Witam wszystkich po długiej przerwie:) Jak pisałam wcześniej, nie wstawiałam kolejnej części, gdyż nikt się nie odzywał i nie wiedziałam czy chcenie dalej czytać, czy nie. Skoro jednak ktoś chce trzeciej części bez dalszej zwłoki wstawiam prolog i pierwszy rozdział. Tak jak poprzednio, będę dodawała tak raz w tygodniu. Wszelkie komentarze mile widziane. Mam nadzieję, że "Noszący Znak Kruka" i dalsze losy rudowłosej Ariel i innych bohaterów przypadną wam do gustu:)
Prolog
To
był szczególny dzień i w całym zamku trwały gorączkowe
przygotowania. Ariel kończyła cztery lata, dlatego planowano dla
niej przyjęcie niespodziankę.
- Już lecą! – Krzyknął
entuzjastycznie Riva, pędząc zamkowym korytarzem i z nadmierną
energią machając rękami.
-
Tylko nie złam sobie karku i tak na nas poczekają.
Balar,
który od rana wszystko nadzorował, uśmiechnął się, zmierzając
w jego kierunku. Oczywiście, że o tym wiedział i właśnie dlatego
kierował się na dziedziniec.
- Ale będzie miała niespodziankę
– cieszył się młodszy książę, ciągnąc go za rękę i
podskakując z niecierpliwości.
Riva
już nie może się doczekać, jakby to on miał urodziny. Mogłabyś
udawać, że o niczym nie wiesz? Chyba potrafisz?
No pewnie, nie mam już dwóch lat.
Wiesz, że teraz lecę z Argonem? Jest super, zazdroszczę wam tych
skrzydeł!
Natomiast Balar w tej chwili
zazdrościł jej tylko jednego:, że to nie on jest na miejscu jej
brata. Z trudem zmusił się do skupieniu na rzeczywistości, gdyż
Riva nie przestawał wesoło paplać:
- Nie mogłem się zdecydować, co
jej dać, więc dostanie ode mnie kilka prezentów. A ty, co jej
kupiłeś?
- To niespodzianka – potarmosił czuprynę
brata, na co Riva próbował się odsunąć o mało nie spadając ze
schodów.
- E tam, pewnie i tak już wszystko wie.
Oszukujecie, bo znacie swoje myśli.
- Nie doceniasz mnie, braciszku.
Ariel może jest za mała, żeby ukrywać swoje myśli, ale ja
potrafię ją jeszcze zaskakiwać.
Przyglądając się niewyraźnej
minie chłopca, w jego ciemnych oczach zamigotały iskierki
rozbawienia i czułości.
- Ona i tak woli zabawy z tobą,
braciszku.
- Bo ty jesteś już za stary, poza
tym ciągle tylko ślęczysz w tych swoich książkach.
- Ale dzisiaj cały dzień jestem do waszej
dyspozycji.
- Co za łaskawość, Wasza
Królewska Wysokość.
Balar roześmiał się krótko i
popchnął go lekko do przodu.
- No już. Biegnij uprzedzić
służbę i powiedz, że przyjęcie będzie dopiero wieczorem.
Spotkamy się na dziedzińcu.
Chłopiec wyszczerzył zęby i
błyskawicznie zniknął mu z oczu. Balar przewrócił oczami,
chociaż w głębi serca podzielał entuzjazm brata. Bardzo starał
się, żeby nauka i obowiązki nie zajmowały mu całego czasu, ale i
tak nie zawsze mógł pobawić się z tymi urwisami. Na szczęście
były jeszcze takie dni jak ten, gdy mógł poświęcić dla nich
cały swój czas i uwagę. Spędzić miłe chwile z ukochanym bratem.
I z Ariel.
Na korytarzach przyspieszył kroku,
nawet nie zauważając kłaniającej mu się służby. Przez całą
drogę na jego twarzy malował się rozmarzony uśmieszek.
Daleko
jesteście?
Zaraz
lądujemy. Widzę dziedziniec i Rivę. Gdzie jesteś?
Już
idę, malutka.
Skoro
wyjawiłeś, co dostanę od Rivy, dlaczego nie mogę zobaczyć, co
dla mnie masz?
To
było niechcący. Czy ja ci nie wystarczę?
Po
to są urodziny, żeby dostawać prezenty, prawda?
Masz
rację. Roześmiał
się. Musisz mieć
w takim razie chociaż jedną niespodziankę, bo inaczej nie będzie
zabawnie.
Ostatnie kroki pokonał niemal
biegiem i już po chwili przekroczył próg zamku, wypadając na
dziedziniec. Riva stał już przy fontannie z wizerunkiem kruka i
wpatrywał się w niebo. Balar podążył wzrokiem w tym samym
kierunku i uśmiechnął się szeroko.
Na idealnie błękitnym niebie
zbliżała się postać o białych skrzydłach, trzymająca za ręce
czteroletnią, rudowłosą dziewczynkę, której piski i śmiechy
dochodziły aż tutaj. Riva pomachał im energicznie, po czym
rozpostarł swoje skrzydła i wzleciał im naprzeciw. Balar tymczasem
stanął przy fontannie i mrużąc od słońca oczy, przyglądał się
ich podniebnym wygłupom. Dał im kilka minut, w końcu jednak
otoczył umysł Ariel swoją łagodną obecnością.
Czuję
się zignorowany. Czy tak traktuje się przyszłego Kruczego Króla?
Dziewczynka spojrzała w dół,
powiedziała coś do chłopców i całą trojką skierowali się ku
ziemi. Nie czekając aż wylądują, puściła ręce brata i z
piskiem wylądowała w ramionach Balara. Okręcił ją dookoła, po
czym przytulił i wycisnął na jej policzku gorącego całusa.
- Wszystkiego najlepszego, Ariel.
- To jaki dasz mi prezent? –
Zapytała bezceremonialnie, zaglądając w jego czarne oczy z
łobuzerskim uśmiechem.
- To niespodzianka – przyłożył
palec do ust i mrugnął okiem.
Tuż obok nich wylądował Riva i
Argon.
- Ta złośnica z podekscytowania
nie spała prawie całą noc, zamęczając mnie prawie na śmierć,
Wasza Wysokość – stwierdził kwaśno Argon, a gdy dziewczynka
pokazała mu język, odwdzięczył się tym samym.
Balar posadził ją wygodnie na
swoim ramieniu i uśmiechnął się do jej brata.
- Jeśli nie chcesz, żebym zwracał
się do ciebie „Biały Kruku”, przestań w końcu tytułować
mnie tak oficjalnie. Przecież znam cię od niemowlaka.
Argon pokiwał głową i posłał
mu szybki uśmiech, z uwielbieniem w oczach. Tymczasem Riva nie
tracił ani energii, ani entuzjazmu. Skakał wokół nich i drażnił
się z Ariel.
-
To co robimy? Mówiłeś, że masz dzisiaj wolne, a przy…
Chociaż Ariel i tak już wszystko
wiedziała, dla zachowania pozorów, Balar przytrzymał go w miejscu
i zakrył dłonią jego usta.
-
Jest piękna pogoda, więc urządzimy sobie piknik nad jeziorem Tohen
- Super! – Ariel zapiszczała mu
do ucha i objęła mocno za szyję – Teraz chcę lecieć z tobą.
Balar uwolnił w końcu brata,
który spojrzał na niego z błyskiem w oku. Riva zawsze chodził za
nim niczym cień, więc łatwo było wyczytać z jego twarzy
wszystkie emocje. Opiekuńczym gestem odgarnął mu włosy z czoła,
czując, że ostatnio faktycznie spędzał z nim za mało czasu.
- Kosz z prowiantem czeka już w
kuchni. Pobiegniesz po niego?
Chłopiec zdążył tylko skinąć
głową, gdy wtrącił się Argon:
- Ja to zrobię. Będzie szybciej.
I zanim się zorientowali,
pstryknął palcami. Zniknął w krótkim rozbłysku światła, by po
kilku sekundach pojawić się z powrotem, z koszem w dłoni. Skłonił
się klaszczącej Ariel, posyłając im szeroki uśmiech, który w
końcu nadał jego twarzy właściwy, dziecięcy wyraz.
- Rzeczywiście było szybciej –
stwierdził z podziwem Balar – Dlatego nikt tak dobrze nie
zaopiekuje się moim braciszkiem. Jestem spokojny, wiedząc, że go
ochronisz.
- Sam mnie wybrałeś, więc to jasne.
- To co, lecimy? – Ariel niecierpliwie
pociągnęła go za ucho.
- Wedle rozkazu, pani. Twoje
święto, ty rozkazujesz.
Rozpostarli skrzydła i wzbili się
w niebo. Ludzie w dole zadzierali głowy, niektórzy machali rękami,
gdy przelatywali nad miastem. Przez całą drogę przyczepiona do
jego pleców Ariel, trajkotała o swoich wrażeniach, chociaż znał
jej myśli jak własne. Riva i Biały Kruk robili wokół nich
akrobatyczne okrążenia, bawiąc się w berka, aż w końcu i Balar
się do nich przyłączył. Wesoły śmiech Ariel rozbrzmiewał w
jego uszach i umyśle niczym nieustająca melodia.
Całe popołudnie spędzili
przyjemnie nad jeziorem Tohen. W końcu nauczyli Ariel pływać i
potem bawili się w wodze, aż nawet chłopcy mieli dosyć. Usiedli
na kocu i posilili się słodkimi przekąskami z kosza, po czym
chłopcy urządzili sobie pojedynek na drewniane miecze. W tym czasie
Balar posadził sobie Ariel na kolanach i z tajemniczą miną dotknął
jej skroni.
Teraz czas na twój prezent.
Ariel z ciekawością przekrzywiła
główkę.
- Zamknij oczy – polecił
szeptem, co wykonała bez jednego pytania.
Zrobił to samo i delikatnie
pokierował jej umysłem, kreując w nim miejsce, któremu nadał
konkretny kształt pięknej słonecznej łąki. Już po chwili stali
tam trzymając się za ręce, a Ariel z zachwytem rozglądała się
po łące, która była równie realistyczna, co jezioro Tohen.
- Gdzie jesteśmy?
- W naszych połączonych umysłów.
Od tej pory, gdy będziesz smutna, albo będziesz potrzebowała
chwili wytchnienia, znajdziesz to miejsce wewnątrz siebie. Tutaj
możesz robić wszystko. – Balar uśmiechnął się do niej, po
czym musnął dłonią jej plecy, z których wyrosły piękne białe
skrzydła. – Wszystkiego najlepszego, maleńka – mruknął, po
czym wzbili się w czyste niebo.
Ariel szalała ze szczęścia,
śmigała po niebie, jakby robiła to od zawsze.
Ale
zabawa, czy mogę powiedzieć od tym miejscu Argonowi i Rivie?
Niech
to będzie twoja tajemnica. Twoje sekretne miejsce.
Wracając do zamku, Ariel cały
czas miała tajemniczą, chytrą minę i z trudem nie wygadała się
przed chłopcami. Chociaż nie powiedziała tego na głos, żaden
inny prezent, który potem dostała, nie cieszył jej tak bardzo, jak
to, co zrobił Balar.
Wieczorne przyjęcie było
niezwykle udane i radosne, zważywszy na to, że Ariel o wszystkim
wiedziała. Riva przez cały czas nie odstępował jej na krok. Gdy
przyniesiono tort, pomagał jej zdmuchnąć świeczki, a potem jako
pierwszy zasypał prezentami. Balar obserwował ich z boku, a potem
wymknął się ukradkiem i poszedł do ogrodu.
Przyjęcie dawno się skończyło,
jednak nie chciało mu się ruszać z ławki, gdzie mógł podziwiać
niebo i rozmyślać. Wokół panowała przyjemna cisza, gdy
nagle usłyszał kroki i tłumiony chichot. Ktoś wspiął się na
oparcie ławki i drobne rączki zasłoniły mu oczy. Przykrył te
drobne paluszki swoimi dużymi dłońmi i uśmiechnął się do
siebie.
-
Czy to nocna wróżka? – Zaczął zgadywać – A może kwiatowy
elf?
- Nie, głuptasie – odpowiedział mu wesoły,
dziecięcy śmiech – To przecież ja!
Czteroletnia Ariel wdrapała się na jego
plecy, a potem zwinnie niczym małpka zsunęła obok na ławkę.
Uśmiechała się figlarnie, pokazując białe ząbki. Miała na
sobie nocną koszulkę, a rude włosy z szarym pasemkiem związane w
ciasne warkoczyki. Ostatnio była niemal stałym mieszkańcem zamku.
-
Dlaczego nie śpisz i siedzisz tu sam? – Przekrzywiła główkę i
popatrzyła na niego dużymi, zielonymi oczami, które pokochał od
pierwszego wejrzenia.
Dotknął palcem jej nosa.
-
Jestem już duży, więc mogę sobie tu siedzieć i podziwiać
gwiazdy.
- Ja też chcę!
- Ty jesteś mała i musisz spać, żeby
urosnąć.
Zaczęła szarpać go za rękę.
- Ciągle mi to powtarzasz, Balarze. Ale ja
jestem duża i lubię gwiazdy. A najbardziej ciebie.
Roześmiał się i pociągnął ją za
warkoczyk.
-
Ale ja nie jestem gwiazdą.
-
A właśnie, że jesteś. Moją osobistą.
Balar
z czułością pogłaskał ją po policzku.
-
Ja też mam swoją ulubioną gwiazdkę.
Wdrapała się na jego kolana i objęła
szczupłymi ramionami za szyję. Zamrugała z ciekawością
przyciskając policzek do jego policzka.
-
Jaką? Pokażesz mi?
Popukał palcem w jej czoło, a potem wycisnął
na nim gorącego całusa.
-
Właśnie mnie dusi, ma dwa warkocze i nie chce iść spać.
Roześmiała się głośno, napełniając
ogród dźwięcznym, wesołym głosem.
-
Skoro ty jesteś gwiazdą i ja też jestem gwiazdą, to dlaczego nie
świecimy na niebie?
- Bo niebo jest za daleko. Wolę jak świecisz
tu, tylko dla mnie.
Balar
połaskotał ją i zawtórował wesołym śmiechem.
-
A więc lubisz mnie bardziej niż Riva? – Zapytała.
- Tak bardzo, że mógłbym cię schrupać,
gwiazdeczko – udał, że gryzie ją w ucho.
Ariel
zapiszczała i schowała się za jego ramię. Chwycił ją i posadził
sobie na baranach. Przeszedł się po ogrodzie i zatrzymał w
miejscu, gdzie rozgwieżdżone niebo było bardziej widoczne. Patrzył
na gwiazdy z łagodnym uśmiechem.
-
A ja cię kocham, wiesz? – Oznajmiła nagle – I kiedyś się z
tobą ożenię. Z tobą i z Rivą, zamieszkamy w zamku, będziemy
rządzić krajem i żyć długo i szczęśliwie.
Roześmiał
się głośno i serdecznie.
- To nie jest śmieszne – rzuciła oburzona, szturchając go
piąstką po głowie. – Gwiazdy, które się lubią, muszą być
razem, bo inaczej przestaną świecić. Mama opowiadała mi taką
bajkę, po której się rozpłakałam, bo skończyła się źle.
Chcesz, żebym płakała?
Potrząsnął głową, uśmiechając się z
rozbawieniem.
-
Oczywiście, że nie chcę. Nie lubię jak moja gwiazdeczka płacze.
- Więc obiecujesz, że zawsze będziemy
razem?
Zadarł głowę, by na nią popatrzeć i
mrugnął okiem.
-
Obiecuję, moja gwiazdeczko.
"To
tak, jakby skończył się czas
jakby coś złego miało
nadejść
żyłaś w świecie kłamstw
widzisz - ściany się zawalają
Ciężko zaakceptować to, że cię tracę.
żyłaś w świecie kłamstw
widzisz - ściany się zawalają
Ciężko zaakceptować to, że cię tracę.
Obserwuję
cię, gdy śpisz
twoje koszmary przełamują ciszę
Sądzę, że zabrnęłaś zbyt głęboko
Sądzę, że zabrnęłaś zbyt głęboko
Chciałaś
za dużo się nauczyć
i za każdym razem, gdy cię dotykam,
i za każdym razem, gdy cię dotykam,
Tracę
cię
W
dolinie podstępu
jest rzeka łez"
jest rzeka łez"
The
Rasmus „Lost and Loney”
Rozdział 1
Cyrret był pewny, że umarł i
znalazł się w piekle. Nie czuł swojego ciała i aż musiał się
dotknąć, żeby sprawdzić, czy w ogóle je ma. Jednak nawet
poruszenie ręką było wysiłkiem ponad jego siły. W końcu
powrócił ból, który objawił mu prostą, niezmiernie dziwną
prawdę.
Wciąż żył.
Słyszał wokół siebie przyciszone
głosy, a jego nozdrza wypełniała woń ziemi i wilgoci. Jęknął
dla próby, ale chyba nikt tego nie usłyszał. Wspomnienia ostatnich
wydarzeń były mgliste i urywane, wolał, więc skupić się na
rzeczywistości.
Do tej pory miał zamknięte powieki,
więc nie wiedział gdzie się znajduje. Czy wokół niego nie
powinien szaleć ogień? Czyżby była już noc, że jest tak ciemno?
W końcu zmusił się do otworzenia
oczu, mając wrażenie, że nawet rzęsy go bolą. Zamrugał kilka
razy, przestraszony, że oślepł. Wokół panowały ciemności,
jednak po chwili dostrzegł niewielką iskierkę światła, która
napełniła go taką ulga, że westchnął chrapliwie.
- No w końcu się obudził.
Usłyszał
gdzieś nad głową czyjś niezbyt przyjemny głos, a potem szmer
rozmów i niewyraźne sylwetki otoczyły go ze wszystkich stron.
Iskierka magicznego światła urosła nad ich głowami, a jej żółte
światło zakłuło go w oczy. Gdy przyzwyczaił się do jasności
dostrzegł, że znajdują się w jakimś tunelu pod ziemią. Nad nimi
zwisały różnej wielkości korzenie.
Zauważył, że wszyscy nosili
kolczugi z godłem Belthów.
- Gdzie…- Cyrret z trudem rozpoznał
swój chropowaty głos. Przełknął ślinę i oblizał spieczone
wargi – Jak się tu znalazłem? Z wami? – Dodał, gdyż nie
kojarzył ich twarzy i z pewnością to nie byli jego ludzie.
- Jesteśmy w podziemnych tunelach
niedaleko Gernnhedu. Całe miasto spłonęło – wyjaśnił ten sam,
szorstki glos i nad nim pojawiła się twarz starszego mężczyzny,
który wydał mu się jakby znajomy. Ukucnął i przyglądał mu się
spod zmarszczonych brwi, a w tym czasie wokół nich umilkły
wszelkie rozmowy – Nie pamiętasz? Zaatakowałeś miasto, była
bitwa. Gdy przypadkiem cię znalazłem, myślałem, że nie żyjesz.
Wszystko wokół płonęło, a wtedy ocknąłeś się i pomogłeś
nas znaleźć wejście do podziemi. Uratowałeś mój oddział w
ostatniej chwili. Zostało nas jakieś czterdzieści osób –
zamilkł na chwilę, przyjrzał się ranom Cyrreta i nagle na jego
pooranej zmarszczkami twarzy pojawił się kwaśny uśmiech –
Nieźle się urządziłeś, Cyrrecie. Nie sądziłem, że jeszcze cię
spotkam i to w takiej sytuacji – pogłaskał rękojeść miecza –
Mógłbym cię teraz zabić, gdyby nie to, że uratowałeś nam
życie, a twojego już chyba i tak nie zostało wiele.
Cyrret potoczył wzrokiem po twarzach innych
wojowników, odetchnął z bólem w piersiach i przyjrzał się
twarzy mężczyzny. Nagle w jego rysach rozpoznał widmo przeszłości.
- Nevan?
- We własnej osobie – jego uśmiech
stał się jeszcze szerszy.
- Ale się zestarzałeś.
- Tak samo jak i ty, przecież
kończyliśmy naukę w tym samym czasie.
Cyrret uśmiechnął się blado na
wspomnienie dawnych czasów. Potem coś wstrząsnęło jego klatką
piersiową i zaniósł się ciężkim kaszlem. Ktoś przytknął mu
manierkę z wodą i z wdzięcznością upił kilka łyków. Czuł,
jakby zamiast serca miał jedną wielką ranę. Skupił się na
Nevanie.
- Ten tunel biegnie poza Gernnhed.
Jeśli z niego wyjdziecie, głównym traktem można dojść do
De’Ilos. Myślę, że wasze miecze się tam przydadzą.
Nevan wyprostował się ostrożnie.
- Dlaczego to robisz? Przecież stoisz po stronie
wroga.
- Ja…tylko chciałem mieć własną
armię – wydusił w końcu i przymknął powieki. Światło było
za bardzo rażące. – Lepiej się pospieszcie, De’Ilos również
może zniknąć…
Nie miał siły dłużej mówić.
Słyszał jak Nevan rzucił rozkaz, ktoś go podniósł i ruszyli
długim, ciemnym tunelem. Cyrret miał ochotę wstać i przyłączyć
się do Belthów, po raz ostatni poczuć się jednym z nich.
Zamiast
tego wydał ostatni wydech i umarł na plecach niosącego go
wojownika.
***
Ariel ocknęła się w niewygodnej pozycji na
kolanach w jakiejś przestronnej, mrocznej sali. Tuż przed sobą
miała szklany sarkofag wielkości człowieka z ciemną masą
niespokojnie krążącą w jego wnętrzu. Choć wieko było uchylone
niemal do połowy, coś powstrzymywało istotę przed wyjściem.
Kryształowe ściany jaśniały delikatnie stanowiąc jedyne źródło
światła. Pozostała część komnaty tonęła w ciemności,
ukrywając ściany i sufit.
Jestem
w Czarnej Wieży?
Jak
widzisz. Ta
odpowiedź całkiem ją obudziła. Chociaż próbowała zachować
spokój, jej serce zabiło gwałtownie, gdy skupiła wzrok na
trumnie.
A
więc to jest…
Twój
pan.
Chciała się poruszyć, wyprostować,
ale wtedy czyjaś dłoń szarpnęła ją za kark, aż musiała zgiąć
się jeszcze bardziej. Pod kolanami czuła zimną, twardą posadzkę.
Syknęła cicho i spojrzała w bok.
Balar również klęczał na jednym
kolanie, cały czas przytrzymując ją ręką. Nigdy nie widziała,
żeby przed kimś się kłaniał, więc poczuła się trochę
nieswojo. Jego wyraz twarzy pozostał niewzruszony, nawet, gdy
zerknął na nią krotko, a potem przeniósł ciemne spojrzenie na
sarkofag. W jednej chwili powróciły do niej wspomnienia przyjęcia,
jak Argon pokazał jej dom rodziców, a potem…
Argon okazał się jej bratem.
A
ja go uderzyłam. Mam nadzieję, że nic mu nie jest.
- Ariel, moje dziecko, w końcu się
spotykamy – wzdrygnęła się, powracając do rzeczywistości. Głos
rozległ się z każdego zakamarka pomieszczenia, wypływał z mroku
i zdawał się wibrować w wydychanym przez nią powietrzu. Tak
naprawdę jego źródłem była dziwna ciemna konsystencja, która
niczym obłok mgły przemieszczał się z jednego końca sarkofagu,
do drugiego.
Ariel skupiła na nim wzrok, czując, jak włoski
na karku unoszą się, a całe ciało pokrywa gęsia skórka.
Spróbowała się wyprostować, ale dłoń Balara jeszcze mocniej
nacisnęła się na jej karku, jakby chciała go zmiażdżyć. Rude
kosmyki z pasemkami opadły jej na twarz, a kiedy chciała unieść
rękę, by je odgarnąć, odkryła, że nie może się ruszyć, jakby
jej ciało krępowały jakieś więzy. Znalazła się w niezłych
tarapatach.
- Przecież już się widzieliśmy, Gathalagu –
odparła wyniośle – I wtedy wyraźnie dałam ci do zrozumienia, że
nigdy nie będę ci służyć.
- Doprawdy płynie w tobie krew Liry.
Moja córka zdradziła mnie i zobacz, co mi uczyniła – z jego tonu
wybrzmiewały złość i rozżalenie – A przecież jesteśmy
rodziną. Płynie w nas ta sama krew.
Ariel miała ochotę splunąć prosto do środka
trumny. Wyczuwała w sobie słabą Moc żywiołów i żałowała, że
nie ma jeszcze wszystkich kamieni. To była idealna okazja, żeby to
zakończyć.
Szkoda.
Mogłabym go zabić już teraz.
Balar
zmarszczył lekko brwi i spojrzał na nią ostrzegawczo. Zapomniała,
że mógł czytać jej myśli i powinna być przy nim ostrożniejsza.
Jeśli miała się uwolnić, musiała o tym nie myśleć.
- Lira postąpiła słusznie i mogę tylko iść
za jej przykładem – mówiła głośno i spokojnie, choć
wiedziała, że może za to zapłacić. Nie zamierzała się jednak
ugiąć, ani tym bardziej poddać. – Rodzina? Taki jak ty, nie
powinien nawet znać tego słowa.
W podziemnej sali zaległa cisza.
Ariel słyszała tylko bicie swojego serca. Wyczuwała w umyśle
przyczajoną obecność Balara, który tylko czekał, aby wyłapać
każdą jej myśl. Unieruchomiona w pozycji klęczącej, właściwie
nie musiała udawać pokonanej.
- Twoja odwaga mi imponuje, chociaż
jest prawdziwą głupotą. – Gathalag zdawał się jedynie lekko
poirytowany jej oporem. Jednak jego uprzejmość była tylko
powierzchowna – Skoro sama tak twierdzisz, nie będę miał wobec
ciebie żadnych przywilejów. Gdy odzyskam wolność i podbiję ten
świat, zabiorę kamienie i osobiście cię zabije. Tak powoli jak
tylko się da, aby nie została po tobie nawet dusza.
- Jesteś za bardzo pewny siebie i to
cię zgubi. Na razie możesz tylko gadać – odwarknęła, za co Balar brutalnie przygiął ją do ziemi.
- Panie, co mam z nią zrobić? Jeśli rozkażesz,
natychmiast ją zabiję.
- Daj spokój, Balarze – Głos
wydawał się rozbawiony – Jest pyskata, ale to jeszcze dziecko.
Szkoda marnować jej potencjał, a odpowiednia dyscyplina ukróci jej
impertynencję.
- Jak sobie życzysz, panie.
Balar posłusznie skinął głową, a
po jego minie trudno było odczytać jak przyjął tą informację.
Tutaj, w Czarnej Wieży, przed Gathalagiem był tylko posłusznym
sługą i świadomość, że nawet on się kogoś obawia, napawała
ją jakąś perfidną przyjemnością. Kiedyś wydawał jej się
wszechwładny i przerażający, jednak pomimo potęgi i okrutnego
spojrzenia był tylko człowiekiem z krwi i kości, którego można
pokonać.
Nie
licz na to, że przyjdzie ci to łatwo. Nie na darmo jestem prawą
ręka Gathalaga.
Ariel zmrużyła oczy, obserwując czarną masę
w sarkofagu. Deprymowało ją to, że nigdy nie wyczuwała, kiedy
czyta jej myśli i że ona sama tego nie potrafiła. Nauczyła się
go wyczuwać, jako obcą świadomość, gdzieś blisko, ale jego
umysł pozostawał poza jej zasięgiem.
Aż
tak bardzo się tym chlubisz? Miałeś zostać Kruczym Królem
Elderolu, a teraz chcesz zagłady tego świata? Jesteś zdrajcą i
szaleńcem. Nie dziwię się, że przystałeś do Gathalaga, bo obaj
nie macie serca. Ty nawet jesteś jeszcze gorszy, bo zamordowałeś
swoich rodziców, odwróciłeś się od brata i własnego kraju.
Zasługujesz na to samo, co twój pan.
Skierował na nią czarne tęczówki,
które zdawały się ciemniejsze od mroku w sali. Przygotowała się
na jakiś cios, ale tylko uśmiechnął się ponuro.
Chyba
nie jesteś w sytuacji, kiedy możesz nam grozić. Jeśli nie
zauważyłaś, nie możesz się nawet ruszyć. I nawet nie myśl, że
ktoś cię uratuje, bo twoi przyjaciele mają ważniejsze rzeczy na
głowie.
Co
takiego?
Zamiast odpowiedzi, zwrócił się do
Gathalaga.
- Masz, panie, jakieś rozkazy?
- Nic szczególnego. Rairi nadzoruje
kolejną bitwę, więc możesz zająć się naszą małą złośnicą.
Utemperuj ją trochę, żeby nie próbowała pokrzyżować naszych
planów..
Kolejna
bitwa? Ariel
zatrzymała się na tych słowach, nie słysząc dalszej części.
Spuściła głowę, pozwalając by włosy zakryły jej twarz i
zagryzła wargi. A więc Argon, Riva i reszta pewnie walczą i
narażają się na niebezpieczeństwo. Jej brat i przyjaciele
potrzebowali jej pomocy, nie mogła się teraz poddać.
Musiała uciec jak najszybciej. Teraz.
Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Sięgnęła
po Moce kamieni, jednocześnie rozpościerając białe skrzydła,
których naturalny blask rozproszył ciemności komnaty. Wciąż była
unieruchomiona, w dodatku dłoń Balara ściskała ją za kark.
Wykorzystała jednak krótki moment zaskoczenia, kiedy mężczyzna
zmrużył powieki na widok skrzydeł. Machnęła nimi, odpychając go
od siebie i powodując podmuchy wiatru. Siła, która trzymała ją w
miejscu, puściła i w końcu mogła się ruszyć.
Nad nimi rozbłysła kula światła, zalewając
wszystkich złotym blaskiem i ukazując zaokrąglone ściany z
czarnych kamieni oraz wysokie sklepienie. Dusza w sarkofagu zajęczała
z bólem, szaleńczo miotając się w swoim więzieniu.
Ariel uniosła się ponad posadzkę, podczas gdy
nasilający się wiatr szalał wokół niej, unosząc drobiny kurzu i
ziemi. Rozglądała się za jakimś wyjściem, ale komnata nie
posiadała ani okien, ani drzwi. Domyślając się, że znaleźli się
tutaj jakimś tajnym przejściem, a nie mając czasu go szukać,
postanowiła wydostać się stąd siłą.
- Złap ją! – Złość Gathalaga wstrząsnęła
ścianami komnaty – Nie pozwól jej uciec!
Ignorując głos, wzbiła się ku
sklepieniu, kierując się na przysadzistą ścianę. Kamień zdawał
się twardy i niezniszczalny. Wyciągnęła rękę z której
wystrzelił strumień wody. Spojrzała w dół, gdzie Balar właśnie
wysunął krucze skrzydła i skoczył w jej stronę. Jego twarz
wykrzywiał grymas złości.
W tym czasie zwarty strumień wody uderzył w
kamień i Ariel gorączkowo zwiększyła nacisk, jednocześnie
posyłając w stronę nadlatującego przeciwnika gwałtowne podmuchy
wiatru. Po wieży rozbrzmiewał wściekły głos uwięzionej duszy,
przeklinając Lirę i cały jej ród.
Krople wody rozpryskiwały się na wszystkie
strony, jej siła napierała na kamień tysiącami rozpędzonych
koni. Ściany drżały w posadach.
Jeszcze
odrobina. Już prawie jestem…
Poczuła
szarpnięcie, gdy Balar chwycił ją za kostkę, aby ściągnąć w
dół. Wierzgnęła nogami i próbowała uderzyć go skrzydłem,
jednak zrobił unik. Kiedy drugą ręką zamachnęła się na jego
głowę, natrafiła na otaczający go, niewidzialny mur. Wniósł
się odrobinę i teraz wisiał tuż obok niej, ochlapywany
rozpryskującym się strumieniem wody. Nagle otoczyły ją czarne
pióra. Zdawały się pulsować jakimś niepokojącym blaskiem w rytm
jej szaleńczo bijącego serca. Wiedziała, co się zdarzy i miała
tylko kilka sekund na ucieczkę.
Wtedy jednak woda wygrała z kamieniem. Rozległ
się huk i pojawiła się sporych rozmiarów dziura, rozsypując do
środka i na zewnątrz drobne kamyki. Ariel krzyknęła z radości i
rzuciła się przez otwór ku wolności, niczym wypuszczona strzała.
Zrobiła to w ostatniej chwili, gdyż pióra eksplodowały wewnątrz
wieży i ogień niemal liznął jej stopy.
Nabrała potężny haust świeżego powietrza,
wzbijając się w granatowe niebo. W podziemnej komnacie czas zdawał
się nie istnieć i nawet nie zdawała sobie sprawy, że trwała noc.
Nie wiedziała ile czasu tu spędziła, więc jeśli chciała pomóc
bratu i reszcie, musiała się spieszyć.
Zerknęła w dół, na jałową wyspę Aznar z
jej karłowatymi drzewami i rozstawionymi wszędzie namiotami, po
czym obejrzała się za siebie.
Zrobiła to w samą porę, gdyż Balar był tuż
za nią.
Przyspieszyła,
a wiatr rozwiał jej włosy, po czym uderzył w mężczyznę niczym
pięść olbrzyma. Wśród roztańczonych złotych drobinek widziała
jak stracił równowagę i zniosło go nieco w dół.
Jeśli
chcesz mnie „utemperować”, najpierw musisz mnie złapać.
Posłała
mu triumfalny, złośliwy uśmiech i odwróciła się, by odlecieć.
Jej skrzydła zdążyły poruszyć się jedynie kilka razy.
Stój!
Krótki rozkaz dosłownie
zelektryzował jej ciało. Głos rozbrzmiał wewnątrz niej, wręcz
ociekając Mocą. Kiedy chciała go zignorować, potężny ból
rozszedł się od ramienia aż do koniuszków włosów, wyciskając z
jej oczu łzy. Wbrew sobie, zamarła w powietrzu i patrzyła z
wściekłością, jak Balar z satysfakcją podlatuje do niej z szumem
skrzydeł. Jego oczy pozostawały chłodne, chociaż wargi wyginał
ironiczny grymas.
- Zapomniałaś, co? - Złapał ją za
naznaczone ramię, które pulsowało rozrywającym bólem –
Zaklęcie Posłuszeństwa jest coraz skuteczniejsze – drugą dłonią
pociągnął ją za kosmyk włosów i pochyliwszy się jeszcze
bliżej, złapał ją za gardło, na tyle, że mogła oddychać,
jednak wystarczająco mocno – Ile razy mam powtarzać, że należysz
do mnie? Przyszedł czas, by to wykorzystać.
Ariel miała ochotę odwrócić wzrok,
jednak zmuszona była patrzeć mu prosto w oczy. Jego bliskość
przyprawiała ją o zawrót głowy. Jakże inne było to spojrzenie,
od jasnych tęczówek Rivy. Właśnie w tym momencie odkryła, jak
bardzo stęskniła się za Kruczym Królem.
- Czego chcesz? – Syknęła, niemal
plując mu w twarz.
- Jak to ujął mój Pan, trzeba cię
utemperować – na widok rozbawienia na jego twarzy, coś
przewróciło jej się w żołądku – Najpierw przetestuję twoje
możliwości. Jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swoich chłopców,
lepiej bądź posłuszna.
Po tych słowach, wciąż trzymając
ją za ramię, pociągnął ją za sobą i poszybowali w stronę
Elderolu.
***
Cerel stał na dziobie i obserwował jak ich
statek przybija do portu. Mężczyźni, którzy jeszcze niedawno
potrafili tylko łowić ryby i orać ziemię, zwijali liny i
przygotowywali się do wpłynięcia do zatoki. To były ciężkie,
dłużące się dni, ale w końcu przy bladoróżowym zmierzchu
dotarli do De’Ilos. Cerel powinien się cieszyć, że w końcu
zobaczy wielki świat, ale przecież nie po to uciekli z Reed. Miał
na głowie inne zmartwienia. Skończył im się prowiant i woda.
Przede wszystkim musiał zająć się ludźmi.
Jego wzrok powędrował w stronę otwartego
morza, gdzie w zasięgu wzroku zbliżały się ścigające ich
statki. Mimo wysiłków nie dali rady bardziej ich prześcignąć.
Nachmurzył się i westchnął cicho.
- Myślisz, że zdążymy chociaż wyjść na
ląd?
Niewielka dłoń spoczęła na jego
dłoni, druga dotknęła ramienia. Shaia przytuliła się do niego, z
niepokojem spoglądając w tym samym kierunku.
- Liczę na to, że jeszcze ostrzeżemy
ludzi. Może uda się dotrzeć do hrabiego? – Zmusił się do
odwrócenia się od statków, spojrzał na dziewczynę i z lekkim
uśmiechem pogłaskał ją po policzku – Musi nam się udać.
Skinęła głową, chociaż bez przekonania.
Ostatnio jakby wymizerniała, była blada, a jej piękne loki były w
opłakanym stanie. Martwił się o nią, ale przecież każdy z nich
był zmęczony i odkąd opuścili swoją wioskę, żyli w ciągłym
napięciu.
- A potem?
- Chciałbym powiedzieć, że będziemy
żyli długo i szczęśliwie, ale chyba najpierw będziemy musieli
przeżyć tą bitwę – wymruczał pochylając się w kierunku jej
ust.
- A przeżyjemy na pewno.
- I wygramy.
- A potem wrócimy do Reed i wyprawimy
wam wesele.
Mared, Zinn i Tiril zaszli ich od
tyłu, szczerząc wesoło zęby, że znów przyłapali ich na gorącym
uczynku. Zakochani odskoczyli do siebie, posyłając sobie tylko
ukradkowe, rozczarowane spojrzenie. Na statku pełnym ludzie i tej
trójki ciężko było znaleźć chwilę sam na sam. Ale z drugiej
strony był tu przecież ze względu na nich.
- Jaki masz plan o wielki przywódco i
wybawicielu ludu? - Mared oparł się plecami o reling, ignorując
ścigającą ich flotę. W jego ustach te ironiczne słowa nie miały
go obrazić, ale podnieść na duchu. Poza tym rzeczywiście czekał
na odpowiedź.
Cerel dał mu kuksańca w żebra,
obserwując jak Zinn uśmiecha się do Shai i uprzejmie podaje jej
ramię, gdy statek mocniej zakołysał się na falach. Uśmiechnął
się w duchu, przypominając sobie jak jeszcze niedawno obrzucali ją
bombami geez i dokuczali na wszelkie sposoby.
I
pomyśleć, że tak jej nienawidziłem aż miałem ochotę ją
udusić. Ona nawet mnie uderzyła. Dziwny jest ten świat, a jeszcze
dziwniejsza miłość.
- Tamci pewnie przybędą niedługo po
nas. Musimy dotrzeć, do kogo trzeba i zawiadomić o ataku.
- „Kogo trzeba”, czyli hrabiego? –
Zapytał Tiril, najbardziej cichy i bojaźliwy chłopak z ich
czwórki.
- Otóż to przyjacielu – Cerel
skoczył mu na plecy, otaczając ramieniem z dawnym, pewnym siebie
uśmiechem – Pokażemy tym dupkom, że nawet z takimi wieśniakami
trzeba się liczyć.
- Obrzućmy ich toną bomb geez –
zaproponował Zinn, ale zaraz skrzywił się smętnie – Chociaż
nie zdążymy pewnie ich tyle wyprodukować.
- Ej, to całkiem proste – rzucił
Mared, po czym popchnął Shaię, na Cerela, a że w tym momencie
statek przechylił się na fali, wpadła w jego ramiona, a ich usta
zetknęły się w przypadkowym pocałunku. Chłopak z zadowoleniem
pstryknął palcami – Widzicie? Wystarczy, że pokażemy im tych
gołąbków i albo się przestraszą, albo poczują promieniującą
od siłę miłości. W każdym razie od razu wezmą nogi za pas i
uciekną.
Wszyscy roześmieli się głośno, a
Cerel i Shaia, wciąż objęci, spojrzeli sobie w oczy i mimo
obecności chłopaków, pocałowali się krótko i gwałtownie. Salwę
gwizdów i wiwatów przerwał krzyk jednego z mężczyzn.
- Przygotować kotwicę! Zawijamy do
portu!
Razem z resztą ludzi, przyjaciele
zebrali się przy rufie, obserwując kołyszące się przy przystani
inne statki oraz rozległe miasto De’Ilos, skąpane w zapalających
się światłach. Cerel stał pomiędzy mężczyznami i kobietami,
trzymając Shaię za rękę i chłonąc widok piętrowych budynków i
brukowanych ulic, których nie potrafił nawet objąć wzrokiem. Mimo
wieczoru, wszędzie kręcili się ludzie, życie zdawało się tętnić
nawet w nocy. Wszyscy milczeli, nawet dzieci nie wydały żadnych
dźwięków, zapatrzone na nieznany świat. Dla takich ludzi jak oni,
to było pierwsze duże miasto, które wiedzieli. I naprawdę szkoda,
że wydarzyło się to w takich okolicznościach.
Nieco powoli i niezdarnie jakoś udało
im się przybić do portu, chociaż o mało nie zahaczyli o jedną z
łódek. Po przystani kręcili się chłopcy na posyłki oraz załogi
innych statków, niosący krzynie, liny i bagaże. Wszędzie kręcili
się kupcy, zaś z tych większych statków znoszono towary.
Niektórzy oglądali się na ich drewniany, niewielki stateczek i
stłoczonych na nim mizernie wyglądających ludzi, poza tym nikt się
nimi nie zainteresował. W końcu kilku wieśniaków zajęło się
uwiązaniem liny holowniczej i przygotowaniem trapu. Cerel obejrzał
się na morze, a napotykając spojrzenie Shai, pokręcił tylko
głową. Prawdopodobnie nie mieli nawet godziny.
- Dobrze – w końcu stanął przed
trapem i spojrzał na mieszkańców Reed. Wszyscy wpatrywali się w
niego z uwagą i nadzieją. Kobiety dyskretnie ocierały oczy, a
mężczyźni mieli ponure miny. Mared, Tiril i Zinn otoczyli Shaię,
wymownie biorąc na siebie jej ochronę. Cerel uśmiechnął się i
skinął im głową – Jesteśmy w De’Ilos i jak wiecie, nie mamy
za wiele czasu, żeby ostrzec tutejszych ludzi. W tej chwili
najważniejsze jest nasze przetrwanie. Najpierw, udamy się do zamku
hrabiego. I musimy się spieszyć.
Odezwały się pomruki aprobaty, a
nawet kilka oklasków. Nikt nie protestował, toteż Cerel jako
pierwszy zszedł na drewniane deski przystani. Wspaniale było znów
poczuć stały ląd pod nogami i obiecał sobie, że nigdy więcej
nie wsiądzie na statek, a do Reed wrócą na własnych nogach.
Obejrzał się, czy wieśniacy za nim
idą i upewniwszy się, że wszyscy trzymają się razem,
przyspieszył kroku, nawet nie patrząc na mijanych ludzi. Na
brukowanej ulicy ciągnącej się pomiędzy rzędami budynków,
zaczął biec, coraz bardziej czując upływający czas. Potrącił
kilka osób i o mało nie wpadł na jakieś dziecko. Ludzie oglądali
się za nimi, bo zapewne nawet dla nich biegnący tłum wieśniaków
i to o tej porze, był niecodziennym widokiem.
Gdy skręcił w inną, bardziej
szeroką ulicę, przyjaciele zrównali z nim kroku. Wśród nich była
również Shaia. Dyszała ciężko, ale dzielnie dotrzymywała im
kroku.
- To co? Gdzie mieszka ten hrabia? –
Zinn rozglądał się wokół, ale na razie widzieli tylko dwu, a
nawet trzypiętrowe budynki i ogrodzone rezydencje.
- W zamku – wydyszał ciężko,
przytłoczony wielkością miasta. Na każdej ulicy spotykali ludzi.
Plątanina dróg zdawała się nie mieć końca.
- Stary, a gdzie ten zamek? – Mared
nie wiedział gdzie podziać oczy – na razie chyba…
- Tam jest! – Shaia wskazała ręką
nieco na lewo, więc wszyscy skierowali tam wzrok.
Ponad dachami budynków wznosiły się
dwie, białe wieże. Skręcili w następną ulicę i ich oczom
ukazała się większa część zamku. Wciąż jednak dzielił ich od
niego spory odcinek.
-
Damy radę! – Przekonał przyjaciół i chociaż brakowało mu
tchu, przyspieszył jeszcze bardziej.
Co i raz oglądał się za siebie, czy
pozostali za nim nadążają. Choć coraz więcej osób pozostawało
nieco w tyle, uparcie podążali za nim.
Wyrwałem
ich z niewoli, więc mi zaufali. Teraz nie mogę ich zawieść do
końca. Musze ich chronić.
Pędzili ulicami miasta, przyciągając
uwagę przechodniów. Cerel starał się nie tracić z oczu białych
wież, chociaż zdawały się nie przybliżać. Pewnie to dlatego, że
zamiast prostej drogi, wciąż musieli skręcać to w prawo, to w
lewo, czasem w naprawdę wąskie uliczki, których nie było końca.
Aż w końcu Cerel z rozbiegu wpadł
do ciemniej uliczki, która okazała się ślepym zaułkiem.
Wyhamował gwałtownie i zaklął. Pozostali przystanęli niedaleko,
wszyscy dyszeli z wysiłku, kilkoro dzieci zaczęło płakać.
- No to pięknie – westchnął
Mared, ocierając spocone czoło.
- Hej, potrzebujecie pomocy?
Odwrócili się w stronę murku, gdzie
z cienia wyłonił się niski chłopak na oko młodszy od Cerela.
Miał przybrudzoną twarz i nosił połatane, kilkuwarstwowe ubranie,
ale błysk w oczach i wysoko podniesiona głowa wskazywały, że był
kimś więcej, niż biedakiem z ulicy.
- Zależy, kto ją proponuje –
odparł ostrożnie Cerel. Obserwując go uważnie, nieufnie postąpił
kilka kroków w stronę nieznajomego.
Chłopak tymczasem roześmiał się
pod nosem i pokiwał głową, jakby zadowolony z jego reakcji.
- Nietutejsi? Właściwie widać to na
pierwszy rzut oka. Nawet nie wiecie, że takie bieganie po zmroku w
tak licznej grupie nie jest zbyt mądre. Wbrew pozorom to
niebezpieczne miasto, a wy robicie mnóstwo hałasu.
- Musimy dotrzeć do zamku hrabiego.
- Po co? – Chłopak przekrzywił
głowę, obrzucając wzrokiem stojących z tyłu wieśniaków –
Jakiś problem?
- Dopiero co przypłynęliśmy z Reed
– wtrąciła Shaia. Zbliżyła się i chwyciła Cerela pod ramię –
Uciekliśmy wrogiej armii, która ścigała nas całą flota i być
może już zawijają do portu. Wystarczy, że ostrzeżemy hrabiego,
który zajmie się obroną miasta.
W jej głosie i słowach była taka determinacja,
że nieznajomy nie zamierzał nawet podważać jej przemowy. Skubnął
w namyśle wargę.
- Dobrze, mogę was zaprowadzić, ale…wszystkich?
Cerel obejrzał się na zmęczone
kobiety i popłakujące dzieci.
- Sadzę, że jedna osoba wystarczy.
Moim towarzyszom przydałby się odpoczynek i ciepły posiłek.
- Znam tawernę, gdzie znajdzie się
dla nich miejsce i jest niedaleko. Potem zaprowadzę cię do
hrabiego.
- My idziemy z nim – wtrącił
zdecydowanie Mared, a Zinn i Tiril natychmiast stanęli po bokach
Cerela, niczym jego wierni ochroniarze.
Chłopak obrzucił ich badawczym
spojrzeniem, po czym wyszczerzył zęby i machnął ręką, by poszli
za nim.
- A przy okazji jestem Vandor. Kilka
razy byłem przewodnikiem Kruczego Króla, więc nie musicie się
martwic. Doskonale znam drogę do zamku.
Ja chcę dalej czytać!
OdpowiedzUsuńI zapraszam na mojego bloga, na którym też możesz informować mnie o nowych rozdziałach:
http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/