Sereia
poczuła szarpnięcie, gdy Arwel pociągnął ją za siebie i dopiero
wtedy zauważyła miecz, który o mało nie przebił jej kręgosłupa.
Dzięki.
Uratowałeś mi życie.
Wokół panował taki hałas, że mogli
porozumiewać się tylko mentalnie. Zresztą nie było nawet czasu na
mówienie.
To
już siódmy raz.
Naprawdę
liczysz? Sereia
uniosła brwi.
Arwel zerknął na nią przez ramię z szelmowską
miną.
Za
to, gdy zostaniemy sami, będę domagał się takiej samej liczby
podziękowań.
Przewróciła
oczami i szturchnęła go w żebro. Później
to przedyskutujemy, teraz lepiej się skup. Z lewej!
Wojownik
uniósł dłoń, pomiędzy jego palcami przemknęły drobne,
niebieskie wyładowania i przeciwnik padł na ziemię, zanim zdążył
do nich dotrzeć.
Dla
ciebie wszystko, moja pani.
Jego świadomość była teraz jasną feerią barw, wirującą wesoło
w jej umyśle. Gdyby nie sytuacja, pewnie by się uśmiechnęła.
Znów ktoś próbował zaatakować ją od tyłu, ale tym razem była
czujna. Obróciła się i kucnęła, aby uniknąć ostrza, po czym
wyprostowała się, uderzyła przeciwnika kolanem w brzuch i
wymierzyła solidnego kopniaka, który odrzucił go kilka metrów
dalej, w jego towarzyszy. Robiła wszystko, żeby unikać kontaktu
fizycznego, który wciąż napawał ją głęboko zakorzenionym
lękiem. Tylko przelotny, znajomy dotyk Arwela nie powodował w niej
odrazy i chęci ucieczki.
Tylko
nawet nie myśl, żeby mnie tu
całować.
Warknęła w pewnym momencie, zauważając, że bardziej skupia się
na niej, niż na otaczających ich przeciwnikach.
A
skąd wiesz, że o tym myślę? Posłał
wokół siebie elektryzującą falę Mocy, jednocześnie otwarcie
wpatrując się w jej usta.
Jeśli
nie pamiętasz, dla wszystkich wciąż jestem Falenem. Jeśli nie
zaczniesz się zachowywać, każe ci samemu sobie wyrwać serce. To
raczej nie będzie przyjemne.
Jesteś okrutna.
Uniosła
brwi. Będę dopiero
okrutna, jeśli nie przestaniesz robić maślanych oczu do swojego
towarzysza. Myślisz, że ci dranie nie mają oczu? Masz o jedno
podziękowanie mniej.
Popatrzył na nią bykiem, wyraźnie urażony,
ale od tej pory przynajmniej zachowywał się poprawnie. Walczyli
ramię w ramię, stojąc do siebie plecami, chociaż to Arwel głównie
walczył i ją chronił. Sereia była skupiona na czymś innym. Z
wysiłku pot oblepił jej czoło i przykleił tunikę do pleców i
brzucha. Było jej za gorąco w długim płaszczu, ale luźne ubranie
pod spodem było przewiewne i nie krępowało ruchów. Ubierała się
tak nie tylko dla wygody, ale przede wszystkim, by ukryć fakt, że
jest kobietą. Przyzwyczaiła się do bandaża, który ściskał jej
piersi, a lata praktyki i życie wśród mężczyzn uodporniły ją
na wszelkie niewygodny. Gdy walczyła, zapominała o całym świecie.
Adrenalina i ruch były najlepszym sposobem na ucieczkę od wspomnień
i przeszłości.
Chociaż miecz w jej dłoni był śmiercionośną
bronią i znacznie bardziej wolała walkę wręcz, niż korzystanie z
Mocy tym razem nie miała wyjścia. Z niechęcią rozszerzyła zmysły
na otaczające ją umysły, przejmując nad nimi kontrolę. Było ich
tak dużo, że z początku czuła się zdezorientowana. Aby
przypadkiem nie skrzywdzić kogoś z sojuszników, nie mogła od tak
sobie użyć na wszystkich kontroli. Dlatego też pobiegła, a Arwel
deptał jej po piętach i osłaniał z każdej strony, dwojąc się i
trojąc, żeby nie dotknął jej żaden miecz ani pięść. Z wysiłku
i koncentracji, przygryzała wargi niemal do krwi. Kogokolwiek
dotknęła, nawet przelotnie, natychmiast stawał się posłuszny jej
woli i zwracał się przeciwko swoim towarzyszom. Biegła przez tłum
walczących, jakby nie zważając na niebezpieczeństwo, nie patrząc
na błysk stali i ostre pazury zwierzołaków. Wpadła w pewien
rodzaj hipnotycznego zapamiętania, gdzie poza światem umysłów i
powtarzanym automatycznie rozkazem, nie było niczego innego.
Tak samo było tamtego dnia, gdy torturowali ją
i matkę, a potem za każdym razem, gdy się bała. Czy gdyby nie
trafiła do Zakonu Kruka, wyrosłaby na kogoś takiego jak Rairi,
albo Balar?
Ale
cię znalazłem, pamiętasz?
Znajomy umysł na chwilę przesłonił pozostałe, otaczając ją
spokojem i dodając pewności siebie. Kocham
cię, z tą Mocą, czy bez niej.
Poczuła
ciepły dotyk jego dłoni, przelotny, ale zdecydowany. Był tuż za
nią, niemal czuła na karku jego oddech i mimowolnie przeszył ją
przyjemny prąd, rozgrzewając od środka. Nie obejrzała się, ale
pozwoliła sobie na lekki uśmiech. Gdzieś niedaleko mignął jej
czarny płaszcz, jednak w tym zamieszaniu nikt nie zwracał na nich
uwagi. Mimo to, nie potrafiła pozbyć się nawyku utrzymywania
pozorów, ukrywania tego, kim jest. Być może kiedyś będzie mogła
żyć jak kobieta, a tymczasem…
W końcu skoczyła ponad zwarty tłum walczących
i rozłożyła skrzydła, obserwując z góry ścierające się
strony i nadejście półelfów. To, a także ciągła obecność
Arwela w umyśle, podniosły ją na duchu. Tłumacząc sobie, że
robi to dla obrony miasta, zaczęła krążyć nad głowami
wojowników i przejmowała władzę nad kolejnymi umysłami,
zmuszając do walki po ich stronie. Kiedy poczuła pierwsze oznaki
wyczerpania, zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy.
Jeszcze nigdy nie podporządkowała swojej woli
aż tyle osób naraz. I gdzieś zgubiła Arwela.
Gdzie
jesteś? Gorączkowo
zaczęła przeczesywać wzrokiem ulice, ale w tym chaosie trudno było
wypatrzyć ukochanego.
Przepraszam.
Nie dałem rady za tobą nadążyć. Zatrzymało mnie dwóch brzydali
o naprawdę paskudnych gębach. Dobrze, że ich nie widziałaś. A z
tobą w porządku?
Tak, jestem tylko zmęczona.
Więc odpocznij, zasłużyłaś. O widzę Reetha. Mówi, że
chyba wygrywamy.
To
dobrze, w takim razie…
Nie zauważyła strzały, która
świsnęła w powietrzu i wbiła się w jej bok. Drgnęła i
zamrugała z zaskoczenia, w pierwszym momencie nawet nie czując
bólu.
Wszystko
w porządku? Arwel
wyczuł, że coś się dzieje i jego świadomość zadrżała z
niepokoju.
Tak,
tylko… Gorąca,
elektryzująca fala przeszyła jej ciało, gdy zacisnęła palce na
strzale i wyrwała ją jednym szarpnięciem. Musiała zacisnął
żeby, żeby powstrzymać krzyk. Natychmiast pojawiło się więcej
krwi, która grubymi kroplami zaczęła skapywać na głowy
walczących. Ból nie zjawił się powoli, ale nagle i gwałtownie,
zasnuwając jej umysł warstwą mgły. Przed oczami zatańczyły jej
czarne mroczki, ale nie spanikowała, bo przecież to nie pierwszy
raz, gdy została ranna.
Straciła kontrolę nad skrzydłami,
ale udało jej się podlecieć chwiejnie w ustronne miejsce i dopiero
wtedy opadła pod drzewo w ogrodzonej rezydencji. Tunikę i dłoń
miała we krwi, którą próbowała zatamować. Chciała ukryć przed
Arwelem ten drobny wypadek, obwiązać pospiesznie ranę i wrócić
do walki, ale było za późno.
Zostałaś
ranna?! Gdzie jesteś?
Nic
mi nie jest, to tylko drobna… Zaatakował
ją złością i niemal rozszalałym niepokojem, więc westchnęła
tylko z rezygnacją i przekazała mu widziany przez siebie obraz
dwupiętrowego domu, ogrodu i niskiego ogrodzenia.
Czekając na niego, oparła głowę o
pień drzewa i uciskała ranę, próbując zatamować krwotok.
Skupiła się na oddechu i już po chwili ból nieco zelżał. Była
wojowniczką i nie bała się cierpienia ani śmierci. Ich życie
przecież na tym polegało, każdy dzień był walką o przetrwanie.
A może chodziło o to, że była wytrzymalsza od innych?
Zaczęła wspominać swoje lata
spędzone w zamku, naukę i treningi z innymi wojownikami – jedyne
życie, jakie znała. To, jak szybko przyzwyczaiła się do bycia
mężczyzną, czasem zapominając o tym, kim naprawdę jest. Kiedy
nadano jej nowe imię, przestała być Sereią, a stała się
Falenem. Gdyby ktokolwiek dowiedział się prawdy, dobrze wiedziała,
jak by zareagowali. W Zakonie Kruka nigdy nie było żadnej kobiety i
chociaż prawo tego nie zabraniało, niepisana tradycja i mentalność
jej towarzyszy były świętością.
Wygnanie byłoby dla niej
najłagodniejsza karą.
Arwel zjawił się szybciej, niż się
spodziewała. Przez całą drogę musiał pędzić na złamanie
karku, bo był zdyszany i spocony. Opadł przy niej na trawę, blady
i przerażony. Włosy miał jeszcze bardziej skołtunione niż
zwykle, sklejone krwią, która również zalewała mu twarz z
rozcięcia na czole. Był też ranny w ramię, ale zdawał się w
ogóle nie zwracać na to uwagi, całkowicie skupiony na niej.
Jego brązowe oczy pociemniały i
zrobiły się duże, gdy ostrożnie dotknął rany, brudząc sobie
palce lepką krwią. Druga dłoń zadrżała, gdy musnął jej
policzek.
- Co się stało Sere… - gdy syknęła
ostrzegawczo, rozglądając się na boki, odchrząknął i poprawił
się szybko – Falenie? Wiedziałem, że beze mnie zaraz coś sobie
zrobisz. Czy w każdej walce musisz zostać ranny? Nie jesteś
przecież dzieckiem – w jego głosie pobrzmiewała złość, ale
był tak roztrzęsiony, że najchętniej wziąłby ją w ramiona.
Sereia jednak nie potrzebowała litości, nawet od niego. Gdyby
ukłuła się igłą w palec, przeżywałby to równie silnie.
- Zamknij się w końcu - warknęła,
zniecierpliwiona – Przecież mówiłam, że to nic takiego. Małe
draśnięcie.
-
Małe? Może lepiej poszukam Noxa, albo Lunny i…
- Przestań się mazgaić – fuknęła,
usiadła prosto i skrzywiła się z bólu, gdy jej dłoń nacisnęła
mocniej na ranę. Trawa wokół niej zabarwiła się na szkarłatny
kolor – Ty też jesteś ranny, a nie napadam na ciebie, jakbyś, co
najmniej sam sobie to zrobił.
Arwel odsapnął głośno i przeczesał
włosy brudnymi palcami. Popatrzył na nią ze zbolała miną, aż
zrobiło jej się go żal.
- Potem poszukamy Noxa – dodała już
nieco łagodniej – Tylko on zna moją tajemnicę i lepiej będzie
jak tak zostanie – dotknęła jego ramienia i ścisnęła lekko –
Przeżyłam gorsze rzeczy, naprawdę nic mi nie będzie.
Skinął głową, przełykając głośno
ślinę. Dobrze znała ten wyraz twarzy i wiedziała, że nawet jej
zapewnienia nie są w stanie go uspokoić. Przestanie się o nią
martwić dopiero, gdy zostanie całkowicie uleczona. Tak było, od
kiedy wziął ją pod swoją opiekę, już właściwie od pierwszego
dnia jej przybycia do zamku.
Obdarł brzeg swojej tuniki i owinął
ją wokół rany. Każdy jego ruch i spojrzenie emanowały troską i
miłością, którą, na co dzień musiał w sobie tłumić. Nie
mogła się powstrzymać i ujęła jego dłoń, na co zamarł
natychmiast, patrząc na nią z zaskoczeniem. Zamrugał, gdy musnęła
wargami wnętrze jego dłoni.
- Jestem wojownikiem, Arwelu i jak ty,
należę do Zakonu Kruka. Nasze życie właśnie tak wygląda. Wiem,
że jest ci ciężko, ale kiedyś to się skończy.
Zbliżył się ku jej twarzy i wolną
ręką odgarnął z jej skroni mokre od potu kosmyki.
- Jest dobrze, dopóki mogę być obok
ciebie. Wolałbym, żyć tak przez resztę życia, niż gdyby mieli
mi cię zabrać.
-
To może…
Odsunął się gwałtownie, gdy na
trawniku przed nimi rozbłysło światło i pojawili się Riva z
Argonem. Król ledwo na nich spojrzał, zachwiał się śmiertelnie
blady i kapitan musiał przytrzymać go w pasie, żeby nie upadł.
Za to Biały Kruk przyjrzał im się
bardzo dokładnie, po czym zmarszczył brwi, które prawie zetknęły
się u nasady nosa. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale wtedy
jakby znikąd zjawił się Nox. On również był niezdrowo blady i
zgarbiony pod ciężarem zmęczenia. On, półelf, który zawsze był
pełen energii, jakby nie potrzebował nawet snu. Bez słowa skinął
Argonowi głową i na sztywnych nogach podszedł do króla, jednym
dotknięciem przywracając mu siły. Potem pochylił się nad Sereią
i położył drżącą dłoń na jej barku. Na sekundę ich oczy się
spotkały, a to, co w nich ujrzała sprawiło, że dostała gęsiej
skórki. Jego granatowe tęczówki były ciemniejsze niż zwykle, z
jakimś niespokojnym blaskiem. Kiedy spuściła wzrok na jego szyję,
dostrzegła kawałek rzemyka, a pod warstwą płaszcza i tuniki jakby
błysk krwistej czerwieni.
Tylko raz, całkiem przypadkiem
próbowała zajrzeć do jego umysłu. Wtedy napotkała na barierę,
ale nie próbowała się nad tym zastanawiać, bo w końcu każdy ma
prawo do prywatności, a ona nie lubiła korzystać ze swojej
zdolności bez potrzeby. To było w czasie ich wspólnego treningu,
który miał być tylko zabawą, a zakończył się jej wrzaskiem i
paniką.
Teraz już nie bała się jego dotyku,
chociaż z przyzwyczajenia miała ochotę się odsunąć. Już po
chwili poczuła mrowienie i łaskotanie w miejscu, gdzie rana
zaczynała się zasklepiać. Podziękowała Noxowi i wstała bez
wysiłku, nie czując już nawet bólu. Po ranie pozostała jedynie
zakrzepła krew. Uśmiechnęła się do Arwela, demonstrując mu, że
czuje się świetnie. Na jego twarzy odmalowała się widoczna ulga.
Już po chwili i on był uzdrowiony.
- Skoro już z wami w porządku, to
musimy zebrać pozostałych i skierować w głąb miasta –
zarządził Argon, jakby czekał na właściwy moment, żeby się
odezwać.
Ani jego ponury wyraz, ani ton głosu
nie wróżyły nic dobrego.
- Jakieś problemy? – Zapytała z
nagłym niepokojem.
Chociaż Kruczy Król stał już o
własnych siłach, wciąż wyglądał niezdrowo i nerwowo zaciskał
wargi.
- Armia nephilów wkroczyła do miasta
od głównej bramy – odpowiedział jej głuchym głosem.
Wzdrygnęła się na dźwięk tych
słów, które chyba u każdego wywołało podobną reakcję.
- Nephile, czy nie, jakoś ich
pokonamy – stwierdził Arwel z bojową determinacją.
- Nie – w oczach Argona chyba po raz
pierwszy w życiu pojawiła się rezygnacja – Nie pokonamy ich
sami.
***
Ariel nie sądziła, że kiedyś
będzie miała dość latania i zatęskni za ziemią pod nogami.
Słońce miała teraz za plecami. Grzało ją w plecy i czuła jego
ciepły dotyk na każdej lotce skrzydeł. Już nie mogła się
doczekać, kiedy zastąpi je cudownie chłodny wieczór. Na szczęście
wody miała pod dostatek. Kilka razy opryskała sobie twarz
niewielkim strumykiem, a gdy chciało jej się pić, tworzyła w
dłoni krople wody i połykała je, aż czuła się pełna i w ten
sposób oszukiwała pusty żołądek. Nie wiedziała ile jeszcze
wytrzyma w takim stanie, ale musiała szybko coś wymyślić.
Co i raz oglądała się za siebie,
jednak ogromny kruk niezmiennie podążał za nią, w mniej więcej
jednakowej odległości. Musiała przyznać, że był uparty i
zupełnie już nie wiedziała, jak go zgubić, czy zniechęcić.
Kilka razy próbowała wzlatywać wysoko ponad chmury, albo pikowała
ostro w dół i próbowała zniknąć mu z oczu między drzewami, lub
za szczytami wzgórz, czy rozpadlin.
Zawsze ją znajdywał i gdziekolwiek
leciała, lub jak szybko, był tuż za nią.
Dawno opuścili Góry Pustelnika i pod
nimi znów rozpościerały się zielone równiny, poprzecinane
skupiskami drzew, wioskami i trawiastymi pagórkami. Przelecieli nad
prowincją Belthów, ale znajdowali się tak wysoko, że pewnie dla
ludzi w dole byli jedynie niewyraźnymi sylwetkami, które mogli
wziąć za ptaki. Właściwie nie zastanawiała się, dokąd lecieć.
Zanim będzie mogła wrócić do Argona, musiała najpierw pozbyć
się Balara.
Przelatując nad wartką i szeroką
rzeką, opadła tak nisko, że mogła dotknąć ręką jej zimnego
nurtu. Tryskające w górę kropelki przyjemnie chłodziły jej
twarz, zaś uszy wypełnił jednostajny szum, zagłuszający inne
dźwięki. Wiedziała jednak, że kruk jest tam z tyłu, że być
może lada moment ją złapie. Wyciągnęła dłonie, zanurzając je
w rzece, a gdy je cofnęła, tuż za nią uniosła się ściana wody.
Zwolniła i obejrzała się, ciekawa jego reakcji.
Kruk z rozpędu wpadł na wodną
ścianę, przebił ją i wyleciał z drugiej strony, cały mokry.
Jedyne, co osiągnęła, to odrobinę go zwolniła. Próbowała
zaatakować go strumieniami wody, przybierającymi różne kształty,
ale nawet w tej formie bez problemu robił uniki. Zaczął
niebezpiecznie się zbliżać, więc musiała zaniechać dalszych
ataków i ponownie rzucić się do ucieczki.
W oddali dostrzegła morze, zachodzące
powoli słońce odbijało się w ruchomej tafli pomarańczowo -
złotym blaskiem. Ariel zatrzymała się raptownie i leniwym ruchem
uderzając skrzydłami powietrze, obróciła się w miejscu.
Odgarnęła do tyłu mocno zwichrzone włosy i skrzyżowała ramiona
na piersi. Obserwowała jak duży kruk również zwalnia i zatrzymuje
się przed nią, po czym w mieszaninie światła i piór zmienia się
w mężczyznę, całego w czarni. Jego skrzydła miały nieco inny
kształt niż Rivy i zdawały się większe. Każde piórko lśniło
w blasku słońca, nadając całości jedwabisty, migotliwy połysk.
- Zmęczyłaś się? Masz już dosyć?
– Jego ociekający ironią ton prowokował ją, ale zmusiła się
do spokoju – Myślałem już, że będziesz tak latać, aż
zmienisz się w kruka.
- Takiego, jak ty? Nie, dziękuję.
Przypomniałam sobie, że chciałam ci zadać pytanie.
-A więc słucham – z rozbawieniem
uniósł nieznacznie brwi.
Przełknęła ślinę, jeszcze mocniej
obejmując splecione ramiona. Wiatr bawił się jej włosami, które
z powrotem opadły na jej twarz.
- Czy to prawda, że kiedyś byliśmy
przyjaciółmi? Zanim trafiłam do tego drugiego świata?
Obserwując go uważnie, zdawało jej
się, że po jego twarzy przemknął jakiś cień, ale trwało to
zaledwie sekundę. Zmarszczył czoło, a mięśnie jego twarzy
drgnęły.
- Pamiętasz to? – Zapytał
ostrożnie suchym głosem, patrząc na nią spod zmrużonych powiek.
- Nie, ale Riva wiele mi opowiadał o
tobie… o nas – jej głos się załamał, mimo, że planowała
pozostać niewzruszona. Chociaż jego czarne spojrzenie paliło, nie
zamierzała przestać – Na początku nie byłeś taki, prawda?
Podobno byłeś dobrym bratem, Riva cię uwielbiał i… bawiłeś
się z nami, miałeś zostać królem.
- To było lata temu. A więc mój
braciszek to wszystko pamięta? – Wyraz jego twarzy był
nieprzenikniony, ale kąciki ust wygięły się nieznacznie, w
czarnych oczach znów pojawiło się chłodne rozbawienie.
- Byłam w pokoiku na końcu
biblioteki. Znaleźliśmy tam księgi i taką jedną, gdzie była
naszkicowana Lira, a na końcu…
- I co z tego? – Przerwał jej
szybko, jakby nie chciał tego słuchać, albo zwyczajnie hamował
zniecierpliwienie.
- Przecież człowiek nie staje się
zły tak z dnia na dzień – ze wzburzenia uniosła głos, ledwo
powstrzymując jego drżenie – Miałeś szczęśliwe życie, więc
dlaczego porzuciłeś to wszystko dla Gathalaga i jego chorych
ambicji?
- Tak bardzo cię to interesuje?
Zacisnęła ukryte dłonie w pięści,
a jej serce zadudniło w piersi, choć nie wiedziała, dlaczego.
- Pytam w imieniu Rivy. To jego
najbardziej skrzywdziłeś.
Balar prychnął głośno i pokręcił
z politowaniem głową.
- Głupi, naiwny Riva. Zawsze był za
bardzo uczuciowy. Ten dzieciak to niewytłumaczalna pomyłka losu,
ale naprawię błąd jego istnienia. Nikt poza mną, nie powinien
posiadać królewskiego znamienia na dłoni. Tym światem może
rządzić tylko jeden Kruczy Król, dlatego od urodzenia był dla
mnie jedynie utrapieniem i zawadą – dopiero teraz dostrzegła, że
w tym czasie zbliżył się do niej na wyciągnięcie ręki. Jego
pociągła, poprzecinana drobnymi bliznami twarz, była boleśnie
podobna do jego brata. Równie przystojna, tyle, że bardziej
dojrzała i surowa. Jednak na swój sposób był odpychający,
pewnie, dlatego, że zdawał się pozbawiony wszelkich uczuć. –
Byliście tylko dziećmi, więc to nie jego wina, że tak to widział.
Ariel cofnęła się trochę, jednak w
tym samym czasie wykonał ruch do przodu, utrzymując jednakową
odległość i hipnotyzując ją swoim spojrzeniem. Powoli schowała
ręce za plecy i w jej dłoniach pojawiły się lodowe sztylety.
Odetchnęła, próbując o nich nie myśleć.
- Jak to? – Czuła, że jego kolejne
słowa będą jak bolesne smagnięcia biczem, ale chciała znać całą
prawdę. Poza tym, odwracając jego uwagę rozmową, zyskiwała czas
na obmyślenie ataku i ucieczki.
- Ty też nie rozumiesz? Udawałem –
poufałym gestem przejechał dłonią po jej włosach, zahaczając
palcami o kilka kosmyków – Dałaś się nabrać, jak cała reszta.
Zawsze czułem, że chcę czegoś więcej, dusiłem się w zamku,
otoczony bandą dzieciaków. Kiedy spotkałem Rairi i poznałem plany
Gathalaga, wiedziałem, że to moja szansa.
Poruszyła mocniej skrzydłami i
cofnęła się nieznacznie, poza zasięg jego ręki. Tym razem
pozostał w miejscu, jakby zbyt zamyślony, żeby zauważyć jej
ruch.
- To ty przecież miałeś zostać
Kruczym Królem! Władcą Elderolu. Nie można już mieć więcej,
więc czego ty jeszcze chcesz?
- Tylko jednego. Zostać bogiem i
absolutnym władcą świata.
- Jesteś szalony.
- Wygórowane ambicje to nic złego –
wzruszył niedbale ramionami.
Ariel z niedowierzaniem pokręciła
głową.
- Zniszczyliście już Zielony Las, a
teraz atakujecie miasta. Czym niby chcesz rządzić? Ciemnością i
pustką?
- Razem z Rairi i Gathalagiem
stworzymy lepszą, doskonalszą rasę, która zapomni o starych
bogach i to nam będzie oddawać cześć. Tutaj jednak potrzebna też
jest twoja pomoc. Aby nasz plan się powiódł, potrzebujemy mocy
żywiołów. Niestety tylko twój ród może zapanować nad
kamieniami.
-
I tak nie wydobędziecie ich ze mnie, więc nie rozumiem…
Westchnął ciężko, jakby miał już
dość tej całej rozmowy, spojrzał w dół, na ciągnący się pod
nimi las i znów na nią. Pochylił się i zajrzał jej w twarzy,
jakby zamierzał tłumaczyć coś wyjątkowo tępemu dziecku.
- Istnieje sposób, żeby Potomek
dobrowolnie oddał kamienie, tylko wtedy ta druga osoba może posiąść
ich moc. I dzięki naszej mentalnej więzi, znam ten sposób.
Zacisnęła palce na zimnych
sztyletach. Jej żołądek skurczył się gwałtownie, wywołując
falę mdłości
- Kłamiesz!
Rzuciła się na niego i zamachnęła ostrzami,
celując w jego pierś. Natrafiła na barierę, która odrzuciła ją
do tyłu, aż jej skrzydła zgubiły rytm.
Och,
Ariel, ranisz mnie. Robię wiele złych rzeczy, ale nigdy nie kłamię.
Tego nauczyli mnie rodzice.
Odzyskała
równowagę i wyrównała lot, mierząc go wściekłym spojrzeniem.
Jej pasemka jarzyły się w dogasającym słońcu, usta wykrzywił
zacięty grymas. Powietrze wokół niej pulsowało, w żyłach
popłynęła woda zamiast krwi.
Zabiłeś
ich. Podobnie jak moich rodziców. Nie masz prawa nawet o nich
wspominać!
Stali mi na drodze, więc nie miałem wyjścia. To tylko
niewielka ofiara. Przekonaj się, jeśli mi nie wierzyć, że mówię
prawdę. Rozmawiając w ten sposób, łatwo można wyczuć kłamstwo.
Spójrz.
Ariel
mimowolnie dotknęła skroni, gdy nagle wyczuła w głowie jego
obecność. Rzeczywiście z jego świadomości przebijała szczerość,
gdy atakował ją fragmentami i obrazami z jego wspomnień. Uczucie,
gdy niemal mogła dotknąć jego umysłu, który był dla niej
niedostępny, zrobiło na niej takie wrażenie, że na moment
zapomniała gdzie się znajdują i na dobrą chwilę ją zatkało.
Balar w tym czasie skrzyżował ramiona na piersi i od niechcenia
okrążył ją powoli, uderzając w nią podmuchami wiatru. Gdy przez
przypadek ich skrzydła się zetknęły, przeszył ją gorący
dreszcz, przywracając do rzeczywistości. Jej ciało zareagowało
szybciej niż myśli. Odwróciła się i chlusnęła na niego
strumieniem wody, jednocześnie uderzając w niego niewidzialnymi
pięściami powietrza.
Balar chyba nie spodziewał się tak brutalnego
ataku, bo nie zdążył zrobić uniku. Chociaż wciąż otaczała go
bariera, nie był w stanie przeciwstawić się tak wściekłemu
natarciu żywiołów. Pomiędzy kroplami wody i złotymi drobinkami
powietrza widziała tylko plamę czerni otoczoną piórami, która
coraz szybciej opadała w stronę drzew. Pewnie nie zginie, ale
upadek z tej wysokości nawet dla niego powinien skończyć się źle.
Kilka piór zamiast opaść, poderwało się w
górę i śmignęło w jej stronę, zmieniając się w pulsujące
czerwienią kule. Ariel udało się zrobić unik, zanim eksplodowały
ogniem, wypełniając powietrze wokół niej gryzącym dymem. Rozległ
się huk i uderzyła w nią fala gorąca, aż przekoziołkowała w
powietrzu kilka metrów dalej. Zaparło jej dech, włosy na moment
zakryły jej twarz i oczy. Próbowała wyhamować i złapać
równowagę, nagle jednak coś złapało ją za kostkę i gwałtownie
szarpnęło w dół. Krzyk uwiązł jej w gardle, a pęd powietrza
zatkał jej uszy tak, że przez chwilę słyszała tylko gwizd.
Dopiero, gdy odwróciła się twarzą do ziemi, zorientowała się,
że jej skrzydła zniknęły.
A niżej, z magiczną liną czekał Balar. Widok
jej rozczarowanej miny musiał go uradować.
Naprawdę
sądziłaś, że rozbiję się o ziemię i skręcę sobie kark?
Tak, szczerze mówiąc taką miałam nadzieję.
Wyciągnął
rękę, żeby ją chwycić, ale gdy była tuż nad nim, rozpostarła
gwałtownie skrzydła i uderzyła go na odlew pięścią w twarz, z
całą siłą rozpędu. Tym razem cios przebił się przez ochronę i
dosięgną celu. Jego głowa odskoczyła w bok, a w oczach mignęło
zaskoczenie. Runął w dół, ale Ariel krótko cieszyła się
zwycięstwem. Zapomniała, że jej nogę wciąż oplatała magiczna
liną, którą trzymał w dłoni.
- Nie… - wyrwało jej się krotko i znów
poczuła szarpnięcie, które ściągnęło ją razem z nim.
Tym razem nie udało jej się wyhamować, gdyż
Balar błyskawicznie doszedł do siebie i jeszcze mocniej szarpnął
za linę, drugą dłonią pocierając czerwony policzek.
Tylko
na tyle cię stać?
Zaszydził, chociaż zaciskał usta w grymasie gniewu.
Próbowała przeciwstawić się ciągnącej ją w
dół sile, ale w końcu bez tchu opadła prosto w jego ramiona. Z
ponurym uśmiechem objął ją mocno, jakby zamierzał zmiażdżyć.
- Wiem, że tak naprawdę nie chcesz mnie zabić
– wymruczał przy jej policzku. Odwracała głowę jak tylko mogła,
czując, że coraz trudniej jej się oddycha. W końcu zrozumiała,
że to nie on tak mocno ją ściska, ale ta lina oplata się wokół
jej piersi. Sapnęła, podczas gdy jego głos znów rozległ się
blisko jej ucha, wypełniając również jej umysł – Nawet, jeśli
straciłaś pamięć, twoje serce pamięta. Ciągle się tylko
przechwalasz, ale nie jesteś w stanie mnie zranić.
- Zamknij się – próbowała wyrwać się z
jego uścisku, ale im bardziej się szamotała, tym lina coraz
mocniej zaciskała się na jej piersi.
Chwycił w palce jej brodę i szarpnął głowę,
zmuszając, by spojrzała mu prosto w oczy. Ich twarz dzieliły
dosłownie milimetry.
- Myślisz, że bawi mnie twój upór i
niezdecydowanie? – Jego oddech owiewał jej twarz. – Jeśli nie
potrafisz mnie zabić, to przyznaj to w końcu i poddaj się. Przez
ciebie tracę cierpliwość, a uwierz mi, że nie widziałaś mnie
jeszcze naprawdę rozzłoszczonego.
- Ciekawe – miała ochotę splunąć mu w
twarz, ale zamiast tego odchyliła głowę tak daleko, jak mogła –
W takim razie jestem ciekawa, kiedy zezłościsz się naprawdę.
Na koniec uśmiechnęła się i walnęła głową
w jego czoło. Rozległ się nieprzyjemny, głuchy trzask, ból
zaćmił jej zmysły, a w oczach zatańczyły czarne plamy. Jednak
opłacało się, bo Balar chyba poczuł to samo. Jęknął głośno i
puścił ją, chwytając się za głowę. Z jego czoła spływała
strużka krwi i gdy dotknęła swojego, również wyczuła lepką
ciecz, która już zdążyła dotrzeć do nosa. Otarła ją
pospiesznie wierzchem dłoni, jednocześnie zerkając w dal, na
ruchomą taflę morza.
Kręciło jej się w głowie, ale nie miała
chwili do stracenia. Napierając drobinkami powietrza, uwolniła się
z liny i tym razem to ona przylgnęła do Balara, oplatając ich
wirem powietrza.
-
Co…
Tylko tyle zdołał wykrztusić, wciąż
skołowany bólem. Z całej siły wbiła palce w jego łopatki i jego
skrzydła zniknęły. Potem, rozpędzeni gwałtownym wiatrem, runęli
razem w dół.
Prosto do morza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz