wtorek, 28 marca 2017

Rozdział 7

Woda była zimna. Uderzenie w taflę z takiej prędkości odczuła boleśnie w całym ciele, ale przynajmniej wcześniej zdążyła nabrać dużą porcję powietrza. Balar już chyba nie, bo w momencie zanurzenia, z jego ust uciekły bąbelki powietrza. Ryby pierzchały na wszystkie strony, gdy opadali coraz wolniej w ciemną i zimną toń. Wciąż obejmowała go kurczowo, ale Balar powoli dochodził do siebie. Woda zmywała krew, która zalała mu niemal pół twarzy. Zaczął się szamotać i napierać na nią niewidzialną energią, aż coś uderzyło ją od tyłu i w końcu musiała go puścić.
Krążyli wokół siebie, aż woda zakotłowała się od piany i bąbelków powietrza. W półmroku jej pasemka jarzyły się jeszcze intensywniej, zaś piórko na szyi stanowiło dodatkowe, łagodne źródło światła. Balar próbował ją zaatakować, ale w wodzie nie był tak szybki i zwinny jak w powietrzu, w przeciwieństwie do niej. Poza tym tutaj, to on nie był w stanie jej dosięgnąć. Właśnie, dlatego zwabiła go do morza.
Ze wszystkich stron otaczał ją żywioł, który był jej bronią i ochroną.
W dodatku chyba zaczynało brakować mu powietrza. Ariel uśmiechnęła się z wyższością, bez wysiłku unikając jego niezdarnego ciosu. Odpłynęła w bok i pokazała, żeby się odwrócił. Zrobił to, ale i tak zbyt wolno.
    Woda przybrała postać rekina, który otworzył paszczę, połykając go w całości. Balar jednak nie stracił zimnej krwi i wyciągnął prawą rękę, posyłając kilka kul czystej energii, które zniszczyły wyimaginowanego rekina. Ariel dryfowała w bezpiecznej odległości i tworzyła kolejne wodne stwory, z którymi radził sobie w podobny sposób, unikając ich z coraz wyraźniejszym trudem. Chociaż tlenu miała pod dostatek, zastanawiała się jak długo oboje to wytrzymają i nie potrafiła pozbyć się z głowy jego słów:
     „Wiem, że tak naprawdę nie chcesz mnie zabić”.
    To fakt, że teraz chciała wyłącznie, żeby ją po prostu zostawił w spokoju, ale…
    W pewnym momencie odwrócił się i odnalazł ją wzrokiem, jakby nawet zajęty walką o przetrwanie, usłyszał jej myśli. I to go zgubiło.
    Dostał w żebra, aż otworzył usta, tracąc resztkę cennego tlenu. Ariel zaczęła podpływać do niego, podczas gdy z wody ukształtowany się grube sznury, które oplotły jego nogi i ręce. Szarpnął się tylko raz, bo nagle zabrakło mu siły. Patrzył na nią ze złością, a jego twarz z bladej zaczęła sinieć i w końcu jego powieki opadły.
    Więc masz zamiar patrzeć i czekać, aż się utopię? To takie tchórzliwe. Myślałem, że stać cię na więcej.
    Zamknęła przed nim swój umysł, skupiając się na powolnym wdychaniu nagromadzonego tlenu. Jeszcze tylko kilka sekund i Balar umrze, a potem jego ciało opadnie na samo dno, pogrzebane w ciemności i piasku. Wyobraziła to sobie bardzo dokładnie, a potem pomyślała o Rivie, jak by przyjął tą wiadomość. Chociaż czuł do niego nienawiść, w głębi duszy wciąż miał nadzieję, że się zmieni i do niego wróci.
     W takim razie sam mu powiem, jakim jest głupcem.
   Z zaskoczeniem spojrzała na Balara, który wisiał przed nią nieruchomo z zamkniętymi oczami. Jego serce powinno przestać już bić, więc…
    Otworzyła szeroko oczy, gdy znienacka magiczna lina owinęła się wokół jej talii i przyciągnęła ją w stronę Balara. Zderzyła się z nim, a wtedy uchylił lekko powieki i pocałował ją gwałtownie.
    Skamieniała w oszołomieniu, a cała krew boleśnie uderzyła jej do głowy. Szybko zrozumiała, że właściwie to nie był pocałunek. Po prostu przywarł ustami do jej warg, na siłę je otwierając.
     Po czym zabrał jej cały tlen.
   Przykuta do jego piersi, poczuła, jak się unosi, jak jego płuca napełniają się ożywczym powietrzem, a serce wybija mocny, przyspieszany rytm. Ona natomiast była tak oszołomiona, że nie próbowała się nawet cofnąć. Kiedy w końcu się odsunął, zamrugała tylko, wpatrując się w jego chłodne, pełne pogardy oczy.
    Dziękuję ci. To było niezapomniane przeżycie. To był twój drugi pocałunek w życiu i równie nieudany. Liczyłem jednak, że bardziej się postarasz.
    Roześmiał się w jej głowie, a jej zrobiło się niedobrze. Zmuszona wstrzymać oddech, wiedziała, że teraz to ona miała kłopoty. Już teraz zapiekły ją płuca, domagając się kolejnego haustu powietrza. Liny trzymające Balara musiały w pewnym momencie zniknąć, bo mężczyzna wolną ręką złapał ją mocno za nadgarstek, doskonale wiedząc, co zaraz nastąpi. Woda nagle ożyła i zakotłowała się, po czym poniosła ich w górę i dołowanie wyrzuciła ponad powierzchnię, w ciemniejące niebo.
     Ariel gwałtownie wciągnęła haust świeżego, chłodnego powierza i odkaszlnęła resztki wody. Oboje jednocześnie rozpostarli skrzydła, unosząc się nad falującym łagodnie morzem. Balar uśmiechał się chłodno, mokry od stóp do głów, ale cały i zdrowy. Wściekła na siebie, odgarnęła pospiesznie mokre włosy do tyłu, z trudem znosząc jego zadowolony i pełen wyższości wyraz twarzy. Przemoczone ubranie kleiło się do ciała, które przenikał chłodny wiatr. Powinno być jej zimno, ale na wspomnienie dotyku jego ust, przeszywały ją palące dreszcze, a serce łomotało w piersi, zapewne wciąż pod wpływem szoku.
    Próbowała wyrzucić to z głowy i pospiesznie zaczęła wycierać usta najpierw o jeden, potem o drugi rękaw. Miała ochotę zwymiotować, ale nie chciała tego robić na jego oczach. Jakiś dźwięk sprawił, że znieruchomiała i dopiero, gdy uniosła wzrok, zrozumiała, że to Balar się śmieje. To nie był wesoły, beztroski śmiech, ale suchy i nieprzyjazny. Mrużył oczy, niczym drapieżnik drażniący się ze swoją ofiarą.
   - Och, Ariel, Ariel – pokręcił powoli głową, w parodii rozczarowania – Nawet, jeśli ci się nie podobało, nie powinnaś tego okazywać.
     - Ty parszywy draniu!
    Rzuciła się na niego z pięściami, ale znów wzniósł wokół siebie tarczę, silniejszą niż poprzednio. Przez dłuższą chwilę krążyli wokół siebie w milczeniu, wykonując w powietrzu skomplikowany taniec. Czerń i biel skrzydeł to krzyżowała się ze sobą, to oddalała. W jego ruchach była jakaś nienaturalna sztywność, którą starał się ukryć, a która napawała ją dziwną satysfakcją.
     Tak naprawdę to Ariel atakowała, a Balar robił jedynie uniki, co i raz tylko odpychając ją niedbałym uderzeniem lub falą Mocy. Jakby się z nią drażnił i z premedytacją zmuszał do tego, żeby w końcu się zmęczyła. Przestał się uśmiechać i wyglądał, jakby znudziła go ta zabawa i tylko czekał, żeby to zakończyć.
     W końcu zaczęła opadać z sił, ledwo mogła unieść ręce i dyszała ciężko. Targały nią dreszcze i miała gęsią skórkę, tym razem naprawdę z zimna. W międzyczasie oddalili się od morza, i teraz pod sobą mieli mocno zalesiony teren, który kończył się w jednym miejscu dość wysoką, kamienistą skarpą. Gdyby tak udało jej się zaszyć się w tych lasach, może by go zgubiła.
     - Robi się późno i raczej nie masz już siły na dalszą ucieczkę – stwierdził w odpowiedzi na jej myśli. On sam nie wyglądał na zmęczonego, a długi płaszcz, nawet wilgotny, chronił go przez chłodem. Wyciągnął do niej dłoń – Może już wrócimy?
    Ariel musiała odetchnąć kilka razy, by złapać oddech. Pewnie musiała wyglądać żałośnie, w tych przemoczonych ubraniach, z włosami przyklejonymi do twarzy, do tego przemarznięta i zmęczona. Daleko jej było do wizerunku pięknej, twardej wojowniczki, tym bardziej, że Balar traktował ją teraz jak małą, krnąbrną dziewczynkę.
     - Też bym chciała wrócić, ale do swojego domu i na pewno nie z tobą – odparła w końcu hardo.
    - Hmm, a gdzie niby jest twój dom? Bo zamek tak naprawdę należy do mnie, a o ile pamiętam, twoją chatkę spaliłem.
    Zmrużyła oczy. Teraz to ona nie miała ochoty z nim dyskutować.
    - To raczej ty nie masz, dokąd wrócić, bo nie ma nikogo, kto by cię kochał i na ciebie czekał. Nigdy z tobą…
    - W każdym razie pokazałaś już, co potrafisz i myślę, że na dzisiaj starczy – przerwał jej poważnym, władczym tonem.
    Ramię zapiekło żywym ogniem, jego wola wniknęła w każdą komórkę jej ciała. Zapomniała o zaklęciu Posłuszeństwa i nawet zastanowiła się, dlaczego nie posłużył się nim wcześniej, tylko pozwolił się niemal utopić. Teraz sama myśl o odwróceniu się i ucieczce powodowała ból, jakby jej ciało przeszywano tysiącami sztyletów. Zacisnęła pieści i uniosła na niego płonące gniewem oczy.
    - Już więcej nie spuszczę cię z oczu – nadlatywał ku niej powoli, czarny płaszcz łopotał za nim, skrzydła niemal zlewały się z ciemną taflą morza – Pobawiłaś się i teraz wiesz, że ze mną nie wygrasz. Twój los jest w moich rękach, czy tego chcesz, czy nie.
    Zamiast myśleć, jak się uwolnić, przed oczami wyobraziła sobie twarze Argona, Rivy i pozostałych wojowników – jej przyjaciół i rodziny. Wiedziała, że Balar obserwuje ją uważnie, czujnie sondując jej myśli w poszukiwaniu podstępu. I rzeczywiście wpadła na pewien pomysł, dlatego musiała działać jak najszybciej. Nieważne, co będzie potem. Gotowa była zginąć, niż znów dać się zaciągnąć do Czarnej Wieży.
   Przede wszystkim musiała pozbyć się tego zaklęcia, a przynajmniej jakoś zniwelować jego działanie. Dlatego nie wahała się ani sekundy, chociaż jej dłoń drżała, a serce zatłukło boleśnie w piersi, niemal podchodząc do gardła.
     Patrząc mu wyzywająco w oczy, uniosła dłoń, w której pojawiło się lodowe ostrze i jednym ruchem wbiła je sobie w ramię tam, gdzie znajdowało się postrzępione pióro.
    Musiała ugryźć się w język, by nie krzyknąć, a Balar zatrzymał się raptownie, w zdumieniu otwierając szerzej oczy. Uśmiechnęła się blado, widząc jego minę. Nie zrobiła głębokiej rany, ale od razu pojawiła się krew i spłynęła po ręku, aż do palców, skapując gdzieś na ziemię. Już nie mogła się zatrzymać. Przecież i tak się uleczy.
    Krzywiąc się z wysiłku, poruszyła ostrzem, wycinając płat skóry z czarnym tatuażem. Pobladła przy tym śmiertelnie, gdy trysnęło jeszcze więcej krwi, ale zachowała spokój. Ból był niemal nie do zniesienia, aż sparaliżował całą rękę, ale przynajmniej odniosła pożądany skutek.
    Odzyskała kontrolę nad swoim ciałem i umysłem. Z ulgą poczuła, że całkowicie uwolniła się spod wpływu zaklęcia. W dodatku nieco zdezorientowana mina Balara była równie cenną nagrodą.
    - Tego… się nie spodziewałeś, co? – Jej głos drżał, ale pobrzmiewało w nim też zadowolenie. Lodowy sztylet zniknął, palce miała lepkie od czerwonej cieczy, ale zrobiłaby to jeszcze raz, wiedząc, że zadziała.
    Jego wargi wykrzywiły się w trudnym do zinterpretowania wyrazie, ale prawdopodobnie mogła to być jego wersja uśmiechu.
    - Godne podziwu, jednak…
    - Ariel!
    Krzyk rozległ się gdzieś z dołu. Odwróciła się i spojrzała na wystającą z lądu skarpę. Dwie postacie były ledwo widoczne, jednak wszędzie poznałaby ten głos.
    Przed Tarą pojawiła się wirująca dziura w powietrzu. Wsadziła tam rękę, wyjmując z niej jakiś długi, obcy przedmiot. Ariel widziała, jak unosi to coś w ich kierunku, a potem rozległ się krótki, obcy dźwięk. Huk, który przetoczył się po całej okolicy, spłoszył ptaki i rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając w jej uszach nieprzyjemne dzwonienie.
     Jej głowę i całe ciało przeszył ostry ból, jednak niemożliwe, żeby należał do niej. Ze zmarszczonym czołem obejrzała się na Balara i od razu dostrzegła czerwoną, powiększającą się plamę na jego piersi. Otworzyła usta, próbując zrozumieć, co się stało. Cokolwiek zrobiła Tara, to coś przebiło jego tarczę i było tak szybkie, że nie zdążył tego uniknąć.
    Jego wzrok powędrował w jej stronę i zimna, głęboka czerń zaszła mgłą. W jednej chwili z jego twarzy odpłynęła cała krew, jego skrzydła zniknęły i zaczął spadać do morza.
     - Udało się! Zostaw go i chodź!
    Słyszała radosny krzyk przyjaciółki, ale w tej chwili mogła tylko patrzeć za spadającym mężczyzną, otoczonym czernią płaszcza i włosów. Jeśli teraz wpadnie do wody, z pewnością zginie.
   Zanim stracił przytomność jeszcze w powietrzu, przeszył ją krótki, pojedynczy impuls.
   Z pustką w głowie, która była dziwnie przytłaczająca, zanurkowała za nim, nawet nie myśląc, co robi. Złapała go zdrową ręką, w ostatniej chwili ratując przed upadkiem do morza.
    Ledwo utrzymując ciężar jego bezwładnego ciała i przyciskając ranną rękę do boku, z ogromnym wysiłkiem doleciała nad stały ląd, poniżej skarpy i puściła go przy samym brzegu. Opadł ciężko niczym bezwładny worek ziemniaków i przeturlał się kawałek po wilgotnej ziemi, poza zasięg fal. Chociaż był nieprzytomny, z jego gardła wyrwał się mimowolny jęk bólu
    Ariel z ulgą opadła obok na kolana, starając się nie zwracać uwagi na własny ból i nie ruszać już całkiem zesztywniałą ręką. Balar leżał na plecach, poły płaszcza odchyliły się, ukazując dużą ciemną plamę na tunice na lewej piersi. W środku widniała niewielka dziurka, z której sączyło się zaskakująco dużo krwi. Oddychał chrapliwie i z wysiłkiem, jego czoło i skroń zrosił pot. Zagryzła wargę, świadoma, że jeśli go zostawi, może tego nie przeżyć.
   Wyciągnęła powoli rękę, rozdarta sprzecznymi uczuciami. Dotknęła go lekko, zaledwie palcami. Nie zamykając oczu wysłała w jego ciało uzdrawiającą energię, ale nie tak dużo, by wyleczyć ranę. Wyczuła tkwiący w jego ciele niewielki, ołowiany przedmiot, który jakimś cudem ominął serce dosłownie o milimetry. Nie zamierzała go wyjmować. Jedyne, co zrobiła, to zatamowała krwawienie i odrobinę zmniejszyła ból. To wystarczyło, bo od razu wyczuła różnicę w tym, że zaczął lżej oddychać.
    Poruszył się, więc szybko cofnęła rękę i wstała, obserwując z góry jak powoli uchyla powieki i bierze chrapliwy wdech. Spojrzał na nią mętnym wzrokiem, ledwo przytomny.
     - Co ty…?
    Co ty zrobiłaś? Dokończył w myślach. Trzeba było pozwolić mi umrzeć.
   Cofnęła się, zaciskając dłoń na sztywnym, zakrwawionym ramieniu.
    - Przecież mi kazałeś.
     Nie, sama tego chciałaś. Mam ci teraz niby dziękować? To i tak niczego nie zmienia.
     Obrzuciła go twardym spojrzeniem.
     - Nie wmówisz mi czegoś, czego nie zrobiłabym z własnej woli. Mam nadzieję, że to był jedyny i ostatni raz.
     Odwróciła się napięcie i wzbiła się w powietrze.
     Pożałujesz tej decyzji. Naprawdę mogłaś pozwolić mi umrzeć. Już wtedy w wodzie, dobrowolnie oddałaś mi tlen.
     Zignorowała jego głos, chociaż wiedziała, że ma rację.
     Tak naprawdę już tego żałowała.
    Tara i Sato stali na samej krawędzi skarpy i obserwowali ją z jednakowymi, skonsternowanymi minami. Na widok przyjaciół od razu zapomniała o bólu i zmęczeniu, tak stęskniona, jakby nie widzieli się od miesięcy. Pomachała do nich jedną ręką, przyspieszyła i dosłownie rzuciła się w ich ramiona. Wszyscy troje zatoczyli się chwiejnie, o mało nie lądując na ziemi.
     - Zjawiliśmy się w samą porę, na szczęście jeszcze żyjesz – Tara ściskała ją mocno, a gdy się odsunęła miała łzy w oczach – Jak ty wyglądasz, dziewczyno?
    - Jesteś ranna! – Wykrzyknął Sato i z troską dotknął delikatnie zakrwawionego ramienia. Jego bursztynowe oczy były lśniące i czujne, przepełnione znajomym ciepłem – Trzeba to opatrzyć.
     - To nic takiego, naprawdę.
    - Dobrze, że nie zrobił ci nic gorszego – Tara była oburzona, jej warkocz podskakiwał to w jedną, to w drugą stronę, gdy ruszała głową.
- Zabiję drania!
   Sato chciał pobiec do leżącej w dole postaci, a jego dzikie spojrzenie mówiło, że zamierza rozszarpać go gołymi pazurami. Ariel natychmiast chwyciła go za ramię i zatrzymała w miejscu.
    - Nie, poczekaj – odetchnęła głośno, zerknęła w dół, po czym przeniosła na nich poważne i twarde spojrzenie. Nie miała siły ani ochoty ich okłamywać – Ja... To ja zrobiłam sobie tą ranę.
    - Co?! – Wykrzyknęli jednocześnie, zaskoczeni jej wyznaniem.
    - Ale…po co? – Wyjąkał Sato, z konsternacją zerkając to na jej twarz, to na zakrwawione ramię.
    W skrócie i nieco chaotycznie opowiedziała im o zaklęciu Posłuszeństwa i jak wpadła na pomysł, by zniszczyć jego działanie.
    - Trochę boli – wyznała na koniec, próbując poruszyć ręką, która zrobiła się ciężka niczym kamień, ale mimo to zdołała się uśmiechnąć – Jednak się opłacało. Myślę, że pozbyłam się tego przekleństwa na dobre.
Tara gapiła się na nią szeroko otwartymi oczami i tylko mrugała, chyba próbując to wszystko zrozumieć. Ariel podejrzewała, że przyjaciółka może być zła, że wcześniej nic nie mówiła o znamieniu, ale miała nadzieję, że zrozumie jej milczenie. Mówienie o czymkolwiek, co wiązało się z Balarem, przychodziło jej z wielką niechęcią i trudem. Starała się nawet unikać myślenia o nim, jakby miało to rozdrapać jakąś starą ranę w sercu.
Sato tymczasem znów do niej podszedł i odgarnął wszystkie wilgotne i skołtunione kosmyki do tyłu, po czym swoimi ciepłymi dłońmi wytarł pot z jej czoła i skroni. Na koniec objął nimi jej twarz, jakby chciał się upewnić, że nie ma więcej obrażeń. Spoglądając w jego oczy, tak znajome i troskliwe, po raz kolejny uświadomiła sobie jak wiele dla niej znaczył.
- Biedactwo – mruknął cicho i objął ją opiekuńczo po zdrowej stronie, a ona bez sprzeciwu oparła się na nim, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia.
- No dobrze – Tara zdążyła dojść do siebie i zbliżyła się, dokładnie oglądając ranę – Wycięłaś więc całe znamię?
- Tak.
- To pewnie wymagało ogromnej odwagi – Sato wsunął dłoń w jej włosy i pogłaskał po głowie – Bardzo bolało?
Wyszczerzyła do niego zęby.
- I to jak. Myślałam, że zemdleję, a potem zrobiło mi się niedobrze – tak naprawdę bez oporu zrobiłaby to jeszcze raz. O wiele gorsze było wspomnienie jego ust na swoich, ale o tym nie zamierzała już im mówić.
- Hmm – Tara wyprostowała się z poważną miną, od jakiegoś czasu pocierając palcami podbródek i wpatrując się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy – Trochę tego nie rozumiem, bo takie zaklęcia raczej nie tracą Mocy tylko, dlatego, że zrani się w naznaczone miejsce.
- Ale… - bezwiednie przykryła dłonią ranę, przy okazji tamując krwawienie – Kiedy wbiłam sobie ostrze, odzyskałam nad sobą kontrolę i czuje, że nie ma już nade mną władzy. – Widząc, że Tara wciąż patrzy na nią jakby chciała dowodzić swoich racji, odetchnęła i postanowiła zmienić temat – A tak w ogóle, to, co mu zrobiłaś? I skąd wzięłaś taką dziwną broń?
- Nigdy nie słyszałaś o broni palnej? No tak, nie pamiętasz… – Tara w jednej chwili powróciła do dawnej siebie, energicznej i wesołej. Klasnęła w ręce z szerokim uśmiechem – Ale przyznasz, że interweniowałam w porę?
- Niczym bohaterka – przyznał Sato, a dziewczyna zachichotała z samozadowoleniem – To było coś.
- Jednak nie rozumiem, czemu mu pomogłaś, skoro...
Ariel odchrząknęła i przerwała jej pospiesznie:
- No właśnie. Nie widziałam wyraźnie z daleka, więc mogłabyś mi tą broń pokazać?
- No... dobrze – nieco zbita z tropu, Tara poskrobała się w głowę, marszcząc brwi, jednak na szczęście chyba oboje nie zauważyli, że próbowała kierować ich myśli na inne tory.
W końcu jej przyjaciółka uśmiechnęła się na swój wesoły sposób, a w jej oczach pojawił się łobuzerki błysk, gdy wyciągnęła rękę, przed którą dosłownie pojawiła się dziura w powietrzu. Ariel sapnęła głośno, widząc jak przyjaciółka ot tak sobie wkłada tam dłoń i po chwili wyjmuje ją już z tym samym podłużnym przedmiotem. Wyglądał na ciężki i miał dziwny kształt Demonstracyjnie pomachała nim przed ich oczami.
- To jest broń snajperska. Strzela bardzo celnie z większych odległości. Prawdę mówiąc moja ulubiona – widząc ich nic nie rozumiejące miny, wzruszyła ramionami – Ale to nieważne. To skuteczna broń, jak widzieliście może zabijać z daleka. Ale muszę jeszcze poćwiczyć celność – mrugnęła do nich okiem z przerażającym uśmiechem. – Ale spokojnie, na szczęście na tym świecie tylko ja mam do niej dostęp.
- Aha – Ariel tylko tyle była w stanie wykrztusić, ciesząc się w myślach, że ta dziewczyna jest jej przyjaciółką – Ale skąd ją wzięłaś? I jak?
- To proste – ani na chwilę nie odrywając od nich wzroku, od niechcenia wrzuciła broń z powrotem w dziurę, a potem wokół niej pojawiały się inne takie lekko wirujące punkty, z których wyławiała różnego rodzaju miecze, łańcuchy, małe metalowe przedmioty i jeszcze więcej dziwacznej broni. Pokazywała im, po czym z powrotem wrzucała do portali i jednocześnie tłumaczyła spokojnie – To jedna z umiejętności, które musiałam opanować, by stać się strażniczką Potomka Liry. Moim zadaniem jest ciebie chronić i w tym celu mam do dyspozycji cały arsenał obydwu światów. To są takie mini portale, przez które mogę po nie sięgać – na widok pełnej zdumienia i podziwu miny Sato, zaśmiała się krótko – Ariel ma swoje kamienie, a ja to – wszystkie portale zniknęły, a ona podwinęła rękaw i pokazała im przedramię, całe pokryte gęstym, runicznym pismem – To zaklęcia przywołujące, dzięki którym zawsze jestem gotowa – znów wzruszyła ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie i poprawiła rękaw – Super, co nie?
- No… - Ariel, chociaż tyle już widziała, była pod wrażeniem. Chyba dopiero teraz poznała Tarę naprawdę. – W każdym razie dzięki za pomoc.
- Właściwie to Argon wysłał nas, żebyśmy cię znaleźli – Tara znów spoważniała, chociaż błysk w oku pozostał.
- Mieliśmy bez ciebie nie wracać – dodał Sato i mocniej przytulił ją do boku. – Na szczęście sama się odnalazłaś.
Argon. A więc martwił się o nią, król i reszta pewnie też. Na tę myśl jej serce zrobiło się wielkie i gorące.
- Cieszę się, że tu jesteście – w przypływie wzruszenia podbiegła do przyjaciółki i uściskała ją mocno, aż ta zaczęła jęczeć, że ją udusi.
- Dlatego chcesz mnie zabić? – Rzuciła ze śmiechem i w końcu udało jej się uwolnić. Kiedy się odsunęła, znów była poważna – Ale wiesz? Jest jeszcze jedna sprawa, jednak nie wiem jak to powiedzieć… - nie dokończyła, zacisnęła usta i wymieniła z Sato dziwnie pochmurne spojrzenia.
- Jak to jak? Chyba normalnie, przecież i tak jej nie powstrzymasz. Musi wiedzieć.
Ariel zmarszczyła czoło, przenosząc na nich coraz bardziej zaniepokojone spojrzenie.
- Powiecie w końcu, bo chciałabym już wrócić do domu.
- Cóż, to…
- Tak naprawdę nie wiemy czy to prawda, słyszeliśmy tylko plotki – wyjaśnił Sato. Coś w jego głosie kazało jej mieć się na baczności.
- Ale ludzie w wioskach byli pewni tej informacji. Złe wieści rozchodzą się raczej szybko.
- Złe? To znaczy? Jak złe? – Ariel pociągnęła się niechcący za włosy, gdy odgarniała je do tyłu i zadrżała z zimna. Chłód wieczoru przeniknął do jej kości i niemal zmroził żyły.
Tara zagryzła wargi, chwyciła jej dłoń i ścisnęła mocno, jakby chciała dodać otuchy przed tym, co powie.
- De’Ilos zostało zaatakowane. Podobno sprowadzono tam wszystkie możliwe posiłki i Zakon Kruka robi, co może, ale wróg jest znacznie liczniejszy.
Ariel zachwiała się pod ciężarem tej informacji, jak również ze zmęczenia. Spojrzała uważnie na dziewczynę, wyglądając zapewne gorzej niż się czuła.
- A król Riva i reszta?
- Na pewno tam są i walczą.
Zaczerpnęła tchu, zerkając szybko na Sato.
- Więc nie ma co zwlekać. Lecimy tam – zadecydowała bez namysłu.
- Co?
- Jak to lecimy?– Sato zrobił przerażoną minę.
- W takim stanie? Jesteś wykończona i ranna. Powinniśmy…
- Lecimy i już – przerwała im ostro, odsunęła się i z głośnym szumem rozłożyła białe skrzydła, które w mroku zajaśniały delikatnym blaskiem. Wyciągnęła do nich ręce, obdarzając ich kolejno surowym, zniecierpliwionym spojrzeniem – Mam was tu zostawić?
- Ale twoja rana… - mimo niepewności, Tara załapała ją za rękę.
- Zagoi się, zanim dolecimy – uspokoiła ją i drugą ręką skinęła na Sato – A ty, co? Czekasz na oklaski?
- Ja… - chłopak zrobił krok do tyłu, obrzucił jej skrzydła pobieżnym spojrzeniem, w którym mignął cień lęku i w końcu pokręcił głową – Obiecałem sobie, że już nigdy nie oderwę nóg od ziemi. Pobiegnę. Jako wilk spokojnie za wami nadążę.
Zanim zaczęły protestować, jego ciało już zaczęło się zmieniać i już po chwili opadł na cztery łapy.
Ariel westchnęła głośno, przewróciła oczami i posłała obojgu blady, zmęczony uśmiech.
- A więc w drogę.
Trzymając Tarę jedną ręką, uniosła się w powietrze i poszybowały ponad układającym się do snu światem, w kierunku kolejnej bitwy i walki o przetrwane. Wystawiając twarz na chłodny pęd wiatru, przelała w ramię uzdrawiającą Moc, rozpoczynając samoleczenie. Przez jakiś czas leciała nisko nad ziemią, wypatrując w dole wilka – Sato. Faktycznie nie musiała się martwić, że zostanie w tyle. Był tak szybki, że spokojnie mogła nawet przyspieszyć.
Dumając nad umiejętnościami swoich przyjaciół, chwyciła Tarę już zdrowiejącą ręką i mocniej machnęła skrzydłami.
Ten dzień raczej się nie skończy i nie miała, co liczyć na odpoczynek. Ale przynajmniej w końcu wracała.

1 komentarz:

  1. Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ;)

    OdpowiedzUsuń

Inne blogi

Spis opowiadań

Spis opowiadań
Blog ze spisem opowiadań blogowych