sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział 21

      W łaźni czekały już na nią skąpo ubrane służące. Gdy nalegały, by pomóc jej się wykąpać, Ariel zdecydowanie je odprawiła. Pomieszczenie również było całe w złocie, a wbudowana w podłogę wanna z powodzeniem mogłaby pomieścić cały Zakon Kruka. Pachnące olejki i mydła wprawiły ją w wesoły, wręcz błogi nastrój. Po porządnej kąpieli kolejne służące zaprowadziły ją do komnaty, gdzie ubrano ją i uczesano jakby była bezwolną lalką. Nie dała sobie nałożyć na twarz żadnych malowideł i zażądała, by zaplotły jej włosy jedynie w prosty warkocz. Kiedy wyszła w końcu na korytarz Oran zaczął wychwalać jej wygląd, a Ylon dwornie podał ramię i poprowadził schodami w dół, ku głównej sali. Argon ani razu się nie odezwał, i gdy na niego zerknęła, wydawał się jakiś nieobecny i jakby pochmurny. Przypomniała sobie ich dziwną rozmowę i uznała, że tak jest lepiej.
     W sali postawiono długi stół przy którym zebrali się wszyscy z Zakonu. Mężczyźni wstali na jej widok i skłonili się taksując ją spojrzeniami pełnymi aprobaty. Fakt, że nawet jej podobała się zielona suknia ozdobiona kwiatami ze złotej nici, nie rozumiała jednak o co tyle szumu.
     Najbardziej zaskoczony był chyba Riva. Siedział u szczytu stołu i najpierw gapił się na nią szeroko otwartymi oczami, a gdy chciała zająć pierwsze z brzegu miejsce, doskoczył do niej z nikłym uśmiechem i zaprowadził na miejsce obok siebie. Odsunął jej krzesło i dopiero potem usiał. Zauważyła, że również się odświeżył, gdyż jego włosy nie były już tak niesforne i miał czyste złoto fioletowe ubranie, zapewne należące do hrabiego.
     Czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, starała się zachowywać naturalnie, ale wciąż poprawiała materiał sukni, który przylegał do ciała i krępował ruchy. Riva pochylił się ku niej i tak po prostu założył jej za ucho kilka luźnych kosmyków.
      - Wyspałaś się? – Wyszeptał.
   Przytaknęła tylko i następnie skinął w stronę siedzącego przy jego drugim boku drobnego mężczyzny.
    - Nie mieliście okazji jeszcze się poznać. Ariel, to jest hrabia Sorrin. Sorrinie – tu król spojrzał na niego znacząco – Przywitaj się z Potomkiem Liry, córką Areela.
     Niski, chudy hrabia w bordowej szacie zerwał się z krzesła i ukłonił jej się nerwowo. Ariel skinęła jedynie głową i posłała mu nieznaczny uśmiech.
    - Dziękuję za gościnę, hrabio – odezwała się uprzejmie – Oby bogowie błogosławili twemu rodowi i tej ziemi.
    Mężczyzna rozpromienił się i znów pokłonił. Był blady i miał sińce pod oczami, a jego dłonie drżały, gdy zacierał je nerwowym ruchem.
    - Tak, tak, tobie też, pani.
    Riva pociągnął go z powrotem na krzesło i uniósł dłoń, zwracając się do wszystkich:
   - Jedzmy już.
    Kiedy wniesiono nadziewanego dzika i inne pyszności, zabrakło czasu na dyskusje. Zresztą król nie siedział z nimi do końca posiłku. Raz próbował chwycić pod stołem jej dłoń, ale odsunęła się dyskretnie, czym chyba go uraziła. Przełknął kilka kęsów i przeprosił wszystkich nadmiarem pracy, po czym chwycił stanowczo bladego Sorrina i z powrotem zaciągnął do drugiego pokoju.
    I tyle go widziałam. Pomyślała z żalem i poczuciem winy, że to przez nią nawet nie skończył obiadu. Gdy napotkała poważne spojrzenie Argona, wiedziała już, że myśli tak samo. Przypomniała sobie jego ostatnie słowa i naprawdę poczuła się nieswojo.
   Reszta posiłku przebiegła bez problemów i w lekkiej atmosferze Widziała na twarzach wojowników zmęczenie, ale próbowali to ukryć. Arwel zabawiał ją dowcipami i śmiesznymi opowieściami, dzięki czemu szybko powrócił jej dobry humor. Żeby go nie popsuć, starała się unikać spojrzenia Argona, który na szczęście w końcu wdał się w przyciszoną rozmowę z Noxem.
     Zaledwie skończyła jeść deser, Arwel wstał nagle od stołu, a za nim zrobili to samo Oran i Ylon, jakby już wcześniej się umówili. Stanęli za jej krzesłem i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Oran pomógł jej wstać i skinął głową w stronę kapitana.
     - Zabieramy Ariel na mały spacer po mieście. Nie czekajcie na nas.
    I zanim zrozumiała o co tu chodzi, została wyprowadzona z sali. Dopiero na korytarzu ją puścili i wtedy popatrzyła na nich kolejno z pytająco uniesionymi brwiami.
     - Co to miało być? Mogliście mnie chociaż uprzedzić, może...
   - E tam – Arwel machnął niedbale ręką i uśmiechnął się niewinnie – Wtedy nie byłoby niespodzianki. Chcieliśmy, żebyś się trochę zabawiła, bo te oficjalne posiłki zawsze są śmiertelnie nudne, w dodatku ciągle gadamy o tym samym.
    - Ale jeśli nie chcesz, pójdziemy sami – dodał poważnie Ylon.
    - Hmm, miałabym przegapić zwiedzanie miasta? – Udała, że się zastanawiała.
    - I dobrą zabawę? – Podchwycił chytrze Oran.
    Służący w skąpych strojach kłaniali im się głęboko, gdy przeszli szerokim korytarz i znaleźli się na dziedzińcu. Ariel odetchnęła świeżym powietrzem i zmrużyła oczy. Cały ogród tonął w zieleni i kolorach, a gdy się obejrzała, tak jak przypuszczała wcześniej, skąpana w słońcu złota posiadłość dosłownie oślepiała, skrząc się milionami odcieni żółci. Główna brama była otwarta, stąd przechadzająca się wokół szlachta miała swobodny dostęp do ogrodu i wnętrza zamku. Poza tym samym ospałym strażnikiem przy bramie, ponownie nie dostrzegła nigdzie innych wojowników. Chociaż nie była w tym ekspertem, sama wiedziała, że to bardzo nierozsądne.
    - Cóż może jednak... – Zaczęła po pewnym czasie, jednak gdy spojrzała na mężczyzn, od razu parsknęła śmiechem.
    Oran właśnie wpiął zerwaną różę w skołtunione włosy Arwela, a Ylon podał jej drugą.
  - Do twarzy ci z tym kwiatkiem – zachichotała, kiedy Arwel wyszczerzył do niej zęby – Wyglądasz...uroczo.
   - Dziękuję, pani – odparł dwornie, po czym pomógł jej wpiąć żółtą róże pomiędzy kolorowe kosmyki. – Ale tobie moja droga to żadna dama w Gildrarze nie dosięga nawet do pięt.
- Tylko w Gildrarze? Uważaj, bo potraktuję to jako zniewagę.
    - No, przyjacielu – Oran pogroził mu palcem – Pamiętaj, że rozmawiasz z Potomkiem Liry. Trochę szacunku.
    - A poza tym - Ylon skrzyżował ramiona na piersi i uniósł wargi w krzywym uśmiechu – Może powinniśmy donieść Falenowi, że za jego plecami dobrze się bawisz? Biedaczek został sam w zamku i pewnie usycha z tęsknoty.
     Arwel posłał mu mordercze spojrzenie, a Orana trzepnął po głowie, kiedy ten parsknął śmiechem. Wetknięty za ucho kwiat przekrzywił się śmiesznie i nawet Ariel nie mogła powstrzymać rozbawienia.
    - Dziękuję bardzo, że tak troszczycie się o mojego przyjaciela – wycedził przez zaciśnięte zęby – Wolałbym jednak, żebyście zostawili go w spokoju.
   - No już nie udawaj, że jego smutny los tymczasowego władcy wcale cię nie obchodzi, i że absolutnie nie masz nic przeciwko, że nie może tu z nami być – Oran objął go jednym ramieniem i zniżył konspiracyjnie głos – Już to widzę, jak co wieczór rozmawiacie ze sobą do późnej nocy.
Ylon stanął naprzeciwko Arwela, który próbował wyrwać się z uścisku i pochylił się do przodu, spoglądając prosto w jego brązowe oczy. Przekrzywił głowę to w jedną to w drugą stronę z dziwną miną.
- No to? – Warknął Arwel.
    Ylon wyjął z jego włosów różę i przytknął sobie do nosa.
   - O czym właściwie rozmawiacie w tych swoich tajnych, telepatycznych seansach? – Zapytał z zaciekawieniem.
    - O właśnie. – Oran entuzjastycznie klepnął go w plecy – Też jestem ciekawy. Nikt was nie może usłyszeć, więc praktycznie możecie mówić o wszystkim. Pewnie znacie swoje wszystkie tajemnice.
    - Ale my też jesteśmy twoimi towarzyszami, a wiesz, że wśród braci z Zakonu nie może być tajemnic – zanucił chytrze Ylon, po czym dźgnął Arwela różą w pierś – No, słuchamy. Jakie to sekrety sobie powierzacie?
     - Dajcie...mi...spokój. – Arwel odepchnął Orana, aż ten zatoczył się na kuzyna i sam zachwiał się do tyłu. Ze złości aż przyspieszył mu oddech.
- Odczepcie się od Falena. Mówię to ostatni raz.
    Ylon uniósł ręce w obronnym geście, a wtedy dostrzegli wychodzącego z zamku Argona. Zbliżył się do nich z surowym wyrazem twarzy. Ariel stanęła w słońcu przy krzaku róży i udała, że ogląda kwiaty.
- Co to za wygłupy? – Popatrzył na nich kolejno ze zmarszczonym czołem.
    Ylon wzruszył nieznacznie ramionami.
    - My tylko...
    - Próbujemy się trochę odstresować – wpadł mu w słowo Arwel, po czym zatarł ręce i wziął Ariel pod ramię - To co, idziemy się zabawić?
    - Ale w tej sukni?
    - Jest w sam raz. Wyglądasz jak marzenie. Więc?
    Uśmiechnęła się szeroko.
- Jasne. A gdzie?
- Oni mogą iść, ale ty nie – wtrącił oschle Argon – To zbyt niebezpieczne.
     Spojrzała na niego krzywo.
   - To ty możesz tu sobie zostać, ja idę i nawet nie próbuj mnie zatrzymywać – zmrużyła groźnie oczy, po czym zwróciła się do reszty ze słodkim uśmiechem - To gdzie idziemy chłopcy?
Arwel i Oran wzięli ją pod łokcie i całą czwórką ruszyli w stronę bramy.
     - Znaleźliśmy fajną tawernę – tłumaczył wesoło Oran – Mają tam pyszny pitny miód i owocowe placki.
- Można tańczyć przy muzyce.
     Ylon szturchnął kuzyna łokciem.
- Po prostu przyznaj, że podoba ci się właścicielka.
     - To nieprawda! Może i ładna z niej kobieta...
- Ha! Mówiłem.
      Ariel odwróciła się z uśmiechem i spojrzała na Argona, który wlókł się kilka kroków za nimi.
- Więc jednak idziesz? – Zapytała
     Uniósł na nią ponure spojrzenie.
    - A mam inne wyjście? Musi was pilnować ktoś dorosły, bo inaczej znów wpakujesz się w jakieś  kłopoty. A z tą trójką to już z pewnością.
     Ariel przewróciła oczami, ale choć nie przyznałaby się do tego, cieszyła się z jego towarzystwa. Nawet niezbyt miłego.
Słońce wisiało wysoko na niebie, a więc nie mogło być dalej jak południe. Na targu wciąż panował ruch i ożywienie i tylko w bocznych, wąskich uliczkach można było znaleźć chwilę wytchnienia. Jednak Ariel nie chciała odpoczywać, ale wskoczyć w ten wartki ludzki strumień, dać się ponieść, oszołomić dźwiękami i zapachami.
     Pamiętała z książek, że ludzie z klanu Elahti, to głównie kupcy i handlarze. Są wolni i niezależni, uwielbiają podróżować, dlatego rodziny zakładają w dość późnym wieku. Zdawało jej się, że wszędzie widzi ich symbol – orła z rozłożonymi skrzydłami, na szyldach, drzwiach domów, a nawet na ubraniach.
     Ariel chłonęła widoki, a wojownicy objaśniali jej wszystko i odpowiadali na pytania. Tym razem już się nie ukrywali i na ich widok ludzie przystawali z zaskoczeniem, kłaniali się wypowiadając zwyczajowe formułki, lub co odważniejsi podchodzili i próbowali zagadać. Ariel starała się odpowiadać na te pełne szacunku ukłony i powitania, jednak chyba potrzebowała czasu, by przyzwyczaić się do tego, że nawet małe dzieci wiedzą kim jest. Jej ojciec pewnie też był znany i szanowany. Wypełnił swoje zadanie i strzegł tych ludzi, a teraz ten obowiązek spadł na nią. Wiedziała to i rozumiała, ale chyba dopiero tutaj, w mieście, zaczynało to do niej naprawdę docierać.
Ogromny targ ciągnął się chyba przez cały główny plac, aż do centrum miasta – złotej posiadłości z dwiema wyrastającymi ponad miasto wieżami. Im bliżej centrum, tym ulice były szersze i czystsze, a domy większe i bogatsze, dwu, a nawet trzy piętrowe. Szlachta otoczona wianuszkiem służących oraz biedni w łachmanach tworzyli chyba najbardziej kolorową różnorodność, jaką kiedykolwiek widziała. Wśród tłumu dostrzegła nawet kilku wysokich, smukłych elfów. Matki próbowały uspokajać wyrywające się dzieci, a w zaułkach i pod ścianami sklepów kulili się żebracy, często zatrważająco młodzi. Uśmiechnęła się do Arwela, kiedy ten wsunął kilka monet w chudą dłoń brudnego dziecka.
      Podziwiając miasto w jasnych promieniach słońca, zwróciła uwagę na wysoką, pojedynczą wieżę koloru wilgotnej ziemi, stojącą dumnie gdzieś między budynkami po lewej stronie. Musiała zadrzeć głowę, by dostrzec jej szczyt, który zdawał się sięgać samego nieba. Chyba widziała w jednej z książek podobny szkic i jeśli się nie myliła...
      Podeszła do Ylona i wskazała na wieżę.
    - Czy to świątynia?
    - Zgadłaś. Świątynia boga Gaina, Ziemi – zmrużył oczy, które podążyły w tym samym kierunku.
    - A więc tutejsi ludzie oddają mu cześć? A co z pozostałymi bogami?
   - W Malgarii znajduje się świątynia Ognia, w Mykos świątynia Wody, a w górach Pustelnika, świątynia Powietrza, jednak każdy ma prawo modlić się do kogo chce.
    - A czy chociaż ktoś ich widział? Skąd wiecie, że istnieją?
    Uśmiechnął się pobłażliwie.
    - To, że czegoś nie widzisz na własne oczy, nie znaczy, że nie istnieje. Na tym polega wiara. Poza tym przecież jakaś siła musiała stworzyć nasz świat.
    Pokiwała głową i nie zawracając sobie tym dłużej głowy, powróciła do zwiedzania miasta. Od zapachów, kolorów i zgiełku kręciło jej się w głowie. Argon deptał im po piętach w milczeniu, więc z pozostałą trójką wojowników zatrzymywali się przy każdym kramie, oglądali towary, dotykali i komentowali. Po uprzejmej wymianie zdań z kilkoma sprzedawcami, udało im się dostać za darmo trochę pieczywa, owoców i kilka świecidełek. Przy kramie z bronią Ariel spodobał się niewielki sztylet z białą rączką i smukłym ostrzem. Kiedy Ylon uparł się go kupić, Argon ostro się sprzeciwił.
- Ona nawet nie wie jak się tym posługiwać.
    Ariel zważyła w dłoni sztylet, który był lekki i idealnie do niej pasował. Jej oczy zaświeciły się z ekscytacji, kiedy pomyślała, że to jej pierwsza broń.
- Więc się nauczę – odparła, wyzywająco kierując ku niemu ostrze.
    - My ją nauczymy – poprawił Oran, a na widok groźnego spojrzenia kapitana, odszedł szybko do innego kramu.
Przez kilka godzin kręcili się po rynku, ale już nic nie kupowali. Ariel z zadowoleniem poklepywała się co i raz po biodrze, gdzie pod tuniką spoczywał bezpiecznie jej własny sztylet. Kila razy napotykała surowe spojrzenie Argona, ale po prostu go ignorowała.
Kiedy na chwilę zostali z Arwelem sami, zagadnęła go cicho.
- O co chodzi z tym Falenem? Dlaczego wcześniej ci dokuczali?
     Wojownik odgarnął niesforne włosy za ucho i spojrzał za siebie, gdzie Oran i Ylon kłócili się o coś przy straganie z materiałami.
    - Dziesięć lat temu znalazłem Falena na ulicy. Reszta nie chciała go przyjąć do Zakonu, chociaż miał Znamię Kruka na czole. Był wtedy w okropnym stanie, nikomu nie dał się dotknąć i był zamknięty w sobie. Zgłosiłem się, że się nim zaopiekuję i wezmę za niego odpowiedzialność – wzruszył nieznacznie ramionami – To mój przyjaciel i podopieczny. Argon wziął pod swoje skrzydła Noxa, ale nikt z nich nie żartuje i nie robi dziwnych aluzji.
- Dziwnych aluzji?
      Arwel chwycił ją za ramię i pociągnął przez tłum.
- To nieistotne. Idziemy do tawerny naprawdę się zabawić.
      Ariel bolały już nogi, więc z ulgą opuściła rynek i najbardziej tłoczną ulicę. Klucząc przez boczne uliczki, natknęli się jedynie na kilka osób, bezdomne psy i tony śmieci, zalegających w ciemnych zaułkach.
      - Na pewno dobrze idziemy? – Zapytał w pewnym momencie Ylon, zatykając palcami nos.
- Oczywiście.
- Ale rano trafiliśmy tam główną ulicą.
     - Bo to skrót – zaledwie to powiedział, wyszli spomiędzy budynków, na szeroką, brukowaną ulicę.       – I jesteśmy – oznajmił wesoło Arwel.
     Znaleźli się tuż przed intensywnie czerwonym, wysokim budynkiem. Arwel pociągnął ją za sobą, a kapitan zamykał pochód, rozglądając się nieufnie na boki.
     W środku tawerna aż tętniła życiem i oczywiście również tutaj nie mogło zabraknąć złotego koloru. Znajdowali się tu głównie mężczyźni, ale kobiet też nie brakowało. Prawie wszystkie ławy były zajęte. Ludzie śmiali się, rozmawiali głośno i pili, a cała sala rozbrzmiewała wesołą melodią fletu.
      Kiedy weszli, wszyscy goście zamilkli dosłownie na kilka sekund, by po chwili napełnić salę jeszcze głośniejszą wrzawą. Ktoś wstał od stołu i zaczął tańczyć do dźwięku fletu, a ktoś inny zaczął klaskać. Kilka osób skinęło im głowami i pozdrowiło bezgłośnie.
- I jak ci się podoba?! – Krzyknął jej do ucha Arwel.
- Bardzo tu przyjemnie.
     Zajęli wysokie stołki przy szerokim kontuarze. Arwel chciał usiąść obok niej, ale kapitan wygonił go na inne miejsce i sam opadł na stołek. Ariel spojrzała na niego krzywo.
- Co znowu? – Zapytała wrogo.
   Wzruszył tylko ramionami, ledwo zaszczycając ją spojrzeniem. W tym czasie Ylon zawołał właścicielkę tawerny. Po chwili z kuchni wyłoniła się młoda kobieta o długich kasztanowych włosach splecionych w dwa warkocze i obfitych kształtach. Podeszła do nich energicznym krokiem, wycierając dłonie o poplamiony fartuch. Na widok znamion na czołach skłoniła się pospiesznie, a dostrzegłszy pasemka Ariel, jej ukłon stał się jeszcze głębszy. Po chwili wyprostowała się z szerokim uśmiechem i błyskiem w oczach
     - Ta tawerna nie miała jeszcze tak znakomitych gości. Co podać, panowie? I pani? Oczywiście wszystko na mój koszt.
      Oran sekundę wcześniej przygładził szybko włosy i teraz uśmiechnął się do niej głupkowato.
- Trzy...znaczy sześć...znaczy pięć kielichów z pitnym miodem – wydukał.
      Arwel poprawił się na stołku i dodał:
    - Oraz dużo owocowych placków – po czym pochylił się ku Ariel i wyszeptał – Nie ma to jak popularność, co?
     Kiedy kobieta zniknęła w głębi drugiego pomieszczenia, Ylon z okrutnym uśmieszkiem uderzył kuzyna w głowę.
- Co ty grubasie, już liczyć nie potrafisz?
     - Daj mu spokój – Arwel pochylił się do przodu i oparł na kontuarze – Przy pięknej kobiecie każdy może stracić głowę.
      Oran zaczerwienił się po same uszy i spuścił wzrok.
     - Przestańcie sobie żartować – wymamrotał – Ona i tak nawet na mnie nie spojrzy.
     - Oczywiście. – Ylon ze śmiechem potargał jego ułożoną fryzurę – Bo jesteś za gruby. Mówiłem, żebyś tyle się nie opychał, jeśli chcesz sobie znaleźć żonę.
- Niektóre lubią mężczyzn przy kości. Może sam fakt, że posiada Znamię Kruka, wystarczy.
- Może zapytamy się jej o zdanie?
- A tak w ogóle wiesz jak ma na imię? To przecież podstawa.
     Ylon dostał porządnie w żebra i jęknął, w odpowiedzi posyłając kuzynowi kopniaka w goleń. Kiedy właścicielka wróciła z ich zamówieniem i postawiła przed nimi kielichy oraz talerz, nikt nie odezwał się ani słowem. Kiedy ponownie się skłoniła i odeszła do innych klientów, Ylon westchnął dramatycznie.
- No to skończyło się, zanim jeszcze się zaczęło.
    - Najkrótszy romans w historii. Trzeba to jakoś uczcić. – Arwel uniósł swój kielich – No to za naszego nieszczęśliwie zakochanego grubaska.
     Ariel przestała słuchać ich przekomarzania się, kiedy dostrzegła ponurą minę Argona.
  - Jeśli nudzi cię nasze towarzystwo, trzeba było zostać w posiadłości hrabiego. Nikt cię tu nie ciągnął na siłę.
       Argon upił łyk swojego trunku i zapatrzył się na jakąś plamkę na kontuarze.
- Wiesz, że nie mogłem zostać.
     - Nie, nie wiem. Nie mów mi tylko, że się o mnie martwisz, bo przecież są ze mną wojownicy z Zakonu. I przynajmniej mają poczucie humoru.
Argon westchnął ciężko. W tym czasie Arwel i reszta rzucili się na placki, aż w końcu na talerzu pozostały tylko dwa. Kłócili się przy tym nad ich głowami o coś nieistotnego.
- Jesteś Potomkiem Liry – odparł w końcu kapitan. Mimo hałasu, siedzieli tak blisko siebie, że nie musieli podnosić głosów.
- No i co z tego? Doskonale umiem o siebie zadbać.
- Tak. Z pewnością wiesz jak przyciągać do siebie kłopoty.
      Ariel zacisnęła szczęki.
     - Więc co? Teraz już zawsze będziesz mnie pilnował? Jesteś strażnikiem Rivy, nie moim.
       Zerknął na nią ponuro.
- Nie ty o tym decydujesz.
      Ariel ze złością opróżniła swój puchar do połowy. Przełknęła słodki miód, który rozszedł się po jej żyłach ciepłą falą. Z opóźnieniem wyczuła w nim również cierpką gorycz.
Argon obserwował ją z uniesionymi brwiami.
- To miód z alkoholem – poinformował ją z nutką rozbawienia – Nie upij się.
     Ariel wytarła usta rękawem i patrząc mu w oczy, jednym tchem wypiła resztę. Odbiło jej się i szybko zasłoniła dłonią usta. Ylon poklepał ją po plecach.
- Ostrożnie. Chcesz wody?
     Ariel pokręciła głową. Ostentacyjnie odwróciła się od Argona i wepchnęła sobie cały placek do ust, przeżuwając go ze złością. Denerwowało ją to, że był taki pewny siebie i arogancki. Naprawdę wykazywała duże chęci, żeby go polubić, ale wtedy mówił coś, co wyprowadzało ją z równowagi. Może i straciła pamięć i nie znała tego świata za dobrze, ale nie chciała by ktoś jej mówił co ma robić, gdzie chodzić i jak się zachowywać. Z pewnością nie pozwoli, by ten zarozumiały kruk nią rozporządzał.
     Odwróciła się plecami do lady i w milczeniu obserwowała pijących przy ławach gości. Młody chłopak z fletem tańczył na wolnym stole i grał bez wytchnienia jedną melodię za drugą. Wokół niego tańczyło coraz więcej ludzi. Za oknami powoli zmierzchało. Właścicielka rozpaliła w kominku i w sali od razu zrobiło się przytulniej i cieplej. Klienci byli coraz bardziej pijani i skorzy do zaczepek. Przybywało nowych osób, z góry zeszli wynajmujący pokoje goście. Ariel zaczęły kleić się powieki, a pitny miód szumiał w głowie. Arwel zajął stołek obok Orana i cała trójka zamawiała właśnie trzecią kolejkę miodu. Ariel przypomniała sobie, że Riva pewnie skończył już naradę z hrabią i może ich szukać.
     W pewnym momencie dostrzegła jak ktoś mija ich chwiejnym krokiem Chłopak mógł być niewiele od niej starszy, miał szlacheckie, przystojne rysy i był elegancko ubrany. I bardzo pijany. Już wcześniej zwróciła na niego uwagę, kiedy schodził z góry. Od tamtego czasu musiał już sporo wypić.
Chłopak zatoczył się na najbliższą ławę i wpadł na siedzących przy niej gości, przewracając im puchary i dzban z winem.
     - Ej, co ty wyprawiasz! – Wrzasnął wściekle jeden z mężczyzn, wstał z impetem i chwycił chłopaka za skraj tuniki – Chcesz oberwać, chłoptasiu?
      - Proszę bardzo – chłopak czknął głośno i uśmiechnął się leniwie – Jeśli zdołasz mnie uderzyć, to śmiało.
      Przy stole rozległ się głośny rechot.
      - Więc chcesz się bić, co mały? – Mężczyzna potrząsnął nim jedną ręką, drugą zaciskając w pięść.
Ariel pochyliła się w stronę kapitana.
- Powstrzymaj ich – szepnęła – Zaraz go pobiją.
    Argon spojrzał przez ramię, przesunął wzrokiem po całej sali, po czym wzruszył ramionami i odwrócił głowę.
     - To nie moja sprawa. Pijani ludzie zawsze tak kończą. Mógł siedzieć grzecznie w domu – odparł, po czym spokojnie łyknął ze swojego kielicha.
      Ariel patrzyła na niego z niedowierzaniem, a potem zmarszczyła brwi.
- Świetnie – mruknęła do siebie.
    Zeskoczyła ze stołka, potrącając go ramieniem. Podeszła prosto do mężczyzny, który trzymał chłopaka i na oczach wszystkich sięgnęła po sztylet, po czym przyłożyła ostrze do jego gardła. Mężczyzna zamarł, a w całej sali zapanowała gwałtownie cisza. Nawet flet przestał grać.
     Zrozumiała, że za bardzo pospieszyła się z tym sztyletem, ale było już za późno, żeby się wycofać.
     - Puść go, albo pożałujesz – warknęła, mając nadzieję, że jej głos zabrzmiał wystarczająco przekonująco.
       Mężczyzna zerknął na nią przez ramię i parsknął.
- No, no, mała. Niepotrzebnie się wtrąciłaś.
- Puść go – powtórzyła głośno – Nie widzisz, że ledwo stoi na nogach?
- To twój chłopak? – Rzucił pytanie któryś z siedzących przy ławie.
- Nie wasza prawa. Pozwólcie mu odejść, to nikomu nic się nie stanie.
       Mężczyzna parsknął głośnym śmiechem.
- Słyszeliście, chłopcy? Ona nam grozi.
     Jego towarzysze wstali od stołu i wydobyli zza pasów noże i długie sztylety. Jeden miał nawet miecz.
    Dłoń ze sztyletem zadrżała jej gwałtownie, ale jej nie cofnęła. Popatrzyła na uzbrojonych mężczyzn, a potem na pijanego chłopaka, który przyglądał się całej scenie szklistym wzrokiem.
       Przełknęła nerwowo ślinę.
- Może jednak załatwimy to na spokojnie. Na pewno jakoś się dogadamy...
    Ariel powoli zabrała rękę, a mężczyzna chyba tylko na to czekał. Odwrócił się błyskawicznie i chwycił ją za gardło, drugą ręką wciąż trzymając chłopaka. Uśmiechnął się okrutnie.
    - Za późno dziewczynko. Zdenerwowałaś mnie. Chciałem zostawić tego szczeniaka, ale zmieniłem zdanie.
    Ariel upuściła sztylet i łapiąc gwałtownie powietrze, próbowała oderwać jego dłoń od swojego gardła.
     - Ha, i co teraz zrobisz, mała wojowniczko? – Zakpił któryś z jego kompanów.
- Ona nic – odezwał się znajomy głos za jej plecami.
- To wy zadarliście z niewłaściwymi osobami – dodał Arwel.
     W następnej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Argon wykręcił mężczyźnie rękę, aż w końcu puścił Ariel, która zatoczyła się do tyłu. Gdzieś po drodze kapitan sięgnął po jej sztylet i teraz wbił go w ramię rzezimieszka, po czym uchronił chłopaka przed upadkiem, chwytając go w pasie. Arwel, Oran i Ylon równie szybko rozprawili się z resztą, choć właściwie nie musieli robić za wiele. Jak tylko tamci zauważyli znamiona na ich czołach, wybiegli z tawerny, niosąc za sobą rannego towarzysza.
       Arwel otrzepał ręce i uśmiechnął się do zebranych.
- Koniec przedstawienia. Wracajcie do zabawy.
    Kapitan minął Ariel, posyłając jej wymowne spojrzenie „A nie mówiłem?”, zaś Ylon wzruszył tylko ramionami i wyszedł za resztą na zewnątrz. Ariel zerknęła za siebie na wnętrze sali i czując na sobie spojrzenia milczących gości, szybko opuściła tawernę.
      Wieczorne powietrze przyniosło ze sobą upragniony chłód. Ulice w końcu opustoszały i zrobiło się cicho. Wojownicy stanęli przy tawernie, a Arwel śmiał się głośno.
- Ale była zabawa. Zaraz opowiem wszystko Falenowi.
     Oran przeciągnął się i poklepał po brzuchu.
    - Przynajmniej zdążyłem się najeść. Jutro przyjdę tu na śniadanie. Te placki były rewelacyjne.
- Placki, czy właścicielka? – Parsknął Ylon.
     Argon położył chłopaka na brukowanej ulicy, ale zanim zdążył się wyprostować, tamten otworzył oczy i wymierzył mu cios w twarz. Zrobił to tak szybko, że gdyby Ariel nie widziała tego na własne oczy, nie uwierzyłaby, że kapitan nie zrobił uniku. Zaskoczony Argon zachwiał się do tyłu, ale utrzymał równowagę. Chyba nikt się tego nie spodziewał, bo trzej wojownicy zamiast biec mu na pomoc, zamarli ze zdumieniem.
     Tymczasem chłopak wstał chwiejnie, ale zaskakująco lekko. Rozejrzał się po ulicy zamglonym, nieprzytomnym spojrzeniem. Kiedy zobaczył Argona, czknął głośno, aż cały podskoczył. Zmarszczył brwi i wskazał na niego drżącym palcem.
     - Ty! – Krzyknął bełkotliwie – To ty nie chciałeś mnie wysłuchać? Przez ciebie...Przez ciebie... – Zachwiał się, ale odzyskał rezon – Ty...Ty zgniły ptasi bobku.
Ariel nie mogła powstrzymać się od śmiechu, a Arwel aż złapał się za brzuch.
- Kapitanie, czyżby właśnie nazwał cię ptasim bobkiem?
      Argon zacisnął szczęki.
- Chyba mnie z kimś mylisz, dzieciaku – warknął ostro.
      Chłopak wciąż wskazywał go palcem.
- Zapłacisz za to. To przez ciebie jestem w takim stanie.
       Rzucił się na kapitana, a w tym czasie Ariel zdążyła jeszcze krzyknąć:
- Tylko nie rób mu krzywdy!
      Nikt nie zapytał, kto komu ma nie robić krzywdy, bo i tak było już za późno. Chłopak zamachnął się pięścią i Argon ledwo uniknął ciosu. Młodzik poruszał się szybko i zwinnie, mimo sporej ilości alkoholu we krwi. Nawet Ariel wydało się to podejrzane.
      Przez dłuższą chwilę walczyli ze sobą w milczeniu. Argon w ostatniej chwili robił uniki, a kiedy sam chciał zaatakować, napotykał tylko powietrze, bo chłopak już znajdował się w innym miejscu, jakby potrafił znikać. Przy tym zupełnie się nie męczył, a jego bezgłośne poruszanie się było godne najlepszego łowcy.
     W pewnym momencie chłopak sięgnął po ukryty pod tuniką sztylet i zanim kapitan zdążył się odsunąć, znalazł się tuż przy nim, przyciskając ostrze do jego gardła.
     - Teraz mi nie uciekniesz.
    Argon zamarł bez ruchu, wpatrzony w jasnoniebieskie tęczówki, przypominające nieruchomą wodę jeziora w słoneczny dzień. Kiedy opuścił wzrok, napotkał uniesione w uśmiechu wargi.
      Ariel i wojownicy dobiegli do niego pospiesznie, kiedy stało się coś dziwnego.
     Na ich oczach, twarz chłopaka stała się niewyraźna, jakby rozmyta. Ariel zamrugała gwałtownie, ale to nic nie pomogło. Teraz cała jego postać zaczęła drżeć, jakby był tylko złudzeniem i miał zaraz niknąć.
- To iluzja – powiedział Arwel, jakby czytał jej w myślach.
     Nie mylił się. W następnej chwili zamiast chłopaka stanęła przed nimi...
     Elfka.
    Popatrzyła na nich kolejno swoimi dużymi oczami. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Wciąż stała przy Argonie, chociaż opuściła już sztylet. Spojrzała mu w oczy, a potem dostrzegła białe znamię na czole.
- Biały Kruk – wymamrotała i straciła przytomność.
     Argon złapał ją w ostatniej chwili, zanim uderzyłaby głową o kamienie. Ariel kucnęła nad elfką, przyglądając jej się z uwagą. Poza Noxem, nie spotkała innego elfa, w dodatku czystej krwi, więc tym bardziej zżerała ją ciekawość. Ta była młoda i naprawdę piękna. Jasnokasztanowe włosy splecione w jeden warkocz spoczywały na ramieniu Argona, który podtrzymywał jej głowę.
- Kto to jest? – zapytał Ylon.
        Argon pogładził palcami wisior w kształcie księżyca i przyjrzał jej się w skupieniu.
- To Kapłanka Luny. I chyba księżniczka z Zielonego Lasu.

***

      To był długi dzień, który zdawał się przeciągać w nieskończoność. Po tym jak zabrali elfkę do zamku i położyli ją w wolnej komnacie, bracia rozeszli się do swoich spraw, a Ariel z przyjemnością wzięła długą, gorącą kąpiel. Potem poszła do swojej komnaty i w ciepłym blasku magicznej kuli światła otworzyła szeroką szafę. Niestety znalazła tam tylko sukienki, które ktoś musiał tu przynieść, kiedy spała. W końcu wybrała brązową i najprostszą, która okazała się w miarę wygodna. Rozczesała wilgotne włosy i zostawiła je rozpuszczone by szybciej wyschły. Przeciągając się, dostrzegła na przeciwległej ścianie drugie drzwi. Ze szpar sączyło się nikłe światło, co znaczyło, że ktoś tam musiał być. Zaintrygowana, podeszła do nich i cicho zapukała. Gdy nie usłyszała żadnego dźwięku, sięgnęła do klamki. Ustąpiły lekko pod jej dotykiem, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.
      Ariel zatrzymała się w progu innej, mniejszej komnaty, przypominającej bardziej gabinet. Tutaj również wisiała kula światła, rzucająca cienie na złote ściany. Wnętrze było skromne, zaś za biurkiem w kącie, wśród sterty rozrzuconych papierów, spał Riva.
      Ariel przez chwilę patrzyła na jego czarną czuprynę i zwisającą w powietrzu rękę. Chciała wyjść na palcach i zamknąć za sobą drzwi, ale wtedy przypomniała sobie słowa Argona, żeby się nim zaopiekowała.
      Podeszła do biurka i delikatnie dotknęła jego pleców.
    - Riva – odezwała się cicho, pochylając się nad jego twarzą otoczoną stertą papierów – Obudź się. Riva.
    Kiedy nie zareagował, westchnęła bezgłośnie i wyprostowała się, przypatrując mu się niepewnie. To jasne, że sama nie da rady go przenieść. Gdyby tak zawołać kogoś ze służby, to...
    Nagle przyszło jej coś do głowy. Chwyciła Rivę pod łokieć i uniosła do pozycji siedzącej. Jego słowa bezwładnie opadła na pierś. Za pomocą powietrza bez wysiłku uniosła jego ciało. Na wszelki wypadek podtrzymywała go za ramię, kiedy lewitując nad podłogą, odwróciła się by wyjść, gdy raptem złapał ją za przegub dłoni i pociągnął. Z cichym okrzykiem zaskoczenia opadła na łóżko tuż obok niego. Zamrugała powiekami i napotkała jasnoszare tęczówki króla. Chciała wstać, ale przytrzymał ją w miejscu, mocno zaciskając palce wokół jej dłoni.
- Dzień dobry – mruknął cicho z lekkim uśmiechem.
- Ja...Kró...
Skrzywił się.
- Chyba coś sobie obiecaliśmy.
- Tak, przepraszam. Ja... – Chciała się odsunąć, ale drugą dłonią pogładził tył jej głowy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że leży na jego wyciągniętej ręce.
- Zostańmy tak chociaż chwilę – wyszeptał, spoglądając jej prosto w oczy. Jego dłoń była nie tyle ciepła, co gorąca. – Ostatnio nie miałem dla ciebie czasu. Nie uciekaj przede mną.
- Ale... - Poruszyła się niespokojnie, starając się nie wodzić wzrokiem po jego twarzy, a szczególnie nie patrzeć na jego idealnie skrojone, miękkie usta. Była zła na siebie, że znów się zarumieniła. Ponownie otoczył ją zapach jaśminu, wywołujący znajome wrażenia. Skąd w ogóle wiedziała, że to jaśmin? – To trochę krępujące, a jeśli ktoś nas zobaczy.... – Wymamrotała.
      - Wszyscy śpią. Czy jako przyjaciel nie mogę potrzymać cię za rękę?
      - Yyy.. – Odpowiedziała tylko, na co uśmiechnął się szerzej.
      - Może tego nie zrozumiesz, ale boję się, że kiedy cię puszczę, znów ktoś mi cię zabierze.
      - Nie jestem bezbronna. No i dzisiaj dostałam sztylet.
      - Gratuluję, moja wojowniczko.
- A jak tam narada z Sorrinem? Nie wygląda na zbyt rozgarniętego.
     - Po prostu trzeba go pilnować – spoważniał, wodząc wzrokiem po jej twarzy, od czasu do czasu gładząc jej włosy – Wygląda na to, że czeka nas tu więcej pracy, niż sądziłem. Będziemy musieli też zostać nieco dłużej, przepraszam.
     Ułożyła się wygodniej na łóżku. Nie wiadomo kiedy kula światła nieco się zmniejszyła otaczając ich łagodnym półmrokiem. Kurczowo ściskał jej dłoń, jakby rzeczywiście miała zaraz się rozpłynąć.
    - Nic nie szkodzi – odparła cicho – Z chęcią pozwiedzam jeszcze miasto. Pomogę Argonowi i reszcie. Tobie też bym pomogła, ale obawiam się, że wolę działać, niż siedzieć w papierach.
Roześmiał się cicho z błyskiem w oczach.
    - Nic się nie zmieniłaś. Jak zawsze pełna energii i chętna do pomocy. Właśnie za taką tobą się stęskniłem.
     Ariel znów poczuła się winna, że nic nie pamięta i pospiesznie zmieniła temat.
    - Dzisiaj byliśmy w karczmie i spotkaliśmy tam elfkę, która udawała chłopaka. Przynieśliśmy ją do zamku i położyliśmy spać. Była tak pijana, że pomyliła z kimś Argona i zaatakowała go. Twierdzi, że to Kapłanka Luny i pochodzi Zielonego lasu.
     - Hmm, to ciekawe. Będę musiał z nią porozmawiać. Robiłaś dzisiaj jeszcze coś ciekawego?
- Nie wpadłam w żadne poważne kłopoty, jeśli o to ci chodzi.
Jego śmiech za każdym razem poruszał w niej jakąś uśpioną strunę.
- To dobrze. Mogę mieć do ciebie prośbę?
     - Jaką?
     - Możesz jeszcze raz wypowiedzieć moje imię?
     Uniosła brwi. Im dłużej patrzyła w jego jasne oczy, tym jej skrępowanie gdzieś się ulatniało. Te oczy były szczere, ufne i łagodne. Zupełne przeciwieństwo Balara. Jak dzień i noc.
     - Po co? – Zapytała szeptem.
     - Proszę.
     Uśmiechnęła się powoli, a on obserwował jak jej wargi unoszą się do góry.
     - Riva.
      Przymknął powieki i westchnął cicho, z zadowoleniem.
     - Nawet nie wiesz jak się za tym stęskniłem.
     - To znaczy, że nikt tutaj nie mówi ci po imieniu?
     - Nie, głuptasie. Stęskniłem się za tym, jak brzmi ono w twoich ustach.
Ariel zmarszczyła brwi, zaciskając palce na jego dłoni. Coś głęboko w jej wnętrzu zadrżało niczym muskane wiatrem skrzydła motyla. Dziwne wrażenie, jakby to wszystko było jakimś nieporozumieniem, snem i że zaraz powinna się obudzić. Tyle, że tak się nie działo i to było najgorsze.
- Przepraszam – odezwała się w końcu zbolałym tonem – Przepraszam, że was nie pamiętam. Pewnie cały czas przysparzałam wam same kłopoty.
Poruszyła lekko głową i kilka kosmyków opadło na policzek. Riva zebrał je i delikatnie odgarnął za ucho. Przez chwilę trzymał dłoń na jej skroni, po czym samym kciukiem musnął płatek jej ucha. Potem jego dłoń zsunęła się do szyi i spoczęła w miejscu, gdzie tętniła główna żyła. Przez kilka sekund wsłuchiwał się w rytm jej serca i w końcu cofnął rękę.
Ariel przyłapała się na tym, że wstrzymuje oddech i napina mięśnie. Wypuściła powietrze i niepewnie uniosła na niego wzrok. Od razu napotkała jego zamyślone, smutne spojrzenie. Przełknęła głośno ślinę, gdyż miała mętlik w głowie. Ta drobna pieszczota sprawiła, że coś w niej drgnęło. Gdzieś tam w ciemności spłynęła samotna kropelka wody, ożywiając martwą powierzchnię jej umysłu i tworząc na niej rozchodzące się białe kręgi.
Błysk.
Mignięcie krótsze od mrugnięcia okiem.
Tylko tyle.
To był inny czas i inne miejsce. Ale jakże mogłaby zapomnieć ten dotyk? Tą dłoń? Tą czułość w jego palcach?
A przynajmniej jej ciało pamiętało. Robił to tak wiele razy, że musiało pamiętać. Dlaczego zapomniała nawet to, za czym tęskniło jej serce, dusza i każdy skrawek jej ciała?
- Nie myśl o tym Ariel – odezwał się łagodnie – Przecież to nie twoja wina, więc nie mniej wyrzutów sumienia. Najważniejsze, że jesteś już z nami cała i zdrowa. Żałuję tylko, że tak to się wszystko potoczyło. Najpierw Balar, teraz to całe zamieszanie. Pewnie nadal jesteś tym wszystkim skołowana. – Ariel pokręciła głową i chciała zaprzeczyć, ale Riva mówił dalej, nie oczekując od niej żadnej odpowiedzi – Pamiętaj, że ja i Argon będziemy cię chronić. Przyrzekam, że pomożemy ci odzyskać pamięć, a kiedy wszystko się uspokoi... – Przerwał nagle, jakby zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Odchrząknął, posłał jej szybki uśmiech, po czym opuścił wzrok.
- Dziękuję – wyszeptała i dodała po namyśle: – Zastanawia mnie jeszcze w ogóle trafiłam do tamtego świata.
Riva zmrużył oczy i patrzył na nią w zamyśleniu. Widziała wahanie na jego twarzy, które szybko zastąpił delikatny uśmiech.
- To były niespokojne czasy i twoi rodzice martwili się o ciebie. Nie chciałem tego, ale twój ojciec podjął decyzję. Tam byłaś bezpieczna. Bez magii i zła tego świata. – Znów wziął ją za rękę i samym kciukiem potarł wewnętrzną stronę jej dłoni – Tęskniłem każdego dnia. Często o tobie śniłem.
- To...to... – Próbowała się skoncentrować, ale kiedy trzymał jej dłoń i mówił w taki sposób było to naprawdę trudne zadanie. W końcu wzięła się w garść – A więc znałeś mojego ojca?
- Tak. Był moim dobrym przyjacielem.
- Naprawdę? Jaki oni był?
- Cóż... – Zastanowił się chwilę – Po pierwsze był Potomkiem Liry i dobrym wojownikiem. Jako dziecko lubiłem słuchać jego opowieści. Był też moim nauczycielem. A Sara wspaniale gotowała. Kiedy gościli w zamku, zawsze piekła nam słodkie ciasteczka.
- Kim była Sara?
- Twoją matką.
Otworzyła szerzej oczy.
- Mama... – Wyszeptała na wydechu, po czym zamrugała szybko, gdy zapiekły ją łzy.
Skinął głową.
- Była piękną kobietą. Masz jej włosy i oczy. Resztę odziedziczyłaś po ojcu. Ten wielki krzywy nos, wysokie czoło, to...
- Przestań – szturchnęła go żartobliwie w pierś
Roześmiał się cicho i w końcu mu zawtórowała.
- A tak naprawdę nie sądziłem, że wyrośniesz na taką piękność.
- Wcale nie jestem piękna – zaprzeczyła – Jestem strasznie blada, nie urosłam i mam piegi.
- Bardzo urocze piegi – mrugnął do niej okiem.
Ariel przełknęła ślinę i znów zmieniła temat.
- Jak się zaprzyjaźniliśmy?
- Twoi rodzice byli częstymi gośćmi u mojego ojca. Twoja matka urodziła ciebie w zamku, a potem już praktycznie go nie opuszczałaś.
- Naprawdę?
Uśmiechnął się z melancholią.
- Wymykałaś się z domu i sama przekradałaś do zamku, żeby się ze mną pobawić. Kiedy twoja matka przybiegała by cię znaleźć, zawsze namawiałaś mnie na ukrycie się, a potem oboje mieliśmy kłopoty.
- Naprawdę taka byłam?
- O tak. Miałaś niezły charakterek. Wyciągałaś mnie z lekcji i ćwiczeń, ciągle do czegoś zmuszałaś i rozkazywałaś, jak jakaś mała królowa.
Ariel zachichotała, wyobrażając sobie siebie na królewskim dworze, jak dziecięcym głosikiem domaga się uwagi. Tak. To by do niej pasowało.
- Co jeszcze? Opowiedz mi coś jeszcze.
W zamyśleniu gładził ją po włosach. Jego dotyk, nawet najlżejszy sprawiał, że robiło jej się ciepło na sercu.
     - Następnym razem. Teraz oboje potrzebujemy snu. Jutro kolejny pracowity dzień.
     Z niechęcią przyznała mu rację. Tak bardzo było jej tu wygodnie, że nie miała ochoty ruszać się z tego łóżka, jednak miała własną komnatę. Wstała i ruszyła do drzwi, jednak w progu odwróciła się na chwilę.
      - Dobranoc.

      Uśmiechnął się do niej w taki sposób, że miała pewność, że naprawdę odnalazła swój dom. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych