W
łaźni czekały już na nią skąpo ubrane służące. Gdy nalegały,
by pomóc jej się wykąpać, Ariel zdecydowanie je odprawiła.
Pomieszczenie również było całe w złocie, a wbudowana w podłogę
wanna z powodzeniem mogłaby pomieścić cały Zakon Kruka. Pachnące
olejki i mydła wprawiły ją w wesoły, wręcz błogi nastrój. Po
porządnej kąpieli kolejne służące zaprowadziły ją do komnaty,
gdzie ubrano ją i uczesano jakby była bezwolną lalką. Nie dała
sobie nałożyć na twarz żadnych malowideł i zażądała, by
zaplotły jej włosy jedynie w prosty warkocz. Kiedy wyszła w końcu
na korytarz Oran zaczął wychwalać jej wygląd, a Ylon dwornie
podał ramię i poprowadził schodami w dół, ku głównej sali.
Argon ani razu się nie odezwał, i gdy na niego zerknęła, wydawał
się jakiś nieobecny i jakby pochmurny. Przypomniała sobie ich
dziwną rozmowę i uznała, że tak jest lepiej.
W sali postawiono długi stół przy którym
zebrali się wszyscy z Zakonu. Mężczyźni wstali na jej widok i
skłonili się taksując ją spojrzeniami pełnymi aprobaty. Fakt, że
nawet jej podobała się zielona suknia ozdobiona kwiatami ze złotej
nici, nie rozumiała jednak o co tyle szumu.
Najbardziej zaskoczony był chyba Riva. Siedział
u szczytu stołu i najpierw gapił się na nią szeroko otwartymi
oczami, a gdy chciała zająć pierwsze z brzegu miejsce, doskoczył
do niej z nikłym uśmiechem i zaprowadził na miejsce obok siebie.
Odsunął jej krzesło i dopiero potem usiał. Zauważyła, że
również się odświeżył, gdyż jego włosy nie były już tak
niesforne i miał czyste złoto fioletowe ubranie, zapewne należące
do hrabiego.
Czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych,
starała się zachowywać naturalnie, ale wciąż poprawiała
materiał sukni, który przylegał do ciała i krępował ruchy. Riva
pochylił się ku niej i tak po prostu założył jej za ucho kilka
luźnych kosmyków.
- Wyspałaś się? – Wyszeptał.
Przytaknęła tylko i następnie skinął w
stronę siedzącego przy jego drugim boku drobnego mężczyzny.
- Nie mieliście okazji jeszcze się poznać.
Ariel, to jest hrabia Sorrin. Sorrinie – tu król spojrzał na
niego znacząco – Przywitaj się z Potomkiem Liry, córką Areela.
Niski, chudy hrabia w bordowej szacie zerwał się
z krzesła i ukłonił jej się nerwowo. Ariel skinęła jedynie
głową i posłała mu nieznaczny uśmiech.
- Dziękuję za gościnę, hrabio – odezwała
się uprzejmie – Oby bogowie błogosławili twemu rodowi i tej
ziemi.
Mężczyzna rozpromienił się i znów pokłonił.
Był blady i miał sińce pod oczami, a jego dłonie drżały, gdy
zacierał je nerwowym ruchem.
- Tak, tak, tobie też, pani.
Riva pociągnął go z powrotem na krzesło i
uniósł dłoń, zwracając się do wszystkich:
- Jedzmy już.
Kiedy wniesiono nadziewanego dzika i inne
pyszności, zabrakło czasu na dyskusje. Zresztą król nie siedział
z nimi do końca posiłku. Raz próbował chwycić pod stołem jej
dłoń, ale odsunęła się dyskretnie, czym chyba go uraziła.
Przełknął kilka kęsów i przeprosił wszystkich nadmiarem pracy,
po czym chwycił stanowczo bladego Sorrina i z powrotem zaciągnął
do drugiego pokoju.
I tyle go widziałam. Pomyślała z żalem
i poczuciem winy, że to przez nią nawet nie skończył obiadu. Gdy
napotkała poważne spojrzenie Argona, wiedziała już, że myśli
tak samo. Przypomniała sobie jego ostatnie słowa i naprawdę
poczuła się nieswojo.
Reszta posiłku przebiegła bez problemów i w
lekkiej atmosferze Widziała na twarzach wojowników zmęczenie, ale
próbowali to ukryć. Arwel zabawiał ją dowcipami i śmiesznymi
opowieściami, dzięki czemu szybko powrócił jej dobry humor. Żeby
go nie popsuć, starała się unikać spojrzenia Argona, który na
szczęście w końcu wdał się w przyciszoną rozmowę z Noxem.
Zaledwie skończyła jeść deser, Arwel wstał
nagle od stołu, a za nim zrobili to samo Oran i Ylon, jakby już
wcześniej się umówili. Stanęli za jej krzesłem i zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć, Oran pomógł jej wstać i skinął głową w
stronę kapitana.
- Zabieramy Ariel na mały spacer po mieście.
Nie czekajcie na nas.
I zanim zrozumiała o co tu chodzi, została
wyprowadzona z sali. Dopiero na korytarzu ją puścili i wtedy
popatrzyła na nich kolejno z pytająco uniesionymi brwiami.
- Co to miało być? Mogliście mnie chociaż
uprzedzić, może...
- E tam – Arwel machnął niedbale ręką i
uśmiechnął się niewinnie – Wtedy nie byłoby niespodzianki.
Chcieliśmy, żebyś się trochę zabawiła, bo te oficjalne posiłki
zawsze są śmiertelnie nudne, w dodatku ciągle gadamy o tym samym.
- Ale jeśli nie chcesz, pójdziemy sami –
dodał poważnie Ylon.
- Hmm, miałabym przegapić zwiedzanie miasta? –
Udała, że się zastanawiała.
- I dobrą zabawę? – Podchwycił chytrze Oran.
Służący w skąpych strojach kłaniali im się
głęboko, gdy przeszli szerokim korytarz i znaleźli się na
dziedzińcu. Ariel odetchnęła świeżym powietrzem i zmrużyła
oczy. Cały ogród tonął w zieleni i kolorach, a gdy się
obejrzała, tak jak przypuszczała wcześniej, skąpana w słońcu
złota posiadłość dosłownie oślepiała, skrząc się milionami
odcieni żółci. Główna brama była otwarta, stąd przechadzająca
się wokół szlachta miała swobodny dostęp do ogrodu i wnętrza
zamku. Poza tym samym ospałym strażnikiem przy bramie, ponownie nie
dostrzegła nigdzie innych wojowników. Chociaż nie była w tym
ekspertem, sama wiedziała, że to bardzo nierozsądne.
- Cóż może jednak... – Zaczęła po pewnym
czasie, jednak gdy spojrzała na mężczyzn, od razu parsknęła
śmiechem.
Oran właśnie wpiął zerwaną różę w
skołtunione włosy Arwela, a Ylon podał jej drugą.
- Do twarzy ci z tym kwiatkiem – zachichotała,
kiedy Arwel wyszczerzył do niej zęby – Wyglądasz...uroczo.
-
Dziękuję, pani – odparł dwornie, po czym pomógł jej wpiąć
żółtą róże pomiędzy kolorowe kosmyki. – Ale tobie moja droga
to żadna dama w Gildrarze nie dosięga nawet do pięt.
-
Tylko w Gildrarze? Uważaj, bo potraktuję to jako zniewagę.
- No, przyjacielu – Oran pogroził mu palcem –
Pamiętaj, że rozmawiasz z Potomkiem Liry. Trochę szacunku.
- A poza tym - Ylon skrzyżował ramiona na
piersi i uniósł wargi w krzywym uśmiechu – Może powinniśmy
donieść Falenowi, że za jego plecami dobrze się bawisz? Biedaczek
został sam w zamku i pewnie usycha z tęsknoty.
Arwel posłał mu mordercze spojrzenie, a Orana
trzepnął po głowie, kiedy ten parsknął śmiechem. Wetknięty za
ucho kwiat przekrzywił się śmiesznie i nawet Ariel nie mogła
powstrzymać rozbawienia.
- Dziękuję bardzo, że tak troszczycie się o
mojego przyjaciela – wycedził przez zaciśnięte zęby –
Wolałbym jednak, żebyście zostawili go w spokoju.
-
No już nie udawaj, że jego smutny los tymczasowego władcy wcale
cię nie obchodzi, i że absolutnie nie masz nic przeciwko, że nie
może tu z nami być – Oran objął go jednym ramieniem i zniżył
konspiracyjnie głos – Już to widzę, jak co wieczór rozmawiacie
ze sobą do późnej nocy.
Ylon stanął naprzeciwko Arwela,
który próbował wyrwać się z uścisku i pochylił się do przodu,
spoglądając prosto w jego brązowe oczy. Przekrzywił głowę to w
jedną to w drugą stronę z dziwną miną.
-
No to? – Warknął Arwel.
Ylon wyjął z jego włosów różę i przytknął
sobie do nosa.
-
O czym właściwie rozmawiacie w tych swoich tajnych, telepatycznych
seansach? – Zapytał z zaciekawieniem.
- O właśnie. – Oran entuzjastycznie klepnął
go w plecy – Też jestem ciekawy. Nikt was nie może usłyszeć,
więc praktycznie możecie mówić o wszystkim. Pewnie znacie swoje
wszystkie tajemnice.
-
Ale my też jesteśmy twoimi towarzyszami, a wiesz, że wśród braci
z Zakonu nie może być tajemnic – zanucił chytrze Ylon, po czym
dźgnął Arwela różą w pierś – No, słuchamy. Jakie to sekrety
sobie powierzacie?
- Dajcie...mi...spokój. – Arwel odepchnął
Orana, aż ten zatoczył się na kuzyna i sam zachwiał się do tyłu.
Ze złości aż przyspieszył mu oddech.
-
Odczepcie się od Falena. Mówię to ostatni raz.
Ylon uniósł ręce w obronnym geście, a wtedy
dostrzegli wychodzącego z zamku Argona. Zbliżył się do nich z
surowym wyrazem twarzy. Ariel stanęła w słońcu przy krzaku róży
i udała, że ogląda kwiaty.
-
Co to za wygłupy? – Popatrzył na nich kolejno ze zmarszczonym
czołem.
Ylon wzruszył nieznacznie ramionami.
- My tylko...
- Próbujemy się trochę odstresować – wpadł
mu w słowo Arwel, po czym zatarł ręce i wziął Ariel pod ramię -
To co, idziemy się zabawić?
- Ale w tej sukni?
- Jest w sam raz. Wyglądasz jak marzenie. Więc?
Uśmiechnęła się szeroko.
-
Jasne. A gdzie?
- Oni mogą iść, ale
ty nie – wtrącił oschle Argon – To zbyt niebezpieczne.
Spojrzała na niego krzywo.
-
To ty możesz tu sobie zostać, ja idę i nawet nie próbuj mnie
zatrzymywać – zmrużyła groźnie oczy, po czym zwróciła się do
reszty ze słodkim uśmiechem - To gdzie idziemy chłopcy?
Arwel i Oran wzięli ją pod łokcie i całą
czwórką ruszyli w stronę bramy.
-
Znaleźliśmy fajną tawernę – tłumaczył wesoło Oran – Mają
tam pyszny pitny miód i owocowe placki.
- Można tańczyć przy
muzyce.
Ylon szturchnął kuzyna łokciem.
-
Po prostu przyznaj, że podoba ci się właścicielka.
- To nieprawda! Może i ładna z niej kobieta...
-
Ha! Mówiłem.
Ariel odwróciła się z uśmiechem i spojrzała
na Argona, który wlókł się kilka kroków za nimi.
-
Więc jednak idziesz? – Zapytała
Uniósł na nią ponure spojrzenie.
-
A mam inne wyjście? Musi was pilnować ktoś dorosły, bo inaczej
znów wpakujesz się w jakieś kłopoty. A z tą trójką to już z
pewnością.
Ariel przewróciła oczami, ale choć nie
przyznałaby się do tego, cieszyła się z jego towarzystwa. Nawet
niezbyt miłego.
Słońce wisiało wysoko na niebie, a
więc nie mogło być dalej jak południe. Na targu wciąż panował
ruch i ożywienie i tylko w bocznych, wąskich uliczkach można było
znaleźć chwilę wytchnienia. Jednak Ariel nie chciała odpoczywać,
ale wskoczyć w ten wartki ludzki strumień, dać się ponieść,
oszołomić dźwiękami i zapachami.
Pamiętała z książek, że ludzie z klanu
Elahti, to głównie kupcy i handlarze. Są wolni i niezależni,
uwielbiają podróżować, dlatego rodziny zakładają w dość
późnym wieku. Zdawało jej się, że wszędzie widzi ich symbol –
orła z rozłożonymi skrzydłami, na szyldach, drzwiach domów, a
nawet na ubraniach.
Ariel chłonęła widoki, a wojownicy objaśniali
jej wszystko i odpowiadali na pytania. Tym razem już się nie
ukrywali i na ich widok ludzie przystawali z zaskoczeniem, kłaniali
się wypowiadając zwyczajowe formułki, lub co odważniejsi
podchodzili i próbowali zagadać. Ariel starała się odpowiadać na
te pełne szacunku ukłony i powitania, jednak chyba potrzebowała
czasu, by przyzwyczaić się do tego, że nawet małe dzieci wiedzą
kim jest. Jej ojciec pewnie też był znany i szanowany. Wypełnił
swoje zadanie i strzegł tych ludzi, a teraz ten obowiązek spadł na
nią. Wiedziała to i rozumiała, ale chyba dopiero tutaj, w mieście,
zaczynało to do niej naprawdę docierać.
Ogromny targ ciągnął się chyba przez
cały główny plac, aż do centrum miasta – złotej posiadłości
z dwiema wyrastającymi ponad miasto wieżami. Im bliżej centrum,
tym ulice były szersze i czystsze, a domy większe i bogatsze, dwu,
a nawet trzy piętrowe. Szlachta otoczona wianuszkiem służących
oraz biedni w łachmanach tworzyli chyba najbardziej kolorową
różnorodność, jaką kiedykolwiek widziała. Wśród tłumu
dostrzegła nawet kilku wysokich, smukłych elfów. Matki próbowały
uspokajać wyrywające się dzieci, a w zaułkach i pod ścianami
sklepów kulili się żebracy, często zatrważająco młodzi.
Uśmiechnęła się do Arwela, kiedy ten wsunął kilka monet w chudą
dłoń brudnego dziecka.
Podziwiając miasto w jasnych promieniach słońca,
zwróciła uwagę na wysoką, pojedynczą wieżę koloru wilgotnej
ziemi, stojącą dumnie gdzieś między budynkami po lewej stronie.
Musiała zadrzeć głowę, by dostrzec jej szczyt, który zdawał się
sięgać samego nieba. Chyba widziała w jednej z książek podobny
szkic i jeśli się nie myliła...
Podeszła do Ylona i wskazała na wieżę.
- Czy to świątynia?
-
Zgadłaś. Świątynia boga Gaina, Ziemi – zmrużył oczy, które
podążyły w tym samym kierunku.
-
A więc tutejsi ludzie oddają mu cześć? A co z pozostałymi
bogami?
-
W Malgarii znajduje się świątynia Ognia, w Mykos świątynia Wody,
a w górach Pustelnika, świątynia Powietrza, jednak każdy ma prawo
modlić się do kogo chce.
-
A czy chociaż ktoś ich widział? Skąd wiecie, że istnieją?
Uśmiechnął
się pobłażliwie.
-
To, że czegoś nie widzisz na własne oczy, nie znaczy, że nie
istnieje. Na tym polega wiara. Poza tym przecież jakaś siła
musiała stworzyć nasz świat.
Pokiwała
głową i nie zawracając sobie tym dłużej głowy, powróciła do
zwiedzania miasta. Od zapachów, kolorów i zgiełku kręciło jej
się w głowie. Argon deptał im po piętach w milczeniu, więc z
pozostałą trójką wojowników zatrzymywali się przy każdym
kramie, oglądali towary, dotykali i komentowali. Po uprzejmej
wymianie zdań z kilkoma sprzedawcami, udało im się dostać za
darmo trochę pieczywa, owoców i kilka świecidełek. Przy kramie z
bronią Ariel spodobał się niewielki sztylet z białą rączką i
smukłym ostrzem. Kiedy Ylon uparł się go kupić, Argon ostro się
sprzeciwił.
-
Ona nawet nie wie jak się tym posługiwać.
Ariel
zważyła w dłoni sztylet, który był lekki i idealnie do niej
pasował. Jej oczy zaświeciły się z ekscytacji, kiedy pomyślała,
że to jej pierwsza broń.
-
Więc się nauczę – odparła, wyzywająco kierując ku niemu
ostrze.
-
My ją nauczymy – poprawił Oran, a na widok groźnego spojrzenia
kapitana, odszedł szybko do innego kramu.
Przez kilka godzin kręcili się po
rynku, ale już nic nie kupowali. Ariel z zadowoleniem poklepywała
się co i raz po biodrze, gdzie pod tuniką spoczywał bezpiecznie
jej własny sztylet. Kila razy napotykała surowe spojrzenie Argona,
ale po prostu go ignorowała.
Kiedy
na chwilę zostali z Arwelem sami, zagadnęła go cicho.
-
O co chodzi z tym Falenem? Dlaczego wcześniej ci dokuczali?
Wojownik odgarnął niesforne włosy za ucho i
spojrzał za siebie, gdzie Oran i Ylon kłócili się o coś przy
straganie z materiałami.
-
Dziesięć lat temu znalazłem Falena na ulicy. Reszta nie chciała
go przyjąć do Zakonu, chociaż miał Znamię Kruka na czole. Był
wtedy w okropnym stanie, nikomu nie dał się dotknąć i był
zamknięty w sobie. Zgłosiłem się, że się nim zaopiekuję i
wezmę za niego odpowiedzialność – wzruszył nieznacznie
ramionami – To mój przyjaciel i podopieczny. Argon wziął pod
swoje skrzydła Noxa, ale nikt z nich nie żartuje i nie robi
dziwnych aluzji.
- Dziwnych aluzji?
Arwel chwycił ją za ramię i pociągnął przez
tłum.
- To nieistotne.
Idziemy do tawerny naprawdę się zabawić.
Ariel bolały już nogi, więc z ulgą opuściła
rynek i najbardziej tłoczną ulicę. Klucząc przez boczne uliczki,
natknęli się jedynie na kilka osób, bezdomne psy i tony śmieci,
zalegających w ciemnych zaułkach.
-
Na pewno dobrze idziemy? – Zapytał w pewnym momencie Ylon,
zatykając palcami nos.
- Oczywiście.
- Ale rano trafiliśmy
tam główną ulicą.
- Bo to skrót – zaledwie to powiedział,
wyszli spomiędzy budynków, na szeroką, brukowaną ulicę. – I
jesteśmy – oznajmił wesoło Arwel.
Znaleźli się tuż przed intensywnie czerwonym,
wysokim budynkiem. Arwel pociągnął ją za sobą, a kapitan zamykał
pochód, rozglądając się nieufnie na boki.
W
środku tawerna aż tętniła życiem i oczywiście również tutaj
nie mogło zabraknąć złotego koloru. Znajdowali się tu głównie
mężczyźni, ale kobiet też nie brakowało. Prawie wszystkie ławy
były zajęte. Ludzie śmiali się, rozmawiali głośno i pili, a
cała sala rozbrzmiewała wesołą melodią fletu.
Kiedy
weszli, wszyscy goście zamilkli dosłownie na kilka sekund, by po
chwili napełnić salę jeszcze głośniejszą wrzawą. Ktoś wstał
od stołu i zaczął tańczyć do dźwięku fletu, a ktoś inny
zaczął klaskać. Kilka osób skinęło im głowami i pozdrowiło
bezgłośnie.
-
I jak ci się podoba?! – Krzyknął jej do ucha Arwel.
- Bardzo tu
przyjemnie.
Zajęli
wysokie stołki przy szerokim kontuarze. Arwel chciał usiąść obok
niej, ale kapitan wygonił go na inne miejsce i sam opadł na stołek.
Ariel spojrzała na niego krzywo.
-
Co znowu? – Zapytała wrogo.
Wzruszył tylko ramionami, ledwo zaszczycając ją
spojrzeniem. W tym czasie Ylon zawołał właścicielkę tawerny. Po
chwili z kuchni wyłoniła się młoda kobieta o długich
kasztanowych włosach splecionych w dwa warkocze i obfitych
kształtach. Podeszła do nich energicznym krokiem, wycierając
dłonie o poplamiony fartuch. Na widok znamion na czołach skłoniła
się pospiesznie, a dostrzegłszy pasemka Ariel, jej ukłon stał się
jeszcze głębszy. Po chwili wyprostowała się z szerokim uśmiechem
i błyskiem w oczach
- Ta tawerna nie miała jeszcze tak znakomitych
gości. Co podać, panowie? I pani? Oczywiście wszystko na mój
koszt.
Oran
sekundę wcześniej przygładził szybko włosy i teraz uśmiechnął
się do niej głupkowato.
-
Trzy...znaczy sześć...znaczy pięć kielichów z pitnym miodem –
wydukał.
Arwel poprawił się na stołku i dodał:
-
Oraz dużo owocowych placków – po czym pochylił się ku Ariel i
wyszeptał – Nie ma to jak popularność, co?
Kiedy kobieta zniknęła w głębi drugiego
pomieszczenia, Ylon z okrutnym uśmieszkiem uderzył kuzyna w głowę.
-
Co ty grubasie, już liczyć nie potrafisz?
- Daj mu spokój – Arwel pochylił się do
przodu i oparł na kontuarze – Przy pięknej kobiecie każdy może
stracić głowę.
Oran
zaczerwienił się po same uszy i spuścił wzrok.
-
Przestańcie sobie żartować – wymamrotał – Ona i tak nawet na
mnie nie spojrzy.
- Oczywiście. – Ylon ze śmiechem potargał
jego ułożoną fryzurę – Bo jesteś za gruby. Mówiłem, żebyś
tyle się nie opychał, jeśli chcesz sobie znaleźć żonę.
- Niektóre lubią mężczyzn przy
kości. Może sam fakt, że posiada Znamię Kruka, wystarczy.
-
Może zapytamy się jej o zdanie?
- A tak w ogóle wiesz
jak ma na imię? To przecież podstawa.
Ylon dostał porządnie w żebra i jęknął, w
odpowiedzi posyłając kuzynowi kopniaka w goleń. Kiedy właścicielka
wróciła z ich zamówieniem i postawiła przed nimi kielichy oraz
talerz, nikt nie odezwał się ani słowem. Kiedy ponownie się
skłoniła i odeszła do innych klientów, Ylon westchnął
dramatycznie.
-
No to skończyło się, zanim jeszcze się zaczęło.
-
Najkrótszy romans w historii. Trzeba to jakoś uczcić. – Arwel
uniósł swój kielich – No to za naszego nieszczęśliwie
zakochanego grubaska.
Ariel przestała słuchać ich przekomarzania
się, kiedy dostrzegła ponurą minę Argona.
-
Jeśli nudzi cię nasze towarzystwo, trzeba było zostać w
posiadłości hrabiego. Nikt cię tu nie ciągnął na siłę.
Argon upił łyk swojego trunku i zapatrzył się
na jakąś plamkę na kontuarze.
-
Wiesz, że nie mogłem zostać.
- Nie, nie wiem. Nie mów mi tylko, że się o
mnie martwisz, bo przecież są ze mną wojownicy z Zakonu. I
przynajmniej mają poczucie humoru.
Argon westchnął ciężko. W tym
czasie Arwel i reszta rzucili się na placki, aż w końcu na talerzu
pozostały tylko dwa. Kłócili się przy tym nad ich głowami o coś
nieistotnego.
-
Jesteś Potomkiem Liry – odparł w końcu kapitan. Mimo hałasu,
siedzieli tak blisko siebie, że nie musieli podnosić głosów.
- No i co z tego?
Doskonale umiem o siebie zadbać.
- Tak. Z pewnością
wiesz jak przyciągać do siebie kłopoty.
Ariel zacisnęła szczęki.
-
Więc co? Teraz już zawsze będziesz mnie pilnował? Jesteś
strażnikiem Rivy, nie moim.
Zerknął na nią ponuro.
-
Nie ty o tym decydujesz.
Ariel ze złością opróżniła swój puchar do
połowy. Przełknęła słodki miód, który rozszedł się po jej
żyłach ciepłą falą. Z opóźnieniem wyczuła w nim również
cierpką gorycz.
Argon
obserwował ją z uniesionymi brwiami.
-
To miód z alkoholem – poinformował ją z nutką rozbawienia –
Nie upij się.
Ariel wytarła usta rękawem i patrząc mu w
oczy, jednym tchem wypiła resztę. Odbiło jej się i szybko
zasłoniła dłonią usta. Ylon poklepał ją po plecach.
- Ostrożnie. Chcesz
wody?
Ariel
pokręciła głową. Ostentacyjnie odwróciła się od Argona i
wepchnęła sobie cały placek do ust, przeżuwając go ze złością.
Denerwowało ją to, że był taki pewny siebie i arogancki. Naprawdę
wykazywała duże chęci, żeby go polubić, ale wtedy mówił coś,
co wyprowadzało ją z równowagi. Może i straciła pamięć i nie
znała tego świata za dobrze, ale nie chciała by ktoś jej mówił
co ma robić, gdzie chodzić i jak się zachowywać. Z pewnością
nie pozwoli, by ten zarozumiały kruk nią rozporządzał.
Odwróciła
się plecami do lady i w milczeniu obserwowała pijących przy ławach
gości. Młody chłopak z fletem tańczył na wolnym stole i grał
bez wytchnienia jedną melodię za drugą. Wokół niego tańczyło
coraz więcej ludzi. Za oknami powoli zmierzchało. Właścicielka
rozpaliła w kominku i w sali od razu zrobiło się przytulniej i
cieplej. Klienci byli coraz bardziej pijani i skorzy do zaczepek.
Przybywało nowych osób, z góry zeszli wynajmujący pokoje goście.
Ariel zaczęły kleić się powieki, a pitny miód szumiał w głowie.
Arwel zajął stołek obok Orana i cała trójka zamawiała właśnie
trzecią kolejkę miodu. Ariel przypomniała sobie, że Riva pewnie
skończył już naradę z hrabią i może ich szukać.
W
pewnym momencie dostrzegła jak ktoś mija ich chwiejnym krokiem
Chłopak mógł być niewiele od niej starszy, miał szlacheckie,
przystojne rysy i był elegancko ubrany. I bardzo pijany. Już
wcześniej zwróciła na niego uwagę, kiedy schodził z góry. Od
tamtego czasu musiał już sporo wypić.
Chłopak
zatoczył się na najbliższą ławę i wpadł na siedzących przy
niej gości, przewracając im puchary i dzban z winem.
-
Ej, co ty wyprawiasz! – Wrzasnął wściekle jeden z mężczyzn,
wstał z impetem i chwycił chłopaka za skraj tuniki – Chcesz
oberwać, chłoptasiu?
-
Proszę bardzo – chłopak czknął głośno i uśmiechnął się
leniwie – Jeśli zdołasz mnie uderzyć, to śmiało.
Przy
stole rozległ się głośny rechot.
-
Więc chcesz się bić, co mały? – Mężczyzna potrząsnął nim
jedną ręką, drugą zaciskając w pięść.
Ariel pochyliła się w stronę
kapitana.
-
Powstrzymaj ich – szepnęła – Zaraz go pobiją.
Argon spojrzał przez ramię, przesunął
wzrokiem po całej sali, po czym wzruszył ramionami i odwrócił
głowę.
-
To nie moja sprawa. Pijani ludzie zawsze tak kończą. Mógł
siedzieć grzecznie w domu – odparł, po czym spokojnie łyknął
ze swojego kielicha.
Ariel patrzyła na niego z niedowierzaniem, a
potem zmarszczyła brwi.
-
Świetnie – mruknęła do siebie.
Zeskoczyła ze stołka, potrącając go
ramieniem. Podeszła prosto do mężczyzny, który trzymał chłopaka
i na oczach wszystkich sięgnęła po sztylet, po czym przyłożyła
ostrze do jego gardła. Mężczyzna zamarł, a w całej sali
zapanowała gwałtownie cisza. Nawet flet przestał grać.
Zrozumiała, że za bardzo pospieszyła się z
tym sztyletem, ale było już za późno, żeby się wycofać.
- Puść go, albo pożałujesz – warknęła,
mając nadzieję, że jej głos zabrzmiał wystarczająco
przekonująco.
Mężczyzna
zerknął na nią przez ramię i parsknął.
-
No, no, mała. Niepotrzebnie się wtrąciłaś.
- Puść go –
powtórzyła głośno – Nie widzisz, że ledwo stoi na nogach?
- To twój chłopak? –
Rzucił pytanie któryś z siedzących przy ławie.
- Nie wasza prawa.
Pozwólcie mu odejść, to nikomu nic się nie stanie.
Mężczyzna parsknął głośnym śmiechem.
-
Słyszeliście, chłopcy? Ona nam grozi.
Jego towarzysze wstali od stołu i wydobyli zza
pasów noże i długie sztylety. Jeden miał nawet miecz.
Dłoń
ze sztyletem zadrżała jej gwałtownie, ale jej nie cofnęła.
Popatrzyła na uzbrojonych mężczyzn, a potem na pijanego chłopaka,
który przyglądał się całej scenie szklistym wzrokiem.
Przełknęła
nerwowo ślinę.
-
Może jednak załatwimy to na spokojnie. Na pewno jakoś się
dogadamy...
Ariel powoli zabrała rękę, a mężczyzna chyba
tylko na to czekał. Odwrócił się błyskawicznie i chwycił ją za
gardło, drugą ręką wciąż trzymając chłopaka. Uśmiechnął
się okrutnie.
-
Za późno dziewczynko. Zdenerwowałaś mnie. Chciałem zostawić
tego szczeniaka, ale zmieniłem zdanie.
Ariel upuściła sztylet i łapiąc gwałtownie
powietrze, próbowała oderwać jego dłoń od swojego gardła.
-
Ha, i co teraz zrobisz, mała wojowniczko? – Zakpił któryś z
jego kompanów.
- Ona nic – odezwał
się znajomy głos za jej plecami.
- To wy zadarliście z
niewłaściwymi osobami – dodał Arwel.
W następnej chwili wszystko potoczyło się
błyskawicznie. Argon wykręcił mężczyźnie rękę, aż w końcu
puścił Ariel, która zatoczyła się do tyłu. Gdzieś po drodze
kapitan sięgnął po jej sztylet i teraz wbił go w ramię
rzezimieszka, po czym uchronił chłopaka przed upadkiem, chwytając
go w pasie. Arwel, Oran i Ylon równie szybko rozprawili się z
resztą, choć właściwie nie musieli robić za wiele. Jak tylko
tamci zauważyli znamiona na ich czołach, wybiegli z tawerny, niosąc
za sobą rannego towarzysza.
Arwel
otrzepał ręce i uśmiechnął się do zebranych.
-
Koniec przedstawienia. Wracajcie do zabawy.
Kapitan minął Ariel, posyłając jej wymowne
spojrzenie „A nie mówiłem?”, zaś Ylon wzruszył tylko
ramionami i wyszedł za resztą na zewnątrz. Ariel zerknęła za
siebie na wnętrze sali i czując na sobie spojrzenia milczących
gości, szybko opuściła tawernę.
Wieczorne
powietrze przyniosło ze sobą upragniony chłód. Ulice w końcu
opustoszały i zrobiło się cicho. Wojownicy stanęli przy tawernie,
a Arwel śmiał się głośno.
-
Ale była zabawa. Zaraz opowiem wszystko Falenowi.
Oran przeciągnął się i poklepał po brzuchu.
-
Przynajmniej zdążyłem się najeść. Jutro przyjdę tu na
śniadanie. Te placki były rewelacyjne.
- Placki, czy
właścicielka? – Parsknął Ylon.
Argon położył chłopaka na brukowanej ulicy,
ale zanim zdążył się wyprostować, tamten otworzył oczy i
wymierzył mu cios w twarz. Zrobił to tak szybko, że gdyby Ariel
nie widziała tego na własne oczy, nie uwierzyłaby, że kapitan nie
zrobił uniku. Zaskoczony Argon zachwiał się do tyłu, ale utrzymał
równowagę. Chyba nikt się tego nie spodziewał, bo trzej wojownicy
zamiast biec mu na pomoc, zamarli ze zdumieniem.
Tymczasem chłopak wstał chwiejnie, ale
zaskakująco lekko. Rozejrzał się po ulicy zamglonym, nieprzytomnym
spojrzeniem. Kiedy zobaczył Argona, czknął głośno, aż cały
podskoczył. Zmarszczył brwi i wskazał na niego drżącym palcem.
- Ty! – Krzyknął bełkotliwie – To ty nie
chciałeś mnie wysłuchać? Przez ciebie...Przez ciebie... –
Zachwiał się, ale odzyskał rezon – Ty...Ty zgniły ptasi bobku.
Ariel
nie mogła powstrzymać się od śmiechu, a Arwel aż złapał się
za brzuch.
-
Kapitanie, czyżby właśnie nazwał cię ptasim bobkiem?
Argon zacisnął szczęki.
-
Chyba mnie z kimś mylisz, dzieciaku – warknął ostro.
Chłopak wciąż wskazywał go palcem.
-
Zapłacisz za to. To przez ciebie jestem w takim stanie.
Rzucił się na kapitana, a w tym czasie Ariel
zdążyła jeszcze krzyknąć:
-
Tylko nie rób mu krzywdy!
Nikt nie zapytał, kto komu ma nie robić
krzywdy, bo i tak było już za późno. Chłopak zamachnął się
pięścią i Argon ledwo uniknął ciosu. Młodzik poruszał się
szybko i zwinnie, mimo sporej ilości alkoholu we krwi. Nawet Ariel
wydało się to podejrzane.
Przez
dłuższą chwilę walczyli ze sobą w milczeniu. Argon w ostatniej
chwili robił uniki, a kiedy sam chciał zaatakować, napotykał
tylko powietrze, bo chłopak już znajdował się w innym miejscu,
jakby potrafił znikać. Przy tym zupełnie się nie męczył, a jego
bezgłośne poruszanie się było godne najlepszego łowcy.
W
pewnym momencie chłopak sięgnął po ukryty pod tuniką sztylet i
zanim kapitan zdążył się odsunąć, znalazł się tuż przy nim,
przyciskając ostrze do jego gardła.
-
Teraz mi nie uciekniesz.
Argon zamarł bez ruchu, wpatrzony w
jasnoniebieskie tęczówki, przypominające nieruchomą wodę jeziora
w słoneczny dzień. Kiedy opuścił wzrok, napotkał uniesione w
uśmiechu wargi.
Ariel
i wojownicy dobiegli do niego pospiesznie, kiedy stało się coś
dziwnego.
Na ich oczach, twarz chłopaka stała się
niewyraźna, jakby rozmyta. Ariel zamrugała gwałtownie, ale to nic
nie pomogło. Teraz cała jego postać zaczęła drżeć, jakby był
tylko złudzeniem i miał zaraz niknąć.
-
To iluzja – powiedział Arwel, jakby czytał jej w myślach.
Nie mylił się. W następnej chwili zamiast
chłopaka stanęła przed nimi...
Elfka.
Popatrzyła
na nich kolejno swoimi dużymi oczami. Otworzyła usta, jakby chciała
coś powiedzieć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk.
Wciąż stała przy Argonie, chociaż opuściła już sztylet.
Spojrzała mu w oczy, a potem dostrzegła białe znamię na czole.
-
Biały Kruk – wymamrotała i straciła przytomność.
Argon złapał ją w ostatniej chwili, zanim
uderzyłaby głową o kamienie. Ariel kucnęła nad elfką,
przyglądając jej się z uwagą. Poza Noxem, nie spotkała innego
elfa, w dodatku czystej krwi, więc tym bardziej zżerała ją
ciekawość. Ta była młoda i naprawdę piękna. Jasnokasztanowe
włosy splecione w jeden warkocz spoczywały na ramieniu Argona,
który podtrzymywał jej głowę.
-
Kto to jest? – zapytał Ylon.
Argon
pogładził palcami wisior w kształcie księżyca i przyjrzał jej
się w skupieniu.
-
To Kapłanka Luny. I chyba księżniczka z Zielonego Lasu.
***
To
był długi dzień, który zdawał się przeciągać w
nieskończoność. Po tym jak zabrali elfkę do zamku i położyli ją
w wolnej komnacie, bracia rozeszli się do swoich spraw, a Ariel z
przyjemnością wzięła długą, gorącą kąpiel. Potem poszła do
swojej komnaty i w ciepłym blasku magicznej kuli światła otworzyła
szeroką szafę. Niestety znalazła tam tylko sukienki, które ktoś
musiał tu przynieść, kiedy spała. W końcu wybrała brązową i
najprostszą, która okazała się w miarę wygodna. Rozczesała
wilgotne włosy i zostawiła je rozpuszczone by szybciej wyschły.
Przeciągając się, dostrzegła na przeciwległej ścianie drugie
drzwi. Ze szpar sączyło się nikłe światło, co znaczyło, że
ktoś tam musiał być. Zaintrygowana, podeszła do nich i cicho
zapukała. Gdy nie usłyszała żadnego dźwięku, sięgnęła do
klamki. Ustąpiły lekko pod jej dotykiem, nie wydając przy tym
żadnego dźwięku.
Ariel
zatrzymała się w progu innej, mniejszej komnaty, przypominającej
bardziej gabinet. Tutaj również wisiała kula światła, rzucająca
cienie na złote ściany. Wnętrze było skromne, zaś za biurkiem w
kącie, wśród sterty rozrzuconych papierów, spał Riva.
Ariel
przez chwilę patrzyła na jego czarną czuprynę i zwisającą w
powietrzu rękę. Chciała wyjść na palcach i zamknąć za sobą
drzwi, ale wtedy przypomniała sobie słowa Argona, żeby się nim
zaopiekowała.
Podeszła do biurka i delikatnie dotknęła jego
pleców.
-
Riva – odezwała się cicho, pochylając się nad jego twarzą
otoczoną stertą papierów – Obudź się. Riva.
Kiedy nie zareagował, westchnęła bezgłośnie
i wyprostowała się, przypatrując mu się niepewnie. To jasne, że
sama nie da rady go przenieść. Gdyby tak zawołać kogoś ze
służby, to...
Nagle przyszło jej coś do głowy. Chwyciła
Rivę pod łokieć i uniosła do pozycji siedzącej. Jego słowa
bezwładnie opadła na pierś. Za pomocą powietrza bez wysiłku
uniosła jego ciało. Na wszelki wypadek podtrzymywała go za ramię,
kiedy lewitując nad podłogą, odwróciła się by wyjść, gdy
raptem złapał ją za przegub dłoni i pociągnął. Z cichym
okrzykiem zaskoczenia opadła na łóżko tuż obok niego. Zamrugała
powiekami i napotkała jasnoszare tęczówki króla. Chciała wstać,
ale przytrzymał ją w miejscu, mocno zaciskając palce wokół jej
dłoni.
- Dzień dobry – mruknął cicho z
lekkim uśmiechem.
- Ja...Kró...
Skrzywił się.
- Chyba coś sobie obiecaliśmy.
- Tak, przepraszam. Ja... – Chciała
się odsunąć, ale drugą dłonią pogładził tył jej głowy.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że leży na jego wyciągniętej
ręce.
- Zostańmy tak
chociaż chwilę – wyszeptał, spoglądając jej prosto w oczy.
Jego dłoń była nie tyle ciepła, co gorąca. – Ostatnio nie
miałem dla ciebie czasu. Nie uciekaj przede mną.
- Ale... - Poruszyła się
niespokojnie, starając się nie wodzić wzrokiem po jego twarzy, a
szczególnie nie patrzeć na jego idealnie skrojone, miękkie usta.
Była zła na siebie, że znów się zarumieniła. Ponownie otoczył
ją zapach jaśminu, wywołujący znajome wrażenia. Skąd w ogóle
wiedziała, że to jaśmin? – To trochę krępujące, a jeśli
ktoś nas zobaczy.... – Wymamrotała.
-
Wszyscy śpią. Czy jako przyjaciel nie mogę potrzymać cię za
rękę?
- Yyy.. – Odpowiedziała tylko, na co
uśmiechnął się szerzej.
- Może tego nie zrozumiesz, ale boję się, że
kiedy cię puszczę, znów ktoś mi cię zabierze.
- Nie jestem bezbronna. No i dzisiaj dostałam
sztylet.
- Gratuluję, moja wojowniczko.
- A jak tam narada z
Sorrinem? Nie wygląda na zbyt rozgarniętego.
- Po prostu trzeba go pilnować – spoważniał,
wodząc wzrokiem po jej twarzy, od czasu do czasu gładząc jej włosy
– Wygląda na to, że czeka nas tu więcej pracy, niż sądziłem.
Będziemy musieli też zostać nieco dłużej, przepraszam.
Ułożyła się wygodniej na łóżku. Nie wiadomo
kiedy kula światła nieco się zmniejszyła otaczając ich łagodnym
półmrokiem. Kurczowo ściskał jej dłoń, jakby rzeczywiście
miała zaraz się rozpłynąć.
- Nic nie szkodzi – odparła cicho – Z chęcią
pozwiedzam jeszcze miasto. Pomogę Argonowi i reszcie. Tobie też bym
pomogła, ale obawiam się, że wolę działać, niż siedzieć w
papierach.
Roześmiał się cicho
z błyskiem w oczach.
- Nic się nie zmieniłaś. Jak zawsze pełna
energii i chętna do pomocy. Właśnie za taką tobą się
stęskniłem.
Ariel znów poczuła się winna, że nic nie
pamięta i pospiesznie zmieniła temat.
- Dzisiaj byliśmy w karczmie i spotkaliśmy tam
elfkę, która udawała chłopaka. Przynieśliśmy ją do zamku i
położyliśmy spać. Była tak pijana, że pomyliła z kimś Argona
i zaatakowała go. Twierdzi, że to Kapłanka Luny i pochodzi
Zielonego lasu.
- Hmm, to ciekawe. Będę musiał z nią
porozmawiać. Robiłaś dzisiaj jeszcze coś ciekawego?
- Nie wpadłam w żadne
poważne kłopoty, jeśli o to ci chodzi.
Jego śmiech za każdym
razem poruszał w niej jakąś uśpioną strunę.
- To dobrze. Mogę
mieć do ciebie prośbę?
- Jaką?
- Możesz jeszcze raz wypowiedzieć moje imię?
Uniosła brwi. Im dłużej patrzyła w jego jasne
oczy, tym jej skrępowanie gdzieś się ulatniało. Te oczy były
szczere, ufne i łagodne. Zupełne przeciwieństwo Balara. Jak dzień
i noc.
- Po co? – Zapytała szeptem.
-
Proszę.
Uśmiechnęła się powoli, a on obserwował jak
jej wargi unoszą się do góry.
-
Riva.
Przymknął powieki i westchnął cicho, z
zadowoleniem.
-
Nawet nie wiesz jak się za tym stęskniłem.
- To znaczy, że nikt tutaj nie mówi ci po
imieniu?
- Nie, głuptasie. Stęskniłem się za tym, jak
brzmi ono w twoich ustach.
Ariel zmarszczyła brwi, zaciskając
palce na jego dłoni. Coś głęboko w jej wnętrzu zadrżało niczym
muskane wiatrem skrzydła motyla. Dziwne wrażenie, jakby to wszystko
było jakimś nieporozumieniem, snem i że zaraz powinna się
obudzić. Tyle, że tak się nie działo i to było najgorsze.
- Przepraszam – odezwała się w
końcu zbolałym tonem – Przepraszam, że was nie pamiętam. Pewnie
cały czas przysparzałam wam same kłopoty.
Poruszyła lekko głową i kilka
kosmyków opadło na policzek. Riva zebrał je i delikatnie odgarnął
za ucho. Przez chwilę trzymał dłoń na jej skroni, po czym samym
kciukiem musnął płatek jej ucha. Potem jego dłoń zsunęła się
do szyi i spoczęła w miejscu, gdzie tętniła główna żyła.
Przez kilka sekund wsłuchiwał się w rytm jej serca i w końcu
cofnął rękę.
Ariel
przyłapała się na tym, że wstrzymuje oddech i napina mięśnie.
Wypuściła powietrze i niepewnie uniosła na niego wzrok. Od razu
napotkała jego zamyślone, smutne spojrzenie. Przełknęła głośno
ślinę, gdyż miała mętlik w głowie. Ta drobna pieszczota
sprawiła, że coś w niej drgnęło. Gdzieś tam w ciemności
spłynęła samotna kropelka wody, ożywiając martwą powierzchnię
jej umysłu i tworząc na niej rozchodzące się białe kręgi.
Błysk.
Mignięcie
krótsze od mrugnięcia okiem.
Tylko
tyle.
To
był inny czas i inne miejsce. Ale jakże mogłaby zapomnieć ten
dotyk? Tą dłoń? Tą czułość w jego palcach?
A
przynajmniej jej ciało pamiętało. Robił to tak wiele razy, że
musiało pamiętać. Dlaczego zapomniała nawet to, za czym tęskniło
jej serce, dusza i każdy skrawek jej ciała?
-
Nie myśl o tym Ariel – odezwał się łagodnie – Przecież to
nie twoja wina, więc nie mniej wyrzutów sumienia. Najważniejsze,
że jesteś już z nami cała i zdrowa. Żałuję tylko, że tak to
się wszystko potoczyło. Najpierw Balar, teraz to całe zamieszanie.
Pewnie nadal jesteś tym wszystkim skołowana. – Ariel pokręciła
głową i chciała zaprzeczyć, ale Riva mówił dalej, nie oczekując
od niej żadnej odpowiedzi – Pamiętaj, że ja i Argon będziemy
cię chronić. Przyrzekam, że pomożemy ci odzyskać pamięć, a
kiedy wszystko się uspokoi... – Przerwał nagle, jakby zdał sobie
sprawę, że powiedział za dużo. Odchrząknął, posłał jej
szybki uśmiech, po czym opuścił wzrok.
-
Dziękuję – wyszeptała i dodała po namyśle: – Zastanawia mnie
jeszcze w ogóle trafiłam do tamtego świata.
Riva
zmrużył oczy i patrzył na nią w zamyśleniu. Widziała wahanie na
jego twarzy, które szybko zastąpił delikatny uśmiech.
-
To były niespokojne czasy i twoi rodzice martwili się o ciebie. Nie
chciałem tego, ale twój ojciec podjął decyzję. Tam byłaś
bezpieczna. Bez magii i zła tego świata. – Znów wziął ją za
rękę i samym kciukiem potarł wewnętrzną stronę jej dłoni –
Tęskniłem każdego dnia. Często o tobie śniłem.
-
To...to... – Próbowała się skoncentrować, ale kiedy trzymał
jej dłoń i mówił w taki sposób było to naprawdę trudne
zadanie. W końcu wzięła się w garść – A więc znałeś mojego
ojca?
-
Tak. Był moim dobrym przyjacielem.
-
Naprawdę? Jaki oni był?
-
Cóż... – Zastanowił się chwilę – Po pierwsze był Potomkiem
Liry i dobrym wojownikiem. Jako dziecko lubiłem słuchać jego
opowieści. Był też moim nauczycielem. A Sara wspaniale gotowała.
Kiedy gościli w zamku, zawsze piekła nam słodkie ciasteczka.
-
Kim była Sara?
-
Twoją matką.
Otworzyła
szerzej oczy.
-
Mama... – Wyszeptała na wydechu, po czym zamrugała szybko, gdy
zapiekły ją łzy.
Skinął
głową.
-
Była piękną kobietą. Masz jej włosy i oczy. Resztę
odziedziczyłaś po ojcu. Ten wielki krzywy nos, wysokie czoło,
to...
-
Przestań – szturchnęła go żartobliwie w pierś
Roześmiał
się cicho i w końcu mu zawtórowała.
-
A tak naprawdę nie sądziłem, że wyrośniesz na taką piękność.
-
Wcale nie jestem piękna – zaprzeczyła – Jestem strasznie blada,
nie urosłam i mam piegi.
-
Bardzo urocze piegi – mrugnął do niej okiem.
Ariel
przełknęła ślinę i znów zmieniła temat.
-
Jak się zaprzyjaźniliśmy?
-
Twoi rodzice byli częstymi gośćmi u mojego ojca. Twoja matka
urodziła ciebie w zamku, a potem już praktycznie go nie
opuszczałaś.
-
Naprawdę?
Uśmiechnął
się z melancholią.
-
Wymykałaś się z domu i sama przekradałaś do zamku, żeby się ze
mną pobawić. Kiedy twoja matka przybiegała by cię znaleźć,
zawsze namawiałaś mnie na ukrycie się, a potem oboje mieliśmy
kłopoty.
-
Naprawdę taka byłam?
-
O tak. Miałaś niezły charakterek. Wyciągałaś mnie z lekcji i
ćwiczeń, ciągle do czegoś zmuszałaś i rozkazywałaś, jak jakaś
mała królowa.
Ariel
zachichotała, wyobrażając sobie siebie na królewskim dworze, jak
dziecięcym głosikiem domaga się uwagi. Tak. To by do niej
pasowało.
-
Co jeszcze? Opowiedz mi coś jeszcze.
W zamyśleniu gładził
ją po włosach. Jego dotyk, nawet najlżejszy sprawiał, że robiło
jej się ciepło na sercu.
- Następnym razem. Teraz oboje potrzebujemy snu.
Jutro kolejny pracowity dzień.
Z niechęcią przyznała mu rację. Tak bardzo
było jej tu wygodnie, że nie miała ochoty ruszać się z tego
łóżka, jednak miała własną komnatę. Wstała i ruszyła do
drzwi, jednak w progu odwróciła się na chwilę.
- Dobranoc.
Uśmiechnął się do niej w taki sposób, że
miała pewność, że naprawdę odnalazła swój dom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz