Późną nocą w sali audiencyjnej nad długim
stołem paliło się kilka magicznych kul światła. Riva siedział u
szczytu i skąpany w ich ciepłym blasku, odbijającym się od złotej
posadzki, zaciskał splecione dłonie, jakby się modlił. Tak
naprawdę po prostu czekał na pozostałych. Jako pierwszy zjawił
się Argon i jak zwykle od razu dostrzegł jego bladą twarz i
znużenie. Kapitan usiadł obok ze zmarszczonym czołem.
- Może odłożymy to na później? – Zapytał,
zerkając ukradkiem na jego lewą dłoń.
Riva schował ją pod stół i zacisnął w
pięść. Uśmiechnął się blado.
- Mamy za dużo spraw do omówienia, a o tej
porze nikt nas nie podsłucha. Poza tym...
W tym momencie do sali wkroczyła Ariel, a za nią
elfia księżniczka. Odświeżona i w nowej sukience wyglądała o
wiele lepiej. Ze zwieszoną głową i zapuchniętymi od płaczu
oczami, dygnęła przed nimi i zajęła miejsce przy długim stole, a
Ariel nawet na sekundę nie odstępowała jej na krok.
- Co one tu robią? – Syknął cicho Argon,
obrzucając elfkę niechętnym spojrzeniem.
- Czas przedstawić ją pozostałym – król
uśmiechnął się przelotnie do Ariel. Może i był samolubny,
jednak jej bliskość działała na niego lepiej niż uzdrawiające
moce Noxa. Od ich pierwszego spotkania po latach nie potrafił się
nią nacieszyć i gdyby mógł, nie spuszczałby jej z oka nawet na
sekundę.
Argon nie miał okazji zaprotestować, gdyż w
końcu przybyli wojownicy z Zakonu. Bez płaszczy, jedynie w prostych
spodniach i tunikach wyglądali całkiem zwyczajnie. Poza
odznaczającym się znamieniem na czole. Z zaciekawieniem zerkając
na elfkę, kłaniali się kolejno i zajmowali miejsce wokół stołu.
Riva wyprostował ramiona i popatrzył na nich
kolejno. Czuł na sobie uważne spojrzenie kapitana, jakby ten chciał
przewiercić go na wylot. To prawda, że martwił się ostatnimi
wydarzeniami, ale to nie było nic nowego. Jego największy problem
polegał na tym, że był coraz słabszy, a ból coraz większy. I
Argon doskonale to wiedział.
Riva zastanawiał się, jakby tu zakończyć
najszybciej to spotkanie, gdy napotkał zielone oczy Ariel. Jej
uśmiech, nawet najsłabszy był dla niego niczym ogrzewający
promień słońca. Skinął głową i zwrócił się do wojowników:
- Przepraszam was za tą późną porę, ale nie
ufam tutejszej służbie, a za dnia wszyscy są za bardzo zajęci.
- To zrozumiałe, Wasza Wysokość – Garet
pokiwał głową i splótł dłonie pod brodą – Nikt z nas z
pewnością jeszcze nie spał.
Arwel ziewnął szeroko i potarł zmrużone oczy.
Zaraz jednak skłonił się pospiesznie.
- Tak, oczywiście, że nie spaliśmy.
Riva uśmiechnął się pod nosem, ale zaraz
spoważniał.
- Dobrze. Przede wszystkim chciałem przedstawić
wam księżniczkę Lunnę z Zielonego Lasu.
Oczy zebranych natychmiast skierowały się w
stronę skulonej elfki, którą Ariel obejmowała delikatnie
ramieniem. Błękitne oczy Lunny uniosły się na mężczyzn, a
spozierająca z nich rozpacz i ból były wręcz namacalne. Patrzyli
na nią w milczeniu i na szczęście obyło się bez komentarzy.
Argon wymruczał coś pod nosem i tylko on jeden miał surowy,
niezadowolony wyraz twarzy. Pewnie dlatego, że przeczuwał co zaraz
nastąpi.
Riva skinął dłonią, przyciągając uwagę z
powrotem na siebie.
- Lunna zjawiła się w Gildrarze by prosić
hrabiego o pomoc dla swojego ludu. Jak już pewnie wszyscy wiecie
Zielony Las został zniszczony. Było już za późno na interwencję,
a zresztą i tak nie mieliśmy tam kogo wysłać. Księżniczka
Lunna...
- Proszę, Kruczy Królu, nie nazywaj mnie tak –
głos Lunny był słaby i wypełniony smutkiem, ale przynajmniej w
końcu się odezwała. Po tym jak wylała morze łez, a potem długo
leżała jak w transie, był to pierwszy krok ku lepszemu.
- Dlaczego? – Ariel wciąż obejmowała ją
ramieniem jakby chciała uchronić przed resztą świata – Przecież
jesteś księżniczką. Twoi rodzice...
-
Moi rodzice nie żyją, a wcześniej wygnali mnie z Zielonego Lasu –
odsunęła się z zaciśniętymi ustami i z trudem wyprostowała. Gdy
uniosła głowę i powiodła wzrokiem po zebranych, na jej bladej
twarzy pojawiła się determinacja – Nie jestem już księżniczką,
ani Kapłanką Luny. Nie mam żadnego prawa, by nosić te tytuły.
Bracia popatrzyli po sobie i przy stole
zapanowało zamieszanie. Arwel, który do tej pory tylko ziewał,
nagle się ożywił, a Oran wiercił się na swoim krześle i
wpatrywał się w elfkę, jakby nigdy wcześniej nie widział żadnego
przedstawiciela jej rasy.
-
Dlaczego zostałaś wygnana?
- Zrobiłaś coś złego?
-
Jak długo przebywasz w Gildrarze?
- Byłaś Kapłanką Luny?
Pytania następowały jeden po drugim, jednak
mężczyźni byli bardziej zaciekawieni, niż wrogo nastawieni. Na
szczęście nie było z nimi Kolla i Darela. Ci wojownicy lubili
wprowadzać zamęt i do wszystkiego podchodzili z rezerwą, a król
naprawdę nie miał teraz siły na kłótnie i uciszanie sporów.
Miał nadzieję, że ta narada przebiegnie szybko i bez problemów. I
wciąż do tego dążył.
-
Uspokójcie się! – krzyknął w końcu Argon.
Riva
odchrząknął i skinął mu głową. Zanim się odezwał, przez
chwilę obserwował uważnie Lunnę, przypominając sobie ich długą,
szczerą rozmowę. Nie miał wątpliwości, że nie powinien jej
odsyłać, ani zostawiać.
-
Uważam, że Lunna powinna udać się z nami do Malgarii i zamieszkać
w zamku.
Po tych słowach zapanowała
bardzo długa cisza, a zaskoczeni bracia patrzyli na siebie bez
słowa, jakby zupełnie nie wiedzieli jak zareagować.
-
Jestem za. Nie możemy przecież jej zostawić – odezwała się
Ariel.
- Oszalałeś? – Argon popatrzył na
przyjaciela z groźną dezaprobatą – To tylko zbędny balast. Kto
będzie niańczył tą rozkapryszoną księżniczkę, kiedy my
będziemy bronić miast?
- Hej, jak możesz?! – Ariel naskoczyła na
niego ze złością – Ona wszystko słyszy, wiesz? Jeśli
zamierzasz ją obrażać, to lepiej od razu się zamknij, albo
wyciągnę ten twój za długo język i przykleję nim usta.
Argon popatrzył na nią ponuro, podczas gdy
kilku braci zachichotało cicho. Riva uśmiechnął się mimowolnie
pod nosem.
Zupełnie jak kiedyś. Ciekawe czy byłaby
taka odważna, gdyby wiedziała, co zrobiłby osobie na jej miejscu.
Nawet ja wolę go nie drażnić.
- Zaskoczyłeś nas, Wasza Wysokość – odezwał
się Reeth, który zmarszczył gęste brwi i pocierał w namyśle
brodę – Rozumiem jej sytuację, jednak tak naprawdę nic o niej
nie wiemy.
-
Dokładnie – wtrącił Ylon – Nie możemy wprowadzać do zamku
wszystkich napotkanych osób.
Nawet Nox przyznał im rację.
-
To wciąż elfka. Nawet, jeśli nam to nie przeszkadza, nie wiadomo
jak zareagują ludzie. I zgadzam się z Argonem. W obecnych czasach
nie możemy sobie pozwolić na marnowanie czasu niepotrzebnymi
sprawami. Skoro poradziła sobie do tej pory, może lepiej będzie,
jeśli pójdzie swoją drogą.
- Jak dla mnie, może z nami zostać – Arwel
uniósł rękę i uśmiechnął się do Lunny i Ariel.
- Widzisz? – Argon popukał niecierpliwie w
blat stołu – Większość jest przeciw. Skoro mamy to już za
sobą, może zajmiemy się ważniej...
- Nie – Riva popatrzył ostro najpierw na
przyjaciela, potem na resztę braci –Na razie pozwólcie jej uporać
się ze stratą rodziny i jej ludu. Co do tego czy z nami zostanie,
ja i Ariel podjęliśmy już decyzję – pospiesznie uciszył kilka
głosów protestu i dodał ze zniecierpliwieniem – Znałem królową
Niadai i jej męża i jestem im to winien. Poza tym Lunna uczyła się
na Kapłankę Luny, więc posiada Moc, która może nam się przydać.
Okażcie jej trochę zrozumienia i sympatii, a przekonacie się jak
wiele potrafi. A teraz – z ciężkim westchnieniem osunął się na
oparcie krzesła i przejechał dłonią po włosach – Noxie,
Arwelu, jak wygląda sytuacja w Zielonym Lesie?
Po
zapadniętej decyzji Lunna jakby nieco się odprężyła i zdobyła
nawet na nikły uśmiech. Za to Ariel cała poweselała i uściskała
elfkę, jakby już były siostrami.
Podczas gdy za oknami panowała głęboka noc, za
sprawą magicznych kul w sali było jasno jak w dzień. Wszyscy
przybrali ponure miny, gdy Arwel na przemian z Noxem zaczęli zdawać
raport z tego, co zostało z Zielonego Lasu. Przetrwał jedynie
królewski zamek, ale nikt nie przeżył. Miasto i część lasu
zostały doszczętnie spalone.
- A Rairi i centaury? – zapytał Argon.
Nox pokręcił głową. Chociaż wydawał się
spokojny, wręcz jakby obojętny, nawet w jego ciemnych oczach czaił
się smutek.
-
Poza stratowaną ziemią wokół lasu nie natknęliśmy się na ich
ślady. Zdążyli uciec i prawdopodobnie wędrują pod iluzją
niewidzialności.
Przy stole zapanowała posępna, grobowa
atmosfera. Lunna spuściła głowę i otarła ukradkiem łzy.
-
To moja wina...Gdybym jej wtedy nie spotkała...
-
To niczyja wina – uspokoił ją Riva, sam w ponurym nastroju. Elfy.
Taka strata...A miałem nadzieję pozyskać w nich sojuszników.
Pomyślał z żalem, po czym odezwał się głośno: - Ta Rairi
zaczyna mnie coraz bardziej niepokoić. Czy możliwe, żeby zmierzała
teraz do Gildraru?
Argon
skrzyżował przed sobą ramiona i przez chwilę wpatrywał się w
jedną z magicznych kul.
-
Nie sądzę – odparł po namyśle – Jest cwana, może nawet
bardziej od Balara. Wie, że tu jesteśmy i raczej nie zaryzykuje
bezpośredniego starcia tak wcześnie. Zanim ją spotkamy osobiście,
narobi w Elderolu niezłego bałaganu.
- Nie możemy z nią walczyć, dopóki nie
zgromadzimy odpowiedniej siły – Riva zmarszczył brwi i potarł
skronie. Był tak zmęczony, że nawet myślenie przychodziło mu z
trudem - W tej chwili chyba tylko Malagria jest najlepiej strzeżona.
Arwel poruszył się na krześle, jakby nagle coś
sobie przypomniał.
- I jest jeszcze sprawa tych dziwnych ataków.
Kiedy byłem z Falenem poza miastem, zupełnie bez powodu zaatakowała
nas grupa zwierzołaków. Kiedy chciałem przesłuchać jednego,
nagle po prostu wybuchł. Wszyscy mieli te znamiona z postrzępionymi
piórami.
- Zaklęcie Posłuszeństwa – wymamrotała
głucho Ariel.
Riva zacisnął szczęki i pobladł. Kątem oka
dostrzegł zaniepokojone spojrzenie kapitana i pokręcił tylko
głową. Spojrzał z uwagą na młodego wojownika.
- Dziękuję, Arwelu. Wiemy już, że to sprawka
Balara. Od teraz musimy być bardziej czujni, bo możemy być
atakowani wszędzie i przez kogokolwiek. Poza Rairi, po której nie
wiemy czego się spodziewać, Balar również nie pozostaje
bezczynny.
- No, ale może nie będzie tak źle – Ariel
popatrzyła na nich z nadzieją w błyszczących oczach – Garet
tworzy tarczę i pułapki, pozostali patrolują miasto i...
-
Tarcza to pewna ochrona, ale nie jest doskonała – łysy wojownik
patrzył wprost na króla i mrużył swoje śpiące oczy –
Potrzebujemy wyszkolonych wojowników, przynajmniej częściowo
odpornych na magiczne ataki.
Riva skinął głową.
-
I będą. Udało mi się przeznaczyć na ten cel odpowiednią ilość
złota ze skarbca Sorrina. Niestety większość wydawał bezmyślnie
na swoje potrzeby, więc nie jest tego tyle, ile bym chciał. Po
przeszkoleniu ich przez Argona i wyposażeniu w ochronne tarcze,
miasto przynajmniej nie będzie takie bezbronne – widział na
twarzach braci niepewność i pytania, ale na dzisiaj miał już
dosyć. Ból w lewej ręce znów targnął jego ciałem i koniecznie
potrzebował odpoczynku. Podobnie jak Ariel, która powstrzymywała
się od ziewania – Chciałbym jak najszybciej wrócić do Malgarii,
ale prowincja potrzebuje naszej pomocy. Reeth – tu zwrócił się
do starszego wojownika – Odwiedzisz wszystkie wioski i ewakuujesz
ludzi do miasta. Tutaj przynajmniej będą w stanie się bronić –
gdy mężczyzna skinął głową na znak zgody, kontynuował: - Ylon
i Oran zajmą się patrolowaniem miasta, a Arwel pomoże Garetowi we
wzmacnianiu tarczy i pułapek. Arwelu, skontaktuj się przy okazji z
Falenem, niech ostrzeże strażników, aby byli bardziej czujni i
niech sam patroluje okolice – na koniec popatrzył na Argona – A
ty przyjacielu, chciałbym, abyś udał się do Sallen i sprawdził
jak wygląda sytuacja w tamtej prowincji. Porozmawiaj z hrabią
Elhorem, aby zwiększył liczbę wojowników i również pozostał
czujny. Skoro Rairi zniszczyła Zielony Las, możliwe, że spróbuje
ich także zaatakować – odetchnął i potoczył wzrokiem wokół
stołu – To wszystko. Możecie odejść.
Bracia
zaczęli wstawać posłusznie, kłaniać się i wychodzić.
-
A ja? – Zapytała nagle Ariel.
-
Mi też pozwólcie coś robić – zawtórowała jej Lunna.
Riva spojrzał na nie z namysłem. To prawda.
Chyba od tej pory będzie musiał brać je pod uwagę. A Ariel zawsze
była nadgorliwa i nie potrafiła usiedzieć w miejscu.
- A wy najlepiej, jeśli...
Przerwał Argonowi machnięciem ręki i
uśmiechnął się lekko.
-
Na razie możecie pomóc w patrolowaniu miasta. A ty Ariel możesz
rozglądać się za kolejnym kamieniem, gdyż może być
gdziekolwiek.
Ariel
to wystarczyło, gdyż pożegnała się szybko i razem z Lunną
opuściły salę.
Gdy
zostali w końcu sami, Riva pozwolił sobie na grymas bólu i ciężkie
westchnienie. Nawet nie wiedział kiedy kropelki potu osiadły na
jego czole i skroni. Zaciśniętą lewą pięść przycisną do
piersi. Ten ból... Był coraz silniejszy, i coraz bardziej utrudniał
mu zwykłe funkcjonowanie.
Argon pochylił się ku niemu i z poważną
troską dotknął jego ramienia.
-
Za dużo pracujesz.
- Przecież jestem królem. Muszę –
wymamrotał, przymykając powieki. Jedna kula po drugiej rozpraszały
się powoli, pogrążając ich w coraz większym mroku.
- Wykończysz się, a przecież jeszcze niczego
nie zaczęliśmy - w głosie Argona pobrzmiewała nuta niepokoju i
nagany – Jadłeś chociaż kolację?
-
Chyba tak.
- Chyba? - Kapitan westchnął ciężko – W
takim razie chociaż się prześpij.
Był zbyt zmęczony by protestować, kiedy
wojownik pomógł mu wstać i zaprowadził do niewielkiej komnaty,
mieszczącej się tuż obok Ariel. Specjalnie taką wybrał, aby mieć
ją jak najbliżej przy sobie. To był kolejny przejaw jego egoizmu.
Czuł
się zupełnie jak dziecko, gdy Argon pomagał mu się przebrać, a
potem wsadził do łóżka i nakrył kołdrą.
-
Wiesz, że nie mogę spać – odezwał się w końcu cicho.
- Przynajmniej spróbuj. Może tym razem dla
odmiany przyśni ci się coś miłego.
- Chciałbym. Nie lubię, kiedy zachowujesz się
jak mój ojciec, ale co ja bym bez ciebie zrobił?
-
Na pewno byś sobie poradził, chociaż nie potrafię sobie tego
wyobrazić – kapitan roześmiał się cicho,
-
Leć Argonie do tego Sallen, ale wracaj szybko. Nie rób nic
pochopnie.
-
Oczywiście. Śpij już Wasza Wysokość – kapitan skłonił się w
progu, skryty w ciemnościach, po czym zamknął drzwi.
Mimo
obaw, Riva zasnął niemal natychmiast. Jednak dobrze wiedział, że
nigdy nie uwolni się od tego koszmaru. Jak każdej nocy cofnął się
w czasie i znów jako nastolatek skradał się do sypialni rodziców.
Była burzowa noc, trzymał w ręku sztylet, a w powietrzu wyczuwał
napięcie i śmierć. Czuł chłód posadzki pod bosymi stopami i
ciężar błękitnej rękojeści sztyletu, na której zaciskał
kurczowo palce - jakby naprawdę tam był, uwięziony w czasie, w tej
konkretnej chwili. Wiedział, co będzie za chwilę, wiedział, co
czeka go za podwójnymi drzwiami. Znał tą scenę na pamięć, a
mimo to za każdym razem coś ciężkiego chwytało go za gardło, a
serce pękało z rozpaczy.
Oślepiający
błysk. Dwa ciała na podłodze. Mignięcie postaci w czarnym
płaszczu. Zimny, tak bardzo znajomy uśmiech.
-
Teraz twoja kolej.
Z
jego gardła wyrwał się rozpaczliwy krzyk, który zagłuszył nawet
kolejny grzmot. Na chwilę nogi odmówiły mu posłuszeństwa, zaraz
jednak zerwał się z posadzki i z ochrypłym wrzaskiem rzucił się
na górującą nad nim postać i wzniósł swój sztylet...
-
Riva, obudź się!
Ktoś szarpał go za ramię i nagle ocknął się
na siedząco, z jedną ręką wzniesioną do góry, jakby wciąż
dzierżyła ostrze. Pot spływał mu po czole i plecach, serce wciąż
waliło, jakby miało wyskoczyć z piersi. Zamrugał powiekami i
rozejrzał się po komnacie, oświetlonej teraz niewielką żółtą
kulą. Obok siedziała Ariel i patrzyła na niego z przerażeniem i
troską. Musiał ją obudzić, gdyż była boso, w koszuli nocnej i
miała potargane włosy.
-
Przepraszam – opuścił w końcu rękę i westchnął głęboko –
Głośno krzyczałem?
- Akurat nie spałam, więc... – Chciała, by
wyszło żartobliwie, ale wiedział, że skłamała. Mówiły to jej
zaspane oczy.
- Przepraszam.
Odgarnęła do tyłu włosy i usiadła wygodniej.
-
Każdemu czasem zdarzają się koszmary. Wiem coś o tym.
Riva patrzył na nią przez chwilę, po czym
zwiesił głowę i zacisnął blade palce na pościeli. Lewa ręka
znów ćmiła bólem, chociaż tak dawno używał Mocy. Na szczęście
długi rękaw wszystko skrywał.
-
Tak, tyle że mi codziennie śni się to samo. Zawsze. Dlatego boję
się spać.
- Przykro mi. A mogę wiedzieć... – Przerwała
i potrząsnęła głową – Nie. Jeśli nie chcesz...
- Chcę – uspokoił się nieco, chociaż tamto
dławiące uczucie pozostało. A także wrażenie łez pod powiekami.
Ostrożnie ujął jej dłoń i dopiero wtedy wykrztusił –
Codziennie...śnię o śmierci rodziców. Zawsze jest to samo. Jest
burza, jakby świat walił się na głowy, a ja skradam się
korytarzem ze sztyletem, tym, który dostałem...Nie, to nieważne. W
każdym razie jak tylko zamknę oczy, to widzę ich martwe ciała w
ich własnej sypialni. Potem następuje błysk i widzę zabójcę...
Zwiesił głos i westchnął chrapliwie. Ariel
uścisnęła go mocniej za rękę, próbując jakoś pocieszyć. Tak
samo jak kiedyś, gdy się zranił, a ona, zaledwie trzyletnia
dziewczynka dmuchała na jego ranę tak długo, aż rzeczywiście
przestała boleć. Jej obecność była sama w sobie kojąca.
-
Nie wiedziałam, że ktoś ich zabił – szepnęła ze smutkiem.
Popatrzył jej uważnie w oczy.
-
Nie ktoś, Ariel. Balar. To on zabił naszych rodziców.
Dostrzegł
na jej twarzy zgrozę, a potem nienawiść i odrazę. Zacisnęła
szczęki.
-
Moich rodziców też zabił. Pokazał mi to w swoich wspomnieniach –
wyznała w końcu drżącym z emocji głosem.
Riva skinął głową i bez słowa
przygarnął ją do siebie, zanurzając twarz w jej gęstych włosach
i wdychając ich zapach. Jako dziecko kochała jaśmin i zawsze była
otoczona ich zapachem. Teraz nie wyczuwał już kwiatów, ale coś
innego. Coś nowego, czego musiał się dopiero nauczyć.
- Zostaniesz ze mną? – Wyszeptał
nagle, wprost w jej kark. Kiedy zamarła w jego objęciach, odsunął
się i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem – Jako przyjaciel
oczywiście. Jesteś moją dobrą wróżką, która odgarnia
koszmary.
Roześmiała
się cicho.
-
Chyba nie mam aż takiej Mocy.
- Masz, tylko o tym też zapomniałaś. Już raz
odgoniłaś moje koszmary. A miałaś tylko trzy lata.
- Hmm, to w takim razie spróbuję.
Położyli się obok siebie wciąż trzymając
się za ręce. Nakrył ją kołdrą i przez jakiś czas patrzył jej
prosto w oczy. W końcu kula światła zniknęła, pogrążając ich
w ciemności. Otoczył go jej łagodny śmiech.
-
Miałeś spać, a nie się na mnie gapić.
- Tak jest, moja pani.
Przez resztę nocy po raz pierwszy od wielu lat
spał spokojnie i twardo niczym dziecko.
***
Czy
jest jeszcze coś, o czym nie wiem o tym podłym, zdradzieckim
draniu?
Wcześniej
nawet nie wiedziała, że tak bardzo można kogoś nienawidzić. To,
czego dowiedziała się od Rivy spowodowało, że coś w niej pękło.
Od rana nie mogła
nic przełknąć. Na niczym też nie mogła się skupić i ominął
ją nawet moment, kiedy Argon i reszta opuścili miasto. Czuła wokół
siebie naładowane powietrze, a muśnięcia wiatru poruszały jej
włosami nawet w budynku. Skoro ona się tak czuła, to ciekawe jak
to wszystko znosił Riva. Czy było mu łatwiej, bo się do tego
przyzwyczaił?
Głupia,
jak można przyzwyczaić się do faktu, że twój własny brat
zamordował twoich rodziców i stał się zwyczajnie zły, podły
i...
W
dodatku tragedia Lunny i elfów z Zielonego Lasu odbierała jako
osobisty cios.
Było
późne południe i na szczęście nikogo po drodze nie spotkała,
gdy w biegu pokonała złote korytarze posiadłości i wypadła na
ogród. Służba schodziła jej z drogi, pewnie wystraszona
otaczającymi ją podmuchami wiatru. Skierowała się na tyły zamku,
gdzie ostatnio ćwiczyła z Argonem. Słońce wisiało wysoko na
niebie, po którym pływało tylko kilka chmurek. Zupełnie nie
zapowiadało się na deszcz.
Ale
Ariel sama zamierzała to zmienić.
Rozłożyła
białe skrzydła i wzleciała na wysokość jednej z wież. Czuła,
że powietrze wokół niej wariuje, drga, rozgrzewa się i domaga
uwolnienia. Rozłożyła ramiona i całkowicie bez żadnych zahamować
dała się wchłonąć przez złoty ogień. W jednej sekundzie świat
wokół niej eksplodował milionami drobinek, wypełniających nawet
jej nozdrza i płuca. Uniosła ręce, a wiatr wokół niej wirował i
targał jej sukienką i włosami, jakby zapraszał do zabawy. Nie
zwracała na to uwagi, całkowicie skupiając się na odnajdywaniu i
przyciąganiu kolejnych warstw chmur, które już po krótkim czasie
całkowicie zakryły niebo i słońce.
To
nie jest takie trudne.
Zerwał
się silniejszy wiatr, który poruszył konarami drzew. Pierwsza
kropla zmoczyła jej czoło. Natychmiast otoczyła się barierą,
która chroniła przed deszczem i zimnem. Tylko Noxowi przyszło do
głowy by ją tego nauczyć, jako jednej z podstawowych umiejętności.
I całkiem przydatnej.
W
następnej chwili lunął prawdziwy deszcz, a Ariel w końcu poczuła
się lekka i znów radosna. Roześmiała się głośno, machnęła
skrzydłami i poleciała w kierunku miasta. Śmignęła ponad
dachami, obserwując jak ludzie próbują znaleźć schronienie przed
nagłą ulewą. Przystanęła na dachu tawerny i przez chwilę
patrzyła na kupców osłaniających swoje towary i żebraków,
których zmiana pogody chyba wcale nie poruszyła. Potem wzbiła się
w zachmurzone niebo i przecinając strumienie deszczu, zrobiła kilka
rund wokół miasta. Chmury ciągnęły się poprzez całą jego
długość i szerokość rozłożonych skrzydeł, a nawet jeszcze
dalej. Dawno nie latała i to poczucie wolności oraz smak wiatru
wręcz odurzały. Nurkowała między budynki, by po chwili wznieść
się jeszcze wyżej, wykonywała w powietrzu salta i piruety, jakby
była małym dzieckiem.
Niespodziewanie
zapragnęła porozmawiać z Rivą, więc zanurkowała w stronę
złotego zamku. Szare chmury i zacinający deszcz utrudniały
widoczność. Ariel tylko na sekundę spuściła wzrok i gdy
poderwała głowę nagle tuż przed sobą ujrzała wysoką wieżę
świątyni. Była tuż na wyciągnięcie ręki i nie miała szans by
ją minąć. Machnęła desperacko skrzydłami, próbując wyhamować
i przekręciła się gwałtownie na bok, ale i tak zderzyła się z
nią całą siłą rozpędu. Zdążyła jeszcze osłonić głowę i
całe uderzenie przyjęła na ramię i bark. Nawet przez szum deszczu
i wiatru usłyszała nieprzyjemny trzask. Ból dosłownie ją
zamroczył i jej skrzydła rozpłynęły się bezgłośnie, gubiąc
po drodze kilka piór. Zaczęła spadać niebezpiecznie szybko, ale
nie czuła strachu, bo ledwo utrzymywała kontakt z rzeczywistością.
Zobaczyła pod sobą przemykających ludzi i brukowaną ulicę i
przemknęło jej tylko przez myśl, że to może naprawdę zaboleć.
Nagle
ktoś chwycił ją gwałtownie w pasie i poderwał do góry. Wtedy
całkiem straciła przytomność.
Ocknęła
się na trawie, w otoczeniu krzaków róż, wydzielających tak
intensywny zapach, że aż mdliło. Pierwsze co zobaczyła, to
granatowe oczy Noxa i jego spokojną, ale skupioną twarz. Miała
wrażenie, że jej ciało stało się jakby obce i nieposłuszne.
Szczególnie ta część, która przyjęła na siebie zderzenie z
wieżą. Jęknęła głośno i dopiero wtedy dostrzegł, że się
obudziła. Dotykał jej ramienia i czuła jak jego energia wnika w
jej ciało.
-
Dobrze, że się obudziłaś. Na szczęście to nic poważnego, tylko
zwykłe złamanie. Może trochę zaboleć.
Poczuła
gorąco i mrowienie, a potem trzask gdzieś w środku, kiedy kość
wskoczyła na swoje miejsce. Nie było to bolesne, tylko nieco
nieprzyjemne, więc tylko zacisnęła szczęki. Gdy skończył,
pomógł jej usiąść. Dla próby poruszyła ręką, która znów
była sprawna.
-
Dziękuję – uśmiechnęła się do niego, ale półelf pozostał
poważny. Coś w jego oczach skojarzyło jej się z Argonem. Podobnie
na nią patrzył, gdy był o coś zły – No co? – Spytała
ostrożnie.
- Nie będę cię krytykował, chociaż to, co
zrobiłaś nie było zbyt mądre. Gdybyś nie osłoniła w porę
głowy, mogłoby to się skończyć o wiele gorzej.
- Hmm, faktycznie. Nie powiesz nikomu?
Szczególnie Argonowi?
Nox
westchnął cicho, wyprostował się i poprawił opadające na twarz
białe kosmyki. Ariel spojrzała na niebo, które z powrotem się
rozjaśniło, a chmury gdzieś rozpłynęły, jakby w ogóle nie
padało. Ale przecież ziemia wciąż była wilgotna, a krople rosy
na trawie i krzewach migotały w ciepłych promieniach słońca.
Naprawdę
mi się udało! Potrafię przywoływać deszcz!
Nieświadomy
jej cichej satysfakcji, pomógł jej wstać jakby nic nie ważyła.
-
Tym razem zachowam to dla siebie, ale może z twoim szczęściem
lepiej sama nie oddalaj się poza mury zamku – odparł nieco
sarkastycznie.
Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i zmarszczyła czoło.
Może faktycznie powinna bardziej uważać, bo najwidoczniej kłopoty
same lubiły ją znajdywać. Kiedy przypomniała sobie jak blisko
była zderzenia z brukiem, przeszły ją ciarki.
-
Niech będzie. A skąd w ogóle wiedziałeś gdzie jestem? –
Zainteresowała się nagle, bo nie przypominała sobie, żeby
wcześniej go widziała.
Usiedli na pobliskiej ławce w otoczeniu
herbacianych róż, skąpanych w słońcu. Nox dotknął płatków
najbliższego kwiatu, wciąż wilgotnych po krótkim, ale intensywnym
deszczu. Czy jej się zdawało, czy był bledszy niż zazwyczaj? Jego
palce lekko drżały. W końcu uśmiechnął się do niej
nieznacznie, ale granatowe oczy pozostały bez wyrazu.
- Byłaś tak zaabsorbowana sobą, że gdy
przechodziłaś przez ogród nie zauważyłaś, że odpoczywałem na
ławce. Obserwowałem jak przywołujesz deszcz, a potem latałem za
tobą po mieście. Argon miał rację, twierdząc, że trzeba cię
pilnować.
Ariel
przewróciła oczami i trąciła go ramieniem.
-
Przesadza, po prostu czasem mam pecha.
- Czasem? A tak w ogóle szybko się rozwijasz.
Nie miałem jeszcze okazji być świadkiem takiego widowiska.
- Po prostu musiałam się jakoś wyładować –
kucnęła przy krzaku róży i wciągnęła ich słodki zapach –
Teraz czuję się znacznie lepiej. Jakby ta ulewa tkwiła we mnie i
musiała się wydostać.
- Coś się stało?
- Hmm, dowiedziałam się... – Zerknęła na
niego przez ramię i przez mgnienie oka dostrzegła na jego gładkiej
twarzy cień smutku. Lubiła Noxa, ale jego poważna natura nieco ją
deprymowała.
-
Czego się dowiedziałaś?
- Tylko kolejnych obrzydliwych rzeczy o Balarze.
Zdenerwowałam się, ale mam nadzieję, że to się już nie
powtórzy.
- Nie powiesz mi, o co chodzi?
-
Chyba i tak o wszystkim wiesz, po prostu... – z powrotem usiadła
obok i spojrzała na niego w zamyśleniu – A gdzie twoja rodzina,
Noxie? Masz rodziców?
Milczał dosyć długo, aż w końcu odwrócił
głowę i wbił palce w drewnianą ławkę. Zdawało się, że aż za
mocno.
-
Miałem. Mój ojciec był człowiekiem i umarł dawno temu. Matki nie
znałem i nawet jej nie pamiętam – po chwili wzruszył niedbale
ramionami i wyprostował się – Argon może zawsze jest zajęty,
ale naprawdę dobrze mnie wychował. Jest moją jedyną rodziną.
Skinęła głową, wstała i
zaczęła przechadzać się po ogrodzie. Niedaleko krzątali się ogrodnicy i dzisiaj w całym zamku było cicho i
spokojnie. Obcy ludzie nie kręcili się już po całej posiadłości,
a brama była zamknięta. Chyba Riva przemówił hrabiemu do rozumu i
teraz obaj praktycznie nie wychodzili z gabinetu. Bracia dostali
swoje zadania i opuścili miasto, więc poza nimi była tu tylko
służba.
Słowa
Noxa przypomniały jej, że ona też miała swojego brata. Może nie
prawdziwego, raczej przyjaciela, którego tak traktowała. Sato. Nie
przestała o nim myśleć, nawet po tym, jak rzucił się na nią
wtedy w obozie. Wierzyła, że robił to wszystko wbrew własnej woli
i że jeszcze kiedyś się spotkają. Zdawało się, że minęły
wieki od ich wspólnego przesiadywania w bibliotece i długich
rozmów. Nie sądziła, że tak bardzo się za tym stęskni.
Aby
nie myśleć o bolesnych rzeczach chciała zaproponować Noxowi, by z
nim potrenował, kiedy usłyszeli kroki.
-
Co tam robicie?
Lunna zbliżyła się do nich z lekkim uśmiechem.
Powoli dochodziła do siebie i Ariel naprawdę zaczynała ją lubić.
-
Kontemplujemy być może jedyne tak spokojne popołudnie – Nox
przyjrzał jej się z góry na dół z czymś jakby bardzo nikłym
uśmiechem.
-
Po prostu leniuchujemy – Ariel odgarnęła z twarzy włosy i
wyszczerzyła zęby – Przyłączysz się?
Lunna skinęła głową i przysiadła na trawie,
pod krzewami róż.
-
Zdawało mi się, że przed chwilą padało, ale to nieco dziwne, bo
na niebie ledwo widać kilka chmur.
Nox demonstracyjnie rozejrzał się po ogrodzie,
a Ariel zachichotała i opadła obok niej, zaplątując się w fałdy
sukienki. Wciąż było jej w niej nieco niewygodnie i koniecznie
musiała postarać się o jakieś spodnie.
-
Cóż, faktycznie to nie było całkiem naturalne zjawisko.
Lunna zamrugała, popatrzyła na Ariel, potem w
górę i znów na Ariel, mając przy tym zabawny wyraz twarzy. W
końcu przytknęła dłoń do ust i zrobiła wielkie oczy.
-
To ty? – Wykrztusiła ze zdumieniem.
Ariel pokiwała z zadowoleniem głową, po czym
ostentacyjnie wzruszyła ramionami.
-
Cóż, to nic takiego. Tylko niewielki deszczyk...
- Niewielki? – Lunna złapała ją za ramiona,
a w jej oczach pojawiły się iskierki podekscytowania. Nox prychnął
cicho jakby się zaśmiał – Czy wiesz, Ariel ile naczytałam się
o twoim rodzie? Studiowałam linię twoich przodków aż do samego
Niezwyciężonego.
- Naprawdę? – Teraz to Ariel była zdumiona i
zaskoczona – Nie wiedziałam, że jest o nas w książkach. I wiesz
o...Gathalagu?
Nox wyprostował się i z uwagą spojrzał na
elfkę.
- Więc istnieją jednak księgi zawierające
prawdziwą historię?
Lunna
zerknęła na niego krótko, po czym ponownie skupiła się na Ariel.
-
Tak i tak. Elfy posiadają bardzo stare zapiski sięgające samych
dni stworzenia i przechowują je dla następnych pokoleń,
przepisując do grubych ksiąg... – Urwała nagle, pobladła i
szybko spuściła głowę – To znaczy, posiadały. Prawdopodobnie
spłonęły, razem z...
Ariel rozumiała jej ból po stracie bliskich,
więc bez słowa przytuliła ją krótko. Nox odchrząknął.
- W każdym razie Najstarsi z Rohe również
powinni posiadać takie zapiski.
Lunna
otarła wilgotne oczy i skinęła głową.
-
Z pewnością – spojrzała na Ariel i przez chwilę po prostu
przyglądała się jej twarzy i pasemkom. Wyglądała przy tym jakby
chłonęła widok zupełnie nowej dla niej istoty – Studiowałam
Moc Liry i możliwości Kamieni – ten temat widocznie ją
fascynował, gdyż powrócił błysk w jej oczach – Czytałam o
tym, że Lira posiadała Trzecie Oko – wskazała na jej szare
pasemko – Masz szczęście. Bez tego twoim poprzednikom zajmowało
miesiące albo lata nim ujarzmili żywioły. Przywoływanie burzy czy
deszczu to jedna z najpotężniejszych aspektów władania żywiołem.
A ty tak po prostu... – Westchnęła na koniec z wyraźnym
podziwem.
Ariel była zdumiona samym faktem, że historia
jej rodu od początku była skrupulatnie zapisywana przez elfy. Gdyby
tylko miała taką możliwość, sama zapragnęła przejrzeć te
księgi, bo czuła, że w porównaniu do Lunny naprawdę nic o sobie
nie wie. Zerknęła na Noxa, ale ten ze spokojem słuchał elfki, a
jego twarz była niczym wyrzeźbiona z marmuru. Jakby nie miał w
sobie ani krzty emocji.
-
Faktycznie Trzecie Oko jest bardzo przydatne – przyciągnęła
kolana pod brodę i poprawiła skraj sukienki. Zamyśliła się na
chwilę, przetrawiając te wszystkie informacje – Wszystko pięknie,
ale nadal nie wiem jak ostatecznie mam wygrać z Gathalagiem.
Przecież nie zrzucę mu na głowę hektolitry deszczu. To go raczej
nie powstrzyma.
Oboje wzdrygnęli się na dźwięk tego imienia,
jednak Ariel zupełnie nie zrozumiała dlaczego. Popatrzyli na nią
tak, jakby zrobiła coś zakazanego.
-
Myślałam, że Biały Kruk przekazał ci wiadomość – mruknęła
elfka, skrobiąc się w zamyśleniu po policzku.
Ariel uniosła brwi.
-
Jaką wiadomość?
- Jak to jaką, tą... – Nagle Lunna
spoważniała i popatrzyła na nią ze zmarszczonym czołem – Nic
ci nie powiedział
- Ale co takiego?
Wstała i lekkim krokiem zaczęła spacerować w
tą i z powrotem wyraźnie czymś ożywiona.
-
Czyżby zapomniał? Sądziłam, że wszyscy wiedzą, ale może... –
Mamrotała do siebie, na moment zapominając, że jest obserwowana.
Nox wodził za nią wzrokiem z dziwnym wyrazem na
twarzy.
-
Lunno? – Odezwał się w końcu chyba po raz pierwszy ponaglającym
tonem – Czy możesz nam wyjaśnić, o co chodzi?
Ariel również wstała, coraz bardziej
zaintrygowana. Skrzyżowała przed sobą ramiona i oparła się o
pobliskie drzewko.
- Co takiego Argon miał mi przekazać?
Lunna
w końcu przestała krążyć i popatrzyła na nich kolejno. Jedną
dłonią musnęła swój medalion, a drugą odrzuciła do tyłu
warkocz.
-
No dobrze. Wygląda na to, że wiecie mniej o Białym Kruku niż mój
lud – widząc ich autentycznie zaciekawione miny, zaczęła mówić:
– Kiedy Lira prosiła bogów o pomoc w pokonaniu jej ojca, zesłali
jej cztery Kamienie dające Moc władania żywiołami, to już z
pewnością wiecie. Lira była tak szczęśliwa, że od razu wzięła
dary i pobiegła walczyć z Niezwyciężonym. Nie wysłuchała bogów
do końca, bo gdyby tak zrobiła, wiedziałaby, że nigdy nie
zniszczy go samymi Kamieniami. Po trzech dniach walki, gdy była już
na skraju wyczerpania, bogowie wysłali posłańca, Białego Kruka,
który miał jej przekazać list. Była w nim informacja jak zabić
Niezwyciężonego.
Ariel wyprostowała się powoli, a ramiona same
jej opadły.
-
Zabić?! – wykrztusiła – Chcesz powiedzieć, że można go
zabić?
Lunna z powagą pokiwała głową.
-
Skoro do tej pory żaden Potomek tego nie zrobił, wygląda na to, że
jednak ten list nie dotarł na miejsce. Prawdopodobnie wiadomość
musiała zaginąć gdzieś po drodze. Trzeba zapytać Białego Kruka,
czy coś wie na ten temat. Bez niego co najwyżej będziesz mogła
powtórzyć zaklęcie wiążące duszę Niezwyciężonego, a potem to
samo zadanie spadnie na twoje dzieci i tak dalej, w nieskończoność.
Ariel nie wiedziała, czy te słowa powinny ją
cieszyć, czy przerażać. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, więc
opadła na ławkę obok Noxa. Nagle zaschło jej w ustach.
-
A co jeśli znajdziemy ten list? – Zapytała ostrożnie, chociaż
znała już odpowiedź. Odpowiedź, która napełniała słabą
nadzieją.
Na usta elfki wypłynął blady uśmiech.
-
Wtedy Ariel zdobędziesz wiedzę, która pozwoli ci raz na zawsze
zabić tą mroczną istotę i przywrócić światu spokój. Twój ród
będzie wolny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz