piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 26

    Wystarczyły dwa pstryknięcia palcami i dwa skoki w przestrzeni, by znalazł się nad prowincją Elahti. Argon przeleciał nad wioskami i dotarł do Sallen, zanim nadszedł wieczór. Spieszył się, bo chciał jak najszybciej wrócić do Gildraru i do króla.
     Stolica Elahti przypominała królestwo elfów, chociaż zamieszkiwali ją głównie mieszańcy. Proste budynki były otwarte na przyrodę, która w niezmienionej formie stanowiła integralną cześć stolicy. Plan miasta nie miał konkretnego kształtu, chociaż w jego godle widniała potrójna gwiazda i nie otaczał go żaden mur. Jego granice wyznaczały wysokie wieże strażnicze, a o bezpieczeństwo dbali Belthowie, oraz wysocy wojownicy, którzy mogli się szczycić dużą domieszką krwi elfów.
    Smukłe zielone wieżyczki zamku hrabiego pięły się ponad dachy miasta, a ozdabiające je kolorowe diamenty skrzyły się w ostatnich promieniach słońca. W samym zamku nikt mu nie otworzył i wokół nie dostrzegał ani służby, ani strażników. To z pewnością nie było normalne. Podczas gdy miasto tętniło życiem, cały teren posiadłości zdawał się całkiem wymarły, wręcz przytłaczająco pusty. Już raz spotkał się z podobną sytuacją i wtedy również nie wróżyło to nic dobrego.
     Zaciskając dłoń na rękojeści miecza i rozglądając się czujnie na boki, wszedł ostrożnie do środka. Wewnątrz również panowała dziwna cisza, nie słychać było kroków ani głosów, chociaż hrabia i jego rodzina powinni zasiadać do kolacji. Pełen najgorszych przeczuć, minął bezgłośnie zielone kolumny i skierował się w stronę sali audiencyjnej. Jak tylko otworzył zdobne, dwuskrzydłowe drzwi, stanął jak wryty, pobladł i ze zdumienia aż otworzył usta.
     Wszyscy tu byli. Służba, strażnicy i ogrodnicy. Ich martwe ciała zaściełały posadzkę, ciemną i matową od krwi. Przy zastawionym potrawami stole siedział hrabia Elhor, jego żona i dwie córki. Szeroko otwartymi oczami patrzyli przed siebie, nieruchomi niczym rzeźby.
      Martwi.
     Argon widział już wiele, ale to zmroziło mu krew w żyłach. Przestępując nad ciałami, podchodził do każdego członka rodziny hrabiego i zamykał im oczy. Na koniec stanął przy krześle Elhora. Był to szczupły człowiek z lekko spiczastymi uszami i z elegancko przystrzyżoną brodą. Wciąż tliły się w nim resztki ciepła, a więc do tej rzezi doszło stosunkowo niedawno.
     - Przybyłem za późno – mruknął do siebie, po czym odetchnął głęboko i dotknął czoła mężczyzny, na którym w krótkim rozbłysku pojawił się symbol oczyszczenia i ostatniego pożegnania – Spoczywaj w pokoju hrabio Elhorze i obyś szczęśliwie trafił do krainy bogów.
     Tą samą formułkę powtórzył przy jego żonie i córkach. Potem stanął pośrodku sali i przez dłuższą chwilę patrzył na to ponure cmętarzysko wokół siebie. Dotknął palcem białego znamienia na czole, które zapulsowało światłem, rozmyło się i zaczęło oplatać jego ciało skomplikowanymi wzorami. Powietrze wokół niego zadrżało, gdy zamknął oczy i uwolnił Moc, a potem komnata i wszystko wokół zawirowało, przenosząc go w inny czas, do przeszłości.
      Gdy otworzył oczy wciąż znajdował się pośrodku sali, tyle, że teraz przez wysokie okna wlewały się ciepłe promienie popołudniowego słońca. Wokół kręcili się ludzie i służba, ale nikt go nie dostrzegał, bo był tu tylko duchem, niewidzialnym obserwatorem.
    Hrabia właśnie kończył audiencję, gdy do sali weszła jego żona, a za nią wbiegły dwie kilkunastoletnie dziewczynki. Ich głośny śmiech zdawał się wypełniać każdą przestrzeń zamku, aż Argon mimowolnie chciał się uśmiechnąć. Jednak pamiętał o tym, gdzie znajduje się jego ciało i pozostał poważny.
      Miał przed sobą dębowy stół, przy którym zasiadła cała rodzina. Przez jakiś czas ze smutkiem rozmawiali o Zielonym Lesie, a więc los elfów nie był im ani obcy ani obojętny. Potem jednak powrócili do swoich codziennych spraw i atmosfera stała się znacznie weselsza. Elhor trzymał swoją żonę za rękę i w pewnym momencie pocałował w usta, na co dziewczynki zachichotały zawstydzone i zaczęły z nich żartować. W końcu wniesiono obiad. To był zwykły, rodzinny krajobraz, ale Argon dobrze wiedział, co zaraz nastąpi i tylko jeszcze bardziej zaciskał szczęki. Gdyby tylko mógł cofnąć się w czasie również ciałem, wtedy dobyłby miecza i...
      Podczas gdy rodzina szykowała się do kolacji, w pewnym momencie dostrzegł ukrywającą się za jedną z kolumn kobiecą postać. Czerwona sukienka i ciemne włosy. Piękna elfka obserwowała ich z przeciwnej strony, za plecami hrabiego. Na jej wargach widniał grymas chłodnego uśmiechu. Obserwując ją uważnie, Argon zmarszczył brwi.
      A więc to jest ta Rairi. Piękna i niebezpieczna.
    Nie ruszając się z miejsca, jednym skinieniem palca zabiła najpierw rodzinę hrabiego, a potem samego Elhora. Potem zwabiła wszystkich obecnych na terenie posiadłości, opuściła cień kolumny i dobyła sztyletu.
     Argon nie miał siły dłużej na to patrzeć, zacisnął powieki i wrócił do swojego ciała, po czym jeszcze raz zerknął na stół. Wiedział, że ten obraz będzie prześladował go jeszcze bardzo długo. Teraz był pewny, że Najstarsza jest stokroć gorsza od Balara, być może nawet gorsza od Gathalaga. To była najbardziej niezrozumiała, bezcelowa rzeź wykonana z brutalną przyjemnością.
      Rozłożył skrzydła, wzniósł się ponad posadzkę i pstryknął palcami. Gdy znalazł się w powietrzu nad miastem, odetchnął głęboko i spojrzał w dół. Ludzie powoli wracali do domów, kupcy bez pośpiechu zamykali kramy. Czy ktokolwiek wiedział, co się wydarzyło w zamku? I czy ktoś w końcu zajrzy tam i odnajdzie ciała?
      Uniósł dłoń, by się teleportować, gdy dostrzegł jakiś ruch poza miastem, na granicy z Zielonym Lasem. Z uwagą przyjrzał się spalonym i powalonym szczątkom tego, co kiedyś było bujnym, pięknym lasem.
      Ktoś wyłonił się z zarośli i kulejąc powoli szedł w stronę miasta. Argon zmrużył oczy i zapikował w dół, zatrzymując się gwałtownie tuż przed rannym elfem. Jego zniszczone, zakrwawione ubranie musiało być kiedyś maskującym strojem. Gdy zatrzymał się w pochylonej pozycji i trzymając się za bok, spojrzał na Argona, z jego brązowych oczu spozierała apatia i mrożąca krew w żyłach obojętność. Spomiędzy wysuniętych częściowo włosów z warkocza wystawały spiczaste uszy.
     Elf zamrugał i otworzył usta, ale zamiast słów zachwiał się niebezpiecznie. Argon pomógł mu usiąść na ziemi, przy okazji oglądając jego rany. Większość nie była groźna i przestały już krwawić. Wyglądało na to, że najgorsze ma już za sobą i przeżyje.
      - Jesteś z Zielonego Lasu? – Spytał powoli, zmuszając by nawiązał z nim kontakt wzrokowy.
     Elf przełknął kilka razy ślinę i zamrugał gwałtownie.
     - T...tak. Z piątego oddziału wojowników.
     - Byłeś w mieście, gdy zaatakowały centaury?
     - Tak – zwiesił głowę i przez chwilę oddychał chrapliwie. Zaciskał dłoń na jednej z ran i przy każdym ruchu krzywił się z bólu
      - Co tam się stało? Czy przeżył ktoś jeszcze?
      Elf westchnął ciężko i pokręcił sztywno głową.
     - Nikt nie żyje. Ja...ja sam sądziłem, że umarłem. Jestem...ostatni.
      - A królewska rodzina?
     - Nikt... – jego ramionami wstrząsnął spazmatyczny szloch i wyglądało już na to, że nie ma siły dalej mówić.
    Argon skinął głową, wziął go na ręce i poleciał do miasta. Odnalazł lecznicę i otoczony zaskoczonym gronem uzdrowicieli, osobiście zaniósł go na wolną pryczę w jednej z kilku sal. Półelfy ze zdolnością leczenia natychmiast się nim zajęły, zdjęły tunikę i zaczęły przemywać ciało, by oszacować liczbę ran. Argon stał nad łóżkiem i obserwował ich pracę ze skrzyżowanymi ramionami.        W pewnym momencie napotkał przytomne spojrzenie elfa.
      - Dziękuję, Biały Kruku.
      Z powagą skinął głową.
     - Kiedy dojdziesz do siebie, idź do zamku hrabiego i zrób tam porządek. Obejmiesz jego funkcje – nie miał czasu tłumaczyć wszystkich szczegółów, a poza tym było tu za dużo świadków i nie chciał wprowadzać ogólnej paniki – Zajmij się obroną prowincji.
      Elf patrzył na niego z otwartymi ustami, w widocznym oszołomieniu i zaskoczeniu.
    - Ale ja... – Skrzywił się, gdy jeden z medyków zaczął uzdrawiać mu ramię i popatrzył na pozostałych, zajmujących się resztą jego ciała. Zmarszczył z wysiłkiem ciemne brwi i znów spojrzał na Argona, ale tym razem w jego oczach pojawiło się zrozumienie – Rairi...
     - Tak. Jako jedyny ocalały, najlepiej znasz zagrożenie. Wierzę, że zostawiam prowincję w dobrych rękach.
      Elf spojrzał mu prosto w oczy i skinął głową.
- Zrobię co w mojej mocy, Biały Kruku.
      - Dobrze – Argon zamierzał wyjść, kiedy nagle coś sobie przypomniał – Jak masz na imię?
- Raliel, panie.
- Znałeś księżniczkę Lunnę?
- Tak, ale...
      - Gdyby to cię interesowało, księżniczka jest bezpieczna, pod opieką Kruczego Króla.
     Raliel uśmiechnął się szeroko, a jego oczy napełniły się łzami. Biały Kruk wybiegł z budynku, rozłożył skrzydła i pstryknął palcami.


***

     Po tym jak Argon wrócił z Sallen, odbyli kolejną naradę i wszyscy wyszli z niej w ponurych nastrojach. Przez następne dni Ariel zupełnie nie musiała narzekać na nudę. Rzadko kiedy widziała hrabiego Sorrina, chyba, że przy posiłkach, ale udało jej się zauważyć, że znacznie spoważniał, prawdopodobnie pod wpływem Rivy, który powoli wprowadzał porządek w prowincji. Każdego dnia po śniadaniu wykonywała ćwiczenia, które pokazał jej Argon i trenowała ze sztyletem. Zauważyła, że rzeczywiście przynosiło to rezultaty i czuła się silniejsza. Czasem towarzyszył jej któryś z wojowników, dwa razy uczył ją Biały Kruk i udało jej się nawet namówić na wspólny trening Noxa. Półelf okazał się dobrym nauczycielem, chociaż wolała z nim rozmawiać o różnych aspektach uzdrawiania. Potem pomagała pozostałym braciom lub spędzała czas z Lunną. Zaś wieczorem odwiedzała niewielką komnatę Rivy i w łagodnym blasku unoszącej się nad nimi kuli światła, rozmawiali do późnej nocy. Od pewnego czasu oboje nie mieli koszmarów, a Ariel tylko czasem nawiedzały jakieś wizje. Oczywiście wciąż tęskniła za Sato, jednak z każdym dniem Riva stawał się jej coraz bliższy, aż w końcu jego obecność stała się tak naturalna, jakby nigdy się nie rozstawali. Opowiadał jej o ich wspólnym dzieciństwie i o rodzicach, dzieki czemu czuła się coraz bardziej kompletna, jakby odzyskiwała część wspomnień.
     Poza tym zwiedzała miasto, starając się poznać jego mieszkańców. Chodziła po gwarnym, wiecznie tętniącym życiem rynku, a ludzie pozdrawiali ją i nawet się kłaniali. Powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać, z przyjemnością odpowiadając na te przejawy szacunku i podziwu. Zauważyła, że jej kolorowe pasemka otwierały usta i wszystkie drzwi i od razu dostrzegła w tym pewne korzyści.
     Pewnego dnia poszła do świątyni, gdzie jeden z kapłanów oprowadził ją po wnętrzu wysokiej wieży i cierpliwie odpowiadał na każde pytanie. Tuż obok świątyni odkryła lecznicę i ciekawość nie pozwoliła jej przejść oboj niej obojętnie. Nie dość, że zaczęła pomagać tamtejszym medykom, to jeszcze tego postnowiła włączyć do tego Lunnę.
    - Jeśli się nudzisz, mam dla ciebie propozycję – zaczęła na wstępnie, jak tylko przekroczyła próg jej komnaty.
    Elfka siedziała akurat przy toaletce i rozczesywała włosy. Odwróciła głowę z uniesionymi brwiami.
     - Dzień dobry, Ariel – przywitała się najpierw, po czym powróciła do swojego zajęcia i dodała –   Chciałam porozmawiać z królem, a potem iść do...
     Ariel podbiegła do niej i z przekornym uśmiechem popatrzyła na jej odbicie w lustrze..
   - Później możesz to zrobić. Mam dla ciebie coś ciekawszego – pomogła jej zapleść włosy w warkocz, po czym wzięła za rękę i wyprowadziła z zamku.
    - Gdzie idziemy? Nie powinnyśmy same... – Lunna rozglądała się niepewnie po ulicy, ale Ariel zdecydowanie ciągnęła ją w stronę świątyni.
     - Odkryłam tam lecznicę – tłumaczyła pospiesznie, wciąż tym wszystkim podekscytowana i pełna energii do działania – Wiesz, że mają tam tylko jednego półelfa z Mocą uzdrawiania? Ludzie czekają tam w kolejkach aż do bramy!
     - Rozumiem, Ariel, ale nie wiem czy to dobry pomysł? Może jednak należało chociaż powiedzieć o tym królowi czy Białemu Krukowi?
    - Argon? – obejrzała się na nią ze zmarszczonym czołem – On by najchętniej zamknął mnie w ciemnym lochu i przykuł łańcuchami, żeby mieć pewność, że nigdzie nie ucieknę – widząc grymas na twarzy elfki, uśmiechnęła się szeroko i machnęła niedbale ręką – Czy w tym swoim lesie też byłaś taka zasadnicza? Z całym szacunkiem, ale nie wyglądasz na kogoś, kto przejmowałby się drobiazgami. Nie sądzisz, że skoro już tu jesteśmy, należałoby zrobić coś dobrego dla miasta?
     Lunna w końcu musiała przyznać jej rację i z zapałem zajęły się leczeniem mieszkańców. Ariel specjalnie wyciągnęła ją z komnaty i teraz nie żałowała tej decyzji. Chociaż księżniczka udawała silną, widziała, że wciąż przeżywa to, co stało się z Zielonym Lasem. Przy wszystkich starała się nadrabiać miną, ale często popadała w apatię i większość dnia spędzała w czterech ścianach komnaty. Ariel nie mogła na to patrzeć i postanowiła sama zająć się Lunną. Poza tym w końcu zyskała przyjaciółkę. Nie miała nic przeciwko wojownikom z Zakonu i reszcie, jednak towarzystwo drugiej dziewczyny zawsze było mile widziane.
     Kilka dni później zasiedziały się w lecznicy dłużej niż zazwyczaj i opuściły ją dopiero po zmierzchu. Na głównej ulicy panował taki ścisk i tłok, że postanowiły wrócić bocznymi uliczkami. Nikogo nie potrącały i nie wpadały na nie rozpędzone dzieci, dzięki czemu mogły sobie spokojnie rozmawiać, bez zagłuszającego wszystko zgiełku. Jedynym minusem takich ciemnych uliczek i zaułków były zalegające wszędzie tony śmieci, bezdomne koty i możliwość spotkania podejrzanych osobników. Jednak Ariel pamiętała ostrzeżenie Rivy i przez cały czas pozostawała czujna. Nie miała przy sobie sztyletu, ale z Mocą kamieni czuła się wystarczająco pewnie. No i nie była sama.
     Właśnie dzisiaj miały niewątpliwą przyjemność natknąć się na dość podejrzanego typa. Chociaż Ariel uznała, że to nie przypadek sprowadził je akurat na tą uliczkę.
    Jej buty stukały głośno o bruk, a Lunna właśnie opowiadała coś śmiesznego, gdy skręciły w kolejny, wąski zaułek. Ariel natychmiast przystanęła i ruchem ręki uciszyła elfkę. Tutaj również pod ścianami leżały góry śmieci, z których wydobywał się nieprzyjemny odór, jednak to nie ich widok tak ją zaskoczył. Usłyszała jak tuż obok Lunna wciąga głośno powietrze.
     Przed nimi stał mężczyzna w łachmanach, a w jego dłoni błyszczała stal noża. Ariel z opóźnieniem zauważyła, że nie jest sam i że trzyma ten nóż nie bez powodu. Na ziemi, wciśnięty w ścianę siedział skulony może kilkuletni chłopiec.
     - Mówiłem, że zaraz nadejdzie strażnik – tłumaczył właśnie drżącym głosikiem. Miał zamknięte oczy, jakby bał się nawet spojrzeć na mężczyznę.
    - Kłamiesz! – Ryknął tamten, ze złością potrząsając długim nożem – Zrobiłeś to specjalnie! Mówiłem, że masz wskazywać bezpieczne cele. Przez ciebie, mały bachorze nie będzie dzisiaj kolacji. I śniadania pewnie też nie. Zacznij w końcu współpracować i pokazuj tylko tych z grubą sakiewką!
     - Ta pani była bogata, ale ostrzegałem, że możesz nie zdążyć – chłopiec skulił się jeszcze bardziej.
    - Jesteś do niczego! – Mężczyzna kopnął go w brzuch, po czym chwycił malca za skraj brudnej tuniki i uniósł na wysokość twarzy. Potrząsnął nim brutalnie, aż głowa chłopca zachwiała się na wszystkie strony - Ty mały darmozjadzie! Żadnego z ciebie pożytku. Głupi byłem, że cię karmiłem, chociaż ty...
     Błysnęło ostrze, które znalazło się stanowczo zbyt blisko piersi chłopca. Ariel zacisnęła szczęki i zrobiła pierwszy krok, gdy poczuła na ramieniu uścisk Lunny.
    - Co chcesz zrobić? – Szepnęła, obserwując uważnie całą scenę.
    - A jak myślisz? Zamierzam to przerwać.
    - Poczekaj...
   Ale Ariel nie zamierzała na nic czekać, tylko pewnym krokiem podeszła do mężczyzny i zdecydowanie klepnęła go w ramię. Gdy obejrzał się na nią z zaskoczeniem, zmierzyła go surowym, chłodnym spojrzeniem.
   - Dorosły mężczyzna znęca się nad chłopcem? – Oparła dłonie na biodrach i cmoknęła z dezaprobatą – Jesteś jego ojcem?
     Roześmiał się nieprzyjemnie i puścił swojego podopiecznego, który z jękiem osunął się po ścianie na kamienie i objął kolana, kuląc żałośnie drobne ramiona.
   - To nie twoja sprawa, mała – warknął, lustrując ją uważnie z góry na dół – Lepiej wracaj do mamusi, albo...
      Ariel uniosła hardo podbródek i zmarszczyła czoło.
    - Nie widzisz, do kogo się zwracasz? Może trochę szacunku? I jak mówię, że masz zostawić tego chłopca w spokoju, to lepiej, grzecznie posłuchaj.
    Paskudny uśmieszek zniknął z jego brudnej, zarośniętej twarzy jak tylko dostrzegł jej pasemka. Cofnął się o krok i zerknął na chłopca, a w jego wodnistych oczach czaiło się niezdecydowanie. Zaraz jednak odzyskał rezon, uniósł swój nóż i spojrzał na nią groźnie.
     - To mój dzieciak. Nie po to go szkoliłem, żeby jakaś panienka próbowała mnie pouczać jak mam go traktować. Nie powinnaś wsadzać tego swojego pięknego noska w nie swoje sprawy, bo ktoś niechcący może go obciąć.
      - Ariel!
     Usłyszała krzyk Lunny i jej kroki za plecami w momencie, gdy napastnik zmniejszył dzielącą ich odległość i machnął ostrzem tuż przed jej twarzą.
    Ariel zareagowała błyskawicznie. Podmuch wiatru rozwiał jej włosy, po czym poderwał mężczyznę do gór, zakręcił nim w powietrzu i posłał na ścianę budynku. Chłopiec poruszył się niespokojnie, ale wciąż nie otworzył oczu.
     - Niepotrzebnie się martwiłam – Lunna stanęła obok i z przekrzywioną głową patrzyła jak mężczyzna komicznie wierzga nogami w powietrzu.
     Ariel pokiwała głową i uśmiechnęła się okrutnie, sprawiając, że opryszek niemal rozpłaszczył się na ścianie.
     - To tylko dziecko. Co on ci takiego zrobił, że straszyłeś go nożem? – Zapytała ostro
    Mężczyzna poczerwieniał na twarzy i z furią zaczął wymachiwać kończynami, co stanowiło naprawdę zabawny widok. Na szczęście nóż wypadł z jego ręki, jak tylko oderwał nogi od ziemi.
     - Co złego? Ha! – Roześmiał się histerycznie – Ciągle wygaduje jakieś głupoty albo mamrocze te swoje klątwy, czy co tam bogowie tylko wiedzą! Nie pomaga mi zarobić na chleb i nie daje spać przez to swoje nawiedzone gadanie.
      Ariel ze współczuciem zerknęła na malca, jego bladą twarz i drobne dłonie zaciśnięte w pięści, potem zwróciła się do Lunny. Oczy jej błyszczały.
     - Czy myślisz o tym samym?
     Elfka podeszła do chłopca i wzięła go na ręce.
     - Zdecydowanie.
     Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na mężczyznę.
     - Przykro mi, ale zabieramy chłopca. A ty spróbuj więcej nie znęcać się nad słabszymi.
    Nie czekając na jego odpowiedź, wyciągnęła rekę i fala wody uformowana w pięść uderzyła mężczyznę, pozbawiając go przytomności. Ariel ściągnęła go ostrożnie na ziemię i podeszła do Lunny. Dopiero teraz lepiej przyjrzała się chłopcu.
      - W porządku? – Zapytała łagodnie –Ten zły człowiek już cię nie skrzywdzi.
     Chłopiec zwrócił ku niej twarz, ale nadal nie otwierał oczu. Chociaż zaciskał usta, nie wyglądał już na przestraszonego, a raczej zaciekawionego. Całkiem ośmielony, jedną dłonią dotknął twarzy elfki, a drugą ze skupieniem zaczął badać Ariel. Popatrzyły na siebie ze smutkiem, gdyż już rozumiały. Chłopiec był niewidomy. To nagłe spostrzeżenie tak bardzo nią wstrząsnęło, że poczuła pod powiekami wzbierające łzy. Lunna pogłaskała go po jasnej główce.
- Kim jesteście? – Zapytał w końcu.
- Lunna z Zielonego Lasu.
      - A ja Ariel. A ty jak masz na imię?
- Xander.
     - Jeśli pozwolisz, zaopiekujemy się tobą i już nigdy nie będziesz musiał kraść.
     Chłopiec uśmiechnął się blado.
    - Nie przeszkadza wam, że jestem ślepy? Ludzie nie lubią jak ktoś jest inny.
    Ariel coś ciężkiego utkwiło w gardle i delikatnie chwyciła jego dłoń.
  - Uwierz mi, że w naszym towarzystwie nie będziesz się wyróżniał.
   - Poza tym z nami nie będziesz się nudził – Lunna puściła do niej oko.
    Xander objął elfkę za szyję i skinął poważnie głową. Potem powoli uniósł powieki i zamrugał.
     Najpierw niebieskim, potem czerwonym okiem.


***

     Mimo późnego wieczoru nad miastem wisiała jasna łuna, przesłaniająca gwiazdy i napęczniały księżyc. Po wyludnionych ulicach kręcili się ostatni maruderzy, bezdomni oraz uzbrojeni strażnicy. W wielu domach zapalano lampy, lub magiczne kule światła, w karczmach dopiero rozpoczynało się życie.
     Garet nie mógł zasnąć, więc wybrał się na samotny obchód. Mimo ciągłego niepokoju, który nie pozwalał mu zamknąć oczu, wciął miał niezachwianą wiarę, że jego tarcza uniemożliwi wejście wroga do miasta, lub przynajmniej opóźni jego atak.
    Sprawdził czy nowo rekrutowani wojownicy oraz łucznicy czuwają na swoich stanowiskach na strażnicy i przy bramach, a potem wzleciał w nocne niebo, ponad najwyższe dachy domów. Okrążył kilka razy miasto, sprawdzając tarczę i rozstawione wokół pułapki. W niektórych miejscach zatrzymywał się, by wzmocnić elementy ochronne, poza tym wszystko było w porządku i był w pełni zadowolony ze swojej pracy.
    Po skończonym patrolu, zawrócił w stronę pałacu i obniżył lot, szybując cicho nad pustymi ulicami. W pewnym momencie dostrzegł na jednym z dachów zarys sylwetki. Postać całkowicie skrywała noc i ciemny płaszcz. Garet machnął skrzydłami i wzleciał nieco wyżej.
     - Kim jesteś? – Krzyknął z daleka, bardziej ciekawy niż zaniepokojony.
    Odpowiedziała mu głucha cisza. Spod głęboko nasuniętego kaptura spozierały dwa czerwone punkciki. Postać zwróciła ku niemu głowę i znieruchomiała.
    Garet poczuł strach dopiero wtedy, gdy coś, jakby niewidzialna dłoń, ścisnęła go za serce. Otwartymi ustami chwycił łapczywie haust powietrza i nerwowo poruszył skrzydłami. Kilka czarnych piór zawirowało wokół niego i opadło miękko na bruk.
     - Kim...co... – Wysapał i były to jego ostatnie słowa.
    Nie zdążył chwycić się za gardło. Wciąż miał otwarte oczy, kiedy jego serce stanęło, a ostatni wdech uwiązł w gardle.
   Martwe ciało Gareta opadło ciężko na brukowaną ulicę, wzbijając wokół chmurę pyłu. Jego skrzydła zniknęły, pozostawiając po sobie rozrzucone wokół czarne pióra.
    W nocnej ciszy postać w płaszczu zeskoczyła lekko na ulicę, tuż obok ciała Gareta. Srebrna stal sztyletu błysnęła w mroku, kiedy pochyliła się nad zwłokami, przewróciła je na brzuch i rozpoczęła swoją krwawą pracę.
    Czerwone oczy pozostały całkowicie puste i obojętne. Podczas gdy miasto zasypiało, otulane chłodną nocą, tarcza Gareta oraz jego pułapki, powoli traciły moc i znikały.
    Postać w płaszczu zmieniła się w kruka i opuściła miasto. Kilka godzin później czarny kruk wylądował na parapecie okna przydrożnej karczmy. W środku unosiła się magiczna kula światła, w której blasku Najstarsza uchyliła okno i wpuściła gościa do izby na piętrze. Kruk zmienił się w postać, która ze spuszczoną głową opadła na jedno kolano.
     Rairi rozparła się na krześle i sięgnęła po puchar z winem.
    - Jakieś nowe wieści?
    - Kolejny Noszący Znak Kruka nie żyje – odparła beznamiętnie postać.
    - Dobrze. To wszystko?
    - Dziewczyna znalazła dziecko z czerwonym okiem.
    Najstarsza upiła z pucharu i spojrzała na klęczącego przed nią sługę. Jej wargi wygięły się w chłodnym uśmiechu.
     - W końcu. Zabij go przy pierwszej okazji.
     - Rozumiem.

     Postać wyprostowała się i czerwone oczy na moment spoczęły na wciąż uśmiechającej się Rairi. W następnej chwili kruk wyleciał z izby i wrócił do Gildraru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych