piątek, 10 marca 2017

Noszący Znak Kruka - część 3

Witam wszystkich po długiej przerwie:) Jak pisałam wcześniej, nie wstawiałam kolejnej części, gdyż nikt się nie odzywał i nie wiedziałam czy chcenie dalej czytać, czy nie. Skoro jednak ktoś chce trzeciej części bez dalszej zwłoki wstawiam prolog i pierwszy rozdział. Tak jak poprzednio, będę dodawała tak raz w tygodniu. Wszelkie komentarze mile widziane. Mam nadzieję, że "Noszący Znak Kruka" i dalsze losy rudowłosej Ariel i innych bohaterów przypadną wam do gustu:)


Prolog

To był szczególny dzień i w całym zamku trwały gorączkowe przygotowania. Ariel kończyła cztery lata, dlatego planowano dla niej przyjęcie niespodziankę.
- Już lecą! – Krzyknął entuzjastycznie Riva, pędząc zamkowym korytarzem i z nadmierną energią machając rękami.
- Tylko nie złam sobie karku i tak na nas poczekają.
Balar, który od rana wszystko nadzorował, uśmiechnął się, zmierzając w jego kierunku. Oczywiście, że o tym wiedział i właśnie dlatego kierował się na dziedziniec.
- Ale będzie miała niespodziankę – cieszył się młodszy książę, ciągnąc go za rękę i podskakując z niecierpliwości.
Riva już nie może się doczekać, jakby to on miał urodziny. Mogłabyś udawać, że o niczym nie wiesz? Chyba potrafisz?
No pewnie, nie mam już dwóch lat. Wiesz, że teraz lecę z Argonem? Jest super, zazdroszczę wam tych skrzydeł!
Natomiast Balar w tej chwili zazdrościł jej tylko jednego:, że to nie on jest na miejscu jej brata. Z trudem zmusił się do skupieniu na rzeczywistości, gdyż Riva nie przestawał wesoło paplać:
- Nie mogłem się zdecydować, co jej dać, więc dostanie ode mnie kilka prezentów. A ty, co jej kupiłeś?
   - To niespodzianka – potarmosił czuprynę brata, na co Riva próbował się odsunąć o mało nie spadając ze schodów.
    - E tam, pewnie i tak już wszystko wie. Oszukujecie, bo znacie swoje myśli.
- Nie doceniasz mnie, braciszku. Ariel może jest za mała, żeby ukrywać swoje myśli, ale ja potrafię ją jeszcze zaskakiwać.
Przyglądając się niewyraźnej minie chłopca, w jego ciemnych oczach zamigotały iskierki rozbawienia i czułości.
- Ona i tak woli zabawy z tobą, braciszku.
- Bo ty jesteś już za stary, poza tym ciągle tylko ślęczysz w tych swoich książkach.
      - Ale dzisiaj cały dzień jestem do waszej dyspozycji.
- Co za łaskawość, Wasza Królewska Wysokość.
Balar roześmiał się krótko i popchnął go lekko do przodu.
- No już. Biegnij uprzedzić służbę i powiedz, że przyjęcie będzie dopiero wieczorem. Spotkamy się na dziedzińcu.
Chłopiec wyszczerzył zęby i błyskawicznie zniknął mu z oczu. Balar przewrócił oczami, chociaż w głębi serca podzielał entuzjazm brata. Bardzo starał się, żeby nauka i obowiązki nie zajmowały mu całego czasu, ale i tak nie zawsze mógł pobawić się z tymi urwisami. Na szczęście były jeszcze takie dni jak ten, gdy mógł poświęcić dla nich cały swój czas i uwagę. Spędzić miłe chwile z ukochanym bratem. I z Ariel.
Na korytarzach przyspieszył kroku, nawet nie zauważając kłaniającej mu się służby. Przez całą drogę na jego twarzy malował się rozmarzony uśmieszek.
Daleko jesteście?
Zaraz lądujemy. Widzę dziedziniec i Rivę. Gdzie jesteś?
Już idę, malutka.
Skoro wyjawiłeś, co dostanę od Rivy, dlaczego nie mogę zobaczyć, co dla mnie masz?
To było niechcący. Czy ja ci nie wystarczę?
Po to są urodziny, żeby dostawać prezenty, prawda?
Masz rację. Roześmiał się. Musisz mieć w takim razie chociaż jedną niespodziankę, bo inaczej nie będzie zabawnie.
Ostatnie kroki pokonał niemal biegiem i już po chwili przekroczył próg zamku, wypadając na dziedziniec. Riva stał już przy fontannie z wizerunkiem kruka i wpatrywał się w niebo. Balar podążył wzrokiem w tym samym kierunku i uśmiechnął się szeroko.
Na idealnie błękitnym niebie zbliżała się postać o białych skrzydłach, trzymająca za ręce czteroletnią, rudowłosą dziewczynkę, której piski i śmiechy dochodziły aż tutaj. Riva pomachał im energicznie, po czym rozpostarł swoje skrzydła i wzleciał im naprzeciw. Balar tymczasem stanął przy fontannie i mrużąc od słońca oczy, przyglądał się ich podniebnym wygłupom. Dał im kilka minut, w końcu jednak otoczył umysł Ariel swoją łagodną obecnością.
Czuję się zignorowany. Czy tak traktuje się przyszłego Kruczego Króla?
Dziewczynka spojrzała w dół, powiedziała coś do chłopców i całą trojką skierowali się ku ziemi. Nie czekając aż wylądują, puściła ręce brata i z piskiem wylądowała w ramionach Balara. Okręcił ją dookoła, po czym przytulił i wycisnął na jej policzku gorącego całusa.
- Wszystkiego najlepszego, Ariel.
- To jaki dasz mi prezent? – Zapytała bezceremonialnie, zaglądając w jego czarne oczy z łobuzerskim uśmiechem.
- To niespodzianka – przyłożył palec do ust i mrugnął okiem.
Tuż obok nich wylądował Riva i Argon.
- Ta złośnica z podekscytowania nie spała prawie całą noc, zamęczając mnie prawie na śmierć, Wasza Wysokość – stwierdził kwaśno Argon, a gdy dziewczynka pokazała mu język, odwdzięczył się tym samym.
Balar posadził ją wygodnie na swoim ramieniu i uśmiechnął się do jej brata.
- Jeśli nie chcesz, żebym zwracał się do ciebie „Biały Kruku”, przestań w końcu tytułować mnie tak oficjalnie. Przecież znam cię od niemowlaka.
Argon pokiwał głową i posłał mu szybki uśmiech, z uwielbieniem w oczach. Tymczasem Riva nie tracił ani energii, ani entuzjazmu. Skakał wokół nich i drażnił się z Ariel.
- To co robimy? Mówiłeś, że masz dzisiaj wolne, a przy…
Chociaż Ariel i tak już wszystko wiedziała, dla zachowania pozorów, Balar przytrzymał go w miejscu i zakrył dłonią jego usta.
- Jest piękna pogoda, więc urządzimy sobie piknik nad jeziorem Tohen
- Super! – Ariel zapiszczała mu do ucha i objęła mocno za szyję – Teraz chcę lecieć z tobą.
Balar uwolnił w końcu brata, który spojrzał na niego z błyskiem w oku. Riva zawsze chodził za nim niczym cień, więc łatwo było wyczytać z jego twarzy wszystkie emocje. Opiekuńczym gestem odgarnął mu włosy z czoła, czując, że ostatnio faktycznie spędzał z nim za mało czasu.
- Kosz z prowiantem czeka już w kuchni. Pobiegniesz po niego?
Chłopiec zdążył tylko skinąć głową, gdy wtrącił się Argon:
- Ja to zrobię. Będzie szybciej.
I zanim się zorientowali, pstryknął palcami. Zniknął w krótkim rozbłysku światła, by po kilku sekundach pojawić się z powrotem, z koszem w dłoni. Skłonił się klaszczącej Ariel, posyłając im szeroki uśmiech, który w końcu nadał jego twarzy właściwy, dziecięcy wyraz.
- Rzeczywiście było szybciej – stwierdził z podziwem Balar – Dlatego nikt tak dobrze nie zaopiekuje się moim braciszkiem. Jestem spokojny, wiedząc, że go ochronisz.
- Sam mnie wybrałeś, więc to jasne.
- To co, lecimy? – Ariel niecierpliwie pociągnęła go za ucho.
- Wedle rozkazu, pani. Twoje święto, ty rozkazujesz.
Rozpostarli skrzydła i wzbili się w niebo. Ludzie w dole zadzierali głowy, niektórzy machali rękami, gdy przelatywali nad miastem. Przez całą drogę przyczepiona do jego pleców Ariel, trajkotała o swoich wrażeniach, chociaż znał jej myśli jak własne. Riva i Biały Kruk robili wokół nich akrobatyczne okrążenia, bawiąc się w berka, aż w końcu i Balar się do nich przyłączył. Wesoły śmiech Ariel rozbrzmiewał w jego uszach i umyśle niczym nieustająca melodia.
Całe popołudnie spędzili przyjemnie nad jeziorem Tohen. W końcu nauczyli Ariel pływać i potem bawili się w wodze, aż nawet chłopcy mieli dosyć. Usiedli na kocu i posilili się słodkimi przekąskami z kosza, po czym chłopcy urządzili sobie pojedynek na drewniane miecze. W tym czasie Balar posadził sobie Ariel na kolanach i z tajemniczą miną dotknął jej skroni.
Teraz czas na twój prezent.
Ariel z ciekawością przekrzywiła główkę.
- Zamknij oczy – polecił szeptem, co wykonała bez jednego pytania.
Zrobił to samo i delikatnie pokierował jej umysłem, kreując w nim miejsce, któremu nadał konkretny kształt pięknej słonecznej łąki. Już po chwili stali tam trzymając się za ręce, a Ariel z zachwytem rozglądała się po łące, która była równie realistyczna, co jezioro Tohen.
- Gdzie jesteśmy?
- W naszych połączonych umysłów. Od tej pory, gdy będziesz smutna, albo będziesz potrzebowała chwili wytchnienia, znajdziesz to miejsce wewnątrz siebie. Tutaj możesz robić wszystko. – Balar uśmiechnął się do niej, po czym musnął dłonią jej plecy, z których wyrosły piękne białe skrzydła. – Wszystkiego najlepszego, maleńka – mruknął, po czym wzbili się w czyste niebo.
Ariel szalała ze szczęścia, śmigała po niebie, jakby robiła to od zawsze.
Ale zabawa, czy mogę powiedzieć od tym miejscu Argonowi i Rivie?
Niech to będzie twoja tajemnica. Twoje sekretne miejsce.
Wracając do zamku, Ariel cały czas miała tajemniczą, chytrą minę i z trudem nie wygadała się przed chłopcami. Chociaż nie powiedziała tego na głos, żaden inny prezent, który potem dostała, nie cieszył jej tak bardzo, jak to, co zrobił Balar.
Wieczorne przyjęcie było niezwykle udane i radosne, zważywszy na to, że Ariel o wszystkim wiedziała. Riva przez cały czas nie odstępował jej na krok. Gdy przyniesiono tort, pomagał jej zdmuchnąć świeczki, a potem jako pierwszy zasypał prezentami. Balar obserwował ich z boku, a potem wymknął się ukradkiem i poszedł do ogrodu.
Przyjęcie dawno się skończyło, jednak nie chciało mu się ruszać z ławki, gdzie mógł podziwiać niebo i rozmyślać. Wokół panowała przyjemna cisza, gdy nagle usłyszał kroki i tłumiony chichot. Ktoś wspiął się na oparcie ławki i drobne rączki zasłoniły mu oczy. Przykrył te drobne paluszki swoimi dużymi dłońmi i uśmiechnął się do siebie.
     - Czy to nocna wróżka? – Zaczął zgadywać – A może kwiatowy elf?
    - Nie, głuptasie – odpowiedział mu wesoły, dziecięcy śmiech – To przecież ja!
    Czteroletnia Ariel wdrapała się na jego plecy, a potem zwinnie niczym małpka zsunęła obok na ławkę. Uśmiechała się figlarnie, pokazując białe ząbki. Miała na sobie nocną koszulkę, a rude włosy z szarym pasemkiem związane w ciasne warkoczyki. Ostatnio była niemal stałym mieszkańcem zamku.
    - Dlaczego nie śpisz i siedzisz tu sam? – Przekrzywiła główkę i popatrzyła na niego dużymi, zielonymi oczami, które pokochał od pierwszego wejrzenia.
     Dotknął palcem jej nosa.
    - Jestem już duży, więc mogę sobie tu siedzieć i podziwiać gwiazdy.
    - Ja też chcę!
    - Ty jesteś mała i musisz spać, żeby urosnąć.
    Zaczęła szarpać go za rękę.
    - Ciągle mi to powtarzasz, Balarze. Ale ja jestem duża i lubię gwiazdy. A najbardziej ciebie.
    Roześmiał się i pociągnął ją za warkoczyk.
    - Ale ja nie jestem gwiazdą.
    - A właśnie, że jesteś. Moją osobistą.
    Balar z czułością pogłaskał ją po policzku.
    - Ja też mam swoją ulubioną gwiazdkę.
    Wdrapała się na jego kolana i objęła szczupłymi ramionami za szyję. Zamrugała z ciekawością przyciskając policzek do jego policzka.
    - Jaką? Pokażesz mi?
    Popukał palcem w jej czoło, a potem wycisnął na nim gorącego całusa.
    - Właśnie mnie dusi, ma dwa warkocze i nie chce iść spać.
    Roześmiała się głośno, napełniając ogród dźwięcznym, wesołym głosem.
    - Skoro ty jesteś gwiazdą i ja też jestem gwiazdą, to dlaczego nie świecimy na niebie?
    - Bo niebo jest za daleko. Wolę jak świecisz tu, tylko dla mnie.
    Balar połaskotał ją i zawtórował wesołym śmiechem.
    - A więc lubisz mnie bardziej niż Riva? – Zapytała.
    - Tak bardzo, że mógłbym cię schrupać, gwiazdeczko – udał, że gryzie ją w ucho.
    Ariel zapiszczała i schowała się za jego ramię. Chwycił ją i posadził sobie na baranach. Przeszedł się po ogrodzie i zatrzymał w miejscu, gdzie rozgwieżdżone niebo było bardziej widoczne. Patrzył na gwiazdy z łagodnym uśmiechem.
   - A ja cię kocham, wiesz? – Oznajmiła nagle – I kiedyś się z tobą ożenię. Z tobą i z Rivą, zamieszkamy w zamku, będziemy rządzić krajem i żyć długo i szczęśliwie.
Roześmiał się głośno i serdecznie.
    - To nie jest śmieszne – rzuciła oburzona, szturchając go piąstką po głowie. – Gwiazdy, które się lubią, muszą być razem, bo inaczej przestaną świecić. Mama opowiadała mi taką bajkę, po której się rozpłakałam, bo skończyła się źle. Chcesz, żebym płakała?
    Potrząsnął głową, uśmiechając się z rozbawieniem.
    - Oczywiście, że nie chcę. Nie lubię jak moja gwiazdeczka płacze.
    - Więc obiecujesz, że zawsze będziemy razem?
    Zadarł głowę, by na nią popatrzeć i mrugnął okiem.
    - Obiecuję, moja gwiazdeczko.


"To tak, jakby skończył się czas
jakby coś złego miało nadejść
żyłaś w świecie kłamstw
widzisz - ściany się zawalają
Ciężko zaakceptować to, że cię tracę.

Obserwuję cię, gdy śpisz
twoje koszmary przełamują ciszę
Sądzę, że zabrnęłaś zbyt głęboko
Chciałaś za dużo się nauczyć
i za każdym razem, gdy cię dotykam,
Tracę cię

W dolinie podstępu
jest rzeka łez"

The Rasmus „Lost and Loney”


Rozdział 1

Cyrret był pewny, że umarł i znalazł się w piekle. Nie czuł swojego ciała i aż musiał się dotknąć, żeby sprawdzić, czy w ogóle je ma. Jednak nawet poruszenie ręką było wysiłkiem ponad jego siły. W końcu powrócił ból, który objawił mu prostą, niezmiernie dziwną prawdę.
Wciąż żył.
Słyszał wokół siebie przyciszone głosy, a jego nozdrza wypełniała woń ziemi i wilgoci. Jęknął dla próby, ale chyba nikt tego nie usłyszał. Wspomnienia ostatnich wydarzeń były mgliste i urywane, wolał, więc skupić się na rzeczywistości.
Do tej pory miał zamknięte powieki, więc nie wiedział gdzie się znajduje. Czy wokół niego nie powinien szaleć ogień? Czyżby była już noc, że jest tak ciemno?
W końcu zmusił się do otworzenia oczu, mając wrażenie, że nawet rzęsy go bolą. Zamrugał kilka razy, przestraszony, że oślepł. Wokół panowały ciemności, jednak po chwili dostrzegł niewielką iskierkę światła, która napełniła go taką ulga, że westchnął chrapliwie.
- No w końcu się obudził.
Usłyszał gdzieś nad głową czyjś niezbyt przyjemny głos, a potem szmer rozmów i niewyraźne sylwetki otoczyły go ze wszystkich stron. Iskierka magicznego światła urosła nad ich głowami, a jej żółte światło zakłuło go w oczy. Gdy przyzwyczaił się do jasności dostrzegł, że znajdują się w jakimś tunelu pod ziemią. Nad nimi zwisały różnej wielkości korzenie.
Zauważył, że wszyscy nosili kolczugi z godłem Belthów.
- Gdzie…- Cyrret z trudem rozpoznał swój chropowaty głos. Przełknął ślinę i oblizał spieczone wargi – Jak się tu znalazłem? Z wami? – Dodał, gdyż nie kojarzył ich twarzy i z pewnością to nie byli jego ludzie.
- Jesteśmy w podziemnych tunelach niedaleko Gernnhedu. Całe miasto spłonęło – wyjaśnił ten sam, szorstki glos i nad nim pojawiła się twarz starszego mężczyzny, który wydał mu się jakby znajomy. Ukucnął i przyglądał mu się spod zmarszczonych brwi, a w tym czasie wokół nich umilkły wszelkie rozmowy – Nie pamiętasz? Zaatakowałeś miasto, była bitwa. Gdy przypadkiem cię znalazłem, myślałem, że nie żyjesz. Wszystko wokół płonęło, a wtedy ocknąłeś się i pomogłeś nas znaleźć wejście do podziemi. Uratowałeś mój oddział w ostatniej chwili. Zostało nas jakieś czterdzieści osób – zamilkł na chwilę, przyjrzał się ranom Cyrreta i nagle na jego pooranej zmarszczkami twarzy pojawił się kwaśny uśmiech – Nieźle się urządziłeś, Cyrrecie. Nie sądziłem, że jeszcze cię spotkam i to w takiej sytuacji – pogłaskał rękojeść miecza – Mógłbym cię teraz zabić, gdyby nie to, że uratowałeś nam życie, a twojego już chyba i tak nie zostało wiele.
Cyrret potoczył wzrokiem po twarzach innych wojowników, odetchnął z bólem w piersiach i przyjrzał się twarzy mężczyzny. Nagle w jego rysach rozpoznał widmo przeszłości.
- Nevan?
- We własnej osobie – jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Ale się zestarzałeś.
- Tak samo jak i ty, przecież kończyliśmy naukę w tym samym czasie.
Cyrret uśmiechnął się blado na wspomnienie dawnych czasów. Potem coś wstrząsnęło jego klatką piersiową i zaniósł się ciężkim kaszlem. Ktoś przytknął mu manierkę z wodą i z wdzięcznością upił kilka łyków. Czuł, jakby zamiast serca miał jedną wielką ranę. Skupił się na Nevanie.
- Ten tunel biegnie poza Gernnhed. Jeśli z niego wyjdziecie, głównym traktem można dojść do De’Ilos. Myślę, że wasze miecze się tam przydadzą.
     Nevan wyprostował się ostrożnie.
     - Dlaczego to robisz? Przecież stoisz po stronie wroga.
- Ja…tylko chciałem mieć własną armię – wydusił w końcu i przymknął powieki. Światło było za bardzo rażące. – Lepiej się pospieszcie, De’Ilos również może zniknąć…
Nie miał siły dłużej mówić. Słyszał jak Nevan rzucił rozkaz, ktoś go podniósł i ruszyli długim, ciemnym tunelem. Cyrret miał ochotę wstać i przyłączyć się do Belthów, po raz ostatni poczuć się jednym z nich.
Zamiast tego wydał ostatni wydech i umarł na plecach niosącego go wojownika.

***

     Ariel ocknęła się w niewygodnej pozycji na kolanach w jakiejś przestronnej, mrocznej sali. Tuż przed sobą miała szklany sarkofag wielkości człowieka z ciemną masą niespokojnie krążącą w jego wnętrzu. Choć wieko było uchylone niemal do połowy, coś powstrzymywało istotę przed wyjściem. Kryształowe ściany jaśniały delikatnie stanowiąc jedyne źródło światła. Pozostała część komnaty tonęła w ciemności, ukrywając ściany i sufit.
        Jestem w Czarnej Wieży?
     Jak widzisz. Ta odpowiedź całkiem ją obudziła. Chociaż próbowała zachować spokój, jej serce zabiło gwałtownie, gdy skupiła wzrok na trumnie.
      A więc to jest…
      Twój pan.
Chciała się poruszyć, wyprostować, ale wtedy czyjaś dłoń szarpnęła ją za kark, aż musiała zgiąć się jeszcze bardziej. Pod kolanami czuła zimną, twardą posadzkę. Syknęła cicho i spojrzała w bok.
Balar również klęczał na jednym kolanie, cały czas przytrzymując ją ręką. Nigdy nie widziała, żeby przed kimś się kłaniał, więc poczuła się trochę nieswojo. Jego wyraz twarzy pozostał niewzruszony, nawet, gdy zerknął na nią krotko, a potem przeniósł ciemne spojrzenie na sarkofag. W jednej chwili powróciły do niej wspomnienia przyjęcia, jak Argon pokazał jej dom rodziców, a potem…
Argon okazał się jej bratem.
A ja go uderzyłam. Mam nadzieję, że nic mu nie jest.
- Ariel, moje dziecko, w końcu się spotykamy – wzdrygnęła się, powracając do rzeczywistości. Głos rozległ się z każdego zakamarka pomieszczenia, wypływał z mroku i zdawał się wibrować w wydychanym przez nią powietrzu. Tak naprawdę jego źródłem była dziwna ciemna konsystencja, która niczym obłok mgły przemieszczał się z jednego końca sarkofagu, do drugiego.
    Ariel skupiła na nim wzrok, czując, jak włoski na karku unoszą się, a całe ciało pokrywa gęsia skórka. Spróbowała się wyprostować, ale dłoń Balara jeszcze mocniej nacisnęła się na jej karku, jakby chciała go zmiażdżyć. Rude kosmyki z pasemkami opadły jej na twarz, a kiedy chciała unieść rękę, by je odgarnąć, odkryła, że nie może się ruszyć, jakby jej ciało krępowały jakieś więzy.   Znalazła się w niezłych tarapatach.
     - Przecież już się widzieliśmy, Gathalagu – odparła wyniośle – I wtedy wyraźnie dałam ci do zrozumienia, że nigdy nie będę ci służyć.
- Doprawdy płynie w tobie krew Liry. Moja córka zdradziła mnie i zobacz, co mi uczyniła – z jego tonu wybrzmiewały złość i rozżalenie – A przecież jesteśmy rodziną. Płynie w nas ta sama krew.
Ariel miała ochotę splunąć prosto do środka trumny. Wyczuwała w sobie słabą Moc żywiołów i żałowała, że nie ma jeszcze wszystkich kamieni. To była idealna okazja, żeby to zakończyć.
      Szkoda. Mogłabym go zabić już teraz.
     Balar zmarszczył lekko brwi i spojrzał na nią ostrzegawczo. Zapomniała, że mógł czytać jej myśli i powinna być przy nim ostrożniejsza. Jeśli miała się uwolnić, musiała o tym nie myśleć.
    - Lira postąpiła słusznie i mogę tylko iść za jej przykładem – mówiła głośno i spokojnie, choć wiedziała, że może za to zapłacić. Nie zamierzała się jednak ugiąć, ani tym bardziej poddać. – Rodzina? Taki jak ty, nie powinien nawet znać tego słowa.
W podziemnej sali zaległa cisza. Ariel słyszała tylko bicie swojego serca. Wyczuwała w umyśle przyczajoną obecność Balara, który tylko czekał, aby wyłapać każdą jej myśl. Unieruchomiona w pozycji klęczącej, właściwie nie musiała udawać pokonanej.
- Twoja odwaga mi imponuje, chociaż jest prawdziwą głupotą. – Gathalag zdawał się jedynie lekko poirytowany jej oporem. Jednak jego uprzejmość była tylko powierzchowna – Skoro sama tak twierdzisz, nie będę miał wobec ciebie żadnych przywilejów. Gdy odzyskam wolność i podbiję ten świat, zabiorę kamienie i osobiście cię zabije. Tak powoli jak tylko się da, aby nie została po tobie nawet dusza.
- Jesteś za bardzo pewny siebie i to cię zgubi. Na razie możesz tylko gadać – odwarknęła, za co  Balar brutalnie przygiął ją do ziemi.
     - Panie, co mam z nią zrobić? Jeśli rozkażesz, natychmiast ją zabiję.
- Daj spokój, Balarze – Głos wydawał się rozbawiony – Jest pyskata, ale to jeszcze dziecko. Szkoda marnować jej potencjał, a odpowiednia dyscyplina ukróci jej impertynencję.
- Jak sobie życzysz, panie.
Balar posłusznie skinął głową, a po jego minie trudno było odczytać jak przyjął tą informację. Tutaj, w Czarnej Wieży, przed Gathalagiem był tylko posłusznym sługą i świadomość, że nawet on się kogoś obawia, napawała ją jakąś perfidną przyjemnością. Kiedyś wydawał jej się wszechwładny i przerażający, jednak pomimo potęgi i okrutnego spojrzenia był tylko człowiekiem z krwi i kości, którego można pokonać.
Nie licz na to, że przyjdzie ci to łatwo. Nie na darmo jestem prawą ręka Gathalaga.
    Ariel zmrużyła oczy, obserwując czarną masę w sarkofagu. Deprymowało ją to, że nigdy nie wyczuwała, kiedy czyta jej myśli i że ona sama tego nie potrafiła. Nauczyła się go wyczuwać, jako obcą świadomość, gdzieś blisko, ale jego umysł pozostawał poza jej zasięgiem.
    Aż tak bardzo się tym chlubisz? Miałeś zostać Kruczym Królem Elderolu, a teraz chcesz zagłady tego świata? Jesteś zdrajcą i szaleńcem. Nie dziwię się, że przystałeś do Gathalaga, bo obaj nie macie serca. Ty nawet jesteś jeszcze gorszy, bo zamordowałeś swoich rodziców, odwróciłeś się od brata i własnego kraju. Zasługujesz na to samo, co twój pan.
Skierował na nią czarne tęczówki, które zdawały się ciemniejsze od mroku w sali. Przygotowała się na jakiś cios, ale tylko uśmiechnął się ponuro.
Chyba nie jesteś w sytuacji, kiedy możesz nam grozić. Jeśli nie zauważyłaś, nie możesz się nawet ruszyć. I nawet nie myśl, że ktoś cię uratuje, bo twoi przyjaciele mają ważniejsze rzeczy na głowie.
      Co takiego?
Zamiast odpowiedzi, zwrócił się do Gathalaga.
- Masz, panie, jakieś rozkazy?
- Nic szczególnego. Rairi nadzoruje kolejną bitwę, więc możesz zająć się naszą małą złośnicą. Utemperuj ją trochę, żeby nie próbowała pokrzyżować naszych planów..
     Kolejna bitwa? Ariel zatrzymała się na tych słowach, nie słysząc dalszej części. Spuściła głowę, pozwalając by włosy zakryły jej twarz i zagryzła wargi. A więc Argon, Riva i reszta pewnie walczą i narażają się na niebezpieczeństwo. Jej brat i przyjaciele potrzebowali jej pomocy, nie mogła się teraz poddać.
     Musiała uciec jak najszybciej. Teraz.
    Wiedziała, że ma tylko jedną szansę. Sięgnęła po Moce kamieni, jednocześnie rozpościerając białe skrzydła, których naturalny blask rozproszył ciemności komnaty. Wciąż była unieruchomiona, w dodatku dłoń Balara ściskała ją za kark. Wykorzystała jednak krótki moment zaskoczenia, kiedy mężczyzna zmrużył powieki na widok skrzydeł. Machnęła nimi, odpychając go od siebie i powodując podmuchy wiatru. Siła, która trzymała ją w miejscu, puściła i w końcu mogła się ruszyć.
    Nad nimi rozbłysła kula światła, zalewając wszystkich złotym blaskiem i ukazując zaokrąglone ściany z czarnych kamieni oraz wysokie sklepienie. Dusza w sarkofagu zajęczała z bólem, szaleńczo miotając się w swoim więzieniu.
    Ariel uniosła się ponad posadzkę, podczas gdy nasilający się wiatr szalał wokół niej, unosząc drobiny kurzu i ziemi. Rozglądała się za jakimś wyjściem, ale komnata nie posiadała ani okien, ani drzwi. Domyślając się, że znaleźli się tutaj jakimś tajnym przejściem, a nie mając czasu go szukać, postanowiła wydostać się stąd siłą.
     - Złap ją! – Złość Gathalaga wstrząsnęła ścianami komnaty – Nie pozwól jej uciec!
Ignorując głos, wzbiła się ku sklepieniu, kierując się na przysadzistą ścianę. Kamień zdawał się twardy i niezniszczalny. Wyciągnęła rękę z której wystrzelił strumień wody. Spojrzała w dół, gdzie Balar właśnie wysunął krucze skrzydła i skoczył w jej stronę. Jego twarz wykrzywiał grymas złości.
     W tym czasie zwarty strumień wody uderzył w kamień i Ariel gorączkowo zwiększyła nacisk, jednocześnie posyłając w stronę nadlatującego przeciwnika gwałtowne podmuchy wiatru. Po wieży rozbrzmiewał wściekły głos uwięzionej duszy, przeklinając Lirę i cały jej ród.
    Krople wody rozpryskiwały się na wszystkie strony, jej siła napierała na kamień tysiącami rozpędzonych koni. Ściany drżały w posadach.
     Jeszcze odrobina. Już prawie jestem…
    Poczuła szarpnięcie, gdy Balar chwycił ją za kostkę, aby ściągnąć w dół. Wierzgnęła nogami i próbowała uderzyć go skrzydłem, jednak zrobił unik. Kiedy drugą ręką zamachnęła się na jego głowę, natrafiła na otaczający go, niewidzialny mur. Wniósł się odrobinę i teraz wisiał tuż obok niej, ochlapywany rozpryskującym się strumieniem wody. Nagle otoczyły ją czarne pióra. Zdawały się pulsować jakimś niepokojącym blaskiem w rytm jej szaleńczo bijącego serca. Wiedziała, co się zdarzy i miała tylko kilka sekund na ucieczkę.
     Wtedy jednak woda wygrała z kamieniem. Rozległ się huk i pojawiła się sporych rozmiarów dziura, rozsypując do środka i na zewnątrz drobne kamyki. Ariel krzyknęła z radości i rzuciła się przez otwór ku wolności, niczym wypuszczona strzała. Zrobiła to w ostatniej chwili, gdyż pióra eksplodowały wewnątrz wieży i ogień niemal liznął jej stopy.
     Nabrała potężny haust świeżego powietrza, wzbijając się w granatowe niebo. W podziemnej komnacie czas zdawał się nie istnieć i nawet nie zdawała sobie sprawy, że trwała noc. Nie wiedziała ile czasu tu spędziła, więc jeśli chciała pomóc bratu i reszcie, musiała się spieszyć.
     Zerknęła w dół, na jałową wyspę Aznar z jej karłowatymi drzewami i rozstawionymi wszędzie namiotami, po czym obejrzała się za siebie.
      Zrobiła to w samą porę, gdyż Balar był tuż za nią.
    Przyspieszyła, a wiatr rozwiał jej włosy, po czym uderzył w mężczyznę niczym pięść olbrzyma. Wśród roztańczonych złotych drobinek widziała jak stracił równowagę i zniosło go nieco w dół.
Jeśli chcesz mnie „utemperować”, najpierw musisz mnie złapać.
    Posłała mu triumfalny, złośliwy uśmiech i odwróciła się, by odlecieć. Jej skrzydła zdążyły poruszyć się jedynie kilka razy.
     Stój!
Krótki rozkaz dosłownie zelektryzował jej ciało. Głos rozbrzmiał wewnątrz niej, wręcz ociekając Mocą. Kiedy chciała go zignorować, potężny ból rozszedł się od ramienia aż do koniuszków włosów, wyciskając z jej oczu łzy. Wbrew sobie, zamarła w powietrzu i patrzyła z wściekłością, jak Balar z satysfakcją podlatuje do niej z szumem skrzydeł. Jego oczy pozostawały chłodne, chociaż wargi wyginał ironiczny grymas.
- Zapomniałaś, co? - Złapał ją za naznaczone ramię, które pulsowało rozrywającym bólem – Zaklęcie Posłuszeństwa jest coraz skuteczniejsze – drugą dłonią pociągnął ją za kosmyk włosów i pochyliwszy się jeszcze bliżej, złapał ją za gardło, na tyle, że mogła oddychać, jednak wystarczająco mocno – Ile razy mam powtarzać, że należysz do mnie? Przyszedł czas, by to wykorzystać.
Ariel miała ochotę odwrócić wzrok, jednak zmuszona była patrzeć mu prosto w oczy. Jego bliskość przyprawiała ją o zawrót głowy. Jakże inne było to spojrzenie, od jasnych tęczówek Rivy. Właśnie w tym momencie odkryła, jak bardzo stęskniła się za Kruczym Królem.
- Czego chcesz? – Syknęła, niemal plując mu w twarz.
- Jak to ujął mój Pan, trzeba cię utemperować – na widok rozbawienia na jego twarzy, coś przewróciło jej się w żołądku – Najpierw przetestuję twoje możliwości. Jeśli chcesz jeszcze zobaczyć swoich chłopców, lepiej bądź posłuszna.
Po tych słowach, wciąż trzymając ją za ramię, pociągnął ją za sobą i poszybowali w stronę Elderolu.

***

      Cerel stał na dziobie i obserwował jak ich statek przybija do portu. Mężczyźni, którzy jeszcze niedawno potrafili tylko łowić ryby i orać ziemię, zwijali liny i przygotowywali się do wpłynięcia do zatoki. To były ciężkie, dłużące się dni, ale w końcu przy bladoróżowym zmierzchu dotarli do De’Ilos. Cerel powinien się cieszyć, że w końcu zobaczy wielki świat, ale przecież nie po to uciekli z Reed. Miał na głowie inne zmartwienia. Skończył im się prowiant i woda. Przede wszystkim musiał zająć się ludźmi.
      Jego wzrok powędrował w stronę otwartego morza, gdzie w zasięgu wzroku zbliżały się ścigające ich statki. Mimo wysiłków nie dali rady bardziej ich prześcignąć. Nachmurzył się i westchnął cicho.
     - Myślisz, że zdążymy chociaż wyjść na ląd?
Niewielka dłoń spoczęła na jego dłoni, druga dotknęła ramienia. Shaia przytuliła się do niego, z niepokojem spoglądając w tym samym kierunku.
- Liczę na to, że jeszcze ostrzeżemy ludzi. Może uda się dotrzeć do hrabiego? – Zmusił się do odwrócenia się od statków, spojrzał na dziewczynę i z lekkim uśmiechem pogłaskał ją po policzku – Musi nam się udać.
     Skinęła głową, chociaż bez przekonania. Ostatnio jakby wymizerniała, była blada, a jej piękne loki były w opłakanym stanie. Martwił się o nią, ale przecież każdy z nich był zmęczony i odkąd opuścili swoją wioskę, żyli w ciągłym napięciu.
       - A potem?
- Chciałbym powiedzieć, że będziemy żyli długo i szczęśliwie, ale chyba najpierw będziemy musieli przeżyć tą bitwę – wymruczał pochylając się w kierunku jej ust.
- A przeżyjemy na pewno.
- I wygramy.
- A potem wrócimy do Reed i wyprawimy wam wesele.
Mared, Zinn i Tiril zaszli ich od tyłu, szczerząc wesoło zęby, że znów przyłapali ich na gorącym uczynku. Zakochani odskoczyli do siebie, posyłając sobie tylko ukradkowe, rozczarowane spojrzenie. Na statku pełnym ludzie i tej trójki ciężko było znaleźć chwilę sam na sam. Ale z drugiej strony był tu przecież ze względu na nich.
- Jaki masz plan o wielki przywódco i wybawicielu ludu? - Mared oparł się plecami o reling, ignorując ścigającą ich flotę. W jego ustach te ironiczne słowa nie miały go obrazić, ale podnieść na duchu. Poza tym rzeczywiście czekał na odpowiedź.
Cerel dał mu kuksańca w żebra, obserwując jak Zinn uśmiecha się do Shai i uprzejmie podaje jej ramię, gdy statek mocniej zakołysał się na falach. Uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie jak jeszcze niedawno obrzucali ją bombami geez i dokuczali na wszelkie sposoby.
I pomyśleć, że tak jej nienawidziłem aż miałem ochotę ją udusić. Ona nawet mnie uderzyła. Dziwny jest ten świat, a jeszcze dziwniejsza miłość.
- Tamci pewnie przybędą niedługo po nas. Musimy dotrzeć, do kogo trzeba i zawiadomić o ataku.
- „Kogo trzeba”, czyli hrabiego? – Zapytał Tiril, najbardziej cichy i bojaźliwy chłopak z ich czwórki.
- Otóż to przyjacielu – Cerel skoczył mu na plecy, otaczając ramieniem z dawnym, pewnym siebie uśmiechem – Pokażemy tym dupkom, że nawet z takimi wieśniakami trzeba się liczyć.
- Obrzućmy ich toną bomb geez – zaproponował Zinn, ale zaraz skrzywił się smętnie – Chociaż nie zdążymy pewnie ich tyle wyprodukować.
- Ej, to całkiem proste – rzucił Mared, po czym popchnął Shaię, na Cerela, a że w tym momencie statek przechylił się na fali, wpadła w jego ramiona, a ich usta zetknęły się w przypadkowym pocałunku. Chłopak z zadowoleniem pstryknął palcami – Widzicie? Wystarczy, że pokażemy im tych gołąbków i albo się przestraszą, albo poczują promieniującą od siłę miłości. W każdym razie od razu wezmą nogi za pas i uciekną.
Wszyscy roześmieli się głośno, a Cerel i Shaia, wciąż objęci, spojrzeli sobie w oczy i mimo obecności chłopaków, pocałowali się krótko i gwałtownie. Salwę gwizdów i wiwatów przerwał krzyk jednego z mężczyzn.
- Przygotować kotwicę! Zawijamy do portu!
Razem z resztą ludzi, przyjaciele zebrali się przy rufie, obserwując kołyszące się przy przystani inne statki oraz rozległe miasto De’Ilos, skąpane w zapalających się światłach. Cerel stał pomiędzy mężczyznami i kobietami, trzymając Shaię za rękę i chłonąc widok piętrowych budynków i brukowanych ulic, których nie potrafił nawet objąć wzrokiem. Mimo wieczoru, wszędzie kręcili się ludzie, życie zdawało się tętnić nawet w nocy. Wszyscy milczeli, nawet dzieci nie wydały żadnych dźwięków, zapatrzone na nieznany świat. Dla takich ludzi jak oni, to było pierwsze duże miasto, które wiedzieli. I naprawdę szkoda, że wydarzyło się to w takich okolicznościach.
Nieco powoli i niezdarnie jakoś udało im się przybić do portu, chociaż o mało nie zahaczyli o jedną z łódek. Po przystani kręcili się chłopcy na posyłki oraz załogi innych statków, niosący krzynie, liny i bagaże. Wszędzie kręcili się kupcy, zaś z tych większych statków znoszono towary. Niektórzy oglądali się na ich drewniany, niewielki stateczek i stłoczonych na nim mizernie wyglądających ludzi, poza tym nikt się nimi nie zainteresował. W końcu kilku wieśniaków zajęło się uwiązaniem liny holowniczej i przygotowaniem trapu. Cerel obejrzał się na morze, a napotykając spojrzenie Shai, pokręcił tylko głową. Prawdopodobnie nie mieli nawet godziny.
- Dobrze – w końcu stanął przed trapem i spojrzał na mieszkańców Reed. Wszyscy wpatrywali się w niego z uwagą i nadzieją. Kobiety dyskretnie ocierały oczy, a mężczyźni mieli ponure miny. Mared, Tiril i Zinn otoczyli Shaię, wymownie biorąc na siebie jej ochronę. Cerel uśmiechnął się i skinął im głową – Jesteśmy w De’Ilos i jak wiecie, nie mamy za wiele czasu, żeby ostrzec tutejszych ludzi. W tej chwili najważniejsze jest nasze przetrwanie. Najpierw, udamy się do zamku hrabiego. I musimy się spieszyć.
Odezwały się pomruki aprobaty, a nawet kilka oklasków. Nikt nie protestował, toteż Cerel jako pierwszy zszedł na drewniane deski przystani. Wspaniale było znów poczuć stały ląd pod nogami i obiecał sobie, że nigdy więcej nie wsiądzie na statek, a do Reed wrócą na własnych nogach.
Obejrzał się, czy wieśniacy za nim idą i upewniwszy się, że wszyscy trzymają się razem, przyspieszył kroku, nawet nie patrząc na mijanych ludzi. Na brukowanej ulicy ciągnącej się pomiędzy rzędami budynków, zaczął biec, coraz bardziej czując upływający czas. Potrącił kilka osób i o mało nie wpadł na jakieś dziecko. Ludzie oglądali się za nimi, bo zapewne nawet dla nich biegnący tłum wieśniaków i to o tej porze, był niecodziennym widokiem.
Gdy skręcił w inną, bardziej szeroką ulicę, przyjaciele zrównali z nim kroku. Wśród nich była również Shaia. Dyszała ciężko, ale dzielnie dotrzymywała im kroku.
- To co? Gdzie mieszka ten hrabia? – Zinn rozglądał się wokół, ale na razie widzieli tylko dwu, a nawet trzypiętrowe budynki i ogrodzone rezydencje.
- W zamku – wydyszał ciężko, przytłoczony wielkością miasta. Na każdej ulicy spotykali ludzi. Plątanina dróg zdawała się nie mieć końca.
- Stary, a gdzie ten zamek? – Mared nie wiedział gdzie podziać oczy – na razie chyba…
- Tam jest! – Shaia wskazała ręką nieco na lewo, więc wszyscy skierowali tam wzrok.
Ponad dachami budynków wznosiły się dwie, białe wieże. Skręcili w następną ulicę i ich oczom ukazała się większa część zamku. Wciąż jednak dzielił ich od niego spory odcinek.
- Damy radę! – Przekonał przyjaciół i chociaż brakowało mu tchu, przyspieszył jeszcze bardziej.
Co i raz oglądał się za siebie, czy pozostali za nim nadążają. Choć coraz więcej osób pozostawało nieco w tyle, uparcie podążali za nim.
Wyrwałem ich z niewoli, więc mi zaufali. Teraz nie mogę ich zawieść do końca. Musze ich chronić.
Pędzili ulicami miasta, przyciągając uwagę przechodniów. Cerel starał się nie tracić z oczu białych wież, chociaż zdawały się nie przybliżać. Pewnie to dlatego, że zamiast prostej drogi, wciąż musieli skręcać to w prawo, to w lewo, czasem w naprawdę wąskie uliczki, których nie było końca.
Aż w końcu Cerel z rozbiegu wpadł do ciemniej uliczki, która okazała się ślepym zaułkiem. Wyhamował gwałtownie i zaklął. Pozostali przystanęli niedaleko, wszyscy dyszeli z wysiłku, kilkoro dzieci zaczęło płakać.
- No to pięknie – westchnął Mared, ocierając spocone czoło.
- Hej, potrzebujecie pomocy?
Odwrócili się w stronę murku, gdzie z cienia wyłonił się niski chłopak na oko młodszy od Cerela. Miał przybrudzoną twarz i nosił połatane, kilkuwarstwowe ubranie, ale błysk w oczach i wysoko podniesiona głowa wskazywały, że był kimś więcej, niż biedakiem z ulicy.
- Zależy, kto ją proponuje – odparł ostrożnie Cerel. Obserwując go uważnie, nieufnie postąpił kilka kroków w stronę nieznajomego.
Chłopak tymczasem roześmiał się pod nosem i pokiwał głową, jakby zadowolony z jego reakcji.
- Nietutejsi? Właściwie widać to na pierwszy rzut oka. Nawet nie wiecie, że takie bieganie po zmroku w tak licznej grupie nie jest zbyt mądre. Wbrew pozorom to niebezpieczne miasto, a wy robicie mnóstwo hałasu.
- Musimy dotrzeć do zamku hrabiego.
- Po co? – Chłopak przekrzywił głowę, obrzucając wzrokiem stojących z tyłu wieśniaków – Jakiś problem?
- Dopiero co przypłynęliśmy z Reed – wtrąciła Shaia. Zbliżyła się i chwyciła Cerela pod ramię – Uciekliśmy wrogiej armii, która ścigała nas całą flota i być może już zawijają do portu. Wystarczy, że ostrzeżemy hrabiego, który zajmie się obroną miasta.
    W jej głosie i słowach była taka determinacja, że nieznajomy nie zamierzał nawet podważać jej przemowy. Skubnął w namyśle wargę.
    - Dobrze, mogę was zaprowadzić, ale…wszystkich?
Cerel obejrzał się na zmęczone kobiety i popłakujące dzieci.
- Sadzę, że jedna osoba wystarczy. Moim towarzyszom przydałby się odpoczynek i ciepły posiłek.
- Znam tawernę, gdzie znajdzie się dla nich miejsce i jest niedaleko. Potem zaprowadzę cię do hrabiego.
- My idziemy z nim – wtrącił zdecydowanie Mared, a Zinn i Tiril natychmiast stanęli po bokach Cerela, niczym jego wierni ochroniarze.
Chłopak obrzucił ich badawczym spojrzeniem, po czym wyszczerzył zęby i machnął ręką, by poszli za nim.
- A przy okazji jestem Vandor. Kilka razy byłem przewodnikiem Kruczego Króla, więc nie musicie się martwic. Doskonale znam drogę do zamku.

1 komentarz:

  1. Ja chcę dalej czytać!
    I zapraszam na mojego bloga, na którym też możesz informować mnie o nowych rozdziałach:
    http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych