piątek, 17 marca 2017

Rozdział 2

       Karczma była obskurna i prawie zapełniona, ale i tak wszyscy dostali gorący posiłek i znalazły się nawet dla wszystkich pokoje. Vandor wziął właścicielkę na stronę i rozmawiał z nią jakiś czas. Cerel dostrzegł nawet jak ukradkiem wciska w jej dłoń sakiewkę i mógł się domyśleć, jaka siła wyrzuciła klientów z sali i z górnych pokoi. Miał z tego powodu lekkie poczucie winy, ale musiał myśleć o swoich towarzyszach. Nie wiedział, czemu, ale ufał temu chłopakowi, który zdawał się posiadać w tym mieście spore kontakty.
      Upewnili się, że każdy ma kąt do spania i zanim odeszli, Cerel wziął Shaię na stronę.
       - Chcę iść z wami – powtórzyła po raz kolejny, dobrze mu znanym, władczym tonem.
Westchnął i objął ją delikatnie.
      - Nie wiem, co się wydarzy, a tutaj na razie powinniście być bezpieczni. Poza tym chciałbym, abyś zaopiekowała się tymi ludźmi. Wiem, że zrobisz to najlepiej.
     Dziewczyna miała łzy w oczach, ale nie miała już czasu protestować, gdyż musieli już iść. Pocałował ją szybko w usta i pobiegł za Vandorem i przyjaciółmi, wkraczając w ciemne uliczki De’Ilos.
     Chłopak poprowadził ich do zaułka pomiędzy sklepami, wcześniej dając im instrukcje, żeby zachowywali się cicho i podążali tuż za nim. Przeszli przez drzwi z boku budynku i schodami w dół. Wkrótce okazało się, że znaleźli się w podziemnym korytarzu. Czwórka przyjaciół przystanęła niepewnie w ciemności, podczas gdy Vandor sięgnął po coś przy ścianie i już po chwili trzymał w ręku zapaloną lampę. Uśmiechnął się do nich z rozbawieniem i skinął dłonią.
       - Chodźcie. Tu jest bezpiecznie, znam te tunele jak własną kieszeń.
Trzymając się blisko siebie, ruszyli za swoim przewodnikiem, starając się nie myśleć, że nad głowami mają domy i ulice miasta. Cerel próbował liczyć zakręty, ale wkrótce pogubił się w labiryncie korytarzy, więc skupił się na rozchwianym blasku lampy i stopach Vandora. Chciał go zapytać o wiele rzeczy, ale pośpiech i niepokój rozpraszały jego myśli. Co i raz zerkał na Mareda, Tirila i Zinna i szeptem próbował dodać im otuchy. A może sobie?
Czy wojownicy już zaatakowali miasto? Czy Shaia i inni będą bezpieczni?
- No, jesteśmy – obwieścił w pewnym momencie Vandor.
Znów napotkali schody, tyle, że prowadzące w górę i kończące się zwykłymi drzwiami.. Tutaj chłopak zgasił lampę i postawił ją na podłodze. Odwrócił się do nich z poważną miną.
- Teraz nic nie mówicie. Wiem, co robić.
Weszli do jasnej, przestronnej kuchni, po której krzątała się służba i kucharze. Chłopcy przystanęli przy ścianie i czekali, w milczeniu przyglądając się ich pracy. Cerel zaczynał odczuwać nerwowe zniecierpliwienie, kiedy w końcu podeszła do nich młoda kobieta. Skinęła na Vandora, obrzucając pozostałych zaciekawionym spojrzeniem. Chłopak i jej wcisnął coś w dłoń, tak szybko, że ledwie zauważalnie.
- Musimy pilnie widzieć się z hrabią. Sprawa życia i śmierci.
- A twoi towarzysze, to…
- To pilne. Bardzo – podkreślił zdecydowanie, po czym posłał jej krótki uśmiech. Gdyby nie był tak młody, Cerel pomyślałby, że próbuje zyskać jej względy.
Kobieta jeszcze raz spojrzała na nich nieufnie, ale skinęła głową i szybkim krokiem przeprowadziła ich przez kuchnię, wyprowadzając do jasnego, dużego holu. Mared, Tiril i Zinn rozgadali się na wszystkie strony z rozdziawionymi ustami, ale Cerel był na to zbyt zdenerwowany i ledwo zwracał uwagę na luksusowe obrazy i lśniącą posadzkę.
Służąca zaprowadziła ich na pierwsze piętro do gabinetu hrabiego. Skinęła na strażników, którzy wpuścili ją do środka. Po kilku sekundach uchyliła jedno skrzydło i kazała im wejść, po czym zostawiła ich i zamknęła drzwi. Pokój był jasny i przestronny, z dużym, ozdobnym kominkiem, kremowymi meblami i licznymi obrazami na ścianach. Czwórka przyjaciół nigdy wcześniej nie była w tak luksusowym, bogatym miejscu i Cerel podejrzewał, że nigdy już nie dostaną takiej okazji.
Vandor zrobił kilka kroków w stronę biurka i skłonił się siedzącemu za nim mężczyźnie. Chłopcy szybko zrobili to samo, zerkając na stojącą za fotelem młodą i piękną kobietę. Jej oczy miały niezwykły szary odcień.
- Hrabio Yarithu, wybacz za najście.
Hrabia był potężnie zbudowanym mężczyzną z gęstą brodą i długimi włosami związanymi w węzeł. Jego tęczówki nawet w świetle lamp jarzyły się bursztynowo. Pochylił się na fotelu i spojrzał na nich przenikliwie.
- Vandor – widać było, że zna chłopaka bardzo dobrze – Skoro fatygowałeś się o tej porze, to znaczy, że to coś poważnego.
- Panie, ci tutaj przypłynęli aż z Reed razem z…
- Hrabio, trzeba natychmiast zebrać wszystkich wojowników i odciąć port od miasta. – Cerel przerwał chłopakowi, w dwóch susach znalazł się przed biurkiem i spojrzał wprost jasne tęczówki.
- Hmm, może najpierw się przedstawisz chłopcze? – Mężczyzna splótł przed sobą dłonie z lekko zmarszczonym czołem.
Cerel zerknął na kobietę, która obserwowała ich w milczeniu z drapieżnym uśmieszkiem, zacisnął pięści i wyprostował się z hardą miną.
- Jestem Cerel z Reed, a to moi przyjaciele. Uciekliśmy z napadniętej wioski statkiem. Za nami podążała flota nieprzyjaciela i…
- Ile?
- Sporo. Dziesięć, albo więcej. Planowali zaatakować miasto i możliwe, że już przybili do portu.
Hrabia patrzyła na niego z pochmurną miną, po czym przeniósł spojrzenie na Vandora.
- To prawda?
- Nie zdążyłem sprawdzić, ale wierzę mu.
- Hmm, w takim razie…
W tym momencie strażnik otworzył drzwi i do komnaty wbiegł zasapany posłaniec. Opadł na kolana, śmiertelnie blady.
- Panie, zaatakowali miasto. Nieprzyjaciel nadszedł od morza. Wszystkie statki płonął.
Mężczyzna zerwał się z fotela uderzając dłońmi o biurko.
- Wysłać wszystkich wojowników i odeprzeć atak! Ktoś musi zawiadomić króla.
- Ja to zrobię, ojcze. Jestem najszybsza – kobieta klepnęła go w ramię, mrugnęła do pozostałych i wybiegła z komnaty.
Hrabia ruszył za nią do drzwi, ale Cerel odwrócił się i z bijącym mocno sercem zatrzymał go w pół kroku.
- Daj mi, panie, miecz. Chcę walczyć.
- My też! – Krzyknął Mared, unosząc do góry rękę, a za nim pozostali chłopcy.
Yarith obejrzał się na nich, mrużyć bursztynowe oczy. Vandor wyglądał, jakby chciał go powstrzymać, ale Cerel przysunął się do przyjaciół z zaciętym wyrazem twarzy.
- Są tu ludzie, których muszę chronić – ponownie spojrzał prosto w roziskrzone oczy przywódcy Vethoynów –Jesteśmy Belthami. A Belthowie nigdy nie uciekają przed walką.


***

     Riva przepchnął się przez tłum w komnacie i przystanął przy Białym Kruku, przybierając identycznie wstrząśniętą minę. Pobladł i musiał przytrzymać się ramy łóżka.
       - Jak… - odetchnął głęboko, starając się uspokoić. – Kiedy to się stało?
- W nocy, Wasza Wysokość. Wszyscy strażnicy również zostali zabici.
W komnacie zebrali się wszyscy Noszący Znak Kruka, którzy zamilkli z ponurymi minami, jak tylko się zjawił. Dzisiaj mieli wyruszyć do prowincji, ale teraz nikt nie ruszał się z miejsca i wyglądało na to, że ich plany nieco się zmienią. Bo jak w tej sytuacji mieli się rozdzielić? Riva znów spał niespokojnie, dręczony koszmarami, ale rzeczywistość była jeszcze gorsza.
Koło łóżka, na ziemi leżało nieruchome ciało Darela. Wojownik miał zamknięte oczy i żadnej widocznej rany. Nox kucał przy nim z pochyloną głową i badał jak doszło do zbrodni. Wszyscy jednak już to wiedzieli. Znów została użyta Moc i to mimo podwojonej ochrony. To znaczyło, że morderca był potężny i bezwzględny. I być może znajdował się w tej komnacie.
Lunna stała przy oknie z zaciśniętymi ustami i równie blada jak pozostali. W namyśle wpatrywała się w półelfa, który bez wysiłku odwrócił zmarłego na brzuch. Odsunął się, aby wszyscy mogli to zobaczyć. On sam spuścił oczy i z kamienną twarzą skupił się na czubkach swoich butów. Tym razem był jednym z ostatnich, którzy przybyli na miejsce i mimo pozornego spokoju, był równie wstrząśnięty, co reszta.
Na plecach Darela widniało duże pióro. I podobnie jak w poprzednich przypadkach, pozlepiane było ciemną krwią, chociaż brzegi rany wydawały się niezbyt głębokie i wykonane precyzyjną ręką.
Na widok krwawego dzieła zabójcy, w pokoju znów zapanowało ożywienie.
- Ten drań z nas kpi – Koll miał zachrypnięty głos i gniewnie ściągnięte brwi – To jasne, że daje nam sygnał, że jest jednym z nas.
Wszyscy automatycznie spojrzeli na Arwela, który z pobladłą twarzą cofnął się o krok i pokręcił głową.
- Przecież to nie ja.
- To prawda, mogę przysiąc – wtrącił się szybko Falen, chwytając przyjaciela za ramię – On… - odchrząknął niepewnie – Byliśmy wtedy razem.
- Zanim odkryjemy, kto jest zabójcą, wszystkich nas wykończy – stwierdził Oran, który robił wszystko, by nie patrzeć na ciało towarzysza.
Wszyscy odnosili wrażenie, jakby przeżywali jakąś koszmarną powtórkę z tamtego dnia, gdy zebrali się w komnacie Lanona z tego samego powodu. Riva nie był wtedy obecny, ale również czuł tą ciężką, przygniatającą atmosferę śmierci.
Spojrzał na Argona, krzywiąc się ukradkowo i zaciskając lewą dłoń w pięść. Od przebudzenia nieznośnie bolała go ręka aż do przedramienia, a znamię piekło i dziwnie pulsowało. Już dawno nie korzystał z uzdrowicielskich Mocy i czuł, że to był błąd. Ale jak długo jeszcze wytrzyma? Kiedy trucizna dosięgnie serca…
Argon położył mu dłoń na ramieniu i zmarszczył brwi, jakby doskonale znał jego myśli i zmartwienia.
- Chyba już czas, abym osobiście dowiedział się, co tu się wydarzyło. O ile się nie mylę, miałeś mnie poprosić, żebym cofnął się w czasie? – kącik jego ust drgnął minimalnie.
- Jak zwykle czytasz moje myśli, przyjacielu – odparł Riva bez cienia wesołości i odwrócił się do pozostałych, spoglądając na każdego z osobna. Gdy jego oczy spoczęły na Noxie, półelf właśnie przeniósł wojownika na łóżko. Z niezwykła troską, wygładził mu nocny strój i ułożył ręce na brzuchu. Król dostrzegł przy tym, że jego dłonie drżą lekko jak u starca, jednak Nox pochwycił jego spojrzenie i cofnął się pospiesznie, ukrywając ręce za plecami. Zerknął jeszcze na Argona, po czym spuścił wzrok i zmarszczył nieznacznie brwi.
      Riva odetchnął dusznym powietrzem i ruszył w stronę drzwi.
      - Dajmy Argonowi działać, a potem…
Jakiś hałas na korytarzu przerwał mu w pół zdania. Arwel odsunął się nagle od drzwi, które otworzyły się z lekkim skrzypieniem i do środka wszedł generał Naren. Z dłonią na rękojeści miecza ukłonił się braciom i padł przed królem na kolano.
- Wasza Wysokość, pilna wiadomość od….
- Może ja to powiem.
Oczy zebranych zwróciły się na kolejnego przybyłego, a raczej przybyłą. W progu stanęła kobieta w sukience ze skóry i z bosymi stopami.
- Elleya! – Riva podszedł do niej szybko, a widząc, że na jej twarzy nie gości jej ulubiony uśmieszek kpiny, od razu wyczuł, że nie ma dobrych wiadomości – Coś z ojcem?
- Och, Alfa ma się świetnie – niedbałym ruchem odgarnęła do tylu włosy, obrzucając spojrzeniem resztę towarzystwa – Właśnie zbiera armię i próbuje odeprzeć atak na De’Ilos.
- Co?!!
Raptem wszyscy stłoczyli się przy drzwiach i zasypali ją pytaniami. Elleya warknęła gardłowo i gdy zapanowała cisza, ze spokojem wyjaśniła całą sytuację.
- To co mam przekazać ojcu? – Rzuciła na koniec.
- Oczywiście już tam lecimy. Postaramy się też wysłać jak największe wsparcie – kobieta odwróciła się i zniknęła na korytarzu, a Riva obejrzał się na generała – Zbierz swoich ludzi i niech czekają na dziedzińcu – rozkazał, po czym zwrócił się do pozostałych mężczyzn – Weźcie ze sobą tylu wojowników ilu udźwigniecie i lećcie jak najszybciej.
Skinęli głowami i razem z generałem oddalili się pospiesznie, by wykonać rozkazy. Gdy w pokoju poza królem i Argonem, pozostali tylko Nox i Lunna, zapanowała nagle oszałamiająco przytłaczająca cisza. Riva zerknął na łóżko, gdzie spoczywało ciało Darela, z bólem, który sięgał samego serca. Ostatnio za te wszystkie złe rzeczy obwiniał Balara, chociaż w jakimś niezrozumiałym stopniu również czuł się winny. Gdyby tak cofnąć czas, czy mogliby uniknąć tego wszystkiego?
- Dobrze się czujesz?
Poczuł na sobie zmartwiony wzrok Argona i skinął sztywno głową. Wyszedł na korytarz, a za nim reszta. Nox jako ostatni zamknął za nimi drzwi i ruszył tuż za królem, podczas gdy Lunna podążała za kapitanem niczym jego cień i to z takim uwielbieniem na twarzy, że gdyby nie sytuacja, Riva mógłby się nawet uśmiechnąć.
- Dasz radę przenieść nasz oddział wojowników? – Zwrócił się do Argona, starając się zapomnieć o bólu i skupić na obecnych problemach.
- Postaram się. Będę musiał kilka razy zawrócić.
- Szkoda, że nie miałeś czasu sprawdzić, kto zabił Darela. Myślisz, że po bitwie nie będzie za późno.
- Spróbuję, to zależy od tego, jak szybko wrócimy – ze zmarszczonym czołem Argon obejrzał się przez ramię. Nox zdawał się jakby nieobecny, ze smutkiem w oczach wpatrywał się pod nogi. – Polecisz z królem i będziesz go chronił – polecił mu.
Nox skinął głową, nawet nie unosząc wzroku. Kapitan nachmurzył się jeszcze bardziej, przenosząc spojrzenie na Lunnę. W przeciwieństwie do półelfa, uśmiechnęła się blado i aż cała paliła się do działania.
- Ty zaś trzymaj się blisko mnie, gdybym cię potrzebował i będziesz miała okazję przywołać tych swoich kamiennych strażników.
- Tak jest, Biały Kruku - zasalutowała mu z błyskiem w oczach. Jej warkocz podskakiwał przy każdym energicznym kroku.
- Kamiennych strażników? – Riva popatrzył na nich z zaskoczeniem i uniósł brwi.
- Zobaczysz – Argon machnął tylko ręką. Zbiegli po schodach, zmierzając w stronę głównego holu. Wieść o bitwie musiała obiec już cały zamek gdyż po drodze służba schodziła im z drogi, wyraźnie podenerwowana i przestraszona. Wszyscy wojownicy i strażnicy zbierali się na dziedzińcu, skąd dobiegały pokrzykiwania i głośne komendy.
- Przydałaby nam się pomoc krasnoludów, ale pewnie dopiero zbliżają się do Malgarii. Martwi mnie, że się spóźniają.
- Być może napotkali po drodze jakieś przeszkody.
- Myślisz? – Riva zerknął na przyjaciela z wyrazem niepokoju na bladej twarzy.
- Później to sprawdzę.
Riva zagapił się na posadzkę i westchnął ciężko. To mu przypomniało, że od kilku dni jego myśli wciąż podążały tylko w jednym kierunku.
- Hmm, myślisz, że Ariel…
- Żyje – przerwał mu zdecydowanie Argon – Za każdym razem ci to powtarzam – chociaż w jego oczach lśniła niezłomna pewność, jego ruchy i napięty wyraz twarzy świadczyły, że również się martwił. Starał się to jednak maskować pod swoją zwykłą szorstkością. Pewnie wciąż był zły, że sam nie wyruszył za nią w pogoń – Poza tym Tara i Sato obiecali bez niej nie wracać.
- Proszę się nie martwić, Wasza Wysokość – wtrąciła Lunna, lekkim krokiem zrównując się z Argonem – Ariel potrafi wyjść z najgorszych tarapatów. Myślę, że trzeba jej zaufać.
Riva nie potrafił powstrzymać się od lekkiego uśmiechu.
- O tak, w końcu płynie w niej krew Potomków Liry. A od kiedy odkryła, że ma brata, z pewnością wróci, chociażby po to, żeby zamęczyć cię pytaniami – trącił przyjaciela łokciem, na co Argon przewrócił oczami i bezwiednie dotknął okolicy brzucha.
- Spodziewam się, że zaraz po powrocie najpierw mnie przeprosi – mruknął niewyraźnie.
- No tak, przecież cię uderzyła. Bolało?
- Przypominam, że straciłem przytomność – spiorunował Rivę chłodnym spojrzeniem.
- Prawda, ale z pewnością nie zrobiła tego z własnej woli. Z tego, co mówiłeś, wyglądało, jakby Balar w jakiś sposób ją kontrolował. To chyba nie możliwe, żeby…
Riva nie dokończył wypowiadać głośno swoich obaw, gdyż właśnie dotarli na obszerny dziedziniec. Po korytarzu biegli ostatni strażnicy, kierując się ku głównym drzwiom. Przez podłużne okna wlewały się kaskady porannego słońca, w których spokojnie, wręcz radośnie tańczyły drobiny kurzu. Ten dzień od rana przynosił same nieszczęścia.
Lawirując między potężnymi kolumnami, Argon przyspieszył kroku, zmierzając do wyjścia i zostawiając ich w tyle. Próbując za nim nadążyć, Riva potknął się na lśniącej posadzce, a jego ciałem wstrząsnął spazm bólu. Bez słowa obejrzał się na Noxa, podając mu lewą rękę, którą całkowicie zakrywał długi rękaw. Młody wojownik skinął głową i nie zatrzymując się, złapał go za przegub dłoni, przesyłając uzdrawiającą energię. Riva nie miał czasu udawać niezwyciężonego. W tej chwili potrzebował każdej dodatkowej siły.
Tymczasem, idący z przodu Argon machnął ręką na Lunnę, która bez trudu dotrzymywała mu kroku. Ledwo na nią spojrzał, ale nie wydawała się tym urażona.
- Idź sprawdzić czy wszyscy zebrali się już na dziedzińcu. Dopilnuj, żeby ci, którzy zostali, podzielili się na kilka mniejszych grup.
- Tak jest! – Wybiegła z zamku niemal tanecznym krokiem.
Gdy minęli otwarte na oścież podwójne wrota, Riva zmrużył oczy od oślepiającego słońca i z tęsknotą znów pomyślał o Ariel.
Wiedziałem, że jak tylko puszczę twoją dłoń, znów znikniesz mi z oczu.


***

Po wyjściu z dusznej komnaty, Sereia miała dławiące uczucie, jakby cofnęli się w czasie. Czarnym rękawem długiego płaszcza otarła ukradkiem wilgotne oczy, starając się stłumić w sobie żal i chęć zaszycia się gdzieś w ciemnym kącie. Dopiero, co odkryli śmierć Darela, a teraz musieli lecieć ratować De’Ilos. Ale przecież taki był los Noszących Znak Kruka. Przez lata mieszkania w zamku pośród mężczyzn i udawania jednego z nich, wyrobiła w sobie nie tylko ich sposób bycia, ale również odwagę i hardość. Teraz jednak zaczynała odczuwać rosnący lęk przed nieznanym zabójcą. Bo nikt nie mógł przewidzieć, kto będzie następny. Może…
Nie rób takiej miny, bo z daleka widać, że o coś się martwisz. Ja nawet wiem, o co, albo o kogo.
To nie…
Masz wypisane na czole „Boję się o mojego ukochanego Arwela! Jeśli dopadnie go zabójca, a ja go nie ocalę, to umrę z rozpaczy.”
Sereia prychnęła głośno, oglądając się przez ramię. Arwel wyminął Reetha na schodach i dołączył do niej na korytarzu z ironicznym uśmieszkiem. Skrzywiła się i natychmiast odwróciła głowę.
- Przykra sprawa z tym zabójcą, ale teraz musimy skupić się na obronie De’Ilos – odezwała się głośno, tonem świadczącym, że nie ma czasu na pogawędki.
- Tak, tak. Bardzo przykra.
W czekoladowych oczach Arwela błysnęło znajome światełko i niby to niechcący musnął jej dłoń, na sekundę splatając palce z jej palcami. Krótki dotyk sprawił, że jej serce zapłonęło i z trudem powstrzymała się, by nie chwycić jego dłoni na dłużej, bez tego całego krycia się i udawania. Od czasu przyjęcia, gdy ją pocałował i wyznał swoje uczucia, wszystko się zmieniło. Zarówno, gdy nikt nie patrzył i w obecności innych. Oficjalnie, Arwel miał jej za złe samotne narażenie życia w walce z centaurami i od jakiegoś czasu doskonale udawali lekko urażonych i zupełnie obojętnych, co robi ta druga osoba. Wciąż uchodzili za przyjaciół, ale mieli dla siebie mniej czasu i traktowali się z chłodną uprzejmością.
Bo Sereia wciąż była Falenem. Mężczyzną i Noszącym Znak Kruka.
Tylko ostatnio coraz częściej zdarzało jej się o tym zapominać.
Czy dzisiaj już mówiłem, jak bardzo cię kocham?
Właśnie w takich momentach.
Nad ranem krzyczałeś tak głośno, że głowa mi pękała. Jeśli chcesz mi śpiewać serenady, to może, chociaż kiedy już się obudzę. Przewróciła oczami, skupiając się na pojedynczych cegłach w ścianie.
Ale z pewnością nie wspominałem, jak pięknie wyglądasz. Arwel zwolnił teraz, idąc kilka kroków za nią i wdając się w rozmowę z Oranem.
W znoszonym, szerokim płaszczu?
W jej umyśle rozległ się ciepły śmiech, który za wibrował w całym ciele.
Bez płaszcza również.
Pamiętaj, że masz na siebie uważać. Zmieniła temat.
Ty również, Sereio. Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.
Kierując się w stronę dziedzińca, szli już oddzielnie, nie wymieniając ani jednego spojrzenia.


***

      - A więc jesteśmy. I co teraz?
Ortis i Kira stali na niewielkim wzniesieniu i trzymając się za ręce, wpatrywali się w otwartą bramę miasta i strażników, przepuszczających podróżnych. Potem obejrzeli się na armię nephilów, która stanęła kilka metrów dalej, skryta w dolinie otoczonej dzikawi krzewami i wysoką trawą. Gorące słońce padało na ich połyskujące kości i bladą, odpadającą skórę. Kira tak bardzo przyzwyczaiła się do ich widoku, że byli jej obojętni. Po drugiej stronie muru panowała spokojna cisza, więc pewnie atak jeszcze się nie rozpoczął.
- Chyba powinniśmy chwilę poczekać. Lepiej nie zaczynajmy pierwsi – Ortis ścisnął mocniej jej dłoń, a drugą podrapał się po głowie.
Wciąż mrużył oczy od słońca i wyglądał, jakby miał ochotę zrzucić z siebie ubranie. Kira zerknęła na niego z lekkim uśmiechem i w następnej chwili przyjemny wiaterek zmierzwił im włosy i ochłodził zgrzaną skórę. Nie skomentował tego, ale na jego twarzy od razu odmalowała się ulga. Cieszyła się, że po długiej wędrówce w końcu dotarli do celu, jednak zupełnie nie miała ochoty tu być.
Chociaż z początku szła tutaj wyłącznie, dlatego, że tego chciała Rairi, teraz liczył się dla niej tylko Ortis. Najważniejsze, że mogła z nim być, gdziekolwiek poniesie ich los i cokolwiek się stanie. Przez te kilka dni podróży, kiedy za sobą mieli armię nephilów, a przed sobą kolejną bitwę, Kirę dręczył ciągły niepokój. Czy wykona powierzone jej zadanie? I co czeka ich dalej, kiedy już wygrają? Czy wciąż będą mogli być razem?
Ortis był nephilem. Kimś, kto umarł dawno temu i nie powinien już chodzić po tym świecie. A jednak był tu z nią, aby odnaleźć swój własny cel. Chociaż Ortis twierdził, że tak samo mu na niej zależy, nie wiedziała, co tak naprawdę myśli i co zrobi potem, gdy już wypełni to, po co wrócił z martwych. Bała się pytać, ciesząc się po prostu każdą spędzoną z nim minutą.
- Sądzisz, że on tu będzie? – Zapytała po chwili ciszy, znów spoglądając na bramę i tych wszystkich nieświadomych niczego ludzi.
- Nie wiem – westchnął teraz, pocierając policzek – Balar twierdził, że ktoś go uratował i powinienem go tu szukać. Ale prawdę mówiąc jakoś nie wierzę, że przeżył.
- Wtedy odejdziemy i …
Poczuli za plecami ruch i odwrócili się jednocześnie. Na widok Rairi, natychmiast puścili swoje dłonie, a Kira sapnęła tylko, podczas gdy jej serce wykonało gwałtowne salto. Ortis spojrzał na nią jak gdyby nigdy nic, przybierając znudzony wyraz.
- Przyszłaś nas szpiegować? Jak widzisz, przyprowadziłem moją armię.
- Wiem, że mogę na ciebie liczyć – Rairi uśmiechnęła się słodko, obdarzyła ich uważnym spojrzeniem i podeszła na skraj wniesienia, spoglądając na skrzące się w słońcu De’Ilos – Na ciebie i Kirę – obejrzała się na dziewczynę, która uniosła brwi. W jej głowie mignął obraz dziewczyny, odlegle znajomy.
Gdy ją spotkasz, nie wahał się. Użyj swojej Mocy, by ją zabić, albo, chociaż zranić.
W odpowiedzi skinęła tylko głową i dotknęła przypiętego do pasa sztyletu. Chociaż zapewne nie będzie jej potrzebny, czuła się z nim jakoś pewniej.
- A ty? – Zapytał Ortis – Będziesz tylko się przyglądać?
- Zobaczymy – w tej samej chwili z miasta dobiegło jakieś zamieszanie, krzyki, a potem w powietrzu rozległ się szczęk stali i odgłosy walki. Piękną, nieśmiertelną twarz Rairi ozdobił pełen zadowolenia uśmiech.

3 komentarze:

  1. Świetna książka! Szkoda tylko, że tak rzadko będą się pojawiać rozdziały, bo kiedy jest nowy już nie pamiętam co było w poprzednim :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym nie ma problemu, mogę dodawać częściej w tygodniu:) Jak dam radę wrzucę dzisiaj wieczorkiem, albo jutro.

      Usuń
    2. Super :D

      Usuń

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych