Hej, dodaje wcześniej kolejny rozdział, bo wyjeżdżam na weekend i jak nie zapomnę, może jeszcze pod wieczór wrzucę jeszcze jeden, żebyście mieli co czytać. Szkoda tylko, że nikomu nie chce się komentować:(
Argon
był wstrząśnięty, podobnie jak wszyscy, którzy zebrali się nad
ciałem Gareta. Hrabia Sorrin siedział skulony na skraju krzesła i
ciągle obgryzał paznokcie.
- Wiedzieliśmy, że znów do tego dojdzie –
odezwał się ponuro Reeth, z trudem patrząc na ciało przyjaciela.
Ariel jako jedyna cicho płakała, a Arwel, blady
na twarzy, opierał się o krzesło, jakby zaraz miał upaść.
Mężczyźni stali w pewnej odległości od siebie i popatrywali
podejrzliwie jeden na drugiego
Przyglądali się jak Nox pochyla się nad
Garetem i bada go ze skupieniem. W końcu bez wysiłku odwrócił go
na brzuch i ich oczom ukazało to samo, co widniało na plecach
martwego Lanona. Tyle, że tym razem morderca wyżłobił na ciele
potrójną gwiazdę – symbol prowincji Elahti, półelfów. Ciemna
krew zaschła na plecach Gareta, ale precyzyjne kontury krwawego
dzieła były dobrze widoczne.
W sali rozległy się westchnienia i pełne
zgrozy jęki, a Ariel przytknęła dłoń do ust i wybiegła z sali.
- Kiedy to się stało? – Riva był niepokojąco
spokojny, tylko jego oczy pociemniały.
Nox wyprostował się powoli, podczas gdy wszyscy
wpatrywali się w niego uważnie, jakby spodziewali się po nim cudu.
Ale nawet on nie miał takiej Mocy, by przywrócić Gareta do życia.
- W nocy, Wasza Wysokość.
- Jak zginął? – Argon nawet nie zdawał sobie
sprawy, że kurczowo zaciska palce na rękojeści miecza.
- Atak serca. Poza plecami, nie ma żadnych
innych ran.
Riva
opadł ciężko na krzesło i przez chwilę siedział z zaciśniętymi
wargami. Kapitan doskonale wiedział, o czym myśli.
Ośmiu.
Tylko tylu pozostało w Zakonie Kruka.
-
Garet był najlepszy w tworzeniu tarcz – rzucił głucho Ylon, a
reszta skinęła tylko głowami.
-
Teraz zaczynają zanikać – Oran otoczył się ramionami i
wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać – W Malgarii pewnie
też.
-
Ktoś musi wzmocnić i utrzymać tarcze – zarządził Argon.
-
Ja spróbuję – Arwel, wciąż blady, z jeszcze bardziej
potarganymi włosami, wygiął usta, jakby próbował się uśmiechnąć
– Czasem trochę mu pomagałem, więc... – Kapitan skinął głową
i wojownik opuścił pospiesznie salę, jakby tylko czekał na tą
okazję.
-
A teraz... – Riva westchnął głośno - Reeth, zaprowadź hrabiego
do jego komnat Reszta niech wyniesie...ciało Gareta – machnął
ręką, dając do zrozumienia, że chce zostać sam.
Wojownicy
opuścili salę w napiętej, wręcz przytłaczającej ciszy. Argon
popatrzył na swojego podopiecznego, który wciąż stał w tym samym
miejscu, potem na króla i przymknął na chwilę powieki. Też był
zmęczony i sfrustrowany. Zdawało mu się, że wszystko, co robią i
tak nie ma sensu, bo wciąż ktoś ginął, a ani nie potrafili temu
zapobiec.
-
Jak tam twoje śledztwo? Znalazłeś jakieś ślady na miejscu
zbrodni? – Zapytał w końcu Riva, opadając ciężko na oparcie
krzesła.
Nox uniósł powoli głowę, a na dnie jego
przejrzystych, ciemnych oczu dało się dostrzec głęboko skrywany
smutek. Gdy Argon usiadł przy stole, półelf zajął miejsce
pomiędzy nim a królem. Przez wysoko zawieszone okna do środka
wlewało się mdłe światło i stłumione odgłosy zwykłego
poranka.
- Nic, Wasza Wysokość. Tym razem żadnego
tropu. Zabójca nie pozostawił po sobie żadnych śladów, poza tym
znakiem na plecach Gareta. Ale to może być równie dobrze mylący
trop. Ostatnio również wyrył inny znak klanu i zapewne robi to z
premedytacją, by nas zdezorientować. To może być naprawdę
ktokolwiek. I jeśli miałbym zgadywać...
-
Jest w mieście, czyli to jednak ktoś z Zakonu – dokończył sucho
Argon. Ta sprawa naprawdę nie dawała mu spokoju.
- Mogę się mylić, ale to jedyna opcja. Zabija,
używając Mocy.
Kapitan
pokiwał głową. Z ponurym wyrazem twarzy wymienił z Rivą długie
spojrzenie. Dałby wszystko, żeby móc zobaczyć jego myśli.
-
Sądzisz, że to może być Arwel?
- Mówiłem już, że Arwel
jest całkowicie niewinny – Argon prychnął z poirytowaniem i
zacisnął pięść – Odkryłem, że ta sprawa z jego płaszczem to
nieudolna mistyfikacja.
- W porządku, jeśli tak uważasz. Dopóki
jednak Falen nie odczyta jego myśli publicznie, będzie na mojej
liście podejrzanych – stwierdził spokojnie Nox.
-
Ciężko mi w to wszystko uwierzyć – Riva wstał ociężale i z
zamyślonym wyrazem twarzy zaczął krążyć wokół ławy w tą i z
powrotem. Miał podkrążone oczy i potargane włosy. Chyba ledwo
zwracał uwagę na to, co ma na sobie, bo Argon mógłby przysiąc,
że tą tunikę widział na nim już kilka dni temu. Czasem naprawdę
mało się od siebie różnili – To wszystko nie pasuje do Arwela,
ani to żadnego z braci.
Nox
ze spokojem obserwował jego kroki. Z namysłem, powolnym ruchem
odgarnął biały kosmyk za ucho.
-
Osobiście popieram Kolla i lepiej bym go pilnował. Jednak – tu
spojrzał kapitanowi w oczy – ufam, że intuicja Białego Kruka
jest nieomylna.
Argon
zmrużył powieki. Czyżby usłyszał w jego tonie nutę kpiny?
-
Bardziej opieram się na rzeczywistych faktach. Jestem pewny Arwela,
tak samo jak Reetha, czy Orana.
- Jednak ktoś właśnie zabił kolejnego
Noszącego Znak Kruka. To też fakt – Nox wciąż patrzył mu
prosto w oczy, a na jego wargach osiadł nikły cień uśmiechu –
Czy to samo możesz powiedzieć o Darelu czy Kollu? A ja, Argonie? To
mógłbym być nawet ja.
Kapitan przełknął ślinę i z powagą dotknął
jego ramienia.
-
Nie – zaprzeczył łagodnie, ale stanowczo – Rozmawialiśmy już o
tym. Nigdy nawet nie brałem cię pod uwagę i nie będę brał.
- To śmieszne – Riva zatrzymał się i potarł
skroń – I co? Będziemy teraz wszyscy wzajemnie się oskarżać? W
ten sposób zamiast walczyć z prawdziwym wrogiem, zniszczymy sami
siebie.
- Chyba właśnie o to chodzi. Zabójcą może
być po prostu ktoś, kto za nami wędruje i dobrze nas obserwuje.
Ktoś z Mocą, ale niekoniecznie z Zakonu.
- Noxie? – Król zacisnął palce na poręczy
krzesła i popatrzył na półelfa – Wciąż ich obserwujesz?
- Tak, Wasza Wysokość.
- I co? Zauważyłeś coś podejrzanego?
-
Nie. Poza tym, że Oran przemyca jedzenie do swojej sypialni, a Darel
spotyka się z właścicielką pewnej karczmy. Jeśli miałbym się
do kogoś przyczepić, to może Falen czasem zachowuje się nieco
dziwnie – Nox wyprostował się na krześle z krótkim błyskiem w
oczach – Obserwowanie go jest przynajmniej interesujące. Pozostali
to...
- Noxie! – Kapitan szturchnął go ostrzegawczo
w żebra i chłopak po raz pierwszy uśmiechnął się prawie
normalnie – Zachowuj się przy królu.
Riva roześmiał się cicho i skinął dłonią.
-
Rozumiem. Nawet jeśli to nudne zajęcie, postaraj się wciąż mieć
ich na oku. Tak na wszelki wypadek. Argonie, zajrzę później do
koszar – dodał na koniec, po czym opuścił salę.
- Naprawdę nic nie znalazłeś? – Gdy zostali sami kapitan
pochylił się w jego stronę i ponowił cicho pytanie
- Żadnych. Gdyby był tam choć ślad
buta, wiedziałbym o tym. Nie ufasz mi Biały Kruku?
Argon przez chwilę przyglądał się
swojemu podopiecznemu, jakby chciał odgadnąć jego myśli. Jednak w
głębi duszy cieszył się, że Nox nie zgodził się na Nadanie
Imienia. Nie wiedział dlaczego, ale uważał, że tak jest lepiej.
-
Kto jak kto, ale ja...
Nagle dostrzegł jego dłonie spoczywające na
kolanach. Obie drżały mocno, co u półelfa było naprawdę
niezwykłe. Argon zmarszczył czoło, chwycił jego ręce i przyjrzał
im się z niepokojem. Nawet w jego uścisku nie przestawały drżeć.
-
Od kiedy tak masz? – Zapytał z ostrzejszą nutą.
Nox ponownie przybrał na twarz kamienny wyraz.
-
Od kilku dni. To ze zmęczenia.
- Czy ty kiedykolwiek byłeś zmęczony?
Chłopak zabrał ręce i skrzyżował pospiesznie
ramiona, po czym wstał i spojrzał na kapitana z dziwnym grymasem.
-
Może nie uwierzysz, Argonie, ale po części też jestem człowiekiem
i czasem zwyczajnie opadam z sił. Nie zauważasz tego, bo wiecznie
jesteś zajęty.
Argona zaskoczyły jego słowa, tym bardziej, że
zostały wypowiedziane wręcz ze złością. Zabolało, jakby dostał
w twarz, jednak nie mógł zaprzeczyć. Ostatnio miał tyle na
głowie, że zapominał nawet o sobie. Noxa zawsze traktował jak
dorosłego wojownika, jednego z członków Zakonu i coraz częściej
zapominał, że tak naprawdę wciąż był młody i potrzebował
wsparcia.
-
Noxie, ja... – wstał by się wytłumaczyć, jednak chłopak
spojrzał mu w oczy i odwrócił się do niego plecami.
- Nie musisz mnie pocieszać – odparł twardo –
Obaj wiemy, że mam więcej lat niż cały Zakon Kruka razem wzięty.
Argon chciał dotknąć jego ramienia, ale Nox
ruszył w stronę drzwi.
-
Poczekaj!
Zatrzymał się nagle, ale nie dlatego, że go
zawołał. Półelf zrobił jeden krok, jakby nagle jego noga stała
się zbyt ciężka, po czym osunął się na kolana i po prostu
zamarł w takiej pozycji.
-
Nox!
Kapitan doskoczył do niego zdezorientowany i
przerażony. Chłopak, który nigdy nie chorował i sam się
uzdrawiał, teraz siedział bez czucia na posadzce z przechylona
głową i szeroko otwartymi oczami z których spozierała chłodna
pustka. Z rozchylonych ust wydobył się jakiś jęk, jakby chciał
coś powiedzieć, a nie mógł.
-
Co ci jest? Nox?!
Argon potrząsał nim i zaglądał w oczy, ale
zupełnie stracił z nim kontakt. Nawet gdy dotykał jego twarzy i
rąk, ten nie reagował. Nie poruszał się, i tylko mięśnie drgały
mu w jakimś bezwarunkowym odruchu.
Co
się dzieje, na wszystkich bogów?
Kapitan
rzadko kiedy się bał, ale teraz naprawdę się przestraszył. Nigdy
nie martwił się o Noxa, bo był pewny jego umiejętności, ale
gdyby coś mu się stało...
-
Co mam robić? Odezwij się Noxie, co ci jest?
Wciąż nie reagował i tylko co i raz mrugał
powiekami, wpatrzony w jeden punkt. Argon miał już biec po Ariel,
żeby mu pomogła, gdy w końcu chłopak jak gdyby nigdy nic poruszył
głową i spojrzał na niego z lekkim zaskoczeniem.
-
Co się stało?
Argon
przez kilka długich sekund po prostu się na niego gapił, a jego
serce o mało nie podeszło mu do gardła. Chyba obaj nie rozumieli,
co się właśnie stało.
-
Przepraszam – wyszeptał w końcu i przytulił go jak syna, po raz
pierwszy od lat.
Nox zamarł w jego uścisku, a potem oparł głowę
na jego ramieniu i cicho westchnął. Jego dłonie wciąż
drżały.
***
Ariel leżała rozciągnięta na łóżku i
gapiła się bezmyślnie w sufit. Śmieć Gareta była dla niej
zupełnie niesprawiedliwa i potrzebowała chwili dla siebie, by się
z nią pogodzić. Tym bardziej, że ostatnio spędziła z nim trochę
czasu przy patrolowaniu miasta. Wojownik, mimo swojego ospałego
wyglądu, był bardzo sympatyczny, ciepły i skory do rozmowy.
Tłumaczył jak działają jego tarcze i cierpliwie wysłuchiwał
wszystkich pytań, których nigdy jej nie brakowało. A teraz już go
nie było.
W końcu czuła, ze musi z kimś porozmawiać,
więc zajrzała obok do Rivy, jednak go nie zastała. Czegoś jej
brakowało i chyba właśnie jego obecności. Do tego jeszcze to
znamię. Ariel coraz częściej bezwiednie pocierała ramię, bojąc
się nawet patrzeć na postrzępione pióro, które było niemal
ukończone.
Gdybym tylko znalazła sposób żeby się od
niego uwolnić. Czy naprawdę jedynym sposobem jest zabicie tego
drania?
Tak.
Ariel zerwała się z łóżka i z sercem w
gardle rozejrzała nerwowo po złotej komnacie. Była jednak sama, a
głos wyraźnie rozległ się tylko w jej głowie. Jednak bariera
była nienaruszona i to jedno krótkie słowo równie dobrze mogło
być wytworem jej wyobraźni.
Wciąż była pod wrażeniem tego, co się stało,
gdy rozległo się pukanie i na progu stanęła Lunna, trzymając za
rękę Xandera.
- Nasz mały mężczyzna chce iść na spacer,
przyłączysz się? – Zapytała wesoło, podczas gdy Ariel patrzyła
na nich ze zmarszczonym czołem.
Elfka jak zwykle miała na sobie niebieską
sukienkę obszytą białymi elementami i długi warkocz. Chociaż nie
potrafiła jeszcze uśmiechać się szeroko, jej piękna delikatna
twarz była bardziej pogodna i ożywiona.
Ariel kucnęła przed chłopcem i potarmosiła
jego jasną czuprynę. Uśmiechnął się w odpowiedzi i dotknął
dłonią jej twarzy. Był nakarmiony, wykąpany, a w różowych
spodniach i dopasowanej żółtej tunice wyglądał wręcz uroczo.
Wciąż nie potrafiła przyzwyczaić się do jego różnokolorowych
oczu i gdy nimi mrugał odnosiła wrażenie, że jednak widzi. Ciągle
jednak potykał się o wszystko i żeby kogoś poznać, dotykał jego
twarzy.
- Idziecie do miasta?
- Tak. Może kupimy coś dla Xandera. Potrzebuje
ubrań na zmianę.
- Widziałaś gdzieś Rivę?
- Króla? – Zastanowiła się przez chwilę –
Chyba jest z Białym Krukiem.
- Aha, chciałabym z nim porozmawiać, więc
chyba zostanę i...
- Szkoda marnować tak ładny dzień – Lunna
wzięła ją stanowczo za rękę i pociągnęła korytarzem. Chłopiec
dreptał za nimi z zamkniętymi oczami – Rozumiem, że dotknęła
cię śmierć Noszącego Znak Kruka, jednak nie możesz wiecznie
siedzieć sama w komnacie. Pomogłaś mi dojść do siebie i teraz
muszę się odwdzięczyć – spojrzała na nią przez ramię i z
uśmiechem puściła do niej oko – Taka ponura mina stanowczo do
ciebie nie pasuje.
Ariel musiała przyspieszyć, by nadążyć za
lekkim, wręcz tanecznym krokiem Lunny. Nie miała nawet szans
oponować, bo już po chwili przemknęły obok półnagiej służby i
znalazły się na dziedzińcu. Z nieco lepszym humorem przeciągnęła
się i odetchnęła świeżym powietrzem. Miała na sobie jedną z
całej kolekcji sukienek i marzyła już o spodniach.
Może w końcu kupię sobie coś
wygodniejszego.
Uśmiechnęła się do Lunny, wzięła Xandera na
ręce i ruszyły w stronę bramy. Chłopiec objął ją za szyję, od
czasu do czasu pokazując swoje niebiesko-czerwone oczy. Opuściły
teren posiadłości i szeroką ulicą, wolnym krokiem skierowały się
w stronę rynku. Ostatnio wszędzie kręcili się uzbrojeni i czujni
strażnicy, więcej wojowników stało na murach i pilnowało bram.
Podróżni wchodzący przez główną bramę byli dokładniej
przesłuchiwani i teraz chyba nawet dzieci wiedziały, że wojna wisi
w powietrzu.
Ale nie mały Xander. Już sam widok jego
uśmiechniętej buzi odsuwał od ponurych myśli.
- Jak ci się spało, Xander? – Zagadnęła
lekkim tonem.
- Nigdy nie spałem na tak miękkim łóżku –
niemal westchnął z błogim uśmiechem – A Lunna opowiedziała mi
dwie bajki.
- Fajnie – Ariel zaśmiała się krótko, gdy
pociągnął ją za włosy i zerknęła na elfkę – Czy ktoś już
go widział?
- Wszyscy, poza królem i Białym Krukiem.
- Coś mówili?
- Cóż – Lunna rozejrzała się wokół, jakby
upewniała się, że nikt ich nie podsłuchuje, jednak ulica była
akurat pusta. Mimo to zniżyła konspiracyjnie głos – Reeth uważa,
że powinniśmy szczegółowo go przepytać i obserwować, bo może
się okazać, że posiada jakąś Moc – A Arwel – w jej oczach
zatańczyły iskierki rozbawienia – Zakochał się w nim od
pierwszego wejrzenia i orzekł, że jest przesłodki.
Xander wydął zabawnie usta.
- Chciał mnie zjeść – pożalił się
śmiertelnie poważnym tonem, na co obie parsknęły śmiechem.
- Więc będziemy musiały trzymać cię od tego
łasucha z daleka.
Ariel postawiła chłopca i poprawiła mu tunikę,
po czym wzięła go za rękę i wolnym krokiem ruszyły dalej.
- Gdzie są twoi rodzice?
- Nie mam rodziców.
- Więc gdzie mieszkałeś? – Mijały właśnie
dwu i trzy piętrowe domy z ogrodami, po których kręcili się
służący.
- Na ulicy.
- A wcześniej?
- Pamiętam tylko tego złego pana, który kazał
mi kraść.
Ariel wymieniła z elfką zatroskane spojrzenia.
Biedne dziecko. Musiał zostać porzucony.
- Ile masz lat? – mocniej ścisnęła
jego dłoń.
- Pięć. A wy? – Uniósł głowę i zamrugał,
jakby mógł je zobaczyć.
Ariel uśmiechnęła się pod nosem i z namysłem
przyjrzała się mijanej rezydencji z dużą ilością złotych
elementów. Ostatnio czuła się starzej niż powinna.
- Szesnaście.
- Więc jesteś już stara – stwierdził z
rozczarowaniem.
Parsknęła głośno i energicznie potarmosiła
mu włosy.
- Wielkie dzięki. Od razu poczułam się lepiej.
Lunna popatrzyła na nich z tajemniczym
uśmiechem.
- W twoim wieku dopiero pozwolono mi wyjść
samej do ogrodu.
Ariel uniosła brwi, a chłopiec przekrzywił
głowę wyraźnie zaciekawiony.
- Myślałam, że jesteśmy w podobnym wieku.
- Fakt, że jestem jeszcze młoda, bo mam
zaledwie sześćdziesiąt lat. W pełni dorosła będę dopiero w wieku stu.
Ariel potknęła się o kamień i omal nie
przewróciła. Z wrażenia na moment ją zatkało.
- Sześć...ile?
- Ojej – Xander otworzył buzię i przygryzł
palca – Ale dużo. Ale nie jesteś pomarszczona.
Lunna wzięła go ze śmiechem na ręce i
pozwoliła, by jeszcze raz ze skupieniem pomacał dokładnie jej
twarz.
- U elfów to normalne. Żyjemy setki lat,
więc...
Minęły ostatni dom z proporcem klanu i ulica
stała się szersza, przechodząca w krótką aleję z drzewami,
która prowadziła do głównego placu. Tutaj również było
niewiele ludzi, a niedaleko pobrzmiewały odgłosy rynku.
Niespodziewanie na Ariel spadł niewidzialny cios
w pierś, jakby ktoś ją popchnął. Zupełnie zdezorientowana,
upadła na brukowaną ulicę i sapnęła z zaskoczenia. W tej samej
chwili dostrzegła niemal przezroczystą kulę energii, która
uderzyła gdzieś tuż przy niej i wydała z siebie głośny syk, aż
Lunna odskoczyła jak oparzona. Przyciskając do siebie wystraszonego
chłopca, rozejrzała się wokół, jednak kilku przechodniów
właśnie zniknęło w pobliskich uliczkach i zostały same.
- Co to by...
Ariel nie zdążyła wstać, gdy nie wiadomo skąd
nadleciały ku nim kolejne pociski. Dwa celowały dokładnie w elfkę
i Xandera.
- Uważaj!
Zamrugała i chciała rzucić się na pomoc, gdy
jej uszy wypełnił szum skrzydeł. Przed jej oczami mignęło coś
białego, a potem nagle Argon osłonił Lunnę z chłopcem i szarpnął
ich w bok, ratując przed jedną kulą. Następnie pociągnął za
sobą i stanął przed Ariel, zasłaniając całą trójkę własnym
ciałem. Xander nie płakał i nawet nie wydał z siebie jednego
dźwięku, tylko mocniej wtulił się w elfkę. Biały Kruk wyciągnął
rękę i kolejne pociski z sykiem rozbiły się o niewidzialną
tarczę. W między czasie zerknął na Ariel z wściekłym
spojrzeniem i warknął:
- Co tu robicie?
- A ty, jak nas znalazłeś?
Zamiast odpowiedzi, zmarszczył groźnie brwi.
Jego ponuro zaciśnięte szczęki nie wróżyły nic dobrego.
Niespodziewany atak minął równie nagle, jak się pojawił i Argon
odwrócił się w ich stronę, po czym bezceremonialnie popchnął je
w stronę zamku.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co sobie
myślałyście, od tak sobie wychodząc bez żadnej ochrony - rzucił
ostrym tonem, co i raz je poganiając.
- A niby skąd mogłyśmy wiedzieć, że ktoś
spróbuje zaatakować nas w biały dzień – odparła równie
burkliwie – Poza tym same byśmy sobie poradziły.
Argon posłał jej twarde spojrzenie, które
następnie przeniósł na elfkę.
- Chociaż ty księżniczko, powinnaś być
bardziej rozsądna. Jednak jak widać masz mniej rozumu niż lat.
Wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Ariel posłała mu mordercze spojrzenie, a Lunna
spuściła głowę.
- Przepraszam, to był mój pomysł – wyznała
ze skruchą, zaraz jednak obejrzała się na niego z tajemniczym
błyskiem w oczach – Dziękuję, Biały Kruku. Ktokolwiek nas
zaatakował, zjawiłeś się w porę.
- Tak, po prostu bohater, zawsze o właściwym
miejscu i czasie – zadrwiła Ariel.
Lunna zachichotała i zakryła dłonią usta Za
każdym razem patrzyła na Argona jakoś tak dziwnie i Ariel
zaczynała mieć co do tego niedobre przeczucie.
-
Nie rozumiem twojej niechęci. Przecież to wspaniały wojownik. No i
Biały Kruk, więc należy mu się szacunek.
Ariel skrzywiła i pogłaskała Xandera po
plecach. Zwrócił na nią głowę, ale nie otworzył oczu.
-
Wojownikiem może i owszem – szepnęła - Ale lepiej nie próbuj z
nim rozmawiać ani dyskutować na żaden temat. W ogóle lepiej go
unikaj, jeśli nie chcesz mieć zepsutego humoru.
-
Jeśli znów coś planujecie, to od razu sobie darujcie.
Ariel
puściła oko do elfki i wyszczerzyła zęby w stronę kapitana.
-
Tylko ostrzegam ją przed pewnym burkliwym osobnikiem.
Argon zmarszczył brwi i ignorując jej słowa,
dopiero teraz zwrócił uwagę na dziecko.
-
Kto to jest? – Zapytał nagle takim tonem, że Ariel od razu
przyjęła bojową postawę.
- Ma na imię Xander.
-
Bawicie się teraz w opiekunki? Skąd go wzięłyście?
Lunna
zwolniła kroku, by się z nim zrównać.
-
Znalazłyśmy go na ulicy i uratowałyśmy przed złodziejem, który
wygrażał mu nożem – wyjaśniła otwarcie.
-
Powinnyście odprowadzić go do domu – skrzyżował przed sobą
ramiona i popatrzył na nie tak, jakby spodziewał się, że od razu
go posłuchają.
Ariel
obróciła się gwałtownie i szła teraz tyłem. Na powrót znaleźli
się w szerokiej alei, gdzie ciągnęły się bogate domy szlachty.
Większość ścian była żółta, jakby ci ludzie mieli na punkcie
tego koloru jakąś obsesję.
-
On nie ma domu – odparła wręcz ze złością – Mieszkał na
ulicy. Prawda, Xander?
Chłopiec
pokiwał skwapliwie głową.
- I tak nie możecie...
-
Czy mógłbyś otworzyć oczy? – Poprosiła nagle Lunna.
Zrobił
to i spojrzał wprost na Argona niebiesko-czerwonymi tęczówkami.
Ariel uśmiechnęła się pod nosem, widząc zaskoczoną minę
kapitana. Gapił się na chłopca, jakby ten go zahipnotyzował.
-
I co?
- Riva go widział?
- Nie, ale reszta owszem. Są zdania, że może
mieć Moc.
Argon
potarł w namyśle brodę i aż do zamku nie odezwał się ani
słowem. Gdy przekroczyli bramę ruszyły w stronę ogrodu, a
wojownik za nimi. Xander zaczął się wiercić na rękach elfki,
więc postawiła go na ziemi. Od razu wyrwał jej dłoń, wszedł na
trawnik i niepewnie, z rozłożonymi rękami, zaczął iść przed
siebie, depcząc drobne, żółte kwiatki. Lunna podbiegła do niego
i zaczęła go instruować, popychając lekko we właściwą stronę
i asekurując, w razie gdyby się potknął Ariel obserwowała ich z
czułym uśmiechem i dopiero po dłuższej chwili poczuła na sobie
przeszywające spojrzenie zielonych oczu.
-
Wiem, o czym myślisz – odezwał się chłodno Argon.
- Naprawdę?
- Mimo wszystko nie możesz zatrzymać tego
chłopca.
Ariel zacisnęła szczęki.
-
Dlaczego nie?
Lunna zatrzymała się z chłopcem przy krzewie
róż i coś mu tłumaczyła, bo Xander uśmiechał się, kiwał
głową i dotykał czerwonych płatków.
-
To, że ma czerwone oko nie musi nic oznaczać. Ten świat już taki
jest. – Argon jak zwykle był rzeczowy i nieugięty – To nie jest
jakiś pies, którego można przygarnąć.
- I co mam niby zrobić? – Fuknęła ostro –
Jest niewidomy, a jego wątpliwy opiekun próbował go zabić.
Zaopiekuję się nim do czasu, aż nie znajdę mu dobrego domu –
oznajmiła hardo.
Argon przystanął na środku ścieżki i
spojrzał na nią przenikliwie.
-
Jak ty to sobie wyobrażasz? Szykuje nam się wojna, a ty nie jesteś
niańką, tylko wojowniczką. Potomkiem Liry.
-
I co z tego? Czy to się wyklucza? Sugerujesz, że nie mogę być
matką? – W jej głosie narastała wściekłość.
Argon zmarszczył gniewnie brwi.
-
Kiedyś możesz mieć i całą gromadkę dzieci. Ale teraz musimy
skupić się na pokonaniu wroga.
- Więc chcesz, żebym zostawiła pięcioletnie
dziecko na ulicy, tak? Do tego ślepe?! – Wyrwało jej się głośno,
aż Lunna obejrzała się na nią z niepokojem. Ariel ściszyła głos
i dodała – Nie wierzę, że jesteś taki nieczuły i egoistyczny.
-
Nie łap mnie za słówka. Mówię tylko, że powinnaś go gdzieś
oddać. Są różne przytułki dla dzieci. Nie możesz sama się nim
zająć.
-
Dlaczego niby nie mogę?
-
Nie masz na to czasu. Ciągle podróżujemy. Walczymy.
-
Coś wymyślę. Nie ufasz mi?
- To nie jest kwestia zaufania. Nie możesz go
przygarnąć i już.
-
Bo?
Argon
westchnął ciężko.
-
Bo sama jesteś dzieckiem – wycedził z irytacją – Wciąż
musisz się wiele nauczyć.
- No tak. Świetnie! – Ariel ze złością
machnęła rękami – Więc w końcu doszliśmy do sedna sprawy. Dla
ciebie wciąż jestem nieodpowiedzialna i dziecinna.
- Nie to...
Nie
dała mu dokończyć. Zbliżyła się i dźgnęła go palcem w pierś.
-
Wiem, że pamiętasz mnie jako małą dziewczynkę, ale jeśli tego
nie zauważyłeś, trochę przez ten czas wyrosłam.
Argon
patrzył na nią z zaciśniętymi ustami, ale już po chwili
odetchnął głęboko i jego twarz złagodniała.
-
Posłuchaj, Ariel... – Zaczął, ale przerwała mu w pół słowa.
- To ty posłuchaj, panie Wszystko Wiem Lepiej –
rzuciła ostro – Zaopiekuję się Xanderem tak długo jak będzie
trzeba, czy ci się to podoba czy nie. To już postanowione.
-
Rób jak chcesz – odparł w końcu z rezygnacją.
Ariel bojowo skrzyżowała przed sobą ramiona,
chociaż jej gniew nieco ostygł. Trochę ją zaskoczyło, że tak
szybko się poddał, bo była już nastawiona na poważniejszą
kłótnię.
-
Super – bąknęła.
- Nie chcę tylko potem słuchać narzekań i nie
chcę też słyszeć jego płaczu.
- Nic nie usłyszysz. Możemy nawet oboje się do
ciebie nie odzywać.
- Jak chcesz.
- Świetnie.
Odwróciła się do niego plecami i rzuciła
jeszcze chłodno:
-
A jeśli chodzi o Lunnę, mógłbyś być dla niej bardziej uprzejmy.
Traktujesz ludzi z góry, jakby byli twoimi podwładnymi. Z takim
nastawieniem odstraszasz wszystkich wokół.
Nic nie odpowiedział, chociaż czuła na plecach
jego intensywne spojrzenie. Na szczęście w tym momencie podszedł
do nich Xander. Trzymał się spódnicy elfki i mrużył od słońca
swoje różnokolorowe oczy.
-
Kłócicie się – stwierdził, co znaczyło, że z pewnością
wszystko słyszał.
Ariel natychmiast ukucnęła, pocałowała
chłopca w czoło i pogłaskała po głowie. Argon był naprawdę
nieczuły, skoro nawet mu nie współczuł.
-
Nie, skarbie – odezwała się łagodnie – To tylko taka rozmowa
dorosłych.
- Ten pan mnie nie chce?
- Ależ skąd – pogłaskała go po policzku,
jednocześnie zerkając ostro na Argona – Zostaniesz z nami.
Cieszysz się?
Xander uśmiechnął się szeroko i pokiwał
energicznie głową.
-
A twoja rodzina? – Zapytał oschle Argon.
Ariel chciała go upomnieć, ale chłopiec ze
spokojem wyciągnął rączkę, odnalazł jego nogę i zacisnął
piątkę na nogawce spodni.
- Jestem sierotą – odparł całkowicie
spokojnie. Nagle jego czerwone oko rozjarzyło się dziwnym blaskiem.
Ariel pomyślała w pierwszej chwili, że to może tylko błysk
słońca, ale kiedy spojrzała na Argona i Lunnę, wiedziała, że to
coś innego. Chłopiec znów się odezwał, a z jego ust wydobył się
obcy, dorosły głos – Mówi prawdę. Jego rodzice go porzucili.
Gdyby nie Ariel, ten chłopiec w końcu by zginął. Nawet my nie
mogliśmy mu pomóc.
Ariel wyprostowała się powoli ze zdumieniem,
zaś Lunna zakryła dłonią usta, jakby chciała krzyknąć. Argon
zachował więcej spokoju i tylko zmarszczył brwi.
Tymczasem
Xander odstąpił krok do tyłu, zadarł głowę i spojrzał na całą
trójkę.
Spojrzał!
Ariel
oniemiała. Im dłużej wpatrywała się w to czerwone oko, tym miała
wrażenie, że lśni coraz intensywniej. Jego pobłażliwy uśmiech
dopełnił czarę.
-
Ty...ty widzisz? – Wyjąkała w końcu.
-
Chłopiec jest niewidomy, ale kiedy przejmujemy jego ciało, możemy
patrzeć jego oczami.
- My? – Lunna przesunęła się nieznacznie ku
kapitanowi, jakby chciała się na nim oprzeć, ale nie wiedziała,
czy może.
Biały Kruk zerknął na boki, po czym utkwił w
chłopcu czujne spojrzenie zielonych oczu.
-
Kim jesteście?
Xander zamrugał i uśmiechnął się szerzej,
jakby z czegoś zadowolony.
-
To jest bardzo dobre pytanie.
- Trzeba było najpierw się przedstawić – z
gardła chłopca wydobył się jakiś inny, bardziej ochrypły głos
– Przestraszyłeś ich.
- Przepraszam was – poprzedni głos zwrócił
się do nich ze szczerą skruchą – Oczywiście to musi być dla
was zupełna nowość. Rzadko kto znajduje Naczynia.
- Naczynia? – Ariel powtórzyła niczym echo,
nieco ogłupiała. – Co to znaczy?
- Ludzie sądzą, że dawno wycofaliśmy się z
ich życia i nic nas nie obchodzi. To prawda, że nie możemy
ingerować, ale obserwujemy.
- Cały czas – dodał nowy, trzeci głos –
Przemierzamy świat, pilnujemy porządku i udzielamy rad.
- Tak, szczególnie ty jesteś w tym najlepszy –
odparł czwarty głos, najbardziej niski – Nie lubimy się wtrącać,
ale zbyt dużo się ostatnio dzieje, byśmy dłużej pozostawali w
ukryciu.
- Śledziliśmy was, a potem postaraliśmy się,
by Ariel znalazła chłopca.
- I widzę, że zjawiliśmy się w dobrym
momencie. Ktoś chce zabić nasze Naczynie, więc chłopca trzeba
chronić.
- No i zamiast tracić czas na kłótnie, lepiej
zacznijcie współpracować. Musicie sobie ufać. I przede wszystkim
znaleźć wiadomość, która zaginęła wieki temu.
- Jaką wiadomość?
Lunna klasnęła w dłonie.
- A więc miałam rację. List od bogów wciąż
gdzieś jest! – ucieszyła się, a chłopiec przytaknął z poważną
teraz miną.
- Tak. Nie możemy wam wskazać miejsca, ale
obecne wcielenie Białego Kruka powinno coś pamiętać.
- Nic nie wiem o żadnej wiadomości - Argon
potarł szyję nieco zdezorientowany. Nawet dla niego dziwnie było
słuchać tych różnych głosów wychodzących z ust jednego chłopca
– Chwilę – nagle pochylił się i zajrzał wprost w czerwone,
błyszczące oko – Czy dobrze zrozumiałem, że jesteście...
Chłopiec pokazał ząbki w szerokim uśmiechu i
skłonił się dwornie.
-
Nikos, do usług.
- Gain.
- Paralda. Bardzo miło mi was poznać.
- Launa. Cieszę się, że w końcu możemy
porozmawiać.
Ariel zamrugała. Te imiona coś jej mówiły,
ale nie od razu skojarzyła. Lunna zachwiała się i opadła na trawę
z szeroko otwartymi oczami.
-
Bogowie – mruknął Argon i wyprostował się, opierając dłonie
na biodrach.
- Bogowie?!
Chłopiec
roześmiał się i zwrócił na Ariel swoje niesamowite czerwone oko.
-
Od zawsze wędrowaliśmy po tym świecie, obserwując ludzi, elfy i
inne rasy, jakie stworzyliśmy.
- Znajdowaliśmy Naczynia - kolejne
ciała, które mogliśmy przejąć i kontrolować.
- Oczywiście wybieraliśmy takie osoby, które
nie miały rodziny i mogły swobodnie podróżować.
- Nie chcemy nikogo krzywdzić – wtrącił
kolejny głos i po głębokim barytonie domyśliła się, że to
Launa – Tak jak tego chłopca. Urodził się niewidomy i matka
porzuciła go na śmietniku. Zawsze szukamy dorosłych, rozwiniętych
ciał, ale pomogliśmy mu przeżyć na tyle, na ile mogliśmy, bo
było nam go szkoda.
- Tak. Od urodzenia był wyrzutkiem,
niepotrzebnym dla tego świata.
- Czy on o was wie? – Zapytała Ariel, nieco
onieśmielona, ale zafascynowana całym zdarzeniem. Nigdy w życiu
nie przyszłoby jej do głowy, że będzie rozmawiać z bogami. Jeśli
wcześniej była mocno niepewna ich istnienia, teraz miała przed
sobą niezaprzeczalny dowód. Ani na moment nie zwątpiła w
prawdziwość ich słów. Dowodziło tego to jarzące się czerwone
oko Xandera i te cztery, tak różne od siebie głosy.
- Tak – odparł wesoło Nikos – Nawet teraz
jego świadomość dryfuje między naszymi jaźniami. Słyszy i widzi
wszystko, co my. To w końcu jego ciało. Jesteśmy z nim prawie od
urodzenia.
-
Nie boi się was?
- Dlaczego miałby się bać? Wie, że nie
zrobimy mu krzywdy. Czasem nawet z nami rozmawia.
Argon kucnął przed chłopcem, by ich oczy
znalazły się na tej samej wysokości. Przez chwilę przyglądał mu
się tylko w milczeniu.
-
Dlaczego akurat teraz postanowiliście się ujawnić?
- Ponieważ nie chcemy dłużej patrzeć jak
Gathalag bezkarnie próbuje zniszczyć nasze dzieło. Ma po swojej
stronie potężnych sojuszników i tym razem może wygrać.
- Nie możecie sami go zabić i przywrócić
porządek?
-
Nie możemy ingerować w sprawy tego świata.
- To wbrew zasadom.
- Przecież sami je ustalacie. – Argon był
nieco poirytowany – Niezwyciężony był waszym pierwszym tworem.
To wy powinniście się nim zająć.
Chłopiec przestał się uśmiechać.
Zmarszczył lekko brwi i wygiął usteczka, jakby miał się
rozpłakać. Jednak głos Launy był poważny i srogi.
- Owszem, jednak Gathalag jest
całkowicie poza naszą kontrolą. Możemy pomagać wam radą, ale
tylko Potomek Liry może go pokonać.
-
Jak to zrobić, skoro jest nieśmiertelny? – Warknął Argon,
niepokojąco ostrym tonem.
- Gathalaga da się zabić – odparł Gain.
- Jak?! – Kapitan wyprostował się gwałtownie,
obrzucając chłopca chłodnym spojrzeniem – Skoro nie zamierzacie
nam pomóc, to po co tu jesteście? Czego chcecie?
Xander zacisnął usta.
-
Zmieniłeś się przez te setki lat, Biały Kruku – odezwał się
smutno Launa, spoglądając na niego karcąco – Wysłaliśmy cię z
wiadomością do Liry, ale gdy zaginęła, zamiast jej szukać,
wcielałeś się w kolejne ludzkie istnienia i z czasem zapomniałeś,
po co pierwotnie zostałeś stworzony.
Słowa boga ognia musiały sprawić mu ból, gdyż
wojownik skrzywił się i pobladł.
-
Sami napisaliście tą wiadomość, więc powiedźcie Ariel co ma
zrobić i będzie po sprawie – wycedził ze złością – Poza tym
nie obchodzą mnie poprzednie wcielenia waszego posłańca. Jestem
człowiekiem i mam na imię Argon.
Ariel chwyciła go za ramię.
-
Wystarczy już – szepnęła pospiesznie, bojąc się, że rozgniewa
bogów – Wiemy kim jesteś.
- Ci tutaj, chyba nie bardzo – wskazał chłopca
palcem, jakby był niechcianym intruzem – Widzą we mnie tylko swój
kolejny twór, który chyba nie całkiem wyszedł po ich myśli.
- Nieprawda –
odezwał się surowo Paralda.
Lunna
wstała tymczasem i skłoniła się przed chłopcem. Oczy jej
błyszczały.
-
Wybaczcie Białemu Krukowi. Jest wzburzony, ale z pewnością tak nie
myśli. To dla nas niewypowiedziany zaszczyt, że zechcieliście z
nami rozmawiać – mówiąc to, ukradkiem trąciła Argona w żebra.
- Drogie dziecko – chłopiec stanął na
palcach i ujął jej dłoń drobnymi paluszkami. Lunna uśmiechnęła
ostrożnie – Księżniczko Lunno, Kapłanko Luny – głos Gaina
był dudniący i cichy, jakby pochodził z głębi ziemi – O Tobie
również wszystko wiemy. Bolejemy nad tym, co stało się z Zielonym
Lasem. Wiedz, że twoi rodzice i elfy przebywają już w moich
niebiańskich ogrodach.
Lunna z powrotem opadła na kolana, a po jej
policzkach popłynęły łzy.
-
Dziękuję – wyszeptała drżącym głosem.
Chłopiec przytulił ją krótko, jednocześnie
spoglądając na Argona i Ariel.
-
Mamy wam wiele do powiedzenia, ale tymczasem...
Przerwał mu Nox, który nadbiegł od strony
miasta. Miał lekko zaniepokojony wyraz twarzy.
-
Przed bramą miasta krąży wilk. Strażnicy nie mogą go przegonić.
Jest jakiś dziwny – oświadczył.
Argon
uniósł brwi.
-
Wilk? Jeśli jest niebezpieczny, niech go zabiją.
- Nie!
Wszyscy popatrzyli na Ariel, która na dźwięk
tego słowa drgnęła jak oparzona.
-
Nie ruszajcie go – dodała pospiesznie. – Idę tam.
Po czym nie oglądając się za siebie i
ignorując nawoływania, puściła się pędem przez ogród w stronę
bramy. Usłyszała za sobą pospiesznie kroki, ale nawet nie
zwolniła. Zapomniała o wszystkich problemach, o Garecie i nawet o
chłopcu, przez którego przemawiali bogowie. Wszystko nagle
przestało się liczyć. Jej serce biło jak szalone, a w głowie
mieszały się ze sobą tylko dwa słowa.
Wilk.
Wilk. Wilk.
Sato.
Nie
mogła się mylić. To wydawało się nieprawdopodobne, ale czuła,
że to on. Miała wizje, w której do niej biegł.
Przyszedł. Znalazł ją. Uwolnił się od Balara. Chciało jej się
tańczyć i śpiewać. Jej ukochany przyjaciel i brat krwi tu był.
Udało mu się. Udało! Nie ważne, że jest zwierzołakiem, że
chciał ją zaatakować. Teraz będą mogli wyjaśnić sobie
wszystkie nieporozumienia i na zawsze zostać razem.
Wiatr
rozwiewał jej włosy, a sukienka plątała się między nogami,
kiedy w biegu pokonywała kolejne ulice, które nagle wydały jej się
o wiele za długie. Przecisnęła się przez tłumny rynek, potykając
się o kamienie i co chwila na kogoś wpadając. W pośpiechu rzucała
za siebie przeprosiny i słyszała jak gdzieś z tyłu Argon krzyczy
do niej, by się zatrzymała. A ona chciała rozłożyć skrzydła i
polecić i zrobiłaby to, gdyby nie było tu tak mało miejsca.
Zanim
dotarła do murów miasta, dyszała ciężko i paliło ją w płucach.
Nikt jej nie zatrzymywał, kiedy przeszła przez bramę. Reszta
podążała tuż za nią.
Argon
w końcu ją dogonił i chwycił za ramię. W porównaniu do niej,
nie był ani trochę zmęczony po przebiegnięciu przez całe miasto.
Natomiast jego surowe spojrzenie znów kazało jej się mieć na
baczności.
-
Co ty wyprawiasz? – Warknął – Chcesz teraz przygarnąć wilka?
To pewnie zwierzołak i...
-
Zostaw mnie!
Ariel
wyrwała mu się gwałtownie i odwróciła na pięcie. Stanowczym
krokiem podeszła do czterech strażników, którzy z wyciągniętymi
włóczniami próbowali utrzymać na dystans krążącego po ścieżce
drapieżnika.
Minęła
ich bez słowa i mimo protestów i ostrzeżeń, podeszła do sporych
rozmiarów wilka. Zwierzę stanęło w końcu w miejscu. Dyszało
ciężko i miało brudne zjeżone futro. Po prawej łapie wiły się
jakieś skomplikowane wzory. Zaledwie spojrzała w miodowe ślepia,
wiedziała. Zamglony wzrok skrywał obłęd i cierpienie.
-
Sato? – Szepnęła cicho, jednocześnie robiąc krok w jego stronę
i wyciągając powoli rękę.
Wilk zaskomlał żałośnie i w tej chwili zwalił
się ciężko na piach. Ariel podbiegła do niego i położyła sobie
jego łeb na kolanach.
-
Udało ci się. Udało ci się – szeptała ze wzruszeniem
- Co ty wyrabiasz? – Usłyszała za sobą
gniewny głos Argona, ale go zignorowała
W tym momencie wilk przeistoczył się w
mężczyznę. Jego rozpalone ciało drżało w konwulsjach.
-
Sato – po raz kolejny wymówiła jego imię drżącym głosem,
jednocześnie zatapiając palce w siwą czuprynę i odgarniając z
czoła mokre kosmyki.
Wciąż drżał spazmatycznie i oddychał ciężko,
ale odzyskał na tyle przytomność, by otworzyć oczy. Spojrzał na
nią wilczymi, bursztynowymi tęczówkami i uśmiechnął się blado.
-
Ariel – jego szept był niczym westchnienie.
Chciała się roześmiać ze szczęścia i
zapewnić, ze teraz już wszystko będzie dobrze. Wtedy jednak
dostrzegła znamię na jego ramieniu. Wcześniej czarne, postrzępione
pióro zrobiło się czerwone.
Znamię
Posłuszeństwa.
Dopiero
teraz zauważyła odchodzące od niego czerwone, drobne żyłki pod
skórą, które otoczyły jego ciało gęstą siateczką i pulsowały
w rytm jego ciężkich oddechów.
Jęknęła.
Nie.
Nie. Nie. To się nie dzieje naprawdę.
Sato
umierał.
Jakby
czytał w jej myślach, odezwał się chrapliwie.
-
Wszystko dobrze Ariel.
- Nie – załkała, pochylając się nad jego
bladą, udręczoną bólem twarzą – Coś poradzimy. Nox cię
uzdrowi.
Skrzywił
się i pokręcił krótko głową.
-
Nie. Już za późno. Jednak zdążyłem by cię ostrzec.
- Przed czym?
- W stronę miasta zbliża się armia
krasnoludów... Są blisko.
Po
tych słowach zamknął oczy, a jego ciało bezwładnie zawisło w
jej ramionach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz