w zębach, ziewali, lub szeptali między sobą.
     Balar był tak wściekły, że jak tylko ustawili się przed nim w szeregu, bez słowa wyjaśnienia zabił pierwszego z brzegu wojownika, rozrywając go od środka poprzez zaklęcie Posłuszeństwa. Jego zmasakrowane ciało leżało teraz między nimi, jako przestroga dla pozostałych.
     Szybkim krokiem przemierzał plac w tą i z powrotem, z ponurym grymasem na twarzy.
    - Panie, to naprawdę...
   Balar nie wiedział, kto się odezwał i mało go to obchodziło. Machnął ręką i wojownik w pierwszym szeregu padł martwy na piasek z krwawymi łzami wypełniającymi szeroko otwarte oczy. Wśród reszty zapanowało nerwowe poruszenie. Balar przystanął gwałtownie i w jednej chwili zapanowała absolutna cisza. Zmrużył oczy i popatrzył na nich ostro, z morderczym błyskiem w czarnych tęczówkach.
     - Nie obchodzą mnie wasze głupie wymówki – warknął ze złością – Nie po to tu jesteście, żeby zabawiać się ze służącymi i się lenić.
     - Ale Panie, my naprawdę...
  - Milczeć! – Kolejny wojownik padł martwy, podobnie jak jego poprzednicy, bez żadnego uprzedzenia. Ten, który się odezwał, zadrżał gwałtownie. – Chyba wyraziłem się jasno. Nie toleruję głupoty i braku posłuszeństwa. Zapytam więc jeszcze raz. Dlaczego nikt nie próbował zatrzymać dziewczyny?
     Nocną ciszę rozdarło jedynie pohukiwanie sowy.
    - To stało się zbyt szybko, a poza tym, część z nas była daleko – w końcu ktoś z tyłu odważył się odezwać.
    Baral wyciągnął prawą dłoń, nad którą pojawiło się kilka czarnych piór. Zatańczyły w powietrzu, tuż przed nosem pierwszego szeregu wojowników. Musnęły jednego po policzku, drugiego po piersi. Mężczyźni z przerażeniem cofnęli się zgodnie kilka kroków.
   - Mam dzisiaj naprawdę kiepski humor, więc jeśli nie chcecie dołączyć do swoich martwych kolegów, lepiej ruszcie swoje leniwe tyłki i mi ją znajdźcie. Możecie zabić jej towarzyszy, ale dziewczyna jest moja. Czy to jasne? – Kiedy odpowiedziały mu szybkie skinienia głową, warknął – To, na co czekacie? Ruszać się!
Wojownicy odwrócili się bez słowa i w chaotycznej grupie pognali w mrok nocy, płosząc cykady i robiąc wokół siebie dużo hałasu.
Balar skierował się w stronę dworu. Zaklął ostro, próbując iść prostym, sprężystym krokiem, co w jego obecnym stanie było raczej niemożliwe. Blizny na całym ciele, które pozostały mu po wizycie w podziemnym królestwie Jormunga, zrobiły z niego kalekę na całe życie. Najgorszy ból już minął, ale wciąż, kiedy się poruszał miał wrażenie, jakby jego ciało składało się z samych strupów. Już nigdy nie będzie tak zwinny i szybki jak kiedyś. A swoją frustrację i złość najlepiej wyładowywał na innych.
    Wtargnął do kuchni, gdzie służące zdrętwiały ze strachu na jego widok, ale Balar nawet na nie nie spojrzał, szybkim krokiem kierując się do głównego holu. Spróchniałe deski skrzypiały przy każdym kroku, niczym jęki udręczonych dusz. Wszystko pokryte było delikatną warstwą kurzu, a powietrze miało posmak pleśni i wilgoci. Nawet, jeśli miałby się stąd wyprowadzić, to wyłącznie dla Rairi. Być może kiedyś to zrobi, ale nie dlatego, by sprawić jej przyjemność. To była ostatnia rzecz, o której myślał.
     Właśnie Rairi stanowiła jego kolejny problem. Jeśli dowie się, że dziewczyna mu się wymknęła...
Na drugim piętrze usłyszał jakiś hałas, który wyraźnie dochodził z biblioteki. Z tego, co pamiętał, do tej pory przebywała tam tylko Ariel. A skoro ona to i...
    Kuśtykając lekko, ruszył szybko w tamtym kierunku. Bez zbędnych ceregieli otworzył z hukiem drzwi i wszedł do ciemnej komnaty, wypełnionej po brzegi książkami. Przeszedł między regałami w głąb sali, z towarzyszącym mu poskrzypywaniem desek. Na podłodze w kącie paliło się kilka świec. Pośrodku siedział Sato i trzymał na kolanach otwartą księgę. Patrzył teraz na Balara i z zaskoczeniem mrugał powiekami.
     - Sądziłeś, że się ukryjesz? Wiem, że to ty pomogłeś jej uciec.
Sato wstał spokojnie, nie spuszczając z niego bursztynowych, drapieżnych oczu. W kąciku ust pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Możesz szaleć ze złości i nawet mnie zabić, ale już jej nie odzyskasz.
Jego pewność siebie rozsierdziła Balara. Otaczające go podłużne cienie trzasnęły o podłogę, aż rozległ się nieprzyjemny, głuchy dźwięk.
     - Ty parszywy kundlu. Pożałujesz, że w ogóle odważyłeś się z nią zaprzyjaźnić – pojedynczy cień owinął się wokół bioder Sato i przyciągnął go do Balara, który z ponurym grymasem pochylił się nad jego uchem – Rozgniewałeś mnie i to bardzo. Wcześniej miałeś naprawdę dobre życie, ale sam z niego zrezygnowałeś.
Balar naprawdę musiał kogoś uderzyć. Więc bił Sato tak długo, aż rozbolały go ręce. Krępujące go więzy w końcu znikły i Sato upadł ciężko na podłogę. Stęknął głośno, ale się nie podniósł i nawet nie otworzył oczu. Ale to Balar zaciskał z bólu szczęki i choć wiedział, że jego ciało będzie tego żałować, zaczął teraz bezlitośnie kopać wojownika gdzie się dało. W pewnym momencie uderzył tak mocno, że Sato przejechał po podłodze i uderzył w regał, który zachwiał się nad nim niebezpiecznie. Chłopak wciąż oddychał, choć już się nie poruszył.
Balar przyglądał mu się przez chwilę, a potem wyszedł z biblioteki i zatrzasnął za sobą drzwi. Wspinając się na najwyższe piętro, dyszał ciężko z wysiłku i bólu, który zaatakował jego zdeformowane ciało. W pierwszej kolejności z przyzwyczajenia zajrzał do pokoju obok. Pusty stół i prycza wyglądały dziwnie nienaturalnie i obco. Pojedynczy promień księżycowego światła osiadł na łóżku, zapewne tam, gdzie leżała godzinami i planowała ucieczkę. W powietrzu wciąż unosił się jej zapach, choć tylko czuły węch mógł go wychwycić. Kiedy otworzył drzwi swojego pokoju, zdawało mu się przez sekundę, że w mrocznym korytarzu mignęły mu rude włosy. Schował się w ciemnościach swojej samotni i zwalił ciężko na pryczę. Nawet nie miał siły by zdjąć płaszcz i buty. Zamknął oczy, kiedy nagle jego ciało przecięła pojedyncza błyskawica bólu i potężna świadomość wkradła się do jego znużonego umysłu.
Jak się czuje mój najwierniejszy sługa?
Skrzywił się ledwo dostrzegalnie. Sama jej obecność wywoływała w nim dziwny, mrowiący ból, ale prawdopodobnie robiła to z pełną premedytacją. I tak miał wrażenie, że obchodzi się z nim wyjątkowo łagodnie.
Nie jestem twoim niewolnikiem. Warknął. I właśnie zamierzałem iść spać.
Och, drogi Balarze, nie denerwuj się tak. Nawet nie wiesz jak za tobą tęsknię. Im szybciej wykonamy swoją robotę, tym szybciej będziemy mogli wreszcie się spotkać. Takie rozmowy na odległość nie są wcale zabawne.
Przykro mi. W tej chwili i tak bym do ciebie nie przyszedł, nawet, jeśli byś mnie błagała. Nie cierpię centaurów.
W takim razie zabiję je, jak tylko wykonają dla mnie zadanie.
Lepiej tego nie rób. Mogą się jeszcze przydać.
Nie lubię słuchać czyichś rozkazów, ale w tym wypadku się zgadzam. Kiedy je wypuszczę, będą otępiałe i zdezorientowane. Narobią wiele szkód.
Gdzie jesteś?
W drodze do Zielonego Lasu. Sama dotarłabym tam szybciej, ale tak jest nawet zabawnie. A najlepsze dopiero przede mną. Jednak dosyć o mnie. Jej głos stał się o tonę ostrzejszy. Widzę, że ta mała ci uciekła. Jeśli jej nie znajdziesz, nasz Pan będzie bardzo niezadowolony.
Nie musisz mi przypominać. Pracuję nad tym.
Śpiąc?
Jestem zmęczony. Posłałem za nią wszystkich moich ludzi. Jutro z samego rana to załatwię.
Mam nadzieję. Jeśli będzie z Kruczym Królem, zabij go. A dziewczynę przyprowadź do Czarnej Wieży. Nasz Pan chce się z nią spotkać. Chyba dasz radę?
Nie wierzysz we mnie?
Tylko się upewniam. Twoje rany wciąż są świeże, więc lepiej na siebie uważaj. Nie chcę, żeby teraz coś ci się stało.
Od kiedy to martwisz się o moje życie?
Od zawsze mój drogi. Wciąż cię pragnę, więc mam nadzieję, że przeżyjesz jak najdłużej.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, roześmiała się i odpłynęła z jego umysłu.
Balar otworzył oczy. Znajdował się w swojej malutkiej komnacie, otoczony ciszą i gęstym mrokiem. Zza ściany nie dochodziły żadne dźwięki, ale przecież nigdy już nic stamtąd nie usłyszy. Mógłby się skupić i znaleźć ją w mgnieniu oka. Był na to jednak zbyt zmęczony.
Jutro. Jutro ją znajdzie i zrobi, co do niego należy.


***
     Namiot był niski i przeznaczony, co najwyżej dla dwóch osób. W środku nie było żadnych przedmiotów ani mebli, nawet prostego krzesła. Przez luźno zwisające płachty materiału stanowiące wejście do namiotu, wdzierało się chłodne powietrze wieczoru oraz snop księżycowego światła.     Riva leżał spokojnie na plecach pośrodku namiotu i próbował zmusić ociężały umysł do pracy. Nogi i ręce ścierpły mu od więzów i zbyt długiego bezruchu. Był głodny i spragniony, ale najbardziej doskwierający był ból klatki piersiowej i barków, które pokrywały podłużne, wciąż świeże i nie zagojone czerwone pręgi. Z trudem przypominał sobie ostatnie wydarzenia, a sama próba zaczerpnięcia Mocy powodowała jeszcze większy ból głowy i lewej dłoni.
    Nie miał pojęcia gdzie jest, czyj to namiot i jak długo był nieprzytomny. Miał jednak niedobre przeczucie, że z jednych kłopotów, wpakował się w następne.
     Powietrze przesycone było dymem z ogniska, pieczonym mięsem i tą specyficzną piżmową wonią dzikich zwierząt. Z zewnątrz dochodziły go różne odgłosy. Pokrzykiwania ludzi, śmiech dzieci, liczne kroki, a także wycie wilków i innych zwierząt. Błądząc wzrokiem po płachcie namiotu, powoli przypominał sobie ostatnie wydarzenia. Porwanie, przesłuchiwanie przez tą elfkę, a potem ucieczkę. Czuł się przegrany i poniżony. Gdyby nie Ceron, pewnie umarłby w tamtej cuchnącej oborze i nikt by nawet nie wiedział, gdzie leży jego ciało.
     Żałosne. Jestem beznadziejnym królem.
   Nie wiedział nawet, co się stało z Ceronem i czy nadal żyje. Sam był tak ranny i osłabiony, że nawet nie potrafił trzeźwo ocenić całej sytuacji, nie mówiąc już o próbie ucieczki. Po raz pierwszy czuł się tak bardzo bezradny. Wszystkie mięśnie miał tak obolałe, że nie wiedział nawet czy dałby radę wstać o własnych siłach. Poza tym lewa dłoń piekła niemiłosiernie, co uniemożliwiało mu nawet przemianę.
    Kilka razy próbował walczyć z więzami, ale poza dodatkowym bólem, niczego nie zdziałał. Z głośnym westchnieniem ułożył się na boku, próbując przywrócić krążenie w dłoniach. Zemdliło go od odoru zaschniętej krwi na ranach, więc zamknął oczy i skupił się na odległym zapachu lasu. Skoncentrował się na oddechu, aż jego ciało w końcu się odprężyło, a myśli przestały przyprawiać o ból głowy.
     Zaczynał już przysypiać, jednak nagły ruch wzbudził w nim czujność. W progu pojawiła się młoda kobieta z naręczem bandaży i glinianą miseczką w drugiej ręce. Na sobie miała krótką sukienkę ze skóry niedźwiedzia odważnie odsłaniającą większą część ciała. Ciemnobrązowe włosy spływały luźno na ramiona, do tego miała długie, zgrabne nogi i filigranową figurę. Emanowała drapieżną siłą i pewnością siebie.
     - Widzę, że nareszcie się obudziłeś – odezwała się szorstko, obrzucając go chłodnym spojrzeniem.
Podeszła do niego i uklękła tuż obok. Dopiero z bliska zauważył, że jej oczy również były szare, tyle, że o kilka odcieni ciemniejsze. Miała ogorzałą od słońca, ciemniejszą karnację i w głębi duszy musiał przyznać, że jest naprawdę piękna. Jej pełne, zmysłowe usta, były w tej chwili lekko zaciśnięte i milczące. Na oko mogła być niewiele od niego starsza.
    Be słowa obróciła go na plecy, po czym zaczęła obmywać jego tors gęstą miksturą, która miała dziwny ostry zapach i przy zetknięciu ze skórą, parzyła, jakby dopiero co wyjęto ją z ognia. Riva syknął cicho, ale bez protestu wytrzymał jej zabiegi. Ponieważ kobieta nie patrzyła na jego twarz, sam mógł spokojnie jej się przyglądać. I im dłużej na nią patrzył, tym miał dziwne uczucie, jakby gdzieś już ją spotkał. Czy mógł zapomnieć takie oczy?
     Gdzieś na dnie umysłu zamajaczył mu krótki fragment niewyraźnego wspomnienia.

Przechodząc przez otwartą bramę, obejrzała się z grymasem gniewu i poczucia zdrady. W jej szarych oczach lśniły łzy.

     Kobieta znała się na rzeczy, bo sprawnie i szybko opatrzyła jego rany i porządnie zabandażowała. Kiedy skończyła, bez słowa ruszyła do wyjścia.
    - Poczekaj.
    Zatrzymała się w progu z dłonią podtrzymującą luźny fragment płachty, wpuszczając do środka więcej bladej poświaty księżyca. Odwróciła się i zmrużyła oczy, spoglądając na niego z wyraźną niechęcią.
- Gdzie jestem? – Zapytał ochrypłym głosem. Podejrzewał, że jeśli pierwszy nie zacznie mówić, niczego się od niej nie dowie. A skoro opatrzyła jego rany, raczej nie zamierzała go zabić.
- To akurat nie powinno cię obchodzić – odparła sucho.
- Gdzie jest Ceron? Co z nim zrobiliście?
- Ten staruch? Nie żyje. Znaleźliśmy go martwego przy drodze – powiedziała obojętnie i wyszła.
Riva otworzył i zamknął usta w bolesnym zdumieniu.
    A więc Ceron nie żyje?
    Przez długi czas leżał bez ruchu, z trudem oswajając się z tym bolesnym faktem. Śmierć przyjaciela naprawdę go dotknęła. Czuł się dodatkowo winny, że to przez niego hrabia musiał tyle wycierpieć. Ceron zawsze służył młodemu królowi radą i nie uchylał się od obowiązków. W pewnym sensie zastępował mu ojca, którego stracił stanowczo zbyt wcześnie. Był też jego doradcą i najlepszym przyjacielem.
     Kiedy kobieta wróciła późną nocą, Riva zdążył się zdrzemnąć, choć starał się być czujny i przytomny. Nieznajoma tym razem przyniosła jedynie gliniany kubek. Bez słowa pomogła mu usiąść i przytknęła naczynie do ust. Riva spojrzał na nią, a potem na gęsty płyn. Miał ostry, intensywny zapach i jasno niebieski kolor. Nie znał żadnych specyfików ani roślin, które mogłyby tworzyć ten dziwny napar.
     Ponownie spojrzał na kobietę, zmarszczył lekko brwi i zacisnął usta. Cokolwiek było w kubku wolał tego nie pić. Jego ciało nie wytrzymałoby kolejnej dawki czegokolwiek toksycznego. Jeśli próbowała go zabić albo otumanić, nie zamierzał się tak łatwo poddać.
     Kobieta dostrzegła jego wahanie i jej wargi drgnęły w ironicznym grymasie.
    - Na twoim miejscu też bym myślała, że to trucizna. Ale nie masz się, czego bać, Wasza Wysokość – ostatnie słowa wymówiła z nieukrywanym cynizmem – To tylko grik. Ma taki kolor, bo robiony jest z niebieskich kwiatów. Pomaga w leczeniu ran i uśmierza ból.
     Riva przyglądał jej się nieufnie.
    - Grik? – Zapytał ostrożnie – Nigdy nie słyszałem o takiej roślinie.
    Przewróciła oczami, ale jej uśmiech stał się szerszy i bardziej wyniosły. Ku jego zaskoczeniu, wyjaśniła spokojnie:
   - Ten kwiat występuje tylko w niektórych lasach i kwitnie wyłącznie w nocy. Trzeba go zebrać zanim osiądzie na nim rosa i szybko przyrządzić, bo uschnie i straci swoje właściwości. Jego łodyga i liście mają wiele innych przydatnych zastosowań. A teraz pij, bo wystygnie.
    Riva nie był pewny czy powinien wierzyć jej słowom, ale chyba nie miał wyjścia. Zresztą, gdyby ten grik miał być trujący, z pewnością już wcześniej by o nim słyszał.
     Przyjrzał się niebieskiej substancji i w końcu skinął krótko głową. Przechyliła kubek i ostrożnie upił niewielki łyk. Palący ogień wdarł się do jego gardła i niemal od razu się zakrztusił, o mało nie wypluwając naparu. Miał nieprzyjemny cierpki posmak, ale musiał stwierdzić, że rzeczywiście działa. Już po chwili poczuł wyraźną różnicę. Ból towarzyszący mu od momentu przebudzenia, nieco zelżał, a myśli stały się jaśniejsze.
    Kobieta prychnęła cicho, ponownie podtykając mu kubek. Bez sprzeciwu wychylił duszkiem całą zawartość, starając się ignorować ogień w ustach i przełyku.
   W pewnym momencie jego wzrok powędrował na jej odsłonięte ramię, gdzie widniał dziwny, poszarpany tatuaż. Dwie podłużne linie przypominające draśnięcie pazurów coś mu przypominały. Przez chwilę wpatrywał się w niego bezmyślnie, z coraz silniejszym wrażeniem, że powinien wiedzieć, co oznacza.
    Nagle otworzył szeroko oczy i zakrztusił się napojem. Kobieta zabrała kubek i zaklęła cicho, kiedy wypluł na podłogę kilka kropel. Potem spojrzał na nią w zdumieniu.
    - Vethoyni – wyszeptał, jakby jeszcze nie dowierzał własnemu odkryciu.
    Wyprostowała się i spojrzała na niego z rozbawieniem.
    - Myślałam, że nigdy tego nie odkryjesz. Tak królu, w końcu sobie o nas przypomniałeś. Na twoje nieszczęście jeszcze żyjemy. Jesteś na naszym terytorium, a jak wiesz my nie uznajemy ludzkich zasad – zanim wyszła z namiotu, zerknęła na niego przez ramię. W jej stalowych oczach nie było ani krzty litości. Były równie ostre jak klinga miecza. – Nadszedł czas byś zapłacił za błędy ojca. Osobiście dopilnuję, żebyś nie zapomniał, jak twoja rasa znieważyła mój klan.
Kiedy wyszła, Riva opadł na ziemię i zamknął oczy, kompletnie wyczerpany.
A więc trafiłem do kryjówki Vethoynów. Interesujące.
Tyle lat próbował ich odnaleźć i porozmawiać. To był dobry moment, właściwie najlepszy, jaki mógł mu się trafić. Jednak bogowie wciąż nad nim czuwają.
Riva przestał się martwić i odetchnął z ulgą. Na razie pozostawało mu tylko odpoczywać. Dopóki ma krucze znamię na dłoni, może czuć się bezpieczny. Nawet Vethoyni będą musieli zaakceptować jego władzę.
Załatwię to szybko i wrócę do zamku. Pewnie wszyscy mnie szukają, a Argon szaleje z niepokoju. Czy wróciłaś do domu? Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku, Ariel. Już nie mogę się doczekać, żeby znów cię zobaczyć.
Wyszeptał głośno jej imię i w następnej sekundzie już spał.


***
     Odkąd Cyrret odpłynął, Cerela nikt nie pilnował. Dlatego bez trudu przemknął przez uśpioną wioskę i obok drzemiących strażników. Kiedy dotarł do pieczary w lesie, ich dawnej kryjówki, reszta już tam była. Zinn, Mared i Tiril siedzieli skuleni na zimnym kamieniu i milcząc, wpatrywali się we własne, przetarte buty. Panującego w środku głębokiego mroku nie rozpraszało nawet chłodne światło księżyca. Kiedy wszedł do opuszczonej jaskini, unieśli głowy i popatrzyli na niego beznamiętnie. Zinn skulił się jeszcze bardziej, a jego blada twarz wyglądała tak, jakby zaraz miał się rozpłakać. Mared zagryzł wargi i zmarszczył brwi, jako jedyny demonstrując swój gniew. Wszyscy mieli podkrążone oczy i sińce na ciele i twarzy. Najgorzej jednak wyglądał Tiril. Na widok Cerela, szybko odwrócił głowę i skrzywił się, demonstrując czerwoną szramę na policzku i fioletowego sińca pod okiem.
    Cerel starał się nie zwracać uwagi na fakt, że do nich nie pasuje, i że jego życie nawet się polepszyło. Rano założył czyste ubranie i ciepłe buty, zjadł też porządne śniadanie, wykradzione z kuchni.
    Stanął w cieniu naprzeciw przyjaciół, oparł się bokiem o ścianę i nonszalancko skrzyżował ramiona na piersi. Przez kilka długich minut cała czwórka milczała, wpatrując się w siebie jak zaklęta. Wdzierające się do środka chłodne powietrze przynosiło ze sobą słony zapach morza i lasu. Choć było im zimno i ledwo mogli dostrzec własne twarze, siedzieli w ciemności, z obawy, że ktoś jednak mógłby odkryć ich kryjówkę. Wiele ryzykowali, wykradając się tutaj
    - Dlaczego nas unikasz?
   Pytanie Mareda wyrwało Cerela z rozmyślań o dawnych czasach, kiedy chowali się tu przed dorosłymi, a całe dnie spędzali na beztroskich zabawach. Zerknął na przyjaciela, kopiąc czubkiem buta drobne kamyczki pod nogami.
    - Ja? – Odpowiedział pytaniem.
    Mared uniósł zaciśniętą pięść i zamierzał już wstać, ale Zinn powstrzymał go szarpnięciem za ramię i sam odezwał się z wyrzutem w głosie:
    - Odkąd ci dranie napadli na naszą wioskę, w ogóle z nami nie rozmawiasz. Nawet na ulicy udajesz, że nas nie widzisz.
    - Wiemy, że teraz cierpisz – wtrącił cicho Tiril, pocierając zraniony policzek i krzywiąc się od czasu do czasu – Straciłeś rodziców i dziewczynę. Ale wciąż masz nas...Jesteśmy przyjaciółmi i...
    - Proszę cię – przerwał mu ze złością Mared, posyłając w stronę Cerela wściekłe spojrzenie – Nie rozumiesz tego? On najwidoczniej nie potrzebuje już naszej przyjaźni. Znalazł się wielki bohater. Co? Może powiesz nam jeszcze, że kombinujesz coś za naszyni plecami?
    Cerel nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się półgębkiem. Po dłuższej chwili milczenia, wzruszył nieznacznie ramionami.
   - W sumie nie chciałem wam o tym mówić...Skoro jednak wspomnieliście już o tym, to owszem. Mam zamiar stąd uciec.
    - Co?!!! – Cała trójka krzyknęła równocześnie.
   - Ciszej. – Cerel skrzywił się, po czym zmierzył ich chłodnym spojrzeniem – Co? Tacy zaskoczeni?
   - To...To... – Zinnowi zabrakło słów. Tiril tylko skulił się jeszcze bardziej i zwiesił głowę. Nigdy nie uczestniczył w ich kłótniach, a ta cała sytuacja najwidoczniej całkiem go załamała.
    - Więc w ogóle nie zamierzałeś nas o tym poinformować? – Warknął Mared. – A co z innymi?
   - Hmm, ale to znaczy, że uciekniesz, żeby sprowadzić, pomoc, tak?
   - Uciekam, bo chcę się stąd wyrwać i rozpocząć nowe życie. Być może udam się do De’Ilos i zaciągnę na jakiś statek. Nie wiem czy do tego czasu ktoś z was przeżyje, więc...
     Zapadła kompletna cisza. Przyjaciele patrzyli na siebie, jakby podejmowali jakąś ważną decyzję. Tylko na twarzy Tirila malował się chwytający za serce smutek. Mared wstał gwałtownie, po czym wycelował w Cerela palec.
     - Ty! – Krzyknął, aż reszta podskoczyła na swoich miejscach. Zreflektował się szybko i zniżył głos – Ty szczurzy draniu! Więc naprawdę chcesz nas tu zostawić? Po tych wszystkich latach, tylko tyle dla ciebie znaczymy? – Zinn znów musiał go przytrzymać, żeby nie rzucił się na chłopaka.
- Myśleliśmy, że razem wymyślimy jak wybrnąć z tej sytuacji, ale widzę, że już sam o wszystkim zdecydowałeś?
     Cerel patrzył na nich spokojnie, w milczeniu. Uśmiechnął się z ironią. Co oni mogli wiedzieć? Nie byli świadkami jak zginęła jego ukochana, ani nie zostali w taki głupi sposób osieroceni. Jego przyszłość była jedną wielką niewiadomą. Czuł jednak, że za wszelką cenę musi przeżyć. Do tego nie potrzebował dzieciaków, którzy plątaliby mu się pod nogami.
     Cała trójka zamarła, oczekując na jego odpowiedź. Nie było sensu dalej tego przeciągać. Był senny i marzył o miękkim łóżku w etterze. Podczas nieobecności Cyrreta, cały dom należał do niego. Delektował się tą chwilą luksusu dopóki jeszcze mógł i nie zamierzał z nikim jej dzielić.
   - Mared ma rację – odpowiedział sucho – Zamierzam uciec sam, bo jestem realistą. – Podkreślił ostro, wyprostował się i popatrzył na nich kolejno. – Nie możecie mieć do mnie urazy, bo w takiej sytuacji każdy postąpiłby tak samo. W tym świecie przeżyją tylko najsilniejsi. Jeśli wasze rozumki nie mogą tego pojąć, to już wasz problem.
    - Ty wredny...!
    Zinn w końcu przestał się hamować i również wstał. Teraz jedynie Tiril siedział na podłodze, skulony i drżący, w milczeniu obejmował ramionami kolana. Cerel nie mógł długo patrzeć na swojego najbliższego przyjaciela. Wiedział, że jeśli ten w końcu by się odezwał, jego starannie budowany mur szybko by runął. Żałosny wygląd chłopaka sprawiał tylko, że Cerel cierpiał jeszcze bardziej.
     Musiał uciec, bo był bezsilny.
   Musiał uciec i jak najszybciej zapomnieć. To miejsce, wszystko tutaj przypominało mu, że został sam na świecie.
    Wyprostował się i podszedł do Mareda. Widząc jego zaciśnięte pięści i napięte mięśnie, parsknął pod nosem.
    - Chcesz mnie uderzyć? Proszę bardzo. Jednak gdybyś to ty był na moim miejscu, postąpiłbyś tak samo. A wiesz, dlaczego? Bo taki już jest ten świat. Mnie tu nic już nie trzyma, a ta wioska skazana jest na zagładę. Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam jeszcze umierać.
    Wyglądało jakby Mared naprawdę chciał go uderzyć, jednak nie zrobił tego. Odsłonił jedynie zaciśnięte zęby i warknął niczym wściekły pies. Tymczasem Zinn pomógł wstać milczącemu Tirilowi i postawił go przed Cerelem.
    - Mówisz, że nic cię tu nie trzyma – warknął, siłą przytrzymując chłopaka za kark, by nie uciekł – Nie będziesz, więc miał wyrzutów sumienia, jeśli tu umrzemy, jak mówisz? Najsłabsi będą się najkrócej bronić. Przyjrzyj się tej twarzy i jeśli nadal chcesz uciekać, to proszę bardzo.
    Cerel przełknął nerwowo ślinę, ale nawet nie drgnął. Patrzył Tirilowi w oczy i widział w nich swoje własne przerażenie. Chłopak miał udręczoną minę i białą jak papier twarz. Nadal milczał uparcie, choć widać było, że chce coś powiedzieć. W końcu Cerel pierwszy spuścił wzrok. Najpierw zahaczył nim o fioletowego sińca, a potem o czerwone zadrapanie na policzku. Przymknął powieki, westchnął cicho i odwrócił się na pięcie. Sztywnym krokiem ruszył ku wylotowi jaskini.
     - Ej! – Wrzasnął za nim Mared. – Więc to jest twoja odpowiedź? Zdrajca!
    - Zostaw go – odezwał się spokojnie Tiril – Niech idzie – w jego głosie nie było ani cienia złości czy żalu, jedynie cicha rezygnacja. Po tych słowach, ponownie skulił się na podłodze.
    Cerel zatrzymał się w wejściu do jaskini, odetchnął głęboko nocnym powietrzem i spojrzał na niebo ponad gałęziami drzew. Bladoniebieski rogalik księżyca to znikał to pojawiał się między chmurami. Jeśli dopisze mu szczęście już niedługo to samo niebo będzie oglądał już z innego miejsca.
Po raz ostatni obejrzał się za siebie, po czym zostawił w jaskini wstrząśniętych przyjaciół i pobiegł z powrotem do wioski. Pędził tak szybko, jakby goniła go wataha wilków. Mimo palenia w płucach zatrzymał się dopiero w swoim pokoju na piętrze etteru. Zwalił się na miękkie, szerokie łoże i dysząc ciężko, wpatrywał się w ciemność. Zasnął dopiero przed świtem.

***

Argon zamknął za sobą drzwi i usiadł na krześle. W gęstej ciemności trudno było dostrzec nawet kontury mebli. Stworzył niewielką kulę światła i popchnął ją pod sufit. Ciepły blask zalał malutki pokój na piętrze tawerny, aż od razu zrobiło się przytulniej. W milczeniu obserwował jak Arwel podchodzi do okna, staje bokiem i bez zainteresowania spogląda gdzieś w dal. Wepchnął ręce do kieszeni płaszcza i zgarbił ramiona. Krótki cień na ścianie nawet nie drgnął, podobnie jak jego właściciel.
- Jak się trzyma Falen?
Arwel drgnął niespokojnie, zamrugał parę razy i zwiesił głowę.
- Rozmawialiśmy jedynie na temat Zakonu. Był bardzo oficjalny i twierdził, że jest zajęty – odparł cicho.
Argon skinął głową, właśnie tego się spodziewając.
- Od kiedy zamknąłeś przed nim swój umysł, czuje się zagubiony. Nie wie czy powinien dalej ci ufać.
- A ty, co o tym myślisz, kapitanie? – Wojownik uniósł gwałtownie głowę i ze zmarszczonym gniewnie czołem spojrzał na Białego Kruka – Uważasz, że to ja jestem mordercą?
Argon spokojnie wytrzymał jego pełne wyrzutu spojrzenie.
- Dowód wskazuje na ciebie, Arwelu.
Mężczyzna zacisnął szczęki i pobladł. Gwałtownym ruchem zdarł z siebie płaszcz i rzucił go pod nogi kapitana.
- Czy sądzisz, że byłbym tak głupi, żeby w tym chodzić i oznajmiać wszystkim, że to ja jestem winny?! – Krzyknął ze złością, po czym odetchnął głęboko i zaczął nerwowo przemierzać pokoik, głośno stukając butami o skrzypiące deski. Przeczesał palcami długie włosy i pokręcił głową z histerycznym śmiechem. – Ja mordercą!? Przecież to śmieszne, a wszyscy tak łatwo w to uwierzyli.
- Ja w to nie wierzę...
- Słyszałeś? Ten drań, Koll, chce mnie nawet zamknąć w lochu. I co jeszcze? Zwiążecie mnie i będziecie prowadzić jak psa? Nawet Falen ma wątpliwości. To prawda, że specjalnie się przed nim zamknąłem, ale... – Arwel mówił jak nakręcony i dopiero po dłuższej chwili stanął w miejscu i popatrzył na kapitana z uniesionymi brwiami – Co?
Argon uśmiechnął się lekko.
- Przecież nigdy nie powiedziałem, że jesteś winny, tylko, że dowód wskazuje na ciebie – schylił się, podniósł płaszcz i przyjrzał się obdartemu fragmentowi. – Doskonała robota, szkoda tylko, że w złym miejscu – w zamyśleniu pogładził palcami materiał. – Nie chciałem tego mówić przy wszystkich, ale ten wydarty kawałek, choć może wydawać się, że pasuje w to miejsce, ma odrobinę inny kształt i jest gęściej poszarpany. Powiedziałbym raczej, że został wyrwany z rękawa. Prawdziwy morderca musiał się bardzo spieszyć i nie zrobił tego należycie. Robi się nieostrożny, choć gdyby się postarał, z łatwością mógłby zrzucić na kogoś winę. Tym razem po prostu mu nie wyszło – rzucił płaszcz w stronę wojownika i opadł na oparcie krzesła, krzyżując przed sobą ramiona. – Co na to powiesz?
Arwel trzymał w rękach swój płaszcz i wpatrywał się w niego z mieszaniną ulgi i zaskoczenia. W końcu z głębokim westchnieniem opadł na brzeg pryczy.
- Może ten, kto próbował mnie wrobić, chciał nas po prostu sprawdzić. Albo, co gorsza wprowadzić jeszcze większy zamęt, tak, byśmy przestali sobie ufać. – Argon pokiwał z uznaniem głową i dał znak, by mówił dalej – Po części chyba mu się udało. Większość zaczęła patrzeć na mnie podejrzliwie i nieufnie. Mogłeś od razu potwierdzić moją niewinność. Jeśli morderca jest wśród nas...
- Właśnie – przerwał mu Argon – Jeśli któryś z braci jest mordercą, musimy działać ostrożnie. Chcę go zdemaskować powoli, bez zbędnego rozlewu krwi. Niewiadomo, kiedy znów kogoś zaatakuje, a dzięki ostatnim wydarzeniom, każdy stał się bardziej czujny i nieufny. Na razie tak jest lepiej. Zresztą, gdybyś naprawdę był winny, Falen by o tym wiedział. Specjalnie od razu nie chciałem wyprowadzać ich z błędu, zresztą nie było też na to czasu. Kiedy Falen publicznie przeczyta twoje myśli, powrócimy do punktu wyjścia. Na razie ty jesteś tutaj, a on w Malgarii. Sam mógłbym udowodnić twoją niewinność tu i teraz. Z tym nie ma większego problemu. Martwi mnie tylko...
Arwel zarzucił na ramiona płaszcz i wygładził fałdy, marszcząc z niepokojem brwi.
- Co takiego?
Argon wstał i podszedł do okna. Pochylił się do przodu, oparł ręce na parapecie i powiódł wzrokiem po pustych ulicach wioski. Zmrużył oczy, jak zawsze, gdy myślał nad czymś intensywnie, po czym uśmiechnął się pod nosem.
- Takie rozmowy na odległość nic nie dają, prawda? – Odezwał się, wciąż zapatrzony gdzieś w dal, i nie czekając na odpowiedź, kontynuował: – Falen został w zamku całkiem sam. W dodatku z myślą, że jego jedyny przyjaciel może być mordercą własnych towarzyszy. To odważny wojownik, ale sądzisz, że poradzi sobie z tym wszystkim bez żadnego wsparcia? Poza tobą, nie ma żadnej rodziny ani nikogo bliskiego. Nie martwisz się o niego? - Z rozbawionym błyskiem w oczach, zerknął przez ramię na wojownika.
Arwel prychnął w odpowiedzi, ale smutek na jego twarzy był wyraźny i autentyczny.
- Oczywiście, że się martwię. Cholernie się martwię. Znam jego charakter i cały czas tylko myślę, czy właśnie w tej chwili nie robi czegoś naprawdę głupiego. Żałuję, że nie ma go tu z nami, bo teraz szczególnie przydałoby mu się coś do roboty. Jednak z drugiej strony, dobrze, że został w zamku.
Argon powrócił do podziwiania widoków za oknem.
- Dlaczego więc nie chciałeś z nim zostać? – Zapytał niedbałym tonem.
- Falen nie jest już dzieckiem. – Arwel uśmiechnął się pod nosem – Nie mogę go wiecznie prowadzić za rękę. Żeby polegać na innych, najpierw trzeba nauczyć się polegać na samym sobie.
- Nie sądzisz jednak, że już dość polegał na sobie? Nie powinien być teraz sam. Jest nam potrzebny, a jeśli w chwili słabości coś sobie zrobi... – Celowo nie dokończył zdania i zamilkł, pozwalając by wojownik sam doszedł do odpowiednich wniosków.
- Ale... – Usłyszał za plecami pełen wahania jęk. – Co mogę zrobić, jestem tutaj...
Argon odwrócił się i popatrzył mu prosto w oczy.
- Myślę, że jakoś damy sobie bez ciebie radę. W tej chwili powinieneś być w Malgarii. Tam bardziej się przydasz, swojemu rozbitemu przyjacielowi.
Arwel wstał gwałtownie, unosząc z niedowierzaniem brwi.
- Naprawdę pozwalasz mi wrócić do zamku? Naprawdę?
Argon z rozbawieniem pokiwał głową. Otworzył okno i odsunął się. Nocne powietrze wdarło się do pokoju, rozwiewając im płaszcze i włosy. Arwel po raz ostatni spojrzał na Białego Kruka z ledwo tłumioną radością.
    - Porozmawiam z Falenem i przy okazji upewnię się, że w stolicy wszystko w porządku.
     - Tak, tak – Argon poklepał go po plecach – Masz jeden dzień, a potem spotkamy się w Gildrarze.
- Tak jest, Biały Kruku. Będę punktualnie na twoje wezwanie.
Arwel wyszczerzył zęby w szerokim, radosnym uśmiechu, po czym wdrapał się na parapet i skoczył. Jego postać zafalowała w czarnej plamie, która z miękkim szumem zmieniła się w kruka. Argon zamknął okno i obserwował oddalającego się samotnie ptaka, aż całkiem rozmył się w mroku nocnego nieba. Jedna ważna misja zakończona. Westchnął na pożegnanie i odwrócił się.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadł zdyszany Oran. Za nim kroczył Koll i miał tak posępną minę, że ewidentnie właśnie stało się coś złego.
- Złe wieści – wyrzucił na potwierdzenie Oran z zaczerwienioną twarzą
Koll oparł się o framugę i mruknął ponuro.
- Ariel zniknęła.
Argon przenosił wzrok z jednego na drugiego, starając się zachować spokój.
- Jak to?
Oran podał mu zwitek papieru.
- Noxa też nie ma.
Kapitan pospiesznie przebiegł wzrokiem po treści wiadomości.

Poszedłem z Arel do kryjówki Balara po jej wisiorek. I tak zrobiłaby to sama, więc musiałem jej towarzyszyć. Będę ją chronił, więc postaraj się nie martwić. Mam nadzieję, że do naszego powrotu przejdzie ci złość i może nas nie zabijesz. Nie czekajcie na nas, spotkamy się w Gildrarze.

Nox


- Cholera – syknął pod nosem – Co on sobie wyobrażał? Głupia dziewczyna.
Zgniótł kartkę i rzucił w kąt. Zerknął na wojowników, zaciskając kurczowo szczęki.
- Czekajcie tu na mnie – rzucił ostro i wybiegł z pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych