Woda była zimna. Uderzenie w taflę z
takiej prędkości odczuła boleśnie w całym ciele, ale
przynajmniej wcześniej zdążyła nabrać dużą porcję powietrza.
Balar już chyba nie, bo w momencie zanurzenia, z jego ust uciekły
bąbelki powietrza. Ryby pierzchały na wszystkie strony, gdy opadali
coraz wolniej w ciemną i zimną toń. Wciąż obejmowała go
kurczowo, ale Balar powoli dochodził do siebie. Woda zmywała krew,
która zalała mu niemal pół twarzy. Zaczął się szamotać i
napierać na nią niewidzialną energią, aż coś uderzyło ją od
tyłu i w końcu musiała go puścić.
Krążyli wokół siebie, aż woda
zakotłowała się od piany i bąbelków powietrza. W półmroku jej
pasemka jarzyły się jeszcze intensywniej, zaś piórko na szyi
stanowiło dodatkowe, łagodne źródło światła. Balar próbował
ją zaatakować, ale w wodzie nie był tak szybki i zwinny jak w
powietrzu, w przeciwieństwie do niej. Poza tym tutaj, to on nie był
w stanie jej dosięgnąć. Właśnie, dlatego zwabiła go do morza.
Ze wszystkich stron otaczał ją
żywioł, który był jej bronią i ochroną.
W dodatku chyba zaczynało brakować
mu powietrza. Ariel uśmiechnęła się z wyższością, bez wysiłku
unikając jego niezdarnego ciosu. Odpłynęła w bok i pokazała,
żeby się odwrócił. Zrobił to, ale i tak zbyt wolno.
Woda przybrała postać rekina, który otworzył
paszczę, połykając go w całości. Balar jednak nie stracił
zimnej krwi i wyciągnął prawą rękę, posyłając kilka kul
czystej energii, które zniszczyły wyimaginowanego rekina. Ariel
dryfowała w bezpiecznej odległości i tworzyła kolejne wodne
stwory, z którymi radził sobie w podobny sposób, unikając ich z
coraz wyraźniejszym trudem. Chociaż tlenu miała pod dostatek,
zastanawiała się jak długo oboje to wytrzymają i nie potrafiła
pozbyć się z głowy jego słów:
„Wiem, że tak naprawdę nie chcesz mnie
zabić”.
To fakt, że teraz chciała wyłącznie, żeby ją
po prostu zostawił w spokoju, ale…
W pewnym momencie odwrócił się i odnalazł ją
wzrokiem, jakby nawet zajęty walką o przetrwanie, usłyszał jej
myśli. I to go zgubiło.
Dostał w żebra, aż otworzył usta, tracąc
resztkę cennego tlenu. Ariel zaczęła podpływać do niego, podczas
gdy z wody ukształtowany się grube sznury, które oplotły jego
nogi i ręce. Szarpnął się tylko raz, bo nagle zabrakło mu siły.
Patrzył na nią ze złością, a jego twarz z bladej zaczęła
sinieć i w końcu jego powieki opadły.
Więc
masz zamiar patrzeć i czekać, aż się utopię? To takie
tchórzliwe. Myślałem, że stać cię na więcej.
Zamknęła
przed nim swój umysł, skupiając się na powolnym wdychaniu
nagromadzonego tlenu. Jeszcze tylko kilka sekund i Balar umrze, a
potem jego ciało opadnie na samo dno, pogrzebane w ciemności i
piasku. Wyobraziła to sobie bardzo dokładnie, a potem pomyślała o
Rivie, jak by przyjął tą wiadomość. Chociaż czuł do niego
nienawiść, w głębi duszy wciąż miał nadzieję, że się zmieni
i do niego wróci.
W
takim razie sam mu powiem, jakim jest głupcem.
Z
zaskoczeniem spojrzała na Balara, który wisiał przed nią
nieruchomo z zamkniętymi oczami. Jego serce powinno przestać już
bić, więc…
Otworzyła szeroko oczy, gdy znienacka magiczna
lina owinęła się wokół jej talii i przyciągnęła ją w stronę
Balara. Zderzyła się z nim, a wtedy uchylił lekko powieki i
pocałował ją gwałtownie.
Skamieniała w oszołomieniu, a cała krew
boleśnie uderzyła jej do głowy. Szybko zrozumiała, że właściwie
to nie był pocałunek. Po prostu przywarł ustami do jej warg, na
siłę je otwierając.
Po czym zabrał jej cały tlen.
Przykuta do jego piersi, poczuła, jak się
unosi, jak jego płuca napełniają się ożywczym powietrzem, a
serce wybija mocny, przyspieszany rytm. Ona natomiast była tak
oszołomiona, że nie próbowała się nawet cofnąć. Kiedy w końcu
się odsunął, zamrugała tylko, wpatrując się w jego chłodne,
pełne pogardy oczy.
Dziękuję
ci. To było niezapomniane przeżycie. To był twój drugi pocałunek
w życiu i równie nieudany. Liczyłem jednak, że bardziej się
postarasz.
Roześmiał
się w jej głowie, a jej zrobiło się niedobrze. Zmuszona wstrzymać
oddech, wiedziała, że teraz to ona miała kłopoty. Już teraz
zapiekły ją płuca, domagając się kolejnego haustu powietrza.
Liny trzymające Balara musiały w pewnym momencie zniknąć, bo
mężczyzna wolną ręką złapał ją mocno za nadgarstek, doskonale
wiedząc, co zaraz nastąpi. Woda nagle ożyła i zakotłowała się,
po czym poniosła ich w górę i dołowanie wyrzuciła ponad
powierzchnię, w ciemniejące niebo.
Ariel gwałtownie wciągnęła haust świeżego,
chłodnego powierza i odkaszlnęła resztki wody. Oboje jednocześnie
rozpostarli skrzydła, unosząc się nad falującym łagodnie morzem.
Balar uśmiechał się chłodno, mokry od stóp do głów, ale cały
i zdrowy. Wściekła na siebie, odgarnęła pospiesznie mokre włosy
do tyłu, z trudem znosząc jego zadowolony i pełen wyższości
wyraz twarzy. Przemoczone ubranie kleiło się do ciała, które
przenikał chłodny wiatr. Powinno być jej zimno, ale na wspomnienie
dotyku jego ust, przeszywały ją palące dreszcze, a serce łomotało
w piersi, zapewne wciąż pod wpływem szoku.
Próbowała wyrzucić to z głowy i pospiesznie
zaczęła wycierać usta najpierw o jeden, potem o drugi rękaw.
Miała ochotę zwymiotować, ale nie chciała tego robić na jego
oczach. Jakiś dźwięk sprawił, że znieruchomiała i dopiero, gdy
uniosła wzrok, zrozumiała, że to Balar się śmieje. To nie był
wesoły, beztroski śmiech, ale suchy i nieprzyjazny. Mrużył oczy,
niczym drapieżnik drażniący się ze swoją ofiarą.
- Och, Ariel, Ariel – pokręcił powoli głową,
w parodii rozczarowania – Nawet, jeśli ci się nie podobało, nie
powinnaś tego okazywać.
- Ty parszywy draniu!
Rzuciła się na niego z pięściami, ale znów
wzniósł wokół siebie tarczę, silniejszą niż poprzednio. Przez
dłuższą chwilę krążyli wokół siebie w milczeniu, wykonując w
powietrzu skomplikowany taniec. Czerń i biel skrzydeł to krzyżowała
się ze sobą, to oddalała. W jego ruchach była jakaś nienaturalna
sztywność, którą starał się ukryć, a która napawała ją
dziwną satysfakcją.
Tak naprawdę to Ariel atakowała, a Balar robił
jedynie uniki, co i raz tylko odpychając ją niedbałym uderzeniem
lub falą Mocy. Jakby się z nią drażnił i z premedytacją zmuszał
do tego, żeby w końcu się zmęczyła. Przestał się uśmiechać i
wyglądał, jakby znudziła go ta zabawa i tylko czekał, żeby to
zakończyć.
W końcu zaczęła opadać z sił, ledwo mogła
unieść ręce i dyszała ciężko. Targały nią dreszcze i miała
gęsią skórkę, tym razem naprawdę z zimna. W międzyczasie
oddalili się od morza, i teraz pod sobą mieli mocno zalesiony
teren, który kończył się w jednym miejscu dość wysoką,
kamienistą skarpą. Gdyby tak udało jej się zaszyć się w tych
lasach, może by go zgubiła.
- Robi się późno i raczej nie masz już siły
na dalszą ucieczkę – stwierdził w odpowiedzi na jej myśli. On
sam nie wyglądał na zmęczonego, a długi płaszcz, nawet wilgotny,
chronił go przez chłodem. Wyciągnął do niej dłoń – Może już
wrócimy?
Ariel musiała odetchnąć kilka razy, by złapać
oddech. Pewnie musiała wyglądać żałośnie, w tych przemoczonych
ubraniach, z włosami przyklejonymi do twarzy, do tego przemarznięta
i zmęczona. Daleko jej było do wizerunku pięknej, twardej
wojowniczki, tym bardziej, że Balar traktował ją teraz jak małą,
krnąbrną dziewczynkę.
- Też bym chciała wrócić, ale do swojego domu
i na pewno nie z tobą – odparła w końcu hardo.
- Hmm, a gdzie niby jest twój dom? Bo zamek tak
naprawdę należy do mnie, a o ile pamiętam, twoją chatkę
spaliłem.
Zmrużyła oczy. Teraz to ona nie miała ochoty z
nim dyskutować.
-
To raczej ty nie masz, dokąd wrócić, bo nie ma nikogo, kto by cię
kochał i na ciebie czekał. Nigdy z tobą…
- W każdym razie pokazałaś już, co potrafisz
i myślę, że na dzisiaj starczy – przerwał jej poważnym,
władczym tonem.
Ramię zapiekło żywym ogniem, jego wola
wniknęła w każdą komórkę jej ciała. Zapomniała o zaklęciu
Posłuszeństwa i nawet zastanowiła się, dlaczego nie posłużył
się nim wcześniej, tylko pozwolił się niemal utopić. Teraz sama
myśl o odwróceniu się i ucieczce powodowała ból, jakby jej ciało
przeszywano tysiącami sztyletów. Zacisnęła pieści i uniosła na
niego płonące gniewem oczy.
- Już więcej nie spuszczę cię z oczu –
nadlatywał ku niej powoli, czarny płaszcz łopotał za nim,
skrzydła niemal zlewały się z ciemną taflą morza – Pobawiłaś
się i teraz wiesz, że ze mną nie wygrasz. Twój los jest w moich
rękach, czy tego chcesz, czy nie.
Zamiast myśleć, jak się uwolnić, przed oczami
wyobraziła sobie twarze Argona, Rivy i pozostałych wojowników –
jej przyjaciół i rodziny. Wiedziała, że Balar obserwuje ją
uważnie, czujnie sondując jej myśli w poszukiwaniu podstępu. I
rzeczywiście wpadła na pewien pomysł, dlatego musiała działać
jak najszybciej. Nieważne, co będzie potem. Gotowa była zginąć,
niż znów dać się zaciągnąć do Czarnej Wieży.
Przede wszystkim musiała pozbyć się tego
zaklęcia, a przynajmniej jakoś zniwelować jego działanie. Dlatego
nie wahała się ani sekundy, chociaż jej dłoń drżała, a serce
zatłukło boleśnie w piersi, niemal podchodząc do gardła.
Patrząc mu wyzywająco w oczy, uniosła dłoń,
w której pojawiło się lodowe ostrze i jednym ruchem wbiła je
sobie w ramię tam, gdzie znajdowało się postrzępione pióro.
Musiała ugryźć się w język, by nie krzyknąć,
a Balar zatrzymał się raptownie, w zdumieniu otwierając szerzej
oczy. Uśmiechnęła się blado, widząc jego minę. Nie zrobiła
głębokiej rany, ale od razu pojawiła się krew i spłynęła po
ręku, aż do palców, skapując gdzieś na ziemię. Już nie mogła
się zatrzymać. Przecież i tak się uleczy.
Krzywiąc się z wysiłku, poruszyła ostrzem,
wycinając płat skóry z czarnym tatuażem. Pobladła przy tym
śmiertelnie, gdy trysnęło jeszcze więcej krwi, ale zachowała
spokój. Ból był niemal nie do zniesienia, aż sparaliżował całą
rękę, ale przynajmniej odniosła pożądany skutek.
Odzyskała kontrolę nad swoim ciałem i umysłem.
Z ulgą poczuła, że całkowicie uwolniła się spod wpływu
zaklęcia. W dodatku nieco zdezorientowana mina Balara była równie
cenną nagrodą.
- Tego… się nie spodziewałeś, co? – Jej
głos drżał, ale pobrzmiewało w nim też zadowolenie. Lodowy
sztylet zniknął, palce miała lepkie od czerwonej cieczy, ale
zrobiłaby to jeszcze raz, wiedząc, że zadziała.
Jego wargi wykrzywiły się w trudnym do
zinterpretowania wyrazie, ale prawdopodobnie mogła to być jego
wersja uśmiechu.
-
Godne podziwu, jednak…
- Ariel!
Krzyk rozległ się gdzieś z dołu. Odwróciła
się i spojrzała na wystającą z lądu skarpę. Dwie postacie były
ledwo widoczne, jednak wszędzie poznałaby ten głos.
Przed Tarą pojawiła się wirująca dziura w
powietrzu. Wsadziła tam rękę, wyjmując z niej jakiś długi, obcy
przedmiot. Ariel widziała, jak unosi to coś w ich kierunku, a potem
rozległ się krótki, obcy dźwięk. Huk, który przetoczył się po
całej okolicy, spłoszył ptaki i rozpłynął się w powietrzu,
pozostawiając w jej uszach nieprzyjemne dzwonienie.
Jej głowę i całe ciało przeszył ostry ból,
jednak niemożliwe, żeby należał do niej. Ze zmarszczonym czołem
obejrzała się na Balara i od razu dostrzegła czerwoną,
powiększającą się plamę na jego piersi. Otworzyła usta,
próbując zrozumieć, co się stało. Cokolwiek zrobiła Tara, to
coś przebiło jego tarczę i było tak szybkie, że nie zdążył
tego uniknąć.
Jego wzrok powędrował w jej stronę i zimna,
głęboka czerń zaszła mgłą. W jednej chwili z jego twarzy
odpłynęła cała krew, jego skrzydła zniknęły i zaczął spadać
do morza.
- Udało się! Zostaw go i chodź!
Słyszała radosny krzyk przyjaciółki, ale w
tej chwili mogła tylko patrzeć za spadającym mężczyzną,
otoczonym czernią płaszcza i włosów. Jeśli teraz wpadnie do
wody, z pewnością zginie.
Zanim stracił przytomność jeszcze w powietrzu,
przeszył ją krótki, pojedynczy impuls.
Z pustką w głowie, która była dziwnie
przytłaczająca, zanurkowała za nim, nawet nie myśląc, co robi.
Złapała go zdrową ręką, w ostatniej chwili ratując przed
upadkiem do morza.
Ledwo utrzymując ciężar jego bezwładnego
ciała i przyciskając ranną rękę do boku, z ogromnym wysiłkiem
doleciała nad stały ląd, poniżej skarpy i puściła go przy samym
brzegu. Opadł ciężko niczym bezwładny worek ziemniaków i
przeturlał się kawałek po wilgotnej ziemi, poza zasięg fal.
Chociaż był nieprzytomny, z jego gardła wyrwał się mimowolny jęk
bólu
Ariel z ulgą opadła obok na kolana, starając
się nie zwracać uwagi na własny ból i nie ruszać już całkiem
zesztywniałą ręką. Balar leżał na plecach, poły płaszcza
odchyliły się, ukazując dużą ciemną plamę na tunice na lewej
piersi. W środku widniała niewielka dziurka, z której sączyło
się zaskakująco dużo krwi. Oddychał chrapliwie i z wysiłkiem,
jego czoło i skroń zrosił pot. Zagryzła wargę, świadoma, że
jeśli go zostawi, może tego nie przeżyć.
Wyciągnęła powoli rękę, rozdarta sprzecznymi
uczuciami. Dotknęła go lekko, zaledwie palcami. Nie zamykając oczu
wysłała w jego ciało uzdrawiającą energię, ale nie tak dużo,
by wyleczyć ranę. Wyczuła tkwiący w jego ciele niewielki,
ołowiany przedmiot, który jakimś cudem ominął serce dosłownie o
milimetry. Nie zamierzała go wyjmować. Jedyne, co zrobiła, to
zatamowała krwawienie i odrobinę zmniejszyła ból. To wystarczyło,
bo od razu wyczuła różnicę w tym, że zaczął lżej oddychać.
Poruszył się, więc szybko cofnęła rękę i
wstała, obserwując z góry jak powoli uchyla powieki i bierze
chrapliwy wdech. Spojrzał na nią mętnym wzrokiem, ledwo przytomny.
- Co ty…?
Co
ty zrobiłaś? Dokończył
w myślach. Trzeba
było pozwolić mi umrzeć.
Cofnęła
się, zaciskając dłoń na sztywnym, zakrwawionym ramieniu.
- Przecież mi kazałeś.
Nie,
sama tego chciałaś. Mam
ci teraz niby dziękować? To i tak niczego nie zmienia.
Obrzuciła go twardym spojrzeniem.
- Nie wmówisz mi czegoś, czego nie zrobiłabym
z własnej woli. Mam nadzieję, że to był jedyny i ostatni raz.
Odwróciła się napięcie i wzbiła się w
powietrze.
Pożałujesz
tej decyzji. Naprawdę mogłaś pozwolić mi umrzeć. Już wtedy w
wodzie, dobrowolnie oddałaś mi tlen.
Zignorowała
jego głos, chociaż wiedziała, że ma rację.
Tak
naprawdę już tego żałowała.
Tara i Sato stali na samej krawędzi skarpy i
obserwowali ją z jednakowymi, skonsternowanymi minami. Na widok
przyjaciół od razu zapomniała o bólu i zmęczeniu, tak
stęskniona, jakby nie widzieli się od miesięcy. Pomachała do nich
jedną ręką, przyspieszyła i dosłownie rzuciła się w ich
ramiona. Wszyscy troje zatoczyli się chwiejnie, o mało nie lądując
na ziemi.
- Zjawiliśmy się w samą porę, na szczęście
jeszcze żyjesz – Tara ściskała ją mocno, a gdy się odsunęła
miała łzy w oczach – Jak ty wyglądasz, dziewczyno?
- Jesteś ranna! – Wykrzyknął Sato i z troską
dotknął delikatnie zakrwawionego ramienia. Jego bursztynowe oczy
były lśniące i czujne, przepełnione znajomym ciepłem – Trzeba
to opatrzyć.
- To nic takiego, naprawdę.
- Dobrze, że nie zrobił ci nic gorszego –
Tara była oburzona, jej warkocz podskakiwał to w jedną, to w drugą
stronę, gdy ruszała głową.
- Zabiję drania!
Sato chciał pobiec do leżącej w dole postaci,
a jego dzikie spojrzenie mówiło, że zamierza rozszarpać go gołymi
pazurami. Ariel natychmiast chwyciła go za ramię i zatrzymała w
miejscu.
- Nie, poczekaj – odetchnęła głośno,
zerknęła w dół, po czym przeniosła na nich poważne i twarde
spojrzenie. Nie miała siły ani ochoty ich okłamywać – Ja... To
ja zrobiłam sobie tą ranę.
- Co?! – Wykrzyknęli jednocześnie, zaskoczeni
jej wyznaniem.
- Ale…po co? – Wyjąkał Sato, z konsternacją
zerkając to na jej twarz, to na zakrwawione ramię.
W skrócie i nieco chaotycznie opowiedziała im o
zaklęciu Posłuszeństwa i jak wpadła na pomysł, by zniszczyć
jego działanie.
- Trochę boli – wyznała na koniec, próbując
poruszyć ręką, która zrobiła się ciężka niczym kamień, ale
mimo to zdołała się uśmiechnąć – Jednak się opłacało.
Myślę, że pozbyłam się tego przekleństwa na dobre.
Tara gapiła się na nią szeroko
otwartymi oczami i tylko mrugała, chyba próbując to wszystko
zrozumieć. Ariel podejrzewała, że przyjaciółka może być zła,
że wcześniej nic nie mówiła o znamieniu, ale miała nadzieję, że
zrozumie jej milczenie. Mówienie o czymkolwiek, co wiązało się z
Balarem, przychodziło jej z wielką niechęcią i trudem. Starała
się nawet unikać myślenia o nim, jakby miało to rozdrapać jakąś
starą ranę w sercu.
Sato tymczasem znów do niej podszedł
i odgarnął wszystkie wilgotne i skołtunione kosmyki do tyłu, po
czym swoimi ciepłymi dłońmi wytarł pot z jej czoła i skroni. Na
koniec objął nimi jej twarz, jakby chciał się upewnić, że nie
ma więcej obrażeń. Spoglądając w jego oczy, tak znajome i
troskliwe, po raz kolejny uświadomiła sobie jak wiele dla niej
znaczył.
- Biedactwo – mruknął cicho i
objął ją opiekuńczo po zdrowej stronie, a ona bez sprzeciwu
oparła się na nim, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia.
- No dobrze – Tara zdążyła dojść
do siebie i zbliżyła się, dokładnie oglądając ranę –
Wycięłaś więc całe znamię?
- Tak.
- To pewnie wymagało ogromnej odwagi
– Sato wsunął dłoń w jej włosy i pogłaskał po głowie –
Bardzo bolało?
Wyszczerzyła do niego zęby.
- I to jak. Myślałam, że zemdleję,
a potem zrobiło mi się niedobrze – tak naprawdę bez oporu
zrobiłaby to jeszcze raz. O wiele gorsze było wspomnienie jego ust
na swoich, ale o tym nie zamierzała już im mówić.
- Hmm – Tara wyprostowała się z
poważną miną, od jakiegoś czasu pocierając palcami podbródek i
wpatrując się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy – Trochę
tego nie rozumiem, bo takie zaklęcia raczej nie tracą Mocy tylko,
dlatego, że zrani się w naznaczone miejsce.
- Ale… - bezwiednie przykryła
dłonią ranę, przy okazji tamując krwawienie – Kiedy wbiłam
sobie ostrze, odzyskałam nad sobą kontrolę i czuje, że nie ma już
nade mną władzy. – Widząc, że Tara wciąż patrzy na nią jakby
chciała dowodzić swoich racji, odetchnęła i postanowiła zmienić
temat – A tak w ogóle, to, co mu zrobiłaś? I skąd wzięłaś
taką dziwną broń?
- Nigdy nie słyszałaś o broni
palnej? No tak, nie pamiętasz… – Tara w jednej chwili powróciła
do dawnej siebie, energicznej i wesołej. Klasnęła w ręce z
szerokim uśmiechem – Ale przyznasz, że interweniowałam w porę?
- Niczym bohaterka – przyznał Sato,
a dziewczyna zachichotała z samozadowoleniem – To było coś.
- Jednak nie rozumiem, czemu mu
pomogłaś, skoro...
Ariel
odchrząknęła i przerwała jej pospiesznie:
-
No właśnie. Nie widziałam wyraźnie z daleka, więc mogłabyś mi
tą broń pokazać?
- No... dobrze – nieco zbita z
tropu, Tara poskrobała się w głowę, marszcząc brwi, jednak na
szczęście chyba oboje nie zauważyli, że próbowała kierować ich
myśli na inne tory.
W końcu jej przyjaciółka
uśmiechnęła się na swój wesoły sposób, a w jej oczach pojawił
się łobuzerki błysk, gdy wyciągnęła rękę, przed którą
dosłownie pojawiła się dziura w powietrzu. Ariel sapnęła głośno,
widząc jak przyjaciółka ot tak sobie wkłada tam dłoń i po
chwili wyjmuje ją już z tym samym podłużnym przedmiotem. Wyglądał
na ciężki i miał dziwny kształt Demonstracyjnie pomachała nim
przed ich oczami.
- To jest broń snajperska. Strzela
bardzo celnie z większych odległości. Prawdę mówiąc moja
ulubiona – widząc ich nic nie rozumiejące miny, wzruszyła
ramionami – Ale to nieważne. To skuteczna broń, jak widzieliście
może zabijać z daleka. Ale muszę jeszcze poćwiczyć celność –
mrugnęła do nich okiem z przerażającym uśmiechem. – Ale
spokojnie, na szczęście na tym świecie tylko ja mam do niej
dostęp.
- Aha – Ariel tylko tyle była w
stanie wykrztusić, ciesząc się w myślach, że ta dziewczyna jest
jej przyjaciółką – Ale skąd ją wzięłaś? I jak?
- To proste – ani na chwilę nie
odrywając od nich wzroku, od niechcenia wrzuciła broń z powrotem w
dziurę, a potem wokół niej pojawiały się inne takie lekko
wirujące punkty, z których wyławiała różnego rodzaju miecze,
łańcuchy, małe metalowe przedmioty i jeszcze więcej dziwacznej
broni. Pokazywała im, po czym z powrotem wrzucała do portali i
jednocześnie tłumaczyła spokojnie – To jedna z umiejętności,
które musiałam opanować, by stać się strażniczką Potomka Liry.
Moim zadaniem jest ciebie chronić i w tym celu mam do dyspozycji
cały arsenał obydwu światów. To są takie mini portale, przez
które mogę po nie sięgać – na widok pełnej zdumienia i podziwu
miny Sato, zaśmiała się krótko – Ariel ma swoje kamienie, a ja
to – wszystkie portale zniknęły, a ona podwinęła rękaw i
pokazała im przedramię, całe pokryte gęstym, runicznym pismem –
To zaklęcia przywołujące, dzięki którym zawsze jestem gotowa –
znów wzruszyła ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na
świecie i poprawiła rękaw – Super, co nie?
- No… - Ariel, chociaż tyle już
widziała, była pod wrażeniem. Chyba dopiero teraz poznała Tarę
naprawdę. – W każdym razie dzięki za pomoc.
- Właściwie to Argon wysłał nas,
żebyśmy cię znaleźli – Tara znów spoważniała, chociaż błysk
w oku pozostał.
- Mieliśmy bez ciebie nie wracać –
dodał Sato i mocniej przytulił ją do boku. – Na szczęście sama
się odnalazłaś.
Argon. A więc martwił się o nią,
król i reszta pewnie też. Na tę myśl jej serce zrobiło się
wielkie i gorące.
- Cieszę się, że tu jesteście –
w przypływie wzruszenia podbiegła do przyjaciółki i uściskała
ją mocno, aż ta zaczęła jęczeć, że ją udusi.
- Dlatego chcesz mnie zabić? –
Rzuciła ze śmiechem i w końcu udało jej się uwolnić. Kiedy się
odsunęła, znów była poważna – Ale wiesz? Jest jeszcze jedna
sprawa, jednak nie wiem jak to powiedzieć… - nie dokończyła,
zacisnęła usta i wymieniła z Sato dziwnie pochmurne spojrzenia.
- Jak to jak? Chyba normalnie,
przecież i tak jej nie powstrzymasz. Musi wiedzieć.
Ariel zmarszczyła czoło, przenosząc
na nich coraz bardziej zaniepokojone spojrzenie.
- Powiecie w końcu, bo chciałabym
już wrócić do domu.
-
Cóż, to…
- Tak naprawdę nie wiemy czy to
prawda, słyszeliśmy tylko plotki – wyjaśnił Sato. Coś w jego
głosie kazało jej mieć się na baczności.
- Ale ludzie w wioskach byli pewni tej
informacji. Złe wieści rozchodzą się raczej szybko.
- Złe? To znaczy? Jak złe? – Ariel
pociągnęła się niechcący za włosy, gdy odgarniała je do tyłu
i zadrżała z zimna. Chłód wieczoru przeniknął do jej kości i
niemal zmroził żyły.
Tara zagryzła wargi, chwyciła jej
dłoń i ścisnęła mocno, jakby chciała dodać otuchy przed tym,
co powie.
- De’Ilos zostało zaatakowane.
Podobno sprowadzono tam wszystkie możliwe posiłki i Zakon Kruka
robi, co może, ale wróg jest znacznie liczniejszy.
Ariel zachwiała się pod ciężarem
tej informacji, jak również ze zmęczenia. Spojrzała uważnie na
dziewczynę, wyglądając zapewne gorzej niż się czuła.
- A król Riva i reszta?
- Na pewno tam są i walczą.
Zaczerpnęła tchu, zerkając szybko
na Sato.
- Więc nie ma co zwlekać. Lecimy tam
– zadecydowała bez namysłu.
- Co?
- Jak to lecimy?– Sato zrobił
przerażoną minę.
-
W takim stanie? Jesteś wykończona i ranna. Powinniśmy…
- Lecimy i już – przerwała im
ostro, odsunęła się i z głośnym szumem rozłożyła białe
skrzydła, które w mroku zajaśniały delikatnym blaskiem.
Wyciągnęła do nich ręce, obdarzając ich kolejno surowym,
zniecierpliwionym spojrzeniem – Mam was tu zostawić?
- Ale twoja rana… - mimo
niepewności, Tara załapała ją za rękę.
- Zagoi się, zanim dolecimy –
uspokoiła ją i drugą ręką skinęła na Sato – A ty, co?
Czekasz na oklaski?
- Ja… - chłopak zrobił krok do
tyłu, obrzucił jej skrzydła pobieżnym spojrzeniem, w którym
mignął cień lęku i w końcu pokręcił głową – Obiecałem
sobie, że już nigdy nie oderwę nóg od ziemi. Pobiegnę. Jako wilk
spokojnie za wami nadążę.
Zanim zaczęły protestować, jego
ciało już zaczęło się zmieniać i już po chwili opadł na
cztery łapy.
Ariel westchnęła głośno,
przewróciła oczami i posłała obojgu blady, zmęczony uśmiech.
- A więc w drogę.
Trzymając Tarę jedną ręką,
uniosła się w powietrze i poszybowały ponad układającym się do
snu światem, w kierunku kolejnej bitwy i walki o przetrwane.
Wystawiając twarz na chłodny pęd wiatru, przelała w ramię
uzdrawiającą Moc, rozpoczynając samoleczenie. Przez jakiś czas
leciała nisko nad ziemią, wypatrując w dole wilka – Sato.
Faktycznie nie musiała się martwić, że zostanie w tyle. Był tak
szybki, że spokojnie mogła nawet przyspieszyć.
Dumając nad umiejętnościami swoich
przyjaciół, chwyciła Tarę już zdrowiejącą ręką i mocniej
machnęła skrzydłami.
Ten dzień raczej się nie skończy i
nie miała, co liczyć na odpoczynek. Ale przynajmniej w końcu
wracała.
Już się nie mogę doczekać następnego rozdziału ;)
OdpowiedzUsuń