piątek, 1 lipca 2016

Rozdział 24

       Późną nocą w sali audiencyjnej nad długim stołem paliło się kilka magicznych kul światła. Riva siedział u szczytu i skąpany w ich ciepłym blasku, odbijającym się od złotej posadzki, zaciskał splecione dłonie, jakby się modlił. Tak naprawdę po prostu czekał na pozostałych. Jako pierwszy zjawił się Argon i jak zwykle od razu dostrzegł jego bladą twarz i znużenie. Kapitan usiadł obok ze zmarszczonym czołem.
       - Może odłożymy to na później? – Zapytał, zerkając ukradkiem na jego lewą dłoń.
      Riva schował ją pod stół i zacisnął w pięść. Uśmiechnął się blado.
     - Mamy za dużo spraw do omówienia, a o tej porze nikt nas nie podsłucha. Poza tym...
    W tym momencie do sali wkroczyła Ariel, a za nią elfia księżniczka. Odświeżona i w nowej sukience wyglądała o wiele lepiej. Ze zwieszoną głową i zapuchniętymi od płaczu oczami, dygnęła przed nimi i zajęła miejsce przy długim stole, a Ariel nawet na sekundę nie odstępowała jej na krok.
      - Co one tu robią? – Syknął cicho Argon, obrzucając elfkę niechętnym spojrzeniem.
    - Czas przedstawić ją pozostałym – król uśmiechnął się przelotnie do Ariel. Może i był samolubny, jednak jej bliskość działała na niego lepiej niż uzdrawiające moce Noxa. Od ich pierwszego spotkania po latach nie potrafił się nią nacieszyć i gdyby mógł, nie spuszczałby jej z oka nawet na sekundę.
      Argon nie miał okazji zaprotestować, gdyż w końcu przybyli wojownicy z Zakonu. Bez płaszczy, jedynie w prostych spodniach i tunikach wyglądali całkiem zwyczajnie. Poza odznaczającym się znamieniem na czole. Z zaciekawieniem zerkając na elfkę, kłaniali się kolejno i zajmowali miejsce wokół stołu.
     Riva wyprostował ramiona i popatrzył na nich kolejno. Czuł na sobie uważne spojrzenie kapitana, jakby ten chciał przewiercić go na wylot. To prawda, że martwił się ostatnimi wydarzeniami, ale to nie było nic nowego. Jego największy problem polegał na tym, że był coraz słabszy, a ból coraz większy. I Argon doskonale to wiedział.
    Riva zastanawiał się, jakby tu zakończyć najszybciej to spotkanie, gdy napotkał zielone oczy Ariel. Jej uśmiech, nawet najsłabszy był dla niego niczym ogrzewający promień słońca. Skinął głową i zwrócił się do wojowników:
     - Przepraszam was za tą późną porę, ale nie ufam tutejszej służbie, a za dnia wszyscy są za bardzo zajęci.
    - To zrozumiałe, Wasza Wysokość – Garet pokiwał głową i splótł dłonie pod brodą – Nikt z nas z pewnością jeszcze nie spał.
     Arwel ziewnął szeroko i potarł zmrużone oczy. Zaraz jednak skłonił się pospiesznie.
    - Tak, oczywiście, że nie spaliśmy.
    Riva uśmiechnął się pod nosem, ale zaraz spoważniał.
    - Dobrze. Przede wszystkim chciałem przedstawić wam księżniczkę Lunnę z Zielonego Lasu.
  Oczy zebranych natychmiast skierowały się w stronę skulonej elfki, którą Ariel obejmowała delikatnie ramieniem. Błękitne oczy Lunny uniosły się na mężczyzn, a spozierająca z nich rozpacz i ból były wręcz namacalne. Patrzyli na nią w milczeniu i na szczęście obyło się bez komentarzy. Argon wymruczał coś pod nosem i tylko on jeden miał surowy, niezadowolony wyraz twarzy. Pewnie dlatego, że przeczuwał co zaraz nastąpi.
      Riva skinął dłonią, przyciągając uwagę z powrotem na siebie.
    - Lunna zjawiła się w Gildrarze by prosić hrabiego o pomoc dla swojego ludu. Jak już pewnie wszyscy wiecie Zielony Las został zniszczony. Było już za późno na interwencję, a zresztą i tak nie mieliśmy tam kogo wysłać. Księżniczka Lunna...
     - Proszę, Kruczy Królu, nie nazywaj mnie tak – głos Lunny był słaby i wypełniony smutkiem, ale przynajmniej w końcu się odezwała. Po tym jak wylała morze łez, a potem długo leżała jak w transie, był to pierwszy krok ku lepszemu.
     - Dlaczego? – Ariel wciąż obejmowała ją ramieniem jakby chciała uchronić przed resztą świata – Przecież jesteś księżniczką. Twoi rodzice...
     - Moi rodzice nie żyją, a wcześniej wygnali mnie z Zielonego Lasu – odsunęła się z zaciśniętymi ustami i z trudem wyprostowała. Gdy uniosła głowę i powiodła wzrokiem po zebranych, na jej bladej twarzy pojawiła się determinacja – Nie jestem już księżniczką, ani Kapłanką Luny. Nie mam żadnego prawa, by nosić te tytuły.
     Bracia popatrzyli po sobie i przy stole zapanowało zamieszanie. Arwel, który do tej pory tylko ziewał, nagle się ożywił, a Oran wiercił się na swoim krześle i wpatrywał się w elfkę, jakby nigdy wcześniej nie widział żadnego przedstawiciela jej rasy.
     - Dlaczego zostałaś wygnana?
    - Zrobiłaś coś złego?
    - Jak długo przebywasz w Gildrarze?
     - Byłaś Kapłanką Luny?
    Pytania następowały jeden po drugim, jednak mężczyźni byli bardziej zaciekawieni, niż wrogo nastawieni. Na szczęście nie było z nimi Kolla i Darela. Ci wojownicy lubili wprowadzać zamęt i do wszystkiego podchodzili z rezerwą, a król naprawdę nie miał teraz siły na kłótnie i uciszanie sporów. Miał nadzieję, że ta narada przebiegnie szybko i bez problemów. I wciąż do tego dążył.
    - Uspokójcie się! – krzyknął w końcu Argon.
    Riva odchrząknął i skinął mu głową. Zanim się odezwał, przez chwilę obserwował uważnie Lunnę, przypominając sobie ich długą, szczerą rozmowę. Nie miał wątpliwości, że nie powinien jej odsyłać, ani zostawiać.
      - Uważam, że Lunna powinna udać się z nami do Malgarii i zamieszkać w zamku.
    Po tych słowach zapanowała bardzo długa cisza, a zaskoczeni bracia patrzyli na siebie bez słowa, jakby zupełnie nie wiedzieli jak zareagować.
     - Jestem za. Nie możemy przecież jej zostawić – odezwała się Ariel.
     - Oszalałeś? – Argon popatrzył na przyjaciela z groźną dezaprobatą – To tylko zbędny balast. Kto będzie niańczył tą rozkapryszoną księżniczkę, kiedy my będziemy bronić miast?
    - Hej, jak możesz?! – Ariel naskoczyła na niego ze złością – Ona wszystko słyszy, wiesz? Jeśli zamierzasz ją obrażać, to lepiej od razu się zamknij, albo wyciągnę ten twój za długo język i przykleję nim usta.
     Argon popatrzył na nią ponuro, podczas gdy kilku braci zachichotało cicho. Riva uśmiechnął się mimowolnie pod nosem.
     Zupełnie jak kiedyś. Ciekawe czy byłaby taka odważna, gdyby wiedziała, co zrobiłby osobie na jej miejscu. Nawet ja wolę go nie drażnić.
     - Zaskoczyłeś nas, Wasza Wysokość – odezwał się Reeth, który zmarszczył gęste brwi i pocierał w namyśle brodę – Rozumiem jej sytuację, jednak tak naprawdę nic o niej nie wiemy.
     - Dokładnie – wtrącił Ylon – Nie możemy wprowadzać do zamku wszystkich napotkanych osób.
     Nawet Nox przyznał im rację.
    - To wciąż elfka. Nawet, jeśli nam to nie przeszkadza, nie wiadomo jak zareagują ludzie. I zgadzam się z Argonem. W obecnych czasach nie możemy sobie pozwolić na marnowanie czasu niepotrzebnymi sprawami. Skoro poradziła sobie do tej pory, może lepiej będzie, jeśli pójdzie swoją drogą.
      - Jak dla mnie, może z nami zostać – Arwel uniósł rękę i uśmiechnął się do Lunny i Ariel.
     - Widzisz? – Argon popukał niecierpliwie w blat stołu – Większość jest przeciw. Skoro mamy to już za sobą, może zajmiemy się ważniej...
     - Nie – Riva popatrzył ostro najpierw na przyjaciela, potem na resztę braci –Na razie pozwólcie jej uporać się ze stratą rodziny i jej ludu. Co do tego czy z nami zostanie, ja i Ariel podjęliśmy już decyzję – pospiesznie uciszył kilka głosów protestu i dodał ze zniecierpliwieniem – Znałem królową Niadai i jej męża i jestem im to winien. Poza tym Lunna uczyła się na Kapłankę Luny, więc posiada Moc, która może nam się przydać. Okażcie jej trochę zrozumienia i sympatii, a przekonacie się jak wiele potrafi. A teraz – z ciężkim westchnieniem osunął się na oparcie krzesła i przejechał dłonią po włosach – Noxie, Arwelu, jak wygląda sytuacja w Zielonym Lesie?
     Po zapadniętej decyzji Lunna jakby nieco się odprężyła i zdobyła nawet na nikły uśmiech. Za to Ariel cała poweselała i uściskała elfkę, jakby już były siostrami.
     Podczas gdy za oknami panowała głęboka noc, za sprawą magicznych kul w sali było jasno jak w dzień. Wszyscy przybrali ponure miny, gdy Arwel na przemian z Noxem zaczęli zdawać raport z tego, co zostało z Zielonego Lasu. Przetrwał jedynie królewski zamek, ale nikt nie przeżył. Miasto i część lasu zostały doszczętnie spalone.
     - A Rairi i centaury? – zapytał Argon.
    Nox pokręcił głową. Chociaż wydawał się spokojny, wręcz jakby obojętny, nawet w jego ciemnych oczach czaił się smutek.
  - Poza stratowaną ziemią wokół lasu nie natknęliśmy się na ich ślady. Zdążyli uciec i prawdopodobnie wędrują pod iluzją niewidzialności.
     Przy stole zapanowała posępna, grobowa atmosfera. Lunna spuściła głowę i otarła ukradkiem łzy.
     - To moja wina...Gdybym jej wtedy nie spotkała...
    - To niczyja wina – uspokoił ją Riva, sam w ponurym nastroju. Elfy. Taka strata...A miałem nadzieję pozyskać w nich sojuszników. Pomyślał z żalem, po czym odezwał się głośno: - Ta Rairi zaczyna mnie coraz bardziej niepokoić. Czy możliwe, żeby zmierzała teraz do Gildraru?
      Argon skrzyżował przed sobą ramiona i przez chwilę wpatrywał się w jedną z magicznych kul.
     - Nie sądzę – odparł po namyśle – Jest cwana, może nawet bardziej od Balara. Wie, że tu jesteśmy i raczej nie zaryzykuje bezpośredniego starcia tak wcześnie. Zanim ją spotkamy osobiście, narobi w Elderolu niezłego bałaganu.
     - Nie możemy z nią walczyć, dopóki nie zgromadzimy odpowiedniej siły – Riva zmarszczył brwi i potarł skronie. Był tak zmęczony, że nawet myślenie przychodziło mu z trudem - W tej chwili chyba tylko Malagria jest najlepiej strzeżona.
      Arwel poruszył się na krześle, jakby nagle coś sobie przypomniał.
      - I jest jeszcze sprawa tych dziwnych ataków. Kiedy byłem z Falenem poza miastem, zupełnie bez powodu zaatakowała nas grupa zwierzołaków. Kiedy chciałem przesłuchać jednego, nagle po prostu wybuchł. Wszyscy mieli te znamiona z postrzępionymi piórami.
       - Zaklęcie Posłuszeństwa – wymamrotała głucho Ariel.
      Riva zacisnął szczęki i pobladł. Kątem oka dostrzegł zaniepokojone spojrzenie kapitana i pokręcił tylko głową. Spojrzał z uwagą na młodego wojownika.
     - Dziękuję, Arwelu. Wiemy już, że to sprawka Balara. Od teraz musimy być bardziej czujni, bo możemy być atakowani wszędzie i przez kogokolwiek. Poza Rairi, po której nie wiemy czego się spodziewać, Balar również nie pozostaje bezczynny.
      - No, ale może nie będzie tak źle – Ariel popatrzyła na nich z nadzieją w błyszczących oczach –    Garet tworzy tarczę i pułapki, pozostali patrolują miasto i...
     - Tarcza to pewna ochrona, ale nie jest doskonała – łysy wojownik patrzył wprost na króla i mrużył swoje śpiące oczy – Potrzebujemy wyszkolonych wojowników, przynajmniej częściowo odpornych na magiczne ataki.
       Riva skinął głową.
      - I będą. Udało mi się przeznaczyć na ten cel odpowiednią ilość złota ze skarbca Sorrina. Niestety większość wydawał bezmyślnie na swoje potrzeby, więc nie jest tego tyle, ile bym chciał. Po przeszkoleniu ich przez Argona i wyposażeniu w ochronne tarcze, miasto przynajmniej nie będzie takie bezbronne – widział na twarzach braci niepewność i pytania, ale na dzisiaj miał już dosyć. Ból w lewej ręce znów targnął jego ciałem i koniecznie potrzebował odpoczynku. Podobnie jak Ariel, która powstrzymywała się od ziewania – Chciałbym jak najszybciej wrócić do Malgarii, ale prowincja potrzebuje naszej pomocy. Reeth – tu zwrócił się do starszego wojownika – Odwiedzisz wszystkie wioski i ewakuujesz ludzi do miasta. Tutaj przynajmniej będą w stanie się bronić – gdy mężczyzna skinął głową na znak zgody, kontynuował: - Ylon i Oran zajmą się patrolowaniem miasta, a Arwel pomoże Garetowi we wzmacnianiu tarczy i pułapek. Arwelu, skontaktuj się przy okazji z Falenem, niech ostrzeże strażników, aby byli bardziej czujni i niech sam patroluje okolice – na koniec popatrzył na Argona – A ty przyjacielu, chciałbym, abyś udał się do Sallen i sprawdził jak wygląda sytuacja w tamtej prowincji. Porozmawiaj z hrabią Elhorem, aby zwiększył liczbę wojowników i również pozostał czujny. Skoro Rairi zniszczyła Zielony Las, możliwe, że spróbuje ich także zaatakować – odetchnął i potoczył wzrokiem wokół stołu – To wszystko. Możecie odejść.
Bracia zaczęli wstawać posłusznie, kłaniać się i wychodzić.
       - A ja? – Zapytała nagle Ariel.
      - Mi też pozwólcie coś robić – zawtórowała jej Lunna.
      Riva spojrzał na nie z namysłem. To prawda. Chyba od tej pory będzie musiał brać je pod uwagę. A Ariel zawsze była nadgorliwa i nie potrafiła usiedzieć w miejscu.
     - A wy najlepiej, jeśli...
     Przerwał Argonowi machnięciem ręki i uśmiechnął się lekko.
    - Na razie możecie pomóc w patrolowaniu miasta. A ty Ariel możesz rozglądać się za kolejnym kamieniem, gdyż może być gdziekolwiek.
      Ariel to wystarczyło, gdyż pożegnała się szybko i razem z Lunną opuściły salę.
     Gdy zostali w końcu sami, Riva pozwolił sobie na grymas bólu i ciężkie westchnienie. Nawet nie wiedział kiedy kropelki potu osiadły na jego czole i skroni. Zaciśniętą lewą pięść przycisną do piersi. Ten ból... Był coraz silniejszy, i coraz bardziej utrudniał mu zwykłe funkcjonowanie.
      Argon pochylił się ku niemu i z poważną troską dotknął jego ramienia.
     - Za dużo pracujesz.
   - Przecież jestem królem. Muszę – wymamrotał, przymykając powieki. Jedna kula po drugiej rozpraszały się powoli, pogrążając ich w coraz większym mroku.
     - Wykończysz się, a przecież jeszcze niczego nie zaczęliśmy - w głosie Argona pobrzmiewała nuta niepokoju i nagany – Jadłeś chociaż kolację?
     - Chyba tak.
     - Chyba? - Kapitan westchnął ciężko – W takim razie chociaż się prześpij.
    Był zbyt zmęczony by protestować, kiedy wojownik pomógł mu wstać i zaprowadził do niewielkiej komnaty, mieszczącej się tuż obok Ariel. Specjalnie taką wybrał, aby mieć ją jak najbliżej przy sobie. To był kolejny przejaw jego egoizmu.
      Czuł się zupełnie jak dziecko, gdy Argon pomagał mu się przebrać, a potem wsadził do łóżka i nakrył kołdrą.
      - Wiesz, że nie mogę spać – odezwał się w końcu cicho.
     - Przynajmniej spróbuj. Może tym razem dla odmiany przyśni ci się coś miłego.
     - Chciałbym. Nie lubię, kiedy zachowujesz się jak mój ojciec, ale co ja bym bez ciebie zrobił?
     - Na pewno byś sobie poradził, chociaż nie potrafię sobie tego wyobrazić – kapitan roześmiał się cicho,
      - Leć Argonie do tego Sallen, ale wracaj szybko. Nie rób nic pochopnie.
     - Oczywiście. Śpij już Wasza Wysokość – kapitan skłonił się w progu, skryty w ciemnościach, po czym zamknął drzwi.
     Mimo obaw, Riva zasnął niemal natychmiast. Jednak dobrze wiedział, że nigdy nie uwolni się od tego koszmaru. Jak każdej nocy cofnął się w czasie i znów jako nastolatek skradał się do sypialni rodziców. Była burzowa noc, trzymał w ręku sztylet, a w powietrzu wyczuwał napięcie i śmierć. Czuł chłód posadzki pod bosymi stopami i ciężar błękitnej rękojeści sztyletu, na której zaciskał kurczowo palce - jakby naprawdę tam był, uwięziony w czasie, w tej konkretnej chwili. Wiedział, co będzie za chwilę, wiedział, co czeka go za podwójnymi drzwiami. Znał tą scenę na pamięć, a mimo to za każdym razem coś ciężkiego chwytało go za gardło, a serce pękało z rozpaczy.
     Oślepiający błysk. Dwa ciała na podłodze. Mignięcie postaci w czarnym płaszczu. Zimny, tak bardzo znajomy uśmiech.
      - Teraz twoja kolej.
     Z jego gardła wyrwał się rozpaczliwy krzyk, który zagłuszył nawet kolejny grzmot. Na chwilę nogi odmówiły mu posłuszeństwa, zaraz jednak zerwał się z posadzki i z ochrypłym wrzaskiem rzucił się na górującą nad nim postać i wzniósł swój sztylet...
      - Riva, obudź się!
      Ktoś szarpał go za ramię i nagle ocknął się na siedząco, z jedną ręką wzniesioną do góry, jakby wciąż dzierżyła ostrze. Pot spływał mu po czole i plecach, serce wciąż waliło, jakby miało wyskoczyć z piersi. Zamrugał powiekami i rozejrzał się po komnacie, oświetlonej teraz niewielką żółtą kulą. Obok siedziała Ariel i patrzyła na niego z przerażeniem i troską. Musiał ją obudzić, gdyż była boso, w koszuli nocnej i miała potargane włosy.
       - Przepraszam – opuścił w końcu rękę i westchnął głęboko – Głośno krzyczałem?
      - Akurat nie spałam, więc... – Chciała, by wyszło żartobliwie, ale wiedział, że skłamała. Mówiły to jej zaspane oczy.
      - Przepraszam.
      Odgarnęła do tyłu włosy i usiadła wygodniej.
      - Każdemu czasem zdarzają się koszmary. Wiem coś o tym.
     Riva patrzył na nią przez chwilę, po czym zwiesił głowę i zacisnął blade palce na pościeli. Lewa ręka znów ćmiła bólem, chociaż tak dawno używał Mocy. Na szczęście długi rękaw wszystko skrywał.
       - Tak, tyle że mi codziennie śni się to samo. Zawsze. Dlatego boję się spać.
      - Przykro mi. A mogę wiedzieć... – Przerwała i potrząsnęła głową – Nie. Jeśli nie chcesz...
     - Chcę – uspokoił się nieco, chociaż tamto dławiące uczucie pozostało. A także wrażenie łez pod powiekami. Ostrożnie ujął jej dłoń i dopiero wtedy wykrztusił – Codziennie...śnię o śmierci rodziców. Zawsze jest to samo. Jest burza, jakby świat walił się na głowy, a ja skradam się korytarzem ze sztyletem, tym, który dostałem...Nie, to nieważne. W każdym razie jak tylko zamknę oczy, to widzę ich martwe ciała w ich własnej sypialni. Potem następuje błysk i widzę zabójcę...
      Zwiesił głos i westchnął chrapliwie. Ariel uścisnęła go mocniej za rękę, próbując jakoś pocieszyć. Tak samo jak kiedyś, gdy się zranił, a ona, zaledwie trzyletnia dziewczynka dmuchała na jego ranę tak długo, aż rzeczywiście przestała boleć. Jej obecność była sama w sobie kojąca.
      - Nie wiedziałam, że ktoś ich zabił – szepnęła ze smutkiem.
      Popatrzył jej uważnie w oczy.
- Nie ktoś, Ariel. Balar. To on zabił naszych rodziców.
      Dostrzegł na jej twarzy zgrozę, a potem nienawiść i odrazę. Zacisnęła szczęki.
      - Moich rodziców też zabił. Pokazał mi to w swoich wspomnieniach – wyznała w końcu drżącym z emocji głosem.
Riva skinął głową i bez słowa przygarnął ją do siebie, zanurzając twarz w jej gęstych włosach i wdychając ich zapach. Jako dziecko kochała jaśmin i zawsze była otoczona ich zapachem. Teraz nie wyczuwał już kwiatów, ale coś innego. Coś nowego, czego musiał się dopiero nauczyć.
- Zostaniesz ze mną? – Wyszeptał nagle, wprost w jej kark. Kiedy zamarła w jego objęciach, odsunął się i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem – Jako przyjaciel oczywiście. Jesteś moją dobrą wróżką, która odgarnia koszmary.
       Roześmiała się cicho.
       - Chyba nie mam aż takiej Mocy.
      - Masz, tylko o tym też zapomniałaś. Już raz odgoniłaś moje koszmary. A miałaś tylko trzy lata.
- Hmm, to w takim razie spróbuję.
      Położyli się obok siebie wciąż trzymając się za ręce. Nakrył ją kołdrą i przez jakiś czas patrzył jej prosto w oczy. W końcu kula światła zniknęła, pogrążając ich w ciemności. Otoczył go jej łagodny śmiech.
       - Miałeś spać, a nie się na mnie gapić.
      - Tak jest, moja pani.
      Przez resztę nocy po raz pierwszy od wielu lat spał spokojnie i twardo niczym dziecko.


***


       Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem o tym podłym, zdradzieckim draniu?
     Wcześniej nawet nie wiedziała, że tak bardzo można kogoś nienawidzić. To, czego dowiedziała się od Rivy spowodowało, że coś w niej pękło. Od rana nie mogła nic przełknąć. Na niczym też nie mogła się skupić i ominął ją nawet moment, kiedy Argon i reszta opuścili miasto. Czuła wokół siebie naładowane powietrze, a muśnięcia wiatru poruszały jej włosami nawet w budynku. Skoro ona się tak czuła, to ciekawe jak to wszystko znosił Riva. Czy było mu łatwiej, bo się do tego przyzwyczaił?
       Głupia, jak można przyzwyczaić się do faktu, że twój własny brat zamordował twoich rodziców i stał się zwyczajnie zły, podły i...
       W dodatku tragedia Lunny i elfów z Zielonego Lasu odbierała jako osobisty cios.
     Było późne południe i na szczęście nikogo po drodze nie spotkała, gdy w biegu pokonała złote korytarze posiadłości i wypadła na ogród. Służba schodziła jej z drogi, pewnie wystraszona otaczającymi ją podmuchami wiatru. Skierowała się na tyły zamku, gdzie ostatnio ćwiczyła z Argonem. Słońce wisiało wysoko na niebie, po którym pływało tylko kilka chmurek. Zupełnie nie zapowiadało się na deszcz.
       Ale Ariel sama zamierzała to zmienić.
     Rozłożyła białe skrzydła i wzleciała na wysokość jednej z wież. Czuła, że powietrze wokół niej wariuje, drga, rozgrzewa się i domaga uwolnienia. Rozłożyła ramiona i całkowicie bez żadnych zahamować dała się wchłonąć przez złoty ogień. W jednej sekundzie świat wokół niej eksplodował milionami drobinek, wypełniających nawet jej nozdrza i płuca. Uniosła ręce, a wiatr wokół niej wirował i targał jej sukienką i włosami, jakby zapraszał do zabawy. Nie zwracała na to uwagi, całkowicie skupiając się na odnajdywaniu i przyciąganiu kolejnych warstw chmur, które już po krótkim czasie całkowicie zakryły niebo i słońce.
       To nie jest takie trudne.
     Zerwał się silniejszy wiatr, który poruszył konarami drzew. Pierwsza kropla zmoczyła jej czoło. Natychmiast otoczyła się barierą, która chroniła przed deszczem i zimnem. Tylko Noxowi przyszło do głowy by ją tego nauczyć, jako jednej z podstawowych umiejętności. I całkiem przydatnej.
      W następnej chwili lunął prawdziwy deszcz, a Ariel w końcu poczuła się lekka i znów radosna. Roześmiała się głośno, machnęła skrzydłami i poleciała w kierunku miasta. Śmignęła ponad dachami, obserwując jak ludzie próbują znaleźć schronienie przed nagłą ulewą. Przystanęła na dachu tawerny i przez chwilę patrzyła na kupców osłaniających swoje towary i żebraków, których zmiana pogody chyba wcale nie poruszyła. Potem wzbiła się w zachmurzone niebo i przecinając strumienie deszczu, zrobiła kilka rund wokół miasta. Chmury ciągnęły się poprzez całą jego długość i szerokość rozłożonych skrzydeł, a nawet jeszcze dalej. Dawno nie latała i to poczucie wolności oraz smak wiatru wręcz odurzały. Nurkowała między budynki, by po chwili wznieść się jeszcze wyżej, wykonywała w powietrzu salta i piruety, jakby była małym dzieckiem.
       Niespodziewanie zapragnęła porozmawiać z Rivą, więc zanurkowała w stronę złotego zamku. Szare chmury i zacinający deszcz utrudniały widoczność. Ariel tylko na sekundę spuściła wzrok i gdy poderwała głowę nagle tuż przed sobą ujrzała wysoką wieżę świątyni. Była tuż na wyciągnięcie ręki i nie miała szans by ją minąć. Machnęła desperacko skrzydłami, próbując wyhamować i przekręciła się gwałtownie na bok, ale i tak zderzyła się z nią całą siłą rozpędu. Zdążyła jeszcze osłonić głowę i całe uderzenie przyjęła na ramię i bark. Nawet przez szum deszczu i wiatru usłyszała nieprzyjemny trzask. Ból dosłownie ją zamroczył i jej skrzydła rozpłynęły się bezgłośnie, gubiąc po drodze kilka piór. Zaczęła spadać niebezpiecznie szybko, ale nie czuła strachu, bo ledwo utrzymywała kontakt z rzeczywistością. Zobaczyła pod sobą przemykających ludzi i brukowaną ulicę i przemknęło jej tylko przez myśl, że to może naprawdę zaboleć.
    Nagle ktoś chwycił ją gwałtownie w pasie i poderwał do góry. Wtedy całkiem straciła przytomność.
     Ocknęła się na trawie, w otoczeniu krzaków róż, wydzielających tak intensywny zapach, że aż mdliło. Pierwsze co zobaczyła, to granatowe oczy Noxa i jego spokojną, ale skupioną twarz. Miała wrażenie, że jej ciało stało się jakby obce i nieposłuszne. Szczególnie ta część, która przyjęła na siebie zderzenie z wieżą. Jęknęła głośno i dopiero wtedy dostrzegł, że się obudziła. Dotykał jej ramienia i czuła jak jego energia wnika w jej ciało.
     - Dobrze, że się obudziłaś. Na szczęście to nic poważnego, tylko zwykłe złamanie. Może trochę zaboleć.
     Poczuła gorąco i mrowienie, a potem trzask gdzieś w środku, kiedy kość wskoczyła na swoje miejsce. Nie było to bolesne, tylko nieco nieprzyjemne, więc tylko zacisnęła szczęki. Gdy skończył, pomógł jej usiąść. Dla próby poruszyła ręką, która znów była sprawna.
     - Dziękuję – uśmiechnęła się do niego, ale półelf pozostał poważny. Coś w jego oczach skojarzyło jej się z Argonem. Podobnie na nią patrzył, gdy był o coś zły – No co? – Spytała ostrożnie.
     - Nie będę cię krytykował, chociaż to, co zrobiłaś nie było zbyt mądre. Gdybyś nie osłoniła w porę głowy, mogłoby to się skończyć o wiele gorzej.
      - Hmm, faktycznie. Nie powiesz nikomu? Szczególnie Argonowi?
    Nox westchnął cicho, wyprostował się i poprawił opadające na twarz białe kosmyki. Ariel spojrzała na niebo, które z powrotem się rozjaśniło, a chmury gdzieś rozpłynęły, jakby w ogóle nie padało. Ale przecież ziemia wciąż była wilgotna, a krople rosy na trawie i krzewach migotały w ciepłych promieniach słońca.
       Naprawdę mi się udało! Potrafię przywoływać deszcz!
      Nieświadomy jej cichej satysfakcji, pomógł jej wstać jakby nic nie ważyła.
    - Tym razem zachowam to dla siebie, ale może z twoim szczęściem lepiej sama nie oddalaj się poza mury zamku – odparł nieco sarkastycznie.
      Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i zmarszczyła czoło. Może faktycznie powinna bardziej uważać, bo najwidoczniej kłopoty same lubiły ją znajdywać. Kiedy przypomniała sobie jak blisko była zderzenia z brukiem, przeszły ją ciarki.
      - Niech będzie. A skąd w ogóle wiedziałeś gdzie jestem? – Zainteresowała się nagle, bo nie przypominała sobie, żeby wcześniej go widziała.
      Usiedli na pobliskiej ławce w otoczeniu herbacianych róż, skąpanych w słońcu. Nox dotknął płatków najbliższego kwiatu, wciąż wilgotnych po krótkim, ale intensywnym deszczu. Czy jej się zdawało, czy był bledszy niż zazwyczaj? Jego palce lekko drżały. W końcu uśmiechnął się do niej nieznacznie, ale granatowe oczy pozostały bez wyrazu.
   - Byłaś tak zaabsorbowana sobą, że gdy przechodziłaś przez ogród nie zauważyłaś, że odpoczywałem na ławce. Obserwowałem jak przywołujesz deszcz, a potem latałem za tobą po mieście. Argon miał rację, twierdząc, że trzeba cię pilnować.
       Ariel przewróciła oczami i trąciła go ramieniem.
     - Przesadza, po prostu czasem mam pecha.
     - Czasem? A tak w ogóle szybko się rozwijasz. Nie miałem jeszcze okazji być świadkiem takiego widowiska.
    - Po prostu musiałam się jakoś wyładować – kucnęła przy krzaku róży i wciągnęła ich słodki zapach – Teraz czuję się znacznie lepiej. Jakby ta ulewa tkwiła we mnie i musiała się wydostać.
     - Coś się stało?
    - Hmm, dowiedziałam się... – Zerknęła na niego przez ramię i przez mgnienie oka dostrzegła na jego gładkiej twarzy cień smutku. Lubiła Noxa, ale jego poważna natura nieco ją deprymowała.
      - Czego się dowiedziałaś?
      - Tylko kolejnych obrzydliwych rzeczy o Balarze. Zdenerwowałam się, ale mam nadzieję, że to się już nie powtórzy.
       - Nie powiesz mi, o co chodzi?
      - Chyba i tak o wszystkim wiesz, po prostu... – z powrotem usiadła obok i spojrzała na niego w zamyśleniu – A gdzie twoja rodzina, Noxie? Masz rodziców?
      Milczał dosyć długo, aż w końcu odwrócił głowę i wbił palce w drewnianą ławkę. Zdawało się, że aż za mocno.
    - Miałem. Mój ojciec był człowiekiem i umarł dawno temu. Matki nie znałem i nawet jej nie pamiętam – po chwili wzruszył niedbale ramionami i wyprostował się – Argon może zawsze jest zajęty, ale naprawdę dobrze mnie wychował. Jest moją jedyną rodziną.
       Skinęła głową, wstała i zaczęła przechadzać się po ogrodzie. Niedaleko krzątali się ogrodnicy i dzisiaj w całym zamku było cicho i spokojnie. Obcy ludzie nie kręcili się już po całej posiadłości, a brama była zamknięta. Chyba Riva przemówił hrabiemu do rozumu i teraz obaj praktycznie nie wychodzili z gabinetu. Bracia dostali swoje zadania i opuścili miasto, więc poza nimi była tu tylko służba.
      Słowa Noxa przypomniały jej, że ona też miała swojego brata. Może nie prawdziwego, raczej przyjaciela, którego tak traktowała. Sato. Nie przestała o nim myśleć, nawet po tym, jak rzucił się na nią wtedy w obozie. Wierzyła, że robił to wszystko wbrew własnej woli i że jeszcze kiedyś się spotkają. Zdawało się, że minęły wieki od ich wspólnego przesiadywania w bibliotece i długich rozmów. Nie sądziła, że tak bardzo się za tym stęskni.
      Aby nie myśleć o bolesnych rzeczach chciała zaproponować Noxowi, by z nim potrenował, kiedy usłyszeli kroki.
      - Co tam robicie?
    Lunna zbliżyła się do nich z lekkim uśmiechem. Powoli dochodziła do siebie i Ariel naprawdę zaczynała ją lubić.
     - Kontemplujemy być może jedyne tak spokojne popołudnie – Nox przyjrzał jej się z góry na dół z czymś jakby bardzo nikłym uśmiechem.
     - Po prostu leniuchujemy – Ariel odgarnęła z twarzy włosy i wyszczerzyła zęby – Przyłączysz się?
      Lunna skinęła głową i przysiadła na trawie, pod krzewami róż.
     - Zdawało mi się, że przed chwilą padało, ale to nieco dziwne, bo na niebie ledwo widać kilka chmur.
      Nox demonstracyjnie rozejrzał się po ogrodzie, a Ariel zachichotała i opadła obok niej, zaplątując się w fałdy sukienki. Wciąż było jej w niej nieco niewygodnie i koniecznie musiała postarać się o jakieś spodnie.
      - Cóż, faktycznie to nie było całkiem naturalne zjawisko.
     Lunna zamrugała, popatrzyła na Ariel, potem w górę i znów na Ariel, mając przy tym zabawny wyraz twarzy. W końcu przytknęła dłoń do ust i zrobiła wielkie oczy.
      - To ty? – Wykrztusiła ze zdumieniem.
      Ariel pokiwała z zadowoleniem głową, po czym ostentacyjnie wzruszyła ramionami.
      - Cóż, to nic takiego. Tylko niewielki deszczyk...
     - Niewielki? – Lunna złapała ją za ramiona, a w jej oczach pojawiły się iskierki podekscytowania. Nox prychnął cicho jakby się zaśmiał – Czy wiesz, Ariel ile naczytałam się o twoim rodzie? Studiowałam linię twoich przodków aż do samego Niezwyciężonego.
      - Naprawdę? – Teraz to Ariel była zdumiona i zaskoczona – Nie wiedziałam, że jest o nas w książkach. I wiesz o...Gathalagu?
       Nox wyprostował się i z uwagą spojrzał na elfkę.
      - Więc istnieją jednak księgi zawierające prawdziwą historię?
      Lunna zerknęła na niego krótko, po czym ponownie skupiła się na Ariel.
     - Tak i tak. Elfy posiadają bardzo stare zapiski sięgające samych dni stworzenia i przechowują je dla następnych pokoleń, przepisując do grubych ksiąg... – Urwała nagle, pobladła i szybko spuściła głowę – To znaczy, posiadały. Prawdopodobnie spłonęły, razem z...
       Ariel rozumiała jej ból po stracie bliskich, więc bez słowa przytuliła ją krótko. Nox odchrząknął.
      - W każdym razie Najstarsi z Rohe również powinni posiadać takie zapiski.
      Lunna otarła wilgotne oczy i skinęła głową.
      - Z pewnością – spojrzała na Ariel i przez chwilę po prostu przyglądała się jej twarzy i pasemkom. Wyglądała przy tym jakby chłonęła widok zupełnie nowej dla niej istoty – Studiowałam Moc Liry i możliwości Kamieni – ten temat widocznie ją fascynował, gdyż powrócił błysk w jej oczach – Czytałam o tym, że Lira posiadała Trzecie Oko – wskazała na jej szare pasemko – Masz szczęście. Bez tego twoim poprzednikom zajmowało miesiące albo lata nim ujarzmili żywioły. Przywoływanie burzy czy deszczu to jedna z najpotężniejszych aspektów władania żywiołem. A ty tak po prostu... – Westchnęła na koniec z wyraźnym podziwem.
      Ariel była zdumiona samym faktem, że historia jej rodu od początku była skrupulatnie zapisywana przez elfy. Gdyby tylko miała taką możliwość, sama zapragnęła przejrzeć te księgi, bo czuła, że w porównaniu do Lunny naprawdę nic o sobie nie wie. Zerknęła na Noxa, ale ten ze spokojem słuchał elfki, a jego twarz była niczym wyrzeźbiona z marmuru. Jakby nie miał w sobie ani krzty emocji.
       - Faktycznie Trzecie Oko jest bardzo przydatne – przyciągnęła kolana pod brodę i poprawiła skraj sukienki. Zamyśliła się na chwilę, przetrawiając te wszystkie informacje – Wszystko pięknie, ale nadal nie wiem jak ostatecznie mam wygrać z Gathalagiem. Przecież nie zrzucę mu na głowę hektolitry deszczu. To go raczej nie powstrzyma.
      Oboje wzdrygnęli się na dźwięk tego imienia, jednak Ariel zupełnie nie zrozumiała dlaczego.  Popatrzyli na nią tak, jakby zrobiła coś zakazanego.
      - Myślałam, że Biały Kruk przekazał ci wiadomość – mruknęła elfka, skrobiąc się w zamyśleniu po policzku.
       Ariel uniosła brwi.
      - Jaką wiadomość?
     - Jak to jaką, tą... – Nagle Lunna spoważniała i popatrzyła na nią ze zmarszczonym czołem – Nic ci nie powiedział
      - Ale co takiego?
      Wstała i lekkim krokiem zaczęła spacerować w tą i z powrotem wyraźnie czymś ożywiona.
     - Czyżby zapomniał? Sądziłam, że wszyscy wiedzą, ale może... – Mamrotała do siebie, na moment zapominając, że jest obserwowana.
        Nox wodził za nią wzrokiem z dziwnym wyrazem na twarzy.
      - Lunno? – Odezwał się w końcu chyba po raz pierwszy ponaglającym tonem – Czy możesz nam wyjaśnić, o co chodzi?
       Ariel również wstała, coraz bardziej zaintrygowana. Skrzyżowała przed sobą ramiona i oparła się o pobliskie drzewko.
       - Co takiego Argon miał mi przekazać?
    Lunna w końcu przestała krążyć i popatrzyła na nich kolejno. Jedną dłonią musnęła swój medalion, a drugą odrzuciła do tyłu warkocz.
      - No dobrze. Wygląda na to, że wiecie mniej o Białym Kruku niż mój lud – widząc ich autentycznie zaciekawione miny, zaczęła mówić: – Kiedy Lira prosiła bogów o pomoc w pokonaniu jej ojca, zesłali jej cztery Kamienie dające Moc władania żywiołami, to już z pewnością wiecie. Lira była tak szczęśliwa, że od razu wzięła dary i pobiegła walczyć z Niezwyciężonym. Nie wysłuchała bogów do końca, bo gdyby tak zrobiła, wiedziałaby, że nigdy nie zniszczy go samymi Kamieniami. Po trzech dniach walki, gdy była już na skraju wyczerpania, bogowie wysłali posłańca, Białego Kruka, który miał jej przekazać list. Była w nim informacja jak zabić Niezwyciężonego.
        Ariel wyprostowała się powoli, a ramiona same jej opadły.
      - Zabić?! – wykrztusiła – Chcesz powiedzieć, że można go zabić?
     Lunna z powagą pokiwała głową.
      - Skoro do tej pory żaden Potomek tego nie zrobił, wygląda na to, że jednak ten list nie dotarł na miejsce. Prawdopodobnie wiadomość musiała zaginąć gdzieś po drodze. Trzeba zapytać Białego Kruka, czy coś wie na ten temat. Bez niego co najwyżej będziesz mogła powtórzyć zaklęcie wiążące duszę Niezwyciężonego, a potem to samo zadanie spadnie na twoje dzieci i tak dalej, w nieskończoność.
     Ariel nie wiedziała, czy te słowa powinny ją cieszyć, czy przerażać. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, więc opadła na ławkę obok Noxa. Nagle zaschło jej w ustach.
       - A co jeśli znajdziemy ten list? – Zapytała ostrożnie, chociaż znała już odpowiedź. Odpowiedź, która napełniała słabą nadzieją.
       Na usta elfki wypłynął blady uśmiech.

     - Wtedy Ariel zdobędziesz wiedzę, która pozwoli ci raz na zawsze zabić tą mroczną istotę i przywrócić światu spokój. Twój ród będzie wolny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych