środa, 20 lipca 2016

Rozdział 27

Hej, dodaje wcześniej kolejny rozdział, bo wyjeżdżam na weekend i jak nie zapomnę, może jeszcze pod wieczór wrzucę jeszcze jeden, żebyście mieli co czytać. Szkoda tylko, że nikomu nie chce się komentować:(


        Argon był wstrząśnięty, podobnie jak wszyscy, którzy zebrali się nad ciałem Gareta. Hrabia Sorrin siedział skulony na skraju krzesła i ciągle obgryzał paznokcie.
     - Wiedzieliśmy, że znów do tego dojdzie – odezwał się ponuro Reeth, z trudem patrząc na ciało przyjaciela.
     Ariel jako jedyna cicho płakała, a Arwel, blady na twarzy, opierał się o krzesło, jakby zaraz miał upaść. Mężczyźni stali w pewnej odległości od siebie i popatrywali podejrzliwie jeden na drugiego
      Przyglądali się jak Nox pochyla się nad Garetem i bada go ze skupieniem. W końcu bez wysiłku odwrócił go na brzuch i ich oczom ukazało to samo, co widniało na plecach martwego Lanona. Tyle, że tym razem morderca wyżłobił na ciele potrójną gwiazdę – symbol prowincji Elahti, półelfów. Ciemna krew zaschła na plecach Gareta, ale precyzyjne kontury krwawego dzieła były dobrze widoczne.
      W sali rozległy się westchnienia i pełne zgrozy jęki, a Ariel przytknęła dłoń do ust i wybiegła z sali.
      - Kiedy to się stało? – Riva był niepokojąco spokojny, tylko jego oczy pociemniały.
    Nox wyprostował się powoli, podczas gdy wszyscy wpatrywali się w niego uważnie, jakby spodziewali się po nim cudu. Ale nawet on nie miał takiej Mocy, by przywrócić Gareta do życia.
       - W nocy, Wasza Wysokość.
     - Jak zginął? – Argon nawet nie zdawał sobie sprawy, że kurczowo zaciska palce na rękojeści miecza.
      - Atak serca. Poza plecami, nie ma żadnych innych ran.
     Riva opadł ciężko na krzesło i przez chwilę siedział z zaciśniętymi wargami. Kapitan doskonale wiedział, o czym myśli.
       Ośmiu. Tylko tylu pozostało w Zakonie Kruka.
      - Garet był najlepszy w tworzeniu tarcz – rzucił głucho Ylon, a reszta skinęła tylko głowami.
     - Teraz zaczynają zanikać – Oran otoczył się ramionami i wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać – W Malgarii pewnie też.
      - Ktoś musi wzmocnić i utrzymać tarcze – zarządził Argon.
     - Ja spróbuję – Arwel, wciąż blady, z jeszcze bardziej potarganymi włosami, wygiął usta, jakby próbował się uśmiechnąć – Czasem trochę mu pomagałem, więc... – Kapitan skinął głową i wojownik opuścił pospiesznie salę, jakby tylko czekał na tą okazję.
     - A teraz... – Riva westchnął głośno - Reeth, zaprowadź hrabiego do jego komnat Reszta niech wyniesie...ciało Gareta – machnął ręką, dając do zrozumienia, że chce zostać sam.
     Wojownicy opuścili salę w napiętej, wręcz przytłaczającej ciszy. Argon popatrzył na swojego podopiecznego, który wciąż stał w tym samym miejscu, potem na króla i przymknął na chwilę powieki. Też był zmęczony i sfrustrowany. Zdawało mu się, że wszystko, co robią i tak nie ma sensu, bo wciąż ktoś ginął, a ani nie potrafili temu zapobiec.
     - Jak tam twoje śledztwo? Znalazłeś jakieś ślady na miejscu zbrodni? – Zapytał w końcu Riva, opadając ciężko na oparcie krzesła.
       Nox uniósł powoli głowę, a na dnie jego przejrzystych, ciemnych oczu dało się dostrzec głęboko skrywany smutek. Gdy Argon usiadł przy stole, półelf zajął miejsce pomiędzy nim a królem. Przez wysoko zawieszone okna do środka wlewało się mdłe światło i stłumione odgłosy zwykłego poranka.
     - Nic, Wasza Wysokość. Tym razem żadnego tropu. Zabójca nie pozostawił po sobie żadnych śladów, poza tym znakiem na plecach Gareta. Ale to może być równie dobrze mylący trop. Ostatnio również wyrył inny znak klanu i zapewne robi to z premedytacją, by nas zdezorientować. To może być naprawdę ktokolwiek. I jeśli miałbym zgadywać...
      - Jest w mieście, czyli to jednak ktoś z Zakonu – dokończył sucho Argon. Ta sprawa naprawdę nie dawała mu spokoju.
      - Mogę się mylić, ale to jedyna opcja. Zabija, używając Mocy.
     Kapitan pokiwał głową. Z ponurym wyrazem twarzy wymienił z Rivą długie spojrzenie. Dałby wszystko, żeby móc zobaczyć jego myśli.
      - Sądzisz, że to może być Arwel?
- Mówiłem już, że Arwel jest całkowicie niewinny – Argon prychnął z poirytowaniem i zacisnął pięść – Odkryłem, że ta sprawa z jego płaszczem to nieudolna mistyfikacja.
     - W porządku, jeśli tak uważasz. Dopóki jednak Falen nie odczyta jego myśli publicznie, będzie na mojej liście podejrzanych – stwierdził spokojnie Nox.
     - Ciężko mi w to wszystko uwierzyć – Riva wstał ociężale i z zamyślonym wyrazem twarzy zaczął krążyć wokół ławy w tą i z powrotem. Miał podkrążone oczy i potargane włosy. Chyba ledwo zwracał uwagę na to, co ma na sobie, bo Argon mógłby przysiąc, że tą tunikę widział na nim już kilka dni temu. Czasem naprawdę mało się od siebie różnili – To wszystko nie pasuje do Arwela, ani to żadnego z braci.
     Nox ze spokojem obserwował jego kroki. Z namysłem, powolnym ruchem odgarnął biały kosmyk za ucho.
   - Osobiście popieram Kolla i lepiej bym go pilnował. Jednak – tu spojrzał kapitanowi w oczy – ufam, że intuicja Białego Kruka jest nieomylna.
       Argon zmrużył powieki. Czyżby usłyszał w jego tonie nutę kpiny?
     - Bardziej opieram się na rzeczywistych faktach. Jestem pewny Arwela, tak samo jak Reetha, czy Orana.
     - Jednak ktoś właśnie zabił kolejnego Noszącego Znak Kruka. To też fakt – Nox wciąż patrzył mu prosto w oczy, a na jego wargach osiadł nikły cień uśmiechu – Czy to samo możesz powiedzieć o Darelu czy Kollu? A ja, Argonie? To mógłbym być nawet ja.
       Kapitan przełknął ślinę i z powagą dotknął jego ramienia.
     - Nie – zaprzeczył łagodnie, ale stanowczo – Rozmawialiśmy już o tym. Nigdy nawet nie brałem cię pod uwagę i nie będę brał.
     - To śmieszne – Riva zatrzymał się i potarł skroń – I co? Będziemy teraz wszyscy wzajemnie się oskarżać? W ten sposób zamiast walczyć z prawdziwym wrogiem, zniszczymy sami siebie.
     - Chyba właśnie o to chodzi. Zabójcą może być po prostu ktoś, kto za nami wędruje i dobrze nas obserwuje. Ktoś z Mocą, ale niekoniecznie z Zakonu.
      - Noxie? – Król zacisnął palce na poręczy krzesła i popatrzył na półelfa – Wciąż ich obserwujesz?
      - Tak, Wasza Wysokość.
      - I co? Zauważyłeś coś podejrzanego?
     - Nie. Poza tym, że Oran przemyca jedzenie do swojej sypialni, a Darel spotyka się z właścicielką pewnej karczmy. Jeśli miałbym się do kogoś przyczepić, to może Falen czasem zachowuje się nieco dziwnie – Nox wyprostował się na krześle z krótkim błyskiem w oczach – Obserwowanie go jest przynajmniej interesujące. Pozostali to...
     - Noxie! – Kapitan szturchnął go ostrzegawczo w żebra i chłopak po raz pierwszy uśmiechnął się prawie normalnie – Zachowuj się przy królu.
      Riva roześmiał się cicho i skinął dłonią.
    - Rozumiem. Nawet jeśli to nudne zajęcie, postaraj się wciąż mieć ich na oku. Tak na wszelki wypadek. Argonie, zajrzę później do koszar – dodał na koniec, po czym opuścił salę.
    - Naprawdę nic nie znalazłeś? – Gdy zostali sami kapitan pochylił się w jego stronę i ponowił cicho pytanie
- Żadnych. Gdyby był tam choć ślad buta, wiedziałbym o tym. Nie ufasz mi Biały Kruku?
Argon przez chwilę przyglądał się swojemu podopiecznemu, jakby chciał odgadnąć jego myśli. Jednak w głębi duszy cieszył się, że Nox nie zgodził się na Nadanie Imienia. Nie wiedział dlaczego, ale uważał, że tak jest lepiej.
     - Kto jak kto, ale ja...
   Nagle dostrzegł jego dłonie spoczywające na kolanach. Obie drżały mocno, co u półelfa było naprawdę niezwykłe. Argon zmarszczył czoło, chwycił jego ręce i przyjrzał im się z niepokojem.    Nawet w jego uścisku nie przestawały drżeć.
     - Od kiedy tak masz? – Zapytał z ostrzejszą nutą.
     Nox ponownie przybrał na twarz kamienny wyraz.
     - Od kilku dni. To ze zmęczenia.
     - Czy ty kiedykolwiek byłeś zmęczony?
    Chłopak zabrał ręce i skrzyżował pospiesznie ramiona, po czym wstał i spojrzał na kapitana z dziwnym grymasem.
     - Może nie uwierzysz, Argonie, ale po części też jestem człowiekiem i czasem zwyczajnie opadam z sił. Nie zauważasz tego, bo wiecznie jesteś zajęty.
    Argona zaskoczyły jego słowa, tym bardziej, że zostały wypowiedziane wręcz ze złością. Zabolało, jakby dostał w twarz, jednak nie mógł zaprzeczyć. Ostatnio miał tyle na głowie, że zapominał nawet o sobie. Noxa zawsze traktował jak dorosłego wojownika, jednego z członków Zakonu i coraz częściej zapominał, że tak naprawdę wciąż był młody i potrzebował wsparcia.
    - Noxie, ja... – wstał by się wytłumaczyć, jednak chłopak spojrzał mu w oczy i odwrócił się do niego plecami.
    - Nie musisz mnie pocieszać – odparł twardo – Obaj wiemy, że mam więcej lat niż cały Zakon Kruka razem wzięty.
     Argon chciał dotknąć jego ramienia, ale Nox ruszył w stronę drzwi.
    - Poczekaj!
    Zatrzymał się nagle, ale nie dlatego, że go zawołał. Półelf zrobił jeden krok, jakby nagle jego noga stała się zbyt ciężka, po czym osunął się na kolana i po prostu zamarł w takiej pozycji.
     - Nox!
    Kapitan doskoczył do niego zdezorientowany i przerażony. Chłopak, który nigdy nie chorował i sam się uzdrawiał, teraz siedział bez czucia na posadzce z przechylona głową i szeroko otwartymi oczami z których spozierała chłodna pustka. Z rozchylonych ust wydobył się jakiś jęk, jakby chciał coś powiedzieć, a nie mógł.
      - Co ci jest? Nox?!
     Argon potrząsał nim i zaglądał w oczy, ale zupełnie stracił z nim kontakt. Nawet gdy dotykał jego twarzy i rąk, ten nie reagował. Nie poruszał się, i tylko mięśnie drgały mu w jakimś bezwarunkowym odruchu.
      Co się dzieje, na wszystkich bogów?
     Kapitan rzadko kiedy się bał, ale teraz naprawdę się przestraszył. Nigdy nie martwił się o Noxa, bo był pewny jego umiejętności, ale gdyby coś mu się stało...
      - Co mam robić? Odezwij się Noxie, co ci jest?
     Wciąż nie reagował i tylko co i raz mrugał powiekami, wpatrzony w jeden punkt. Argon miał już biec po Ariel, żeby mu pomogła, gdy w końcu chłopak jak gdyby nigdy nic poruszył głową i spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.
- Co się stało?
     Argon przez kilka długich sekund po prostu się na niego gapił, a jego serce o mało nie podeszło mu do gardła. Chyba obaj nie rozumieli, co się właśnie stało.
     - Przepraszam – wyszeptał w końcu i przytulił go jak syna, po raz pierwszy od lat.
     Nox zamarł w jego uścisku, a potem oparł głowę na jego ramieniu i cicho westchnął. Jego dłonie wciąż drżały.

***

     Ariel leżała rozciągnięta na łóżku i gapiła się bezmyślnie w sufit. Śmieć Gareta była dla niej zupełnie niesprawiedliwa i potrzebowała chwili dla siebie, by się z nią pogodzić. Tym bardziej, że ostatnio spędziła z nim trochę czasu przy patrolowaniu miasta. Wojownik, mimo swojego ospałego wyglądu, był bardzo sympatyczny, ciepły i skory do rozmowy. Tłumaczył jak działają jego tarcze i cierpliwie wysłuchiwał wszystkich pytań, których nigdy jej nie brakowało. A teraz już go nie było.
     W końcu czuła, ze musi z kimś porozmawiać, więc zajrzała obok do Rivy, jednak go nie zastała. Czegoś jej brakowało i chyba właśnie jego obecności. Do tego jeszcze to znamię. Ariel coraz częściej bezwiednie pocierała ramię, bojąc się nawet patrzeć na postrzępione pióro, które było niemal ukończone.
     Gdybym tylko znalazła sposób żeby się od niego uwolnić. Czy naprawdę jedynym sposobem jest zabicie tego drania?
      Tak.
     Ariel zerwała się z łóżka i z sercem w gardle rozejrzała nerwowo po złotej komnacie. Była jednak sama, a głos wyraźnie rozległ się tylko w jej głowie. Jednak bariera była nienaruszona i to jedno krótkie słowo równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni.
     Wciąż była pod wrażeniem tego, co się stało, gdy rozległo się pukanie i na progu stanęła Lunna, trzymając za rękę Xandera.
     - Nasz mały mężczyzna chce iść na spacer, przyłączysz się? – Zapytała wesoło, podczas gdy Ariel patrzyła na nich ze zmarszczonym czołem.
      Elfka jak zwykle miała na sobie niebieską sukienkę obszytą białymi elementami i długi warkocz. Chociaż nie potrafiła jeszcze uśmiechać się szeroko, jej piękna delikatna twarz była bardziej pogodna i ożywiona.
      Ariel kucnęła przed chłopcem i potarmosiła jego jasną czuprynę. Uśmiechnął się w odpowiedzi i dotknął dłonią jej twarzy. Był nakarmiony, wykąpany, a w różowych spodniach i dopasowanej żółtej tunice wyglądał wręcz uroczo. Wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do jego różnokolorowych oczu i gdy nimi mrugał odnosiła wrażenie, że jednak widzi. Ciągle jednak potykał się o wszystko i żeby kogoś poznać, dotykał jego twarzy.
      - Idziecie do miasta?
      - Tak. Może kupimy coś dla Xandera. Potrzebuje ubrań na zmianę.
      - Widziałaś gdzieś Rivę?
      - Króla? – Zastanowiła się przez chwilę – Chyba jest z Białym Krukiem.
      - Aha, chciałabym z nim porozmawiać, więc chyba zostanę i...
     - Szkoda marnować tak ładny dzień – Lunna wzięła ją stanowczo za rękę i pociągnęła korytarzem. Chłopiec dreptał za nimi z zamkniętymi oczami – Rozumiem, że dotknęła cię śmierć Noszącego Znak Kruka, jednak nie możesz wiecznie siedzieć sama w komnacie. Pomogłaś mi dojść do siebie i teraz muszę się odwdzięczyć – spojrzała na nią przez ramię i z uśmiechem puściła do niej oko – Taka ponura mina stanowczo do ciebie nie pasuje.
     Ariel musiała przyspieszyć, by nadążyć za lekkim, wręcz tanecznym krokiem Lunny. Nie miała nawet szans oponować, bo już po chwili przemknęły obok półnagiej służby i znalazły się na dziedzińcu. Z nieco lepszym humorem przeciągnęła się i odetchnęła świeżym powietrzem. Miała na sobie jedną z całej kolekcji sukienek i marzyła już o spodniach.
      Może w końcu kupię sobie coś wygodniejszego.
      Uśmiechnęła się do Lunny, wzięła Xandera na ręce i ruszyły w stronę bramy. Chłopiec objął ją za szyję, od czasu do czasu pokazując swoje niebiesko-czerwone oczy. Opuściły teren posiadłości i szeroką ulicą, wolnym krokiem skierowały się w stronę rynku. Ostatnio wszędzie kręcili się uzbrojeni i czujni strażnicy, więcej wojowników stało na murach i pilnowało bram. Podróżni wchodzący przez główną bramę byli dokładniej przesłuchiwani i teraz chyba nawet dzieci wiedziały, że wojna wisi w powietrzu.
       Ale nie mały Xander. Już sam widok jego uśmiechniętej buzi odsuwał od ponurych myśli.
     - Jak ci się spało, Xander? – Zagadnęła lekkim tonem.
    - Nigdy nie spałem na tak miękkim łóżku – niemal westchnął z błogim uśmiechem – A Lunna opowiedziała mi dwie bajki.
     - Fajnie – Ariel zaśmiała się krótko, gdy pociągnął ją za włosy i zerknęła na elfkę – Czy ktoś już go widział?
      - Wszyscy, poza królem i Białym Krukiem.
     - Coś mówili?
     - Cóż – Lunna rozejrzała się wokół, jakby upewniała się, że nikt ich nie podsłuchuje, jednak ulica była akurat pusta. Mimo to zniżyła konspiracyjnie głos – Reeth uważa, że powinniśmy szczegółowo go przepytać i obserwować, bo może się okazać, że posiada jakąś Moc – A Arwel – w jej oczach zatańczyły iskierki rozbawienia – Zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia i orzekł, że jest przesłodki.
      Xander wydął zabawnie usta.
     - Chciał mnie zjeść – pożalił się śmiertelnie poważnym tonem, na co obie parsknęły śmiechem.
     - Więc będziemy musiały trzymać cię od tego łasucha z daleka.
    Ariel postawiła chłopca i poprawiła mu tunikę, po czym wzięła go za rękę i wolnym krokiem ruszyły dalej.
     - Gdzie są twoi rodzice?
     - Nie mam rodziców.
    - Więc gdzie mieszkałeś? – Mijały właśnie dwu i trzy piętrowe domy z ogrodami, po których kręcili się służący.
      - Na ulicy.
      - A wcześniej?
      - Pamiętam tylko tego złego pana, który kazał mi kraść.
      Ariel wymieniła z elfką zatroskane spojrzenia.
       Biedne dziecko. Musiał zostać porzucony.
      - Ile masz lat? – mocniej ścisnęła jego dłoń.
      - Pięć. A wy? – Uniósł głowę i zamrugał, jakby mógł je zobaczyć.
    Ariel uśmiechnęła się pod nosem i z namysłem przyjrzała się mijanej rezydencji z dużą ilością złotych elementów. Ostatnio czuła się starzej niż powinna.
      - Szesnaście.
      - Więc jesteś już stara – stwierdził z rozczarowaniem.
      Parsknęła głośno i energicznie potarmosiła mu włosy.
      - Wielkie dzięki. Od razu poczułam się lepiej.
      Lunna popatrzyła na nich z tajemniczym uśmiechem.
      - W twoim wieku dopiero pozwolono mi wyjść samej do ogrodu.
      Ariel uniosła brwi, a chłopiec przekrzywił głowę wyraźnie zaciekawiony.
      - Myślałam, że jesteśmy w podobnym wieku.
      - Fakt, że jestem jeszcze młoda, bo mam zaledwie sześćdziesiąt lat. W pełni dorosła będę dopiero w   wieku stu.
      Ariel potknęła się o kamień i omal nie przewróciła. Z wrażenia na moment ją zatkało.
      - Sześć...ile?
      - Ojej – Xander otworzył buzię i przygryzł palca – Ale dużo. Ale nie jesteś pomarszczona.
    Lunna wzięła go ze śmiechem na ręce i pozwoliła, by jeszcze raz ze skupieniem pomacał dokładnie jej twarz.
       - U elfów to normalne. Żyjemy setki lat, więc...
     Minęły ostatni dom z proporcem klanu i ulica stała się szersza, przechodząca w krótką aleję z drzewami, która prowadziła do głównego placu. Tutaj również było niewiele ludzi, a niedaleko pobrzmiewały odgłosy rynku.
     Niespodziewanie na Ariel spadł niewidzialny cios w pierś, jakby ktoś ją popchnął. Zupełnie zdezorientowana, upadła na brukowaną ulicę i sapnęła z zaskoczenia. W tej samej chwili dostrzegła niemal przezroczystą kulę energii, która uderzyła gdzieś tuż przy niej i wydała z siebie głośny syk, aż Lunna odskoczyła jak oparzona. Przyciskając do siebie wystraszonego chłopca, rozejrzała się wokół, jednak kilku przechodniów właśnie zniknęło w pobliskich uliczkach i zostały same.
       - Co to by...
      Ariel nie zdążyła wstać, gdy nie wiadomo skąd nadleciały ku nim kolejne pociski. Dwa celowały dokładnie w elfkę i Xandera.
       - Uważaj!
     Zamrugała i chciała rzucić się na pomoc, gdy jej uszy wypełnił szum skrzydeł. Przed jej oczami mignęło coś białego, a potem nagle Argon osłonił Lunnę z chłopcem i szarpnął ich w bok, ratując przed jedną kulą. Następnie pociągnął za sobą i stanął przed Ariel, zasłaniając całą trójkę własnym ciałem. Xander nie płakał i nawet nie wydał z siebie jednego dźwięku, tylko mocniej wtulił się w elfkę. Biały Kruk wyciągnął rękę i kolejne pociski z sykiem rozbiły się o niewidzialną tarczę. W między czasie zerknął na Ariel z wściekłym spojrzeniem i warknął:
       - Co tu robicie?
      - A ty, jak nas znalazłeś?
    Zamiast odpowiedzi, zmarszczył groźnie brwi. Jego ponuro zaciśnięte szczęki nie wróżyły nic dobrego. Niespodziewany atak minął równie nagle, jak się pojawił i Argon odwrócił się w ich stronę, po czym bezceremonialnie popchnął je w stronę zamku.
    - Nawet nie chcę wiedzieć, co sobie myślałyście, od tak sobie wychodząc bez żadnej ochrony - rzucił ostrym tonem, co i raz je poganiając.
    - A niby skąd mogłyśmy wiedzieć, że ktoś spróbuje zaatakować nas w biały dzień – odparła równie burkliwie – Poza tym same byśmy sobie poradziły.
      Argon posłał jej twarde spojrzenie, które następnie przeniósł na elfkę.
    - Chociaż ty księżniczko, powinnaś być bardziej rozsądna. Jednak jak widać masz mniej rozumu niż lat. Wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
      Ariel posłała mu mordercze spojrzenie, a Lunna spuściła głowę.
    - Przepraszam, to był mój pomysł – wyznała ze skruchą, zaraz jednak obejrzała się na niego z tajemniczym błyskiem w oczach – Dziękuję, Biały Kruku. Ktokolwiek nas zaatakował, zjawiłeś się w porę.
      - Tak, po prostu bohater, zawsze o właściwym miejscu i czasie – zadrwiła Ariel.
     Lunna zachichotała i zakryła dłonią usta Za każdym razem patrzyła na Argona jakoś tak dziwnie i Ariel zaczynała mieć co do tego niedobre przeczucie.
     - Nie rozumiem twojej niechęci. Przecież to wspaniały wojownik. No i Biały Kruk, więc należy mu się szacunek.
       Ariel skrzywiła i pogłaskała Xandera po plecach. Zwrócił na nią głowę, ale nie otworzył oczu.
    - Wojownikiem może i owszem – szepnęła - Ale lepiej nie próbuj z nim rozmawiać ani dyskutować na żaden temat. W ogóle lepiej go unikaj, jeśli nie chcesz mieć zepsutego humoru.
      - Jeśli znów coś planujecie, to od razu sobie darujcie.
     Ariel puściła oko do elfki i wyszczerzyła zęby w stronę kapitana.
      - Tylko ostrzegam ją przed pewnym burkliwym osobnikiem.
      Argon zmarszczył brwi i ignorując jej słowa, dopiero teraz zwrócił uwagę na dziecko.
      - Kto to jest? – Zapytał nagle takim tonem, że Ariel od razu przyjęła bojową postawę.
      - Ma na imię Xander.
      - Bawicie się teraz w opiekunki? Skąd go wzięłyście?
      Lunna zwolniła kroku, by się z nim zrównać.
     - Znalazłyśmy go na ulicy i uratowałyśmy przed złodziejem, który wygrażał mu nożem – wyjaśniła otwarcie.
      - Powinnyście odprowadzić go do domu – skrzyżował przed sobą ramiona i popatrzył na nie tak, jakby spodziewał się, że od razu go posłuchają.
     Ariel obróciła się gwałtownie i szła teraz tyłem. Na powrót znaleźli się w szerokiej alei, gdzie ciągnęły się bogate domy szlachty. Większość ścian była żółta, jakby ci ludzie mieli na punkcie tego koloru jakąś obsesję.
      - On nie ma domu – odparła wręcz ze złością – Mieszkał na ulicy. Prawda, Xander?
      Chłopiec pokiwał skwapliwie głową.
      - I tak nie możecie...
      - Czy mógłbyś otworzyć oczy? – Poprosiła nagle Lunna.
     Zrobił to i spojrzał wprost na Argona niebiesko-czerwonymi tęczówkami. Ariel uśmiechnęła się pod nosem, widząc zaskoczoną minę kapitana. Gapił się na chłopca, jakby ten go zahipnotyzował.
       - I co?
       - Riva go widział?
       - Nie, ale reszta owszem. Są zdania, że może mieć Moc.
      Argon potarł w namyśle brodę i aż do zamku nie odezwał się ani słowem. Gdy przekroczyli bramę ruszyły w stronę ogrodu, a wojownik za nimi. Xander zaczął się wiercić na rękach elfki, więc postawiła go na ziemi. Od razu wyrwał jej dłoń, wszedł na trawnik i niepewnie, z rozłożonymi rękami, zaczął iść przed siebie, depcząc drobne, żółte kwiatki. Lunna podbiegła do niego i zaczęła go instruować, popychając lekko we właściwą stronę i asekurując, w razie gdyby się potknął Ariel obserwowała ich z czułym uśmiechem i dopiero po dłuższej chwili poczuła na sobie przeszywające spojrzenie zielonych oczu.
       - Wiem, o czym myślisz – odezwał się chłodno Argon.
       - Naprawdę?
       - Mimo wszystko nie możesz zatrzymać tego chłopca.
       Ariel zacisnęła szczęki.
       - Dlaczego nie?
      Lunna zatrzymała się z chłopcem przy krzewie róż i coś mu tłumaczyła, bo Xander uśmiechał się, kiwał głową i dotykał czerwonych płatków.
      - To, że ma czerwone oko nie musi nic oznaczać. Ten świat już taki jest. – Argon jak zwykle był rzeczowy i nieugięty – To nie jest jakiś pies, którego można przygarnąć.
     - I co mam niby zrobić? – Fuknęła ostro – Jest niewidomy, a jego wątpliwy opiekun próbował go zabić. Zaopiekuję się nim do czasu, aż nie znajdę mu dobrego domu – oznajmiła hardo.
       Argon przystanął na środku ścieżki i spojrzał na nią przenikliwie.
     - Jak ty to sobie wyobrażasz? Szykuje nam się wojna, a ty nie jesteś niańką, tylko wojowniczką. Potomkiem Liry.
      - I co z tego? Czy to się wyklucza? Sugerujesz, że nie mogę być matką? – W jej głosie narastała wściekłość.
       Argon zmarszczył gniewnie brwi.
      - Kiedyś możesz mieć i całą gromadkę dzieci. Ale teraz musimy skupić się na pokonaniu wroga.
      - Więc chcesz, żebym zostawiła pięcioletnie dziecko na ulicy, tak? Do tego ślepe?! – Wyrwało jej się głośno, aż Lunna obejrzała się na nią z niepokojem. Ariel ściszyła głos i dodała – Nie wierzę, że jesteś taki nieczuły i egoistyczny.
     - Nie łap mnie za słówka. Mówię tylko, że powinnaś go gdzieś oddać. Są różne przytułki dla dzieci. Nie możesz sama się nim zająć.
      - Dlaczego niby nie mogę?
      - Nie masz na to czasu. Ciągle podróżujemy. Walczymy.
      - Coś wymyślę. Nie ufasz mi?
     - To nie jest kwestia zaufania. Nie możesz go przygarnąć i już.
     - Bo?
     Argon westchnął ciężko.
      - Bo sama jesteś dzieckiem – wycedził z irytacją – Wciąż musisz się wiele nauczyć.
    - No tak. Świetnie! – Ariel ze złością machnęła rękami – Więc w końcu doszliśmy do sedna sprawy. Dla ciebie wciąż jestem nieodpowiedzialna i dziecinna.
       - Nie to...
      Nie dała mu dokończyć. Zbliżyła się i dźgnęła go palcem w pierś.
     - Wiem, że pamiętasz mnie jako małą dziewczynkę, ale jeśli tego nie zauważyłeś, trochę przez ten czas wyrosłam.
     Argon patrzył na nią z zaciśniętymi ustami, ale już po chwili odetchnął głęboko i jego twarz złagodniała.
      - Posłuchaj, Ariel... – Zaczął, ale przerwała mu w pół słowa.
    - To ty posłuchaj, panie Wszystko Wiem Lepiej – rzuciła ostro – Zaopiekuję się Xanderem tak długo  jak będzie trzeba, czy ci się to podoba czy nie. To już postanowione.
      - Rób jak chcesz – odparł w końcu z rezygnacją.
   Ariel bojowo skrzyżowała przed sobą ramiona, chociaż jej gniew nieco ostygł. Trochę ją zaskoczyło, że tak szybko się poddał, bo była już nastawiona na poważniejszą kłótnię.
      - Super – bąknęła.
      - Nie chcę tylko potem słuchać narzekań i nie chcę też słyszeć jego płaczu.
      - Nic nie usłyszysz. Możemy nawet oboje się do ciebie nie odzywać.
      - Jak chcesz.
      - Świetnie.
      Odwróciła się do niego plecami i rzuciła jeszcze chłodno:
     - A jeśli chodzi o Lunnę, mógłbyś być dla niej bardziej uprzejmy. Traktujesz ludzi z góry, jakby byli twoimi podwładnymi. Z takim nastawieniem odstraszasz wszystkich wokół.
      Nic nie odpowiedział, chociaż czuła na plecach jego intensywne spojrzenie. Na szczęście w tym momencie podszedł do nich Xander. Trzymał się spódnicy elfki i mrużył od słońca swoje różnokolorowe oczy.
      - Kłócicie się – stwierdził, co znaczyło, że z pewnością wszystko słyszał.
    Ariel natychmiast ukucnęła, pocałowała chłopca w czoło i pogłaskała po głowie. Argon był naprawdę nieczuły, skoro nawet mu nie współczuł.
      - Nie, skarbie – odezwała się łagodnie – To tylko taka rozmowa dorosłych.
      - Ten pan mnie nie chce?
    - Ależ skąd – pogłaskała go po policzku, jednocześnie zerkając ostro na Argona – Zostaniesz z nami. Cieszysz się?
      Xander uśmiechnął się szeroko i pokiwał energicznie głową.
      - A twoja rodzina? – Zapytał oschle Argon.
    Ariel chciała go upomnieć, ale chłopiec ze spokojem wyciągnął rączkę, odnalazł jego nogę i zacisnął piątkę na nogawce spodni.
      - Jestem sierotą – odparł całkowicie spokojnie. Nagle jego czerwone oko rozjarzyło się dziwnym blaskiem. Ariel pomyślała w pierwszej chwili, że to może tylko błysk słońca, ale kiedy spojrzała na Argona i Lunnę, wiedziała, że to coś innego. Chłopiec znów się odezwał, a z jego ust wydobył się obcy, dorosły głos – Mówi prawdę. Jego rodzice go porzucili. Gdyby nie Ariel, ten chłopiec w końcu by zginął. Nawet my nie mogliśmy mu pomóc.
      Ariel wyprostowała się powoli ze zdumieniem, zaś Lunna zakryła dłonią usta, jakby chciała krzyknąć. Argon zachował więcej spokoju i tylko zmarszczył brwi.
       Tymczasem Xander odstąpił krok do tyłu, zadarł głowę i spojrzał na całą trójkę.
      Spojrzał!
     Ariel oniemiała. Im dłużej wpatrywała się w to czerwone oko, tym miała wrażenie, że lśni coraz intensywniej. Jego pobłażliwy uśmiech dopełnił czarę.
      - Ty...ty widzisz? – Wyjąkała w końcu.
      - Chłopiec jest niewidomy, ale kiedy przejmujemy jego ciało, możemy patrzeć jego oczami.
     - My? – Lunna przesunęła się nieznacznie ku kapitanowi, jakby chciała się na nim oprzeć, ale nie wiedziała, czy może.
      Biały Kruk zerknął na boki, po czym utkwił w chłopcu czujne spojrzenie zielonych oczu.
      - Kim jesteście?
     Xander zamrugał i uśmiechnął się szerzej, jakby z czegoś zadowolony.
     - To jest bardzo dobre pytanie.
    - Trzeba było najpierw się przedstawić – z gardła chłopca wydobył się jakiś inny, bardziej ochrypły głos – Przestraszyłeś ich.
     - Przepraszam was – poprzedni głos zwrócił się do nich ze szczerą skruchą – Oczywiście to musi być dla was zupełna nowość. Rzadko kto znajduje Naczynia.
     - Naczynia? – Ariel powtórzyła niczym echo, nieco ogłupiała. – Co to znaczy?
     - Ludzie sądzą, że dawno wycofaliśmy się z ich życia i nic nas nie obchodzi. To prawda, że nie możemy ingerować, ale obserwujemy.
     - Cały czas – dodał nowy, trzeci głos – Przemierzamy świat, pilnujemy porządku i udzielamy rad.
     - Tak, szczególnie ty jesteś w tym najlepszy – odparł czwarty głos, najbardziej niski – Nie lubimy się wtrącać, ale zbyt dużo się ostatnio dzieje, byśmy dłużej pozostawali w ukryciu.
      - Śledziliśmy was, a potem postaraliśmy się, by Ariel znalazła chłopca.
      - I widzę, że zjawiliśmy się w dobrym momencie. Ktoś chce zabić nasze Naczynie, więc chłopca trzeba chronić.
     - No i zamiast tracić czas na kłótnie, lepiej zacznijcie współpracować. Musicie sobie ufać. I przede wszystkim znaleźć wiadomość, która zaginęła wieki temu.
      - Jaką wiadomość?
     Lunna klasnęła w dłonie.
     - A więc miałam rację. List od bogów wciąż gdzieś jest! – ucieszyła się, a chłopiec przytaknął z poważną teraz miną.
     - Tak. Nie możemy wam wskazać miejsca, ale obecne wcielenie Białego Kruka powinno coś pamiętać.
      - Nic nie wiem o żadnej wiadomości - Argon potarł szyję nieco zdezorientowany. Nawet dla niego dziwnie było słuchać tych różnych głosów wychodzących z ust jednego chłopca – Chwilę – nagle pochylił się i zajrzał wprost w czerwone, błyszczące oko – Czy dobrze zrozumiałem, że jesteście...
      Chłopiec pokazał ząbki w szerokim uśmiechu i skłonił się dwornie.
     - Nikos, do usług.
     - Gain.
     - Paralda. Bardzo miło mi was poznać.
     - Launa. Cieszę się, że w końcu możemy porozmawiać.
    Ariel zamrugała. Te imiona coś jej mówiły, ale nie od razu skojarzyła. Lunna zachwiała się i opadła na trawę z szeroko otwartymi oczami.
     - Bogowie – mruknął Argon i wyprostował się, opierając dłonie na biodrach.
     - Bogowie?!
     Chłopiec roześmiał się i zwrócił na Ariel swoje niesamowite czerwone oko.
     - Od zawsze wędrowaliśmy po tym świecie, obserwując ludzi, elfy i inne rasy, jakie stworzyliśmy.
- Znajdowaliśmy Naczynia - kolejne ciała, które mogliśmy przejąć i kontrolować.
      - Oczywiście wybieraliśmy takie osoby, które nie miały rodziny i mogły swobodnie podróżować.
     - Nie chcemy nikogo krzywdzić – wtrącił kolejny głos i po głębokim barytonie domyśliła się, że to Launa – Tak jak tego chłopca. Urodził się niewidomy i matka porzuciła go na śmietniku. Zawsze szukamy dorosłych, rozwiniętych ciał, ale pomogliśmy mu przeżyć na tyle, na ile mogliśmy, bo było nam go szkoda.
      - Tak. Od urodzenia był wyrzutkiem, niepotrzebnym dla tego świata.
      - Czy on o was wie? – Zapytała Ariel, nieco onieśmielona, ale zafascynowana całym zdarzeniem. Nigdy w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że będzie rozmawiać z bogami. Jeśli wcześniej była mocno niepewna ich istnienia, teraz miała przed sobą niezaprzeczalny dowód. Ani na moment nie zwątpiła w prawdziwość ich słów. Dowodziło tego to jarzące się czerwone oko Xandera i te cztery, tak różne od siebie głosy.
      - Tak – odparł wesoło Nikos – Nawet teraz jego świadomość dryfuje między naszymi jaźniami. Słyszy i widzi wszystko, co my. To w końcu jego ciało. Jesteśmy z nim prawie od urodzenia.
      - Nie boi się was?
      - Dlaczego miałby się bać? Wie, że nie zrobimy mu krzywdy. Czasem nawet z nami rozmawia.
     Argon kucnął przed chłopcem, by ich oczy znalazły się na tej samej wysokości. Przez chwilę przyglądał mu się tylko w milczeniu.
      - Dlaczego akurat teraz postanowiliście się ujawnić?
     - Ponieważ nie chcemy dłużej patrzeć jak Gathalag bezkarnie próbuje zniszczyć nasze dzieło. Ma po swojej stronie potężnych sojuszników i tym razem może wygrać.
      - Nie możecie sami go zabić i przywrócić porządek?
      - Nie możemy ingerować w sprawy tego świata.
      - To wbrew zasadom.
    - Przecież sami je ustalacie. – Argon był nieco poirytowany – Niezwyciężony był waszym pierwszym tworem. To wy powinniście się nim zająć.
Chłopiec przestał się uśmiechać. Zmarszczył lekko brwi i wygiął usteczka, jakby miał się rozpłakać. Jednak głos Launy był poważny i srogi.
- Owszem, jednak Gathalag jest całkowicie poza naszą kontrolą. Możemy pomagać wam radą, ale tylko Potomek Liry może go pokonać.
      - Jak to zrobić, skoro jest nieśmiertelny? – Warknął Argon, niepokojąco ostrym tonem.
      - Gathalaga da się zabić – odparł Gain.
     - Jak?! – Kapitan wyprostował się gwałtownie, obrzucając chłopca chłodnym spojrzeniem – Skoro nie zamierzacie nam pomóc, to po co tu jesteście? Czego chcecie?
      Xander zacisnął usta.
     - Zmieniłeś się przez te setki lat, Biały Kruku – odezwał się smutno Launa, spoglądając na niego karcąco – Wysłaliśmy cię z wiadomością do Liry, ale gdy zaginęła, zamiast jej szukać, wcielałeś się w kolejne ludzkie istnienia i z czasem zapomniałeś, po co pierwotnie zostałeś stworzony.
       Słowa boga ognia musiały sprawić mu ból, gdyż wojownik skrzywił się i pobladł.
     - Sami napisaliście tą wiadomość, więc powiedźcie Ariel co ma zrobić i będzie po sprawie – wycedził ze złością – Poza tym nie obchodzą mnie poprzednie wcielenia waszego posłańca. Jestem człowiekiem i mam na imię Argon.
        Ariel chwyciła go za ramię.
       - Wystarczy już – szepnęła pospiesznie, bojąc się, że rozgniewa bogów – Wiemy kim jesteś.
      - Ci tutaj, chyba nie bardzo – wskazał chłopca palcem, jakby był niechcianym intruzem – Widzą we mnie tylko swój kolejny twór, który chyba nie całkiem wyszedł po ich myśli.
- Nieprawda – odezwał się surowo Paralda.
       Lunna wstała tymczasem i skłoniła się przed chłopcem. Oczy jej błyszczały.
    - Wybaczcie Białemu Krukowi. Jest wzburzony, ale z pewnością tak nie myśli. To dla nas niewypowiedziany zaszczyt, że zechcieliście z nami rozmawiać – mówiąc to, ukradkiem trąciła Argona w żebra.
    - Drogie dziecko – chłopiec stanął na palcach i ujął jej dłoń drobnymi paluszkami. Lunna uśmiechnęła ostrożnie – Księżniczko Lunno, Kapłanko Luny – głos Gaina był dudniący i cichy, jakby pochodził z głębi ziemi – O Tobie również wszystko wiemy. Bolejemy nad tym, co stało się z Zielonym Lasem. Wiedz, że twoi rodzice i elfy przebywają już w moich niebiańskich ogrodach.
Lunna z powrotem opadła na kolana, a po jej policzkach popłynęły łzy.
       - Dziękuję – wyszeptała drżącym głosem.
      Chłopiec przytulił ją krótko, jednocześnie spoglądając na Argona i Ariel.
      - Mamy wam wiele do powiedzenia, ale tymczasem...
      Przerwał mu Nox, który nadbiegł od strony miasta. Miał lekko zaniepokojony wyraz twarzy.
    - Przed bramą miasta krąży wilk. Strażnicy nie mogą go przegonić. Jest jakiś dziwny – oświadczył.
      Argon uniósł brwi.
      - Wilk? Jeśli jest niebezpieczny, niech go zabiją.
      - Nie!
      Wszyscy popatrzyli na Ariel, która na dźwięk tego słowa drgnęła jak oparzona.
      - Nie ruszajcie go – dodała pospiesznie. – Idę tam.
     Po czym nie oglądając się za siebie i ignorując nawoływania, puściła się pędem przez ogród w stronę bramy. Usłyszała za sobą pospiesznie kroki, ale nawet nie zwolniła. Zapomniała o wszystkich problemach, o Garecie i nawet o chłopcu, przez którego przemawiali bogowie. Wszystko nagle przestało się liczyć. Jej serce biło jak szalone, a w głowie mieszały się ze sobą tylko dwa słowa.
      Wilk. Wilk. Wilk.
      Sato.
     Nie mogła się mylić. To wydawało się nieprawdopodobne, ale czuła, że to on. Miała wizje, w której do niej biegł.
     Przyszedł. Znalazł ją. Uwolnił się od Balara. Chciało jej się tańczyć i śpiewać. Jej ukochany przyjaciel i brat krwi tu był. Udało mu się. Udało! Nie ważne, że jest zwierzołakiem, że chciał ją zaatakować. Teraz będą mogli wyjaśnić sobie wszystkie nieporozumienia i na zawsze zostać razem.
     Wiatr rozwiewał jej włosy, a sukienka plątała się między nogami, kiedy w biegu pokonywała kolejne ulice, które nagle wydały jej się o wiele za długie. Przecisnęła się przez tłumny rynek, potykając się o kamienie i co chwila na kogoś wpadając. W pośpiechu rzucała za siebie przeprosiny i słyszała jak gdzieś z tyłu Argon krzyczy do niej, by się zatrzymała. A ona chciała rozłożyć skrzydła i polecić i zrobiłaby to, gdyby nie było tu tak mało miejsca.
     Zanim dotarła do murów miasta, dyszała ciężko i paliło ją w płucach. Nikt jej nie zatrzymywał, kiedy przeszła przez bramę. Reszta podążała tuż za nią.
     Argon w końcu ją dogonił i chwycił za ramię. W porównaniu do niej, nie był ani trochę zmęczony po przebiegnięciu przez całe miasto. Natomiast jego surowe spojrzenie znów kazało jej się mieć na baczności.
      - Co ty wyprawiasz? – Warknął – Chcesz teraz przygarnąć wilka? To pewnie zwierzołak i...
- Zostaw mnie!
    Ariel wyrwała mu się gwałtownie i odwróciła na pięcie. Stanowczym krokiem podeszła do czterech strażników, którzy z wyciągniętymi włóczniami próbowali utrzymać na dystans krążącego po ścieżce drapieżnika.
    Minęła ich bez słowa i mimo protestów i ostrzeżeń, podeszła do sporych rozmiarów wilka. Zwierzę stanęło w końcu w miejscu. Dyszało ciężko i miało brudne zjeżone futro. Po prawej łapie wiły się jakieś skomplikowane wzory. Zaledwie spojrzała w miodowe ślepia, wiedziała. Zamglony wzrok skrywał obłęd i cierpienie.
      - Sato? – Szepnęła cicho, jednocześnie robiąc krok w jego stronę i wyciągając powoli rękę.
    Wilk zaskomlał żałośnie i w tej chwili zwalił się ciężko na piach. Ariel podbiegła do niego i położyła sobie jego łeb na kolanach.
      - Udało ci się. Udało ci się – szeptała ze wzruszeniem
      - Co ty wyrabiasz? – Usłyszała za sobą gniewny głos Argona, ale go zignorowała
      W tym momencie wilk przeistoczył się w mężczyznę. Jego rozpalone ciało drżało w konwulsjach.
     - Sato – po raz kolejny wymówiła jego imię drżącym głosem, jednocześnie zatapiając palce w siwą czuprynę i odgarniając z czoła mokre kosmyki.
     Wciąż drżał spazmatycznie i oddychał ciężko, ale odzyskał na tyle przytomność, by otworzyć oczy. Spojrzał na nią wilczymi, bursztynowymi tęczówkami i uśmiechnął się blado.
      - Ariel – jego szept był niczym westchnienie.
     Chciała się roześmiać ze szczęścia i zapewnić, ze teraz już wszystko będzie dobrze. Wtedy jednak dostrzegła znamię na jego ramieniu. Wcześniej czarne, postrzępione pióro zrobiło się czerwone.
       Znamię Posłuszeństwa.
     Dopiero teraz zauważyła odchodzące od niego czerwone, drobne żyłki pod skórą, które otoczyły jego ciało gęstą siateczką i pulsowały w rytm jego ciężkich oddechów.
      Jęknęła.
      Nie. Nie. Nie. To się nie dzieje naprawdę.
     Sato umierał.
     Jakby czytał w jej myślach, odezwał się chrapliwie.
     - Wszystko dobrze Ariel.
     - Nie – załkała, pochylając się nad jego bladą, udręczoną bólem twarzą – Coś poradzimy. Nox cię uzdrowi.
      Skrzywił się i pokręcił krótko głową.
      - Nie. Już za późno. Jednak zdążyłem by cię ostrzec.
      - Przed czym?
      - W stronę miasta zbliża się armia krasnoludów... Są blisko.

Po tych słowach zamknął oczy, a jego ciało bezwładnie zawisło w jej ramionach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych