Sato
nie pamiętał za bardzo jak znalazł się pośrodku piekła i jak
długo był wilkiem. Pewnie od tamtego momentu, kiedy widział ją po
raz ostatni w obozie, a potem jakaś siła poniosła go daleko od
niej i walki. Czyli ile dni, czy godzin? Wszystko mu się mieszało.
Widok Vethoynów dodatkowo wytrącił go z równowagi. Przyzwyczaił
się do myśli, że Ariel jest jego jedyną rodziną. Nie chciał o
nich myśleć, ani pamiętać. Sądził, że na dobre zniknęli z
tego świata, ale skoro król sprowadził ich z powrotem, oznaczało
to, że wszystko wraca na stare miejsce. Bez niego.
Po
powrocie unikał Balara i reszty. Jego odział zginął tam na
polanie, ale szybko znaleźli się na ich miejsce następni. Chował
się w obozie, lub błąkał po okolicy w postaci wilka. Miał wiele
do przemyślenia i potrzebował samotności. Gdyby nie to głupie
zaklęcie Posłuszeństwa, dawno by uciekł. Ba! Zostałby w obozie,
razem z Ariel, Kruczym Królem i...swoim klanem.
Nie
dane mu było długo uciekać od rzeczywistości. W końcu go
znaleźli, gdy spał pod drzewem. Jego nowy oddział zwierzołaków.
To prawda, że udawał jednego z nich, ale ciągle zapominał ich
imiona. Otoczyli go, a jeden niemalże siłą postawił go na nogi.
Gruby, Patykowaty, Kwadratowa Szczęka – tylko tak potrafił ich
rozróżniać.
Patykowaty,
który pewnie mylnie uważał go za swojego towarzysza, poklepał go
mocno po plecach.
-
Koniec leniuchowania! Mamy zadanie.
-
Zadanie? – Powtórzył nieprzytomnie. Ziewnął i podrapał się po
głowie, zbyt otępiały by myśleć. Nie chciał żadnych zadań. W
ogóle nie chciał z nimi przebywać, ani nic robić.
Kwadratowa Szczęka wziął się pod
boki, mierząc go wzrokiem z góry na dół.
-
A ty co, bracie? Masz kaca czy co?
Tak.
Wielkiego kaca moralnego. I mam ochotę cię zabić.
-
Balar cię szukał i był wściekły.
- Powiedział, że
mamy cię pilnować i przekazać jego rozkazy.
Sato popatrzył na nich z rezygnacją.
-
No? Jakie to rozkazy?
Mysia Głowa z ochotą przecisnął się do
przodu i odezwał skrzeczącym głosem. Właściwie powinien się
nazywać Mysia Głowa i Żabi Głos. Sato przełknął chichot, który
byłby zupełnie nie na miejscu.
- Balar kazał nam tropić dziewczynę. Mówił,
że zmierzają do Gildraru, więc mamy ruszać ich śladem.
-
Pozwolił nam po drodze spalić kilka wiosek – dodał wesoło
Wielki Nos.
-
A on? – Zapytał Sato, z trudem przełykając ślinę.
-
Nikt nie wie. Odleciał gdzieś i nie wiadomo czy w ogóle wróci.
- Czas na nas, wilczku. – Grube Usta otoczył
go ramieniem i zmusił, by za nimi ruszył – Zabawimy się jak za
dawnych czasów.
Sato
nienawidził ich nie tylko za to, że tak bardzo byli oddani swojemu
Panu, ale również za ich tępotę. I za to, że tak ostentacyjnie
obnosili się ze swoimi znamionami, jakby były jakimś wyróżnieniem,
czy nagrodą. Miał głęboką nadzieję, że w końcu ktoś ich
pozabija, bo sam nie mógł tego zrobić.
Gdy
dotarli do pierwszej wioski rozpętało się piekło.
Patykowaty,
Wielkie Usta i jeszcze kilku zaciągnęli przypadkowe kobiety do
chat. Pozostali zmienili się w swoje zwierzęce postacie i zaczęli
gryźć, rozrywać i zabijać co się dało. Najpierw po wiosce,
potem po całej dolinie rozszedł się krzyk i płacz bezbronnych
ludzi.
A
Sato-wilk stał pośrodku tej rzezi jakby łapy wrosły mu w piasek.
Jego nozdrza uderzył odór krwi i potu. Zaskomlał cicho, a jego
futro zjeżyło się na grzebiecie, ale w tym hałasie i zamieszaniu,
nikt nie zwracał na niego uwagi. Wioska nie mogła liczyć wielu
mieszkańców, ale Sato wydawało się, że ich ciała piętrzą się
wokół w setkach, a krew zamiast wsiąkać w piach, zalewa ulice i
każdy zakamarek między chatami.
Ktoś
nagle klepnął go w bok i po chwili dojrzał Grubego. Wojownik
szczerzył się wesoło, umazany ziemią i spływający potem. Jego
topór przybrał szkarłatną barwę. Sato zrobiło się niedobrze.
-
Co tak stoisz, wilczku? Ostatnio byłeś mniej wstrzemięźliwy. No,
pokaż, na co się stać! Od czego masz te pazury?
I Sato nie miał wyboru. Włączył się do
walki.
Znów
musiał grać.
Czuł,
że go obserwują, więc zatopił zęby w czyjejś nodze, a potem
jego bursztynowe oczy zwróciły się w stronę chłopca.
Kilkuletniego chłopca, który klęczał przy zwłokach matki i darł
się na cały głos, próbując ją obudzić. W jego gardle narosło
głuche warczenie. Jednym skokiem znalazł się przy malcu i nie
zważając na jego krzyki, chwycił go między zęby.
-
Tak jest! – Słyszał wokół krzyki – Pokaż im prawdziwą
bestię! Zabij go!
Przeskoczył nad kilkoma ciałami, niosąc w
zębach malca, który nagle przestał krzyczeć i tylko drżał
spazmatycznie. Sato chciał go przytulić, ale nie mógł Nie mógł
zrobić nic, by to zatrzymać. Mógł tylko ukryć go gdzieś w
zaułku między chatami, co właśnie zrobił, jak tylko upewnił
się, że nikt na niego nie patrzy. Chłopiec wcisnął się w ścianę
budynku i popatrzył w jego ślepia. Sato trącił nosem jego mokry
od łez policzek i wrócił na plac.
Jeszcze raz zmusił się do tego, by rzucić się
na kogoś z pazurami, uważając jednak by zadrapania nie były
głębokie. Potem zmienił się w człowieka i opadł ciężko na
rozgrzany od słońca głaz. Oddychał ciężko, obserwując trwającą
walkę. Z ponurą rezygnacją patrzył jak Pryszczata Twarz rozprawia
się ze starszym mężczyzną, który nawet nie miał szans na
obronę, a potem bez mrugnięcia okiem zabija kolejne osoby.
Właśnie tak wyglądało jego życie.
Bezsensowne zabijanie. Palenie. Niszczenie w
sobie resztek człowieczeństwa.
Sato nienawidził siebie, Balara i tej zgrai
bestii. Siebie przede wszystkim. Za to, że brakowało mu odwagi.
Przycisnął prawą dłoń w rękawicy do piersi. Kiedyś był dumnym
członkiem królewskiego klanu Vethoynów. Synem Alfy. Czy naprawdę
to wszystko było lepsze od godnej śmierci? Jego ojciec by się nie
wahał.
Nie zawahał się, kiedy wzięto ich do niewoli.
A jego matka? Na samo wspomnienie tego, co zrobiła, gorzkie łzy
zapiekły go w oczy. Ona również...nie zawahała się, by zabić
siebie i swoją córkę. Bo śmierć była tysiąckroć lepsza niż
służenie komuś takiego jak Gathalag czy Balar.
Słońce paliło go w twarz, a zapach krwi
powodował odruchy wymiotne. Sato patrzył jak mieszkańcy wioski
umierają bez sensu i za nic. I myślał gorączkowo. Teraz. Teraz
mógłby uciec. Balar gdzieś zniknął, a jego oddział był zbyt
zajęty, by go pilnować. Lepszej okazji nie dostanie.
Zacisnął pięści, niezdecydowany. Ile czasu
zajęłoby mu wstanie, zamiana i ucieczka z wioski? Którędy pobiec,
żeby pozostać niezauważonym? Jak daleko ucieknie, zanim zaklęcie
rozerwie go na strzępy?
Za dużo pytań i wątpliwości. Za późno.
Wielki Nos przedarł się do niego z zakrwawionym mieczem i przysiadł
na kamieniu, z westchnieniem ocierając pot z twarzy.
- Ale zabawa, co? – Zagadał, jakby byli na
przyjęciu w zamku, a nie mordowali niewinnych ludzi. Sato miał
ochotę udusić go gołymi rękami – Ale to jeszcze nic. W
Gildrarze dopiero będzie jatka.
Słuchał go z roztargnieniem, ale nagle spojrzał na niego
gwałtownie.
-
Co? Co masz na myśli?
- To nic nie wiesz? Podobno na miasto wędruje
armia krasnoludów. Balar sam ich wygonił z wnętrza góry. O ile
pamiętam jest ich jakoś tysiąc, a słyszałem, że jeden krasnolud
to jak dziesięciu rosłych wojowników – wyszczerzył poczerniałe
zęby – Mam nadzieję, że załapiemy się by chociaż popatrzeć.
Ludzie mówili, że w Gildrarze nie ma już wojowników, a hrabiego
nie obchodzi nic poza zabawą – zatarł energicznie ręce – Mają
zaatakować, jak tylko dotrą na miejsce. Może Balar też tam
będzie. W końcu rzadko kiedy widuje się armię krasnoludów w
akcji.
Sato zaciskał pięść
tak mocno, że paznokcie wbiły się w skórę i między palcami
pociekła krew. Rozpalony kamień parzył go w zewnętrzną stronę
drugiej dłoni w rękawicy.
- Masz rację – odezwał się nagle
głucho. Jego wilcze oczy przybrały barwę ciemnego bursztynu. –
Nie mogę tego przegapić.
Zanim Wielki Nos zdążył zareagować, walnął
go na odlew w szczękę. Wojownik poleciał na piach, a z rozciętej
wargi pociekła strużka krwi. Sato nie czekał, aż dojdzie do
siebie. Przemienił się w wilka tak szybko, jak chyba jeszcze nigdy
w swoim życiu. Popędził przez wioskę, przeskakując nad zwłokami.
Kiedy jeden z jego oddziału stanął mu na drodze, skoczył bez
namysłu i rozszarpał mu gardło. Znamię na ramieniu zapiekło
żywym ogniem. Ale już nie było odwrotu. Nie chciał wracać, nawet
jeśli czekała go już tylko śmierć.
Oddalając się od wioski, uwolnił się od
krzyków i odoru śmierci. Już nie tylko palił go tatuaż, ale całe
ramię, aż w końcu każdy skrawek ciała. Paliło go od środka,
jakby połknął ogień. Ale wciąż biegł...biegł...
Uciekał przed śmiercią i Balarem. Ból i
wolność otępiły mu zmysły. Mimo to pędził wciąż przed
siebie, prosto do Gildraru.
Musiał zdążył przed armią krasnoludów,
przed Balarem i przed własną śmiercią.
Musiał zobaczyć Ariel choćby tylko przez
chwilę. Dopiero wtedy będzie mógł umrzeć.
***
Jak
tylko znalazła się w świecie mgły, od razu wiedziała co to
oznacza i zamiast strachu, ogarnęła ją radość i
zniecierpliwienie, by jak najszybciej znaleźć się u celu.
Przedzierając się przez mleczną zasłonę, pobiegła przed siebie,
aż natrafiła na te same, wysokie wrota. Przyłożyła dłoń do
jednego skrzydła, które uchyliło się bezgłośnie, zapraszając
ją do środka.
Po
drugiej stronie niebo, łąka i las – wszystko było takie, jak
zapamiętała. Tyle tylko, że na łące ktoś był. Ariel przez
chwilę obserwowała jak piękna, złotowłosa kobieta w białej
sukni zbiera kwiaty, nucąc pod nosem powolną melodię. Dopiero po
chwili rozpoznała w niej Lirę.
Z
szerokim uśmiechem zbiegła z pagórka i rzuciła się w jej stronę.
Kobieta wyprostowała się z naręczem kwiatów w zgięciu łokcia i
uśmiechnęła promiennie.
-
Ariel, moje dziecko.
Przepełniała ją radość i ulga, jakby
spotkała dawno niewidzianego członka rodziny. Bo czyż w sumie tak
nie było? Za pierwszym razem czuła się trochę skrępowana i
wypełniał ją wręcz nabożny szacunek, ale teraz...Teraz po
porostu cieszyła się, że znów tu jest.
Lira otoczyła ją ramieniem i przytuliła do
piersi.
- Cieszę się, że znów cię widzę. Przez
tysiące lat żyłam tu samotnie, więc twój widok dwukrotnie mnie
raduje.
-
Ja też się cieszę, że możemy rozmawiać, chociaż niektórzy
uważają, że to dziwne – Ariel wtuliła się w nią, wdychając
głęboko świeże powietrze. Bijące od tej kobiety łagodne ciepło,
a także zapach kwiatów i otaczający to miejsce spokój, działały
na nią odurzająco. Jak łatwo byłoby zapomnieć o wszystkim i
zostać tu na zawsze.
- Otrzymałaś ode mnie szary kamień, bo jesteś
wyjątkowa. To twój niezwykły umysł pozwolił nam się spotkać.
- Hmm, co masz na myśli? – Ariel odsunęła
się i popatrzyła uważnie na Lirę. Zapomniała już, jaka jest
piękna. Mogłaby w nieskończoność podziwiać jej urodę, zgrabną
sylwetkę, idealnie gładką skórę, błękitne oczy osadzone na
podłużnej, pięknej twarzy i wystające spomiędzy pasm złotych
włosów, spiczaste uszy. Aż trudno było uwierzyć, że ta istota
jest córką Gathalga.
Lira pogładziła ją po liczku z delikatnym
uśmiechem.
- Masz w sobie siłę, by zmienić ten świat na
lepsze. Sądzę, że wkrótce sama się przekonasz.
- No tak i pewnie nie możesz mi nic więcej
zdradzić.
Elfka roześmiała się perliście.
- Masz rację, moje dziecko, ale czuję, że
przybyłaś tu nie bez powodu.
- To... – Cofnęła się i spuściła wzrok –
Pewnie i tak już wszystko wiesz.
-
Owszem, widzę i słyszę więcej niż czasami bym chciała – z
łagodnym uśmiechem Lira pogładziła ją po włosach – Jednak nie
potrafię zajrzeć do twojego serca. Nie potrafię zobaczyć tego, co
widzą twoje oczy, ani co słyszą twoje uszy. Zjawiłaś się tu nie
bez przyczyny. Trapią cię mroczne myśli i pytania, których nie
masz komu zadać. Śmiało więc. Jestem tu dla ciebie, moja córko.
Więc Ariel zaczęła mówić.
Opowiedziała o wszystkim, co się zdarzyło od momentu ucieczki od
Balara. O walkach, Sato, o tym, że nie rozumie Argona, o Rivie,
swoich wizjach i wszystkich wątpliwościach, aż poczuła się jakby
lżejsza. Na koniec zaś wykrztusiła:
-
Nie mogę uwierzyć, że Riva i Balar są braćmi – wyrzuciła ręce
w górę i zaczęła chodzić nerwowo po polanie, podczas gdy Lira
obserwowała ją z tym samym niezmąconym spokojem. Mówiła coraz
szybciej, wyrzucając z siebie wszystkie myśli – Oni są jak dzień
i noc. Jak ktoś tak zły, mógł być królem? Ten drań chciał nas
zabić – potarła dłonią czoło i pokręciła głową – Nie.
Nie wierzę w to. Przecież Riva zupełnie nie jest do niego podobny.
No, może trochę z wyglądu, ale to nieważne. Żebyś widziała
jego minę, kiedy mi to powiedział. On chce go zabić. – Ariel w
końcu zatrzymała się i popatrzyła na Lirę – Chce zabić brata.
Wcale mu się nie dziwię, ale...ale to wciąż rodzina. Dlaczego?
Dlatego Balar służy Gathalagowi?
Lira przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, na
chwilę zastępując uśmiech powagą. Potem schyliła się i zerwała
czerwony kwiat. Ariel zamrugała w zdumieniu, gdyż po sekundzie
roślina odrosła w tym samym miejscu. Lira pogładziła delikatne
płatki, dołączyła go do swojego bukietu po czym usiadła na
trawie.
- To dobrze, że przejmujesz się ich losem. Tak
powinno być
Te
tajemnicze słowa zupełnie jej nie pomogły. Westchnęła ciężko.
-
Nie rozumiem. Mam ich pogodzić, czy co? Sprawić, by Balar się
nawrócił?
Lira
pokręciła głową.
-
Po prostu czekaj i pamiętaj, że nic nie dzieje się bez przyczyny.
-
No tak, łatwo powiedzieć, tyle, że...
-
Chodź tu Ariel.
Lira
poklepała zachęcająco trawę obok siebie i Ariel z ochotą
przyjęła zaproszenie. Opadła na ziemię i ośmielona przyjaznym
uśmiechem, ułożyła głowę na jej kolanach. Gdy poczuła na
głowie czuły dotyk dłoni, przymknęła oczy. Tutaj czuła się
naprawdę odprężona i spokojna.
-
Co do reszty, moja droga, również nie powinnaś się zamartwiać.
Twój przyjaciel Sato jest silniejszy niż przypuszczasz.
-
Nie powiedział mi, że jest zwierzołakiem. Przez zaklęcie
Posłuszeństwa próbował mnie zabić.
Ariel
ułożyła się wygodniej i westchnęła. Powoli robiła się śpiąca
i czuła, że mogłaby tu usnąć.
-
A ty Ariel?
-
Co, ja?
-
To zaklęcie. Też masz znamię.
Otworzyła
gwałtownie oczy i popatrzyła ze zdumieniem na kobietę.
-
Skąd wiesz?
-
Po prostu wiem. Czuję też, że się boisz.
Ariel
przełknęła ślinę i dotknęła ramienia. Przez chwilę w
zamyśleniu patrzyła na czyste niebo.
-
Boję się, że będę musiała zrobić coś wbrew sobie. Że ten
drań rozkaże mi coś zrobić, a ja...
-
Znów martwisz się na zapas.
Ariel napotkała jej uśmiech i skinęła głową.
Przymknęła powieki i przekręciła się na bok, podczas gdy kobieta
gładziła ją po włosach.
- Masz rację, a gdy następnym razem spotkam
Balara wydłubię mu oczy, rozrzucę jego wnętrzności, a ciało
pokroję na kawałeczki.
-
Hmm, to dość drastyczna metoda.
Ariel zachichotała pod nosem, gdyż samo
wyobrażenie sobie tego bardzo jej się spodobało.
- To i tak mało – wymruczała, powoli
zapadając w sen – A potem zajmę się Gathalagiem. Aha, Liro?
- Słuchom?
- Jak właściwie mam go pokonać?
- To...
Ariel
była już na granicy snu, gdy poczuła jakby subtelną zmianę. Nie
usłyszała odpowiedzi Liry chociaż nadal czuła, że głaszcze ją
po głowie. Miała jednak wrażenie, że to już inna dłoń.
Większa, bardziej...
-
Więc chcesz wydłubać mi oczy? Jestem ciekaw jak byś to zrobiła.
Otworzyła gwałtownie powieki i od razu
dostrzegła, że nie leży już na kolanach Liry, ale na męskich
przykrytych skrajem czarnego płaszcza. Zerwała się jak oparzona i
zaledwie spojrzała na siedzącego obok Balara, z jej gardła wydarł
się zduszony krzyk zaskoczenia. Jego wargi wykrzywiły się w
ironicznym uśmiechu. Nie zdążyła wycofać się na bezpieczną
odległość, gdy błyskawicznie złapał ją za gardło. Zerwał się
na nogi i przyciskając ją do ziemi, ruszył szybko do przodu,
żłopiąc za nią głęboką ścieżkę. Ariel najpierw zaparło
dech, a potem ból niemal odebrał zmysły, gdy poczuła jak z jej
pleców schodzi skóra. Gdy w końcu się zatrzymała, uderzając o
kamień, miała ochotę wrzasnąć. Pobladła i syknęła tylko,
czując pod sobą ciepłą krew wsiąkającą w ziemię i w kamień.
Ból wycisnął z jej oczu łzy, które osiadły na policzkach.
Pochylił się nad nią i uwięził ją w swoich czarnych źrenicach.
- Teraz widzisz, że nie uciekniesz ode mnie –
wysyczał blisko jej twarzy – Dopilnuję, żebyś zapłaciła za
swoją impertynencję.
-
Ja...To... – Z trudem łapała powietrze, a ból tak bardzo ją
oszołomił, że ciężko jej było myśleć – Jak...
- Jak się tu dostałem? – Zmrużył oczy i
przyglądał się jej twarzy z okrutnym zadowoleniem – Nie pojęłaś
jeszcze, że twój umysł również należy do mnie? Twoje żałosne
wysiłki mnie nie powstrzymają. A to miejsce jest tylko iluzją.
Patrz.
Machnął niedbale drugą ręką i na jej oczach
błękitne niebo pokryły ciemne chmury, z drzew opadły wszystkie
liście, kwiaty zwiędły, a cała łąka zmieniła się w popękaną,
wyjałowioną ziemię.
Ariel
patrzyła na swój zniszczony świat i już nie powstrzymywała
gorących łez żalu, złości i rozpaczy.
-
Lira... – wysapała – Gdzie ona...
- Twojej Liry już tu nie ma, moja droga. I
raczej już nie wróci – odparł brutalnie.
- Nie – wyszeptała, spoglądając na niego z
nienawiścią – Jak możesz? Dlaczego...mi...to...robisz?
- Dlaczego? – Pochylił się jeszcze niżej, aż
poczuła jego oddech na policzku. Wzdrygnęła się, podczas gdy jego
zimny uśmiech stał się jeszcze szerszy – Tego też jeszcze nie
odkryłaś? Dziwię się też, że nikt ci tego nie powiedział –
Cmoknął kilka razy z politowaniem – Naprawdę jesteś mało
rozgarnięta. To ja Nadałem ci Imię zaraz po narodzinach. Dlatego
mam do ciebie pełne prawo – z tym samym zadowoleniem dotknął jej
ramienia – I gdy po ciebie przyjdę, nie będziesz stawiać oporu,
inaczej zobaczysz, jak zabijam twoich towarzyszy.
Roześmiał się ponuro, a Ariel zdławiła
szloch i powoli pokręciła głową.
-
Nie... – Zacisnęła powieki, czując, że to jakiś koszmar. To
niemożliwe, nie chciała wierzyć w ani jedno jego słowo – Nie.
Nie. Nieeee...
Miała
wrażenie, że spada, a wraz z nią cały świat. Balar gdzieś
zniknął, a ją wchłonęła ciemność, w której otoczyły ją
obrazy straszliwych wizji.
Miasto w ogniu. Gęsty dym wznosił się ponad
dachy, a wszędzie słychać było nieludzkie krzyki. Budynki
pochłaniały czerwone języki ognia. Ludzie biegali chaotycznie,
tratując siebie nawzajem. Ulice tonęły we krwi. Martwe ciała
leżały dosłownie wszędzie. Jakieś dziecko klęczało przy
zwłokach matki, która wciąż miała otwarte oczy i usta. Sukienka
przesiąkła krwią z ogromnej rany na piersi. Nad miastem unosił
się ciężki odór dymu i śmierci. Przez ulicę maszerowała dziwna
upiorna armia. Na przedzie ludzie i zwierzęta, a za nimi... pochód
martwych szkieletów. Miasto zmieniało się w ponure cmentarne
pogorzelisko, a armia maszerowała dalej. Nad nimi wśród burzowych
chmur leciało stado czarnych kruków.
Czyjeś
błękitne oczy spojrzały prosto na nią, po czym pochłonął je
ogień.
Szaro-brązowy
wilk umierał, a mimo to biegł. Pędził przez lasy i równiny jakby
goniła go sama śmierć. Płonął od środka, a ból wyżerał jego
ciało kawałek po kawałku. Z wywieszonym jęzorem i mętnym
wzrokiem biegł uparcie przed siebie.
Balar
uśmiechnął się ponuro i zimno. Wyciągnął dłoń, na której
zawirowało kilka czarnych piór. Wzbił się w niebo na potężnych
skrzydłach, a pióra zatańczyły i opadły na ziemię. Eksplozja.
Śmierć. Ogień pochłonął całe...
- Nie!!!
Usiadła gwałtownie i od razu wpadła w ramiona
Rivy. Bez słowa przytulił ją łagodnie, a ona wtuliła się w jego
pierś, dysząc ciężko i łkając bezgłośnie. Jej serce długo
nie mogło odnaleźć właściwego rytmu, a w głowie wciąż miała
te straszliwe wizje i obrazy. Oraz te przerażające czarne oczy.
A
więc nigdy się od niego nie uwolnię. Będzie mnie gnębił, aż
któreś z nas nie umrze.
Nie
wiedziała ile czasu trwali tak bez ruchu. Ariel przylgnęła
kurczowo do króla, dziękując mu w myślach, że był obok gdy się
przebudziła. Przelotnie zauważyła, że znajdowali się w jej
komnacie, a za oknem wstawał blady świt. Nieważne jak się tu
znalazła. Nie zastanawiała się też nad tym, że obejmuje Rivę
może zbyt mocno i zbyt długo. Potrzebowała teraz przyjaciela i
pocieszenia, bo czuła, że już dłużej nie poniesie sama tego
ciężaru.
Głaskał
ją po głowie tak samo delikatnie jak wcześniej Lira. Przypomniała
sobie o tamtym świecie i jeszcze przez chwilę jej ciałem wstrząsał
spazmatyczny szloch.
Czy
to już koniec? Nie wierzę, że już jej nie zobaczę. Na pewno
kłamał.
Nagle
zaniepokoiło ją coś jeszcze. Plecy!
Odsunęła
się gwałtownie i sięgnęła ręką do tyłu. Nic ją jednak nie
bolało, a jej palce natrafiły na zdrową, nienaruszoną skórę.
Odetchnęła głęboko, odgarnęła do tyłu włosy i przejechała
dłonią po twarzy. W końcu napotkała uważne, zaniepokojone
spojrzenie Rivy i jego jasnoszare tęczówki, których widok od razu
ją uspokoił. Dopiero teraz odzyskała głos i posłała mu blady
uśmiech.
-
Przepraszam.
- Koszmary? – Wziął ją za rękę i ścisnął
lekko. Obiecała sobie, że już więcej nie będzie się odsuwać,
bo to najwidoczniej przynosiło ulgę im obojgu.
Skinęła głową, a zaraz potem zaprzeczyła.
Kosmyki z kolorowymi pasemkami opadły na policzek, więc szybko
odgarnęła je za ucho. Przygryzając wargi przez chwilę wpatrywała
się w ich splecione dłonie.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-
Czego?
- To, że Balar Nadał mi Imię. Że w ten
sposób połączył się ze mną umysłem.
Napiął mięśnie, a jego palce zadrżały.
-
Skąd wiesz?
- Powiedział mi to, gdy byłam w świecie Liry –
spojrzała na niego niepewnie, ze smutkiem – Przyszedł tam i
wszystko zniszczył.
Zmarszczył brwi, przysunął się bliżej i
przygarnął ją do siebie. Zanurzył twarz w jej włosach i
odetchnął.
-
Przykro mi. Naprawdę – wyszeptał – Sądziłem, że wiesz. Tylko
w ten sposób możemy rozmawiać z drugą osobą telepatycznie.
Nadanie Imienia to jednocześnie połączenie umysłów oraz silna
więź emocjonalna, pozwalająca czuć i słyszeć to samo, co druga
osoba. Przeważnie dotyczy to rodziców i dzieci. Tylko elfy i osoby
z potężną Mocą potrafią przełamać barierę umysłu bez
rytuału.
Odsunęła
się delikatnie i spojrzała na niego coraz bardziej tym wszystkim
oszołomiona. Miała wrażenie, że właśnie cały świat runął
jej na głowę.
Balar,
który ją więził i znęcał się nad nią na różne sposoby.
Balar, który służył Gathalagowi i zabijał bez mrugnięcia
powieką. To on nazwał ją „Ariel”, jednocześnie łącząc się
z jej umysłem, myślami i uczuciami. Jej największy wróg i brat
Rivy był bliżej z nią związany niż ktokolwiek inny.
Pokręciła
wolno głową, jakby próbowała zaprzeczyć rzeczywistym faktom. Z
ponurym wyrazem twarzy przejechała dłonią po włosach.
-
To niedorzeczne – odezwała się w końcu, ponownie kręcąc głową
– Zupełnie niedorzeczne. Jak to się stało? Dlaczego do tego
dopuszczono? – Uniosła oczy na Rivę, który również siedział
przybity i zamyślony – Przecież to mama albo tata powinni Nadać
mi Imię. Dlaczego akurat on?
Na kilka minut w komnacie zaległa cisza. Gdzieś
na korytarzu słychać było kroki i głosy służby. Zamek powoli
budził się do życia, podobnie jak miasto za oknem. Pierwsze blade
promienie słońca osiadły na złotych murach posiadłości, jednak
w środku wciąż panował półmrok. Riva długo unikał jej
spojrzenia. W końcu, jakby kosztowało go to wiele wysiłku, położył
dłonie na jej ramionach i zmusił, by na niego spojrzała.
-
Posłuchaj mnie uważnie, Ariel – ten sam ton słyszała już
wcześniej, gdy oznajmiał jej, że Balar to jego brat – To się
stało zanim Balar przeszedł na stronę Niezwyciężonego. Kiedyś
nie był zły i wszyscy go uwielbiali. Nawet ty. Gdy się urodziłaś,
to ja chciałem Nadać ci Imię, ale mnie uprzedził - na krótką
chwilę na jego wargach zagościł nikły uśmiech – Miałem zamiar
dać ci takie same imię. Dlatego nie miałem mu tego za złe, że
zrobił to po kryjomu. To było zaledwie kilka dni po twoich
narodzinach. Potem przeszkadzało mi trochę, że ucinaliście sobie
te wasze telepatyczne rozmowy bez mojego udziału. Teraz widzę, że
pozwolenie mu na to było ogromnym błędem. Boję się...że w końcu
stanie się coś naprawdę złego, że ta więź obróci się
przeciwko tobie i nam wszystkim.
Coś w jego twarzy i oczach zmroziło ją od
środka. Zmarszczyła czoło, gdyż ponownie czuła, że jej świat
właśnie wywraca się do góry nogami. To wszystko było tak
absurdalne, że niemal śmieszne.
-
Co to znaczy? Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
Westchnął ciężko i skinął głową.
-
Tak, Ariel. Ty i Balar również byliście przyjaciółmi.
Byliście...byliśmy niemal nierozłączni.
***
Zaraz po śniadaniu zajrzeli do elfki. Ponieważ
wciąż spała, a nie wiedzieli czy ją budzić, siedzieli w
milczeniu i czekali. Argon zajął krzesło przy stole w kącie
komnaty i bębnił palcami o kolano, Co i raz zerkał na Ariel, która
usiadła skulona na parapecie i większość czasu wpatrywała się w
okno. Pierwsze promienie słońca przeniknęły do komnaty,
rozlewając się po podłodze. Coś w jej spojrzeniu i w wyrazie
twarzy nie dawało mu spokoju. Również Riva zdawał się nie w
humorze. Ich ponure miny i uparte milczenie zaczynało go niepokoić.
Potem jego wzrok spoczął na śpiącej dziewczynie i zmarszczył
czoło.
Córka
Ivero i do tego Kapłanka Luny. Co ją przywiodło tak daleko od
Zielonego Lasu?
Wstał
bezgłośnie, wymienił z Rivą poważne spojrzenia i zbliżył się
do łóżka. Usiadł na jego skraju, gdzie mógł lepiej jej się
przyjrzeć. Była jeszcze bardzo młoda, jak na elfa i bez wątpienia
piękna. Pamiętał, że dawno temu odwiedził z królem Zielony Las.
Król Ivero ugościł ich uprzejmie i z wszelkimi honorami, a całe
miasto wywarło na nim ogromne wrażenie. Miał też okazję poznać
jego starszą córkę. Dziewczynka chodziła za nim niczym cień i
zamęczała pytaniami. Pamiętał nawet, że jej błękitne oczy w
pewien sposób go oczarowały.
Tylko
jak ona miała na imię?
Elfka
poruszyła nagle głową i jęknęła głucho, próbując otworzyć
ciężkie powieki. Riva przysiadł po drugiej stronie łóżka, a
Ariel zsunęła się w końcu z parapetu i stanęła w pewnej
odległości. Wcześniejszy entuzjazm gdzieś zniknął, a przecież
był pewny, że najbardziej czekała na tą rozmowę. Zamiast tego
wciąż miała zmarszczone czoło i zaciśnięte szczęki, jakby coś
ją trapiło. Przez cały ten czas ledwo zaszczyciła go choć jednym
spojrzeniem.
Tymczasem
księżniczka powoli się budziła. Przez chwilę patrzyła na sufit,
mrugając powiekami, po czym w końcu jej oczy spoczęły na nim.
Błękitne tęczówki przypominały bezchmurne, czyste niebo lub
taflę jeziora.
Próbowała
coś powiedzieć, ale znów tylko jęknęła. Oblizała zaschnięte
wargi, patrząc na niego wymownie. Argon westchnął ciężko. Czując
na sobie spojrzenia pozostałej dwójki, napełnił puchar wodą i
pomógł jej się napić, a potem usiąść. Jej dłonie drżały
lekko, gdy przytknęła je sobie do skroni.
- Moja głowa – jęknęła zachrypniętym
głosem.
Nie potrafił powstrzymać się od nikłego
uśmiechu. Nigdy nie spotkał żadnego elfa, a już tym bardziej
elfiej księżniczki, która wlałaby w siebie tyle alkoholu.
- Byłaś pijana. To
normalne. Ludzie nazywają to kacem.
- Och – znów jęknęła i pochyliła się do
przodu – Nie sądziłam, że alkohol ludzi naprawdę jest taki
szkodliwy. Nigdy w życiu się tak nie czułam.
- Trzeba było pomyśleć dwa razy, zanim tam
weszłaś.
- Co tu w ogóle robisz, księżniczko Lunno?
- Skąd... – uniosła głowę i dopiero jakby
ich zauważyła. Popatrzyła na Rivę, na Ariel, a gdy dostrzegła na
czole kapitana białe znamię, otworzyła szeroko oczy i westchnęła.
Przez chwilę gapiła się na niego z otwartymi ustami, co niezbyt mu
się spodobało, aż w końcu zrozumiała swój nietakt i pospiesznie
odwróciła wzrok – Przepraszam, Biały Kruku – skinęła mu
głową, skrzywiła z bólu i ponownie przeniosła niebieskie oczy na
Rivę – Wasza Wysokość wybaczy za mój wygląd i że nie mogę
przywitać się odpowiednio – zanim zdążył coś odpowiedzieć,
szybko zwróciła się do Ariel – Kolejny Potomek Liry i córka
Areela, tak? Słyszałam o twoim ojcu i o tobie. To dla mnie zaszczyt
– mówiła cichym drżącym głosem, a gdy skończyła, znów
napiła się wody.
Ariel uśmiechnęła się do niej blado, jakby
myślami była daleko stąd.
- To prawda, że jesteś księżniczką z
Zielonego Lasu?
To pytanie sprawiło, że elfka niemal
podskoczyła i jakby całkiem oprzytomniała. Zbladła gwałtownie i
przestraszonym wzrokiem rozejrzała się po komnacie.
- Gdzie jestem?
- W posiadłości hrabiego Sorrina, w Gildrarze.
Lunna popatrzyła na Argona wielkimi oczami, w
których narastało przerażenie i złapała go za ramiona.
- Muszę natychmiast widzieć się z hrabią.
Zaprowadź mnie do niego!
- Ale księżniczko...
- To ważne, muszę...
Głos uwiązł jej w gardle a z oczu pociekły
łzy. Próbowała wstać z łóżka, ale zachwiała się na boki i
Argon delikatnie ułożył ją na poduszkach. Chciała usiąść, ale
wciąż była słaba i w końcu się poddała.
- Zobaczysz się z nim jak tylko dojdziesz do
siebie. Powinnaś jeszcze wypocząć – uspokoił ją kapitan.
- Nie martw się, księżniczko - Riva dotknął
jej ramienia i uśmiechnął się lekko – Wszystko w swoim czasie.
Mogłabyś nam tylko powiedzieć, co tu robisz? Dlaczego opuściłaś
Zielony Las?
- To...to długa historia.
Spojrzała przez okno, na wierzchołki drzew i
zmarszczyła drobne brwi. Zacisnęła palce na miniaturowym księżycu
i przycisnęła go do piersi, jakby szukała w nim pocieszenia. Na
jej gładkiej twarzy pojawiły się pojedyncze zmarszczki.
-
Dlaczego udawałaś mężczyznę? – Zapytała Ariel.
-
To...myślałam, że w ten sposób dostanę się do hrabiego –
westchnęła ciężko.
-
Dlaczego?
Chociaż
to Riva zadał pytanie, spojrzała na kapitana. Widział, że patrzy
na jego bliznę, a potem chłonie wzrokiem resztę twarzy. Poczuł
się naprawdę nieswojo, a gdy w jej oczach ponownie zalśniły łzy,
zupełnie nie wiedział z jakiej przyczyny.
- Zielony Las...Rairi... – mówiła bezładnie,
jakby bredziła - Ona... ma armię centaurów. Ktoś musi im pomóc.
Ja...nie mogę tam wrócić.
Argon
nie miał wątpliwości, że Rairi, centaury i Zielony Las w jednym
zdaniu nie oznaczają nic dobrego.
-
Nie martw się – Riva okrył ją kołdrą, jednocześnie zerkając
na kapitana, jakby myślał dokładnie to samo – Jeśli coś grozi
elfom, to zajmiemy się tym. Na razie odpocznij, a jak poczujesz się
lepiej, zaprowadzę cię do Sorrina.
- Księżniczce elfów nie wypada
pokazywać się w takim stanie. Chyba, że chcesz by wszyscy
dowiedzieli się, że masz ogromnego kaca – dodał nieco
żartobliwie Argon.
W końcu chyba ją przekonali, bo
powoli skinęła głową.
-
Może tak będzie lepiej, dziękuję – przymknęła powieki
Riva wstał ostrożnie i podszedł do okna. Po
drodze musnął ramię Ariel i jakby jeszcze bardziej posmutniał.
Przez chwilę patrzył gdzieś przed siebie, aż w końcu odwrócił
się i zapytał:
- Dlaczego nie możesz wrócić do Zielonego
Lasu, księżniczko?
Znowu dość długo patrzyła na Argona, jakby
szukała u niego odpowiedzi. W końcu zaczął unikać jej błękitnych
oczu, a wtedy jej twarz ściągnęła się bólem.
- Ja...to też długa historia. Zostałam
wygnana.
Argon
z zaskoczeniem uniósł brwi i spojrzał na króla, a potem na elfkę.
-
Jak to wygnana?
W
tym momencie usłyszeli ciężkie westchnienie.
-
Przepraszam was – Ariel z dziwnie rozkojarzoną miną skinęła im
głową i wyszła z komnaty.
-
Idź za nią i zajmij czymś. Porozmawiam z Lunną, a potem wszystko
ci przekażę – polecił od razu Riva.
Argon
wolałby zostać i usłyszeć historię elfki, jednak nie miał
wyboru. Kiedy wstawał, Lunna musnęła dłonią jego palce i
obdarzyła zawiedzionym spojrzeniem. Odsunął się i pospiesznie
wyszedł z komnaty.
Dogonił
Ariel na końcu korytarza, przy schodach. Obejrzała się na niego,
ale nic nie powiedziała. Na szczęście pozwoliła, by za nią
poszedł, bo nie miał ochoty na kolejną kłótnię, a zdecydowanie
nie zamierzał zostawiać ją teraz w takim stanie.
Na
pierwszym piętrze natknęli się na Arwela i Orana. Wojownicy stali
oparci o balustradę i obserwując hol, dyskutowali o czymś wesoło.
Arwel
jako pierwszy ich dostrzegł i pomachał ręką.
-
Przyłączycie się do nas?
Oran mielił coś w ustach, kiedy posłał im
szeroki uśmiech i puścił oko do Ariel.
-
Podziwiamy służbę hrabiego i robimy konkurs na najładniejszą
parę. Może powinniśmy ogłosić go publicznie?
Arwel poprawił swoje skołtunione włosy i oparł
się nonszalancko o balustradę.
-
Zastanawiamy się, czy taka służba przydałaby się też w zamku.
Może powinniśmy poddać to ogólnej dyskusji?
Skrzywił się i chwycił ją za rękę,
posyłając wojownikom ostre spojrzenie.
- Jeśli nie macie co robić, zajmijcie się
patrolowaniem miasta – rzucił oschle i zanim zdążyli coś
odpowiedzieć, pociągnął ją za sobą.
Nie wyrwała się i szła za nim posłusznie
niczym marionetka. Nie wiedział czy jadła śniadanie, toteż bez
słowa zaprowadził ją do kuchni, gdzie chwycił dwie bułki, jedną
wepchnął jej prosto do ust, a drugą do ręki. Ariel posłała mu
groźne spojrzenie, ale odgryzła spory kęs i zaczęła przeżuwać.
Wyszli do ogrodu, gdzie owocowe drzewka dawały przyjemny cień przed
upalnym słońcem.
Znalazł
samotną ławeczkę z dala od ciekawskich oczu służby, częściowo
ukrytą w cieniu, w samym sercu ogrodowego raju. Ariel przysiadła po
ocienionej stronie, rozejrzała się beznamiętnie po ogrodzie, aż w
końcu napotkała jego przeszywające spojrzenie.
-
Czego ode mnie chcesz? – Warknęła w końcu.
Zjadła pierwszą bułkę i teraz skubała
palcami drugą, rozrzucając okruchy po trawie. Po chwili nadleciało
kilka ptaków i z zapałem zaczęły ucztować. Argon usiadł na
drugim końcu ławki i przez chwile w milczeniu patrzyli jak coraz
więcej okruchów ląduje na ziemi, przyciągając jeszcze kilka
gołębi.
-
Słyszałaś co mówiła księżniczka Lunna? – Odezwał się w
końcu.
- Oczywiście, przecież nie jestem głucha –
odparła do bułki, z której zniknął już niemal cały środek.
Skrzyżował przed sobą ramiona i spojrzał na
sieć konarów, przez które prześwitywało słońce i fragmenty
błękitnego nieba.
-
I co o tym myślisz?
- A co mam myśleć?
- Nie wiem. Dlatego
się pytam.
- Ja też nie wiem.
Poza tym, po co ci moje zdanie?
Argon popatrzył na nią przenikliwie. W
zamyśleniu skubała teraz skórkę bułki i rzucała pod nogi, gdzie
zebrały się głodne ptaki. Odchrząknął głośno.
-
Odesłałbym ją do domu, ale wygląda na to, że nie może tam
wrócić.
- Tak powiedziała.
Argon oparł dłonie na ławce i rozejrzał się
po ogrodzie.
-
Nie znam się na elfiej społeczności, ale chyba domyślam się,
dlaczego się tu znalazła – odezwał się niedbałym tonem,
zerkając na nią ukradkiem, gdyż w końcu udało mu się przykuć
jej uwagę.
Ariel przestała skubać bułkę
i uniosła głowę.
-
Dlaczego? – Zapytała z większym ożywieniem, chociaż wciąż
wydawała się czymś rozkojarzona.
Uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie.
-
To są oczywiście tylko moje przypuszczania i zanim nie dowiemy się
prawdy, nie możemy wyciągać pochopnych wniosków. Zanim wyszłaś,
powiedziała, że została wygnana. Elfy są bardzo zasadnicze, więc
podejrzewam, że księżniczka popełniła jakąś zbrodnię i
została w ten sposób ukarana.
Ariel zapatrzyła się na równo ściętą,
soczystą trawę, którą trącała od niechcenia czubkiem buta.
Włosy opadły jej na ramiona, zasłaniając twarz.
- Więc już nie może wrócić do domu?
- Raczej nie. To księżniczka i w dodatku
Kapłanka Luny. Wolałbym żeby poszła swoją drogą, ale nie wiem
czy będzie umiała odnaleźć się wśród ludzi. Elfy wciąż nie
wszędzie są mile widziani. Może lepiej, żeby...
Przerwał i spojrzał na Ariel, a właściwie na
jej rude włosy, całkowicie przykrywające twarz.
-
Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- I tak zrobisz jak
sam będziesz chciał – wymamrotała po chwili ciszy.
Westchnął ciężko.
-
Dobrze. Mam tego dosyć – klęknął przed nią, chwycił w palce
jej podbródek i uniósł, zaglądając jej uważnie w oczy – Co
się stało?
Przez chwilę patrzyła na niego, ale potem
szybko odwróciła wzrok.
-
Nie wiem, o co ci chodzi – burknęła.
-
Od samego rana jesteś zamyślona i nieobecna. Widzę, że trapi cię
jakiś problem. Czy mam zapytać Rivy?
Zacisnęła usta i wzruszyła ramionami.
-
To nie twoja sprawa.
- Więc nic mi nie
powiesz?
- Nie.
Wyprostował się, oparł ręce na biodrach i
spojrzał w niebo.
-
W takim razie mam dla ciebie propozycję.
-
Wolałabym zostać teraz sama.
Prychnął głośno i pokręcił głową.
-
O nie. To akurat nie wchodzi w grę. Sądzę, że to ci się spodoba.
Co ty na to? Udzielę ci pierwszej lekcji walki, a ty powiesz mi o
czym myślisz.
Ariel otworzyła i zamknęła usta, wpatrując
się w niego niepewnie. Uśmiechnął się przebiegle, gdyż wiedział
już, że wygrał.
-
Chodź – rzucił i nie oglądając się za siebie, ruszył na tyły
posiadłości.
Zatrzymali się na skrawku wolnej przestrzeni,
gdzie wysokie sosny dawały sporo cienia.
-
Wyjmij swój sztylet – rozkazał.
Ariel posłusznie sięgnęła pod tunikę i
odczepiła od paska swoją nową broń o białej, smukłej rękojeści.
Argon podszedł do niej, wziął sztylet i zważył go w dłoni.
Pokiwał z aprobatą głową.
-
Lekki i dobrze wyważony. Całkiem dobry jak na pierwszą broń.
Trzymaj – podał jej sztylet, po czym pokazał jak powinna go
trzymać – Nie napinaj mięśni i nie nadwerężaj nadgarstka.
Pozwól by sztylet stał się naturalnym przedłużeniem ramienia.
Kiedy upewnił się, że trzyma ostrze jak
należy, stanął naprzeciwko, wyjął swój sztylet i pokazał jej
pierwszych kilka szybkich pchnięć.
-
Jesteś gotowa?
Po
raz pierwszy zobaczył jak na jej wargi wraca dawny uśmiech, a w
oczach zapala się zielony ogień. Skinęła głową i bez dalszych
słów przystąpili do ćwiczeń.
Przez kolejne dwie godziny nauczył ją
podstawowych ruchów, jak się bronić i skutecznie atakować.
Powtarzali te same kombinacje tak długo, aż rozbolały ją mięśnie.
Gdy zaproponował symulowaną walkę, jakby tylko na to czekała,
rzuciła się na niego ze wzniesionym ostrzem. Zupełnie jakby to on
był winien, że ma zły humor. Unikał jej niezgranych ciosów,
posyłał na ziemię i udzielał kolejnych rad. Ariel dyszała
ciężko, pot spływał jej do oczu i zapewne nabawiła się kilku
siniaków. Ale wyglądała na szczęśliwą. Czekało ją jeszcze
sporo pracy, jednak jak na pierwszy raz radziła sobie całkiem
nieźle. Wprawdzie daleko jej było do poziomu, kiedy mogłaby go
choćby zranić, jednak dostrzegł w niej potencjał. Była szybka,
zwinna i błyskawicznie chwytała podstawy.
Pod
koniec pokazał jej jeszcze kilka prostych ćwiczeń, dzięki którym
wzmocni mięśnie i ciało.
-
Najlepiej, jeśli będziesz je powtarzać codziennie. Do tej pory
prowadziłaś raczej spokojny, siedzący tryb życia. Tutaj dobra
kondycja to podstawa.
Gdy
w końcu opadła na trawę była wyczerpana, ale wyraźnie w lepszym
humorze. Najwidoczniej ruch i wysiłek dodawały jej energii i
działały leczniczo. Coś o tym wiedział.
- Dobra robota – pochwalił ją – Jeszcze
kilka treningów i może nawet dorównasz wielkiemu Białemu Krukowi.
-
Miło to słyszeć – udało jej się wychrypieć pomiędzy jednym
szybkim oddechem a drugim – To znaczy, że będziesz mnie dalej
uczył?
- Zobaczymy – uśmiechnął się
przelotnie.
Otarła pot z czoła i wtedy bez
namysłu odwiązał jeden rzemień z rękawa, po czym zgarnął jej
włosy i związał z tyłu w koński ogon. Zamarła, jakby ktoś ją
uderzył.
- Kiedyś lubiłaś, gdy cię czesałem
– usiadł obok i popatrzył na jej zaróżowioną od wysiłku
twarz. Jej oczy zdawały się błyszczeć jeszcze bardziej niż przed
rozpoczęciem treningu.
- Naprawdę? – Udała, że
zainteresowało ją coś na ziemi. Skrzyżowała przed sobą nogi i
zaczęła bawić się sztyletem.
Zrozumiał, że nie chce o tym
rozmawiać, więc zmienił temat.
-
Czasem Kamienie mogą cię zawieść, lub będzie sytuacja, kiedy nie
będziesz mogła ich użyć, a wtedy refleks i podstawowe
umiejętności mogą uratować ci życie. Pilnowanie ciebie na każdym
kroku jest bardzo kłopotliwe.
-
To naprawdę łaskawe z twojej strony. Teraz mam się do ciebie
zwracać „mistrzu”, czy „nauczycielu”?
- Wystarczy, że
będziesz się mnie słuchać.
- Chyba nie mam innego
wyboru, co?
- Nie, raczej nie
masz.
Obserwował jak wyciąga rękę, nad którą po
chwili pojawia się idealnie okrągła bańka wody. Ariel połknęła
ją, jakby to było coś najnormalniejszego na świecie i stworzyła
jeszcze trzy takie kule.
-
Chcesz? – Zapytała, a gdy pokręcił głową, połknęła jeszcze
dwie, zaś trzecia pękła tuż nad jej głową, mocząc włosy i
twarz. Oblizała wargi, przejechała palcami po wilgotnych włosach i
przeciągnęła się, kierując twarz ku słońcu.
- Teraz twoja kolej. Powiedz mi, o czym myślałaś
i co cię tak martwiło.
Spojrzała
na niego w zamyśleniu i nagle zaczęła mówić. Opowiedziała o
rozmowie z Lirą, o Balarze i swoich wizjach. Gdy skończyła,
westchnęła ciężko i zacisnęła szczęki. Po krótkiej chwili
wykrztusiła z wyraźnym trudem.
-
Riva wyjaśnił dlaczego to Balar Nadał mi Imię – pochyliła się
do przodu i wpatrzyła na swoje dłonie. Coś zatkało jej gardło i
musiała odetchnąć, by mówić dalej – Trudno mi uwierzyć, że
kiedyś się przyjaźniliśmy. To takie...
-
Wiem – Argon z powagą pokiwał głową i dotknął jej ramienia –
Ale to wszystko działo się gdy byliśmy dziećmi. Tak dawno, że
czasem sam w to nie wierzę. A co do twoich wizji...Obawiam się, że
mogą pokazywać przyszłość, więc lepiej nie martwić tym Rivy. I
tak mu ciężko.
Popatrzyła na niego uważnie, zaskoczona i Argon
miał wrażenie, że spogląda w głąb własnych oczu. Miał ochotę
ją dotknąć, ale bał się, że znów ją spłoszy. Zdał sobie
sprawę, że po raz pierwszy mają okazję tak zwyczajnie
porozmawiać, bez kłótni i warczenia na siebie. Nie spodziewał
się, że...to będzie takie normalne.
Nagle
szturchnęła go w żebra.
-
Jednak da się z tobą wytrzymać. Czasami. Ja również nie chcę,
żeby cierpiał jeszcze bardziej, dlatego nie mogę pozwolić, żeby
walczył z własnym bratem…
Nagle
chwyciła się za głowę i pochyliła do przodu, niemal dotykając
czołem ziemi. Jęknęła głucho, jakby ktoś dźgnął ją
sztyletem.
-
Ariel! Co się stało? – Argon dotknął jej pleców, ale chyba go
nie usłyszała. Skuliła się w sobie i załkała niczym małe
dziecko. Chciał jej jakoś pomóc, jednak nie wiedział, co się
dzieje.
-
Zielony Las...Elfy... – Wyjąkała, trzymając się kurczowo za
głowę – Widzę...Widzę centaury i ...Rairi...Oni...
Argon
wziął ją na ręce i zaniósł na ławkę.
-
Poczekaj na tu na mnie – ułożył ją na boku, gdyż wciąż się
kuliła i przyciskała ręce do głowy. Zaciskała powieki i
mamrotała coś do siebie, ale miał nadzieję, że go usłyszała.
Pobiegł do zamku, gdzie na korytarzu natknął
się na Noxa.
-
Coś złego dzieje się w Zielonym Lesie. Znajdź Arwela i lećcie
tam wybadać sytuację. W razie czego interweniujcie.
Półelf zamrugał powiekami.
-
Teraz?
- Tak. Natychmiast. Nie ma czasu na wyjaśnienia.
- Ale co...
- Leć już!
Nox
zmarszczył brwi, ale posłusznie zniknął w następnym korytarzu.
Argon nie czekał aż zniknie mu z oczu tylko z powrotem pobiegł po
Ariel. Straciła przytomność, więc zaniósł ją do komnaty. Potem
poszukał Rivy, który na szczęście był w swoim gabinecie. Kapitan
opadł na fotel i westchnął ciężko, po czym pospiesznie wszystko
mu streścił. Król siedział przez chwilę bez ruchu z pobladłą
twarzą. Dłoń z piórem zamarła w powietrzu, a czarny kleks
ozdobił zapisany pergamin.
-
Niedobrze – mruknął w końcu, odłożył pióro i splótł przed
sobą dłonie – To wszystko zgadza się z opowieścią Lunny. Z jej
słów wynika, że Rairi wydobyła z niej informacje o lokalizacji
miasta.
- Miasto ma za mało wojowników, żeby wysłać
tam wsparcie.
- Wysłałem Noxa i Arwela.
Spojrzeli sobie uważnie w oczy ze zgodnym
przeczuciem nadchodzącego zagrożenia,
-
To nie wystarczy. Obawiam się przyjacielu, że wojna właśnie się
zaczęła, a my jesteśmy na przegranej pozycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz