wtorek, 21 marca 2017

Rozdział 4

W De’Ilos panowało zamieszanie, spowodowane niespodziewanym atakiem wroga od strony portu. Argon przeniósł ostatnią grupę wojowników, którzy natychmiast włączyli się do walki. Razem z Rivą, Noxem i Lunną niemal od razu po przybyciu musieli cofnąć się przed uciekającym bezładnie tłumem. Niektórzy zabarykadowali się w swoich domach, ale większość mieszkańców szukała innych schronień lub próbowała uciec z miasta. Przerażenie i dezorientacja były wręcz namacalne, krzyki mieszały się z odgłosami walki.
Jakaś kobieta upadła przed nimi z tobołkiem w dłoniach i Riva bez namysłu pomógł jej wstać. Próbował zaczepić kilku ludzi, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. W końcu udało mu się zatrzymać dwóch kilkunastoletnich chłopaków w znoszonych ubraniach i za dużymi mieczami w dłoniach. Zmierzali w przeciwną stronę niż pozostali, czyli tam, gdzie trwały walki. Gdy rozpoznał jednego z nich, uśmiechnął się szeroko i uścisnął mu ramię.
- Vandor! Co tu robisz? Nie powinieneś się ukryć?
Chłopak zdjął czapkę i wykonał pospieszny ukłon.
- Wasza Wysokość, dobrze, że przybyłeś – skinął głową w stronę pozostałych, po czym szturchnął swojego towarzysza i wyszczerzył do niego zęby – Widzisz, Cerel? Teraz nie musimy się o nic martwić. Sam król i jego Zakon zajmą się wszystkim.
Chłopak nazwany Cerelem zrobił wielkie oczy przenosząc wzrok to na Rivę, to na Argona, rozpoznając jego znamię na czole. Przełknął ślinę i skłonił się niezgrabnie.
- Idziecie przyłączyć się do bitwy? – Zapytał Argon, spoglądając na nich krytycznym okiem.
- Tak, panie – odparł Cerel, kurczowo ściskając rękojeść miecza. Jego wyraz twarzy był pełen zaciętej determinacji.
Vanrred poklepał chłopaka po plecach i wyjaśnił pospiesznie:
- Razem z innymi przypłynął z Reed i w ostatniej chwili zawiadomił hrabiego. Ma z tymi draniami pewne porachunki i musi chronić swoją rodzinę. A ja postanowiłem mu pomóc.
- Rozumiem. A co z twoja rodziną? Są bezpieczni?
Zmrużył oczy, posyłając królowi kpiący uśmieszek.
- Nie znasz mnie, Wasza Wysokość? Jestem oczami i uszami tego miasta. Aha, niedawno w podziemiach natknąłem się na grupę ocalałych wojowników z Gernnhedu. Wydostałem ich stamtąd i… - obejrzał się i po chwili wskazał palcem na przeciwległą ulicę, gdzie w tłumie mieszkańców, dostrzegli garstkę mężczyzn w brudnych i w zniszczonych mundurach Belthów – właśnie biegną w stronę portu. Wyglądali na zmęczonych, ale nie chcieli nawet odpoczywać – wzruszył ramionami i popatrzył na nich, jakby uważał to wszystko za niezłą zabawę – każdy miecz się przyda.
- Dobra robota – Riva skinął mu poważnie głową.
Nox nagle uniósł głowę, wytężył wzrok i powęszył w powietrzu.
- Coś się pali – stwierdził głośno.
- Ma rację. Patrzcie – Lunna wskazała w górę, ponad dachy domów, skąd unosił się dym i języki ognia.
- Palą statki. Przy tym wietrze ogień rozprzestrzeni się na pobliskie budynki. Trzeba będzie go szybko ugasić – Riva zmarszczył brwi i pobladł jeszcze bardziej. Wysunął z pochwy swój miecz, lewą dłoń zaciskając w pięść. Argon spojrzał mu prosto w oczy, mając na końcu języka rady, których młody król i tak by nie zaakceptował, więc tylko patrzyli na siebie w milczeniu z ponurymi minami – Sprowadź posiłki, a ja spróbuję znaleźć Yaritha. Vandorze – zwrócił się do chłopaka – Zaprowadź nas w miejsce walki. Bocznymi uliczkami.
Argon tylko westchnął ciężko i zanim odbiegli, dotknął ramienia Noxa i nachylił się ku niemu.
- Nie spuszczaj króla z oczu i chroń go do mojego powrotu – zerknął w jego granatowe oczy - Ufam ci – szepnął na koniec.
Nox odwrócił szybko wzrok, skinął tylko głową i dołączył do króla i chłopaków, znikając po chwili w jednej z wąskich uliczek.
Argon patrzył za nimi chwilę, spojrzał na gęstniejący na niebie dym i znów na ulicę. Cofnął się w cień pustego budynku i dopiero wtedy popatrzył na Lunnę. Smukłymi palcami gładziła swój księżycowy amulet, który w cieniu jarzył się delikatnie bladą poświatą. Chyba już wiedziała, co ma robić.
- Przywołaj tylu ziemnych strażników ilu zdołasz i rozstaw ich pomiędzy portem a resztą miasta. Nie możemy pozwolić, żeby weszli głębiej.
- Oczywiście – odpowiedziała z zapałem, roziskrzonym wzrokiem chłonąc jego twarz. Jej szeroki uśmiech znał już na pamięć.
Przewrócił oczami, cofnął się w głąb ulicy i rozpostarł białe skrzydła.
- Dasz sobie radę? – Przyjrzał się jej niepewnie, gdyż zamiast odejść, wpatrywała się niego niczym w jakieś bóstwo. Co prawda robiła to ostatnio dość często, ale teraz nie mieli czasu na głupoty.
- Lunna! – Warknął ostro, aż zamrugała i zrobiła wielkie oczy – W końcu możesz wykorzystać swoje zdolności, więc mnie nie zawiedź.
Zacisnęła usta i w jednej chwili spoważniała. Argon poruszył skrzydłami, wzniecając podmuch wiatru i uniósł się ponad dachy budynku. Widząc, że Lunna zmierza na główną, zatłoczoną ulicę, gwizdnął, aby zwrócić jej uwagę. Przystanęła i obejrzała się w górę. Na słońcu jej niebieskie oczy były niczym migotliwe jezioro, w którym odbijało się niebo.
- Uważaj na siebie. Będziesz mi jeszcze potrzebna!
Posłała mu szybki uśmiech, odwróciła się i lekkim krokiem wmieszała się w tłum, w końcu znikając mu z oczu.
Argon rozejrzał się jeszcze z góry, oceniając całą sytuację. Ledwo zwrócił uwagę na zamkniętą bramę i przestraszonych mieszkańców, skupiając się na miejscu, gdzie płonęły baraki i najbliższe budynki przy porcie. Lunna była szybsza niż się spodziewał, albo po prostu zapominał, że jest córką Najstarszej i Nieśmiertelną. Dostrzegł jej brązowy warkocz, gdy lawirując w tłumie, przemykała pomiędzy budynkami, aż wybrała dość szeroką, równoległą ulice, niedaleko miejsca gdzie Vethoyni i wojownicy próbowali powstrzymać nieprzyjaciela od wejścia w głąb miasta. Było to dobre miejsce i obserwując ją z góry, Argon musiał przyznać w duchu, że tak naprawdę nigdy jej nie doceniał. Na jego oczach brukowana ulica drżała i pękała w posadach, rozrzucając na boki grudki ziemi i kamieni. Ziemni strażnicy, jeden po drugim przybywali posłusznie na wezwanie elfki i ustawiali się wzdłuż ulicy niczym obronny mur.
Uznał, że to powinno wystarczyć. Zamierzał jak najszybciej dołączyć do Rivy, więc nie zwlekając dłużej, pstryknął palcami i zniknął w krótkim rozbłysku światła. Bez problemu odnalazł lecących w stronę miasta Noszących Znak Kruka i przeniósł ich prosto nad głowy walczących. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy to ogień pochłaniający kołyszące się na przystani statki, drewniane pomosty i cały port. Arwel wydał z siebie głuchy jęk i coś jak przekleństwo. Nikt nie zauważył jak ukradkiem zbliżył się do Falena i musnął jego dłoń.
- Jest ich, co najmniej kilka tysięcy – mruknął Reeth, obserwując ciągnący się w dole tłum nieprzyjaciela, napierający na znacznie mniejsze siły obrony.
- Musieli się do tego przygotowywać już od dłuższego czasu.
Stwierdzenie Kolla było słuszne, zważywszy na liczbę przeciwnika, jego uzbrojenie oraz w jaki sposób wtargnęli do miasta. Gdyby ten chłopak, Cerel, nie ostrzegł ich w porę, być może w ogóle nie mieli by szansy na powstrzymanie niespodziewanego ataku. Taka liczna wojska musiała mieć swojego dowódcę. Chociaż jak dotąd nigdzie nie dostrzegli Balara, mógł się pojawić w każdej chwili.
Szczęk mieczy mieszał się z okrzykami ludzi i odgłosami zwierząt. Argon wypatrzył w dole kilku Vethoynów, którzy walczyli ze zwierzołakami, ale nigdzie nie widział Rivy ani białych włosów swojego podopiecznego. Czyżby jeszcze nie dotarli na miejsce? A może coś im się stało? Sama taka myśl sprawiła, że jego serce kostniało.
- Co robimy? – Jego rozmyślania przerwał Ylon. Znamię na jego czole pulsowało, podobnie jak pozostałych – To, co zawsze?
Argon popatrzył na nich w roztargnieniu i znów skupił się na wypatrywaniu króla.
- Po prostu nie dajcie im wejść w głąb miasta. Widzicie tamtą blokadę wzdłuż ulicy?
Dopiero teraz ich spojrzenia skierowały się w miejsce, gdzie w długim rzędzie stała kolumna kamiennych postaci.
- Co to jest? – Zapytał ze zdumieniem Oran, a Arwel gwizdnął z podziwem.
- Coś czuję, że to sprawka naszej elfiej księżniczki, zgadza się?
- Tak, kazałem wyznaczyć Lunnie granicę, której wróg nie może przekroczyć. Musimy ochronić miasto i jego mieszkańców.
- W takim razie szkoda czasu na gadanie – Arwel rozprostował ręce i machnął skrzydłami.
Pozostali poszli za jego przykładem i opadli w dół, prosto w środek bitwy. Oran zmienił się w powietrzu w kruki, które spadły na głowy nieprzyjaciela i zaczęły je atakować. Kapitan zerknął na Falena, który w milczeniu obserwował walkę. Był blady i miał zaczerwienione oczy i Argon przypomniał sobie, że przecież jeszcze niedawno stali w komnacie martwego Darela. Ostatnio nie mieli nawet czasu żegnać się ze zmarłymi.
I wciąż nie znaleźli zabójcy.
- Falenie.
Młody wojownik drgnął jak oparzony i spojrzał na Białego Kruka. W słońcu jego złote włosy lśniły czystym złotem nadając jego drobnej twarzy jeszcze więcej uroku. Argon uśmiechnął się lekko do siebie, zastanawiając się jakim cudem pozostali wojownicy nie dostrzegali w swoim towarzyszu tak pięknej kobiety.
- Słucham, Biały Kruku – odezwał się po chwili i Argon uzmysłowił sobie, że patrzył na niego zbyt długo. Odchrząknął i odwrócił wzrok.
- Dzisiaj pozwalam ci korzystać z twoich umiejętności.
Falen uniósł, a potem zmarszczył brwi i dotknął pióra na czole, jakby nie bardzo rozumiał.
- Ja nie…
- Rób to, co robisz najlepiej i się nie powstrzymuj. Nie mamy na to czasu. Zrozumiałeś?
Falen skrzywił się z niechęcią, ale w końcu skinął głową i oddalił się za swoimi towarzyszami. Argon również złożył skrzydła i opadł prosto w zwarty tłum nieprzyjaciela.
Gdy pojawił się w samym środku wojowników, kilka osób zamarło z zaskoczeniem, niektórzy stracili chwilowo odwagę, zaś jeszcze inni wydali okrzyk radości i triumfu. Zapanowało zamieszanie w czasie, którego poległo kilkunastu nieprzyjaciół.
- Biały Kruk! – Usłyszał okrzyk, po którym nastąpiły kolejne, otaczając go ze wszystkich stron, niczym przetaczająca się fala – Biały Kruk, Biały Kruk!
Argon sięgnął po miecz, odwrócił się błyskawicznie i ciął z góry mężczyznę, który próbował podejść go od tyłu. Drugą dłoń wyciągnął w bok, z której wystrzeliły białe pióra, powalając kilku innych przeciwników. Znamię na jego czole jarzyło się łagodnie i pulsowało Mocą, wyostrzając mu wszystkie zmysły i czyniąc z niego śmiertelnie niebezpiecznego zabójcę. Chociaż otaczającego go odgłosy bitwy raniły czuły słuch i dekoncentrowały, skupiał się na szczegółach. Na krokach, oddechu, świstu powietrza, które przecina stal.
Uchylił się przed mieczem i ciał na oślep do tylu, by w następnej sekundzie gołą pięścią posłać na ziemię kolejnego wroga. Skoczył lekko ponad ich głowy i obrócił się w powietrzu. Zacisnął i rozluźnił pięść, z której wyleciały miniaturowe białe kruki, których głównym zadaniem była dezorientacja i rozproszenie uwagi wroga oraz atakowanie twarzy i oczu. Odnalazł wzrokiem nieco dalej czarne płaszcze swoich towarzyszy i już po chwili sam zatracił się w walce.
Swoja szybkością i zwinnością mógł dorównać tylko elfom. W krótkich rozbłyskach światła pojawiał się nagle między walczącymi, zadawał szybkie ciosy, po czym znikał, aby przenieść się w inne miejsce. Nikt nie zdążył go nawet zaatakować. Wróg był tak zaskoczony jego nagłym pojawianiem się, że niektórzy nie zdążyli zareagować. Jego miecz tańczył wokół niego rozmywając się w srebrno-szkarłatną plamę, ale druga dłoń również nie próżnowała. Posyłał wokół siebie białe, śmiercionośne pióra, czasami wystarczyło, że kogoś dotknął, aby tamten padał na ziemię. Wokół siebie widział tylko jeszcze więcej twarzy nieprzyjaciela, piętrzące się stosy ciał i spływającą pod ich nogami krew. Wśród zwykłych ludzi były również zwierzołaki, w swojej pełnej formie, albo częściowej, którzy siali wokół siebie jeszcze większe spustoszenie. Zostawiał ich Vethoynom, którzy z pewnością najlepiej potrafili sobie z nimi poradzić.
Na pierwszy rzut oka było widać, że to nie jakieś przypadkowo zebrane bandy. Ci ludzie nie walczyli chaotycznie, licząc na łut szczecią. Byli przeszkoleni, znali swój cel i mieli konkretne rozkazy. Argon wciąż, co i raz rozglądał się po niebie w poszukiwaniu Balara, jednak, jeśli to on zorganizował ten atak, to nie zamierzał się pokazywać. To była jednak kwestia czasu, kiedy pokaże się ich dowódca.
Pozostali Noszący Znak Kruka walczyli równie zajadle, chociaż nie potrafili poruszać się tak szybko i teleportować w wybrane miejsce. Tam, gdzie pojawiał się czarny płaszcz, w wojowników z De’Ilos wstępował nowy duch walki, dzięki czemu odnosili powolne zwycięstwo. W pewnej chwili Argon pojawił się w miejscu, gdzie ramię przy ramieniu walczyli Falen z Arwelem. Obaj odnieśli już kilka ran, ale na pierwszy rzut oka niegroźnych. Falen miał smugę krwi na policzku i zacięty wyraz twarzy. Nawet nie zauważył Argona i kapitan wiedział, że to nie walka tak bardzo go pochłania. Część mężczyzn po stronie nieprzyjaciela zabijała własnych towarzyszy. Tutaj Biały Kruk nie miał, co robić.
Wróg był tak liczny, że mimo ich wysiłków, wcale nie widział końca. On sam mógł wytrzymać jeszcze wiele godzin, ale wiedział, że ludzie już niedługo stracą siły. Musieli rozprawić się z armią tak szybko jak to możliwe. Straty w wojownikach były nieuniknione jednak dzięki Lunnie mógł być spokojny o pozostałą część miasta. Przemieszczając się pomiędzy walczącymi dostrzegł, że jacyś ochotnicy zajęli się gaszeniem ognia. Dawało to odrobinę nadziei na zwycięstwo.
- Yarith! – Krzyknął w pewnym momencie, pojawiając się w mniej zatłoczonej ulicy, gdzie grasowały głównie wilki, skutecznie rozprawiając się z przeciwnikiem.
Alfa pospiesznie przybrał ludzką postać i podbiegł do kapitana, ściskając energicznie jego ramię. Zawsze starannie zaczesywane włosy teraz miał w nieładzie, rozwichrzone niczym grzywa lwa. Jego tunika była w kilku miejscach czerwona, ale jeśli odniósł jakieś rany, to zdążyły się już zagoić.
- Dobrze, że cię widzę. Przybyliście na czas.
Podbiegło do nich kilku mężczyzn, więc rozprawili się z nimi szybko. Argon katem oka zauważył niedaleko brunatnego niedźwiedzia, ale zajęły się nim wilki. Razem z Yarithem wycofali się w najbliższy zaułek, gdzie mogli chwilę odetchnąć i porozmawiać.
- Muszą mieć przywódcę, ale nie widziałem nigdzie Balara.
Alfa przejechał dłonią po gęstych włosach i oparł się o ścianę budynku. W jego drapieżnych, bursztynowych oczach czaił się gotowy do walki wilk.
- Może za nimi stoi ta elfka, jak jej tam było? Rairi? Gdyby nie ten dzieciak, prawdopodobnie nie zdążylibyśmy ochronić miasta.
Argon skinął głową, co i raz zerkając na ulicę, by rozeznać się w sytuacji.
- Spotkaliśmy go po drodze.
- Odważny dzieciak – roześmiał się Yarith – Widziałem, że pobiegł gasić ogień. Kiedy to się skończy, będę musiał go jakoś wynagrodzić.
- Sadzisz, że wygramy? – Kapitan spojrzał na niego pochmurnie.
- Nikt nie ma szans z moimi wilkami. Zresztą odkąd jest tu Biały Kruk, nie mam żadnych wątpliwości – Yarith klepnął go w pierś - Spokojnie. Jest ich więcej, ale po swojej stronie mamy Moc kruka. Szkoda tylko, że nie ma tu Potomka. Ona dopiero by ich wszystkich urządziła.
Argon zmarszczył brwi i szybko zmienił temat.
- Z pewnością planowali ten atak, sądziłem jednak, że najpierw zaatakują stolicę.
- Ha! – Mężczyzna pogładził ciemną brodę, wykrzywiając usta w nieprzyjemny grymas. Odgłosy walk i ryki zwierząt przeniosły się bliżej ich zaułka, więc musieli podnosić głos – To tylko taka rozgrzewka. Sądzisz, że to wszystkie siły Niezwyciężonego? Wiedzą, że dla nas to ważny ośrodek handlu i samo spalenie portu przysporzy nam wiele strat. Malgaria będzie ich głównym celem i to tam rzucą całą swoją armię. Krasnoludy jeszcze nie dotarły?
- Nie. W wolnej chwili sprawdzę, co się z nimi dzieje – Argon wychylił się z uliczki i posłał kilka jasnych błysków czystej Mocy w stronę najbliżej walczących. Potem popatrzył na Yaritha – Widziałeś gdzieś króla?
- Hmm, spotkałem, go, gdy pojawił się od strony miasta, ale potem nas rozdzielono. Widziałem jednak przy nim kilku kruczych wojowników. Nie martw się tak, da sobie radę – Alfa wyszczerzył zęby i na jego oczach zaczął pokrywać się futrem i zmieniać w wilka – A teraz wybacz, obowiązki wzywają – wygiął grzbiet, stając na czterech łapach i odbiegł, aby przyłączyć się do walki.
Argon wcale nie był bardziej spokojny ani pocieszony. Zacisnął pięści, stojąc jeszcze chwilę w ukryciu i obserwując walczących ludzi i zwierzęta. Teoretycznie Kruczy Król miał siłę, by pokonać pół armii i normalnie nie powinien tak bardzo bać się o swojego władcę i przyjaciela.
Jednak mało, kto wiedział o truciźnie, która wysysała Rivie Moc i życie. I lepiej, żeby nikt nie wiedział, że im więcej używał swej Mocy, tym stawał się coraz słabszy.
Westchnął po raz ostatni odganiając od siebie wszelkie obawy, wyszedł z uliczki i skoczył, rozkładając skrzydła. Dym znad portu utrudniał widoczność, ale wystarczyło jedno machnięcie skrzydeł, by oczyścić nieco powietrze. Biały Kruk obleciał pole walki, gdzieniegdzie pomagając swoim towarzyszom, lub wypuszczając więcej małych kruków. Wśród Zakonu nikt nie poniósł większych ran i całkiem nieźle sobie radzili, wypierając przeciwnika z powrotem w stronę portu. Gorsza sytuacja przedstawiała się wśród ludzi, gdzie mimo wsparcia z Malgarii, straty były ogromne i wciąż rosły. Piętrzące się ciała poległych nie wróżąc im zbytniej szansy na zwycięstwo. Ale w końcu nie był Białym Krukiem dla samego tytułu i olśniewających skrzydeł.
Pstryknął palcami, przenosząc się do Malgarii, gdzie życie toczyło się swoim spokojnym, normalnym rytmem. Pospiesznie zebrał wszystkich pozostałych wojowników i przerzucił ich do De’Ilos. Jeszcze kilkakrotnie teleportował się do innych okolicznych miasteczek, zbierając tylu mężczyzn gotowych do walki, ilu było możliwe. Znalazło się też sporo ochotników wśród mieszkańców. To wciąż była niewystarczająca liczba, ale każda dodatkowa para rąk oznaczała o jednego wroga mniej.
Dawno minęło południe i wiszące wysoko słońce skryło się za kilkoma chmurami, dając nieco przyjemnego chłodu. Od częstego teleportowania się z miejsca na miejsce Argon czuł się nieco skołowany, dlatego wybrał miejsce, gdzie przeciwnik odnosił największe zwycięstwo i ponownie włączył się do walki. Nie myślał o zmęczeniu, które również i jego zaczynało dopadać. Miecz powoli zaczął mu ciążyć, więc coraz częściej posługiwał się samą Mocą, albo polegał na własnej pięści. Co i raz ulatywał w powietrze, atakując od góry, albo uskakiwał gwałtownie przed kilkoma przeciwnikami i dla wytchnienia wskakiwał na dach pobliskiego budynku. Zauważył, że bracia z Zakonu obierali podobną taktykę.
Ogień na szczęście nie przeniósł się dalej, a wręcz zaczął się zmniejszać. W końcu dostrzegł gdzieś w tłumie białe włosy Noxa i jego zielonkawe ostrze, ledwo widoczne dla jego oka, a co dopiero dla zwykłego człowieka. Argon natychmiast zaczął się rozglądać za królem, pewny, że powinien być gdzieś w pobliżu. Jednak nawet z góry nigdzie nie widział znajomej sylwetki, ani czarnych włosów.
Czyżby się rozdzielili? Gdzie jesteś, Riva?
Kiedy rozglądał się za przyjacielem, podleciał do niego Reeth, brudny od krwi i potu, ze zmęczeniem na pomarszczonej twarzy. Jego płaszcz był podarty w kilki miejscach, a na nogawce widniała ciemna plama krwi.
- Jest ich za dużo, a wojownicy ginął za szybko. Przykro mi to mówić, Argonie, ale nie wiem czy damy radę ich…
Biały Kruk przyjrzał mu się ze zmarszczonym czołem, zaciskając kurczowo wargi. Chociaż powinien przejmować się całą sytuacją, mógł myśleć tylko o Rivie i wyrzucać sobie, że go zostawił.
- Widziałeś króla? – Przerwał mu nagląco.
Reeth zamyślił się na chwilę, zerkając w dół, na pole walki. Po chwili pokręcił głową i otarł mokre czoło.
- Chyba był z Noxem, ale musiałem pomóc Ylonowi, więc szybko straciłem ich z oczu. Ale nie martw się kapitanie, jeśli król Riva ma przy boku Noxa, to jest bezpieczny.
Argon westchnął chrapliwie i jeszcze bardziej się nachmurzył. Wszyscy mu to powtarzali. Ufał Noxowi, ale miał jakieś niedobre przeczucia. Jednak w tej chwili niechętnie musiał skupić się na obecnej sytuacji.
- Dobrze – przyjrzał się jego ranie – Powinieneś najpierw znaleźć Noxa, żeby cię uzdrowił.
- Chyba tak zrobię – Reeth uśmiechnął się blado. Jego ściągnięta twarz naznaczona była bólem, który próbował ukryć – Obejrzę się też za królem – dodał szybko i spoważniał – Przydałyby się większe posiłki.
- Też o tym myślałem.
- Masz jakiś plan?
Argon zdobył się na nikły uśmiech.
- Odwiedzę pewną osobę, która na pewno ucieszy się, że może pomóc.
Po tych słowach zniknął.
W ciągu kilku minut znalazł się w Sallen, stolicy prowincji pół elfów. Nikt go nie zatrzymywał, gdy wtargnął do zamku hrabiego. Odnalazł Raliela w sali audiencyjnej, gdzie próbował rozwiązać jakiś spór zamożnej rodziny. Na widok Białego Kruka wszyscy zamilkli i skłonili się, jakby zjawił się sam król. Argon podszedł do elfa, którego odnalazł na skraju spalonego Zielonego Lasu i uratował, a który pełnił teraz funkcję hrabiego.
Rariel wstał jak oparzony i uniósł wzrok na jarzące się białe znamię na czole przybyłego.
- Biały Kruk – wymruczał z zaskoczeniem i szacunkiem. – Co mogę dla ciebie zrobić?
- Bardzo wiele. De’Ilos zostało zaatakowane. Potrzebujemy wsparcia mieszańców.
Rariel bez chwili wahania dał znak kilku strażnikom przy ścianach i wybiegł za nimi z komnaty. Argon nie musiał długo czekać. Elf zgromadził wszystkich smukłych wojowników mieszanej krwi oraz kilka setek dobrowolnych ochotników. Wszyscy zebrali się na placu przed zamkiem.
- Tylko jak dotrzemy do De’Ilos tak szybko? To nie…
    Argon rozkazał wszystkim, by chwycili się za ramiona, sam złapał Raliela i robiąc krótkie postoje, teleportował ich blisko toczących się walk. Wojownicy byli wyraźnie oszołomieni i zaskoczeni, ale nie miał czasu na tłumaczenia.
     - Ruszcie się i pomóżcie ludziom! A ty Raliel, zaczekaj na mnie – skinął na elfa i zniknął im z oczu.
     Zanim przeniósł wszystkich z Sallen do De’Ilos słońce wciąż stało wysoko na niebie, ale te skoki zmęczyły go bardziej, niżby chciał. Mimo wszystko jego wysiłek się opłacał, gdy zobaczył jak szybkie i zwinne półelfy znacząco wzmocniły ich siły i przechyliły szalę zwycięstwa na ich stronę.
     Rariel posłusznie czekał na niego w ciemnym zaułku i na jego widok uniósł pytająco brwi. Kapitan znów złapał go za ramię i bez słowa zmusił się do ostatniej, krótkiej teleportacji.
     W błysku białego światła znaleźli się nagle na pustej ulicy, do której dochodziły jedynie odgłosy walki. Rariel zamrugał, spoglądając na stojące w długim rzędzie kamienne twory.
     - Raliel?
     - Lunna!
    Elfia księżniczka zeskoczyła z ramienia jednego ze strażników, podbiegła do wojownika i rzuciła się w jego ramiona. Biały Kruk obserwował z boku, jak dwoje rozdzielonych przyjaciół ściska się, śmieje i płacze na zmianę.
    - Skąd się tu wziąłeś? – Zapytała, kiedy w końcu odzyskała głos i ze łzami w oczach odsunęła się, by przyjrzeć się jego twarzy.
    - Biały Kruk nas przeniósł. Poprosił o wsparcie – wyjaśnił elf. Pogładził jej włosy i dotknął twarzy, jakby upewniając się, że to ona – Bałem się, że coś ci się stało.
     - A ja bałam się o ciebie – wyznała, po czym oboje wybuchli krótkim śmiechem. – Kiedy dowiedziałam się o Zielonym Lesie, myślałam, że umrę z rozpaczy, ale Biały Kruk pomógł mi uporać się z tą tragedią. Sądziłam, że straciłam cię na zawsze.
    - Mnie też pomógł Biały Kruk. Właściwie uratował mi życie, a teraz jestem hrabią w prowincji Serini.
    Lunna uśmiechnęła się poprzez łzy i dopiero teraz zwróciła uwagę na stojącego z boku Argona. Razem z przyjacielem podeszli do niego, a jej błękitne oczy pełne były wdzięczności i uwielbienia. Kapitan miał pewność, że teraz ta dziewczyna już całkiem nie da mu spokoju.
    - Ocaliłeś nas Biały Kruku – jej głos drżał z emocji.
    Raliel skłonił przed nim głowę.
    - Nigdy ci się za to nie odwdzięczymy. Dziękuje, że opiekowałeś się księżniczką Lunną.
    - Robię to, co do mnie należy – burknął oschle, zerkając na ich splecione dłonie, a potem unosząc wzrok na wpatrzone w niego błękitne oczy. – Jeśli chcecie się odwdzięczyć, to skupcie się na pokonaniu wroga.
    - Oczywiście – elf jeszcze raz się skłonił, zerknął na odnalezioną przyjaciółkę i w pośpiechu musnął ustami jej policzek – Jeszcze się zobaczymy, księżniczko – po tych słowach odbiegł z gracją i zniknął za zakrętem.
    Lunna patrzyła za nim przez chwilę z czułym uśmiechem, po czym nie zmieniając wyrazu twarzy, zbliżyła się do Argona. Zmarszczył czoło, ale nie ruszył się z miejsca, chociaż stanowczo znalazła się zbyt blisko. Wyciągnęła rękę i delikatnie wytarła plamę krwi z policzka, a potem czoła, których nawet nie był świadomy. Przy okazji musnęła palcami jego włosy.
    - Jestem na twoje rozkazy, Biały Kruku – szepnęła. Wodziła wzrokiem po jego twarzy, aż w końcu spojrzała mu prosto w oczy. Nie cofnęła ręki i nagle poczuł jak opuszcza go zmęczenie i przepełnia go nowa, ożywcza energia. Nie skomentował tego, ani żadnym gestem nie pokazał, że poczuł jej uzdrawianie.
Przez kilka sekund stali tak bez ruchu, aż w końcu Argon odsunął się dwa kroki do tyłu i z głośnym szumem rozłożył za plecami skrzydła.
    - Możesz stworzyć więcej tych istot? – Zapytał swoim zwykłym szorstkim tonem.
    - Tak.
    - Więc poślij ich do walki, a ty czekaj tu i broń dostępu do miasta.
    Odwrócił się i odleciał, aby z nową energią rzucić się w wir bitwy. Gdy znalazł się w powietrzu, odetchnął głęboko i przyłożył dłoń do bijącego mocno serca. Tylko raz obejrzał się na samotną postać na pustej ulicy i skrzywił się sam do siebie. Skoro to usłyszała, a z pewnością usłyszała, nie da rady jej zniechęcić.
      Nie dam rady, czy nie chcę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych