piątek, 8 lipca 2016

Rozdział 25

Jeszcze więcej wojowników i zwierzołaków. Zajęli i przywłaszczyli sobie cały jego świat. Ze złością obserwował z ukrycia jak ze statków wysypują się tysiące żołnierzy, a potem jak zajmują całą plażę i teren wokół wioski. Odkąd wrócił ten ich przywódca, Cerel nie mógł już swobodnie kręcić się po etterze, spać na wielkim łóżku, a nawet spokojnie zdrzemnąć się w swojej komórce. Nie było tu już dla niego miejsca, jego dawni przyjaciele udawali, że go nie znają, a Shaia atakowała wściekle jak tylko znalazł się w zasięgu jej wzroku. Został zupełnie sam i nagle odkrył, że tak naprawdę nikt z mieszkańców go nie lubił. Wcześniej na nikim i na niczym mu nie zależało, bo miał rodziców, Eissę i kumpli. To był jego cały świat i nigdy nie przypuszczał, że pewnego dnia może po prostu pęknąć.
     Dzisiaj miał wyjątkowo ponury humor i na takich rozmyślaniach minął mu cały dzień. W południe zgłodniał tak bardzo, że bez skrupułów ukradł trochę jedzenia z koszyka Shai, które rozdawała wieśniakom. Potem z ukrycia obserwował jak próbuje znaleźć złodzieja i ze złością mamrocze sama do siebie. Uśmiechał się chłodno i skubiąc pajdę chleba, jego wzrok podążał za nią przez niemal dwie godziny.
      Złoty blask księżyca osiadł na dachu etteru, kiedy w końcu rozprostował zastygłe kości i opuścił swoją kryjówkę. Od licznych ognisk cała okolica jaśniała niczym za dnia, pozostawiając tylko gdzieniegdzie ciemniejsze plamy nocy. Wieśniacy poszli już spać, ale żołnierze wciąż się zabawiali i pili, a ich śmiechy i głosy niosły się po całej okolicy.
     Kryjąc się w cieniu, przemknął do etteru i zakradł się do wschodniej ściany. Brnąc w wilgotnej ziemi, zamierzał wślizgnąć się przez okno, kiedy niespodziewanie usłyszał głosy. Przesunął się ku drzwiom i kucnął pod nisko zawieszonym oknem gabinetu, z którego sączyło się jasne światło. Szybkie zerknięcie do środka wystarczyło, by zorientował się w sytuacji. Kilku mężczyzn siedziało wokół stołu z rozłożoną mapą. Wśród nich był Cyrret i postać w czarnym płaszczu. Gdy zobaczył jego czarne oczy, od razu sobie przypomniał. Balar. Człowiek którego wszyscy się bali, prawie tak samo jak Niezwyciężonego.
Przykucnął na trawie i objął się ramionami. Dziwny niepokój wtargnął do jego serca, gdyż to wszystko coraz mniej mu się podobało. Na szczęście ściany budynku nie były zbyt grube i już po chwili zaczął rozróżniać pojedyncze głosy.
     - Moi ludzie są gotowi w każdej chwili – powiedział Cyrret, ze złością odpowiadając na jakieś wcześniejsze pytanie.
     - Będziesz miał okazję osobiście wszystkiego dopilnować. Czas, żebyś pokazał na co cię stać – na dźwięk tego głosu Cerel wzdrygnął się bezwiednie i domyślił się, że należy do Balara. Był ostry jak nóż i chłodny jak noc. Jego ton był ponury i niepokojąco oschły. Cerel był pewien, że ten człowiek nigdy się nie śmieje.
     - Skoro mamy zaatakować nocą, musimy wyruszyć jutro z samego rana.
    Jutro? Chcą zaatakować Gernnhed?
    - Tutejsza okolica ma sporo lasów, co opóźni marsz, ale ukryje wojsko.
    - Jednak Gernnhed to wciąż miasto wojowników – zauważył któryś chrapliwym głosem – Mają tam największą szkołę wojskową, a Belthowie słyną z siły i odwagi.
     - Musimy wziąć pod uwagę, że możemy spotkać się z silnym oporem.
     - Trochę optymizmu, chłopcy – rzucił głośno Cyrret – Wciąż nikt nie odkrył naszej kryjówki i nikt nie zna naszych planów. Jeśli zaatakujemy nocą, zaskoczenie da nam dużą przewagę.
    - W szkole jest sporo młodych, niedoświadczonych chłopców – głos Balara, w połączeniu z chłodem nocy wywołały u Cerela gęsią skórkę. – Nie będą stawiać oporu.
      - Pomożesz nam?
      - Nie. Mam inne sprawy na głowie. Dacie sobie radę.
    - Oczywiście, walkę mamy we krwi. Nie potrzebujemy żadnej Mocy, wystarczą nam nasze miecze.
     - Oby tylko król i Zakon Kruka nam nie przeszkodzili.
   Ciężkie buciory zastukały o deski gdzieś niedaleko okna. Cerel skulił się pod ścianą, cały odrętwiały.
     - Wszystko powinno pójść według planu. Zakon zajęty jest teraz innymi sprawami, więc po prostu róbcie swoje.
      - Wioski też mamy atakować?
      - Mówiłem, że prowincja Belthów ma przestać istnieć.
      - A więc zaczynamy wojnę – oznajmił Cyrret.
      - Jeśli to prawdziwa wojna, to wciąż potrzebujemy więcej ludzi.
      - Niedługo pośle statki po resztę armii, ale wszystko w swoim czasie.
     - Także jutro rozpoczynamy usuwanie prowincji Belthów z mapy Elderolu – oznajmił uroczycie     Cyrret. – Przygotujcie się panowie. Teraz omówimy szczegółowo plan...
     Cerel przestał słuchać. Pochylając nisko plecy, zakradł się w głęboki cień bocznej ściany budynku. Przystępując z nogi na nogę, zaczął pocierać energicznie zmarznięte dłonie. Jednocześnie jego umysł pracował na najwyższych obrotach.
     A więc to już jutro. Naprawdę zamierzają zaatakować Gernnhed i całą prowincję. Moją prowincję.
       Znalazł się w posiadaniu bardzo ważnych informacji i nie mógł już cofnąć czasu. Wyglądało na to, że właśnie poznał plany Niezwyciężonego. Jeśli tylko on o tym wiedział...
      - Jak będziesz dłużej tu tak stał, to zamarzniesz.
     Czyjaś dłoń musnęła jego kark. Obrócił się błyskawicznie z sercem w gardle. Ortis opierał się nonszalancko o ścianę i oglądał swoje paznokcie z nikłym, drwiącym uśmieszkiem. Cerel ostrożnie zrobił krok do tyłu, a wtedy mężczyzna uniósł na niego wzrok. W następnej chwili złapał go za szyję. Zrobił to tak szybko, że na moment go zamroczyło. Próbował się wyszarpnąć, ale uścisk Ortisa był pewny, chociaż na tyle luźny, że mógł przynajmniej oddychać. Z tym samym uśmieszkiem, pochylił się nad Cerelem, aż ten skulił się w sobie i zadrżał. Coś w tym mężczyźnie napawało go jakimś niezrozumiałym przerażeniem.
     - Wiesz, że to nieładnie podsłuchiwać – mruknął cicho, podczas gdy jego czekoladowe oczy wędrowały leniwie po twarzy Cerela – Powinienem zgłosić to Cyrretowi. A może lepiej samemu Balarowi?
      Cerel bez słowa pokręcił energicznie głową. Nie miał nawet możliwości odsunąć się poza zasięg jego oddechu. Ortis uśmiechnął się jeszcze szerzej, a w jego oczach rozbłysły iskierki rozbawienia.
- Nie? Nie chcesz żebym doniósł na ciebie przywódcy? Cóż, wiesz jednak, że to mój obowiązek. Niegrzecznych chłopców trzeba karać.
     Cerel przełknął nerwowo ślinę. Raptem zrobiło mu się gorąco i poczuł jak kropelki potu osiadają mu na czole i karku.
     Błagam, Tylko nie to.
    Nie mógł zostać złapany. Nie teraz. Jeśli Cyrret się o tym dowie...już nigdy nie będzie miał szansy uciec o ile w ogóle przeżyje.
    Ortis tymczasem wyprostował się, a jego żelazny uścisk przeniósł się na jego ramię. Przymknął powieki i wciągnął w płuca nocne powietrze, jakby właśnie był na spacerze i delektował się widokami.
     - Jak dużo podsłuchałeś? – Zapytał w końcu, skupiając na nim błyszczące spojrzenie drapieżnika.
     - Ja... – Cerel zająknął się, nie wiedząc czy w tej sytuacji lepsze będzie kłamstwo czy prawda.
    - Coś o ataku na Gernnhed i zniszczeniu Belthów? – Kiedy Cerel skinął sztywno głową, Ortis zmrużył oczy – Wspominali coś o nephilach? – Natychmiast machnął ręką, jakby coś sobie przypomniał – Nie, oczywiście, że nie. To moja armia i w końcu ma być tajemnicą. Oho - rozejrzał się na boki, po czym roześmiał cicho i poklepał go po policzku – Chyba powiedziałem za dużo.
    Puścił ramię Cerela, który natychmiast odsunął się na bezpieczną odległość. Mężczyzna tymczasem jak gdyby nigdy nic spojrzał w niebo i ziewnął ostentacyjnie.
     - Jestem zmęczony, więc udajmy, że mnie tu nie było – mrugnął do niego okiem. – To pewnie moja ostatnia szansa, żeby przekonać się czy smakujesz tak samo jak twoi rodzice – na widok przerażonej miny Cerela, uśmiechną się szeroko, odsłaniając rząd białych zębów. – Szkoda, bo jestem już umówiony i spieszę się – uniósł rękę w geście pożegnania, po czym odwrócił się i odszedł.
Cerel patrzył za nim ze zdumieniem, a w głowie wirowała mu tylko jedna myśl.
        Żyję. Żyję. Żyję.
     Kiedy minął pierwszy szok, napięte do tej pory mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Opadł na zimną ziemię, dysząc jak po długim biegu. Rozbieganym wzrokiem patrzył to na odległe ogniska, to na pogrążoną we śnie wioskę i spokojną toń morza.
      Balar. Cyrret i jego armia. Nephile, które do tej pory istniały dla niego tylko w bajkach. Jutro...
     Jutro zamierzają wyruszyć, by całkowicie zniszczyć całą prowincję Belthów. A przecież on też był Belthem.
      Oni chcą przejąć naszą ziemię. Co mam robić, mamo, tato? Eisso? Co mam robić?
     Oczywiście wiedział.
     Zerwał się z ziemi i pognał w stronę głównej bramy. Minęła pora zmiany warty, ale coś wymyśli.   Ucieknie i to zaraz, natychmiast.
    Kryjąc się w cieniu, minął chaty i patrole, oraz zabawiających się żołnierzy. Miał dzisiaj szczęście, gdyś pogrążona w mroku drewniana brama była strzeżona przez jednego strażnika, który w dodatku spał mocno z butelką w dłoni. Jeśli tylko przedostanie się na drugą stronę i minie obóz, będzie wolny.      Nie wiedział dokładnie jak daleko znajduje się stolica, ale zawsze potrafił szybko biec, a teraz miał prawdziwą motywację.
      Kiedy mijał dwa rozłożyste dęby niedaleko muru, nie od razu dostrzegł ukrytą w mroku postać.
     - A więc jednak nas opuszczasz.
    Zatrzymał się raptownie i rozejrzał czujnie. Dopiero po chwili w końcu ją zauważył. Shaia stała częściowo ukryta w cieniu, oparta o pień drzewa. Pomimo brzydkiej, za luźnej sukienki i luźno spływających na plecy, skołtunionych włosów, wciąż wyglądała oszałamiająco. Skrzyżowała ramiona na piersi, spoglądając na niego z wyższością i pogardą w oczach. Cerel westchnął. Tylko jej tu brakowało.
     - Czego chcesz? - Warknął – Dzieci o tej porze już śpią.
    - Sądziłam, że tylko lubisz się przechwalać – odezwała się chłodno, ignorując jego słowa. – Ale ty naprawdę uciekasz.
     Cerel wepchnął dłonie do kieszeni spodni i popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi.
    - To nie twoja sprawa, księżniczko – warknął.
    - Rozmawiałam dzisiaj z twoimi przyjaciółmi...
    - Ja nie mam przyjaciół – burknął.
    Zmrużyła oczy, po czym odchrząknęła i dokończyła:
    - Uważają, że nie powinieneś uciekać sam. Oni by ci pomogli.
    - Tylko by mi zawadzali. Sam mam największe szanse. Jestem szybki, a oni są zbyt głośni.
    - A więc naprawdę chcesz nas tu wszystkich tak zostawić?
    - Tak. Coś ci się nie podoba?
    - Tak się nie postępuje. Wolałabym zostać i umrzeć, niż opuścić tych ludzi. To w końcu nadal nasz dom.
Cerel zbliżył się do niej w kilku szybkich krokach. Stali teraz tak blisko siebie, że pomimo ciemności widział jej zaciśnięte usta i lśniące niebieskim ogniem oczy. Wyciągnął rękę i popukał ją palcem w czoło.
     - Powiem to tylko raz, księżniczko – mruknął przez zaciśnięte zęby, uważnie patrząc jej w oczy – Przestało mnie obchodzić, co się z w wami stanie – widząc jej niedowierzanie na twarzy, uśmiechnął się cierpko – Nie mam już nic, co by mnie trzymało w tej dziurze. Wiesz, naprawdę chciałem przysłać wam jakąś pomoc. I pewnie tak zrobię, bo mimo wszystko mi was żal. Ale jeśli znajdą jedynie twoje ciało, nie będzie mi przykro z tego powodu. Jesteś taka sama jak twój nadęty tatuś. Ktoś taki jak ty nigdy nie zrozumie jak się czuje człowiek, który nic nie ma. Naprawdę cię nie lubię i mam nadzieję, że spotka cię zasłużona kara. Może kiedyś przestaniesz zadzierać ten swój śliczny nosek i spojrzysz na ziemię, gdzie żyją takie szczury, jak ja.
      Widział jak w jej oczach zbierają się łzy. Zagryzła drżące wargi i zacisnęła dłonie w pięści. Przez całe życie ta mała irytowała go tak bardzo, że na sam jej widok, wzbierała w nim agresja. Całą swoją osobą reprezentowała świat, którym gardził. Ale teraz, gdy stała przed nim w tej starej sukience i nie ułożonych włosach, ale za to z niezachwianą determinacją na tej pięknej twarzy... W jego zrozpaczonym, zagubionym sercu coś drgnęło.
     Cerel powinien już być przyzwyczajony do tego, ale i tak go zaskoczyła. Uderzyła go pięścią w twarz tak mocno, że zachwiał się do tyłu, a jego głowa odskoczyła na bok. Syknął cicho, przytykając dłoń do czerwonego policzka. Kiedy na nią spojrzał, kipiała wściekłością. Zmarszczyła groźnie brwi, wydęła wargi i zaciskała kurczowo pięści, gotowa naprawdę z nim walczyć. To już nie była ta słodka, rozkapryszona Shaia, która zawsze paradowała po wiosce w swoich wyszukanych strojach i patrzyła na wszystkich z góry. Ta, która teraz przed nim stała, była silną, dorastającą kobietą.
      Właśnie, kobietą. Nie wiedział dokładnie kiedy, ale od pewnego czasu tak ją postrzegał.
   - Kretyn! – Rzuciła ostro. – Samolubny, cholerny kretyn! Zawsze wiedziałam, że jesteś nic niewartym szczurem.
    Zabolało. Zamierzała znowu go uderzyć, ale tym razem Cerel był przygotowany. Kiedy uniosła rękę, chwycił przegub jej dłoni i przycisnął do drzewa.
   - Puszczaj – próbowała się wyrwać, ale chwycił jej drugą rękę, również przygważdżając do chropowatego pnia – Ty bezwartościowy...
    - Przestań mnie bezmyślnie obrażać – syknął, pochylając się nad jej twarzą. – Nic o mnie nie wiesz, księżniczko.
     - Wiem, że jesteś, głupim...
Zamilkła raptownie, kiedy zrobił kolejny krok, aż przycisnął ją swoim ciałem do drzewa. Spojrzał jej prosto w oczy i w tej chwili jego myśli uleciały w nicość. Cyrret. Wojna. Reed. Czy cokolwiek w ogóle miało znaczenie? Jego serce ostatni raz biło tak szybko...
Nie. Nigdy nie biło tak szybko. Nawet przy Eissie.
- Puść mnie, bo...
Cerel powoli przesunął swoje dłonie w górę, aż ich palce splotły się ze sobą. Shaia wstrzymała oddech.
- Znowu mnie uderzysz? – Mruknął cicho.
- Ja...
- Proszę. Nic już nie mów.
    Pochylił się i musnął wargami jej usta. Sądził, że zaprotestuje, odepchnie go i zwymyśla od najgorszych. Tymczasem westchnęła tylko cicho, oddając pocałunek. Jej usta były miękkie, gorące i smakowały przyprawami. Zupełnie inaczej niż słodkie usta Eissy.
      Eisso, przepraszam.
    Ale to była jego jedyna myśl. Delikatny, niepewny pocałunek rozpalił jego zmysły. Potem jego wargi stały się coraz bardziej zachłanne, spragnione już tylko jednej dziewczyny. Wplótł palce w jej brudne włosy, a ona kurczowo uczepiła się jego tuniki. Ich usta nie potrafiły się od siebie oderwać. Słyszał dudnienie jej serca i powoli zaczynał rozumieć. To nie zaczęło się pięć minut temu, ale już dawno temu. Jak mógł pomylić do drżenie w sercu z nienawiścią?
- Nie rozumiem – szepnęła bez tchu.
     - Ja też nie – udało mu się odpowiedzieć pomiędzy jednym pocałunkiem, a drugim.
     - Nienawidzę cię – położyła dłonie na jego biodrach, poddając się pieszczocie jego ust.
     Roześmiał się cicho i ujął jej twarz w obie dłonie, delektując się dotykiem jej skóry. Nie sądził, że okaże się tak gładka i miękka.
      - Ja też...cię nienawidziłem. Ale chyba mi przeszło – mruknął miękko tuż przy jej wargach.
- Więc dlaczego nie uciekasz?
- Uciekam. Zaraz.
    Odepchnęła go gwałtownie i spojrzała na niego ze złością. Bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wioski.
- Poczekaj!
     Cerel w panice złapał ją za łokieć, szarpnął w swoją stronę i przytulił mocno. Nie mogąc pozwolić jej uciec, objął ją kurczowo, nie zważając, że może sprawić jej ból. Schował głowę w jej włosy i musnął wargami szyję. Shaia z początku próbowała się wyrwać, ale w końcu uległa i rozluźniła się w jego ramionach.
      Dopiero po dłuższej chwili, wyszeptał wprost do jej ucha.
- Oni chcą tu sprowadzić całą armię i zniszczyć Elderol.
- Co... – Zaczęła, ale przerwał pospiesznie.
    - Na początek zaatakują naszą prowincję. Jutro wyruszają na Gernhhed. Tylko ja wiem o ich planach – odsunął się i pocałował ją w nos, jedną dłonią płaszcząc po policzku – Muszę uciec, bo inaczej wszyscy zginął. Ale nie bój się, wrócę tu z posiłkami, albo sam. Wrócę po was.
     W jej oczach zalśniły łzy, które bezgłośnie popłynęły po policzkach. Minęła dłuższa chwila, nim krótko skinęła głową.
- Poczekam.
     Uśmiechnął się smutno i po raz ostatni złożył na jej ustach czuły pocałunek.
    - Przepraszam Shaio. I... – Puścił ją i powoli, krok za krokiem zaczął wycofywać się tyłem w stronę bramy i wolności - kocham cię.
     Odwrócił się i przemknął obok pijanego strażnika. Ponieważ mur nie był zbyt wysoki, zrobiony z surowego drewna, bez trudu wspiął się na szczyt i zeskoczył po drugiej stronie.
    Namioty i ogniska sprawiały wrażenie, że wioska ciągnie się w nieskończoność. I tutaj Cerel również miał szczęście. Wojownicy byli zbyt zajęci zabawą i piciem by zwracać uwagę na przemykający cień. Wykorzystując mrok nocy i znajomość okolicy, pochylony ku ziemi minął pierwsze namioty i puścił się pędem w stronę lasu. Kiedy był pewny, że już nikt go nie zobaczy, pobiegł przed siebie tak szybko, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Mocno przerzedzony, zniszczony las nie był już tym samym lasem, który znał od dziecka, a widok powalonych drzew i ściętych pni wywołał u niego najpierw żal, a potem gniew.
      Nie daruje tym draniom. Nie pozwolę, by zrobili to samo z resztą prowincji.
      Świt zastał go wciąż w biegu. Cerel jeszcze nigdy nie biegł tak długo i tak szybko i chociaż paliło go już w płucach, a nogi zaczynały ciążyć, nie myślał o odpoczynku. Już niedługo armia Cyrreta wyruszy z wioski. Musiał być od nich szybszy, by w porę ostrzec ludzi, a potem wrócić do Shai.
     Napił się wody z małego strumyka i biegł jak szalony aż minęło południe, a on dotarł do pierwszej wioski. Przypominała nieco Reed, z drewnianymi domkami w równych odstępach i piaszczystym placem. Ludzie zajmowali się swoimi sprawami, kiedy wpadł pomiędzy budynki i machając szaleńczo rękami, zaczął krzyczeć i zatrzymywać każdą napotkaną osobę.
      - Uciekajcie! Zbliża się armia nieprzyjaciela! Ratujcie się! No już, co tak stoicie?!
     Kobiety odsuwały się od niego, a mężczyźni patrzyli jak na wariata.
     - Nie rozumienie?! Oni chcą wszystko zniszczyć! Zabiją was!
   Cerel aż ochrypł od tych wrzasków, ale wieśniacy mijali go szerokim łukiem i zupełnie nie reagowali.
      Głupi! Co ja sobie myślałem? Jestem nikim, więc dlaczego mieliby mnie posłuchać?
     W końcu padł ciężko na piach i długo nie mógł złapać oddechu.
   - Ucie...kajcie! – Próbował jeszcze krzyczeć, ale głos uwiązł mu w gardle i zaniósł się gwałtownym kaszlem. Grupka dzieci ze śmiechem zaczęła biegać wokół niego i wskazywać sobie palcem. Wkrótce ich matki odciągnęły je od obcego i został sam na placu.
- Nie rozumiecie – mruczał do siebie, ze łzami wściekłości dławiącymi mu gardło – Oni tu przybędą. Z pewnością...
     Nagle usłyszał głośny szum i poderwał głowę. Na niebie dostrzegł dwie sylwetki z ogromnymi czarnymi skrzydłami.
     Noszący Znak Kruka!
   Serce Cerela zabiło gwałtownie z ulgi i radości. Wstał niezgrabnie i zaczął machać rękami, próbując zwrócić ich uwagę. Gdy go dostrzegli i zanurkowali w stronę wioski, uśmiechnął się do siebie, zapominając o głodzie i zmęczeniu.
      Potem popędził z powrotem do Reeth.
     Wracał po Shaię i resztę mieszkańców. Miał plan.

***

    Balar rozłożył skrzydła i opuścił cuchnący śmiercią pokład „Czarnej Pani”. Chwilę wcześniej dwóch nephilów rzuciło kotwicę niedaleko brzegu. Dostrzegł Ortisa, nonszalancko rozpartego na niskim kamieniu i obserwującego statek ze znudzonym wyrazem twarzy. Wylądował obok niego i bez słowa przywitania, razem patrzyli jak armia umarłych w łachmanach schodzi na ląd. Na ich widok Ortis wykazywał taką obojętność i znudzenie, że można by było przypuszczać, że jest albo ślepy albo całkiem pozbawiony uczuć. Nie zareagował ani na odpadające płaty skóry czy inne części ciała, ani na rozchodzący się po okolicy odór rozkładających się ciał.
     Nephile poruszały się niezgrabnie i ciężko, ale w miarę cicho. Teren był dobrze odsłonięty lasem, a wysoka trawa kończyła się przy brzegu kamienistą plażą, o którą rozbijały się spienione fale. Balar z aprobatą rozejrzał się po okolicy. Znajdowali się z dala od wioski, w bezludnym, całkowicie dziewiczym kawałku Elderolu.
- Wszystko gotowe? – odezwał się w końcu po bardzo długim milczeniu.
     Ortis zerknął gdzieś w bok i wzruszył niedbale ramionami.
- Nie miałem za wiele do roboty.
- Nikt nie wie, gdzie jesteś?
- Nie. Ile ich przyprowadziłeś?
- Pięćset. Tyle powinno na początek wystarczyć. Resztę dostaniesz później.
    Było już późne popołudnie i słońce powoli chowało się za horyzontem, barwiąc morze na blady róż. Nephile zaczęły rozkładać się w wysokiej trawie i w cieniu drzew.
     Balar popatrzył na Ortisa z grymasem, który w innym świetle mógłby uchodzić za uśmiech.
- Nie wyglądasz na szczególnie zadowolonego ze swojej armii.
     Ortis prychnął krótko, wpatrując się w grupkę wyjątkowo normalnych nephilów.
    - A co, mam cię całować po rękach i dziękować za taki zaszczyt? Wybacz Balarze, ale nie robię tego dla przyjemności. Te kreatury są jednym słowem obrzydliwe. I do tego cuchną.
- Cóż, nie muszę przypominać, że ty również jesteś nephilem? Chociaż ostatnio odnoszę wrażenie, że spodobało ci się bycie człowiekiem.
      Ortis uśmiechnął się pod nosem.
- Ostatnio, chyba faktycznie czuję się bardziej żywy.
      - Nie zapominaj się. Nie zostaniesz tu na zawsze.
     - Wiem. Jak tylko osiągnę swój cel, zniknę.
     - Później możesz robić co chcesz, ale na razie skup się. Aha i ta dziewczyna, Kira. Rairi chciała, abyś wziął ją ze sobą.
    Mężczyzna poskrobał się po głowie i skrzywił nieznacznie, po raz pierwszy wykazując jawne niezadowolenie.
     - Miałem nadzieję, że już jej więcej nie zobaczę. Myślałem, że mam ją tylko wyszkolić.
     - To życzenie Rairi, ale jeśli tak bardzo będzie ci zawadzać...
     Ortis spojrzał na kulę słońca, która zdawała się tonąć w migoczącej wodzie i milczał przez kilka chwil, zatopiony we własnych myślach. Westchnął dwa razy, podczas gdy Balar obserwował go z pochmurną miną.
    - Po prostu sądziłem, że nie będę musiał dłużej jej niańczyć – odparł w końcu z nieznacznie zmarszczonym czołem.
     - To nie jest już dziecko. Szkoliłeś ją po to, żeby pomagała ci w walce. Traktuj ją jak jednego z wojowników. Ma Moc więc jest dla nas cenna.
    - Jej krew jest inna...Słodka niczym owoc. Nie wiem dlaczego, ale sama uratowała mnie przed przemianą.
     Balar zrobił kilka kroków, po czym odwrócił się i z lekko przekrzywioną głową, przyjrzał się temu nephilowi W jego czarnych oczach mignął cień rozbawienia.
    - Traktujesz ją jak swój posiłek, czy czujesz do niej coś jako kobiety?
     Ortis znów się zamyśli, a potem uśmiechnął lekko.
    - Sądziłem, że nephil nie może nic czuć, bo jego serce jest martwe – poklepał się po piersi –Ale ona sprawiła, że po raz pierwszy od lat coś tam drgnęło. Nie chcę tego rozumieć, bo jestem tu tylko dla zemsty, a potem i tak wrócę do podziemi. Dlatego wolałbym trzymać się od niej z daleka.
     - W każdym razie dziewczyna ma iść z tobą. Cyrret i jego armia już wyruszyli, więc poczekaj do nocy i idźcie jego śladem. Jeśli chcesz, by twój plan się powiódł, trzymaj się wyznaczonej odległości i lepiej, żeby nikt was nie zauważył.
      Ortis popatrzył na niego z dającą się wyczuć niechęcią.
     - Nie zawiodę, jeśli o to ci chodzi. Poprowadzę twoich martwych przyjaciół i dokończę to, po co tu przybyłem. Może być? – Wstał i otrzepał spodnie z niewidzialnego brudu – W zamian, później zostawisz mnie w spokoju.
     Odwrócił się i podszedł do grupki rozmawiających ze sobą nephilów. Balar obserwował ich jeszcze chwilę, po czym wrócił na pokład pustego teraz statku. Stanął na rufie, a wtedy „Czarna Pani” ożyła, zakołysała się na falach i wypłynęła na pełne morze.
      Wyspa Aznar wyłoniła się z ciemności razem ze swoją masywną Wieżą i stacjonującą wokół niej armią. Zaledwie statek dopłynął do portu, Balar zmienił się w kruka i wzleciał w niebo, stapiając się z granatem nocy. Wylądował dopiero przed drzwiami wieży. Wszedł do środka i przez chwilę stał w okrągłym przedsionku, mając przed sobą schody prowadzące w dół i w górę. Nawet tutaj czuł mroczną energię uwięzionej w sarkofagu duszy Gathalaga. Dzisiaj jednak nie miał już ochoty odwiedzać jego podziemnej komnaty, więc ciężkim krokiem wspiął się na sam szczyt wieży.
      Mały pokoik mieścił tylko siennik, stolik i regał zawalony księgami. Stare deski zaskrzypiały pod jego butami, kiedy podszedł do okrągłego okienka. Ciemności nie rozpraszała nawet iskierka światła. Splótł dłonie za plecami i spojrzał w dal. Wszystko przebiegało zgodnie z życzeniem jego Pana i nawet gdyby to on był królem, nie dałby już rady tego zatrzymać.
     Jego czarne oczy przypominały nieskończony i zimny kosmos. W pewnym momencie uśmiechnął się do siebie ponuro i mruknął do otaczającej go ciemności:

- A więc zaczęło się, braciszku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych