Wystarczyły
dwa pstryknięcia palcami i dwa skoki w przestrzeni, by znalazł się
nad prowincją Elahti. Argon przeleciał nad wioskami i dotarł do
Sallen, zanim nadszedł wieczór. Spieszył się, bo chciał jak
najszybciej wrócić do Gildraru i do króla.
Stolica
Elahti przypominała królestwo elfów, chociaż zamieszkiwali ją
głównie mieszańcy. Proste budynki były otwarte na przyrodę,
która w niezmienionej formie stanowiła integralną cześć stolicy.
Plan miasta nie miał konkretnego kształtu, chociaż w jego godle
widniała potrójna gwiazda i nie otaczał go żaden mur. Jego
granice wyznaczały wysokie wieże strażnicze, a o bezpieczeństwo
dbali Belthowie, oraz wysocy wojownicy, którzy mogli się szczycić
dużą domieszką krwi elfów.
Smukłe
zielone wieżyczki zamku hrabiego pięły się ponad dachy miasta, a
ozdabiające je kolorowe diamenty skrzyły się w ostatnich
promieniach słońca. W samym zamku nikt mu nie otworzył i wokół
nie dostrzegał ani służby, ani strażników. To z pewnością nie
było normalne. Podczas gdy miasto tętniło życiem, cały teren
posiadłości zdawał się całkiem wymarły, wręcz przytłaczająco
pusty. Już raz spotkał się z podobną sytuacją i wtedy również
nie wróżyło to nic dobrego.
Zaciskając
dłoń na rękojeści miecza i rozglądając się czujnie na boki,
wszedł ostrożnie do środka. Wewnątrz również panowała dziwna
cisza, nie słychać było kroków ani głosów, chociaż hrabia i
jego rodzina powinni zasiadać do kolacji. Pełen najgorszych
przeczuć, minął bezgłośnie zielone kolumny i skierował się w
stronę sali audiencyjnej. Jak tylko otworzył zdobne, dwuskrzydłowe
drzwi, stanął jak wryty, pobladł i ze zdumienia aż otworzył
usta.
Wszyscy
tu byli. Służba, strażnicy i ogrodnicy. Ich martwe ciała
zaściełały posadzkę, ciemną i matową od krwi. Przy zastawionym
potrawami stole siedział hrabia Elhor, jego żona i dwie córki.
Szeroko otwartymi oczami patrzyli przed siebie, nieruchomi niczym
rzeźby.
Martwi.
Argon
widział już wiele, ale to zmroziło mu krew w żyłach.
Przestępując nad ciałami, podchodził do każdego członka rodziny
hrabiego i zamykał im oczy. Na koniec stanął przy krześle Elhora.
Był to szczupły człowiek z lekko spiczastymi uszami i z elegancko
przystrzyżoną brodą. Wciąż tliły się w nim resztki ciepła, a
więc do tej rzezi doszło stosunkowo niedawno.
-
Przybyłem za późno – mruknął do siebie, po czym odetchnął
głęboko i dotknął czoła mężczyzny, na którym w krótkim
rozbłysku pojawił się symbol oczyszczenia i ostatniego pożegnania
– Spoczywaj w pokoju hrabio Elhorze i obyś szczęśliwie trafił
do krainy bogów.
Tą samą formułkę powtórzył przy jego żonie
i córkach. Potem stanął pośrodku sali i przez dłuższą chwilę
patrzył na to ponure cmętarzysko wokół siebie. Dotknął palcem
białego znamienia na czole, które zapulsowało światłem, rozmyło
się i zaczęło oplatać jego ciało skomplikowanymi wzorami.
Powietrze wokół niego zadrżało, gdy zamknął oczy i uwolnił
Moc, a potem komnata i wszystko wokół zawirowało, przenosząc go w
inny czas, do przeszłości.
Gdy otworzył oczy wciąż znajdował się
pośrodku sali, tyle, że teraz przez wysokie okna wlewały się
ciepłe promienie popołudniowego słońca. Wokół kręcili się
ludzie i służba, ale nikt go nie dostrzegał, bo był tu tylko
duchem, niewidzialnym obserwatorem.
Hrabia właśnie kończył audiencję, gdy do
sali weszła jego żona, a za nią wbiegły dwie kilkunastoletnie
dziewczynki. Ich głośny śmiech zdawał się wypełniać każdą
przestrzeń zamku, aż Argon mimowolnie chciał się uśmiechnąć.
Jednak pamiętał o tym, gdzie znajduje się jego ciało i pozostał
poważny.
Miał przed sobą dębowy stół, przy którym
zasiadła cała rodzina. Przez jakiś czas ze smutkiem rozmawiali o
Zielonym Lesie, a więc los elfów nie był im ani obcy ani obojętny.
Potem jednak powrócili do swoich codziennych spraw i atmosfera stała
się znacznie weselsza. Elhor trzymał swoją żonę za rękę i w
pewnym momencie pocałował w usta, na co dziewczynki zachichotały
zawstydzone i zaczęły z nich żartować. W końcu wniesiono obiad.
To był zwykły, rodzinny krajobraz, ale Argon dobrze wiedział, co
zaraz nastąpi i tylko jeszcze bardziej zaciskał szczęki. Gdyby
tylko mógł cofnąć się w czasie również ciałem, wtedy dobyłby
miecza i...
Podczas gdy rodzina szykowała się do kolacji, w
pewnym momencie dostrzegł ukrywającą się za jedną z kolumn
kobiecą postać. Czerwona sukienka i ciemne włosy. Piękna elfka
obserwowała ich z przeciwnej strony, za plecami hrabiego. Na jej
wargach widniał grymas chłodnego uśmiechu. Obserwując ją
uważnie, Argon zmarszczył brwi.
A więc to jest ta Rairi. Piękna i
niebezpieczna.
Nie ruszając się z miejsca, jednym
skinieniem palca zabiła najpierw rodzinę hrabiego, a potem samego
Elhora. Potem zwabiła wszystkich obecnych na terenie posiadłości,
opuściła cień kolumny i dobyła sztyletu.
Argon nie miał siły dłużej na to patrzeć,
zacisnął powieki i wrócił do swojego ciała, po czym jeszcze raz
zerknął na stół. Wiedział, że ten obraz będzie prześladował
go jeszcze bardzo długo. Teraz był pewny, że Najstarsza jest
stokroć gorsza od Balara, być może nawet gorsza od Gathalaga. To
była najbardziej niezrozumiała, bezcelowa rzeź wykonana z brutalną
przyjemnością.
Rozłożył skrzydła, wzniósł się ponad
posadzkę i pstryknął palcami. Gdy znalazł się w powietrzu nad
miastem, odetchnął głęboko i spojrzał w dół. Ludzie powoli
wracali do domów, kupcy bez pośpiechu zamykali kramy. Czy
ktokolwiek wiedział, co się wydarzyło w zamku? I czy ktoś w końcu
zajrzy tam i odnajdzie ciała?
Uniósł
dłoń, by się teleportować, gdy dostrzegł jakiś ruch poza
miastem, na granicy z Zielonym Lasem. Z uwagą przyjrzał się
spalonym i powalonym szczątkom tego, co kiedyś było bujnym,
pięknym lasem.
Ktoś
wyłonił się z zarośli i kulejąc powoli szedł w stronę miasta.
Argon zmrużył oczy i zapikował w dół, zatrzymując się
gwałtownie tuż przed rannym elfem. Jego zniszczone, zakrwawione
ubranie musiało być kiedyś maskującym strojem. Gdy zatrzymał się
w pochylonej pozycji i trzymając się za bok, spojrzał na Argona, z
jego brązowych oczu spozierała apatia i mrożąca krew w żyłach
obojętność. Spomiędzy wysuniętych częściowo włosów z
warkocza wystawały spiczaste uszy.
Elf
zamrugał i otworzył usta, ale zamiast słów zachwiał się
niebezpiecznie. Argon pomógł mu usiąść na ziemi, przy okazji
oglądając jego rany. Większość nie była groźna i przestały
już krwawić. Wyglądało na to, że najgorsze ma już za sobą i
przeżyje.
-
Jesteś z Zielonego Lasu? – Spytał powoli, zmuszając by nawiązał
z nim kontakt wzrokowy.
Elf przełknął kilka razy ślinę i zamrugał
gwałtownie.
-
T...tak. Z piątego oddziału wojowników.
- Byłeś w mieście, gdy zaatakowały centaury?
- Tak – zwiesił głowę i przez chwilę
oddychał chrapliwie. Zaciskał dłoń na jednej z ran i przy każdym
ruchu krzywił się z bólu
- Co tam się stało? Czy przeżył ktoś
jeszcze?
Elf westchnął ciężko i pokręcił sztywno
głową.
-
Nikt nie żyje. Ja...ja sam sądziłem, że umarłem.
Jestem...ostatni.
- A królewska rodzina?
- Nikt... – jego ramionami wstrząsnął
spazmatyczny szloch i wyglądało już na to, że nie ma siły dalej
mówić.
Argon skinął głową, wziął go na ręce i
poleciał do miasta. Odnalazł lecznicę i otoczony zaskoczonym
gronem uzdrowicieli, osobiście zaniósł go na wolną pryczę w
jednej z kilku sal. Półelfy ze zdolnością leczenia natychmiast
się nim zajęły, zdjęły tunikę i zaczęły przemywać ciało, by
oszacować liczbę ran. Argon stał nad łóżkiem i obserwował ich
pracę ze skrzyżowanymi ramionami. W pewnym momencie napotkał
przytomne spojrzenie elfa.
- Dziękuję, Biały Kruku.
Z
powagą skinął głową.
-
Kiedy dojdziesz do siebie, idź do zamku hrabiego i zrób tam
porządek. Obejmiesz jego funkcje – nie miał czasu tłumaczyć
wszystkich szczegółów, a poza tym było tu za dużo świadków i
nie chciał wprowadzać ogólnej paniki – Zajmij się obroną
prowincji.
Elf patrzył na niego z otwartymi ustami, w
widocznym oszołomieniu i zaskoczeniu.
-
Ale ja... – Skrzywił się, gdy jeden z medyków zaczął uzdrawiać
mu ramię i popatrzył na pozostałych, zajmujących się resztą
jego ciała. Zmarszczył z wysiłkiem ciemne brwi i znów spojrzał
na Argona, ale tym razem w jego oczach pojawiło się zrozumienie –
Rairi...
- Tak. Jako jedyny ocalały, najlepiej znasz
zagrożenie. Wierzę, że zostawiam prowincję w dobrych rękach.
Elf spojrzał mu prosto w oczy i skinął głową.
-
Zrobię co w mojej mocy, Biały Kruku.
- Dobrze – Argon zamierzał wyjść, kiedy
nagle coś sobie przypomniał – Jak masz na imię?
- Raliel, panie.
-
Znałeś księżniczkę Lunnę?
- Tak, ale...
- Gdyby to cię interesowało, księżniczka jest
bezpieczna, pod opieką Kruczego Króla.
Raliel uśmiechnął się szeroko, a jego oczy
napełniły się łzami. Biały Kruk wybiegł z budynku, rozłożył
skrzydła i pstryknął palcami.
***
Po tym jak Argon wrócił z Sallen, odbyli
kolejną naradę i wszyscy wyszli z niej w ponurych nastrojach. Przez
następne dni Ariel zupełnie nie musiała narzekać na nudę. Rzadko
kiedy widziała hrabiego Sorrina, chyba, że przy posiłkach, ale
udało jej się zauważyć, że znacznie spoważniał, prawdopodobnie
pod wpływem Rivy, który powoli wprowadzał porządek w
prowincji. Każdego dnia po śniadaniu wykonywała ćwiczenia, które
pokazał jej Argon i trenowała ze sztyletem. Zauważyła, że
rzeczywiście przynosiło to rezultaty i czuła się silniejsza.
Czasem towarzyszył jej któryś z wojowników, dwa razy uczył ją
Biały Kruk i udało jej się nawet namówić na wspólny trening
Noxa. Półelf okazał się dobrym nauczycielem, chociaż wolała z
nim rozmawiać o różnych aspektach uzdrawiania. Potem pomagała
pozostałym braciom lub spędzała czas z Lunną. Zaś wieczorem
odwiedzała niewielką komnatę Rivy i w łagodnym blasku unoszącej
się nad nimi kuli światła, rozmawiali do późnej nocy. Od pewnego
czasu oboje nie mieli koszmarów, a Ariel tylko czasem nawiedzały
jakieś wizje. Oczywiście wciąż tęskniła za Sato, jednak z
każdym dniem Riva stawał się jej coraz bliższy, aż w końcu jego
obecność stała się tak naturalna, jakby nigdy się nie
rozstawali. Opowiadał jej o ich wspólnym dzieciństwie i o
rodzicach, dzieki czemu czuła się coraz bardziej kompletna, jakby
odzyskiwała część wspomnień.
Poza tym zwiedzała miasto, starając się poznać
jego mieszkańców. Chodziła po gwarnym, wiecznie tętniącym życiem
rynku, a ludzie pozdrawiali ją i nawet się kłaniali. Powoli
zaczynała się do tego przyzwyczajać, z przyjemnością
odpowiadając na te przejawy szacunku i podziwu. Zauważyła, że jej
kolorowe pasemka otwierały usta i wszystkie drzwi i od razu
dostrzegła w tym pewne korzyści.
Pewnego dnia poszła do świątyni, gdzie jeden z
kapłanów oprowadził ją po wnętrzu wysokiej wieży i cierpliwie
odpowiadał na każde pytanie. Tuż obok świątyni odkryła lecznicę
i ciekawość nie pozwoliła jej przejść oboj niej obojętnie. Nie
dość, że zaczęła pomagać tamtejszym medykom, to jeszcze tego
postnowiła włączyć do tego Lunnę.
- Jeśli się nudzisz, mam dla ciebie propozycję
– zaczęła na wstępnie, jak tylko przekroczyła próg jej
komnaty.
Elfka siedziała akurat przy toaletce i
rozczesywała włosy. Odwróciła głowę z uniesionymi brwiami.
-
Dzień dobry, Ariel – przywitała się najpierw, po czym powróciła
do swojego zajęcia i dodała – Chciałam porozmawiać z królem, a
potem iść do...
Ariel podbiegła do niej i z przekornym uśmiechem
popatrzyła na jej odbicie w lustrze..
-
Później możesz to zrobić. Mam dla ciebie coś ciekawszego –
pomogła jej zapleść włosy w warkocz, po czym wzięła za rękę i
wyprowadziła z zamku.
- Gdzie idziemy? Nie powinnyśmy same... –
Lunna rozglądała się niepewnie po ulicy, ale Ariel zdecydowanie
ciągnęła ją w stronę świątyni.
- Odkryłam tam lecznicę – tłumaczyła
pospiesznie, wciąż tym wszystkim podekscytowana i pełna energii do
działania – Wiesz, że mają tam tylko jednego półelfa z Mocą
uzdrawiania? Ludzie czekają tam w kolejkach aż do bramy!
-
Rozumiem, Ariel, ale nie wiem czy to dobry pomysł? Może jednak
należało chociaż powiedzieć o tym królowi czy Białemu Krukowi?
- Argon? – obejrzała się na nią ze
zmarszczonym czołem – On by najchętniej zamknął mnie w ciemnym
lochu i przykuł łańcuchami, żeby mieć pewność, że nigdzie nie
ucieknę – widząc grymas na twarzy elfki, uśmiechnęła się
szeroko i machnęła niedbale ręką – Czy w tym swoim lesie też
byłaś taka zasadnicza? Z całym szacunkiem, ale nie wyglądasz na
kogoś, kto przejmowałby się drobiazgami. Nie sądzisz, że skoro
już tu jesteśmy, należałoby zrobić coś dobrego dla miasta?
Lunna w końcu musiała przyznać jej rację i z
zapałem zajęły się leczeniem mieszkańców. Ariel specjalnie
wyciągnęła ją z komnaty i teraz nie żałowała tej decyzji.
Chociaż księżniczka udawała silną, widziała, że wciąż
przeżywa to, co stało się z Zielonym Lasem. Przy wszystkich
starała się nadrabiać miną, ale często popadała w apatię i
większość dnia spędzała w czterech ścianach komnaty. Ariel nie
mogła na to patrzeć i postanowiła sama zająć się Lunną. Poza
tym w końcu zyskała przyjaciółkę. Nie miała nic przeciwko
wojownikom z Zakonu i reszcie, jednak towarzystwo drugiej dziewczyny
zawsze było mile widziane.
Kilka
dni później zasiedziały się w lecznicy dłużej niż zazwyczaj i
opuściły ją dopiero po zmierzchu. Na głównej ulicy panował taki
ścisk i tłok, że postanowiły wrócić bocznymi uliczkami. Nikogo
nie potrącały i nie wpadały na nie rozpędzone dzieci, dzięki
czemu mogły sobie spokojnie rozmawiać, bez zagłuszającego
wszystko zgiełku. Jedynym minusem takich ciemnych uliczek i zaułków
były zalegające wszędzie tony śmieci, bezdomne koty i możliwość
spotkania podejrzanych osobników. Jednak Ariel pamiętała
ostrzeżenie Rivy i przez cały czas pozostawała czujna. Nie miała
przy sobie sztyletu, ale z Mocą kamieni czuła się wystarczająco
pewnie. No i nie była sama.
Właśnie
dzisiaj miały niewątpliwą przyjemność natknąć się na dość
podejrzanego typa. Chociaż Ariel uznała, że to nie przypadek
sprowadził je akurat na tą uliczkę.
Jej
buty stukały głośno o bruk, a Lunna właśnie opowiadała coś
śmiesznego, gdy skręciły w kolejny, wąski zaułek. Ariel
natychmiast przystanęła i ruchem ręki uciszyła elfkę. Tutaj
również pod ścianami leżały góry śmieci, z których wydobywał
się nieprzyjemny odór, jednak to nie ich widok tak ją zaskoczył.
Usłyszała jak tuż obok Lunna wciąga głośno powietrze.
Przed
nimi stał mężczyzna w łachmanach, a w jego dłoni błyszczała
stal noża. Ariel z opóźnieniem zauważyła, że nie jest sam i że
trzyma ten nóż nie bez powodu. Na ziemi, wciśnięty w ścianę
siedział skulony może kilkuletni chłopiec.
-
Mówiłem, że zaraz nadejdzie strażnik – tłumaczył właśnie
drżącym głosikiem. Miał zamknięte oczy, jakby bał się nawet
spojrzeć na mężczyznę.
-
Kłamiesz! – Ryknął tamten, ze złością potrząsając długim
nożem – Zrobiłeś to specjalnie! Mówiłem, że masz wskazywać
bezpieczne cele. Przez ciebie, mały bachorze nie będzie dzisiaj
kolacji. I śniadania pewnie też nie. Zacznij w końcu współpracować
i pokazuj tylko tych z grubą sakiewką!
- Ta pani była bogata, ale ostrzegałem, że
możesz nie zdążyć – chłopiec skulił się jeszcze bardziej.
-
Jesteś do niczego! – Mężczyzna kopnął go w brzuch, po czym
chwycił malca za skraj brudnej tuniki i uniósł na wysokość
twarzy. Potrząsnął nim brutalnie, aż głowa chłopca zachwiała
się na wszystkie strony - Ty mały darmozjadzie! Żadnego z ciebie
pożytku. Głupi byłem, że cię karmiłem, chociaż ty...
Błysnęło
ostrze, które znalazło się stanowczo zbyt blisko piersi chłopca.
Ariel zacisnęła szczęki i zrobiła pierwszy krok, gdy poczuła na
ramieniu uścisk Lunny.
-
Co chcesz zrobić? – Szepnęła, obserwując uważnie całą scenę.
-
A jak myślisz? Zamierzam to przerwać.
-
Poczekaj...
Ale
Ariel nie zamierzała na nic czekać, tylko pewnym krokiem podeszła
do mężczyzny i zdecydowanie klepnęła go w ramię. Gdy obejrzał
się na nią z zaskoczeniem, zmierzyła go surowym, chłodnym
spojrzeniem.
-
Dorosły mężczyzna znęca się nad chłopcem? – Oparła dłonie
na biodrach i cmoknęła z dezaprobatą – Jesteś jego ojcem?
Roześmiał
się nieprzyjemnie i puścił swojego podopiecznego, który z jękiem
osunął się po ścianie na kamienie i objął kolana, kuląc
żałośnie drobne ramiona.
-
To nie twoja sprawa, mała – warknął, lustrując ją uważnie z
góry na dół – Lepiej wracaj do mamusi, albo...
Ariel uniosła hardo podbródek i zmarszczyła
czoło.
-
Nie widzisz, do kogo się zwracasz? Może trochę szacunku? I jak
mówię, że masz zostawić tego chłopca w spokoju, to lepiej,
grzecznie posłuchaj.
Paskudny uśmieszek zniknął z jego brudnej,
zarośniętej twarzy jak tylko dostrzegł jej pasemka. Cofnął się
o krok i zerknął na chłopca, a w jego wodnistych oczach czaiło
się niezdecydowanie. Zaraz jednak odzyskał rezon, uniósł swój
nóż i spojrzał na nią groźnie.
- To mój dzieciak. Nie po to go szkoliłem, żeby
jakaś panienka próbowała mnie pouczać jak mam go traktować. Nie
powinnaś wsadzać tego swojego pięknego noska w nie swoje sprawy,
bo ktoś niechcący może go obciąć.
-
Ariel!
Usłyszała
krzyk Lunny i jej kroki za plecami w momencie, gdy napastnik
zmniejszył dzielącą ich odległość i machnął ostrzem tuż
przed jej twarzą.
Ariel
zareagowała błyskawicznie. Podmuch wiatru rozwiał jej włosy, po
czym poderwał mężczyznę do gór, zakręcił nim w powietrzu i
posłał na ścianę budynku. Chłopiec poruszył się niespokojnie,
ale wciąż nie otworzył oczu.
-
Niepotrzebnie się martwiłam – Lunna stanęła obok i z
przekrzywioną głową patrzyła jak mężczyzna komicznie wierzga
nogami w powietrzu.
Ariel
pokiwała głową i uśmiechnęła się okrutnie, sprawiając, że
opryszek niemal rozpłaszczył się na ścianie.
-
To tylko dziecko. Co on ci takiego zrobił, że straszyłeś go
nożem? – Zapytała ostro
Mężczyzna poczerwieniał na twarzy i z furią
zaczął wymachiwać kończynami, co stanowiło naprawdę zabawny
widok. Na szczęście nóż wypadł z jego ręki, jak tylko oderwał
nogi od ziemi.
-
Co złego? Ha! – Roześmiał się histerycznie – Ciągle wygaduje
jakieś głupoty albo mamrocze te swoje klątwy, czy co tam bogowie
tylko wiedzą! Nie pomaga mi zarobić na chleb i nie daje spać przez
to swoje nawiedzone gadanie.
Ariel ze współczuciem zerknęła na malca,
jego bladą twarz i drobne dłonie zaciśnięte w pięści, potem
zwróciła się do Lunny. Oczy jej błyszczały.
- Czy myślisz o tym samym?
Elfka
podeszła do chłopca i wzięła go na ręce.
-
Zdecydowanie.
Uśmiechnęła
się szeroko i spojrzała na mężczyznę.
-
Przykro mi, ale zabieramy chłopca. A ty spróbuj więcej nie znęcać
się nad słabszymi.
Nie
czekając na jego odpowiedź, wyciągnęła rekę i fala wody
uformowana w pięść uderzyła mężczyznę, pozbawiając go
przytomności. Ariel ściągnęła go ostrożnie na ziemię i
podeszła do Lunny. Dopiero teraz lepiej przyjrzała się chłopcu.
-
W porządku? – Zapytała łagodnie –Ten zły człowiek już cię
nie skrzywdzi.
Chłopiec zwrócił ku niej twarz, ale nadal nie
otwierał oczu. Chociaż zaciskał usta, nie wyglądał już na
przestraszonego, a raczej zaciekawionego. Całkiem ośmielony, jedną
dłonią dotknął twarzy elfki, a drugą ze skupieniem zaczął
badać Ariel. Popatrzyły na siebie ze smutkiem, gdyż już
rozumiały. Chłopiec był niewidomy. To nagłe spostrzeżenie tak
bardzo nią wstrząsnęło, że poczuła pod powiekami wzbierające
łzy. Lunna pogłaskała go po jasnej główce.
-
Kim jesteście? – Zapytał w końcu.
- Lunna z Zielonego
Lasu.
- A ja Ariel. A ty jak masz na imię?
-
Xander.
- Jeśli pozwolisz, zaopiekujemy się tobą i już
nigdy nie będziesz musiał kraść.
Chłopiec
uśmiechnął się blado.
-
Nie przeszkadza wam, że jestem ślepy? Ludzie nie lubią jak ktoś
jest inny.
Ariel
coś ciężkiego utkwiło w gardle i delikatnie chwyciła jego dłoń.
-
Uwierz mi, że w naszym towarzystwie nie będziesz się wyróżniał.
-
Poza tym z nami nie będziesz się nudził – Lunna puściła do
niej oko.
Xander
objął elfkę za szyję i skinął poważnie głową. Potem powoli
uniósł powieki i zamrugał.
Najpierw
niebieskim, potem czerwonym okiem.
***
Mimo późnego wieczoru nad miastem wisiała
jasna łuna, przesłaniająca gwiazdy i napęczniały księżyc. Po
wyludnionych ulicach kręcili się ostatni maruderzy, bezdomni oraz
uzbrojeni strażnicy. W wielu domach zapalano lampy, lub magiczne
kule światła, w karczmach dopiero rozpoczynało się życie.
Garet
nie mógł zasnąć, więc wybrał się na samotny obchód. Mimo
ciągłego niepokoju, który nie pozwalał mu zamknąć oczu, wciął
miał niezachwianą wiarę, że jego tarcza uniemożliwi wejście
wroga do miasta, lub przynajmniej opóźni jego atak.
Sprawdził
czy nowo rekrutowani wojownicy oraz łucznicy czuwają na swoich
stanowiskach na strażnicy i przy bramach, a potem wzleciał w nocne
niebo, ponad najwyższe dachy domów. Okrążył kilka razy miasto,
sprawdzając tarczę i rozstawione wokół pułapki. W niektórych
miejscach zatrzymywał się, by wzmocnić elementy ochronne, poza tym
wszystko było w porządku i był w pełni zadowolony ze swojej
pracy.
Po
skończonym patrolu, zawrócił w stronę pałacu i obniżył lot,
szybując cicho nad pustymi ulicami. W pewnym momencie dostrzegł na
jednym z dachów zarys sylwetki. Postać całkowicie skrywała noc i
ciemny płaszcz. Garet machnął skrzydłami i wzleciał nieco wyżej.
-
Kim jesteś? – Krzyknął z daleka, bardziej ciekawy niż
zaniepokojony.
Odpowiedziała mu głucha cisza.
Spod głęboko nasuniętego kaptura spozierały dwa czerwone
punkciki. Postać zwróciła ku niemu głowę i znieruchomiała.
Garet
poczuł strach dopiero wtedy, gdy coś, jakby niewidzialna dłoń,
ścisnęła go za serce. Otwartymi ustami chwycił łapczywie haust
powietrza i nerwowo poruszył skrzydłami. Kilka czarnych piór
zawirowało wokół niego i opadło miękko na bruk.
- Kim...co...
– Wysapał i były to jego ostatnie słowa.
Nie zdążył chwycić się za gardło. Wciąż
miał otwarte oczy, kiedy jego serce stanęło, a ostatni wdech
uwiązł w gardle.
Martwe ciało Gareta opadło ciężko na
brukowaną ulicę, wzbijając wokół chmurę pyłu. Jego skrzydła
zniknęły, pozostawiając po sobie rozrzucone wokół czarne pióra.
W
nocnej ciszy postać w płaszczu zeskoczyła lekko na ulicę, tuż
obok ciała Gareta. Srebrna stal sztyletu błysnęła w mroku, kiedy
pochyliła się nad zwłokami, przewróciła je na brzuch i
rozpoczęła swoją krwawą pracę.
Czerwone
oczy pozostały całkowicie puste i obojętne. Podczas gdy miasto
zasypiało, otulane chłodną nocą, tarcza Gareta oraz jego pułapki,
powoli traciły moc i znikały.
Postać w płaszczu zmieniła się w kruka i
opuściła miasto. Kilka godzin później czarny kruk wylądował na
parapecie okna przydrożnej karczmy. W środku unosiła się magiczna
kula światła, w której blasku Najstarsza uchyliła okno i wpuściła
gościa do izby na piętrze. Kruk zmienił się w postać, która ze
spuszczoną głową opadła na jedno kolano.
Rairi
rozparła się na krześle i sięgnęła po puchar z winem.
-
Jakieś nowe wieści?
- Kolejny Noszący Znak Kruka nie żyje –
odparła beznamiętnie postać.
- Dobrze. To wszystko?
- Dziewczyna znalazła dziecko z czerwonym okiem.
Najstarsza upiła z pucharu i spojrzała na
klęczącego przed nią sługę. Jej wargi wygięły się w chłodnym
uśmiechu.
-
W końcu. Zabij go przy pierwszej okazji.
- Rozumiem.
Postać
wyprostowała się i czerwone oczy na moment spoczęły na wciąż
uśmiechającej się Rairi. W następnej chwili kruk wyleciał z izby
i wrócił do Gildraru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz