Karczma
była obskurna i prawie zapełniona, ale i tak wszyscy dostali gorący
posiłek i znalazły się nawet dla wszystkich pokoje. Vandor wziął
właścicielkę na stronę i rozmawiał z nią jakiś czas. Cerel
dostrzegł nawet jak ukradkiem wciska w jej dłoń sakiewkę i mógł
się domyśleć, jaka siła wyrzuciła klientów z sali i z górnych
pokoi. Miał z tego powodu lekkie poczucie winy, ale musiał myśleć
o swoich towarzyszach. Nie wiedział, czemu, ale ufał temu
chłopakowi, który zdawał się posiadać w tym mieście spore
kontakty.
Upewnili
się, że każdy ma kąt do spania i zanim odeszli, Cerel wziął
Shaię na stronę.
-
Chcę iść z wami – powtórzyła po raz kolejny, dobrze mu znanym,
władczym tonem.
Westchnął i objął ją delikatnie.
- Nie wiem, co się wydarzy, a tutaj na razie
powinniście być bezpieczni. Poza tym chciałbym, abyś zaopiekowała
się tymi ludźmi. Wiem, że zrobisz to najlepiej.
Dziewczyna miała łzy w oczach, ale nie miała
już czasu protestować, gdyż musieli już iść. Pocałował ją
szybko w usta i pobiegł za Vandorem i przyjaciółmi, wkraczając w
ciemne uliczki De’Ilos.
Chłopak poprowadził ich do zaułka pomiędzy
sklepami, wcześniej dając im instrukcje, żeby zachowywali się
cicho i podążali tuż za nim. Przeszli przez drzwi z boku budynku i
schodami w dół. Wkrótce okazało się, że znaleźli się w
podziemnym korytarzu. Czwórka przyjaciół przystanęła niepewnie w
ciemności, podczas gdy Vandor sięgnął po coś przy ścianie i już
po chwili trzymał w ręku zapaloną lampę. Uśmiechnął się do
nich z rozbawieniem i skinął dłonią.
- Chodźcie. Tu jest bezpiecznie, znam te tunele
jak własną kieszeń.
Trzymając się blisko siebie, ruszyli
za swoim przewodnikiem, starając się nie myśleć, że nad głowami
mają domy i ulice miasta. Cerel próbował liczyć zakręty, ale
wkrótce pogubił się w labiryncie korytarzy, więc skupił się na
rozchwianym blasku lampy i stopach Vandora. Chciał go zapytać o
wiele rzeczy, ale pośpiech i niepokój rozpraszały jego myśli. Co
i raz zerkał na Mareda, Tirila i Zinna i szeptem próbował dodać
im otuchy. A może sobie?
Czy
wojownicy już zaatakowali miasto? Czy Shaia i inni będą
bezpieczni?
- No, jesteśmy – obwieścił w
pewnym momencie Vandor.
Znów napotkali schody, tyle, że
prowadzące w górę i kończące się zwykłymi drzwiami.. Tutaj
chłopak zgasił lampę i postawił ją na podłodze. Odwrócił się
do nich z poważną miną.
- Teraz nic nie mówicie. Wiem, co
robić.
Weszli do jasnej, przestronnej kuchni,
po której krzątała się służba i kucharze. Chłopcy przystanęli
przy ścianie i czekali, w milczeniu przyglądając się ich pracy.
Cerel zaczynał odczuwać nerwowe zniecierpliwienie, kiedy w końcu
podeszła do nich młoda kobieta. Skinęła na Vandora, obrzucając
pozostałych zaciekawionym spojrzeniem. Chłopak i jej wcisnął coś
w dłoń, tak szybko, że ledwie zauważalnie.
- Musimy pilnie widzieć się z
hrabią. Sprawa życia i śmierci.
-
A twoi towarzysze, to…
- To pilne. Bardzo – podkreślił
zdecydowanie, po czym posłał jej krótki uśmiech. Gdyby nie był
tak młody, Cerel pomyślałby, że próbuje zyskać jej względy.
Kobieta jeszcze raz spojrzała na nich
nieufnie, ale skinęła głową i szybkim krokiem przeprowadziła ich
przez kuchnię, wyprowadzając do jasnego, dużego holu. Mared, Tiril
i Zinn rozgadali się na wszystkie strony z rozdziawionymi ustami,
ale Cerel był na to zbyt zdenerwowany i ledwo zwracał uwagę na
luksusowe obrazy i lśniącą posadzkę.
Służąca zaprowadziła ich na
pierwsze piętro do gabinetu hrabiego. Skinęła na strażników,
którzy wpuścili ją do środka. Po kilku sekundach uchyliła jedno
skrzydło i kazała im wejść, po czym zostawiła ich i zamknęła
drzwi. Pokój był jasny i przestronny, z dużym, ozdobnym kominkiem,
kremowymi meblami i licznymi obrazami na ścianach. Czwórka
przyjaciół nigdy wcześniej nie była w tak luksusowym, bogatym
miejscu i Cerel podejrzewał, że nigdy już nie dostaną takiej
okazji.
Vandor zrobił kilka kroków w stronę
biurka i skłonił się siedzącemu za nim mężczyźnie. Chłopcy
szybko zrobili to samo, zerkając na stojącą za fotelem młodą i
piękną kobietę. Jej oczy miały niezwykły szary odcień.
-
Hrabio Yarithu, wybacz za najście.
Hrabia był potężnie zbudowanym
mężczyzną z gęstą brodą i długimi włosami związanymi w
węzeł. Jego tęczówki nawet w świetle lamp jarzyły się
bursztynowo. Pochylił się na fotelu i spojrzał na nich
przenikliwie.
- Vandor – widać było, że zna
chłopaka bardzo dobrze – Skoro fatygowałeś się o tej porze, to
znaczy, że to coś poważnego.
-
Panie, ci tutaj przypłynęli aż z Reed razem z…
- Hrabio, trzeba natychmiast zebrać
wszystkich wojowników i odciąć port od miasta. – Cerel przerwał
chłopakowi, w dwóch susach znalazł się przed biurkiem i spojrzał
wprost jasne tęczówki.
- Hmm, może najpierw się
przedstawisz chłopcze? – Mężczyzna splótł przed sobą dłonie
z lekko zmarszczonym czołem.
Cerel zerknął na kobietę, która
obserwowała ich w milczeniu z drapieżnym uśmieszkiem, zacisnął
pięści i wyprostował się z hardą miną.
- Jestem Cerel z Reed, a to moi
przyjaciele. Uciekliśmy z napadniętej wioski statkiem. Za nami
podążała flota nieprzyjaciela i…
- Ile?
- Sporo. Dziesięć, albo więcej.
Planowali zaatakować miasto i możliwe, że już przybili do portu.
Hrabia patrzyła na niego z pochmurną
miną, po czym przeniósł spojrzenie na Vandora.
- To prawda?
- Nie zdążyłem sprawdzić, ale
wierzę mu.
-
Hmm, w takim razie…
W tym momencie strażnik otworzył
drzwi i do komnaty wbiegł zasapany posłaniec. Opadł na kolana,
śmiertelnie blady.
- Panie, zaatakowali miasto.
Nieprzyjaciel nadszedł od morza. Wszystkie statki płonął.
Mężczyzna zerwał się z fotela
uderzając dłońmi o biurko.
- Wysłać wszystkich wojowników i
odeprzeć atak! Ktoś musi zawiadomić króla.
- Ja to zrobię, ojcze. Jestem
najszybsza – kobieta klepnęła go w ramię, mrugnęła do
pozostałych i wybiegła z komnaty.
Hrabia ruszył za nią do drzwi, ale
Cerel odwrócił się i z bijącym mocno sercem zatrzymał go w pół
kroku.
- Daj mi, panie, miecz. Chcę walczyć.
- My też! – Krzyknął Mared,
unosząc do góry rękę, a za nim pozostali chłopcy.
Yarith obejrzał się na nich, mrużyć
bursztynowe oczy. Vandor wyglądał, jakby chciał go powstrzymać,
ale Cerel przysunął się do przyjaciół z zaciętym wyrazem
twarzy.
- Są tu ludzie, których muszę
chronić – ponownie spojrzał prosto w roziskrzone oczy przywódcy
Vethoynów –Jesteśmy Belthami. A Belthowie nigdy nie uciekają
przed walką.
***
Riva przepchnął się przez tłum w komnacie i
przystanął przy Białym Kruku, przybierając identycznie
wstrząśniętą minę. Pobladł i musiał przytrzymać się ramy
łóżka.
- Jak… - odetchnął głęboko, starając się
uspokoić. – Kiedy to się stało?
- W nocy, Wasza Wysokość. Wszyscy
strażnicy również zostali zabici.
W komnacie zebrali się wszyscy
Noszący Znak Kruka, którzy zamilkli z ponurymi minami, jak tylko
się zjawił. Dzisiaj mieli wyruszyć do prowincji, ale teraz nikt
nie ruszał się z miejsca i wyglądało na to, że ich plany nieco
się zmienią. Bo jak w tej sytuacji mieli się rozdzielić? Riva
znów spał niespokojnie, dręczony koszmarami, ale rzeczywistość
była jeszcze gorsza.
Koło łóżka, na ziemi leżało
nieruchome ciało Darela. Wojownik miał zamknięte oczy i żadnej
widocznej rany. Nox kucał przy nim z pochyloną głową i badał jak
doszło do zbrodni. Wszyscy jednak już to wiedzieli. Znów została
użyta Moc i to mimo podwojonej ochrony. To znaczyło, że morderca
był potężny i bezwzględny. I być może znajdował się w tej
komnacie.
Lunna stała przy oknie z zaciśniętymi
ustami i równie blada jak pozostali. W namyśle wpatrywała się w
półelfa, który bez wysiłku odwrócił zmarłego na brzuch.
Odsunął się, aby wszyscy mogli to zobaczyć. On sam spuścił oczy
i z kamienną twarzą skupił się na czubkach swoich butów. Tym
razem był jednym z ostatnich, którzy przybyli na miejsce i mimo
pozornego spokoju, był równie wstrząśnięty, co reszta.
Na plecach Darela widniało duże
pióro. I podobnie jak w poprzednich przypadkach, pozlepiane było
ciemną krwią, chociaż brzegi rany wydawały się niezbyt głębokie
i wykonane precyzyjną ręką.
Na widok krwawego dzieła zabójcy, w
pokoju znów zapanowało ożywienie.
- Ten drań z nas kpi – Koll miał
zachrypnięty głos i gniewnie ściągnięte brwi – To jasne, że
daje nam sygnał, że jest jednym z nas.
Wszyscy automatycznie spojrzeli na
Arwela, który z pobladłą twarzą cofnął się o krok i pokręcił
głową.
- Przecież to nie ja.
- To prawda, mogę przysiąc –
wtrącił się szybko Falen, chwytając przyjaciela za ramię – On…
- odchrząknął niepewnie – Byliśmy wtedy razem.
- Zanim odkryjemy, kto jest zabójcą,
wszystkich nas wykończy – stwierdził Oran, który robił
wszystko, by nie patrzeć na ciało towarzysza.
Wszyscy odnosili wrażenie, jakby
przeżywali jakąś koszmarną powtórkę z tamtego dnia, gdy zebrali
się w komnacie Lanona z tego samego powodu. Riva nie był wtedy
obecny, ale również czuł tą ciężką, przygniatającą atmosferę
śmierci.
Spojrzał na Argona, krzywiąc się
ukradkowo i zaciskając lewą dłoń w pięść. Od przebudzenia
nieznośnie bolała go ręka aż do przedramienia, a znamię piekło
i dziwnie pulsowało. Już dawno nie korzystał z uzdrowicielskich
Mocy i czuł, że to był błąd. Ale jak długo jeszcze wytrzyma?
Kiedy trucizna dosięgnie serca…
Argon położył mu dłoń na ramieniu
i zmarszczył brwi, jakby doskonale znał jego myśli i zmartwienia.
- Chyba już czas, abym osobiście
dowiedział się, co tu się wydarzyło. O ile się nie mylę, miałeś
mnie poprosić, żebym cofnął się w czasie? – kącik jego ust
drgnął minimalnie.
- Jak zwykle czytasz moje myśli,
przyjacielu – odparł Riva bez cienia wesołości i odwrócił się
do pozostałych, spoglądając na każdego z osobna. Gdy jego oczy
spoczęły na Noxie, półelf właśnie przeniósł wojownika na
łóżko. Z niezwykła troską, wygładził mu nocny strój i ułożył
ręce na brzuchu. Król dostrzegł przy tym, że jego dłonie drżą
lekko jak u starca, jednak Nox pochwycił jego spojrzenie i cofnął
się pospiesznie, ukrywając ręce za plecami. Zerknął jeszcze na
Argona, po czym spuścił wzrok i zmarszczył nieznacznie brwi.
Riva odetchnął dusznym powietrzem i ruszył w
stronę drzwi.
-
Dajmy Argonowi działać, a potem…
Jakiś
hałas na korytarzu przerwał mu w pół zdania. Arwel odsunął się
nagle od drzwi, które otworzyły się z lekkim skrzypieniem i do
środka wszedł generał Naren. Z dłonią na rękojeści miecza
ukłonił się braciom i padł przed królem na kolano.
- Wasza Wysokość, pilna wiadomość
od….
- Może ja to powiem.
Oczy zebranych zwróciły się na
kolejnego przybyłego, a raczej przybyłą. W progu stanęła kobieta
w sukience ze skóry i z bosymi stopami.
- Elleya! – Riva podszedł do niej
szybko, a widząc, że na jej twarzy nie gości jej ulubiony
uśmieszek kpiny, od razu wyczuł, że nie ma dobrych wiadomości –
Coś z ojcem?
- Och, Alfa ma się świetnie –
niedbałym ruchem odgarnęła do tylu włosy, obrzucając spojrzeniem
resztę towarzystwa – Właśnie zbiera armię i próbuje odeprzeć
atak na De’Ilos.
- Co?!!
Raptem wszyscy stłoczyli się przy
drzwiach i zasypali ją pytaniami. Elleya warknęła gardłowo i gdy
zapanowała cisza, ze spokojem wyjaśniła całą sytuację.
- To co mam przekazać ojcu? –
Rzuciła na koniec.
- Oczywiście już tam lecimy.
Postaramy się też wysłać jak największe wsparcie – kobieta
odwróciła się i zniknęła na korytarzu, a Riva obejrzał się na
generała – Zbierz swoich ludzi i niech czekają na dziedzińcu –
rozkazał, po czym zwrócił się do pozostałych mężczyzn –
Weźcie ze sobą tylu wojowników ilu udźwigniecie i lećcie jak
najszybciej.
Skinęli głowami i razem z generałem
oddalili się pospiesznie, by wykonać rozkazy. Gdy w pokoju poza
królem i Argonem, pozostali tylko Nox i Lunna, zapanowała nagle
oszałamiająco przytłaczająca cisza. Riva zerknął na łóżko,
gdzie spoczywało ciało Darela, z bólem, który sięgał samego
serca. Ostatnio za te wszystkie złe rzeczy obwiniał Balara, chociaż
w jakimś niezrozumiałym stopniu również czuł się winny. Gdyby
tak cofnąć czas, czy mogliby uniknąć tego wszystkiego?
- Dobrze się czujesz?
Poczuł na sobie zmartwiony wzrok
Argona i skinął sztywno głową. Wyszedł na korytarz, a za nim
reszta. Nox jako ostatni zamknął za nimi drzwi i ruszył tuż za
królem, podczas gdy Lunna podążała za kapitanem niczym jego cień
i to z takim uwielbieniem na twarzy, że gdyby nie sytuacja, Riva
mógłby się nawet uśmiechnąć.
- Dasz radę przenieść nasz oddział
wojowników? – Zwrócił się do Argona, starając się zapomnieć
o bólu i skupić na obecnych problemach.
- Postaram się. Będę musiał kilka
razy zawrócić.
- Szkoda, że nie miałeś czasu
sprawdzić, kto zabił Darela. Myślisz, że po bitwie nie będzie za
późno.
- Spróbuję, to zależy od tego, jak
szybko wrócimy – ze zmarszczonym czołem Argon obejrzał się
przez ramię. Nox zdawał się jakby nieobecny, ze smutkiem w oczach
wpatrywał się pod nogi. – Polecisz z królem i będziesz go
chronił – polecił mu.
Nox skinął głową, nawet nie
unosząc wzroku. Kapitan nachmurzył się jeszcze bardziej,
przenosząc spojrzenie na Lunnę. W przeciwieństwie do półelfa,
uśmiechnęła się blado i aż cała paliła się do działania.
- Ty zaś trzymaj się blisko mnie,
gdybym cię potrzebował i będziesz miała okazję przywołać tych
swoich kamiennych strażników.
- Tak jest, Biały Kruku -
zasalutowała mu z błyskiem w oczach. Jej warkocz podskakiwał przy
każdym energicznym kroku.
- Kamiennych strażników? – Riva
popatrzył na nich z zaskoczeniem i uniósł brwi.
- Zobaczysz – Argon machnął tylko
ręką. Zbiegli po schodach, zmierzając w stronę głównego holu.
Wieść o bitwie musiała obiec już cały zamek gdyż po drodze
służba schodziła im z drogi, wyraźnie podenerwowana i
przestraszona. Wszyscy wojownicy i strażnicy zbierali się na
dziedzińcu, skąd dobiegały pokrzykiwania i głośne komendy.
- Przydałaby nam się pomoc
krasnoludów, ale pewnie dopiero zbliżają się do Malgarii. Martwi
mnie, że się spóźniają.
- Być może napotkali po drodze
jakieś przeszkody.
- Myślisz? – Riva zerknął na
przyjaciela z wyrazem niepokoju na bladej twarzy.
- Później to sprawdzę.
Riva zagapił się na posadzkę i
westchnął ciężko. To mu przypomniało, że od kilku dni jego
myśli wciąż podążały tylko w jednym kierunku.
-
Hmm, myślisz, że Ariel…
- Żyje – przerwał mu zdecydowanie
Argon – Za każdym razem ci to powtarzam – chociaż w jego oczach
lśniła niezłomna pewność, jego ruchy i napięty wyraz twarzy
świadczyły, że również się martwił. Starał się to jednak
maskować pod swoją zwykłą szorstkością. Pewnie wciąż był
zły, że sam nie wyruszył za nią w pogoń – Poza tym Tara i Sato
obiecali bez niej nie wracać.
- Proszę się nie martwić, Wasza
Wysokość – wtrąciła Lunna, lekkim krokiem zrównując się z
Argonem – Ariel potrafi wyjść z najgorszych tarapatów. Myślę,
że trzeba jej zaufać.
Riva nie potrafił powstrzymać się
od lekkiego uśmiechu.
- O tak, w końcu płynie w niej krew
Potomków Liry. A od kiedy odkryła, że ma brata, z pewnością
wróci, chociażby po to, żeby zamęczyć cię pytaniami – trącił
przyjaciela łokciem, na co Argon przewrócił oczami i bezwiednie
dotknął okolicy brzucha.
- Spodziewam się, że zaraz po
powrocie najpierw mnie przeprosi – mruknął niewyraźnie.
- No tak, przecież cię uderzyła.
Bolało?
- Przypominam, że straciłem
przytomność – spiorunował Rivę chłodnym spojrzeniem.
- Prawda, ale z pewnością nie
zrobiła tego z własnej woli. Z tego, co mówiłeś, wyglądało,
jakby Balar w jakiś sposób ją kontrolował. To chyba nie możliwe,
żeby…
Riva nie dokończył wypowiadać
głośno swoich obaw, gdyż właśnie dotarli na obszerny
dziedziniec. Po korytarzu biegli ostatni strażnicy, kierując się
ku głównym drzwiom. Przez podłużne okna wlewały się kaskady
porannego słońca, w których spokojnie, wręcz radośnie tańczyły
drobiny kurzu. Ten dzień od rana przynosił same nieszczęścia.
Lawirując między potężnymi
kolumnami, Argon przyspieszył kroku, zmierzając do wyjścia i
zostawiając ich w tyle. Próbując za nim nadążyć, Riva potknął
się na lśniącej posadzce, a jego ciałem wstrząsnął spazm bólu.
Bez słowa obejrzał się na Noxa, podając mu lewą rękę, którą
całkowicie zakrywał długi rękaw. Młody wojownik skinął głową
i nie zatrzymując się, złapał go za przegub dłoni, przesyłając
uzdrawiającą energię. Riva nie miał czasu udawać
niezwyciężonego. W tej chwili potrzebował każdej dodatkowej siły.
Tymczasem, idący z przodu Argon
machnął ręką na Lunnę, która bez trudu dotrzymywała mu kroku.
Ledwo na nią spojrzał, ale nie wydawała się tym urażona.
- Idź sprawdzić czy wszyscy zebrali
się już na dziedzińcu. Dopilnuj, żeby ci, którzy zostali,
podzielili się na kilka mniejszych grup.
- Tak jest! – Wybiegła z zamku
niemal tanecznym krokiem.
Gdy minęli otwarte na oścież
podwójne wrota, Riva zmrużył oczy od oślepiającego słońca i z
tęsknotą znów pomyślał o Ariel.
Wiedziałem,
że jak tylko puszczę twoją dłoń, znów znikniesz mi z oczu.
***
Po wyjściu z dusznej komnaty, Sereia
miała dławiące uczucie, jakby cofnęli się w czasie. Czarnym
rękawem długiego płaszcza otarła ukradkiem wilgotne oczy,
starając się stłumić w sobie żal i chęć zaszycia się gdzieś
w ciemnym kącie. Dopiero, co odkryli śmierć Darela, a teraz
musieli lecieć ratować De’Ilos. Ale przecież taki był los
Noszących Znak Kruka. Przez lata mieszkania w zamku pośród
mężczyzn i udawania jednego z nich, wyrobiła w sobie nie tylko ich
sposób bycia, ale również odwagę i hardość. Teraz jednak
zaczynała odczuwać rosnący lęk przed nieznanym zabójcą. Bo nikt
nie mógł przewidzieć, kto będzie następny. Może…
Nie
rób takiej miny, bo z daleka widać, że o coś się martwisz. Ja
nawet wiem, o co, albo o kogo.
To
nie…
Masz
wypisane na czole „Boję się o mojego ukochanego Arwela! Jeśli
dopadnie go zabójca, a ja go nie ocalę, to umrę z rozpaczy.”
Sereia prychnęła głośno, oglądając
się przez ramię. Arwel wyminął Reetha na schodach i dołączył
do niej na korytarzu z ironicznym uśmieszkiem. Skrzywiła się i
natychmiast odwróciła głowę.
- Przykra sprawa z tym zabójcą, ale
teraz musimy skupić się na obronie De’Ilos – odezwała się
głośno, tonem świadczącym, że nie ma czasu na pogawędki.
- Tak, tak. Bardzo przykra.
W czekoladowych oczach Arwela błysnęło
znajome światełko i niby to niechcący musnął jej dłoń, na
sekundę splatając palce z jej palcami. Krótki dotyk sprawił, że
jej serce zapłonęło i z trudem powstrzymała się, by nie chwycić
jego dłoni na dłużej, bez tego całego krycia się i udawania. Od
czasu przyjęcia, gdy ją pocałował i wyznał swoje uczucia,
wszystko się zmieniło. Zarówno, gdy nikt nie patrzył i w
obecności innych. Oficjalnie, Arwel miał jej za złe samotne
narażenie życia w walce z centaurami i od jakiegoś czasu doskonale
udawali lekko urażonych i zupełnie obojętnych, co robi ta druga
osoba. Wciąż uchodzili za przyjaciół, ale mieli dla siebie mniej
czasu i traktowali się z chłodną uprzejmością.
Bo Sereia wciąż była Falenem.
Mężczyzną i Noszącym Znak Kruka.
Tylko ostatnio coraz częściej
zdarzało jej się o tym zapominać.
Czy
dzisiaj już mówiłem, jak bardzo cię kocham?
Właśnie w takich momentach.
Nad
ranem krzyczałeś tak głośno, że głowa mi pękała. Jeśli
chcesz mi śpiewać serenady, to może, chociaż kiedy już się
obudzę. Przewróciła
oczami, skupiając się na pojedynczych cegłach w ścianie.
Ale
z pewnością nie wspominałem, jak pięknie wyglądasz.
Arwel zwolnił teraz, idąc kilka kroków za nią i wdając się w
rozmowę z Oranem.
W
znoszonym, szerokim płaszczu?
W
jej umyśle rozległ się ciepły
śmiech, który za wibrował w całym ciele.
Bez
płaszcza również.
Pamiętaj,
że masz na siebie uważać. Zmieniła
temat.
Ty
również, Sereio. Nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.
Kierując się w stronę dziedzińca,
szli już oddzielnie, nie wymieniając ani jednego spojrzenia.
***
- A więc jesteśmy. I co teraz?
Ortis i Kira stali na niewielkim
wzniesieniu i trzymając się za ręce, wpatrywali się w otwartą
bramę miasta i strażników, przepuszczających podróżnych. Potem
obejrzeli się na armię nephilów, która stanęła kilka metrów
dalej, skryta w dolinie otoczonej dzikawi krzewami i wysoką trawą.
Gorące słońce padało na ich połyskujące kości i bladą,
odpadającą skórę. Kira tak bardzo przyzwyczaiła się do ich
widoku, że byli jej obojętni. Po drugiej stronie muru panowała
spokojna cisza, więc pewnie atak jeszcze się nie rozpoczął.
- Chyba powinniśmy chwilę poczekać.
Lepiej nie zaczynajmy pierwsi – Ortis ścisnął mocniej jej dłoń,
a drugą podrapał się po głowie.
Wciąż mrużył oczy od słońca i
wyglądał, jakby miał ochotę zrzucić z siebie ubranie. Kira
zerknęła na niego z lekkim uśmiechem i w następnej chwili
przyjemny wiaterek zmierzwił im włosy i ochłodził zgrzaną skórę.
Nie skomentował tego, ale na jego twarzy od razu odmalowała się
ulga. Cieszyła się, że po długiej wędrówce w końcu dotarli do
celu, jednak zupełnie nie miała ochoty tu być.
Chociaż z początku szła tutaj
wyłącznie, dlatego, że tego chciała Rairi, teraz liczył się dla
niej tylko Ortis. Najważniejsze, że mogła z nim być, gdziekolwiek
poniesie ich los i cokolwiek się stanie. Przez te kilka dni podróży,
kiedy za sobą mieli armię nephilów, a przed sobą kolejną bitwę,
Kirę dręczył ciągły niepokój. Czy wykona powierzone jej
zadanie? I co czeka ich dalej, kiedy już wygrają? Czy wciąż będą
mogli być razem?
Ortis był nephilem. Kimś, kto umarł
dawno temu i nie powinien już chodzić po tym świecie. A jednak był
tu z nią, aby odnaleźć swój własny cel. Chociaż Ortis
twierdził, że tak samo mu na niej zależy, nie wiedziała, co tak
naprawdę myśli i co zrobi potem, gdy już wypełni to, po co wrócił
z martwych. Bała się pytać, ciesząc się po prostu każdą
spędzoną z nim minutą.
- Sądzisz, że on tu będzie? –
Zapytała po chwili ciszy, znów spoglądając na bramę i tych
wszystkich nieświadomych niczego ludzi.
- Nie wiem – westchnął teraz,
pocierając policzek – Balar twierdził, że ktoś go uratował i
powinienem go tu szukać. Ale prawdę mówiąc jakoś nie wierzę, że
przeżył.
-
Wtedy odejdziemy i …
Poczuli za plecami ruch i odwrócili
się jednocześnie. Na widok Rairi, natychmiast puścili swoje
dłonie, a Kira sapnęła tylko, podczas gdy jej serce wykonało
gwałtowne salto. Ortis spojrzał na nią jak gdyby nigdy nic,
przybierając znudzony wyraz.
- Przyszłaś nas szpiegować? Jak
widzisz, przyprowadziłem moją armię.
- Wiem, że mogę na ciebie liczyć –
Rairi uśmiechnęła się słodko, obdarzyła ich uważnym
spojrzeniem i podeszła na skraj wniesienia, spoglądając na skrzące
się w słońcu De’Ilos – Na ciebie i Kirę – obejrzała się
na dziewczynę, która uniosła brwi. W jej głowie mignął obraz
dziewczyny, odlegle znajomy.
Gdy
ją spotkasz, nie wahał się. Użyj swojej Mocy, by ją zabić,
albo, chociaż zranić.
W odpowiedzi skinęła tylko głową i
dotknęła przypiętego do pasa sztyletu. Chociaż zapewne nie będzie
jej potrzebny, czuła się z nim jakoś pewniej.
- A ty? – Zapytał Ortis –
Będziesz tylko się przyglądać?
- Zobaczymy – w tej samej chwili z
miasta dobiegło jakieś zamieszanie, krzyki, a potem w powietrzu
rozległ się szczęk stali i odgłosy walki. Piękną, nieśmiertelną
twarz Rairi ozdobił pełen zadowolenia uśmiech.
Świetna książka! Szkoda tylko, że tak rzadko będą się pojawiać rozdziały, bo kiedy jest nowy już nie pamiętam co było w poprzednim :/
OdpowiedzUsuńZ tym nie ma problemu, mogę dodawać częściej w tygodniu:) Jak dam radę wrzucę dzisiaj wieczorkiem, albo jutro.
UsuńSuper :D
Usuń