Cerel
wrócił w pobliże wioski niemal na cały dzień zaszył się w
jaskini, w której spędzał tyle czasu z przyjaciółmi. Był
podekscytowany i już nie mógł się doczekać, by znów zobaczyć
Shaię. A chłopacy? Zamierzał ich przeprosić, podobnie jak resztę
mieszkańców. Miał już plan, jak ich wyciągnąć z tego bagna i
wiedział, że zrobi wszystko, by ich uratować. Nie chciał być
jakimś bohaterem, tylko po prostu spędzić swoje życie w spokoju,
jako dumny i wolny członek klanu Belthów.
Po raz pierwszy zmęczyło go robienie bomb gez.
Po raz pierwszy też robił je nie dla zabawy, a jako broń. Zanim
zapełnił nimi cały worek, porządnie się spocił i ubrudził.
Śmierdział szczurzymi wnętrznościami, ale trudno. Pewnie właśnie
taki zapach miało jego zwycięstwo.
O zmierzchu przyczaił się za drzewami,
niedaleko prowizorycznej bramy. Zniknęły namioty, ogniska i
wojownicy, aż w całej okolicy zapanował przyjemny spokój. Niemal
jak za dawnych czasów. W zdewastowanym lesie nie było już zwierząt
i wokół nic się nie poruszało, zdawało się, że cała okolica
jest wymarła. Wciągał w nozdrza zapach lasu i słonej wody, jakby
po raz pierwszy znalazł się nad morzem. Gula wzruszenia ścisnęła
mu gardło, jednak zdołał się opanować.
- No to zaczynamy zabawę – mruknął do siebie
i uśmiechnął się pod nosem.
Przymocował sobie worek do piersi tak, by z
łatwością sięgać do jego wnętrza. Zakradł się do muru przy
bramie i wykorzystując szczeliny w deskach i ich chropowatą
powierzchnię, bez problemu wspiął się na szczyt. Zawisł na
rękach, a potem podciągnął się na tyle, by zajrzeć na drugą
stronę.
Wioska,
a właściwie już małe miasteczko, było opustoszałe. Tak jak
przypuszczał, mieszkańcy byli już w chatach. Przy bramie stało
dwóch strażników, a kilku innych patrolowało ulicę i nabrzeże. Na spokojnej wodzie kołysał się jeden statek.
Hmm,
wydawało mi się, że było ich więcej.
W
panującej wokół ciszy trudno było zachowywać się bezszelestnie,
ale jakoś udało mu się wspiąć na szczyt muru przez nikogo
niezauważony. Usiadł z nogami zwisającymi po stronie wioski i
wyciągnął jedną bombę.
-
Hej, wy cuchnące głąby.
Zaledwie
strażnicy unieśli głowy, Cerel błyskawicznie rzucił w jednego
swoim pociskiem. Ponieważ nie mógł użyć barwników,
brązowo-czarna maź rozprysła się na twarzy wojownika i
ześlizgnęła na ubranie. Upadł, bardziej z zaskoczenia i zajął
się usuwaniem z siebie cuchnących wnętrzności. Nie czekając aż
jego towarzysz wkroczy do akcji, Cerel zeskoczył na ziemię, sięgnął
po drugą bombę i uderzył nią z bliska w twarz wojownika,
rozpryskując na nim całą zawartość. Następnie ukradł jednemu
miecz i z obijającym się o bok ciężkim workiem, popędził w głąb
wioski.
Strażnicy
na przystani dostrzegli go szybciej niż myślał, więc w pośpiechu
dopadł chaty, w której przetrzymywane były kobiety. Zaledwie
otworzył drzwi, złotowłosa dziewczyna wpadła wprost w jego
ramiona. Potknął się do tyłu, jednak nie tracił czasu. Tuląc ją
do siebie, zawołał:
-
Wychodźcie wszystkie! Szybko!
Kobiety niepewnie zaczęły opuszczać ciemne,
duszne wnętrze chaty i rozglądać się na boki. Dzieci trzymały
się kurczowo swoich matek, które próbowały je uspokoić.
Tymczasem Cerel odsunął od siebie dziewczynę i pogłaskał ją po
policzku.
Shaia.
Piękna Shaia, z którą spędził w tej wiosce całe życie. Teraz
wiedział, że był głupi i ślepy.
-
Witaj – mruknął ochryple. – Czekałaś na mnie?
Pokiwała
energicznie głową. Ze łzami w oczach dotknęła jego twarzy. Była
czysta i miała świeżą sukienkę, ale przecież nawet wcześniej
była zjawiskiem samym w sobie.
-
Widziałam cię przez okno. Żyjesz – jej głos drżał ze
wzruszenia. – I...i masz miecz. Gdzie byłeś? Gdzie pomoc? Jak...
Nie
przejmując się kobietami, które ich otoczyły i zbliżającymi się
strażnikami, przyciągnął ją do siebie bokiem i pocałował
krótko, ale zdecydowanie, zupełnie inaczej, niż przy pożegnaniu.
Puścił ją nieco skołowaną, po czym wziął za rękę i popatrzył
na kobiety.
-
Chodźcie. Uciekamy stąd.
Żadna nie zadawała zbędnych pytań, tylko
ruszyły za nim, gdy pobiegł do drugiej chaty. Otworzył drzwi
kopniakiem i zajrzał do środka.
- Panowie, wychodzimy – kilka głów obróciło
się w jego stronę, jednak nikt się nie poruszył – Szybko! Jeśli
chcecie przeżyć, to ruszcie swoje tyłki – dodał ostrzejszym
tonem.
Odsunął
się, gdy na zewnątrz jako pierwszy wyszedł starszy mężczyzna.
Zmrużył oczy i popatrzył uważnie najpierw na Cerela, a potem na
stłoczoną wokół grupę kobiet. Broda mu zadrżała.
-
Co się dzieje? Ktoś przybył w końcu nas ocalić?
Cerel wyszczerzył zęby i uniósł swój nowy
miecz.
-
Ja.
Starzec zmarszczył brwi.
-
Czy to nie ty, chłopcze byłeś tym nicponiem, co rzucał we
wszystkich swoje śmierdzące bomby?
Cerel roześmiał się głośno i poklepał
mężczyznę po ramieniu. Wskazał na swój worek na piersi.
- I nawet mam je przy sobie. Ale nie martw się,
dziadku. Zmieniłem się. Wróciłem, by was stąd zabrać.
-
Co proszę?
- Zabrać? Ty?
- To jakieś żarty, stary?
Mężczyźni zaczęli opuszczać chatę i
dołączać do swoich kobiet. Wśród wychodzących, dostrzegł nagle
znajome twarze.
Mared,
Zinn i Tiril. Zdawało mu się, że nie widział ich od lat. Nagle
powróciły do niego łączące ich wspomnienia i poczuł jak jego
serce rozpiera znajome uczucie.
-
Chłopaki!
Odłożył worek i z mieczem w dłoni rzucił się
na nich z radosnym okrzykiem. Wskoczył Maredowi na ręce, aż ten
zachwiał się na boki, a potem okręcił wokół własnej osi.
-
Co ty. Aż tak się stęskniłeś?
- Myśleliśmy, że naprawdę uciekłeś.
- Znów jesteśmy
przyjaciółmi?
Cerel
nie odpowiedział im od razu, tylko najpierw uściskał każdego z
osobna, a potem wrócił po swój worek.
-
Wiem, że zachowywałem się jak najgorszy palant i przepraszam was
za to – zaczął pospiesznie. Shaia przysunęła się do niego,
więc wziął ją za rękę i uśmiechnął się do wszystkich –
Zrozumiałem jednak, że Reed to mój dom, a wy jesteście moją
rodziną – popatrzył na otaczających go ludzi, którym nie raz
zalazł za skórę, ale byli teraz wszystkim, co miał – To nasza
szansa, by stąd uciec.
- Wróciłeś sam? – Zapytał Mared.
- Tu jest ze trzydziestu wojowników, a żaden z
nas nie potrafi walczyć – dodał chłodno Zinn – Nawet jeśli
uciekniemy, dogonią nas.
- Lądem, tak – odparł, a widząc ich
zaskoczone miny, obejrzał się na biegnących w ich stronę
strażników i dodał: – Mam plan, więc musicie tylko robić, co
każę.
- Damy im radę? – Zapytał ostrożnie Tiril,
drapiąc się po brodzie.
Cerel
posłał mu szybki uśmiech.
-
Tak, przyjacielu. Jeśli będziemy działać razem, uda nam się. W
końcu to nasza ziemia. W naszych żyłach płynie krew Belthów,
najlepszych wojowników.
Chłopacy popatrzyli po sobie, potem
na Cerela i resztę wieśniaków. W końcu Mared się rozchmurzył.
-
W takim razie prowadź, stary.
Z
tłumu odezwało się kilka głosów aprobaty, ktoś nawet klepnął
go po plecach.
-
Mężczyźni, którzy chcą walczyć, zostaną ze mną –
natychmiast otoczyło go kilkanaście osób. Niewiadomo skąd, w
dłoniach mieli łopaty, widły i młotki. Cerel popatrzył na nich z
radością, po czym wypatrzył pulchną twarz namiestnika i przywołał
go skinieniem ręki. Vennil posłusznie wystąpił naprzód. Poza
tym, że wyglądał jak kupka nieszczęścia i wydawał się mniej
pewny siebie, niż kiedyś, Cerel naprawdę ucieszył się na jego
widok - Wciąż jesteś namiestnikiem tej wioski, Vennilu – zwrócił
się do niego bez dawnego cienia pogardy – Proszę cię, byś znów
przejął swoje obowiązki i zajął się mieszkańcami Reed.
- Ale...jak?
Cerel przerzucił sobie miecz przez ramię i
spojrzał mu w oczy.
-
Zbierz wszystkich i biegnijcie do statku. Zatrzymam strażników,
więc tylko przypilnuj, by wszyscy znaleźli się na pokładzie.
-
No...dobrze. – Vennil otarł pot z czoła – A potem?
- Odpłyniemy.
- Umiesz sterować takim statkiem? – Wtrąciła
Shaia.
Cerel pocałował ją w skroń, a potem puścił
rękę i popchnął w stronę chłopaków.
-
Później będziemy się martwić innymi rzeczami. Teraz biegnijcie
do statku!
-
Ale...
- Już!
W tym momencie jeden ze strażników dopadł do
nich i zaatakował tłum. Cerel odepchnął go workiem i uderzył
rękojeścią miecza w brzuch. Wieśniacy minęli szerokim łukiem
zbliżających się wojowników i pognali na przystań. Shaia
obejrzała się na niego, ale ojciec ciągnął ją za rękę, więc
tylko krzyknęła:
-
Kocham cię! Bez ciebie nie odpłyniemy!
Cerel posłał jej słaby uśmiech i pomachał.
Pozostali przy nim przyjaciele i ochotnicy.
-
Dobra chłopaki. Pokażmy im czyja to ziemia!
- Jak za dawnych czasów – Mared uśmiechnął
się szeroko.
Cerel popatrzył na nich kolejno.
- Tak, zabawmy się – oddał im worek, a sam
chwycił mocniej za miecz i skinął pozostałym głową.
Część
wojowników pobiegła za wieśniakami, a część ruszyła w ich
stronę. Było ich więcej niż wcześniej przypuszczał, ale
przecież miał spore wsparcie. Może i nie znali się na walce, ale
za to mieli silną determinację.
Podczas
gdy Mared, Zinn i Tiril obrzucali nieprzyjaciela pociskami gez,
reszta mężczyzn rzuciła się na z nich z bojowymi okrzykami i
uniesioną bronią. Mimo nieporadności walczyli zajadle, jakby
wstąpiła w nich jakaś dzika energia. Cerel ciął mieczem na prawo
i lewo, częściej jednak używał pięści. Jednego czy dwóch ranił
ostrzem, ale niezbyt poważnie.
W
powietrzu latały brązowe bomby gez, a gdy się skończyły, chłopcy
zaczęli ciskać kamieniami, jednocześnie posuwając się w stronę
nabrzeża.
Mieszkańcy
Reed weszli już na statek i ostatni maruderzy wspinali się po
trapie. Grupka wojowników była już tuż za nimi na drewnianym
pomoście. Cerel wrzasnął, odwracając ich uwagę i posłał w ich
stronę kilka większych kamieni. Dopadli do uzbrojonych mężczyzn i
rozgorzała walka.
Słyszał
krzyki ze statku, ale nie zwracał na nie uwagi. Wieśniacy okładali
wojowników prowizoryczną bronią, aż padali nieprzytomni bądź
ranni. Cerel machał na oślep mieczem i robił szybkie, nerwowe
uniki, aż w końcu spocił się i dostał zadyszki. Kiedy ostrze po
raz pierwszy wbiło się w jego ramię, krzyknął z bólu i
zaskoczenia, o mało nie wypuszczając z ręki broni. Z furią rzucił
się na wojownika, powalił go na ziemię i zaczął okładać
pięścią. Przez chwilę tarzali się pod nogami walczących, aż w
końcu Cerel nie miał wyjścia i wbił miecz w jego brzuch.
Ramię
bolało przy każdym ruchu i właściwie nie nadawało się już do
użytku. Pomógł Maredowi, a potem rzucił się na plecy strażnika,
który właśnie zamierzał zaatakować skulonego Tirila. Odciągnął
go od przyjaciela, a potem powalił na kolana i jednym ciosem w twarz
pozbawił przytomności. Tiril krzyknął ostrzegawczo i Cerel
odwrócił się na pięcie z wyciągniętym ostrzem, dosłownie w
ostatniej chwili. Atakujący go wojownik, sam nadział się na jego
miecz. Trysnęła krew, ochlapując mu szyję i tunikę. Cerel
odskoczył jak oparzony i poczuł jak do gardła podchodzi mu gorzka
żółć.
Ktoś
rzucił mu się od tyłu na szyję, ale to był tylko Mared.
-
Wygraliśmy! – Krzyknął, po czym popchnął go i sam popędził
do statku. Pozostali pobiegli za nim w triumfalnych podskokach.
Cerel minął ciała wojowników, zataczając się
jak pijany. Zlany potem i krwią, z bezwładnie zwisającą ręką,
praktycznie nie widział gdzie idzie. Kiedy wszedł na deski pokładu,
mężczyźni od razu zdjęli trap, odwiązali linę holowniczą i
chociaż nikt się na tym nie znał, przygotowali statek do
odpłynięcia.
Całą
grupę powitano jak bohaterów. Klepano ich po plecach i gratulowano,
a szczególnie Cerela. Wszyscy patrzyli teraz na niego zupełnie
inaczej, z szacunkiem i dumą. Shaia chwyciła go w objęcia i
obdarzyła słodkimi pocałunkami. Śmiała się i płakała w tym
samym czasie, a Vennil uściskał go serdecznie, jakby już uznał za
swojego syna.
-
Udało ci się – powtarzała przez łzy – Naprawdę nas ocaliłeś.
- Jesteś naszym bohaterem.
-
Dzięki tobie jesteśmy wolni.
- Co teraz? Gdzie płyniemy?
- A co z wioską? Wrócimy tu jeszcze?
Otoczyły go głosy i twarze, które widział i
słyszał jak przez mgłę. Miecz wypadł mu z drżącej ręki na
deski pokładu, i z pomocą Shai wdrapał się ciężkim krokiem na
sterówkę. Jego przyjaciele i kilku mężczyzn podążyło za nim.
Stanął przy burcie w momencie, gdy statek powoli odbijał od
brzegu. Patrzył na samotne chaty, drewniany mur, na nieprzytomnych
wojowników i tych, którzy wciąż próbowali usunąć z siebie
zawartość bomb gez.
Zmrużył
oczy i zmęczonym wzrokiem zapatrzył się w łagodne fale ciemnej
tafli wody. Słońce zaszło za horyzont i nadciągała chłodna noc.
Chociaż drżał na całym ciele, starał się trzymać prosto dopóki
statek nie wypłynął w morze. Dopiero wtedy przechylił się przez
reling i wymiotował tak długo, aż całkiem opadł z sił. Całe
ciało miał obolałe i ciężkie, jakby nagle zmieniło się w
kamień. Trzęsąc się jak w gorączce, przestał się zmuszać do
wysiłku i opadł na deski. Shaia i chłopacy natychmiast otoczyli go
półkolem, zaniepokojeni jego stanem. Podczas gdy kręcili się
wokół niego niczym hałaśliwe osy, Cerel pustym wzrokiem wpatrywał
się w nocne niebo. Kilka gwiazd mrugało do niego obojętnie.
-
Co ci jest?
- Jesteś chory?
Mared dostrzegł krew na jego ramieniu. Pobladł.
- Słuchajcie, on jest ranny.
-
Co? – Shaia kucnęła przy nim, by obejrzeć ranę. – Trzeba
natychmiast...
Ale Cerel nie usłyszał dalszej części, bo w
końcu rozluźnił mięśnie i odpłynął w ciemność.
***
Sato wciąż żył, ale oddychał coraz ciężej.
Ariel miała wrażenie, że całe wieki zajęło im dotarcie do
zamku. Bała się, że każda minuta działa na jego niekorzyść,
tym bardziej, że wstrząsały nim coraz większe konwulsje, a ciało
robiło się czerwone i gorące.
W pewnym momencie poczuła na ramieniu drobną
dłoń i obejrzała się na Xandera. Jego czerwone oko jarzyło się
intensywnie, a to niebieskie było pełne współczucia.
- Twój przyjaciel to silny wojownik, skoro
przeciwstawił się zaklęciu i wciąż żyje.
Z trudem przełknęła ślinę, gdy słone łzy
zapiekły ja w oczy. Czym prędzej zanieśli Sato do jej sypialni,
gdzie Nox ułożył go na łóżku. Gdy dotknęła rozpalonego czoła,
o mało się nie sparzyła.
- Lunno, czy możesz przynieść ręczniki i
zimną wodę? – zwróciła się gorączkowo do elfki, pochylona nad
przyjacielem. Jego ciało dygotało coraz mocniej, z otwartych ust
wydobywał się chrapliwy oddech. Czerwona siateczka żył zlewała
się niemal w jedną plamę.
Gdy Lunna wybiegła z komnaty, chłopiec wdrapał
się na łóżko, podczas gdy Argon od samego początku był tym
wszystkim niezadowolony.
- To zwierzołak podległy Balarowi. Musimy go
umieścić w celi i przesłuchać.
- Po pierwsze w tej chwili jest
nieprzytomny, a po drugie nic nam nie zrobi – warknęła, nawet na
niego nie patrząc.
- To wróg, Ariel. Jak tylko się ocknie, będzie
próbował nas zabić. Lepiej już, żeby umarł.
- Nie znasz go, więc lepiej się zamknij.
- Ariel! – kapitan był coraz bardziej
sfrustrowany – Jeśli go nie zamkniemy, popełnimy duży błąd.
Tak bardzo oszalałaś, żeby teraz zadawać się z wrogiem?
- Gdyby był nieprzyjacielem, nie ostrzegłby nas
przed krasnoludami – wtrącił Nox – Wiedział, że to go zabije,
a mimo to uciekł.
Ariel posłała chłopakowi wdzięczne
spojrzenie.
- Uleczysz go?
- To zaklęcie Posłuszeństwa go zabija.
Spróbuję, ale nie licz na wiele – po tych słowach dotknął jego
klatki piersiowej i przymknął powieki.
Ariel
tymczasem przysiadła na łóżku i nie zważając na wysoką
temperaturę, wzięła Sato za rękę. Urywany oddech czasem
przystawał na niebezpiecznie długie sekundy, a wtedy jej serce
również zamierało. Argon patrzył na nich chłodno i nawet nie
próbował pomagać.
Jak
tylko Lunna wróciła z
miską wody i naręczem ręczników, pospiesznie zaczęła okładać
nimi przyjaciela, próbując choć trochę schłodzić jego ciało.
Nie miała zbytniej nadziei, że to cokolwiek pomoże, jednak nie
chciała siedzieć bezczynnie i patrzeć jak cierpi.
- Co z nim? – Zapytała cicho Lunna.
-
Źle. Bardzo źle – Ariel moczyła kolejne ręczniki i bez
wytchnienia ocierała czerwoną twarz Sato, czoło i ręce. Nie
zauważyła, kiedy sama zaczęła się trząść.
-
On umiera – stwierdził któryś z bogów, nie chciała już nawet
rozróżniać ich głosów
Ariel nawet na niego nie spojrzała, tylko
jeszcze szybciej zaczęła zmieniać okłady. Lunna stanęła przy
Noxie i włączyła się w proces uzdrawiania. Po chwili zmarszczyła
brwi i zrobiła przerażoną minę, jednak się nie cofnęła.
-
Ariel – chłopiec przesunął się na łóżku i dotknął jej
ramienia – Już nic nie możemy zrobić. On umiera.
-
Nie! – Odepchnęła go gwałtownie, aż upadł na plecy i dalej,
uparcie robiła swoje – Uda mu się! Nox go wyleczy.
Jakby
usłyszał swoje imię, młody wojownik wyprostował się i odetchnął
cicho. Schował drżące dłonie za plecami i zerknął szybko na
Argona, który miał niebezpiecznie groźny wyraz twarzy. Potem
pokręcił powoli głową.
-
Już za późno. On zaraz...Lepiej będzie jak stąd wyjdziemy.
Ariel zamarła na sekundę, a jego słowa wydały
jej się całkowicie bez sensu. Przecież to niemożliwe, by po tym
wszystkim, gdy w końcu udało mu się uciec, miał umrzeć na darmo.
Nie powstrzymywała już łez, ani wzbierającej w niej rozpaczy.
Była wściekła, że nic nie może zrobić i jeszcze bardziej
wściekła na Balara, bo to oczywiście była wyłącznie jego wina.
Przez niego Sato umierał w okropnych męczarniach, a ona musiała na
to patrzeć. I to tylko dlatego, że wybrał wolność.
-
Nie – zaprotestowała głośno i zdecydowanie – Sato i ja coś
sobie przyrzekliśmy. Nie wiecie, co dla mnie zrobił. Był
pierwszym, który... – Przerwała, gdyż gula w gardle odebrała
jej głos.
Pochyliła
głowę i przytknęła czoło do dłoni umierającego przyjaciela.
Jego skóra parzyła, ale nie zwracała na to uwagi. Ktoś, chyba
Lunna dotknęła jej ramienia, ale Ariel nie potrzebowała teraz
współczucia, a cudu. Jednak skoro nawet Nox był bezsilny, to chyba
już nie było żadnej nadziei.
-
Ariel – Biały Kruk podszedł do niej i próbował odciągnąć od
łóżka – On zaraz eksploduje. Chodźmy stąd.
Odepchnęła go z krzykiem protestu, z powrotem
przylgnęła do łóżka i chwyciła Sato za rękę.
-
On wybuchnie! Chcesz zginąć razem z nim?
-
Tak! Nie zostawię go nawet na sekundę. To mój brat!
Argon
wymamrotał coś do siebie i zaczął nerwowo krążyć po komnacie.
Jednak po kilku chwilach doskoczył do łóżka, po czym chwycił
Lunnę i Noxa.
-
Bierzcie dziecko i idziemy stąd – zarządził władczo.
Wtedy jednak odezwał się Paralda. Chłopiec
powoli zsunął się z łóżka i stanął przy Ariel. Jego oko
rozjarzyło się intensywnie, zmieniając się w płynną czerwień.
-
Ten zwierzołak jest dla ciebie taki ważny?
- Tak. Jest dla mnie jak brat – odparła bez
wahania, drżącym głosem. Pociągnęła nosem i otarła rękawem
mokre policzki - Pomagał mi w kryjówce Balara. Bez niego bym tam
umarła.
-
Jak wiele jesteś gotowa dla niego poświęcić? - Tym razem
zabrzmiał głos Launy.
- Wszystko.
Chłopiec
skinął głową i zwrócił się do Argona.
-
Biały Kruku, czy możesz z łaski swojej przyprowadzić Kruczego
Króla?
Wojownik uniósł brwi.
-
Rivę? Po co?
- Bo cię o to proszę. I postaraj się zrobić
to szybko.
Argon spojrzał na Ariel, potem na umierającego
wojownika, ale nie ruszył się z miejsca. Zamiast niego to Nox
wyszedł pospiesznie z komnaty.
Ariel
nic z tego nie rozumiała i ponieważ nie chciała marnować ani
sekundy, zajęła się zmianą okładów. Lunna tymczasem zrobiła
coś, o czym nikt inny nie pomyślał. Pootwierała okna, wpuszczając
do środka ciepłe promienie popołudniowego słońca i powiew
świeżego powietrza.
Po
długich minutach Riva wpadł do komnaty jakby się paliło Podbiegł
do łóżka i ze zmarszczonym czołem przyjrzał się Sato, który
oddychał teraz chrapliwie, a jego ciało drżało w
niekontrolowanych konwulsjach.
-
Nox wspominał coś o zwierzołaku, ale... – W zamyśleniu,
ostrożnie dotknął jego rozpalonego czoła – Chyba go znam. To...
- Sato – znów zapiekły ją łzy, gdy załamała
ręce i spojrzała na niego błagalnie – Jak go uratować? On musi
żyć.
- Zabija go zaklęcie Posłuszeństwa. Sądzę,
że możesz coś z tym zrobić – przez usta chłopca przemówił
jeden z bogów.
Riva dopiero teraz zwrócił na niego uwagę. Gdy
zauważył czerwone oko, na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, a
zaraz potem skinął krótko głową.
- Naczynie. Więc w końcu raczyliście się
zjawić?
Chłopiec uśmiechnął się lekko.
- Tak, Kruczy Królu. Później przyjdzie czas na
wyjaśnienia, a teraz prosimy, abyś naprawił to, co uczynił twój
brat.
Król skrzywił się na dźwięk tego słowa, po
czym przeniósł poważne spojrzenie na Ariel.
- Skąd go znasz?
- Służył Balarowi, oczywiście wbrew własnej
woli. Pomagał mi.
- Jesteś pewna, że można mu ufać?
- Tak. Ile razy mam powtarzać?
- Wspominał coś o armii krasnoludów –
wtrącił cicho Nox – Jeśli naprawdę zmierzają w naszą stronę,
dobrze by było upewnić się, czy to prawda.
- Krasnoludy? Wielki Grod opuścił góry? –
Riva popatrzył na niego ze zdumieniem i nieco pobladł – Skoro
złamał warunki przymierza, to tylko z jednego powodu...
Riva w milczeniu przyjrzał się umierającemu,
po czym powoli zacisnął lewą dłoń w pięść. Następnie nabrał
powietrza, zerknął krótko na Argona, który zaczął kręcić
głową i położył dłoń na ramieniu Sato. Tam, gdzie pulsowało
czerwienią postrzępione pióro.
- Nie rób tego – Argon zaprotestował głośno,
wiedząc, co zaraz nastąpi.
Jednak było już za późno. Król pochylił się
nad zwierzołakiem i zamknął oczy, a na jego czole pojawiły się
bruzdy skupienia. Poza chrapliwym, urywanym oddechem i odległymi
krokami, w komnacie zaległa napięta, pełna wyczekiwania cisza. W
tym czasie elfka podeszła do Ariel i objęła ją ramieniem.
- Będzie dobrze – szepnęła uspokajająco.
- Skąd wiesz? – Nie patrzyła na nią, ale na
Sato. Próbowała wyobrazić sobie jego złote tęczówki pod
zamkniętymi powiekami i jego wesoły śmiech, ale tylko znów
zebrało jej się na płacz.
- Tylko Kruczy Król może przerwać to zaklęcie
– poinformował ich Launa, po czym nagle czerwone oko przybladło,
a chłopiec zachwiał się na łóżku.
Lunna
natychmiast wzięła go na ręce i jak tylko to zrobiła, położył
głowę na jej ramieniu i zasnął. Ariel pociągnęła nosem i
drżącą ręką dotknęła jego pleców.
-
Chyba się zmęczył.
-
Może bogowie zbyt długo kontrolowali jego ciało.
-
Zaniesiesz go do łóżka?
Lunna
popatrzyła na nią z niepokojem.
-
A ty? Dasz sobie radę?
-
Pewnie – spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej tylko
blady grymas – Idźcie już.
Z
niepewną miną spojrzała na Sato, potem na pochylającego się nad
nim króla i w końcu ruszyła do drzwi. Gdy wychodziła, odwróciła
się w progu i posłała Ariel pokrzepiający uśmiech.
Król
w tym czasie z wysiłkiem zmarszczył brwi, aż te prawie zetknęły
się u nasady nosa. Wszyscy wpatrywali się w jego lewą dłoń, a
Ariel aż wstrzymała oddech. Przez kilka długich sekund nic się
nie działo, tylko Sato zaczął coraz bardziej rzucać się na
łóżku. Nox stanął u jego wezgłowia i przytrzymał go za
ramiona.
Riva
pobladł jeszcze bardziej, a jego mięśnie wyraźnie się napięły.
Lewa dłoń, spoczywająca na ramieniu ze znamieniem nagle rozjarzyła
się najpierw ciemnym, potem czerwonym, a na końcu niebieskim
blaskiem. Wzdrygnął się kilka razy, jego napiętą twarz zrosił
pot, ale się nie odsunął, a wręcz jeszcze bardziej skoncentrował.
Ariel przyglądała mu się z niepokojem, ale gdy dostrzegła, że
Sato przestał się trząść, jego znamię zniknęło, oddech wrócił
do normalności, a skóra odzyskała normalny wygląd, wydała z
siebie głośny okrzyk radości.
Jednak jej ulgę szybko zastąpiło przerażenie. Riva krzyknął
nagle i jakaś siła odrzuciła go niemal na drugi koniec komnaty. Z
zamkniętymi oczami uderzył o róg kanapy i osunął się na złotą
posadzkę. Wił się na podłodze z twarzą wykrzywioną bólem,
uderzając się bokiem o nogi stolika.
-
Riva!
Kapitan
pierwszy do niego doskoczył i wziął na ręce. Ariel biegła za nim
z sercem w gardle.
Co
ja narobiłam? To moja wina.
-
Co się stało? Czy... – Argon jednak zignorował ją i ruszył do
komnaty króla.
-
Nox, za mną – rozkazał oschle nawet się za siebie nie oglądając.
Półelf
nie potrzebował komendy, bo już kroczył za nim niczym cień, a w
jego granatowych oczach pojawił się jakiś błysk niepokoju.
Ariel
stanęła w progu drugiej sypialni i zamarła, podczas gdy Argon
ułożył na łóżku wciąż rzucającego się króla, a Nox pochylił
się nad nim i zaczął badać.
Po raz pierwszy widziała Rivę w takim stanie i
była przerażona. Z rozpaczą zakryła dłonią usta, czując, że
to wszystko zaczyna ją przerastać. Gdyby wiedziała...
Gdybym wiedziała, że to zaszkodzi Rivie,
powstrzymałabym go? Ale wtedy Sato by umarł. Bogowie, nie chcę
dokonywać takich wyborów!
Widziała jak Riva cierpi, a to było coś,
na co w ogóle nie była przygotowana. Obaj byli jej przyjaciółmi i
nie chciała stracić żadnego z nich. A Riva był również królem.
W pewien sposób czuła się odpowiedzialna za jego bezpieczeństwo,
podobnie jak Argon.
Na sztywnych nogach zbliżyła się do łóżka i
jak zahipnotyzowana patrzyła jak przyciska dłoń do piersi i wije
się na pościeli, jakby przejął na siebie całą moc zaklęcia i
teraz wypalało go od środka. Jego ból odbierała jak własny, był
niczym smagnięcia biczem.
Chciała jakoś pomóc, jednak w tym momencie
Argon chwycił ją mocno za ramię i szarpnął do tyłu, niemal
pozbawiając równowagi.
- Co ty robisz? Puść mnie!
Zawlókł ją do drzwi, jednak wyrwała się i
odwróciła na pięcie, smagając go włosami po twarzy. Ruszyła
biegiem z powrotem w głąb komnaty, zdecydowana zrobić wszystko, by
pomóc królowi. Nox w tym czasie wyprostował lewą rękę Rivy i
właśnie podwijał rękaw. Na mgnienie oka mignęło jej coś
ciemnego, gdy niespodziewanie Argon stanął tuż przed nią,
zasłaniając cały widok i popchnął w stronę drzwi. Chciała
zaprotestować, jednak nie dał jej dojść do słowa. Był
zdenerwowany, a coś w wyrazie jego twarzy dosłownie ją zmroziło.
- Co się dzieje? Mogę jakoś pomóc? Riva... –
Wyrzucała z siebie słowa drżącym głosem, ale Argon wypchnął ją
za próg i spojrzał na nią chłodno.
- Riva jest w dobrych rękach – wycedził –
Lepiej wracaj do swojego zwierzołaka.
Po tych słowach zatrzasnął jej drzwi przed
nosem.
Ariel gapiła się na nie, jakby była w stanie
przebić je wzrokiem i zajrzeć do środka. Słyszała przytłumiony
głos Argona i jęki króla i zrobiło jej się zimno w środku.
Szarpnęła za klamkę, ale drzwi zostały zablokowane. Ze złością
załomotała w nie pięścią.
- Otwórz! – Krzyknęła, jednak nikt jej nie
odpowiedział.
Poruszała bezradnie klamką, ale wiedziała, że
to bezcelowe. Stojąc przy drzwiach, spojrzała w stronę łóżka,
gdzie leżał Sato i znów na drzwi. Z jej gardła wyrwało się
ciężkie westchnienie.
Nie sądziła, że ocalenie Sato odbędzie się
takim kosztem. I, że chwilowa radość z odzyskania przyjaciela
zamieni się w strach o życie drugiego.
***
Późnym wieczorem w całym zamku było tak
cicho, jakby wszyscy gdzieś zniknęli. Sato wciąż się nie
obudził, ale przynajmniej wiedziała teraz, że po prostu odpoczywa.
Nie była w stanie zasnąć, więc czuwała przy nim, głaskała go
po głowie, zaś myślami była w drugiej komnacie, przy Rivie. Nie
słyszała, żeby ktoś wychodził, czy wchodził i w ogóle panowała
taka cisza, aż dzwoniło w uszach. Czy Nox uleczył króla? Czy już
odzyskał przytomność?
Bezmyślnie patrzyła jak ostatnie
promienie słońca przesuwają się po złotej posadce i wsłuchiwała
się w miarowy oddech przyjaciela, który był teraz jedynym
dźwiękiem w pogrążającej się w mroku komnacie. Wciąż była
niespokojna i żeby zabić jakoś czas, bawiła się Mocą, tworząc
różnych wielkości kule światła i później patrzyła jak krążą
nad jej głową w chaotycznym tańcu. W końcu jednak nie mogła
dłużej wytrzymać, pogasiła wszystkie magiczne kule i zostawiła
śpiącego przyjaciela w ciemności, a sama zdecydowanym krokiem
podeszła do drzwi i naparła na nie, gotowa użyć Mocy, aby tylko
tam wejść.
Jednak od razu ustąpiły, aż z zaskoczeniem
potknęła się w progu i o mało nie wywróciła. Wyprostowała się
pospiesznie, poprawiła włosy, i zbliżyła się cicho do łóżka.
Argon siedział na stołku i drzemał ze
zwieszoną głową i rękami skrzyżowanymi na piersi. Kiwał się do
przodu i na boki i aż dziwne, że jeszcze nie spadł. Ariel stanęła
obok niego i spojrzała na Rivę. Podobnie jak Sato, spał spokojnie,
nieruchomo. Wciąż był nienaturalnie blady, co podkreślały
jeszcze jego czarne włosy, rozsypane teraz na poduszce,
gdzieniegdzie jeszcze wilgotne od potu. Wyglądał mizernie i chociaż
jego pierś unosiła się w równomiernym oddechu, miała wrażenie,
że wciąż jest bardzo słaby. Zagryzła wargi, gdyż znów chwyciły
ją wyrzuty sumienia.
- Grzeczność nakazuje najpierw zapukać - Argon
otworzył nagle oczy, jakby w ogóle nie spał i od razu zmarszczył
brwi - Nie powinnaś czuwać przy swoim zwierzołaku?
Ariel
spojrzała na niego ostro.
-
Sato jeszcze śpi. I nie nazywaj go tak.
- Przecież to jest zwierzołak. A w ogóle nie
powinnaś już spać?
-
Sądzisz, że w tych okolicznościach mogłabym zasnąć? Przyszłam
zobaczyć jak się czuje Riva.
Argon nie poruszył się na swoim stołku, tylko
zmrużył zielone oczy i przeniósł je na króla.
- Sądziłem, że teraz już nic cię nie
obchodzi, poza tym twoim niby przyjacielem – mówił przyciszonym
głosem, chociaż nie wyglądało na to by w tej chwili Rivę miało
cokolwiek obudzić – Dopóki nie przesłucham tego zwierzołaka,
nie zaufam mu tak szybko, jak ty. Nie sądziłem, że jesteś zdolna
przyjaźnić się z wrogiem.
- Myśl sobie co chcesz – odparowała ze
złością, również cicho – Sam widziałeś, że był związany
zaklęciem. Brzydził się służyć Balarowi i dawno chciał uciec.
- Więc dlaczego tego nie zrobił?
Odwróciła głowę i przez chwilę patrzyła na
niego w milczeniu.
- Czekał na odpowiedni moment. Poza tym inaczej
nie spotkałabym go, gdy byłam więziona. To on nauczył mnie języka
i wielu rzeczy.
- Kochasz go?
Miała wrażenie, że przez jego twarz przemknął
jakiś cień, a blizna na policzku zmarszczyła się lekko. Ariel to
pytanie bardziej zdenerwowało, niż zaskoczyło.
- Sato to mój brat krwi, nic więcej. Tak trudno
to zrozumieć?
- Co za bzdura – mruknął bardziej do siebie,
po czym dodał głośniej – Dla mnie to niczego nie zmienia. Skoro
ci tak na nim zależy, możesz go sobie zatrzymać, ale będzie
musiał zapracować na zaufanie.
Jej złość natychmiast się ulotniła i
uśmiechnęła się szeroko. I tak nie zamierzała rozstawać się
z Sato, ale miło było, że Biały Kruk nie zamierzał się o to
kłócić. Być może to niepokój o stan Rivy nieco go ułagodził.
- Naprawdę może zostać?
Nachmurzył się jeszcze bardziej i niedbale
wzruszył ramionami.
- Jednak nie oczekuj, że go zaakceptuję, czy
się z nim zaprzyjaźnię. I mam nadzieję, że to już ostatnia
osoba, którą przygarniasz. Jeszcze kilka dni i dowiem się, że
chcesz zaadoptować pół miasta.
Ariel miała ochotę go uściskać, jednak
zamiast tego pokiwała energicznie głową, w duchu ciesząc się
niczym małe dziecko
- Raczej już nie potrzebuję nikogo do szczęścia
– powiedziała z przekonaniem i uznając, że to koniec tematu,
przeszła na drugą stronę łóżka i usiadła na jego brzegu,
wpatrując się w nieruchomą twarz króla. To, że była tak gładka
i spokojna wcale jej nie pokrzepiało. Wyglądał teraz co najmniej o
kilka młodziej, chociaż wiedziała, że Argon jest zaledwie o rok
starszy – Dlaczego się nie budzi?
- Stracił sporo energii. Nox zrobił co w jego
mocy i teraz musi odpocząć.
- Ale nic mu nie będzie? – Zapytała z
niepokojem.
- Przeżyje, jeśli chcesz wiedzieć. Chociaż
nie sądziłem, że będziesz tym zainteresowana. Gdyby nie twój
upór, żeby uratować tego zwierzołaka...
Znów ten oskarżający ton, jakby to była jej
wina. Argon naprawdę wiedział, jak wyprowadzić ją z równowagi.
Jej dobry humor prysł i popatrzyła na niego chmurnie.
- Nie mów tak. Skąd mogłam wiedzieć, że do
tego dojdzie? Poza tym krasnoludy...
- Każdy z nas może polecieć na zwiady i
wytropić armię. Przyznaj, że to był tylko pretekst. Chciałaś
tylko by żył i nic innego cię nie obchodziło.
- Nieprawda – powstrzymała się by nie unieść
głosu, w jej oczach zalśniły łzy – Gdybym wiedziała, że to
zaszkodzi Rivie, nie prosiłabym go o to.
Argon uniósł brwi, w ironicznym zaskoczeniu.
-
Naprawdę? A sądziłem, że życie tego chłopaka jest dla ciebie
najważniejsze.
Znów zanosiło się na kłótnię, więc ugryzła
się w język, by nie powiedzieć o kilka słów za dużo. Odetchnęła
głęboko, przeniosła wzrok na chorobliwie bladą twarz Rivy i
ostrożnie, jakby był ze szła, dotknęła jego ręki.
- To tylko zmęczenie, tak? Niedługo powinien
dojść do siebie? – Zapytała cicho, a w jej głosie pojawiła się
drżąca nuta.
-
Tym razem – rzucił cierpko Argon. Przeszedł się wzdłuż
niewielkiej komnaty, oświetlonej tylko niewielką kulą światła i
przez chwilę stał przy oknie, zapatrzony w granatowe niebo – Masz
szczęście, że to go nie zabiło – dodał po dłuższej chwili.
-
Jak to? – Poczuła jak coś ciężkiego przygniata jej serce.
Niepokój, że usłyszy coś, czego bardzo nie chciałaby wiedzieć.
Argon westchnął cicho w półmroku i
niespiesznie z powrotem usiadł na stołku. Przygarbił się i utkwił
wzrok w Rivie. Zauważyła przy tym, że jego zielone oczy nieco
złagodniały.
- Wiedział, jakie jest ryzyko, ale i tak zrobiłby to jeszcze raz. Dla
ciebie. Zawsze był nierozsądny, ale tym razem przegiął.
- Nie rozumiem...
- Zaklęcie Posłuszeństwa to jedna z
najpotężniejszych aspektów kruczej Mocy. Balar stał się naprawdę
potężny i bezwzględny, skoro tak łatwo go nadużywa.
- Ale Riva też jest Kruczym Królem. Potrafił
zlikwidować to zaklęcie.
Spojrzał na nią ponuro.
- Ledwo – przyznał oschle – Obaj powinni
dysponować jednakową Mocą, jednak...
Ariel powoli przełknęła ślinę.
- Jednak...?
Milczał długo, a po wyrazie jego twarzy
poznała, że właśnie podejmuje jakąś trudną decyzję. W końcu
odetchnął.
- Sama zobacz. Riva powinien ci to powiedzieć
już wcześniej, ale nie miał odwagi. I nigdy nie będzie mieć, a
powinnaś znać prawdę, żeby następnym razem nie narażać go na
coś takiego.
Wskazał podbródkiem w stronę łóżka i
chociaż nie wiedziała o co chodzi, posłusznie spuściła wzrok.
Lewa ręka króla spoczywała bezwładnie wzdłuż boku, z dłonią
skierowaną wnętrzem do góry. Mimowolnie musnęła palcami czarne
znamię przecięte czerwoną pręgą. Jego skóra była nienaturalnie
ciepła, jakby miał gorączkę. Przypomniała sobie, że wcześniej,
kiedy trzymał ją za rękę, również to czuła.
- Widziałam to...
-
Wyżej. Podwiń rękaw.
Zrobiła
to i natychmiast otworzyła szeroko oczy. Zachłysnęła się
powietrzem i stłumiła okrzyk. Im dłużej patrzyła, tym ogarniała
ją coraz większa zgroza.
Od
nadgarstka do łokcia jego rękę pokrywały ciemnoczerwone plamy,
jakby z pękniętych żył pod skóra rozlała się krew. Odchodziły
od nich drobne ciemne żyłki, oplatając przedramię gęstą siatką.
Niektóre kończyły się tuż za łokciem.
-
To...to... – Nie potrafiła wydusić z siebie słowa, zszokowana
tym widokiem.
- To trucizna – wyjaśnił chrapliwym głosem –
Rozprzestrzenia się z każdym użyciem Mocy. Jest coraz słabszy.
- Czy to go...
- Zabije? Tak.
Żelazna obręcz zacisnęła się wokół jej
gardła. Przenosiła wzrok z twarzy Rivy, na jego rękę i z
powrotem, wciąż nie wierząc, że to prawda. Najpierw te wszystkie
rewelacje o Balarze, a teraz to.
Czy te złe informacje nigdy się nie skończą?
-
Nie ma na to żadnego antidotum? Przecież trzeba go ratować.
Dlaczego nic nie robicie? – utkwiła w Argonie pełne pretensji
spojrzenie.
Biały
Kruk nawet nie drgnął.
- Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Gdyby
istniał jakiś sposób, już dawno bym go znalazł. Jedyne co nam
pozostało, to chronić króla i pilnować, by jak najmniej korzystał
ze swojej Mocy. To...chociaż trochę przedłuży jego życie.
Potrząsnęła głową, aż kolorowe kosmyki
opadły jej na twarz. Nie siliła się by je odgarnąć.
-
Jak...Jak to się stało? Kiedy...?
Argon obrócił powoli głowę i zmroził ją
przeszywającym spojrzeniem. W jego zielonych tęczówkach płonął
jakiś blask, którego nie potrafiła zinterpretować. Nagle
zrozumiała, że kapitana i Rivę łączyło znacznie więcej niż
przyjaźń. Byli niczym bracia, od dziecka razem. Argon poświęcił
swoje życie dla króla i nie potrafił się pogodzić z tym, że w
ostateczności zawiedzie i nie zdoła go ochronić.
To wszystko dostrzegła w jego oczach, a także
głęboko skrywany ból. Kiedy w końcu się odezwał, miała
wrażenie, że każde słowo kosztuje go nadludzki wysiłek. Jakby
powiedzenie tego na głos było w pewnym sensie ostatecznym wyrokiem.
- W tę noc, gdy Balar zabił ich rodziców,
walczyliśmy. Ta blizna jest pamiątką tamtego wydarzenia –
dotknął przelotnie policzka i przeniósł wzrok na łóżko –
Żałuję każdego dnia, że to nie na mnie spadło to przekleństwo.
Gdy walczył z Rivą zmienił miecz na sztylet. Wtedy...nie
wiedziałem dlaczego. Zranił go w krucze znamię i wtedy Riva
stracił przytomność na bardzo długo. Tamto ostrze musiało być
zatrute już wcześniej. Uwierz mi, że robiliśmy wszystko,
sprowadziliśmy najlepszych medyków, testowaliśmy wszystkie możliwe
antidota. To coś w jakiś sposób połączyło się z jego Mocą i
żywi się nią, jednocześnie zatruwając jego ciało. Gdy dotrze do
serca, zabije go.
Ariel słuchała go coraz bardziej wstrząśnięta.
A więc to znowu Balar. Jego własny brat. Dobrze, że siedziała, bo
inaczej nogi odmówiłyby jej posłuszeństwa.
Ujęła delikatnie lewą dłoń króla i
zacisnęła na niej palce, podczas gdy po jej policzkach płynęły
łzy. Miała uczucie, że chyba nigdy w życiu nie płakała tyle, co
w ostatnich dniach.
- Może ja spróbuję? – Wiedziała, że to
bezcelowe, zanim zadała to pytanie.
- Nie. Nox uśmierza jego ból i spowalnia
proces. To wszystko, co możemy zrobić.
-
A więc czekacie, aż on umrze?
-
Szukamy lekarstwa – poprawił spokojnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz